teczka bikera meteor2017

avatar Miejsce robienia kawy do termosu: Żyrardów. Od 2009 nakręciłem 108860.05 km z czego 15577.35 wertepami i wyszła mi mordercza średnia 16.91 km/h
meteor2017 bs-profil

baton rowerowy bikestats.pl

Czerstwe batony

2022 2021 2020 2019 2018 2017 2016 2015 2014 2013 2012 2011 2010 2009
Profile for meteor2017

Pocztówki zza miedzy

Znajomi bikestatsowi

Jakieś tam wykresy

Wykres roczny blog rowerowy meteor2017.bikestats.pl

Kalendarium

Wpisy archiwalne w kategorii

mazowieckie

Dystans całkowity:36910.97 km (w terenie 6284.22 km; 17.03%)
Czas w ruchu:2146:45
Średnia prędkość:17.19 km/h
Maksymalna prędkość:52.20 km/h
Liczba aktywności:555
Średnio na aktywność:66.51 km i 3h 52m
Więcej statystyk
  • dystans 51.95 km
  • 20.00 km terenu
  • czas 04:25
  • średnio 11.76 km/h
  • temperatura 31.0°C
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

KluskoBiwak 2: Walka z nawierzchniami, upałem i wiatrem

Sobota, 15 sierpnia 2020 · dodano: 19.08.2020 | Komentarze 12

Pobudka skoroświt na skraju buczynowego lasku.



Szybkie gotowanie śniadania - kawka i kaszka... Poftafam dla fefleniących - kafka i kafka.



Kluska wcina kaszkę na przedśniadanko - mniam!



Zwijamy się



I już o 7:30 ruszamy w drogę. Mamy Kluskę dostarczyć na śniadanie lub tuż po nim (na wszelki wypadek dostała jeszcze wałówkę - kanapkę z pasztetem i jakieś buły... bo ta kaszka na długo nie starczy). Niby to tylko 5km, ale trzeba przebić się różnymi gruntówami i nie zgubić.



Na początek mamy przyzwoicie utwardzoną drobnym tłuczniem drogę leśną...  a do tego z górki. Kluska tymczasem kończy czytać Mopsika.



Pod Marianowem drogi robią się piaszczyste, a poza tym zaliczyliśmy buraka - we wsi przegapiliśmy zjazd i dopiero za nią się zorientowaliśmy.... szybko, więc nadrobiliśmy tylko 800m.



Piochów coraz więcej.



Ale z górki da się jechać.



8:15 - jesteśmy! Ponoć jajecznica dopiero wjechała, więc Klu załapaliśmy się na śniadanie (hurra!).




No dobra, dziecko zdeponowane w stanicy, a my pozbywszy się jej plecaka, prawie na pusto jedziemy dalej. Początkowe plany były ambitne - jakaś pętelka po okolicy, zahaczenie o Płock, a potem powrót wzdłuż Wisły (sprawdzając miejscówki na nocleg z Kluską). Przy tym oczywiście zwiedzanie, keszowanie, cyklogrobbing... tyle że potem przyszły upały i niestety nie przeszły, więc plan upadł. Ale nie będziemy przecież wracać pociągiem, skoro już jesteśmy 100km, to zrobimy jakąś traskę w wersji minimum. Niestety upały nie odpuściły ani trochę, toteż wygrała wersja minimum okrojona do minimum - ot turlamy się powoli (jazda rano i wieczorem) do domu wzdłuż Wisły bez skoków w bok, dystanse żenujące, ale przy temperaturze przekraczającej 3 dychy, powinny się liczyć potrójnie.

Najpierw powtarzamy poranny odcinek, ale w druga stronę i dojeżdżamy w rejon stacji Łąck. Stamtąd do miejscowości wzdłuż drogi jest ddrk-a.... ładnie poprowadzona, na pierwszy rzut oka wygląda fajnie, człowiek wjeżdża na nią i zaczyna kląć... co u diaska? Co to za wertep?



Jak przyjrzeć się z bliska, to okazuje się że asfalt z wierzchu się zdarł (chyba ma już swoje lata) i jedzie się po wystającym, wtopionym w asfalt żwirku, do tego dochodzą różne dziurdzioły, nierówności itp. Kurczę, prosi się o położenie świeżego asfaltu.



3/4 ławeczek wzdłuż trasy wygląda tak:



Gdy wjechaliśmy do wsi, powitał nas taki oto kostkowy  cpr. Tu już nie wytrzymaliśmy i pojechaliśmy ulicą.



Tuż przed wyjazdem, gdy ostatecznie opracowaliśmy plan dojazdu, zorientowaliśmy się że pierwsze dwa dni będą niehandlowe (święto i niedziela)... niby zapasy jedzenia mamy, ale trzeba uzupełnić wodę (do picia i gotowania), bo wczoraj byliśmy dodatkowo obładowani i nie mogliśmy wziąć na zapas. W górach można butelki napełnić w strumieniu,. na nizinach jeśli nie ma po drodze źródełka (nie mieliśmy żadnego namierzonego) to trzeba nabyć w sklepie, lub wbić się do gospodarstwa z butelkami (dla nas jako jednostek aspołecznych, ta ostatnia opcja jest ostatecznością).

Na szczęście zaraz na początku Łącka trafiamy na otwarty sklep, co prawda trzeba swoje odstać bo kolejka jest spora, ale trudno. Oglądając ciastka widzę takie paszteciki z Żyrardowa. Z Żyrardowa? Biorę! Dopiero w domu na zdjęciu zorientowałem że są z Żyrakowa... może to i dobrze, bo lavince nie smakowały (dla mnie mogły być). Kupiłem też bochenek chleba na zapas, bo w niedzielę może być jeszcze gorzej z pieczywem (a co było z tym chlebem... o tym dalej).

Ze sklepem mieliśmy farta, bo po drodze nie widziałem już żadnego otwartego, miałem co prawda namierzony jeden awaryjny, ale trzeba by nadrobić parę kilometrów, a poza nie było gwarancji, że otwarty.



Za Łąckiem dla odmiany ddr-ka jest bardzo przyzwoita. Robimy sobie mały popas, bo ławeczki w cieniu.



Już myślałem, że trasa od Łącka na wschód jest godna polecenia, ale potem jest krótki kawałek kostkowy, później znów wraca asfalt, ale już nie taki gładki - nieco już zużyty, są jakieś poprzeczne pęknięcia, ale nadal znośny... dopiero gdy się wjeżdża do lasu pojawia się koszmarna, wertepiasta nawierzchnia kostkowa - kostki czasem wystają na połowę grubości, a czasami takoż się zapadają. Na szczęście na pierwszych skrzyżowaniu odbijamy w bok, a ten koszmar ciągnie się dalej do Gąbina (nie wiem czy do samego miasta jest takie coś, ale za skrzyżowaniem kawałek na pewno).



Jedziemy lasem, więc chwilowo mamy cień i ulgę od coraz bardziej przypiekającego Słońca... znaczy niekoniecznie, bo to jest polski las*.

* Słowniczek:
- las - miejsce w którym rosną drzewa
- polski las - miejsce w którym kiedyś rosły drzewa



Jedziemy gładkim asfaltem, ale żeby nie było zbyt sielankowo, w rejonie Ludwikowa zmiana nawierzchni - jest asfalt, który spłynął/wyparował/starł się (niepotrzebne skreślić) i wystaje z niego żwir... baliśmy się, że coś takiego jest do samego Dobrzykowa, ale po kilkuset metrach (może więcej) wraca normalny asfalt. Coraz silniej odczuwamy, że jedziemy pod wiatr... niby chłodzi, ale więcej wysiłku wkładamy w jazdę, więc wychodzi na zero (jednak na postojach taki wiaterek jest na wagę złota).



W Dobrzykowie podjeżdżamy na cmentarz odwiedzić kwaterę z 1939.




Znajdujemy też mogiłę powstańców styczniowych.




Jedziemy do lasku przy cmentarzu po tematyczną skrzynkę i robimy sobie krótki popas w cieniu. A potem przez mostek na Kanale Troszyńskim jedziemy nad Wisłę.




Prawie się przykleiłem robiąc zdjęcia



No, może nie nad samą Wisłę, tylko na wał przeciwpowodziowy, droga biegnie początkowo w połowie jego stoku, później u jego stóp. A asfalcik prima sort, bardzo przyjemnie się jedzie.



Kolejne kilometry Wisły




Robi się coraz goręcej, w końcu decydujemy się zjechać nad Wisłę i zrobić sobie sjestę.



Udało nam się znaleźć miejscówkę nad rzeką z kawałkiem cienia (co wcale nie było proste) i zalegamy na pięć godzin.

W cieniu da się wytrzymać, niestety jest trochę komarów, ale jak się poświęci chwilę by je wytłuc, to potem nim przyleca nowe przez jakiś czas jest spokój.






Okolica nie jest bezludna, gdzieś daleko na jednej łasze jacyś ludzie, na drugiej ląduje inna ekipa z dwóch motorówek... i siedzą na pełnym Słońcu! Rany, jak ci ludzie to wytrzymują? My przed 17 sprawdzaliśmy czy już da się wytrzymać na Słońcu i szybko wracaliśmy do cienia... a i później przyjemniej było w cieniu.

Dosyć upierdliwe sa motorówki, jak tak zalegaliśmy przepłynęło ich ok. dziesięciu. Pół biedy jak szybko przepłynęła, gorzej jak ledwie wlokła się pod prąd i bardzo długo nam pierdziała. Generalnie motorówki i skutery to takie wodne odpowiedniki motorów i quadów.

Jako rodzynek była taka żaglówka, coś za sobą ciągnęła, a na ok. czwórki ludzi. Co to było, czięćko powiedzieć... dwa kajaki? Pontono-tratwa? No, ale najważniejsze, że nie pierdziało.



W krzakach coś kwitło - okazało się, ze to psianka słodkogórz, której owoce parę razy widziałem, ale kwiatów chyba nigdy.




Taka gąsieniczka na mnie spadła.



Przed 17 nie dało się połazić po okolicy, za gorąco. Wiał wiaterek, w cieniu było naprawdę przyjemnie, wydawało się że jest już sensownie, człowiek wychodził na chwilę na Słońce i zaraz uciekał z powrotem. Po 17-ej zaczęliśmy niespiesznie eksplorować sąsiedztwo. (wcześniej naprawdę nie dało się ruszyć spod krzaka).

Tajemnicze ślady, kiedyś stwierdziliśmy, że to chyba bobry.



Szczeżuja, podejrzewam że chińska... taki inwazyjny gatunek obcy, małżowy odpowiednik biedronki azjatyckiej.

Edit: mam potwierdzenie, że to szczeżuja chińska



A to chyba jakaś skójka



Żyworodki... w pustych muszlach ślimaków lubią mieszkać różne żyjątka, także ślimaki. Tutaj te małe były dosyć mocno wklinowane, podejrzewa że zainstalowały się w środku, muszelki im urosły i nie mogły się już wydostać.




Taka muszelka... nie zidentyfikowałem jeszcze, może to być błotniarka uszata, jajowata, lub coś jeszcze innego.



A to niespodzianka - muszla wstężyka austriackiego. Ten wstężyk występuje przede wszystkim na południu Polski, jednak mogą być populacje bardziej na północ, na przykład właśnie nad Wisłą.



lavinka surfuje na sucho



Ok. 17:30 ruszamy, nadal gorąco, nadal lampa, ale da się jechać.



Dawny zbór mennonicki w Troszynie Polskim.




Po drodze sprawdzamy inne miejscówki nad Wisłą - ta łacha wydawała się niedostępna, ale potem znaleźliśmy wejście na nią. Zresztą tydzień wcześniej mogło by się to nie udać, bo przez ostatnie kilka dni poziom wody w Wiśle spadł o ok. 10cm



Czaszka tajemniczego zwierza... i to chyba nie pochodzącego z Ziemi.



Jakiś małż łaził sobie ii rysował serduszko.



Racicznica zmienna



Jęzor piasku







Tu lavinka stwierdziła, że zostaje... ale namówiłem ją, żeby jeszcze sprawdzić jedną miejscówkę.



I dobrze, bo wreszcie zobaczyliśmy żurawie, które słyszeliśmy już w czasie sjesty, ale nigdzie ich nie było widać.




Kapliczka w miejscu, gdzie w 2010 zostały przerwane wały.




Starorzecze, łacha piachu i brzeg Wisły.





Stwierdziliśmy, że jednak wracamy na poprzednią miejscówkę. Po drodze orientuję się, że wypadł mi gdzieś bochenek chleba kupiony w Łacku... okazuje się, że sakwa mi się otwiera. W mojej sakwiie urwał się hak i pożyczyłem starą sakwę lavinki, która jednak zawijała ją w drugą stronę niż ja i gdy zawinę ją na dwa razy, to gdy położę rower na ziemi, wtedy sakwa naciśnięta się otwiera. Dobrze że nic innego nie zgubiłem, ale muszę ją zawijać na trzy razy.

Dojeżdżając sprawdziłem jeszcze miejsce, gdzie kładłem rower, ale chleba nie było, Jutro sprawdzimy jeszcze jedną miejscówkę po drodze, a jak nie będzie, to spróbujemy kupić (i tak musimy skoczyć do sklepu po wodę).

Zbieramy z plaży drewno dryftowe na ognisko



Spieszymy się z rozpaleniem ogniska, bo wieczorem pojawiło się pełno komarów, początkowo nawet ognisko nie bardzo pomaga i człowiek zamiast uciekać od dymu, stara się stać w nim. Ale potem skutecznie odstrasza... chyba że to przez nietoperze, które zaczęły latać.

No i jeszcze ugotować kolację, zjeść, posiedzieć przy ognisku gapiąc się w gwiazdy (rany, ale ich dużo!) i lulu.



A co w tym czasie u Kluski? Na fanpage'u gromady zuchowej jest relacja prawie live... to może wynikać z doświadczeń kadry, że im więcej wrzucają zdjęć, tym mniej rodzice dzwonią. Poniżej parę fotek stamtąd:

Śniadanie, na rogu czeka talerz Kluski.



Kluska w koszulce obozowej... ponieważ chusta zasłania napis, nie za bardzo wiemy co tam jest napisane, ja podejrzewam że "Jestem smacznym zupem".



Jest dosyć kameralnie, bo były limity osób na obóz, a chyba nie zostały nawet osiągnięte. Oprócz naszych zuchów są osoby z innych drużyn i niezrzeszone.

A to 2 Gromada Zuchowa z Żyrardowa w pełnym obozowym składzie.



Na kąpielisku - kąpiel jest nudna, kąpiel błotna jest ciekawsza.





Kategoria mazowieckie, wyprawki


  • dystans 24.98 km
  • 1.50 km terenu
  • czas 01:34
  • średnio 15.94 km/h
  • temperatura 27.0°C
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

KluskoBiwak 1: Kombinacje alpejskie z dojazdem

Piątek, 14 sierpnia 2020 · dodano: 18.08.2020 | Komentarze 12

Ruszamy ok. 17-ej, więc choć jesteśmy już spakowani (tylko dorzucić rzeczy z lodówki), to jest jeszcze czas, by dokonac ostatnich poprawek - wyrzucić mniej potrzebne rzeczy, dorzucić parę niepotrzebnych...

Oczywiście obejrzeliśmy filkim z Jasiem Fasolą jak się pakował i pakowaliśmy się według jego sposobów. Poza tym o pakowaniu na obóz harcerski była książeczka "Gdzie jest Kunegunda?". Poniżej kilka pierwszych stron (jakby co, powiększenia po kliknięciu w fotki).





Teoretycznie dojechać na miejsce można pociągiem, bo obok  przebiega linia kolejowa Kutno - Płock, tak więc jedzie się przez Skierniewice, Łowicz, Kutno i najbliższa stacja jest jakieś 2,5km od stanicy harcerskiej. To tyle teorii, teraz prachtyka - otóż na tej trasie są teraz trzy remonty (przed Łowiczem, w Łowiczu i w Kutnie) i nie da się dojechać z rowerami, bo jest autobusowa komunikacja zastępcza (na kilku odcinkach)... jest DOKŁADNIE JEDNO połączenie pociągowe w ciągu dnia, którym da się dojechać do Kutna (dalej i tak autobus). Do tego upał znakomicie utrudnia życie, więc podróż w środku dnia jest mordęga (najlepiej by było rano lub wieczorem). Opcje są następujące:

OPCJA 1: po 14-ej jedziemy do Skierniewic, tam wsiadamy w jedyny w ciągu dnia pociąg ŁKA do Kutna. Ponieważ z Kutna do Raciborowa jest autobus i tam dopiero można wsiąść w pociąg Kolei Mazowieckich do Sierpca przez Płock, więc wysiadamy stację lub dwie przed Kutnem (żeby nie przebijać się przez miasto), jest przed 16 i jedziemy nieco ponad 30km na miejsce... taki był początkowy plan, zanim nadeszły upały. Oto minusy tego planu:
- podjazd na dworzec i przesiadki w największą gorączkę,
- tylko 7 minut na przesiadkę w Skierniewicach, czyli noszenie załadowanych rowerów po schodach i to w upale (można jechać wcześniejszym pociągiem, ale wtedy w największy gorąc kibluje się ponad godzinę w Skierniewicach),
- wieczorny odcinek zaczynamy nadal w gorącu, chyba że by się zainstalować się w cieniu na jakiś czas, ale na takim zadupiu może być problem znaleźć sensowne miejsce
WARIANT B - jedziemy jednak do Kutna, tam instalujemy się na jakiś czas w parku i jedziemy nadal w gorącu, ale z dłuższymi cieniami i przeczekawszy najgorszy moment... tyle że trzeba się dodatkowo przebić przez miasto i to nagrzane
WARIANT C - jedziemy do Kutna, a stamtąd rowerem do następnej stacji (Raciborów), skąd jedzie szynobus i jedziemy do Rogożewa gdzie jesteśmy po 17-ej, a skąd jest jakies 3km do stanicy... do Raciborowa mamy ok. 6,5km i 40 minut, teoretycznie jadąc 20km/h to jakieś 20 minut jazdy, ale przebijamy się przez miasto (skrzyżowania, swiatła itp. a teren nieznany), do tego trzeba się wypakować z pociągu, wyjść z peronów (schody?), przypiąć Weehoo, załadować Kluskę... a jak pociąg się spóźni? Z remontami po drodze to bardzo prawdopodobne.
WARIANT D - jedziemy do Kutna, jedziemy do Raciborowa na szynobus, ale nie ten o 16:37, tylko 18:21... toteż można z godzinkę z hakiem przeczekać w parku w Kutnie, jest zapas czasu na dojazd, na spóźnienia, a na miejscu jesteśmy przed 19 jakieś 3km od stanicy.

No i gdyby nie ten upał, to byśmy tak pojechali, ale tak... po przeanalizowaniu wszystkich wariantów tej opcji, zacząłem szukać innych możliwości.

OPCJA 2: jedziemy ok. 17:30 do Warszawy, tam na Zachodniej o 18:40 łapiemy przyspieszony pociąg Kolei Mazowieckich "Mazovia" do Płocka. O 21:10 wysiadamy w Łącku 6,5km od stanicy (w Rogożewie się nie zatrzymuje), stacja jest w środku lasu, jest noc, więc jedziemy kawałek i nocujemy w lesie, a rano odstawiamy Kluskę do stanicy. Teoretycznie moglibyśmy dowieźć Kluskę nawet późno wieczorem, ale zanim przepchamy się nocą przez lasy i piachy.... Minusy:
- w Warszawie jest 17 minut na przesiadkę, trochę mało na latanie w upale z trzema zapakowanymi "rowerami" po schodach (zwłaszcza gdy się spóźni nam pociąg). Można jechać wcześniej, ale wtedy kiblujemy ponad godzinę na stacji.
WARIANT B - jedziemy rowerami do Teresina i tam łapiemy Mazovię... to 20km z hakiem, wyjechać trzeba po 17-ej i jest nadal gorąco (ale już po najgorszych godzinach), ale za to trasę znamy doskonale i możemy jechać z zamkniętymi oczami.


Ostatecznie wybieramy opcję 2 w wariancie B. Zbieramy się przed 17 tak by mieć zapas czasu na ewentualne nieprzewidziane sytuacje itp. Zebraliśmy się bardzo sprawnie, jazda też poszła gładko, dobrą książkę jej dałem - dawno nie czytała Zapisków Luzaka, a je bardzo lubi, toteż czytała twardo przez całą drogę, czyli ponad godzinę... tak się zaczytała, że nawet nie wołała jeść co chwilę jak ma w zwyczaju (żeby się nie zatrzymywać, załadowałem jej zapas jedzenia i picia do chlebaka, by miała pod ręką).



Tak sprawnie nam poszedł dojazd (choć było nadal strasznie gorąco, o rany...), że gdy dojechaliśmy do Teresina, mieliśmy jeszcze godzinę zapasu... tam poszukaliśmy zacienionej miejscówki, by w spokoju wystygnąć.



Tu okazało się, że dworzec i teren obok, dwa lata temu przeszły remont.Projekt pod nazwą Dworzec To Kultura, pomieszczenia zostały przeznaczone na cele kulturalne (np. jest tu punkt biblioteczny), powstał też taras pod którym jest sala kinowa, a na samym tarasie stoły, krzesła... tak ciężkie, że ciężko je przesunąć (ale za to ukraść jeszcze trudniej). Na tarasie się zainstalowaliśmy.

To zdjęcie to tylko chwila, potem jeszcze trochę posiedzieliśmy przy kanapkach, a że Kluska jest bardzo ruchliwym dzieckiem, to jak zjedliśmy, zaraz zaczęła łazić po murkach, biegać po schodach, pochylniach itp. Na koniec, gdy czekaliśmy na peronie, to lavinka jej jeszcze przeczytała opowiadanie "Jak maszyna cyfrowa ze smokiem walczyła" (z "Bajek robotów"), żeby Klu nie biegała nam po peronie.



A oto widok z tarasu na skwerek. Powstało całkiem przyjemne miejsce, by sobie zrobić tu postój, bo ostatnim razem - 4 lata temu, mieliśmy popas na peronie na ławce (ale za to zawarliśmy znajomość z Ukraińcem z Odessy i pomogliśmy mu w zorientowaniu się kiedy ma pociąg), p[otem przejeżdżaliśmy obok bez zatrzymania.



Podjeżdża pociąg, wiedzieliśmy że będzie piętru, ale pytanie który skład? Twindexx od Bombardiera (fotki także z wnętrza w tym wpisie), czy SunDeck od bydgoskiej Pesy (tutaj opis i zdjęcia)... woleliśmy Twindexx, bo w Sundeckach jest bardzo mało miejsca na rowery (właściwie to dla niepełnosprawnych, ale to jedyne miejsce gdzie można wepchnąć rowery).

Wjechał Twindexx (potem okazało się, że tylko wagon sterowniczy, bo wagony środkowe były od Pesy). Oto przestrzeń na rowery, wózki itp. w wagonie sterowniczym Twondexx... niby sporo miejsca, ale przy nieoptymalnym ułożeniu rowerów szybko się kończy. Już było sześć rowerów (piątka do Płocka, a jedna pani wysiadała z nami w Łącku), ale dało się jakoś ustawić i nie zablokować przejścia przy okazji.

Aha, jedziemy Kolejami Mazowieckimi, więc rowery wieziemy za darmo (w ŁKA zresztą też przewóz roweru jest darmowy).




Oczywiście ustawiliśmy się na pięterku. Kluska najpierw przeczytała ponad połowę Mopsika, ale dwie godziny jazdy to trochę dużo dla takiego dziecka i zaczęło ją nosić... na szczęście dwóch panów wysiadło w Sochaczewie czy Łowiczu i potem na górze nikogo nie było, toteż Kluska mogła spokojnie bawić się w chowanego chowając się za ostatnimi siedzeniami, przechodzić tajnymi przejściami pod siedzeniami, czy biegać po schodach.



Widok na remont w Łowiczu... pociąg tak długo jedzie, bo w Łowiczu planowo stoi  w Gostyninie 15 minut (czeka na mijance na szynobus jadący z naprzeciwka.... linia jednotorowa), w Łowiczu tylko 5 min (nie stał, bo był tyle spóźniony), a przed Kutnem stał ze 20.

Widok z okna na rozbabrany Łowicz. A i tak ominęliśmy jeden remont na trasie Skierniewice - Łowicz.



Stoimy przed Kutnem... że to już Kutno, zorientowaliśmy się po napisie na suwnicy, przynajmniej mogliśmy poobserwować ładowanie kontenerów na platformy.



Już po nocy planowo wysiadamy na stacyjce Łąck.



Kawałek z półtora kilometra jedziemy by zabiwakować z dala od dróg. Przypadkowo rozbiliśmy namiot w bukowym lesie! Wow, na Mazowszu to rzadkość. Gotujemy sobie na kolację zupki chińskie z Radomia, ale Kluska nie lubi, więc dla niej gorący kubek (rosół). W pewnym momencie, w karimatę osłaniającą epigaz jak coś nie pierd... uderzy! Patrze, a tu robal długości 4-5cm. Szybko go złapałem do kubka, żeby móc mu zrobić zdjęcie, ale nie potrzebnie, bo jak go odłożyłem na próchnięcy pniak, to się nie ruszał i  był tam jeszcze gdy kładliśmy się spać. Dobrze że zasłoniłem epigaz karimatą, niby wiatru nie było, ale zawsze to ciepło zatrzymuje... bo chrząszcz mógłby wlecieć w płomień.

Oto on - dyląż garbarz









Kategoria mazowieckie, wyprawki


  • dystans 51.11 km
  • 0.50 km terenu
  • czas 03:17
  • średnio 15.57 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Wyrypka nad Wisłę #4: Wichura z prawej

Niedziela, 27 października 2019 · dodano: 21.12.2019 | Komentarze 2

Jakoś tak dosyć rano się obudziłem, więc postanowiłem na spokojnie przygotować zapas drewna, rozpalić ognisko, zrobić kawę śniadanie... ale najpierw korzystając z okoliczności przyrody - trochę zdjęć o wschodzie słońca.







Nasi sąsiedzi też wstali skoro świt... ranne z nich ptaszki.




No i co? Zaraz po mnie zerwała się Kluska i tyle było spokojnego ogarnięcia ogniska i śniadania...



Z resztek drewna rozpaliłem ognisko i gdy Kluska miała się już przy czym grzać,  poszedłem nazbierać świeżego.



To z prawej to tatuś-ognisko, a Kluska rozpaliła znowu obok dzidzię-ognisko.



Kawa gotowa!



Co to za łopot? Łabędzie!






Zupełnie inny krajobraz, po tym jak słońce oświetliło naszą łachę.



Rosa na namiocie.




Okolica w pełnym słońcu. Zaczął wiać wiatr i się wzmagał (zgodnie z prognozą), najpierw woda jak lustro, a potem zmarszczki i fale coraz większe.








To nie ma tak, że jak wybudujemy szałas, to jest spokój i można się w nim bawić do oporu... o nie, trzeba dobudować to i owo, a potem wybudować następny szałas!




I ten, tego...




Oczywiście poranek na piasku nad Wisłą był dłuugii, ale w końcu popołudniu opuściliśmy miejscówkę, żeby zdążyć tym razem przed zmrokiem, no i przed zapowiadanym deszczem.

Wiało już konkretnie, na wschodzie i południu jeszcze w miarę czyste niebo.



Ale od północnego-wschodu nachodziły już chmury. No i do tego wiało już konkretnie, z zachodu, czyli w trakcie jazdy w większości z prawej.



Pora na lekturę.



Po drodze odwiedzamy geocachingowo dwie stacyjki sochaczewskiej wąskotorówki, ale to tylko krótkie stopiki.



Większy postój na stacyjce Piasecznica (linia do Sochaczewa i Łowicza, czyli dawna Kolej Warszawsko-Kaliska). Tutaj spotkaliśmy kręcącego się przy śmietniku kota, postanowiłem dać mu trochę mleka, był chyba bardzo głodny, bo tak się rzucił, że trochę wylał...



Kluska też dostała jedzenie - płatki na mleku.



- Miau! Co jesz?
- Psik, to moje!



Swojego jedzenia Kluska pilnuje, ale że ma dobre serduszko, to kotek jeszcze kilka dokładek dostał. Nazwaliśmy go Chłeptuś.



Ogólnie powrót do domu dał nam w kość, głównie przez ten boczny wiatr, a także dlatego że zbyt dużo postojów nie robiliśmy, bo chcieliśmy zdążyć przed deszczem. Zdążyliśmy. Pół godziny po powrocie zaczęło padać.





  • dystans 52.26 km
  • 1.50 km terenu
  • czas 03:02
  • średnio 17.23 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Wyrypka nad Wisłę #3: w 4 książki nad Wisłę

Sobota, 26 października 2019 · dodano: 19.12.2019 | Komentarze 6

Klusce tak się podobał biwak nad Wisłą, że postanawiamy zrobić jeszcze jedną weekendówkę w to miejsce... zwłaszcza, że pogoda dopisywała. Nie udało się jednak wyjechać bardzo rano, bo Kluska miała sobotnią zbiórkę zuchową na cmentarzu (w związku ze zbliżającym się Świętem Zmarłych). Na szczęście zbiórka była w miarę wcześnie, więc dało się połączyć jedno z drugim, a wyruszając prosto ze zbiórki na wyrypkę, nawet nie byliśmy z czasem jakoś bardzo w plecy... może godzinę albo dwie (wcześniej i tak byśmy się nie zebrali).

Tym razem jedziemy krótszą trasą, nie przez środek Kampinosu, tylko jego zachodnimi opłotkami. Pierwszy większy postój na przystanku pod Szymanowem, a to ponieważ na wertepie za Oryszewem zorientowałem się, że tylne koło zmieniło mi się w ósemkę i musiałem zwolnić hamulec. Bałem się, że mi obręcz pękła, ale to tylko poluzowane szprychy, musiały się poluzować na poprzedniej weekendówce z pełnym obciążeniem i teraz zluzowały się zupełnie... trochę zabawy z naciągnięciem szprych, oraz centrowaniem koła i możemy jechać spokojnie dalej.

Kluska przez prawie całą drogę czytała, w sumie w 4 książki dojechaliśmy nad Wisłę, przebojem okazał się "Zły Kocurek. Kąpiel". to była pierwsza książka z tej serii, którą czytaliśmy i Klu zaśmiewała się, a także czytała mi na głos co śmieszniejsze fragmenty (czyli mniej więcej 1/3 książki. A że była dosyć gruba, to starczyło jej chyba na połowę drogi.




Początkowo mieliśmy w planach przespacerować się kawałek wąskotorówką sochaczewską, a przy okazji złapać jakieś skrzynki tamże, Ale raz że później wyruszyliśmy, a dwa że Kluska chciała jechać prosto na miejsce rozwałkowe, toteż zrezygnowaliśmy z tych planów... z atrakcji po drodze, tyle co zrobiliśmy sobie postój przy kościele obronnym w Brochowie.



Bujawka



Idziemy zwiedzać - gąsienica i dwa pociski w bruku przy wejściu.



Oglądamy pociski i inne takie... tutaj dwa widoczne w lewym górnym rogu.




Kotwica, stały element nadwiślanych miejscowości (a tu może też dolnobzurzańskich).



Oczywiście największą atrakcją były mury obronne, a zwłaszcza basteje.




Zuchenka z okienka.





No to w drogę, zjeżdżamy w dolinę Bzury.




I przeprawiamy się na drugą stronę rzeki mostem w Witkowicach.




Dalej jedziemy wzzduż Bzury. Stopik na wale ppow.






A tu już za wałem Wiślanym, Kluska zna drogę, więc nas prowadzi.



Biegiem na plażę!



Nasz szałas nadal stoi.



Nagle pojawił się klucz gęsi, czy innych żurawi... zatoczył kólko, po czym zlądował prawie po sąsiedzku.



Ponieważ tym razem zdążylismy  dojechać jeszcze za dnia, to udało się obejrzeć zachód słońca.





Wieczorna zabawa patykiem z ogniska.



Kluska rozpaliła sobie płonącym patykiem drugie, mniejsze ognisko obok. Tak więc miała swoje własne ognicho.





  • dystans 52.39 km
  • 1.50 km terenu
  • czas 03:22
  • średnio 15.56 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Wyrypka nad Wisłę #2: Przez Mgliste Równiny

Środa, 23 października 2019 · dodano: 08.12.2019 | Komentarze 8

Mglisty poranek na wiślanych łachach.




Ponieważ wstałem dosyć wcześnie, zrobiłem sobie mały spacer po okolicy.








To chyba był bober... przynajmniej w zeszłym roku ustaliliśmy że raczej nie pyton.



Tu coś małego mieszka



Spora ta raciczka... chyba łoś (było też sporo mniejszych).



Też ślady bytności bodaj jakiejś sarny.



Dosyć zaskakująca była dzika plantacja pomidorków.




Po powrocie do namiotu miałem jeszcze zamiar na spokojnie nazbierać świeży zapas drewna, rozpalić ognisko, zagotować wodę na kawę, zrobić śniadanie... usłyszałem jednak głosy z namiotu, znak że Kluska się obudziła. Toteż musiałem to wszystko robić, jednocześnie zajmując się Kluską, a więc nie na spokojnie.



Śniadanie



Klu przygotowuje cymbałki, ze znalezionych przeze mnie desek. Trzeba narysować świeżym węgielkiem nuty, oraz płytki dźwiękowe.



Gotowe, można rozpoczynać koncert.





lavinka wstała. Klu miała świetną zabawę - podpalanie patyka i wynoszenie ognia z ogniska... też lubiłem się tak bawić.




Nazbieraliśmy też trochę muszelek.



Na wycieczce po okolicy - ale duży korzeń (z całym drzewem) Wisła tu przyniosła.



Zjeżdżalnia... ale słabo się na niej zjeżdża.



To już sypanie piasku daje więcej zabawy.



Takie krzaczki, które postanowiliśmy wykorzystać jako pufy przy naszym szałasie.





A właśnie, bo Kluska będąc na etapie szałasów, zażyczyła sobie szałas i stwierdziła że się nie ruszy, dopóki go nie wybudujemy.

Szałas w trakcie budowy - z tyłu placyk koncertowy z cymbałkami, z przodu przy wejściu stojak na patyczki.



Oto wspomniane pufy za szałasem



Te pufy to miejsce dla publiczności podczas koncertu cymbałkowego.



No i jeszcze ogródek trzeba zrobić.



A przy wejściu przedsionek i płotek.



Z szałasem się trochę zeszło, ciężko było opuścić miejscówkę... toteż wyruszamy dosyć późno.



Idę dołem, a ty górą,
Jestem słońcem, ty wichurą...



Wierzby mazowieckie




Po drodze postój na zdobycie lokalnego ekstremum.



Na górze Klu znalazła miejsce po reperze.



Górka jest do wchodzenia na górę. Górka jest do schodzenia na dół.




Nawet podgrzybka znaleźliśmy, ale tylko jednego, więc nawet nie opłacało się zbierać.



Bawimy się w pociąg na sochaczewskiej wąskotorówce (nieczynna odnoga do Wyszogrodu).




Mostek na Kanale Kromnowskim




Podjeżdżamy pod wyremontowaną stacyjkę Tułowice.




Postój, kanapki, kawka i logowpisy do znalezionej skrzynki.



Tu też jakiś pociąg jeździł i sam ze sobą się mijał na mijance.



Dalej czeka nas dłuższy odcinek już bez większych postojów (robi się późno, a i atrakcji niewiele na trasie), toteż wyciągamy Tytusa do czytania.



Jakieś turopodobne to bydło.



Postój pod sklepem w Szczytnie, żeby uzupełnić zapasy pieczywa, mleka, a przy okazji nabyć drożdżówki.



Cały dzień było mglisto, raz bardziej, raz mniej, a teraz znów się robi bardziej.



Postój na przystanku Piasecznica (stacyjka między Teresinem a Sochaczewem). Okupujemy wiatki i jesteśmy na etapie głupawki, jest więc bieganie po wiatce i różne wygłupy.



Ponieważ coraz bardziej się ściemnia, a do domu jeszcze kawałek drogi, śpiewamy piosenki (im głupsze, tym lepsze), opowiadamy różne historyjki... przebojem wieczoru był "Żołtyj Parachod", Kluska się nawet nauczyła refrenu. A oto piosenka (na melodię "Yellow submarine" rzecz jasna).

Żołtyj Parachod

1. U mienia w gołowie płan
Papływiom w okiean | x2

Ref. Żoł żoł żoł żoł
Żołtyj parachod
Sawietskij parachod
Padwodnyj parachod | x2

2. Parachod idiot w pieriod
Łopatom wody bijot | x2

3. Parachod idiot na dno
Nie boimsia niciewo | x2

Ja tę piosenkę poznałem prawie 20 lat temu, ale zdaje się że już wtedy była jakimś wykopaliskiem przez kogoś wybrzebanym z niepamięci... tak sobie szperam i wydaje się, że znana już była w latach 70. (a może już w 60.?), co nie dziwi, bo to zaraz po powstaniu piosenki i filmu "Yellow submarine".

Co ciekawe, powyższy tekst jest prawdopodobnie częściowo polską przeróbką, wyguglać można nieco dłuższą wersję (a nawet ze dwie), jednak ja poznałem wersję skróconą i ją najbardziej lubię. Zresztą może być więcej wersji, co nie powinno dziwić w przypadku nieoficjalnej wersji, która mogła mutować w czasie przekazywania dalej, jak w głuchym telefonie.

W rosyjskim internecie zaś, znalazłem taki tekst:

Я Иван и ты Иван,
Мы поехали на океан.
На океане дождь идёт.
Мы поехали на пароход.

Жо-жо-жо-жо-жо-жёльтый пароход,
Хороший пароход, советский пароход.
Жо-жо-жо-жо-жо-жёльтый пароход,
Атомский пароход, подводный пароход.

Капитань молодец,
Потому что водка есть.
Мой отец тракторист,
Он тоже коммунист.

Жо-жо-жо-жо-жо-жёльтый пароход...

A skoro o ciekawostkach, to znalazłem jeszcze czeską wersję tej piosenki (kilka nieco różniących się tekstów, poniżej kompilacja):

Žoltyj parachod

1. Ja sovětskij inženěr,
konstruktor i pioněr,
U menja jest balšoj plan,
Kak preplávať okean.

My postrojim žoltyj parachod,
žoltyj parachod, žoltyj parachod...

2  Kapitán Zajcev svolal svojich bajcev by oni vajevali pěsňu svaju pěli:

Jedět, jedět žoltyj parachod,
žoltyj parachod, žoltyj parachod...

3. Za vodku i za pivo obmenili my jeho.
(lub: V parachodě děvočky pijut s námi vodočky oni byly zaňaty podmorskymi soldaty)

My propili žoltyj parachod,
žoltyj parachod, žoltyj parachod...



  • dystans 71.03 km
  • 6.00 km terenu
  • czas 04:25
  • średnio 16.08 km/h
  • rekord 38.80 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Wyrypka nad Wisłę #1: Przez Kampinos

Wtorek, 22 października 2019 · dodano: 07.12.2019 | Komentarze 2

Korzystając z ładnej październikowej pogody, jedziemy z Klu na biwak nad Wisłę.

Tym razem Klu bawi się po drodze kalkulatorem... muszę jej dyktować zadania z treścią np. z windą - na parterze wsiadły trzy osoby, na pierwszym piętrze dwie, na drugim wysiadła jedna... ile dojechało do dziesiątego piętra? A także różne inne z pasażerami wsiadającymi do pociągu, z pociągiem towarowym i kontenerami, z rowerzystami na rajdzie rowerowym...

Na fotce widać, że opuszczamy powiat żyrardowski (niebieska tabliczka).



Przystanek Kaski, postój.




Znów trochę rzeczy dostawili na skwerku przy tężni.







Nabywamy świeże pieczywo, buła w garść i w drogę...



Dojeżdżamy do Kampinosy.
- Hej, znalazłam miejsce na nocleg!




Skansen w Granicy, szybki rzut okiem, wpis do skrzynki, przybicie stempelków i...



Posadzone dęby tworzące tzw. Aleję Trzeciego Tysiąclecia, Kluska musi oczywiście przeczytać wszystkie nazwy dębów.




A potem w długą na nasz ulubiony punkt widokowy.



Na bagnach... okresowo znów wyschniętych.





Tam instalujemy się na dłuższy postój.






A teraz idziemy na wysuniętą pozycję obserwacyjną.




Przerwa na posiłek.




Trudno było stamtąd wyciągnąć Klu, ale w końcu się udało i jedziemy dalej.



Niby tylko głupi szlaban, a ile na nim zabawy.



Kanał Łasica.



Dzień niestety coraz krótszy, więc po drodze zapada zmierzch, do tego zaczyna się robić mglisto.

Po drodze śpiewamy piosenki i ułożyła nam się kolejna zwrotka piosenki (Hymn Wagarowicza - pierwsza zwrotka pióra Papcia Chmiela tutaj, druga o grzybach, już nasza w tym wpisie).

Dziś nad Wisłę, Dziś nad Wisłę jadę se
I wjechałem nagle w jakąś mgłę
W gęstym mleku swym rowerem mknę
O szałasie i kiełbasce sobie śnię


Dojeżdżamy już po ciemku i nie możemy znaleźć ścieżki na naszą miejscówkę biwakową, podejrzewamy że może być zatarasowana zwalonym drzewem, ale po sprawdzeniu za nim też nic nie znajdujemy. Jest trochę latania po krzakach z latarkami i w końcu udaje się namierzyć ścieżkę - po prostu trochę za wcześnie jej szukaliśmy. Klusce strasznie się to podobało.

No i w końcu instalujemy się na wiślanej łasze - rozbijamy namiot, robimy ognisko, no i spędzamy przy nim przyjemny wieczór zagryzając pieczoną kiełbaską i popijając herbatką.




Zdjęcia wrzucam do albumu: Wyrypka nad Wisłę
Zdjęcia z innych jesiennych wycieczek z Klu wrzucam zaś do albumu: Jesienne wyrypki z Klu


  • dystans 60.32 km
  • 9.00 km terenu
  • czas 03:51
  • średnio 15.67 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Powrót spod Piastowa

Sobota, 28 września 2019 · dodano: 29.10.2019 | Komentarze 3

Rano jedziemy do Piastowa, bo w okolicach mamy robótkę, a jak już się obrobiliśmy, wracamy już rowerami pętelkując, keszując i zwiedzając.

Rower publiczny gminy Michałowice był już na blogu pocztówkowym (ten wpis), dziś zauważamy oprócz standardowych rowerów, także rower cargo, tandemy i rower dziecięcy (tego nie mamy na zdjęciu, tylko go mijaliśmy). Według informacji ze strony roweru gminnego, w tym roku dostępnych jest 20 rowerów specjalnych - oprócz wymienionych, także rowery z fotelikami dziecięcymi (takie widzieliśmy już w Grodzisku).




W Michałowicach wzdłuż Alei Topolowej powstaje taki wynalazek... chyba jeszcze niedokończone, bo jeszcze bez postawionych i wymalowanych oznaczeń. Zakłądamy że to po lewej, to część rowerowa, a po prawej piesza... tylko ta druga jakaś taka wąska, ma może z metr? Poza tym między obydwoma częściami jest próg (to po lewej jest niżej). Moim zdaniem dużo wygodniejszy byłby ciąg pieszo-rowerowy bez podziałów, można by się wygodnie wymijać, bo tak obydwie części są ciut przywąskie.



W pobliżu stacji WKD Reguły jest taka oto kapliczka z pociskami.




Są dwie łuski po pociskach kaliber 5cm z hakiem.





Oraz skorupa pocisku artyleryjskiego kaliber 7cm z hakiem.



Kawałek dalej jest cmentarz, na którym spoczywając powstańcy polegli w boju pod Pęcicami i rozstrzelani jeńcy. Przed nekropolią stoi dosyć dziwna rzeźba drewniana... generalnie jest to anioł gniotący i dobijający powstańców (brakuje mu tylko pasa z napisem "Gott mit uns"). Przynajmniej taka interpretacja sama się nasuwa, aczkolwiek nie jestem pewien czy właśnie to było intencją autora.



Grzybek na cmentarzu.



Takie coś.



Jedziemy, jedziemy, postój w lesie za Komorowem przy pomniku przyrody (powiększenie tabliczki po kliknięciu w fotkę). Niestety nie ma tu już wiatki inkrustowanej kapslami.




Po drodze jeszcze keszujemy... tu przypadkiem lavinka stanęła na skrzynce.



Kosmiczna kapliczka na skraju Lasu Młochowskiego (znaczy lasu pod Podkową Leśną), byliśmy tu wielokrotnie, ale teraz wreszcie można przeczytać o kapliczce, co autor miał na myśli, bo obok stanęła tabliczka informacyjna (klik - powiększenie).




Jedziemy lasem do podkowy.



Oznaczenia tras rowerowych się tutaj zmieniały, kiedyś były numerowane, teraz od paru lat są trzy pętle oznaczone kropkami w różnych kolorach.




Niestety prosto do Podkowy nie da się jechać, bo droga kompletnie zryta przez konie. Kiedyś częściej w tym lesie bywaliśmy, ale w ostatnich latach rzadko tu zaglądamy i nie bardzo znamy aktualnego układu i stanu dróg... odbijamy w lewo i zamiast na zachodzie lasu, wyjeżdżamy z niego gdzieś na południu i musimy spory kawałek go objechać, nim dotrzemy do punktu docelowego.



Uwaga wiewiórki!



Z Podkowy jedziemy już bez większych postojów, czy nawet fotostopów, bo okolica częśćiej przez nas odwiedzana. Jesiony już jesiennieją.




Budy Zosiny - trwają przygotowania do niedzielnych uroczystości upamiętniających ostatnią bitwę Grupy AK Kampinos, która miała miejsce między Jaktorowem a Żyrardowem właśnie w rejonie Bud Zosinych. Min. ma się odbyć "rekonstrukcja" bitwy.



A to chyba ma być pociąg pancerny, który blokował przejście przez tory.



Kategoria mazowieckie


  • dystans 39.97 km
  • 8.30 km terenu
  • czas 02:42
  • średnio 14.80 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Z Klu do Puszczy Mariańskiej

Niedziela, 15 września 2019 · dodano: 02.10.2019 | Komentarze 1

Ruszamy do lasu, tym razem kierunek Puszcza Mariańska... ale najpierw postój pod kasztanowcem, pierwszym na mieście, z którego zaczęły lecieć kasztany... do tej pory trzeba było samemu zerwać z drzewa. Zresztą cały czas leciały, więc kask się przydawał. Poza tym przyplątała się jakaś pani z pieskiem, która pomagała nam zbierać kasztany.



Po drodze czytamy i jemy




Tak docieramy na cmentarz ewangelicki w Aleksandrii.





Oprócz starych dębów, oglądamy lisie jamy.



W okolicy też sporo głogu



Docieramy do lasu - żywicowane kiedyś sosny



Potem szukamy skrzynki i spotykamy kolegę leca (który też obecnie się bawi w geocaching). Robimy sobie wszyscy razem postój na rozstajach.



Klu długo na miejscu nie wysiedzi - już znalazła sobie coś do wspinania.





A poza tym - robale!









Przy okazji udało się znaleźć 11 kurek



Purchawki różnych kształtów... ale nie zbierałem




To chyba jakaś czubajeczka



Pień z kornikami i hubami





A teraz kawałek pokonujemy z buta



Na ogrodzeniu jednostki wojskowej przybyły nowe tabliczki



Zahaczamy jeszcze o ścieżkę edukacyjną przy nadleśnictwie





Kanie... niektóre można by już zebrać, ale diabli wiedzą co tam nawieźli i co to za podłoże, więc nie zbieramy.




O, tutaj ten sam szkodnik.




No i powrót
Kategoria mazowieckie


  • dystans 56.78 km
  • 13.00 km terenu
  • czas 03:41
  • średnio 15.42 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Nad Rawkę z Klu, robalami i grzybami

Sobota, 14 września 2019 · dodano: 24.09.2019 | Komentarze 2

Jedziemy nad Rawkę z Kluską. Poranek dosyć chłodny. Pierwszy postój, tradycyjnie pod dworcem w Radziwiłłowie.



O, tu też piaskowcowe kule (a między nimi piaskowcowa ławeczka).




Klu musi najpierw doczytać książkę.



Ponownie znaleźliśmy łańcuch wrośnięty w drzewo (ponownie, bo kiedyś już go odkryliśmy).





Następnie myk pod kościół w Bartnikach



Rzut okiem na wmurowane pociski



I przegląd napisów na murach... najstarsze pojawiły się niedługo po wybudowaniu kościoła (budowa 1905 - 1907), a najnowsze są dosyć nowe.





Kolumienek w jedną osobę nie da się objąć.



Przekraczamy granicę województwa mazowieckiego i wjeżdżamy do łódzkiego.



Zdobywamy grodzisko, a na jego stokach znajdujemy 8 zajączków (w zasadzie więcej, ale pozostałe robaczywe).




A potem Górkę Bobslejową... a właściwie skarpę doliny Rawki z reliktami toru MTB.



Tu znajdujemy dwa prawdziwki i dwie czubajki.





Dama z grzybkiem.



A poza tym bawimy się różnymi robaczkami, które wypuszczamy na taką oto książkę i obserwujemy.










Domek dla żuczków.



Jedziemy dalej, na eSeŁce udaje się trafić na pociąg.



No i docieramy do zakola Rawki. Oprócz nas jest trochę kajakarzy... jedni odpływają, kolejni przypływają.






Piaseczek, woda, słońce (na słońcu po południu jest w miarę ciepło) i tu zalegamy na dłużej.








O, prawie zacumowali w porcie, który zrobiła Kluska.



Hamaczek też jest



Trainspotting zza drzew.



A tutaj takie robale




W końcu trzeba się zbierać, bo słońce coraz niżej. Jeszcze tylko coś zjeść i jedziemy do domu.






  • dystans 38.68 km
  • 3.50 km terenu
  • czas 02:30
  • średnio 15.47 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Wagary w bibliotece i tunelu

Czwartek, 5 września 2019 · dodano: 08.09.2019 | Komentarze 3

Dziś Kluska miała iść do szkoły na 7:45... ojojoj, kiedy do przedszkola jeździliśmy na 8:30, zwykle byliśmy na styk, a równie często nawet trochę spóźnieni. Postanowiliśmy więc skorzystać z ładnej pogody, dać jeszcze jeden dzień się wyspać (na pitek też na 7:45) i pojechać na wagary... no tak, pierwszy tydzień szkoły, a my już wagarujemy.

Pierwsze śniadanie Klu w zasadzie zjada w rowerze... bo zaraz po wstaniu (skoroświt po 9-ej), nie ma apetytu i  kanapkę dojadała wsiadając do roweru, więc w zasadzie była ciągłość, bo zaraz zabrała się za zapasy na drogę zgromadzone w kieszonce.

Później czytała "Wścibionki" i do Radziejowic prawie całe przeczytała.




Wścibionki vs Pan Wściubiaczek



Zaczynamy od wizyty w bibliotece Radziejowice... a potem drugie śniadanie.



Wagary, wagarami, ale zaliczamy lekcję wuefu na siłowni plenerowej



Tuż za płotem jest remiza i nagle zaczęła wyć syrena... z palcami w uszach oglądamy jak dwóch panów biegnie, a inni podjeżdżają, jak wyprowadzają wóz, dosiadają się kolejni już przebrani i jak na sygnale ruszają do akcji.



A potem myk do Mszczonowa, do którego stąd już blisko. Mimo wagarów jednak przyjechaliśmy do szkoły... bo biblioteka jest w budynku szkolnym.




Latem był konkurs na wakacyjną fotkę z książką wypożyczoną z mszczonowskiej biblioteki. Oto nasza konkursowa fotka (opowiadanie "Minigolf" o Mikołajku).



Dziś oprócz wypożyczenia książek, odbieramy nagrodę - kubek i torbę z logo biblioteki i tematycznym hasełkiem. Płócienna torba jest duża i solidna, da się z nią obskoczyć kilka bibliotek i się nie urwie od ciężaru wypożyczonych książek.

A my tymczasem robimy na skwerku postój na trzecie śniadanie i czytanie.





A teraz ruszamy zaliczyć wisienkę na torcie - szukać skrzynki w tuneliku. Tunelik to w zasadzie przepust pod nasypem eSeŁki. Przepust jest dość niski, bo zasypany naniesioną ziemią, zwłaszcza wejście. Ale ogólnie dosyć przyjazny - piaseczek, prawie nie ma śmieci... no trochę ich wyzbierałem od strony skrzynki podczas jej zakładania i serwisów, przede wszystkim usunąłem szkło.



Kluska oczywiście chciała iść pierwsza... pozwoliła mi tylko sprawdzić wejście by usunąć ewentualne śmieci, czy szkło i pokrzywy. Odkopywanie skrzynki.





Przerwa na czwarte śniadanie.



Pan Marian gra nam do kotleta.



A potem ruszamy odłożyć skrzynkę i obowiązkowo idziemy na drugi koniec tunelu... dalej tunelik jest nieco wyższy, bo dno opada, ale też robi się trochę błotniście... a na końcu, przy drugim wejściu.... natrafiamy na dwa martwe psy, czy inne lisy. Kluska była bardzo podekscytowana odkryciem, na szczęście zadowoliła się obejrzeniem ich z pewnej odległości. Podejrzewam że ktoś zabił psy i je tu wrzucił, ale nie mówiłem tego, rzuciłem że to zdechłe lisy (żeby było że zmarły śmiercią naturalną).

One już tam leżą jakiś czas, bo na szczęście już nie śmierdziało padliną. Klusce bardzo się podobało odkrycie, potem opowiadała koleżance, a ona była niepocieszona że nie zrobiliśmy im zdjęcia.



Powrót



Podziemna piaskownica,  odcinek między pierwszym wejściem a skrzynką jest bardzo przyjemny i nadaje się do zabawy, lavina nie mogła się nas doczekać i zastanawia się czy aby się nie zgubiliśmy w tuneliku, co jest trudne bo jest prosty... ale my jesteśmy zdolniachy.



No i pora wracać.



Jeszcze tylko lekcja przyrody. Liście gruszy miały jakieś przebarwienia.



Po zajrzeniu pod spód, okazało się że to galasy. Sądząc po tych wypustkach, larwy już z tego wyszły, a może nawet przepoczwarzyły (wygląda to trochę jak resztki poczwarek).





I jeszcze taką ładną gąsieniczkę po drodze spotkaliśmy.... hmm, chyba pora wypożyczyć "Wielką Księgę Robali"!





Kategoria mazowieckie