teczka bikera meteor2017

avatar Miejsce robienia kawy do termosu: Żyrardów. Od 2009 nakręciłem 109102.90 km z czego 15619.35 wertepami i wyszła mi mordercza średnia 16.91 km/h
meteor2017 bs-profil

baton rowerowy bikestats.pl

Czerstwe batony

2022 2021 2020 2019 2018 2017 2016 2015 2014 2013 2012 2011 2010 2009
Profile for meteor2017

Pocztówki zza miedzy

Znajomi bikestatsowi

Jakieś tam wykresy

Wykres roczny blog rowerowy meteor2017.bikestats.pl

Kalendarium

Wpisy archiwalne w kategorii

mazowieckie

Dystans całkowity:36910.97 km (w terenie 6284.22 km; 17.03%)
Czas w ruchu:2146:45
Średnia prędkość:17.19 km/h
Maksymalna prędkość:52.20 km/h
Liczba aktywności:555
Średnio na aktywność:66.51 km i 3h 52m
Więcej statystyk
  • dystans 32.22 km
  • 1.20 km terenu
  • czas 01:59
  • średnio 16.25 km/h
  • temperatura 20.0°C
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Z Klu do mszczonowskiej biblioteki

Środa, 21 sierpnia 2019 · dodano: 26.08.2019 | Komentarze 0

Rano Klu trochę marudna, ale to nic nowego, a pogoda wprost idealna na wycieczkę rowerową (pochmurno i maksymalnie do 20°C w ciągu dnia), żal zmarnować taki dzień. Niespiesznie się zbieramy, zwłaszcza że z rana jeszcze trochę siąpi, choć niezbyt intensywnie.

W końcu ruszamy i Klusce jak zawsze na rowerze, humor momentalnie się poprawia... tylko Rushoffa Offca ledwo ciepła, bo dopiero ją obudziliśmy.



Uwaga Vinnitcheq!!! Ratujemy go i z drogi przenosimy na trawę.



- Be beee?
- Ślimak, winniczek.



- Be be?
- Po deszczu ślimaki wychodzą, lubią gdy jest mokro.
- Beee.




Na gruntowym skrócie spotykamy jeszcze jakieś pomrowy (a w każdym razie ślimaki bezskorupkowe).




Po drodze Kluska zaczyna marudzić, że jej zimno... no niby ja jadę w krótkim rękawku, krótkich spodenkach i sandałach, ale ja nie jestym dobrym miernikiem temperatury... na przykład lavinka jedzie w polarze. W sumie jest rześkawo (przyjemnie!), a Kluska się nie rusza jak my, a do tego może przyzwyczaiwszy się do wysokich temperatur, może nagły spadek temperatury poniżej 20° może odczuwać jako zimno. Niby jest w polarze i kurtce, ale podopinaliśmy suwaki ubrań, dopięliśmy też pelerynkę, a nogi dodatkowo owinęliśmy kocykiem. A poza tym jedziemy wolniej, by nie generować zbyt dużego wiatru i ogólnie jest już ok.

Kurnik Zazdrość!!!



- Beee, a moja prapraprababcia była kurą!



"Kurczaki luzaki", jedna z ulubionych serii książkowych Kluski w ostatnich miesiącach.



- A to co?
- Pałka wodna.
- Nie, kupa! Kupa na patyku!



Stopik na skaju żwirowni



Czytanie Mikołajka, Kluska jakby mniej biega, a poza tym odmawia zjedzenia drugiej kanapki z dżemem... o, to już poważny objaw, czyżby była chora. No nic, już blisko to jedziemy.





Kluska na dalszą drogę dostaje do czytania książeczkę z kolejnej ulubionej serii ("O Wilku, który..."). Gdy potem wjeżdżamy do Mszczonowa, Kluska dowiadując się że już dojechaliśmy, stwierdza "ale ja jeszcze nie przeczytałam!", więc ją uspokajam, że zanim przejedziemy przez miasteczko i podjedziemy pod bibliotekę, to akurat skończy (i rzeczywiście akurat skończyła).




Ale zanim  dojechaliśmy do Mszczonowa, przejeżdżamy jeszcze przez Chlewik, eee znaczy przez...



We Mszczonowie, Kluska zaczyna nam się pokładać... raz że wejście ze świeżego, rześkiego powietrza zawsze rozkłada człowieka, a dwa że jakby ma temperaturę. No cóż, Kluska trochę pooglądała książeczek obrazkowych, potem znów poleżała, a książki wybraliśmy bez jej większego udziału i decydujemy że trzeba wracać prosto do domu już bez żadnych dodatkowych postojów i atrakcji.



Klu trochę nam po drodze drzemie, ale bliżej Żyrardowa się rozbudza, generalnie jest w dobrym humorze.

Po drodze jesteśmy świadkami meczu między kawkami a gawronami. Nie ma piłki, bo to nie jest mecz piłki kopanej, tylko w odrobaczanie mokrej murawy. Akurat wynik Kawki vs Gawrony był 46:39. Oczywiście kibicujemy kawkom, więc odjeżdżamy z okrzykami:
- Kawki! Kawki! Kawki!





Gruntowy skrócik (dobra, dobra, rower dało się przeprowadzić bokiem prawie suchą oponą), kwitną już mimozy, więc narwaliśmy bukiek, który lavinka ma w sakwie.



Gdy wróciliśmy, Klu zupełnie się rozłożyła... wyglądało na to, że jesdnak się rozchorowała, ale później okazało się, że po prostu kolejny ząb jej rośnie.


A jeśli chodzi o wypożyczone książki... to dwie z nich są bardzo fajne - "Kolorowy potwór" i "Jakiego koloru są buziaki?" Przetestowaliśmy też na koleżance Kluski, też jej się podobało choć ona nie jest taka książkowa jak Klu.



Kolorowy potwór jest o tyle fajny (pomijając to, ze jest to sympatyczna i prosta książka o emocjach), że jako ilustracje ma wycinanki z tektury, jest tam kilka świetnych pomysłów.




Wykorzystaliśmy to i zrobiliśmy własne akwarium.



A poza tym wszystkim, bardzo nam wszystkim się podobało, że autorka wychodzi za linie - żółtym tak entuzjastycznie i z rozmachem kolorowała, że mało co z tego żółtego trafiło do środka!

Klusce tłumaczymy, że jeśli koloruje to może wychodzić za linie ile chce, cokolwiek by pani z przedszkola nie mówiła... bo panie w przedszkolu mają pierdolca na punkcie kolorowania i niewychodzenia za linie. lavinka się nawet zdenerwowała i powiedziała że pani jest głupia, po czym pokazaliśmy jej reprodukcje obrazów wielkich artystów wiszące u na na ścianie:
- To jest obraz Wyspiańskiego. Wychodzi za linie? Wychodzi! A to jest Chełmoński... widzisz tu w ogóle jakieś linie?

Potem była zabawna sytuacja, bo gdy lavinka odbierała Kluskę z przedszkola, jedna z jej koleżanek zapytała:
- Czy to prawda, że pani powiedziała, że nasza pani jest głupia?

Tak więc bardzo rozbawił nas ten żółty.



"Jakiego Koloru są buziaki", to bardzo sympatyczna i zabawna książeczka... Klusce najbardziej podoba się fragment z pszczołami, ale inne również są z humorem. (powiększenia po kliknięciu w fotki).






Kategoria mazowieckie


  • dystans 157.25 km
  • 15.00 km terenu
  • czas 08:20
  • średnio 18.87 km/h
  • rekord 39.20 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Zawyszogrodzka pętelka

Środa, 14 sierpnia 2019 · dodano: 20.08.2019 | Komentarze 0

Żyrardów - Wyszogród - Chmielewo - Czerwińsk - Raszewo - Kobylniki - Orszymowo - Rębowo - Wyszogród - Kamion - Brochów - Żyrardów

Wyruszam skoroświt. Powodów jest kilka - raz że do Wyszogrodu mam pod wiatr, a że ten ma się wzmagać, chcę jechać z jak najsłabszym mordewindem. A dwa, żeby mieć więcej czasu na pętelkę za Wisłą, żeby się nie spieszyć i móc na przykład połazić po cmentarzach i w ogóle się poszwędać. No a trzy, że z rana jest przyjemnie chłodno, a później to diabli wiedzą co będzie... niby pogoda ma być znośna, ale z prognozami nigdy nie wiadomo.

Celem głównym jest sprawdzić kontrolnie, czy gdzieś w kościołach nie ma pocisków (nowych nie namierzyłem), a mianowicie w Czerwińsku, Kobylnikach i Orszymowie... co prawda tylko w Kobylnikach jeszcze nie byłem, ale w pozostałych byłem zanim jeszcze sprawdzałem.

Po drodze momentami  trochę kropi, ale jest to niezbyt intensywny deszcz, raczej takie przyjemne, dodatkowe chłodzenie. Pogoda w sam raz na jazdę, więc rypię z jednym tylko postojem na drugie śniadanie.

Czarne chmury nad Bakomą



Łabędzie i kaczki na Pisi już nie śpią.



Zaraz po 9-ej przekraczam Wisłę mając 50km na liczniku. Od razu wklejam dla porównania zdjęcia wykonane 6 godzin, 40 minut i nieco ponad 50km później, gdy wracałem na naszą stronę Wisły.







Rynek w Wyszogrodzie



Drzewo solarne, czyli ładowarka do telefonów... info o identycznym w Płocku.



Nieco bardziej tradycyjna w formie instalacja



Ponieważ wreszcie nie ma dzikiego słońca gdy tu jestem, mogę porobić przez szybkę zdjęcia szczątków radzieckiego samolotu Pe-2 10-371 wydobytego w rejonie Bzury pod Kamionem w 2015 roku. Samolot został zestrzelony 18 stycznia 1945 podczas lotu rozpoznawczego, miało to miejsce podczas wielkiego natarcia Armii Radzieckiej, które ruszyło 14 stycznia z linii Wisły (min. z przyczółka magnuszewskiego) i dosłownie zmiotło obronę niemiecką. Już 16 stycznia został odbity Żyrardów, a Wyszogród zdobyty 20 stycznia.




Informacje o samolocie i załodze - powiększenie po kliknięciu w fotkę



Co można obejrzeć w pawilonie? Ano karabiny maszynowe, wydobyto bowiem trzy - UBS i UBT (12,7 mm ), SzKAS (7,62 mm), dwa z nich widać na pierwszych zdjęciu (zdaje się że UBS i UBT).




Taśmy z amunicją do nich,. to są zdaje się pociski 12,7 mm .



A to 7,62 mm



Są też trzy tetetki załogi



A także śmigło, koła i sporo różnego żelastwa.




Zjeżdżam nad Wisłą, w miejsce gdzie kiedyś stał most drewniany, a tam wita mnie... Herbatnik. Tak, ta barka , która kiedyś stała w Porcie Czerniakowskim. Okazało się, że w kwietniu została przywieziona do Wyszogrodu (na lawecie, bo gdyby były spławiana Wisłą, to by chyba zatonęła zanim by opuściła Warszawę).

- tabliczka informacyjna
- wpis u lavinki na blogu - Herbatnik w 2009 roku
- fotka lavinki z 2011 - Herbatnik na sucho










Przyczółek drewnianego mostu przez Wisłę... ech, jeszcze kilka, może kilkanaście lat temu był zachowany kikut tego mostu, znaczy przęsło, ale niestety i to rozebrali.




Postanawiam wtarabanić się z rowerem na Górę Zamkową i tam zjeść trzecie śniadanie (albo drugi przedobiadek).




Na górze są dwa Tobrubki odkopane i udostępnione po wykopaliskach na górze-grodzisku. Oraz pawilonik prezentujący odkopany bruk. Tutaj fotki z  jesieni 2015 roku. O ile teren ładnie porósł murawą, o tyle obiekty ulegają postępującej dewastacji... no rozumiem, że taka barierka z patyczków jest na tyle delikatna, że wystarczy się oprzeć by trzasnęła, a deska na schodach może ulec obluzowaniu i odpadnięciu, ale wyrwać belkę z ziemi i wrzucić ją do bunkra, to nie da się przypadkowo, ani zerwać kilku desek z parkietu i przypadkowo zrobić z nich ognisko. O śmieciach nie wspominając, w tym oczywiście szkło, na przykład flaszki wrzucane od góry do bunkra, by się stłukły. Lornetki to już 4 lata chyba nie było.

Polska to jednak dziki kraj. Wszystko musi być ze zbrojonego betonu, żeby przetrwało, albo odgrodzone drutem kolczastym i pod prądem.







Porobiłem zdjęcia, zastanawiam się gdzie usadowić na śniadanie, a tu wchodzi facet z kosiarą... no szlag. Trudno, schodzę więc zainstalować się na dole przy przyczółku mostu.





Ruszam na Czerwińsk... dojazd do Czerwińska jest słaby, bo koszmarną drogą krajową 62, ruch duży, TIRy i wysypane tłuczniem pobocze... dosyć szerokie, gdyby część wyasfaltowali to byłoby ok, ale nie. Najgorszy odcinek, gdzie pokonuje jary, są zjazdy, podjazdy zakręty, ograniczona widoczność i brak pobocza na które można w ostateczności uciec (TIRy dociskają do barierki) omijam skrótem gruntówami bliżej Wisły, niestety ta zaraz za Wyszogrodem teraz jest beznadziejna - wysypana tłuczniem i rozjeżdżona przez ciężki sprzęt... dalej jest nieco lepiej. Ale i tak w ten sposób jestem w stanie ominąć tylko połową krajówki do Czerwińska, potem i tak muszę na nią zjechać. Dlatego rzadko bywam w Czerwińsku.

Zaraz za Wyszogrodem postanowiłem wbić się na ostrogę... o tej porze roku trzeba się przebić przez okazałe krzaki, ale nie mogłem sobie odpuścić okazji wypicia kubka kawy na Wiśle.




Łączeń Baldaszkowy, mam nawet o nim specjalny wpis na blogu pocztówkowym.




Docieram do kapliczki, od ostatniej wizyty w tym miejscu została odmalowana, a ogrodzenie uzupełnione (zdjęcia kapliczki sprzed kilku lat w tym wpisie).

Dziś byłem przygotowany, żeby sprawdzić jaki jest kaliber pocisku, na którym jest osadzony krzyż... miałem ze sobą metr krawiecki, by zmierzyć obwód. Po przeliczeniu wyszedł mi kaliber jakieś 105mm, czyli nie jakiś bardzo duży, bo pocisk spory i wydawało się że większy kaliber.





Pocisk osadzony jest na czymś takim - w beton wtopione są pociski karabinowe i kulki (prawdopodobnie ze szrapneli), również mogą być z I wojny. Za to u podstawy są łuski z nabojów karabinowych, jednak sprawdzenie sygnatur na nich wybitych ujawnia, że łuski są współczesne.



Bogatszy o doświadczenia z tym co można zrobić z pocisków, obejrzałem dokładnie ramiona jrzyża i moje podejrzenia się potwierdziły - również są z pocisków.



Lepiej to widać o tyłu, bo na ramionach krzyża widoczne są pierścienie wiodące, a te srebrne końce wyglądają na zapalniki. Górna część krzyża to też skorupa pocisku (bez pierścienia wiodącego, ale jest widoczne zagłębienie gdzie kiedyś był), za to między niego a zapalnik wepchnięto jakąś kulkę (powiększenie po kliknięciu w fotkę)



Jeszcze kawałek sensownej gruntówy, potem zjeżdżam na drogę krajową i nią się męczę do Czerwińska.




Docieram do kościoła w Czerwińsku, a tu okazuje się że jest remont... fasada i dzwonnica-brama w rusztowaniach, czyli z najładniejszych kadrów nici, dobrze że poprzednio udało się je sfotografować. Wtedy byliśmy w niedzielę i kupę ludzi w rejonie mszy, trochę musiałem się naczekać żeby przeczekać tabuny ludzi przewalające się przez kadr, a jednocześnie bez dzikiego słońca Dziś miałem nadzieję na obejrzenie kościoła w spokoju i pomijając część remontowaną w zasadzie się udało.

Fotki z Czerwińska, ale też kilka z Wyszogrodu sprzed czterech lat, dla porównania w tym wpisie na bikestatsie.




Cokół kapliczki upamiętniającej ostrzelanie (ale bez większych zniszczeń) kościoła w 1915 roku.  Więcej zdjęć i co mi się udało znaleźć o okolicznościach ostrzału można znaleźć w linkowanym wyżej wpisie sprzed czterech lat.




Zajrzałem do kruchty, niestety potwornie ciemno, oświetlone sa owszem jakieś tablice ogłoszeniowe, ale










Pod ścianą kolekcja kotwic, pływaków i innych wiader... to jest dosyć popularny element zdobniczy nad Wisłą (czy Bzurą w pobliżu ujścia), tylko dziś widziałem kotwice:
- przy kościele w Brochowie
- przy OSP w Kamionie
- przy kapliczce na wjeździe do Czerwińska

... no i chyba tyle, tej kotwicy przy Herbatniku w Wyszogrodzie nie liczę, ale może też powinienem. No i tutaj.



Z dziedzińca było otwarte boczne wejście do kościoła, więc skorzystałem z niego by obejrzeć wnętrze.






W Czerwińsku stanął szereg tablic edukacyjnych ze sporą ilością informacji na temat przeprawy Jagiełły. Okazało się, że w 2010 była wykonana replika mostu (oczywiście mały kawałek), miałem nadzieję że gdzieś w Czerwińsku stoi tak jak w Kozienicach... oczywiście nie na brzegu Wisły, bo tam by już dawno zmyło. Niestety nigdzie nie ma, załączam zatem fotkę fotomontażu z wykorzystaniem tej rekonstrukcji, oraz fotki tablic.
- mapka z lokalizacją tablic
- tablica Most Jagiełły
- tablica Wzgórze Jagiełły
- tablica Most Łyżwowy
- tablica Rozważania nad konstrukcją mostu
- tablica lokalizacja przeprawy

Dodam, że w Kozienicach też jest eee... coś w rodzaju rekonstrukcji tego mostu. Dlaczego tam? Bo w łaśnie w Puszczy Kozienickiej go budowano i spławiono Wisłą pod Czerwińsk. Tutaj wpis z mostem łyżwowym w Kozienicach.



Rozwałka nad Wisłą, oraz czwarte śniadanie (trzeci przedobiadek).



Jeszcze myk na cmentarz, rzut okiem na mogiłę żołnierzy poległych w 1939.  Mogiła po remoncie, na szczęście model armaty nie został usunięty. Fotki ze stanem w 2015 roku pod tym linkiem.





Ładne, stare nagrobki, a w tle dzwonnica na cmentarzu.




O, już tutaj dotarł... ostatnio mieliśmy z nim do czynienia na Podlasiu i wschodnim Mazowszu.



Z Czerwińska wyjeżdżam na północny -zachód, a więc zaczyna się rypanie pod wiatr i to znacznie silniejszy niż rano. Jadę do wsi Kobylniki, ale stwierdzam jeszcze, że w zasadzie warto odbić w prawo na Raszewo Dworskie obejrzeć kościół mariawitów, co też czynię.




Po drodze odwiedzam też cmentarzyk mariawicki, to najstarszy nagrobek jaki tam znalazłem.



Stwierdzam, że zamiast wracać na trasę do Kobylnik. pojadę z Raszewa skrótem... gruntówa co prawda taka se, ale też nie najgorsza. Dojeżdżam do gotyckiego kościółka w Kobylnikach, a wszystkie furtki na dziedziniec kościelny zakłódkowane na sztywno. No szlag.




Może bym obszedł jako tako dookoła ogrodzenia i porobił zdjęcia (murek niewysoki, da radę strzelić fotkę), ale zobaczyłem że drzwi kościoła otwarte.... no więc rozejrzałem się i skok przez murek. Najpierw obejrzałem i obfociłem od strony szosy, min wnętrze z renesansowymi nagrobkami (na tyle ile mogłem, bo przez kratę).





Na koniec poszedłem obejrzeć kościół od tyłu i wtedy rozszczekały się psy od strony plebanii, no to strzeliłem fotkę i szybko się ewakuowałem.



Zatrzymałem się jeszcze na chwilę na cmentarzu, znalazłem tam min. grób dziedziczki Raszewa przez które dopiero co przejeżdżałem (powiększenie po kliknięciu w fotkę)



Znalazłem też grób Józefa Bacciarellego... hmmm, nazwisko jakby znajome, no tak, okazało się że to wnuk znanego malarza Marcello Bacciarellego.




Taka notka prasowa z Dziennika Poznańskiego, 25 kwietnia 1874 roku. Ktoś inny ją znalazł, więc mi pozostało znalezienie odpowiedniego skanu w bibliotece cyfrowej.

 

Wałki na nieidealnie płaskim polu



Jakaś kapliczka po drodze



Zaraz za Kobylnikami wyszło słońce... od jakiegoś czasu z niepokojem obserwowałem coraz więcej błękiitu na horyzoncie, który nieubłaganie się zbliżał. Jak słońce wyszło zza chmur, to momentalnie zrobiło się za ciepło, na szczęście bezchmurne niebo było krótko, już w Orszymowie zaczęły nachodzić chmury, raz mniej, raz więcej, ale przynajmniej słońce nie świeciło non stop.

Od Kobylinik rypałem dalej pod wiatr, a to było chyba maksimum tego dnia. Asfaltem mogłem jeszcze kawałek pojechać w tym kierunku, a potem zawrócić i cofnąć się do Orszymowa... ale ze względu na wiatr zdecydowałem się na gruntowy skrót, który był fatalny, strasznie rozjeżdżony... już kląłem ten pomysł i myślałem że jednak trzeba było jechać pod wiatr, ale asfaltem, rozważałem nawet czy by nie zawrócić, ale skoro już się tu wbiłem. Aż tu po kilometrze stał się cud i pojawił się asfalt! I był do samego Orszymowa.

Kościół w Orszymowie



Kapliczka na dębie. Według tabliczki jest to stuletni Dąb Niepodległości.




A tak wyglądała ta kapliczka w 2014



Drewniane płaskorzeźby drogi krzyżowej.



Przy kościele grobowiec rodziny Małowieskich z Dzierżanowa (powiększenie po kliknięciu w fotkę)



Jeszcze wizyta na cmentarzu w Orszymowie, celem było odnalezienie tabliczki upamiętniających mieszkańców poległych w wojnie polsko-bolszewickiej. Nie było to trudne, bo okazało się że jest niedaleko bramy, przy kaplicy (powiększenie tabliczki po kliknięciu w fotkę)

Tutaj tabliczka umieszczona na grobie... prawdopodobnie symbolicznym, udało mi się wzmiankę o jednej wymienionej osobie, że spoczywa gdzie indziej. Poza tym identyczne  tabliczki widziałem już w czterech miejscach (zdjęcia na blogi we wpisie odpierając nawałę najeźdźców), namierzyłem też kilkanaście innych i są one raczej symbolicznym upamiętnieniem poległych  mieszkańców danej gminy, czy miejscowości.




Jeden z nagrobków (powiększenie po kliknięciu)



Dziwny bezimienny nagrobek... czy była tu kiedyś tabliczka imienna, której nie ma, czy ma on jakieś inne znaczenie?




Do Rębowa jedzie się przyjemnie, bo z wiatrem i od czasu do czasu chmury przesłaniają słońce.



Pomnik niepodległości w Rebowie został odnowiony, ale za to otoczenie prezentuje się jak po ataku nuklearnym - wszystkie drzewa wycięte w pień, murki i klombiki wyleciały w kosmos, cały teren zaorany i pozostawiony na pastwę krzaków (więc nie jest to teren w czasie prac, bo widać że od miesięcy nic tu się nie dzieje)... dojście do pomnika wyłożone starymi matami z odzysku z boiska.



Tak to miejsce wyglądało z drugiej strony w 2014 (tych wszystkich drzew już nie ma), a murek i bezpośrednie otoczenie lepiej widać na tym zdjęciu z Olsztyńskiej Strony Rowerowej.



Pomnik po remoncie... przy czym zniknęły z cokołu tablice upamiętniające mieszkańców poległych w latach 1914-20 i 1939-45, mam nadzieję że jeszcze wrócą. Załączam fotki tablic sprzed 5 lat.





Przy kościele grobowiec rodziny Dziewanowskich, wśród pochowanych Kazimierz i Stanisław polegli w 1939 pod Wolą Cyrusową i nad Narwią (albo odwrotnie) i tam pochowani, ale potem szczątki zostały przeniesione tutaj.




Jadę dalej nie zatrzymuję się już w Wyszogrodzie by jak najdłużej skorzystać ze sprzyjającego ale już stopniowo słabnącego wiatru. Wracam na lewą stronę Wisły.



Najpierw stopik w Kamionie. Obok kościoła kapliczka na kamieniu św. jacka. Według legendy przeprawił się on przez wezbraną Wisłę w ten sposób, że położył na wodzie swój płaszcz i na nim wraz z towarzyszami przeprawili się przez rzekę.




Kościół jest nowy, ale w odróżnieniu od większości nowych kościołów jest w miarę znośny, znaczy na jego widok nie bolą od razu zęby. Na kamieniu węgielnym są dwie daty - 1917 i 1978 i odnoszą się dwóch kolejnych kościołów. Otóż w 1915 spłonął stary, drewniany kościół (przez ponad pół roku Kamion był na linii frontu), w 1918 wybudowano nowy drewniany, a w 1978 obecny.



Drewniana pozostała dzwonnica.



Całkiem ciekawe jest ogrodzenie, w każdym razie mi się podoba.



Most w Witkowicach, czyli rejon przeprawy w 1939... kiedyś to było obowiązkowe miejsce na postój, ale odkąd poasfaltowały się okoliczne drogi i wykostkowała gruntówa do Brochowa, to co prawda lepiej się przejeżdża rowerem, ale człowiekowi ciągle po głowie jeżdżą samochody.




Kościół w Brochowie, tutaj zatrzymałem się żeby zinwentaryzować pociski... wcześniej je miałem obfocone, ale nie było okazji dokładnie na spokojnie policzyć, bo ostatnio jak tu trafialiśmy to zawsze sporo ludzi było. Dziś wyszło mi że 9 sztuk różnych fragmentów pocisków, 3 dziwne półkule, gąsienica czołgowa i para strzemion.

Kościół był niszczony zarówno w 1915 (też był na linii frontu) jak i w 1939 (Bitwa nad Bzurą)



Tablice upamiętniające poległych w Bitwie nad Bzurą.




Zaczynamy przegląd pocisków - przed wejściem w bruku jest gąsienica i dwa pociski... a dokładnie jedna łuska i jedna skorupa (tzw. szklanka).




Kolejne sa już w ścianach kościoła - ta łuska jest na tyle nisko, że można obejrzeć sygnaturę.



Są też dwa pociski z czasów Jagiełły... eee, znaczy ... no nieważne. Jeden to skorupa pocisku, drugi to łuska mniejszego kalibru, pewnie jakiegoś  karabinu maszynowego.





Kolejne trzy łuski są raczej wysoko, no i strzemiona.




To kiedyś określiłem jako "chyba jakaś bomba, albo inny granat moździerzowy"... taki trochę dziwny, ale może końcówka niekompletna, pogięta itp.. Jednak teraz jak dokładnie się przyjrzałem, to coś mi tu nie pasowało... w końcu stwierdziłem że wygląda to nie jak tył, ale przód granatu moździerzowego - one mają czasem taki wystający zapalnik i to mi wyglądało jakby te blaszki przyspawali do zapalnika, przyjrzałem się dokładniej i stwierdziłem że chyba te blaszki przymocowano do czegoś co wetknięto w dziurę po zapalniku i tak jakby to służyło do mocowania czegoś (piorunochrona, rynny?)



Poza tym są trzy takie elementy... nie wiem czy one też są fragmentami jakichś militariów (a jeśli tak, to czego?), czy czegoś z zupełnie innej parafii (a jeśli tak, to czego?).




W murach jeszcze tu i tam jest trochę śladów ostrzału, które się ostały mimo odbudowy i remontów.




Dwór w Brochowie



A tu ktoś postawił klocka... i to niejednego. Może tu był maraton w stawianiu klocków?



No i ponownie, jak na początku relacji - łabędzie na Pisi. Tym razem złapane w czasie kolacji - śluuurp odcedzają sobie rzęsę.




Kategoria >100, mazowieckie


  • dystans 45.08 km
  • 9.50 km terenu
  • czas 02:47
  • średnio 16.20 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Opowiadanie o grzybobraniu (+kurki i jeżyny)

Piątek, 9 sierpnia 2019 · dodano: 19.08.2019 | Komentarze 0

Standarcik do lasu, czyli jeżyny i kurki (72 sztuki).




Zajączek, trochę już nadgryziony zębem czasu (zarówno od zewnątrz, jak i od środka). Znalazłem dosłownie dwa czy trzy, stuprocentowo robaczywe.



Żółciak siarkowy, ponoć sznycle z niego są całkiem niezłe, ale ten już chyba za stary do zbioru... ale tak naprawdę to się nie znam.



Gołąbek



A w lesie, jak to w lesie







No i po żniwach




Na koniec opowiadanko o grzybobraniu, tekst mój, rysunki lavinki. lavinka oczywiście twierdzi że rysunek główny wyszedł jej beznadziejnie i że jedynie grzyby wyszły jej jako tako. Może jeszcze na koniec będzie jakiś rysunek karaska, ale namówić lavinkę do rysowania nie jest łatwo - o te rysunki grubo ponad tydzień suszyłem jej głowę.

Alisa w krainie psot  - Na grzyby

- Duszone podgrzybki z jajkiem - rozmarzył się tata.
- Kurki smażone na maśle - westchnęła mama.
- Zupa grzybowa.
- Kanie. Kanie na śniadanie.
- I maślaki w śmietanie.
- Kotlet z opieniek...
- ... i kanapka z dżemem - wtrąciłam znienacka.
Zapadła cisza i rodzice popatrzyli na mnie jak na kosmitę.
- Dziecko, co ty bredzisz? - tata jako pierwszy odzyskał głos - Jak z grzybów chcesz zrobić dżem?
- Hmm, ale gdybyśmy znaleźli jeżyny, albo... - mama miała dobry pomysł, ale mi chodziło o co innego.
- Piknik! W czasie grzybobrania musi być piknik, a wtedy zawsze robicie mi kanapki z dżemem - im zawsze trzeba wszystko tłumaczyć jak małym dzieciom.
- A zatem postanowione, jutro jedziemy na grzyby! - zdecydował tata.
Taaak! Grzybobranie jest fajne!



W sobotę rano pojechaliśmy autobusem za miasto i wysiedliśmy Pod Dębem. Tak się nazywa przystanek - Wieś Jakaś Tam Pod Dębem, oczywiście podana jest nazwa wsi, ale nigdy nie mogę zapamiętać, czy jest to Franciszków, Feliksów, Ferdynandów, czy Aleksandria. Wieś jest długa i autobus zatrzymuje się na trzech przystankach: Wieś Jakaś Tam Młyn, Wieś Jakaś Tam Szkoła i Wieś Jakaś Tam Pod Dębem przy dużym, starym dębie z zieloną tabliczką "pomnik przyrody", pod którym już czekała na nas babcia. Mama spojrzała na mnie i się zdziwiła:
- Co? Już masz patyk? Przecież nie minęło nawet dziesięć sekund od wyjścia z autobusu!
Rodzice się śmieją, a czasem denerwują, że mam umiejętność natychmiastowego znajdywania patyków, gdziekolwiek się udamy. Mama mówi, że je chyba wyczarowuję z powietrza. No, tutaj czary nie były potrzebne, las w zasadzie składa się głównie z patyków. Tymczasem tata półżartem przywitał się z babcią:
- Niech mama nie sterczy pod tym drzewem, bo dostanie żołędziem w głowę.
- Dziś nie spadają, bo nie ma wiatru.
- Auuu! - krzyknął tata, który w tym momencie oberwał spadającym żołędziem - A co mama powie na to?
- Na taką kapuścianą głowę, to nawet w drewnianym kościele spadłaby cegła.
- Dobrze, dosyć tych sprzeczek - przerwała mama - chodźmy lepiej do lasu.
- A myślicie, że tam nie ma żołędzi na drzewach?



Zanim jednak weszliśmy między drzewa, tata zwrócił się do mnie.
- W lesie łatwo się zgubić, dlatego pilnuj się mnie i staraj się nie stracić z oczu. Co prawda w lesie należy zachować ciszę i nie wolno się wydzierać, ale jak już się zgubisz, to krzyknij do mnie - po czym wręczył mi koszyk i nożyk.
- Nie wiem, czy to jest dobry pomysł - odezwała się mama - a jak się potknie i sobie ten nóż gdzieś wbije?
- Och daj spokój, ma zaokrągloną końcówkę, a poza tym w ogóle nie jest ostry.
Mamy to nie uspokoiło, zmarszczyła brwi, ale już nie kontynuowała tematu. Temat pochwyciłam ja, bo co to ma być do jasnej Anielki, jak mam tępym nożem zbierać grzyby? To niesprawiedliwe! I rozpłakałam się.
- Ja nie chcęęę tępegooo noooża! Ja chcęęę ostryyy nóóóż na grzyyybyyyy!
- Spokojnie, spokojnie. Nożyk nie jest ostry, ale grzyby są mięciutkie, i zobaczysz że wchodzi w nie jak w masełko.
Nie byłam do końca przekonana, ale przestałam płakać, zaś tata dawał mi kolejne dobre rady:
- Jak znajdziesz grzybek, to odetnij go tuż przy ziemi i...
- Nie, nie, nie! - zawołała babcia - Nie można obcinać, trzeba wykręcić.
- Ależ mamo, w ten sposób niszczysz grzybnię.
- Nie niszczę, bo wykręcam delikatnie.
- Ja tam i tak zawsze wycinam.
- Bo znasz się na grzybobraniu jak żyrafa na fizyce kwantowej - burknęła babcia i ruszyła w las.
Tata chwilę stał zakłopotany, ale potem powiedział żebym się nie przejmowała, a jak coś znajdę to mam mu pokazać, a on mi powie czy to grzyb jadalny. Po czym poszliśmy za babcią. Grzybów żadnych nie znaleźliśmy, za to mnóstwo śmieci.
- O, owoc butelkowca - zaśmiał się tata na widok pierwszej butelki, ale później humor mu się popsuł i coś mamrotał o śmieciarzach i flejtuchach, dodając kilka brzydkich słów.
Co chwila wpadaliśmy na innych grzybiarzy, którzy też mieli puste koszyki, a dookoła słychać było pohukiwania.
- Hop, hop, Stasiuuuu! Gdzie jesteś!?
- Tuuutaj! A ty!?
Zaś z innej strony dobiegło nas:
- Zocha! Zooochaaa!
- Coooo!
- Chodź no tu! Bo znalazłem takiego drania i nie wiem czy jadalny!
Przez chwilę była cisza, aż zachrypnięty głos zaintonował fałszując potężnie:
- Hej, hej, heeej soookoooołyyyy!



- Dosyć tego, to nie ma sensu, trzeba iść głębiej w las - zdecydowała mama, gdy zebraliśmy się razem z pustymi koszykami. Poszliśmy więc ścieżką, po dłuższym spacerze dotarliśmy na polankę i tam spróbowaliśmy szczęścia. Trzymałam się taty, który co i raz znajdował grzyby i wkładał je do koszyka, ale ja nic nie mogłam znaleźć... to znaczy owszem, znajdowałam jakieś grzyby, ale wszystkie mi wyglądały na niejadalne.
Gdy ponownie spotkaliśmy się na polance, by zrobić piknik, każdy miał z pół koszyka grzybów, tylko mój był pusty. Grzybobranie jest do kitu. Mama miała kilka dużych parasoli, aż dziw że są takie duże grzyby.
- Znalazłam te kanie na skraju lasu, będą z nich pyszne kotlety - rzekła mama, a ja się zdziwiłam, bo do tej pory myślałam że kotlety robi się z mięsa, a nie grzybów.
Babcia nazbierała zajączki, kurki, gąski i gołąbki.
- A kaczuszek nie było?
Wszystkich rozbawiło to co powiedziałam, nie wiem czemu, czy to ja wymyśliłam takie zabawne nazwy? Gołąbki były śmieszne, bo każdy miał kapelusz w innym kolorze, a do tego babcia mówiła na nie surojadki i rzeczywiście tata zachowywał się jakby chciał je zjeść na surowo, ale po chwili okazało się że tylko próbuje ich językiem krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.
- Po co mama nazbierała te szczypawice, co drugi jest do wyrzucenia.
- O co ci chodzi? Bardzo dobre surojadki.
- Dobre, to niech mama ich spróbuje, szczypią w język, a to znaczy że niejadalne.
- Znasz się na grzybach jak mrówka na biologii molekularnej. Zawsze takie zbierałam i było dobrze.
- Tak, a tata zawsze zbierał olszówki i teraz okazuje się, że są trujące...
- Nie kłóćcie się - przerwała mama - zobaczmy lepiej kochanie, co ty znalazłeś.
I tata zaczął z dumą prezentować zawartość koszyka, a miał co pokazywać - były tam podgrzybki, dwa rodzaje maślaków, kozaki w trzech kolorach, tłuściochy, opieńki...
- A to - powiedział tata, wyjmując z koszyka trzy małe łebki - to są...
- Czubajki - wtrąciła babcia.
- Jakie czubajki? - zdziwiła się mama - czubajki to ja nazbierałam, to są panienki.
- Ty masz czubajki kanie, my mówimy na nie po prostu kanie, by nie myliły się z czubajkami.
- My mówimy na nie panienki.
- A my czubajki i...
- Jak zwał, tak zwał - przerwał tata - to są muchomory.
W tym momencie wszyscy wytrzeszczyli na niego oczy.
- Tak, jadalne muchomory rdzawobrązowe. A wiecie, że to nie są jedyne jadalne muchomory? Na przykład muchomor czerwieniejący...
Tata wyraźnie się rozkręcał i pewnie dałby nam dłuższy wykład o muchomorach, ale nagle podskoczył i zaczął wymachiwać rękami i nogami. Zdziwieni patrzyliśmy co to za taniec i to tak bez muzyki. Jednak po chwili i my poczuliśmy nagłą chęć do dzikich pląsów. Mrówki nas oblazły. Okazało się, że koc rozłożyliśmy na mrowisku. Gdy już strząsnęliśmy z siebie wszystkie insekty, trzeba było przenieść się w inną część polany. Tym razem dokładnie sprawdziliśmy na czym siadamy.


po kliknięciu w negatyw można zobaczyć pozytyw

Po pikniku ponownie zagłębiliśmy się w las polując na grzyby. Tym razem, żeby nie przegapić żadnego jadalnego grzyba, zrywałam wszystkie.
- Tata, a co to za grzyb.
- Wyrzuć, to olszówka.
- Ale dziadek takie zbierał?
- Tak, jednak później okazało się że są szkodliwe.
- A ten grzyb?
- Maślanka.
- Trujący?
- Tak, wyrzuć.
Chwilę później znalazłam trzy grzybki. Niepozorne, ale ładne i każdy inny.
- Tata, a te?
- W krzaki.
- Co?
- Wyrzuć w krzaki.
- Ale co to za grzyby?
- Psiaki.
- Jakie psiaki?
- No, psie grzybki.
- Jadalne, czy nie?
- Niejadalne.
- Wszystkie?
- Tak.
- Ten fioletowy też?
- Też, wyrzuć wszystkie. I słuchaj, zostaw lepiej w spokoju te z blaszkami, rurkowe są łatwiejsze do nauczenia i rozpoznania, no i większość z nich jest jadalna.
Poszłam za radą taty i zaraz znalazłam takiego grzyba.
- Tata, mam grzyba z rurkami!
- Hmmm - tata wziął go ode mnie, dokładnie obejrzał, polizał, po czym strasznie się wykrzywił i zaczął pluć na wszystkie strony.
- Co się stało?
- Nic, znalazłaś szatana, łatwo go poznać bo strasznie gorzki - i wyrzucił mojego grzyba. Grzybobranie jest do bani. - Może lepiej nie zawracaj mi głowy z każdym grzybem, zbieraj do koszyka, a potem je przebierzemy.
No to ładowałam do koszyka wszystko jak leci, a gdy zajęłam się większym skupiskiem ładnych grzybów, tata zniknął mi gdzieś za krzakami. Gdy skończyłam poszłam za tatą, ale nigdzie go nie było widać. Krzyknęłam kilka razy, ale nikt się nie odezwał, więc postanowiłam wrócić na polanę.



Mama i babcia już tam były, gdy wyłoniłam się z zarośli.
- A gdzie tata, czyżby się zgubił - zapytała mama i zachichotała.
Babcia również się roześmiała, po czym przejrzały moje grzyby i ponad połowa okazała się niejadalna. Mimo że mama miała większe grzyby, a babcia więcej, to ja zostałam ogłoszona królową grzybobrania... przynajmniej dopóki nie wróci tata, bo jeśli miał więcej szczęścia, to mnie zdetronizuje. A koronowana zostałam dlatego, że jako jedyna znalazłam prawdziwka, co prawda był mały i tylko jeden, ale nikt inny nie znalazł takiego szlachetnego grzyba, a co borowik to borowik (tak mówi babcia). Byłam dumna jak paw. Grzybobranie jest super!
Minęło sporo czasu, a tata nie wracał. Mama przestała żartować z tego powodu i zaczęła się denerwować. W końcu babcia zarządziła:
- No dobrze, nie ma co na niego czekać, pora się zwijać bo nam ucieknie ostatni PeKaeS. Poza tym zanosi się na deszcz.
- Ale...
- Bez dyskusji. Jest już dużym chłopcem, da sobie radę.
No i wróciliśmy bez taty. Ledwie zdążyliśmy na autobus, a gdy wsiadałyśmy, już zaczynało lać.
Tata dotarł do domu dopiero rano, był zmęczony, przemoczony, przemarznięty i zły jak wielkie nieszczęście. Za to miał pełen koszyk grzybów. Zajrzałam do środka i na wierzchu znalazłam dużego prawdziwka. Wyjęłam go i powiedziałam tacie, by go pocieszyć:
- Tatusiu, zostałeś królem grzybobrania, nikt nie znalazł takiego pięknego prawdziwka jak ty!
Ale tata się nie ucieszył, popatrzył na mnie krzywo, otworzył usta jakby chciał powiedzieć, ale po chwili je zamknął i poszedł spać.

Nikt, nawet tata nie wie skąd się w tym koszyku wziął dorodny karasek. Po prostu znaleźliśmy go między grzybami. Spadł z chmury razem z deszczem, czy jak?


  • dystans 54.35 km
  • 1.50 km terenu
  • czas 03:10
  • średnio 17.16 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Z Piastowa obok ulew

Sobota, 13 lipca 2019 · dodano: 22.07.2019 | Komentarze 3

Do Piastowa pociągiem, a stamtąd rowerem. W Piastowie zaczęliśmy od skwerku z mikrotężnią... Ta faktycznie jest mikro, chyba najmniejsza jaką widziałem, ale za to jest dobrze zadaszona i ławki mieszczą się pod dachem.



Kiedyś sprawdzaliśmy czy w takich tężniach rzeczywiście jest solanka... ale trafiliśmy na zwykłą wodę, więc myśleliśmy że z tymi solankami to zwykła ściema. Przy innej próbie jednak rzeczywiście trafiliśmy na solankę... tutaj ponoć jest solanka z Zabłocia, hmmm jakby to była borowina z Zabłocia, to bym się nie zdziwił, natomiast solanki spodziewałbym się raczej z Nowej Soli.



Na tymże skwerku - słowik Warszawy.




Potem jedziemy w kierunku Pruszkowa i dojeżdżamy do terenu dawnych Warsztatów Naprawy Wagonów Towarowych (później nazwa brzmiała Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego) . W czasie Powstania Warszawskiego został tu utworzony obóz przejściowy dla ludności warszawy (Dulag 121), przez który przewinęła się min. rodzina lavinki. Już wcześniej teren pełnił funkcję obozu - w 1939 był tu obóz przejściowy dla jeńców, a od 1941 obóz pracy dla Żydów. Obecnie mieszczą się tu różne magazyny itp.   ale też muzeum.

Dziś nie wbijamy się na teren, bo kiedyś go już zwiedzaliśmy razem z muzeum. Ot fotka jednej z wież strażniczych... no i skrzynka.





Uwaga, wjeżdżamy w obszar zapowietrzony.




A w tym budynku mieściła się bursa, w której kierownikiem przez jakiś czas był Aleksander Kamiński.




O ile z rana było przyjemnie, bo chmury,  to teraz wyszło słońce i momentalnie zrobił się straszny skwar. Znajdujemy jakieś skrzynki, po czym wracamy na mijany wcześniej skwerek, na którym wypatrzyliśmy wcześniej ławkę w cieniu, żeby teraz na niej klapnąć i ostygnąć.

Gdy zaczęliśmy menelować na skwerku, to wystraszyliśmy miejscowych żuli... chyba byliśmy zbyt menelscy dla nich, no cóż, wyrabia się człowiek przy Panu Marianie.



Ławka z gatunku meneloodpornych... ciekawe czy ta siatka na oparciu i siedzeniach wytrzyma dłużej niż zwykłe deski.



O, menelskie warcaby! Trochę nad doborem kolorów kapsli można by jeszcze popracować, ale pomysł w dechę... co nam podsunęło myśl, żeby skompletować zestaw szachowy w podobnym stylu.




Jedziemy dalej i przy torach orientujemy się, że wzdłuż nich skrajem d. Dulagu 121 biegnie nowa droga rowerowa. Postanowiliśmy więc ją przetestować.

Kolejna wieża strażnicza (z drugiej strony muru, jest widoczny z pociągu napis "Tędy przeszła Warszawa...").



Przejazd przez bocznice... ale tutaj te kilka segmentów tego betonowego ogrodzenia mogli usunąć, zwłaszcza że po przebiciu ddr-ki nie pełni on już żadnej funkcji (zresztą wcześniej w tej okolicy też zwykle była dziura w płocie), a trzeba tu bardzo uważać żeby nie zderzyć się z rowerzystą wyjeżdżającym zza winkla.




Jeden ze starych budynków zakładów kolejowych po prawej.




Z dobudowaną wieżyczką



Gmach dyrekcji zakładów



O, fajnie że ta ciuchcia nadal tu stoi.




Ogólnie droga rowerowa mimo kilku felerków całkiem niezła... tylko że takie coś powinno być wzdłuż torów do samej Warszawy, a nie tylko kawałek w Pruszkowie... no i od Żyrardowa, czy innych Skierniewic. W każdym razie jedzie się tutaj przyjemnie z dala od ruchu samochodowego, jest co oglądać jeśli ktoś jest pierwszy raz i w ogóle.



Jedziemy dalej, jeszcze trochę trainspottingu na pruszkowskiej bocznicy.




A tu pociąg do Żyrawdowa



W Parzniewie ciekawe rozwiązanie -  radar powiązany ze światłami, jak ktoś jedzie za szybki, to cyk, włącza się czerwone światło. Lepsze rozwiązanie niż wyświetlacze z prędkością i tekstem "Zwolnij. Jedziesz za szybko", które generalnie są olewana (chyba że za nimi jest fotoradar).



O, na przęsłach mostów i wiaduktów kolejowych sprejują teraz coś takiego.



Niespodziewany mostek w krzakach (to znaczy ja się spodziewałem, ale lavinka nie).



O, zaczynają krążyć burze (przynajmniej chmury znów przyszły i słońce tak nie przypieka), trzeba będzie uciekać żeby nas nie zlało... na szczęście one się raczej od nas oddalały. Natomiast w domu po sprawdzeniu map radarowych stwierdziliśmy, że one były znacznie dalej niż się wydawały - ta pierwsza w rejonie Piaseczna, a ta druga pod Tarczynem (my tymczasem wyjeżdżaliśmy z Pruszkowa).




Taki mural na remizie w Brwinowie, ale dziś nie było warunków na dokłądne jego obfocenie.



Nowa ddr-ka w Grodzisku... największą jej wadą jest to, że że trzeba co chwila skakać z jednej strony ulicy  na drugą, bo albo śmieszka zmienia stronę, albo trzeba zjechać na jezdnię. W sumie na odcinku ok. 2km trzeba zmienić stronę ulicy 6 razy (jadąc jak my od Milanówka), a przez cały przejazd tą trasą przez Grodzisk aż 8.



W Grodzisku zaczęło kropić, ale wyjechaliśmy spod chmury... myśleliśmy że spod tej po lewej, ale potem okazało się, że ta zlewa była dosyć daleko, a my oberwaliśmy jakąś siąpiradełkową chmurką boczną




Wyjechawszy dalej na otwarte pola, zorientowaliśmy się w sytuacji i stwierdziliśmy że lepiej się nie pchać do domu skrótem przez Jaktorów, bo tam czeka na nas poniższy deszcz. Postanowiliśmy więc objechać go od północy nieco dłuższą trasą przez Izdebno. Potem okazało się, że ten deszcz co go widać, jest dopiero w Żyrardowie i jedyne ryzyko władowania się w niego byłoby właśnie tak jakbyśmy za wcześnie przyjechali... więc może dobrze że jechaliśmy dłużej.



No to co? Pokazujemy plecy chmurze i jedziemy.



Omijamy.




W Baranowie musieliśmy wykręcić wprost na chmurę, ale nie jechaliśmy zbyt szybko, żeby jej nie dogonić... ale nie mogliśmy jechać zbyt wolno, czy menelować zbyt długo na przystankach, bo od północy znów coś nachodziło. W Żyrardowie spore kałuże, nieźle lało, ale nam się udało nie dogonić jednej chmury i uciec przed drugą.
Kategoria mazowieckie


  • dystans 50.98 km
  • czas 03:04
  • średnio 16.62 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Do Błonia na bule w Parku Bajka

Czwartek, 11 lipca 2019 · dodano: 19.07.2019 | Komentarze 1

Wybraliśmy się do Parku Bajka w Błoniu, bywamy tam z Kluską regularnie raz-dwa razy w roku... może byśmy bywali tam częściej, ale latem to zwykle albo upał, albo ulewy i burze, toteż spora część wakacji nam zwykle odpada na dalsze wycieczki. Dziś skorzystaliśmy z tego, że przez pierwszą część lipca mieliśmy wręcz idealne lato.

Po drodze w te i we wte spotykamy 4 razy bociany... właściwie to były chyba 3 bociany, a pod Baranowem spotkaliśmy dwa razy tego samego (zresztą często go tam spotykamy). Poza tym widzieliśmy klucz gęsi... chyba to była szkółka lotnicza, bo klucz taki mocno krzywy, słyszeliśmy też gdzieś na łąkach żurawie (ale nie widzieliśmy), a ponadto w pobliżu z pola startował jakiś drapieżnik ze zdobyczą. Jak powiedziałem, że coś złapał, Kluska smutno stwierdziła, że "Pewno myszkę"... więc żeby ją nieco pocieszyć powiedziałem że raczej coś większego (w porę się ugryzłem w język i nie dodałem "na przykład zająca").





Ponieważ Klusce za Baranowem po raz drugi skończyło się podręczne jedzenie (dopóki je, to jest spokój, jak nie ma jedzenia to trochę zaczyna marudzić, że nuda i czy daleko jeszcze... chyba że na jakiś czas uda się ją zagadać). A więc podczas krótkiego stopiku nad Pisią Tuczną (gdzie stwierdziliśmy że zrobimy fotkę dla wiadomo kogo) przeszliśmy z napędu wysokokalorycznego (ogórki, pomidorki, marchewki i buła) na napęd duchowy, znaczy wyciągnęliśmy książki - trzy albo cztery starczyły na dojazd do Błonia (nie wszystkie Klu czyta od deski do deski, czasem tylko ogląda obrazki, trochę podczytując).





A tak na marginesie, pamiętacie w której księdze Tytusa chłopcy mieli pojazd, do którego paliwem były książki?



A co tam w Parku Bajka? Ulubione urządzenie Kluski, czyli Fabryka Piasku znów nieczynna (jest nieczynna średnio w co drugą naszą wizytę)




Górki-wieloryby też. Przechodzą znowu rewitalizację zieleni (te też są nieczynne co drugi raz).




O, tu się świetnie rewitalizuje, aż dokonuje inwazji na żwirek pomiędzy.



Muzyczny plac zabaw tym razem jest w miarę kompletny.



Gdy lavinka z Klu poszły do toalety, poprosiłem żeby się dowiedziały o zasady wypożyczenia buli... chciałem, żeby tylko się spytały, a lavinka przytargała koszyk z kulami. Okazało się, że ledwie się spytała, to pan już podawał bule mówiąc że możemy je trzymać cały dzień.

No to przenosimy się z naszego zacienionego zakątka (na szczęście przez większość czasu są chmury) i ruszamy do bulodromu... ale tak, każde z nas prowadzi rower, a osiem kul to dla Kluski za duży ciężar. Na szczęście koszyk idealnie pasuje do fotelika.



No to gramy. Po ostatniej rozgrywce w bule krzalowe (relacja) przyszła pora na bule na bulodromie. Po pewnym czasie Klusce trochę się znudziły (może te duże są dla niej za ciężki i mniej poręczne niż nasze minibule), ale pograłem jeszcze ja z lavinką, zaś Kluska sędziowała, co jej sie bardzo podobało.








Hmmm, no to kto wygrał?



Trzeba dokładnie sprawdzić.



A to mój najlepszy rzut.



A tu początkowy fragment opowiadania o grze w bule z tomu "Nowe przygody Mikołajka tom 2" (powiększenie rysunku po kliknięciu w fotkę).




Szachy plenerowe, w odróżnieniu od EkoParku w Żyrardowie, nie trzeba ich sobie wypożyczać, ale są wystawione... toteż częściej ktoś z nich korzysta, no bo na jedną partyjkę, czy pół nikomu się nie chce ich targać tam i z powrotem do wypożyczalni. A jak stoją, to nawet tak sobie można popykać.



A jeśli chodzi o szachy, to też skojarzenie z Tytusem. Pełna rozgrywka na fotkach w powiększeniu: strony 1, 2 i 3



Są też szachownice na stołach, ale jak zwykle nieużywane. Tu dla odmiany sprawdziłby się patent z Parku Seniora w Żyrardowie, gdzie za bierki warcabowe służyły szyszki i białe kamyczki... tutaj też można by dobrać zestaw jasnych i ciemnych kamyczków.



To jest budynek z wypożyczalnia i toaletami. Wypożyczalnia jest przy pomieszczeniu ochrony i ochroniarze zajmują się wypożyczaniem, dlatego wypożyczać można przez cały czas otwarcia parku (jak jest akurat zamknięta, trzeba kilka chwil poczekać, bo widać są na obchodzie), ochroniarz który nam wypożyczał bardzo sympatyczny i mówił że jak się wypożyczy zaraz po otwarciu parku o 8-ej to można sobie grać nawet do 22-ej.

Wypożycza się za darmo na dowód, oprócz buli są też paletki do ping-ponga, do badmintona, piłeczka do piłkarzyków. Stoły do ping-ponga i piłkarzyków są schowane za górką, przy ogrodzonym placu zabaw dla maluchów. Trochę daleko od wypożyczalni i łatwo przegapić, dlatego nigdy nie widziałem by ktoś grał... lokalizacja przy budynku lepiej by się sprawdziła (tutaj dla odmiany w EkoParku dzięki temu sporo młodzieży z nich korzysta).




Stojaki rowerowe z Pac-Mana.



Fontanna w taki dzień jak dziś jest mało uczęszczana, ale w ciepły słoneczny dzień jest tam masa dzieciaków... właśnie na nią najbardziej narzekano, bo jedna z farb (pomarańczowa) tworzyła bardzo śliską nawierzchnię i ponoć często ktoś się wywalał i ścierał... teraz mamy wrażenie że przemalowali na bardziej chropowatą, ale tak naprawdę nie wiemy, bo nie sprawdzaliśmy.

A poza tym przerwa na kawę.



Drugim często wymienianym minusem było słabe zaplecze gastronomiczne. Generalnie są dwie budki - w jednej lody itp. w drugiej hamburgery, frytki itp. Teraz widzimy że przed wejściem jest jeszcze jedna budka z czymś tam i rower z lodami. Tak więc coś było i jest, ale nam akurat było wszystko jedno, bo my tradycyjnie samowystarczalni z własną wałówką piknikową, .



A tu rower z lodami z Mikołajka.



Poidełko i hydrant w pobliżu wejścia głównego.



Dziś najwięcej czasu spędziliśmy na grze w bule, poza tym Kluska obleciała park i wszystko zaliczyła po trochu, ale nigdzie nie zagrzała miejsca... na koniec jednak sporo czasu poświęciła na tor przeszkód na murkach. Tak więc dziś wygrały bule i murki.









To poniżej to jakaś odmiana bzu. W ogóle nie przypomina, dopiero gdy się z bliska przyjrzeć pojedynczym kwiatom, a nie kwiatostanowi... no i jak się powącha.



Kanałek przy Parku Bajka, to rzeczka Rokitnica. Początek bierze ona gdzieś w rejonie Grodziska, potem się rozgałęzia i pierwsza część wpada przed Błoniem do Utraty, a druga część (właśnie ta) wpada za Błoniem do... Utraty. A za nią coś jakby deptak zrobili, idziemy z Kluską obadać co to.



I rzeczywiście powstał przyjemny, dosyć długi zakątek spacerowy o szumnej nazwie Bulwary Błońskie... ale moim zdaniem lepsza by była nazwa Błońskie Błonia.






Popularne w ostatnich latach domki dla owadów.








I przez mostek z rybkami (mostki powstały razem z Parkiem Bajka) wracamy do parku.



Jak zwykle ciężko wyciągnąć stąd Kluskę, ale w końcu się udaje (jak była mniejsza, to nigdy nie obyło się bez płaczu), jeszcze pokazujemy lavince bulwary, sprawdzamy w drugą stronę dokąd się ciągną. A że dojechaliśmy w ten sposób do uliczki, gdzie jest pomnik Pchły Szachrajki, do podjeżdżamy do niego. No a potem długa do domu.


Kategoria mazowieckie


  • dystans 116.08 km
  • 10.30 km terenu
  • czas 06:40
  • średnio 17.41 km/h
  • rekord 34.80 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Siąpiradełkowa Setka do Prażmowa

Sobota, 6 lipca 2019 · dodano: 10.07.2019 | Komentarze 2

Plany na sobotę - z silnym wiatrem na wschód... po 14-ej wiatr miał nagle słabnąć i kręcić, więc tym bardziej kierunek słuszny, bo gwarantował, że nie będzie powrotu z silnym mordewindem. Poza tym nie ma upału, takie lato uwielbiamy. Co prawda po południu zaczęło siąpić i z przerwami siąpiło do wieczora, ale takie kapanie wcale nie przeszkadzało... bardziej przeszkadzało słońce, które koło południa wyszło zza chmur i zaczęło za bardzo przygrzewać, ale na szczęście szybko się schowało.

Ostatecznie po zastanowieniu zdecydowaliśmy że jedziemy w okolice Prażmowa... parę razy przejeżdżaliśmy tamtędy, ale nigdy nie było czasu poszukać na cmentarzu mogiły powstańców styczniowych, czy grobowca z malowniczą kolumną. Potem może pętelka pod Grójec i powrót. Po dokładniejszym sprawdzeniu okazało się, że jest kilka skrzynek przy najważniejszych obiektach zabytkowych Prażmowa, więc postanowiliśmy je objechać, więc opcja pętelki na południe odpadła z braku czasu.

A zatem jedziemy z wiatrem, jeden z postojów na rynku w Tarczynie.



Pogoda jak widać



Przystanek kolejowy Gąski (na eSeŁce). Jakby kto się pytał, te krzaki to właśnie peron.





Jakiś groszek



Dojrzewająca tarnina




Docieramy nad Jeziorkę, trzeba się przebić przez łąki do skrzynki.




Chaszczujemy przez zarośla wiązówki błotnej



Krwawnica pospolita



Ślimole





Ten ma trudne zadanie, nie dosyć że idzie pod górę, to jeszcze musi ominąć jakąś boczną łodyżkę i do tego jednocześnie robi kupę




Docieramy do dworku Ryxów w Prażmowie. Teoretycznie da się wejść do środka przez wybitne okno, ale nad wejściem jest alarm, co prawda spora szansa że wyłączony, ale woleliśmy nie sprawdzać tego na sobie.







Rzucamy też okiem i obiektywem na kościół








Pomnik niepodległości na dziedzińcu kościelnym, orzełek wygląda jakby już walnął sobie parę toastów z tej okazji (sto setek na stulecie).



Docieramy na cmentarz, na samym jego końcu jest grobowiec rodziny Ryxów. Kolumnę widać z daleka, więc nie da się go nie znaleźć.




Bronisław Felix Ryx, major w czasie Powstania Styczniowego, potem przez pewien czas na emigracji - tutaj można przeczytać jego biogram, w tym działalność w czasie powstania.



Izabella Ryx była wymieniona na tablicy powyżej, ale jest jej poświęcona osobna tablica. Małżonka majora powyżej, udała się z nim na emigrację. Potem wróciła sama do Prażmowa (mąż wrócił później) i zajęła się gospodarstwem, zwłaszcza hodowlą, a szczególnie kur, stąd zabawne tytuły niektórych artykułów:
- Pionierka na polu gospodarstwa kobiecego
- Podróż kur na Syberię
- Pani na kurniku



I jeszcze wnuczek Izabelli i Bronisława.



Mogiła powstańców styczniowych poległych w bitwie pod Prażmowem. Otóż oddział Władysława Grabowskiego zatrzymał się w tutejszym majątku i 5 sierpnia 1863 roku zostali zaatakowani przez wojska rosyjskie z trzech stron (z północy, wschodu i południa). Powstańcy wycofali się na zachód za Jeziorkę, tracąc 7 ludzi (w niektórych źródłach jest mowa o 11). Tutaj opis bitwy




Szwendamy się jeszcze trochę po cmentarzu, trafiamy min. na taki grób nauczycielki (powiększenie po kliknięciu w fotkę)



Mogiłę partyzantów z 1944





Motylka na jednym z nagrobków



Kilka innych ciekawych grobów





A to chyba najstarszy grób, jaki znaleźliśmy (choć niewykluczone, że sam nagrobek jest nieco nowszy niż najstarszy pochówek).






Zalicz gminę i podpompuj rower. Gminę oczywiście mamy już dawno zaliczoną i to co najmniej kilka razy.




Rozwałka po drugiej stronie Jeziorki, w rejonie którym mniej więcej wiodła trasa odwrotu powstańców, a teraz jest skrzynka poświęcona bitwie pod Prażmowe. Tu się zainstalowaliśmy ze skrzynką, żeby przeczekać spacerowiczów.



Mostek na Jeziorce i sesja na, oraz pod mostkiem (moje zdjęcia "pod" będą jak lavinka je wrzuci).







Widok z mostku na dawną gorzelnię



To nie jest skrzynka geocache
To jest niebezpieczne
Jeśli nie wiesz co z tym zrobić, omijaj z daleka



Opuszczamy Prażmów i jedziemy do Woli Prażmowskiej, w której mieści się kolejny dworek z majątku Ryxów, a w nim biblioteka. Gdyby Kluska była tu z nami, koniecznie by chciała się zapisać i byłaby niepocieszona, że dziś nieczynna.



Podjeżdżamy, a pod wiatką siedzi dwóch podpitych facetów i jeden z nich do nas, że biblioteka zamknięta. No to odpowiadamy, że my nie do biblioteki, tylko obejrzeć dworek - no i oglądamy, robimy zdjęcia, a ten znów wyskakuje z tekstem że tu nie wolno robić zdjęć. Ooo, z tym tematem to my jesteśmy otrzaskani, więc odpowiadamy że można bo to obiekt publiczny, że za komuny owszem nie można było, ale od tej pory prawo się zmieniło itp. itd. ale facet nieprzekonany dalej swoje. Nie mieliśmy zamiaru ciągnąć dyskusji, a po zrobieniu zdjęć przyszła pora na kesz, więc poszliśmy za dworek.

No cóż, jak podjeżdżaliśmy pod dworek, mieliśmy zamiar zrobić postój pod jedną z wiatek, ale teraz stwierdzamy że lepiej nie, bo ten facet znów się o coś do nas przyczepi, więc po załatwieniu się ze skrzynką instalujemy się na schodkach na tyłach dworku, gdzie jest nawet klimatyczniej.




A co do skrzynki, to była na szczęście w głębi parku w krzakach, więc spokojnie  szukać i trochę się jej naszukaliśmy, aż ją znaleźliśmy pod nogami.



Ponieważ w miejscówce, w której chyba była skrzynka , chyba zalęgły się mrówki i właśnie wyroiły się młode królowe, postanowiliśmy odłożyć skrzynkę do dziupli w jednej z sąsiednich drzew.



Klimatyczna aleja grabowa w parku.





Wracając do rowerów natrafiamy jeszcze na pomnikową sosnę... to znaczy nie wiemy, że to sosna, igły hen wysoko wyglądają na sosnowe (a na pewno nie na jakieś świerkowe, czy jodłowe), ale szyszki co leżą pod drzewem są jakieś dziwne. No na pewno nie są to szyszki sosny zwyczajnej, bo nawet jeśli trafią się okazałe, to są bardziej pękate niż te, a te są podłużne jak szyszki świerka czy jodły (ale znowuż od nich się różnią grubszymi łuskami, takimi właśnie... sosnowymi). Co to może być? Limba? W domu sprawdzamy, że nie limba, bo ma inne szyszki, ale udaje nam się ustalić że jest to prawdopodobnie sosna wejmutka. Potem znajduję jeszcze jakiś pdf, a w nim listę pomników przyrody w gminie i tam jest że w parku są dąb szypułkowy i dwie sosny wejmutki... a więc mamy rację!





Pod sosną rósł sobie taki grzybek



Jedziemy jeszcze po jedną skrzynkę, otóż w tej miniserii skrzynek tropami rodziny Ryxów zbieraliśmy cyferki, które posłużyły nam do wyliczenia współrzędnych skrzynki bonusowe. Dojazd do niej był dosyć ciężki, bo wiódł bardzo piaszczystymi dróżkami.



A rower lavinki był dodatkowo obciążony pasażerem na gapę.



Taki fajny hand-made'owy jeżyk był w skrzynce, robimy fotkę na wzór, co możemy zrobić z Kluską.



Dobra, pora wracać. Wiatr rzeczywiście po 14-ej osłabł, czy zaczął kręcić nie zwróciłem uwagi, w każdym razie znacznie mniej przeszkadzał niż gdyby wiał tak samo jak rano. Tym razem Tarczyn omijamy bardzo bocznymi drogami od południa.

Grójecka wąskotorówka - kierunek Tarczyn



Kierunek Grójec



Krótki stopik pod kościołem w Rembertowie




Jakaś klimatyczna chałupka w krzakach po drodze.


Kategoria >100, mazowieckie


  • dystans 38.15 km
  • 6.00 km terenu
  • czas 02:29
  • średnio 15.36 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Z Klu do biblioteki we Mszczonowie

Czwartek, 4 lipca 2019 · dodano: 09.07.2019 | Komentarze 4

Korzystając z idealnej pogody  (nie za ciepło, nie za zimno, nie pada) wybieramy się do Mszczonowa, zapisać się do kolejnej biblioteki... Kluska uwielbia odwiedzać coraz to nowe biblioteki, taka turystyka biblioteczna. Ale zanim wyjedziemy z miasta, zahaczamy jeszcze o bibliotekę fabryczną (która jest obecnie dziecięcą) w Żyrku, bo czekała na nas zamówiona książka.

Jedziemy przez Chroboty, gdzie mamy do dziś rodzinę... kiedyś mieszkała tu praprababcia Kluski, która tutaj do rodziny uciekła z małymi dziećmi z Warszawy w czasie I wojny (głód, chłód i nędza). Prapradziadek zginął wcześniej w kopalni w Belgii.

Zaraz za Wręczą mały stopik przy nieczynnej od niedawna wielkiej żwirowni. W zasadzie mieliśmy tylko na chwilę się zatrzymać i  rzucić okiem na wypełnioną wodą żwirownię... ale ostatecznie zatrzymaliśmy się na dłuższy postój. Miejsce jest całkiem przyjemne, jednak czasem tu docierają ludzie - wędkarze, młodzież itp. przez to jest sporo śmieci (niestety dużo ludzi to straszni syfiarze).




Mewia mielizna



A na dole skarpy jest naturalna piaskownica... zresztą kto wie, czy w naszej piaskownicy piasek nie jest aby z tej żwirowni?





A w przybrzeżnym żwirku można znaleźć paleontologiczny salceson.



Fotka żwirku przy brzegi... co ciekawe w kadrze załapały się dwa kamyki ze skamieniałościami, które zresztą potem wyłowiłem (powiększenie fotki po kliknięciu i możesz spróbować znaleźć te dwa kamyki, których zdjęcia zamieściłem poniżej). Niewykluczone że na fotce jest więcej skamieniałości, ale te są najlepiej widoczne.




Dziewanna



Kocanki piaskowe... przy czym nazwa roślinki jest w liczbie mnogiej, nie kocanka, a właśnie kocanki.



Bukiet z kocanek, starca, krwawnika i szczawiu.



I kto jest wyższy? Kluska, czy dziewanna?



A to jest dawna fabryka zapałek, w której pracowała wspomniana wcześniej praprababcia Kluski, podobno na piechotę chodziła do niej spod Żyrardowa.



Drogowskaz do biblioteki, znaczy jesteśmy na dobrej drodze.



Na miejscu



Kluska stwierdziła, że wyrwikółka wyglądają jak kaczuszki



Wygłupowa sesja foto w przedsionku biblioteki.



Zakładamy Klusce konto i instalujemy się w kąciku dla dzieci. Tu utknęliśmy na dłużej p zabawa zabawkami, wybieranie książek i czytanie takich książeczek dla dzidziusiów na pół minuty czytania, których nawet nie opłaca się wypożyczać.




Taką grę planszową wyhaczyliśmy.



A teraz pora na zwiedzanie biblioteki.






Jedziemy dalej - lavinkę z Klu na chwilę zostawiam pod muralem, a sam sprawdzam obok czy jest otwarta Izba Tradycji. Nie jest, choć teoretycznie jest w godzinach gdy powinna być... nic nowego, nam też za pierwszym razem nie udało się jej zwiedzić. No cóż, trudno może następnym razem. Chcieliśmy ją zwiedzić, bo w jednej salek są eksponaty o zapałczarni w którj pracowała wspomniana wcześniej praprababcia Kluski.



Instalujemy się na kawkę i trzecie śniadanie (drugie było w żwirowni) na skwerku z niewielkim placem zabaw.



Oto wypożyczone książki - czytamy Pannę Kreseczkę.



I jemy. Dwie ulubione czynności naraz.



Zainspirowana Panną Kreseczką, Kluska narysowała w piasku Pana Rękę.



Wracamy przez... Kuranów! W zasadzie teraz ta wieś to parę chałup przy ekspresówce, ale przynajmniej tabliczka jest, a Klu ostatnio mówiła że chce odwiedzić Kuranów, no to odwiedziliśmy.




I w ten sposób dojechaliśmy do Radziejowic - pomnik odzyskania niepodległości.



A obok...



Postój na placu zabaw przy Powozowni, w której min. jest... biblioteka. Wiedząc, że prawdopodobnie tędy będziemy jechać, zapobiegliwie zabrałem jedną z książek z tej biblioteki do oddania i w ten sposób zaliczyliśmy trzecią bibliotekę tego dnia (każdą w innej gminie).




Jedziemy przez las, Kluska tak jak poprzednio w tym miejscu, zaczyna nam przysypiać... i tak jak poprzednio rozbudziła się przy krzaku leśnych malin. Początkowo zbieranie z doczepki, ale potem namówiłem ją żeby wysiadła, dzięki czemu mi wygodniej było jeść i zbierać. Mniam!



Dalej jedziemy czytając książkę, tym razem czytamy książeczkę z serii Kurczaki Lusaki. Przeczytanie jej zajęło Klusce 7 kilometrów.




A to nie była jakaś książka typu trzy strony na krzyż... stron było 48 i choć tekstu na każdej niezbyt dużo, to jak się przemnożyło przez ilość stron, to trochę jednak tego wychodziło. A proporcje tekstu do obrazków idealne na tym etapie do samodzielnego czytania.

Okazuje się, że tym razem trafiliśmy na pierwszy tomik serii (jednej z ulubionych ostatnio), o Carmeli, mamie kurce bohaterów następnych serii kurczaków Carmelito i Carmen. (powiększenie stron ze środka - tej ksiązki i kolejnych - po kliknięciu w odpowiednią fotkę).





A to Panna Kreseczka, którą czytaliśmy we Mszczonowie, jest to komiks autorstwa Wandy Chotomskiej i Bohdana Butenko, który ukazywał się w Świerszczyku w latach 1958-59.




A we Mszczonowie wypożyczyliśmy jeszcze min. Przygody jeża spod miasta Zgierza, też Wandy Chotomskiej.




Kategoria mazowieckie


  • dystans 9.26 km
  • czas 00:40
  • średnio 13.89 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Z Kluską nad Zalew Żyrardowski

Środa, 3 lipca 2019 · dodano: 08.07.2019 | Komentarze 7

Trochę się ochłodziło, to wykorzystaliśmy najzimniejszy niedeszczowy dzień od co najmniej miesiąca i pojechaliśmy nad Zalew Żyrardowski. Nie lubimy tłumów, nie lubimy się smażyć, no i w ogóle nie lubimy upałów, dlatego właśnie taka pogoda jest dla nas idealna na pojechanie gdziekolwiek, a zwłaszcza miejsca uczęszczane.

Dla porównania tutaj wpisy z zeszłorocznych wizyt na zalewie:
- Testowanie zalewu zaraz po otwarciu
- Z Kluską nad zalew


Cykoria podróżnik... ja twierdzę że jest niebieska, Kluska że fioletowa. Również lavinka i yurek twierdzą że kwiatki są fioletowe. Może bym zwątpił i się poddał, ale w moim atlasie stoi, że są niebieskie (w takiej Wikipedii na przykład też).



A te jakie są, cwaniaczki? Fioletowe?



I kwiatki obu kolorów naraz.



Nad zalewem przybyła w tym roku nowa stacja roweru miejskiego, piąta w mieście. Tym samym zaczyna mieć sens jedyna do tej pory stacja po tej stronie torów, czyli przy dworcu. Swoją drogą zajrzałem na stronę żyrardowskiego roweru i ze zdziwieniem odkryłem, że na moim osiedlu też przybyła stacja (szósta), niestety w takim miejscu, że nijak nam nie pasuje, nawet jej nie widziałem.



Ze zmian, w tym roku przybyły takie tabliczki przy wejściu. Trochę się wkurzyliśmy, bo trzeba by zdejmować sakwy i targać je na plażę (są wypełnione niezbędnikami typu kocyk, jedzenie, zabawki do piasku itp. itd.), olaliśmy je i weszliśmy z rowerami... zresztą potem się okazało, że powszechnie są ignorowane. Zresztą inne zakazy też są niestety ignorowane - mianowicie palenie i picie alkoholu na plaży, o czym świadczy mnóstwo petów i kapsli w piasku.



Udaliśmy się na naszą miejscówkę, najdalszy, najustronniejszy zakątek plaży, na którym rosną jedyne drzewa, które dają jakiś cień. Niestety jest to też miejsce najbardziej zaśmiecone, po rozłożeniu kocyka posprzątaliśmy najbliższe otoczenie by nie leżeć pośród śmieci, podobnie jak miejsce gdzie się bawiła Klu. Wywaliliśmy kilka garści petów, kapsli i drobniejszych papierków.



Rozpoczynamy prace budowlane. Korzystając ze starożytnej niecki przybrzeżnej, budujemy port, a więc kanał i baseny portowe.







No, już prawie gotowe, jeszcze tylko przygotować z patyczków zaporę przy wejściu do kanału, żeby łódeczki-drewienka nie wypłynęły... mamy bowiem pływy i woda raz się wlewa do basenu, a raz wypływa porywając ze sobą łódeczki.

A teraz Klu z laviną buduję fortyfikacje na wzgórzach wokół basenu.



Z drugiej zaś strony postawiliśmy piramidę w której siedzą kapłani i magowie, za pomocą czarów broniąc podejścia z tej strony.



I jeszcze sześcian artyleryjski broniący wejścia do portu i częściowo podejścia od brzegu.



Ja cały czas w krótkim rękawku i spodenkach, ale lavinka w chwilach odpoczynku zaczęła marznąć.



Bocian!



Spacer po plaży i pomoście



Wizyta na placu zabaw



Tablice z grą w kółko i krzyżyk (aczkolwiek postawienie aż trzech to lekka przesada, bardzo bardzo rzadko zdarza się, żebym na placu zabaw ktokolwiek się tym bawił), oraz memo (to już trzy memo miałoby chyba większy sens, pod warunkiem że byłyby różne symbole i układy na tablicach).




Labirynt, w którym wyrobiły się już skróty.




Powrót wodą, woda jest co prawda ciepła, ale po wyjściu z niej zimny wiatr sprawiał że się momentalnie marzło, toteż jeśli chodzi o kąpiel poprzestaliśmy na zamoczeniu nóg (a Kluska także spodenek i sukienki).




lavinka mi po cichu zrelacjonowała co się działo, gdy nas nie było. Na plażę kawałek dalej przyszła grupa młodzieży, w pewnym momencie do naszej miejscówki podeszły dwie nastolatki z tej grupy i jedna z nich z okrzykiem "Te, obadaj to" jeb z kopa w jedną z naszych budowli. lavinka jak to zobaczyła, to pogoniła gówniary i nim wróciliśmy naprawiła zniszczenia (Kluska strasznie się denerwuje tego typu rzeczami).

No cóż, mieliśmy do czynienia ze statystyczną młodzieżą. Poziom czterolatka, który niszczy innym babki w piaskownicy, tylko że tutaj nie było komu wytłumaczyć że tak się nie robi i zostało na starsze lata. No cóż, ta sytuacja tłumaczy wiele rzeczy - poniszczone przystanki autobusowe, ławki itp. także śmieci na plażach i we wszelkich innych miejscach.

Ponieważ popołudniu zaczęło się zjeżdżać coraz więcej ludzi i co prawda poza tą grupką była chyba normalna młodzież, a nie patologiczna, ale uznaliśmy że pora się zmywać, toteż zapakowaliśmy się i pojechaliśmy do domu.

.
Kategoria mazowieckie


  • dystans 103.93 km
  • 10.30 km terenu
  • czas 05:50
  • średnio 17.82 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Belsk Duży i Mała Wieś

Sobota, 1 czerwca 2019 · dodano: 08.01.2020 | Komentarze 4

Taki tam wypad w rejony już wcześniej odwiedzane. Geocachingowo - parę skrzynek sprawdzonych lub przeserwisowanych, parę znalezionych, jedna nieznaleziona bo zginęła... (album zdjęć z wycieczki)

Kapliczka za Mszczonowem



Serwisujemy tu skrzynkę lavinki, dajemy nowy logbook, bo stary się skończył i wpisy były na kartce zastępczej... dla kilku osób była to pierwsza skrzynka.




Postój nad Jeziorką i rybki w rzece.



Postój przy kolejnej kapliczce i podsuszenie kolejnej skrzynki (ale już nie naszej), tradycyjne miejsce postoju, bo to już rejon sadów, gdzie naprawdę nie ma gdzie się zatrzymać na postój, zwłaszcza gdy gorąco i słonecznie bo o cień trudno... a tu jest cień i ławeczka.



Uwaga zaraza! Obszarr zapowietrzony... tak na marginesie robiłem już wpisy na blogu pocztówkowym o dwóch innych zarazach:
- Afrykański Pomór Świń (ASF)
- Wysoce Zjadliwa Grypa Ptaków (HPAI)

O zgnilcu amerykańskim pszczół wpisu jeszcze nie było, choć jedną tabliczkę wstawiłem do jednego z powyższych wpisów.




Dwór w Wilczogórze.




Obserwatorium Geofizyczne PAN, obecnie  prowadziciągłe pomiary z zakresu fizyki atmosfery, magnetyzmu ziemskiego oraz sejsmologii. Dla zainteresowanych - więcej informacji o obserwatorium.



Kościół w Belsku Dużym.




Ufundowany przez Bazylego Walickiego, wojewodę rawskiego (powiększenie tablicy fundacyjnej)



Za kościołem groby Lubomirskich i Morawskich. W samym kościele jeszcze spoczywa sam fundator Bazyli Walicki, czy Jan Kozietulski - najbardziej znany jako dowodzący szarżą pod Somosierrą... no, ale do środka nie udało się zajrzeć.



Udajemy się na cmentarz... to w zasadzie jedyny obiekt na trasie, którego nie było wcześniej okazji obejrzeć, dziś to nadrabiamy.

Oto mogiła żołnierzy poległych w 1939 roku, zdjęcie już historyczne bo mogiła została jeszcze w 2019 przebudowana (powiem szczerze, że ta przed remontem bardziej mi się podobała., a lista poległych uzupełniona o jedno nazwisko, a dwa nazwiska poprawione (zdjęcia obecnej mogiły na stronie gminy: foto 1, foto 2).





Kaplica i kolumbarium ufundowane przez Klementynę Walicką.



Kolumbarium jest największym zaskoczeniem i główną nową atrakcją na trasie, bo nie spodziewaliśmy się takiej perełki. W zasadzie, gdybym wcześniej poszukał informacji o cmentarzu w Belsku, czy przejrzał atrakcje na terenie gminy, to pewnie bym trafił na wzmianki o kolumbarium... ale może to dobrze że tego nie zrobiłem, dzięki temu mieliśmy coś niespodziewanego na trasie. Fajnie czasem coś takiego spotkać, a nie same rzeczy, o których człowiek wie.




Poniżej kilka tablic z epitafiami (powiększenia po kliknięciach w fotk), zdjęcia pozostałych w albumie zdjęć z wycieczki.






Panorama Belska D.



Pałac w Małej Wsi, wybudowany dla wspomnianego już Bazylego Walickiego. Po Walickich właścicielami byli Rzewuscy, Zamojscy, czy spoczywający za kościołem Lubomirscy i Morawscy.



Rysunek pałacu lavinka w logbooku skrzynki.



Boczna brama



Mauzoleum zza płotu, ale kiedyś jak ten kawałek parku nie był ogrodzony, miałem okazję go obfocić, z czego zresztą był wpis na blogu pocztówkowym (Mauzoleum Aleksandra Walickiego z bliska)



Pasieka przy wąskotorówce grójeckiej - tory są ledwie widoczne w trawie za ulami.




Jedziemy do lasu, wita nas taka tabliczka (powiększenie), trochę się dziwimy, ale po wczytaniu okazuje się że zakaz jest okresowy i obowiązuje w czasie silnych wiatrów i opadów.



Aleja, której dotyczy zakaz.





Następnie wjeżdżamy w rezerwat "Modrzewina" i docieramy do reliktów "Wojewody"... tak się nazywał największy modrzew w rezerwacie (nazwany na cześć wspomnianego już dwukrotnie wojewody rawskiego Bazylego Walickiego), powalony w trakcie działań wojennych w 1945 roku. Gdy byliśmy parę lat temu, to kłoda była dobrze widoczna... teraz byliśmy w okresie pełni wegetacji, toteż krzaki nieco maskowały, poza tym obok przewalił się potężny modrzew, o mniejszych drzewkach nie wspominając.




To zdaje się resztki kłody "Wojewody", nie ten duży pień, tylko ten przed nim schowany w krzakach.



Modrzewie w "Modrzewinie".







Powrót w większości tą samą trasą, więc już bez zdjęć.

Kategoria >100, mazowieckie


  • dystans 36.79 km
  • czas 02:21
  • średnio 15.66 km/h
  • temperatura 21.0°C
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Złotojesienna wycieczka nad Wisłę 2

Niedziela, 14 października 2018 · dodano: 17.12.2018 | Komentarze 2

Wisła
Wyszogród 260cm
Wychódźc 264cm