teczka bikera meteor2017

avatar Miejsce robienia kawy do termosu: Żyrardów. Od 2009 nakręciłem 108749.60 km z czego 15563.35 wertepami i wyszła mi mordercza średnia 16.91 km/h
meteor2017 bs-profil

baton rowerowy bikestats.pl

Czerstwe batony

2022 2021 2020 2019 2018 2017 2016 2015 2014 2013 2012 2011 2010 2009
Profile for meteor2017

Pocztówki zza miedzy

Znajomi bikestatsowi

Jakieś tam wykresy

Wykres roczny blog rowerowy meteor2017.bikestats.pl

Kalendarium

Wpisy archiwalne w kategorii

wielkopolskie

Dystans całkowity:148.78 km (w terenie 23.00 km; 15.46%)
Czas w ruchu:09:21
Średnia prędkość:15.91 km/h
Maksymalna prędkość:37.20 km/h
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:74.39 km i 4h 40m
Więcej statystyk
  • dystans 87.48 km
  • 17.50 km terenu
  • czas 05:32
  • średnio 15.81 km/h
  • rekord 37.20 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

od Września do Piątku 2

Niedziela, 6 kwietnia 2014 · dodano: 09.04.2014 | Komentarze 18

Puszcza Bieniszewska - Konin - Brzezińskie Holendry - Borowo - Krzymów - Drążeń - Kościelec - Koło - Grzegorzew - Tarnówka - Umień - Drzewce - lasek (MAPKA)

Wiatr trochę kręcił, a to wiał z boku, a to w plecy, a to zamierał zupełnie. No i był dużo słabszy niż wczoraj., Rano rześkawo, ale jak słońce wspięło się wyżej, to normalnie upał się zrobił.



Trasę zaczynamy od przejazdu przez Puszczę Bieniszewską i od razu pierwsza skrzynka - Dąb Kameduła przy starym dukcie obsadzonym starymi dębami. Tylko który jest ten Kameduła? Ponoć ten z największym obwodem, ale nie mierzyliśmy. Skrzynka kordy miała przekoszone o dobre kilkaset metrów! Ale prawidłowe współrzędne mieliśmy z logów poprzednich znalazców, skrzynka połamana, ale poza tym całkiem spoko.




Kawałek dalej klasztor.



I studnia św. Barnaby (kolejna skrzynka), tutaj postój na drugie śniadanie... o ile wcześniej minęliśmy tylko babcię piechurkę, to teraz zaczynają się zjeżdżać samochody do klasztoru, pewnie na mszę.

Klik w zdjęcie by zobaczyć napis na tabliczce.




Pierwszy odcinek przez puszczę był przyjemny, ostatni niezbyt... a to dlatego że co chwila mijały nas samochody wąską drogą leśną i jechaliśmy w chmurze kurzu i hałasie. Dojeżdżamy do szosy Kazimierz B. - Konin i kończymy odcinek, który mieliśmy jeszcze wczoraj przejechać (w wersji minimum), kierujemy się na Konin.




Jezioro Zatorze, a na jego końcu nowa skrzynka... objeżdżamy je od północy, jednak kostkowy chodnik się kończy po chwili, ale jest dalej ścieżka skrajem działek pracowniczych (drogi nie ma)... na szczęście ścieżka się nie kończy i docieramy na miejsce, wracamy stroną południwą, parkowo-spacerową.



Przebijamy się przez północny Konin wiaduktami i mostami nad torami, rzekami, kanałami... i docieramy nad Wartę w rejonie starego Konina.



A nad Wartą bulwar... momentami dosyć psychodelicznie zaprojektowany.





Myk do parku po skrzynkę i postój na trzecie śniadanie... tak bowiem zgłodnieliśmy, że lavinka zjadłaby wieloryba z płetwami!



Jak focimy graffiti, zaczpia nas zaangażowany lokals i pyta się czy nam się podoba i zaczął opowiadać, że opowiadając że to w zasadzie pierwsze graffiti w Koninie, że wykonane przez zaproszonych artystów niemieckich, że wkrótce mają zamiar to odnowić bo część już odpadło z tynkiem, że koniecznie musimy obejrzeć słup milowy pod kościołem itp.




Słup milowy zgodnie z przykazaniem lokalsa obejrzeliśmy (więcej o nim w: Słup Koniński)... niewykluczone, że wcześniej był to posąg pogańskiego bożka.



Ale uliczki w okolicy kościoła kompletnie zastawione samochodami, bo była msza... ba! nawet na teren kościoła pojeżdżali bo nie było jak zaparkować... to znaczy było, ale musieliby przejść co najmniej 100-200 metrów. W ogóle za Koninem trafiliśmy na koniec mszy i wyjeżdżające na drogę kosmiczne ilości samochodów... jak człowiek na chwilę zjechał z drogi, by sprawdzić na mapie jak jechać dalej, to nie było jak się włączyć do ruchu, pojechaliśmy więc chodnikiem i na światłach myk w oczną drogę.



Witacz... a w naszym przypadku żegnacz koniński z panoramką i listą miast partnerskich.



Wkrótce przejeżdżamy przez wieś Brzezińskie Holendry, gdzieś tam jest cmentarz (zapewne osadników olęderskich)... problem w tym że mapę miałem słabą do takich poszukiwań, a zrzuty ekranu dokładnych map i satelity zostały na karcie pamięci w komputerze :-( Cmentarz jakieś 100m od drogi, stwierdziliśmy że nie tracimy czasu na dokładne poszukiwania, ale będziemy się rozglądać. Zauważyłem charakterystyczną grupę starych drzew za gospodarstwem i po sprawdzeniu okazało się, że to właśnie cmentarz.




- E czapla, kopsnij żabę.
- Spadaj na wierzbę!



Krzymów... ładny kościółek neogotycki, obok kilka starych nagrobków a kadry aż atakowały.





No dobra, to teraz pora na jakieś bunkry... w pobliżu są trzy polskie bunkry z 1939. Ponieważ nadmiaru czasu nie mamy, to odpuszczamy sobie nr 1 w środku młodnika (i znajdujący się obok cmentarz), natomiast przejeżdżamy obok nr2, który okazuje się być schronem nasłuchu radiowego ;-)



Jedziemy do numeru 3, a po drodze triangul, kolejny cmentarzyk (ewangelicki, może też olęderski, a na nim pomnik który trochę wygląda na taki z I wojny)... oraz malownicza dróżka.






Docieramy do schronu obserwacyjnego i robimy rozwałkę z czwartym śniadaniem... kawka, kanapki, a lavinka wcina puszkę sardynek (blachę jednak wypluwa). Straznie gorąco się zrobiło, to stygniemy trochę w cieniu. Przy okazji wykopujemy też skrzynkę. A jak wlazłem do bunkraa, to ponoć wyglądało z zewnątrz jakby ktoś odpalił świecę dymną w środku, taka chmara komarów czy innych insektów wyleciała przez otwory obserwacyjne... w ogóle, przez te trzy otwory bardzo fajny widok naokoło.

Lista bunkrów w okolicy jest tutaj, zapodaję też główny link do strony z polskimi bunkrami w 1939.



W kierunku koła postanawiamy ciąg główną szosą, bo jest na niej szerokie asfaltowe pobocze, a bocznymi drogami sporo byśmy nadrobili. Jedziemy na wschód, do... Europy... Wschodniej zapewne (co się potwierdza, gdy do niej dojeżdżamy).




- Do Warszawy to daleko jeszcze?
- A będzie Koło dziewięciu kilometrów



Pałac w Kościelcu (klik w fotkę z postumentem by powiększyć).




Zwiedzamy park, skrzynki w grocie niestety nie znaleźliśmy (po nas ktoś był i znalazł walającą się między śmieciami).




Potem koszmarną gruntówą nad Wartę, a tam już wygodną dróżką wzdłuż wału do ruin zamku... potwierdzamy brak skrzynki, ale i tak głównie o ruiny nam chodziło.




Kawałek dalej zatrzymujemy się, by skorzystać z krzaczków... i okazuje się, że dokładnie po drugiej stronie jest Tobruk (vel Ringstand 58c) czyli niemiecki bunkier z lat 40. Znalazłem taki pdf z bunkrami w Kole: link



W ogóle mamy stąd bardzo ładną panoramę Koła.



Nad odnogą stoi sobie pomnik upamiętniający powstania i wojny wszelakie (klik w fotkę, by zobaczyć tabliczkę).



A za nim, za ciekiem wodnym kolejny Tobruk.



Szybki przejazd przez Koło, bo już robiło się późno. Ulica Garncarska - osiedle wybudowane w czasie II wojny światowej dla niemieckich oficerów i urzędników ( wiki), ponoć pod każdym takim domem jest schron przeciwlotniczy.



Prawa strona: Jest Koło!
Lewa strona: A wcale, bo nie!



Jedziemy z Koła na wschód... w zasadzie w planach jest jeszcze jedna skrzynka i nocleg w lasku. Jedziemy, jedziemy, jedziemy... kurde coś mi się nie zgadza z drogami, a co to za kościół? Jesteśmy w Umieniu, czyli bardziej na południe niż powinniśmy być... ale jak się tu znaleźliśmy do diaska??? Mieliśmy jechać prosto i jechaliśmy, więc jak skręciliśmy w prawo? Teraz po sprawdzeniu na Google Street View widzę, że nie było tego skrzyżowania, że droga główna została przebudowana w łuk łagodnie skręcając w prawo i najpierw od niego odbijała jedna dróżka w lewo, a potem kolejna (by po chwili skręcić na wprost).

No nic, i tak byśmy sobie odpuścili tę skrzynkę, bo zaraz zacznie się ściemniać... a do lasku noclegowego obiema drogami odległość jest podobna.



Domek z wapienia... o nich więcej napiszę jutro.



Opuszczamy Wielkopolskę i wjeżdżamy do łódzkiego.



Kamienna kapliczka na skraju lasku noclegowego.



Na koniec wbiliśmy się w las, znaleźliśmy odpowiedni zakątek noclegowy i w szybko zapadającym zmroku rozbiliśmy namiot. I znowu wyrobiona opcja minimum a nawet ciut mniej... w planach optymistycznych była setka i nocleg bliżej Łęczycy, minimum zaś obejmowało jeszcze znalezienie pobliskich cmentarzyków i skrzynkę w zamku (co znów nam spadło na następny dzień).

Dziś rozpaliliśmy ognisko, a na kolację była kiełbaska z chlebem i zupka chińska.


  • dystans 61.30 km
  • 5.50 km terenu
  • czas 03:49
  • średnio 16.06 km/h
  • rekord 28.10 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

od Września do Piątku 1

Sobota, 5 kwietnia 2014 · dodano: 08.04.2014 | Komentarze 10

Żyrardów >>> Skierniewice >>> Kutno >>> Września

Wyjazd skoroświt osobówką Kolei Mazowieckich (o dziwo punktualna), w Skierniewicach mieliśmy półtorej godziny na przesiadkę... jest rozkład remontowy, następnym pociągiem mielibyśmy 5 minut, a ze względu na remonty jest spore ryzyko dużego opóźnienia. Żeby skrócić sobie oczekiwanie, lavinka poszukała elementów mojego quizu dworcowego i podjęła skrzynkę. Dalej pociąg Regio  (czyli osobówka Przewozów Regionalnych) przez Łowicz do Kutna, z Łowicza wyjechał opóźniony, ale w Kutnie mieliśmy już tylko 5 minut opóźnienia (a na przesiadkę aż kwadrans). Tam łapaliśmy osobówkę Kolei Wielkopolskich, Elfa... za Kutnem stał na jakiejś stacji i złapał obsuw, ale we Wrześni mieliśmy niecałe 5 minut spóźnienia. A z biletem o dziwo konduktorki PR i KW nie miały żadnych wątów (sfeminizował się zawód, a w KM nam nie sprawdzali). Na fotce Elf KW w Kutnie.



Września - Gozdowo - Młodziejewice - Unia - Graboszewo - Paruszewo - Strzałkowo - Słupca - Koszuty - Kamień - Radwaniec - Kozarzew - Puszcza Bieniszewska (MAPKA)

Wkrótce przyjechał bobiko (rowerem) i jego tata (samochodem z rowerem w bagażniku). Po zmontowaniu, zainstalowaniu licznika, założeniu sakw... a plecak (z namiotem i karimatą w środku) na bagażnik. Nim ruszyliśmy, dobił do nas kolejny bikestatsowicz - uziel75.

A z okazji Wrześni i wycieczki wrześniowo-kwietniowej, pojęcie czasoprzestrzeni wg cyklistów:
- Jedziemy Września - Piątek... czyli ponad 200km

Abo SMS od huanna:
- Być w poniedziałek w Piątku, to prawie jak być w kwietniu we Wrześni.





Krótka przejażdżka po Wrześni (na fotkach fara z reperem i tajemniczymi dziurami w cegłach), a potem myk za miasto...





Wiadukt nad Olimpijką! Tak, gdy w latach 70. zaczęto budowę autostrady Berlin - Moskwa (na Olimpiadę w Moskwie w 1980), budowa ruszyła na odcinku mazowieckim i tu pod Wrześnią. Z początkiem lat 80. i kryzysem,  wstrzymano prace na odcinku mazowieckim,  natomiast kontynuowano prace pod Wrzęnią 1977-1965 wybudowano odcinek Września - Sługocin (34km), który do 1989 stopniowo przedłużono pod Konin (+14km).  Na Mazowszu pozostały stojące w polu wiadukty, mosty itp. które wyburzono kilka lat temu pod A2 (linki: historia A2, Olimpijka).

lavinka nad tym pierwszym odcinkiem Olimpijki pod Wrześnią... zmodernizowanym w latach 2001-2002.



Trzecie śniadanie pod kościółkiem w Gozdowie. Powstaniec Wielkopolski (powiększenie tabliczek: foto1 i foto2), oraz orzełek dla wariaga.




Dworek w Młodziejewicach




Pałac w Unii... to dla tego miejsca jechaliśmy właśnie tędy. Jest tu też skrzynka i okazało się, że jedziemy z jej założycielem.





Unia rowerzystów wielkopolskich i mazowieckich... czyli rowerzyści wszystkich regionów łączcie się!




Kościółek w Graboszewie i teren cmentarno-przykościelny (powiększenie pomnika po kliknięciu w fotkę).





Stacja Strzałkowo... tędy przejeżdżaliśmy pociągiem.



Za Strzałkowem bobiko i uziel75 nas pożegnali i zawrócili do Wrześni z wiatrem... ale ponoć przestał im wiać w plecy. My od początku jechaliśmy z silnym wmordewindem i nadal nam wiało (hmmm?)... może ciut słabiej, ale nadal dosyć upierdliwie, przez co musieliśmy nieco zmodyikować plany.

Kawałek dalej opuszczamy Wielkie Księstwo Poznańskie i wjeżdżamy do Królestwa Polskiego. W ogóle miejsce fajnie urządzone - parking z  ławami i stołami, a do tego tablice informacyjne stylizowane na słupy graniczne (zbliżenie na napis na głazie po kliknięciu w fotkę).





A w temacie gmin... witacze stylizowane na nazwy miejscowości.




Postanowiliśmy jeszcze nazbierać grzybków dla wariaga



I pojechaliśmy na pokoje... jednak natrętny lokaj podtykał nam tacę z napojami, więc postanowiliśmy rozbić nasze M1 w krzakach w lasku.



I teraz słów kilka o planach i realizacji... mieliśmy zamiar przejechać przez Puszczę Bieniszewską, znaleźć trzy skrzynki, nabrać wody ze źródełka i rozbić się gdzieś w lesie (po drugiej stronie szosy, bo po tej są rezerwaty). Jakbyśmy tu byli wyjątkowo wcześnie, to jeszcze była opcja zwiedzenia Kazimierza Biskupienia (+skrzynki) i może nocleg na hałdzie.

Jednak wmordewind nas mocno zmęczył i opóźnił... natrafiwszy na otwarty sklep nabyliśmy wodę i rozbiliśmy się z tej strony lasu (jeszcze przed rezerwatami), jednak las był suchy, w runie tylko warstwa suchych liści, a do tego wiatr... odpuściliśmy więc sobie palenie ogniska i obiad ugotowaliśmy na epigazie.