teczka bikera meteor2017

avatar Miejsce robienia kawy do termosu: Żyrardów. Od 2009 nakręciłem 108816.95 km z czego 15571.85 wertepami i wyszła mi mordercza średnia 16.91 km/h
meteor2017 bs-profil

baton rowerowy bikestats.pl

Czerstwe batony

2022 2021 2020 2019 2018 2017 2016 2015 2014 2013 2012 2011 2010 2009
Profile for meteor2017

Pocztówki zza miedzy

Znajomi bikestatsowi

Jakieś tam wykresy

Wykres roczny blog rowerowy meteor2017.bikestats.pl

Kalendarium

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2013

Dystans całkowity:921.58 km (w terenie 117.50 km; 12.75%)
Czas w ruchu:54:18
Średnia prędkość:16.84 km/h
Maksymalna prędkość:51.30 km/h
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:57.60 km i 3h 37m
Więcej statystyk
  • dystans 9.51 km
  • 0.20 km terenu
  • czas 00:39
  • średnio 14.63 km/h
  • rekord 35.50 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Longinada: powrót do polskiej rzeczywistości

Wtorek, 27 sierpnia 2013 · dodano: 29.08.2013 | Komentarze 13

Powrót do Polski z takiej Ukrainy czy Rumunii przynajmniej nie boli, ale powrót z tzw. Zachodu owszem. Po kilkunastu dniach na rowerze w Norwegii, mieliśmy kilkugodzinną próbkę podróży po Polsce... AŁA!

Na lotnisku jeszcze ok, ale polska rzeczywistość dopadła nas, gdy wsiedliśmy na rowery.

1. Skrzyżowanie Żwirek i 17 Stycznia... światła są tak ustawione, że nie da się za jednym przejazdem przekroczyć jezdni, są naprzemienne i trzeba kiblować przynajmniej jeden cykl na wysepce (lub więcej gdy się w porę nie zdąży).

2. Asfalt na ścieżce rowerowej (która na miano drogi nie zasługuje) kończy się zaraz za skrzyżowaniem (a miałem nadzieję że na całej długości wymienili nawierzchnię), potem jest stara, wertepiasta i rozpadająca się nawierzchnia z kostki.

3. Zresztą co tam ścieżka, dalej przechodzi w ciąg pieszo-rowerowy... a właściwie wertepiasty chodnik oznaczony jago ciąg. Zresztą chyba gdzieś przed skrzyżowaniem i tak się kończy. Na Alei Krakowskiej jest znowu ciąg kostkowy.

4. Po drodze szukamy skrzynki... w drzewo wetknięta jest flaszka, a obok wala się strzykawka.

5. Na Łopuszańskiej nic nie ma, rypiemy asfaltem. Zakorkowany wiadukt może byśmy ominęli chodnikiem, gdyby nie schody (a rowery obładowane). Na tym krótkim odcinku oczywiście obtrąbili nas sfrustrowani blachosmrodziarze.

6. Dalej jest ddr asfaltowy... ale wjazd bez obniżenia, zaczyna się bowiem regularnym wysokim krawężnikiem. Zresztą i tak zaraz się kończy, przeskoczyliśmy więc boczną Kleszczową na ddr na Popularnej.

7. Ale, ale... jeszcze na skrzyżowaniu mamy zielone światło, ale przejechać przez przejazd nie możemy, bo blokuje go jakieś pudło.



8. Ufff, jedziemy asfaltowym ddr-em, chwila spokoju... ale po chwili trzeba dać po hamulcach, bo na środku jest rozbita flaszka i pełno szkła.



9. Na przejazdach/przejściach trzeba uważać na skręcające na pełnym gazie samochody, zaś żeby przejść przez sznur wlokących się samochodów trzeba ostrożnie zacząć wchodzić na pasy wymuszając hamowanie i tak by się cofnąc dyby nie dali rady zahamować. Normalka, nie? Ale zdążyliśmy się od tego odzwyczaić.

10. Najlepiej by było dalej rypnąć do Żyrardowa rowerem, ale lavinka źle się czuje, więc po odpoczynku u brata we Włochach kierujemy się na stację kolejową. Dobrze że zrobiliśmy sobie postój, bo tego po 17-ej nie było w ogóle, a ten po 18-ej na który celujemy opóźniony pół godziny. Dobrze że miał ze 3 jednostki, to udało się chociaż do niego wejść.

11. Jak jeszcze czekaliśmy na nasz pociąg, przejeżdżał jakiś w drugim kierunku, a w nim banda kiboli drze ryja i rzuca petardy na perony... dobrze że żadna nie poleciała w naszym kierunku.

12. Nawet nie było ciasno, były miejsca siedzące... ale nie w rowerowym, bo zajęli go kolesie pijący piwo.

13. Jedziemy... a kolesie żłopiący piwo zaczynają palić papierosy. Proszę o zgaszenie, a koleś mówi że nie zgasi. Nie dociera do niego że tu jest zakaz palenia, a gdy mówię że idę po kierownika pociągu, to stwierdza że ten może mu naskoczyć... cham mocny w gębie, gdy wróciłem z kierownikiem, to zdążyli papierowy wywalić za okno.

14. Żyrardów, wita nas paw pośrodku przejścia podziemnego.

15. Jesteśmy już w domu, późny wieczór, idziemy spać... trzeba włożyć zatyczki do uszu, bo idioci na motorach urządzają sobie rajdy po mieście.

Polska to naprawdę piękny kraj, a ludzie życzliwi i żyje się tu przyjemnie.


  • dystans 78.17 km
  • 1.00 km terenu
  • czas 03:58
  • średnio 19.71 km/h
  • rekord 51.30 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze

Longinada 10: Z górki na Oslo

Niedziela, 25 sierpnia 2013 · dodano: 29.11.2013 | Komentarze 0

Deilo - Hol - Ål - Torpo - Gol - Nesbyen >>> Oslo
(MAPY: bikemap, GPSies, anksowe endo)

Buskerud fylke (komuny: Hol, Ål, Gol, Nes)



Skrzynki:
- The Old Power Station
- By The Way
- Staveloftet
- The ruins of the Stave Church

relacja w nieokreślonej, hipotetycznej przyszłości
Kategoria Norwegia


  • dystans 74.08 km
  • 64.00 km terenu
  • czas 05:24
  • średnio 13.72 km/h
  • rekord 41.60 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze

Longinada 9: Rallarvegen

Sobota, 24 sierpnia 2013 · dodano: 29.11.2013 | Komentarze 1

Mjølfjell stasjon >>> Myrdal stasjon - Finse stasjon - Haugastol >>> Geilo
(MAPY: bikemap, GPSies, anksowe endo)

Budzimy się w Hordaland (Voss kommune), wsiadamy z rowerami do pociągu i wysiadamy w Sogn og Fjordane (Aurland kommune), potem rowerowo wracamy do Hordalandu (ale do komuny Ulvik), a na koniec do Buskerud (Hol kommune).



Skrzynki:
- Just Passing Through (wirtualna, Sogn og Fjordane)
- PPJ #12 Rallarvegen, Hallingskeid (Hordaland)
- Rallarvegen, Finsetunnellen vest (Hordaland)
- Sprithytta - Notnesk #3 (Hordaland)
- Norenut Vokterbolig (Hordaland)
- Rallarvegen WC (Buskerud, OC.de/OC.no założona, wirtualna)
- Trollet på Haugastøl (Buskerud)

relacja... kiedyś :-)
Kategoria Norwegia


  • dystans 74.34 km
  • 0.50 km terenu
  • czas 04:38
  • średnio 16.04 km/h
  • rekord 43.70 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze

Longinada 8: Różne nieprzewidziane przypadki

Piątek, 23 sierpnia 2013 · dodano: 29.11.2013 | Komentarze 0

Voss - Gavle - Voss - Roundalen - Mjølfjell stasjon
(MAPY: bikemap, GPSies, anksowe endo)

Hordaland fylke, Voss kommune



Skrzynki:
- Lundarosen bru
- Tvindefossen - AK#45
- Palmafossen

relacja jak się zbiorę i wgram zdjęcia
Kategoria Norwegia


  • dystans 63.26 km
  • 0.30 km terenu
  • czas 03:38
  • średnio 17.41 km/h
  • rekord 45.90 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze

Longinada 6: Grupa rozwałkowa

Środa, 21 sierpnia 2013 · dodano: 28.11.2013 | Komentarze 0

Tyssedal - Odda - Nå - Aga - Utne >>> Kvanndal
(MAPY: bikemap, GPSies, anksowe endo)

Cały czas Hordaland (Odda kommune, Ullensvang herad i Granvin kommune)



Skrzynki:
- MOSTEK W TYSSEDAL (OC.pl/GC)
- Stone Park in Nå (educache OC.de/OC.no założony)
- Agatunet
- Utne Kirke

relacja w bliżej nieokreślonej przyszłości
Kategoria Norwegia


  • dystans 103.76 km
  • 10.00 km terenu
  • czas 06:16
  • średnio 16.56 km/h
  • rekord 51.30 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Longinada 5: Przez góry nad fiord

Wtorek, 20 sierpnia 2013 · dodano: 28.11.2013 | Komentarze 10

Haukeligrend - Vågslidtunnelen - Haukelisteter- Svandalsflonatunnelen - Røldal - Torgilsholtunnelen - Seljestad - Lausasteintunnelen - Odda (MAPY: bikemap, GPSies, anksowe endo)

Zaczynamy w Telemarku (Vinje kommune), a kończymy w Hordalandzie (Odda kommune).



Skrzynki:
- Haukeliseter (Telemark)
- Piparsteinen (Hordaland)
- Norges fjerde vegtunell - Dyrskard (Hordaland)
- Austmannalia (Hordaland)
- Røldal stavkyrkje (Hordaland)
- E134 Posthornet (Hordaland)
- E134 Haukelivegen (Hordaland)
- Vekta på Seljestad (Hordaland)
- Водопад Латефоссен (Hordaland, geocaching.ru)
- IYC2011 - Calcium (Hordaland)

Dzisiaj zapowiadała się trudniejsza trasa niż wczoraj... bojąc się, że lavinka znów gdzieś odpadnie, ruszyliśmy przed resztą grupy, jako że udało się nieco wcześniej zebrać. Generalnie cały czas było pod górę, krajobraz robił się coraz bardziej górski, wokół drewniane domki kryte trawnikiem i trolle...



Dojechaliśmy do pierwszego tunelu Vågslidtunnelen o długości 1600m). Co prawda można było jechać górą, starą i dosyć maloniczą drogą, ale przed nami jeszcze parę takich objazdów i daleka droga, więc tu sobie odpuściliśmy. Nie ma zakazu wjazdu do tunelu, więc pomknęliśmy przez wnętrze góry. Na profilu trasy jest to ten pipek zaraz za 20 kilometrem (profil zliczył górkę której środkiem jechaliśmy).


A z drugiej strony... krajobraz jeszcze bardziej surowy i górski. Tak jakby ten tunel wprowadził nas w samo serce gór.

Jest dosyć zimno i wieje wiatr (przypominam, że jest sierpień), toteż te płaty śniegu na górach nas nie dziwią. Mały postój w Haukeliseter, dawnej farmie będącej obecnie restauracjo-motelo-toaletą przy trasie... miejsce sympatyczne, bo jest kilka starych budynków (np. wędzarnie mięsa), a nowsze utrzymane są w tym samym klimacie. No i jest tu skrzynka :-)


Jedziemy dalej, od tunelu bez większych podjazdów, jadąc groblą przez jedno z jezior wyjeżdżamy wreszcie z Telemarku i wjeżdżamy do Hordalandu.


Wjeżdżamy coraz bardziej w góry.

Dojeżdżamy do Haukelitunelen, tym razem jest zakaz wjazdu dla rowerów (tunel ma jakieś 5,5km) a poza tym pora wreszcie zaliczyć jakąś premię górską i parę skrzynek ;-) W tych okolicach dogania nas Kasia, zaczynamy objazd górą, ale zaraz trzeba się zatrzymać(Kasia jedzie dalej)  i szukać skrzynki pod głazem, w przygotowanym schronie... byłoby to dobre miejsce na rozbicie namiotu. Tutaj też pierwsze spotkanie z owcami spacerującymi drogą.



No to rypirmy do góry... jedzie się fajnie, bo praktycznie cały ruch samochodowy idzie dołem przez tunel, bardzo rzadko tylko coś jedzie górą. Droga jest wygodna asfaltowa. lavinka o dziwo nawet nie poprowadza roweru, tylko od czasu do czasu przystaje na chwilę.


Po pokonaniu części podjazdu zatrzymaliśmy się, rowery zostawiliśmy z boku za głazem, a my pieszo do góry... do starego tunelu na starej drodze (jak się potem okazuje, to jeden z najstarszych tuneli drogowych w Norwegii). Świetna miejscówka, bez skrzynki byśmy tam nie trafili. Sama skrzynka to co prawda tylko mikrus, ale zależało mi na dotarciu do niej ze względu właśnie na ten tunel. W ogóle ze względu na śnieg miejsce jest dostępne tylko latem. Więcej zdjęć, także archiwalnych na blogu we wpisie Dyrskartunnel .




Z góry ładny widok na nowy tunel drogowy, który na chwilę wychodzi z wnętrza góry... ciekawy jest ten mostek na strumień spywający z góry.

Gdy jesteśmy na górze, dogania nas grupa główna (objeżdżali ten pierwszy tunel górą i dlatego dopiero teraz nas dogonili). Część osób przegania nas potem na podjeździe i zjeździe (w trakcie foto- i skrzynkostopów).

Jak już mijamy przełęcz, to się jeeedzieee... po drodze jakieś pomniejsze półtunele i tunele (z przejazdem lub bez, ale bez istotnych podjazdów).


Aż docieramy do Austmannalitunnelen, niby krótki bo tylko 900m, ale za to na ostrym zjeździe i do tego robiący zakręt 180 stopni albo i lepiej. Jest więc zakaz jazdy rowerem, zwłaszcza że obok jest stara droga w postaci wygodnej serpentynki... tyle ze znak zakazu jest wyjątkowo idiotycznie ustawiony, bo na ostrym zjeździe już poza odbiciem (bardzo słabo widocznym) na serpentynkę. Człowiek rozpędzony na zjeździe, a tu nagle zakaz... zanim się zatrzyma. Ale jak tu inaczej jechać (bo zjazdu na serpentynkę za bardzo już nie widać)... część grupy pocięła więc tunelem, my zjeżdżaliśmy wolno i ostrożnie żeby nie przegapić serpentynki (i tak przegapiliśmy), zatrzymaliśmy się dopiero za znakiem i musieliśmy podejść ostro do góry (nie było jak zmienić przerzutki). A na serpentynce nam zależało, bo tam jest kolejna skrzynka.


A tu widok z dołu na tunel... widać jednocześnie wjazd (z prawej u góry) i wyjazd z tunelu (z lewej u dołu).

Koniec zjazdu w miasteczku Røldal, jedziemy pod kościółek (Røldal stavkyrkje z XIII wieku) gdzie spotykamy grupę i znajdujemy kolejną skrzynkę.  Pod kościół zajeżdża samochód z przyczepą kempingową. Wsiadają z niego Hiszpanie, którzy nas zagadują i jak się dowiadują, że jesteśmy z Polski, to bardzo się cieszą bo ich synowa jest Polką. Na koniec dają nam w prezencie jakiś ich lokalny przysmak (coś w rodzaju nugatu). A potem razem z grupą ruszamy do busa, gdzie jest przerwa na ugotowanie obiadu.



Po obiedzie z czołówką grupy ruszamy dalej. Wkrótce zaczyna się podjazd serpentyną do Røldaltunnelen, który ma ponad 4,5km a za nim jest kolejny długi tunel. Zakazu wjazdu nie ma, ale my mamy kolejną malowniczą premię górską i rypiemy starą drogą dalej do góry (tym razem bez asfaltu). Parę osób w międzyczasie nas mija, ale grupa ruszała nierówno, rozciągnęła się i część nadal jest gdzieś za nami.



Po drodze kolejne owce asfaltowe (na blogu jeszcze więcej zdjęć owiec).



Jedziemy, jedziemy, jedziemy... a podjazd zdaje się nie mieć końca.

Robi się coraz bardziej skaliście, coraz mniej zieleni... krótko mówiąc, coraz bardziej górsko. Trasa trudna, wokół pustki, nawet nikt z grupy nas nie dogania na podjeździe. W końcu zaczyna się zjazd, a w dole widać koniec jednego, a początek drugiego tunelu.


Na zjeździe wyprzedzają nas kolejne osoby, bo robimy kilka fotostopów i szukamy kolejnej skrzynki.

W końcu zjeżdżamy do szosy, a gdy zatrzymujemy się szukać skrzynki przy kolejnym pomniku, mija nas Magda... a myśleliśmy że już wszyscy są przed nami.

Kolejną skrzynkę mieliśmy pominąć, bo obiekt nie był taki interesujący (punkt ważenia samochodów, bo w zimie jest ograniczenie wagi przy wjeździe na odcinek górski), miałem ją spisaną bo przynajmniej słusznych rozmiarów. A że Magda zjechała tu na mały postój, to skorzystaliśmy i dołączyliśmy. Szybka skrzynka i dalej jedziemy, a właściwie kontynuujemy zjazd we trójkę.

Następny postój planujemy przy wodospadach Latefoss... djeżdżamy do wodospadu, ale GiePS pokazuje że to nie tu. ki diabeł?

Okazało się, że była to jakaś popierdółka niewarta nawet zaznaczenia na mapie. Właściwe wodospady były kawałek dalej.

Szukamy tutaj skrzynki z rosyjskiego serwisu... okazuje się, że musi wejść pod górkę mokrym krzalem mniej więcej do połowy wodospadu, albo i wyżej. Gdybyśmy to wiedzieli, to może byśmy sobie odpuścili, bo robiło się późno. Gdy my szukamy, do wodospadów dociera jeszcze kilka osób z naszej grupy.(a myśleliśmy że z Magdą jesteśmy ostatni) i jadą dalej (tym razem chyba naprawdę już jesteśmy ostatni).

Robi się coraz ciemniej, a szkoda bo jedziemy całkiem malowniczym kanionem... udało mi się jednak strzelić jeszcze symboliczną fotkę.

Jedziemy w miarę po płaskim wzdłuż tej rzeki, jeziora potem dojeżdżamy do Odda i w mieście jest ostatni zjazd... na końcu którego spotykamy anksa próbującą dodzwonić się do Longina, bo Odda mieliśmy się skontaktować, żeby się dowiedzieć gdzie nocujemy - w Tyssedal, czy może gdzieś pod Odda.

Nie udaje jej się, nam też, ale udaje się dodzwonić do Janusza. Okazuje się, że nocujemy w Tyssedal ale podwiezie nas bus (dzięki temu odpadł nam ostatni ostry podjazd). Czekamy pod kościółkiem, a że zaraz obok jest skrzynka pod mostem, to w oczekiwaniu na busa ją znajdujemy.

W końcu przyjeżdża po nas Janusz, ale okazuje się że brakuje jeszcze Staszka i Haliny. Robimy parę rundek po centrum Odda, a potem zgarniamy jeszcze jedną grupę i jedziemy na górę. W końcu Staszek z Haliną dodzwaniają się do Longina... nie mogli go złapać wcześniej, bo miał problemy z zasięgiem i trochę pojeździli po okolicy szukając nas. No cóż, Janusz miał jeszcze jeden kurs na dół, bo po tych serpentynach, to do rana by do nas nie dojechali.
.
Więcej zdjęć ( z dni 1-5) na Picasie: Norsk-Longinada 1
Kategoria >100, Norwegia


  • dystans 76.93 km
  • 0.50 km terenu
  • czas 04:47
  • średnio 16.08 km/h
  • rekord 50.70 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Longinada 4: lavinka ma kryzys

Poniedziałek, 19 sierpnia 2013 · dodano: 11.09.2013 | Komentarze 2

Seljord - Flasdal - Åmotsdal - Kvambekkheii >>> (MAPY: bikemap, GPSies)
>>> Rauland - Va - Arabygdi - Haukeli (MAPY: bikemap, GPSies, anksowe endo)

Znów cały dzień w Telemarku (z lavinką jadę kommuną Selsjord, a bez lavinki kommuną Vinje)



Skrzynki:
- Lakshyl
- Crazy car - jejoms#3
- Nutheim
- Bjønn
- Langlim
- Jarand Åsmundsson Rønjom
- Åmotsdal kyrkje
- Direktør Johan B. Holte
- Eva Bull
- Myllarheimen, Kóse
- Columbus71 #1
- Venemodammen
- Haukeligrend - E 134 / 9

Startujemy pierwsi, ale już przy pierwszej skrzynce dogania nas Jarek z Piotrkiem. A skrzynka jest poświęcona budynkom, które funkcjonowały jako młyn, tartak, elektrownia wodna i coś tam jeszcze. Skrzynka w miarę nowa (ma 2 lata), więc opis tylko po norwesku... no niestety, im bardziej rozwinięty geocaching, tym większa masówka, traile, mikrusy, ale też i mniejsza dbałość o opis wielojęzyczny. Dzisiejszy dzień będzie tego doskonałym przykładem.




Jedziemy dalej, zasadniczo po płaskim, a kolejny stopik przy samochodzie-rzeźbie. Tutaj dogania nas grupa i są fotki grupowe.




A potem zaczyna się pierwszy ostry podjazd i lavinka inauguruje Dzień Pieszego Rowerzysty. Na rozdrożu kolejna skrzynka - preforma PET zarejestrowana jako mała, opis tylko po norwesku, pizdnięta za znakiem (tzw. maskowanie norweskie). lavinka dociera tu ostatnia i od tej pory wleczemy się za grupą... stopik na odsapnięcie i logowpis, a potem w drogę.



Kolejna skrzynka - pudełko po filmie za znakiem zarejestrowana jako mała, a następna to pudełko po pigułach w barierce... też "mała" w miejscu gdzie duże wiadro obok w krzakach można schować, pewnie byśmy ją sobie darowali, ale że lavinka znów została w tyle, to czekając na nią namierzyłem skrzynkę. Te trzy skrzynki to przykład masówki - zaniżona rozmiarówka, schowane byle jak i byle gdzie, opis tylko po norwesku, a miejsce ukrycia takie sobie, że w zasadzie pokazuje tylko drogę.



Jedziemy dalej, a lavince jedzie się słabo... bardziej idzie niż jedzie, bo ciągle podjazdy, zjazdów nie ma, co najwyżej kawałek po płaskim. a do tego pod wiatr. Dają o sobie dać ostatnie, dosyć intensywne dni i zmęczenie.





Dojeżdżamy do Åmotsdal, tutaj dwie skrzynki tego samego założyciela... przynajmniej większe, choć rozmiarówka zaniżona - małe zarejestrowane jako normalne. Opis po norwesku, powieszone byle jak w "maskowaniu norweskim". Te mimo wszystko mi się podobały - sposób zainstalowania przyprawił mnie o wybuch śmiechu, a miejscówka całkiem sympatyczna.




A to sam kościółek i cmentarz. Ciekawe są te motyle/ćmy wychodzące z poczwarki... ten symbol spotykaliśmy na starych krzyżach jeszcze kilkakrotnie. Na nowych nagrobkach są figurki ptaszków. Na ławce pod kościołem robimy większą rozwałkę i wtedy mija nas bus.




Jedziemy dalej... znów pod górę, doganiają nas Ania z Robertem, zdziwko bo myśleliśmy że jesteśmy ostatni. Ale szybko nas przeganiają. Czekając na lavinkę, która coraz wolniej pokonuje podjazdy (prowadząc rower) znajduję dwie kolejne skrzynki. Tym razem mikrusy (rozmiar nano... to już wiadomo dlaczego rozmiarówka jest o jeden punkt przesunięta), nie mieliśmy ich nawet spisanych do szukania, ale miałem screen mapy i widziałem że coś tu jest... macnąłem za znakiem drogowym i jest. Druga zaś w tablicy muzeum. Opisy tylko po norwesku, to loguję potem po polsku.





Kolejna rozwałka na rozdrożu, bo lavinka już nie bardzo miała siły prowadzić roweru. Do punktu zbiórki daleko (25-30km), a my coraz wolniej sie przemieszczamy. Jest w bok szutrowy skrót, ale jest to ryzyko ostrzejszego podjazdu... część grupy tędy pojechała i faktycznie niecałe 20km, ale też ostry podjazd z 200m przewyższenia. Decydujemy się zadzwonić do Longina, że nie damy rady dojechać i po dłuższym oczekiwaniu zabiera nas bus.



Tak docieramy do Rauland na postój obiadowy (mniej więcej na tej samej wysokości co miejsce gdzie nas zgarnął bus, ale po drodze były jeszcze podjazdy... i zjazdy, ale za późno, do nich nie daliśmy już rady dojechać.).

lavinka dalej pojedzie busem, a ja ruszam razem z czołem grupy. Zjazd do jeziora, a potem wzdłuż wody... wiatr jest tu dosyć silny, nawet w dół trzeba mocno pedałować by się rozpędzić.






Docieram po punktu piknikowego... ławeczki, doniczki z kwiatami, kibelek, kosze na śmieci, idealnie przystrzyżona trawa - standard norweski. A obok pomnik kolesia na kiblu... tak to w każdym razie wygląda, a przedstawia on skrzypka, który tu mieszkał (Myllarguten, a właściwie Torgeir Augundsson). W zasadzie dziś jedziemy właśnie szlakiem jemu poświęconym (niestety tablice informacyjne szlaku są tylko po norwesku) - Myllargutvegen.

Za pomnikiem jest skrzynka, nieco starsza i od razu widać różnicę - lepiej ukryta, rozmiarówka nie jest zaniżona, a wręcz przeciwnie (litrowy pojemnik zarejestrowany jako małą), a opis dwujęzyczny. No i blisko miejsca w którym jest coś do oglądania.




Kolejny postój przy rumowisku skalnym... skrzynka jest gdzieś pod drzewkiem w tym terenie, 40m od drogi - ciężka sprawa bez GiePSA, ale spróbuję. Biegnie tamtędy ścieżka Torsvegen (droga Tora), ale nią bym nadrobił kilkaset metrów, a nie mam na to czasu. Rypię na azymut po kamorach ;-) Trafiam na ścieżkę, i szukam w jej pobliżu, ale też nie było łatwo, bo skrzynka kilka metrów od niej, na szczęście w "maskowaniu norweskim" ;-)

Skrzynka dosyć stara, bo z 2004 roku i też widać różnicę w porównaniu z tymi z 2012 i 2011 - opis dwujęzyczny, miejsce naprawdę fajne, a pudełko duże (ze dwa litry). Aha, odnośnie miejsca, to jest legenda, że bóg Tor się wkurzył że mu na weselu dano piwa ze zwykłego kufla, walnął młotem w górę i skały pogrzebały farmę... ale trochę zbyt mocno przyłożył i młot mu się wyślizgnął i wpadł w rumowisko, a potem Tor go szukał przewalając kamienie. Czyli że pierwszym geokeszerem w tym miejscu był Tor szukający młota - tak samo jak ja łatwo nie miał, bo też szukał GPS Free.... ale młotek w końcu znalazł :-)





Największy podjazd dopiero przede mną, w sumie jakieś 200m w pionie, a potem zjaaaazd... 300m w dół. Po drodze stopik na tamie ze skrzynką. Skrzynka z 2009, więc trzyma poziom, ale już widać pierwsze objawy - opis tylko po norwesku. Ukryta w tych kamieniach... na szczycie, gdzie jest droga szczytem tamy, więc dostęp łatwy, ale trudno namierzyć bez GPSa. Na szczęście jest spoiler, ale nim namierzyłem właściwie kamienie, to przemierzyłem tamę w tę i nazad. Tutaj dogania mnie główna część grupy i dalej zjeżdżamy razem.





Na dole nocleg na kempingu ze 300m od skrzynki. No to po kolacji z lavinką z buta na wieczorno-nocne keszowanie. Niedaleko jest druga, mikrus którego nie spisałem, ale skoro i tak tu jesteśmy, to spróbujemy zlokalizować... trudna sprawa, bo lokalizacja z mapy +/-50 metrów i nie udaje nam się. Za to znów przypadkiem znajdujemy wlepkę munzee.
Kategoria Norwegia


  • dystans 72.77 km
  • 15.00 km terenu
  • czas 04:25
  • średnio 16.48 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Longinada 3: Jedziemy Telemarkiem

Niedziela, 18 sierpnia 2013 · dodano: 08.09.2013 | Komentarze 3

Ulefoss - Lunde -Flabygd - Kilen - Sandnes - Seljord (MAPY: bikemap, GPSies, anksowe endo)

Cały dzień jedziemy Telemarkiem (kommune: Nome, Kviteseid, Seljord)



Skrzynki:
- Vrangfoss sluse - Telemarkskanalen
- Hogga sluse - Telemarkskanalen
- Open Norway (OC - założona przez lavinkę)
- Sjøormtårnet i Seljord
- Stien til Sjøormtårnet
- Ormen i Seljordsvannet
- Vegskiltskulpturkyr
- Svanebrua i Seljord

Dzień zaczął się tak sobie, znaczy deszczem... szczęśliwie nie padało jeszcze podczas śniadania, ale nie pamiętam czy udało nam się zwinąć namiot przed deszczem, końcówka pakowania i wyjazd były już w deszczu.

Na początek trasa wiedzie wzdłuż Kanału Telemarku, pierwszy krótki postój na zdjęcia przy śluzie Ulefoss, gdzie wczoraj po nocy szukaliśmy skrzynki. Kanał Telemark (krótki opis, mapka), to właściwie dwa kanały, które łączą ze sobą długie jeziora, tworząc szlak wodny z Dalen do Skien, które leży już prawie nad morzem. My jedziemy wzdłuż tzw. Bandakkanał, który jest nowszy (wybudowany w latach 1887-1892), ale i bardziej imponujący (składa się na niego 14 śluz, które umożliwiają pokonanie 57m różnicy wysokości). Sluza Ulefoss składa się z 3 śluz, a różnica poziomów to 11m.





Na szczęście nie pada cały czas, wkrótce przestaje, a po drodze mijamy...



Dojeżdżamy do śluzy Vrangfoss, największego kompleksu śluz - jest ich tu 5, a różnica wysokości 23m. Obok jest też elektrownia wodna i piękne okoliczności przyrody. Znajdujemy pierwszą skrzynkę dzisiejszego dnia, a właściwie potykamy się o nią, bo wypadła z kryjówki. Tutaj też jemy drugie śniadanie, czyli płatki na mleku.






Odjeżdżamy w deszczu, zostajemy w tyle za grupą i tyle w zasadzie ich widzieliśmy... Przejeżdżamy przez Lunde, tutaj też jest skrzynka, ale po drugiej stronie rzeki, przy śluzie jednak nie ma żadnej kładki, musielibyśmy wrócić do mostów przejechać na tamtą stronę, a potem znów wrócić... odpuszczamy sobie, zwłaszcza że cały czas pada.



Za to przy śluzie Hogga wychodzi słońce, da się też przejść po tamie. W trakcie poszukiwań skrzynki (znalazłem!), nadpływa statek Victoria, nazywana Królową Kanału. Pływa ona po Telemarku od 1882 i jest najstarszym z pływających po nim teraz statków pasażerskich.




To ostatnia śluza na kanale, potem już jedziemy tylko wzdłuż jeziora Flåvatn, które jest na szlaku wodny do Dalen. Po drodze tunel Omnes - też krótki, ale bardzo ładny, taki dziki. Więcej zdjęć we wpisie na blogu - Omnestunnelen .





A po drodze huśtawka pogodowa, a to przyjdzie chmura i zlewa, a to wyjdzie słońce i robi się gorąco... trasa też wiedzie góra-dól.



W końcu robimy sobie rozwałkę nad jeziorem korzystając ze słońca, a lavinka zakłada skrzynkę. Po jeziorze płynie kolejny statek - Henrik Ibsen. Tutaj dogania nas Ania z Robertem, którzy jechali inaczej niż reszta grupy i dalej jedziemy dalej... znów przychodzi chmura.




Z chmury pada trochę, ale bez specjalnego entuzjazmu i w końcu się ostatecznie rozpogadza. Za Kilen kończy się asfalt i zaczynają się konkretne podjazdy, tak dojeżdżamy do kolejnego jeziora, za nim znów zaczyna się podjazd, a my doganiamy grupę, która miała jakąś awarię.



Podjazd okazuje się morderczy - chyba połowa grupy prowadzi rowery, nawet pchać jest ciężko. Ja wjeżdżam najtrudniejszy odcinek i wracam pomóc lavince. A u góry torfowiska, jeziorka, sielanka...





Zaraz po tym, jak się zaczyna zjazd, nawierzchnia zmienia się w asfaltową. I dobrze, bo zjazd dosyć konkretny, to wygodnie się jechało. Dojeżdżamy do jeziora Seljord i wzdłuż niego popylamy do miejscowości o tej samej nazwie. Gdy zlokalizowaliśmy docelowy (chyba) kemping, dzwonimy do Longina co i jak. Mówi że będzie za 2 minuty i faktycznie po chwili zza zakrętu wyłania się bus. Czasowo zgraliśmy się idealnie.



Tutaj też nocowaliśmy w domkach kempingowych, ale większych, piętrowych, z kilkoma pokojami, salonem z kuchnią, oraz łazienką z sauną. Po zainstalowaniu się ruszyliśmy jeszcze na skrzynki. Przejechaliśmy w rejon innego kempingu i tam znaleźliśmy trzy skrzynki.

Główną atrakcją była wieża obserwacyjna, która powstała dwa lata temu. Być może obiła wam się o oczy w jakimś artykule, my w każdym razie kojarzyliśmy ją z widzenia. Do wieży biegnie pomost przez szuwary... trzeba uważać jadąc tam rowerem, zwłaszcza po deszczach, żeby nie rymsnąć do wody.





Wieża służy do obserwowania... potwora z jeziora Seljord, który ma na imię Selma. Na mapce gwiazdkami zaznaczono miejsca, gdzie ponoć go widziano (kliknij fotkę by powiększyć).




Wróciliśmy akurat na obiad w knajpie po sąsiedzku. Specjalnością zakładu była pizza, zamówionych zostało 9 naprawdę dużych, z czego każda inna, wiięc można było popróbować. Pizza nie była krojona w słoneczko, tylko w kwadraty (przynajmniej pośrodku, bo po bokach pozostały skrawki nierozwiązanego zagadnienia kwadratury koła). A obsługiwała nas Polka.

Po pizzy jeszcze dwie skrzynki, tym razem z buta, jedna była zaraz za knajpą (z okazji rzeźb przedstawiających... czerwone krowy), a druga pod mostkiem w drodze na kemping.

Kategoria Norwegia


  • dystans 100.68 km
  • 9.00 km terenu
  • czas 05:56
  • średnio 16.97 km/h
  • rekord 49.50 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Longinada 2: Pierwsza Setka

Sobota, 17 sierpnia 2013 · dodano: 02.09.2013 | Komentarze 9

kemping - Skollenbord - Notodden - Heddal - Yli - Gvarv - Ulefoss (MAPY: bikemap, GPSies, anksowe endo)

Zaczynamy w okręgu Buskerud (Kongsberg kommune), a kończymy w Telemarku (Notodden, Sauherad i Nome kommune).



Skrzynki:
- Kroksjø i Lågen (Earthcache, Buskerud)
- Labro vegmuseum (Buskerud)
- Христианство с налетом язычества (geocaching.ru, Telemark)
- Øvre Verket (Telemark)
- Ulefoss sluse - Telemarkskanalen (Telemark)

Podsuszyliśmy się w domkach, a pogoda się poprawiła i od razu przyjemniej jechać w trasę. Startujemy ostro i zaraz skok w bok na starorzecze rzeki Lågen. Jest tu tzw. Earthcache, czyli wirtualna skrzynka edukacyjnie o tematyce z zakresu geografii. Robimy sobie fotki by je potem wrzucić do logów, szukamy też odpowiedzi na kilka pytań (np. jak szerokie jest starorzecze w miejscu gdzie przechodzi przez niego droga), a potem wracamy na trasę.




Jedziemy w kierunku Kongsberga, ale nie wjeżdżamy do miasta, tylko na opłotkach wbijamy się do muzea Labro (link)... to w zasadzie kompleks kilku muzeów nad rzeką Labro. Nas interesuje Labru Vegmuseum, czyli muzeum drogownictwa - bo tam pod jedną z maszyn jest skrzynka :-) Jesteśmy tu punkt 11:00, muzeum jednak wygląda na zamknięte, no to się wbijamy. Problem polega na tym, że skrzynka ma być pod ogonem maszyny... maszyn jest kilka a możliwych interpretacji też jest kilka. Dla mnie ogon, to długie, ciągnące się coś i pod nim szukam. Dla lavinki to tył maszyny... to ona miała rację, ale skrzynki nie znalazła, bo myślała że to część maszyny, A skrzynka w maskowaniu norweskim, czyli praktycznie na wierzchu - ja się zajrzało, to było widać.




Wyjeżdżając zorientowaliśmy się, że da się wejść na śluzy elektrowni wodnej na wodospadzie Labro (w drewnianym budynku na jej szczycie jest chyba Vassdragsmuseum - Muzeum Zasobów Wodnych). Jak odjeżdżamy, dopiero jakiś facet zaczyna się krzątać po terenie muzeum.




Ale koniec tego dobrego, przed nami największy podjazd tego. Tuż przed przełęczą wjeżdżamy do Telemarku, a na przełęczy jest urządzone miejsce odpoczynku z ławkami, kibelkiem, mapami i węzłem szkaów pieszych.




Uwaga klempa!



A potem zjazd do Notodden... przy wjeżdzie do miasta spotykamy grupę, okazało się że Marta się wypieprzyła na wirażu, ale na szczęście na obtarciach, uszkodzonym kasku i złapanej się skończyło. Jedziemy dalej z anksem i szukamy skrzynki - mikromagnetyka na starym moście. Jak to często bywa z mikrusami... nie znaleźliśmy.




Dojeżdżamy do największej atrakcji dzisiejszego dnia, czyli Heddal stavkyrkje, kościół z 1242 roku, który jest największym norweskim kościołem klepkowym/słupowym/masztowym.





Zastanawia mnie jedno, że gdy się przyjrzeć drewno zewnętrznemu, to wygląda jakby było wypalane... a może słonko je tak przygrillowało?



Szukamy tez skrzynki, opis w zasadzie żaden i skrzynka z gatunku tych do odpuszczenia... ale skoro i tak tu jesteśmy i mamy postój, to spróbowaliśmy, ale nie udało się znaleźć. Za to znaleźliśmy hasło do rosyjskiego virtuala, oraz zupełnie przypadkowo wlepkę munzee (to taka zabawa smartfonowa, trzeba mieć appkę munzee, na miejscu znajdujemy i skanujemy QR-kod który daje nam link do zalogowania punktu, dodatkowo appka weryfikuje czy nasze współrzędne zgadzają się ze współrzędnymi punktu - lavinkamogłaby to zalogować, gdyby przy kościółku było wi-fi).



Na pobliskim parkingu spotkanie z busem i gotowanie obiadu, gdy już się posiliśmy, ruszamy dalej... pod skansenem trafiamy na tablice upamiętniające pisarzy i artystów z Heddal: Ingebjørg Mælandsmo, Anne Bamle, Olav Kaste. Ciekawa jest ta ostatnia tablica - podpowiem, że ta podobizna z lewej jest wklęsła.




No i skansenik (Heddal Bygdetun, zobacz też wpis na blogu), który jest czynny w norweskim sezonie, znaczy do 15 sierpnia.



Odbijamy w bok na mniej ruchliwą drogę... co prawda tutaj była i tak droga rowerową, jednak przyjemnie się jedzie bocznym asfaltem, a nie przy ruchliwej szosie. Za rzeką przejeżdżamy przez... środek lotniska ;-) bowiem droga przecina pas i są szlabany jak przy przejazdach kolejowych - tutaj jest to przejazd samolotowy.



Góra, dół, góra, dół, góra, góra, góra... i widok na Notodden za jeziorem Heddalsvatnet.



Wkrótce wjeżdżamy do biedniejszej komuny (znaczy gminy) i asfalt się kończy. Okazuje się, że żółta droga na mapie nie zawsze oznacza asfaltową nawierzchnię (okaże się to jeszcze nieraz na trasie).




Jeszcze paniczna ucieczka przed krwiożerczym traktorem, Pierwszy Dzień Pieszego Rowerzysty... a ktoś zauważył, że chmury niepokojąco rozbudowują się do góry (następny dzień pokaże, że niepokój był słuszny).





Dojeżdżamy do Gvarv... stąd bus miał zabierać tych, co odpadną, ale problem w tym, że bus dopiero tu nas minął, więc zanim wóci to jeszcze trochę. Namawiałem ją żeby poczekała na busa, bo w tym roku nie ma takiej kondycji i może się zarżnąć jadąc całą trasę, ale jako że wszyscy chcieli jechać dalej, to lavinka nie chciała zostawać tu sama... zwłaszcza że były tu jakieś koncerty w wielkich wig-wanach i trochę pijanej młodzieży kręciło się po okolicy.

Za Gvarv kontakt z pierwszymi tunelami (znaczy wcześniej jakieś z wiaduktu widzieliśmy, ale tutaj kontakt był bliski). Pierwszy miał zakaz wjazdu dla rowerzystów, ominęliśmy go więc starą drogą, natomiast przez drugi, krótszy tunel przejechaliśmy.



W Ulefoss rozbijamy się na miejscu piknikowym nad jeziorem. Równiutko, trawka, oraz kibelki w budowli która w zamyśle miała naśladować kształt śluzy na Kanale Telemarku.



Znów nocujemy blisko skrzynki - jedna jest nawet bardzo blisko, ale to jakiś mikrus ze słabym opisem, najbliższa spisana jest 300 metrów stąd. Jedziemy więc, okazuje się jednak że była jakaś reaktywacja i teraz jest już tylko mikro. Jedziemy też po następną przy śluzie Ulefoss. Obok w Sluse Cafe trwa impreza, jakiś koleś śpiewa włoskie przeboje po norwesku, a my szukamy skrzynki... jest ciemno my jeszcze nie wiemy na które elementy śluzy da się bezpiecznie wejśc, a na które nie. W końcu lavinka odpala GiePSa, który upenia nas, że musimy przejść po śluzie na drugą stronę kanału - a potem jest już łatwo, bo skrzynka w "maskowaniu norweskim". Nim wróciliśmy na nocleg, stuknęło 100km na liczniku.

Fotki:
- Norsk-Longinada 1 - moje (będę stopniowo dogrywał)
- Norwegia - Longinada 2013 - lavinki (całość)
Kategoria >100, Norwegia


  • dystans 78.09 km
  • czas 04:18
  • średnio 18.16 km/h
  • rekord 44.00 km/h
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Longinada 1: Deszczowe Powitanie

Piątek, 16 sierpnia 2013 · dodano: 31.08.2013 | Komentarze 14

Lotnisko Rygge - Moss ~~~ Horten - Falkensten - Holmestrand - Gullhaug - Sundbyfoss - Hvitingfoss - kemping za Evju (Mapy: bikemap, GPSies, anksowe endo)

Dziś jedziemy przez okręgi (fylker): Østfold (do promu), Vestfold (od promu), Buskerud (a gdzieś tam w deszczu przekroczyliśmy granicę).

Zalicz gminę na rowerze w Norwegii ;-) gminy/kommune:
- Rygge, Moss (Østfold)
- Horten, Re, Holmestrand, Hof (Vestfold)
- Kongsberg (Buskerud)

Co do mapek, to biekmap od kiedy go poprawili, działa gorzej niż średnio, np. raz ściąga wysokości i rysuje profil trasy, a raz nie... poza tym jakoś od czapy zlicza przewyższenia, jest to liczba kompletnie z choinki. Dane z mapki anksa też są nieco przekłamane, skoro gieps potrafił zjechać a -40m (a w fiordzie to i do-70m), ale jednak suma podjazdów jest tu chyba bliższa rzeczywistości. Poza tym będę dołączał obrazki z profilami tras, jednakowo przeskalowane dla całego wyjazdu, a nie dla każdego dnia z osobna (będzie więc można łatwo porównać).



Skrzynki:
- Rygge TB Hotel (Østfold)
- The Norwegian Lady, Moss (Virtual, Østfold)
- Hortenspiken (Østfold)
- Holmestrand TB-Hotel (Vestfold)

No dobra, koniec snu!



W nocy przyjechał bus, więc rano trzeba było wypakować rowery i bagaż, zmontować rowery, przepakować się na podróż, zwinąć namioty... w międzyczasie pojawiła się policja. Popytali co i jak, powiedzieliśmy że nocowaliśmy tu jedną noc po przylocie samolotu czekając na rowery, a teraz ruszamy dalej, życzyli miłej podróży i pojechali dalej. Ponoć nocą zainteresowały się nami jakieś służby w zielonych mundurkach (zapewne lotniskowe), ale że nie dało się z nimi z żadnym ludzkim języku dogadać, to zawiadomili policję stąd poranna wizyta. Tak to jest, jak człowiek koczuje pod płotem lotniska ;-)



W międzyczasie skok w krzaki po skrzynkę, skrzynka w maskowaniu norweskim, czyli nijak nie zamaskowana - ot wisi sobie na drzewie.



No dobra, ruszamy! Pojechaliśmy pierwsi, żeby sieknąć skrzynkę w Moss, ale po drodze gdy zastanawialiśmy się czy zjechać w bok, czy nie, dogoniła nas część grupy. Po drodze zapoznajemy się z norweską infrastrukturą rowerową - są to asfaltowe chodnika oznaczone jako ciągi pieszo-rowerowe. pozza miejscowościami przyjemnie się tym jedzie, ale w miejscowościach często lepiej ciąć drogą... zresztą wtedy i tak często chodniki (cały czas asfaltowe!) są już w zasadzie tylko dla pieszych.

A potem w końcu i tak skręciliśmy nie tam gdzie trzeba, a grupa za nami ;-) Wkrótce jednak zorientowałem się, że strzeliłem buraka i zawróciliśmy, jednak do portu z promem dotarliśmy z większością osób, więc żeby na nas nikt nie czekał odpuściliśmy sobie szukanie skrzynki.

Ale nie do końca - po drugiej stronie kanału była rzeźba. Tam są ustawione współrzędne skrzynki wirtualnej, a zadaniem jest zrobić sobie zdjęcie z rzeźbą, toteż zrobiliśmy :-) A rzeźba upamiętnia zatonięcie barki "Dictator" z Moss, co miało miejsce w 1891 roku u wybrzeży USA. Zginęło wtedy siedem osób - żona i syn kapitana, oraz pięciu członków załogi. Bliźniacza rzeźba stoi w Virginia Beach, gdzie statek zatonął.



W międzyczasie zaczął padać deszcz (z przerwami) i ogólnie zrobiło się syfnie. Wsiadamy na pokład promu, którym przepływamy do Horten, szczęśliwie prom nie zatonął.




W Horten spędzamy sporo czasu, a to szukanie kantoru/bankomatu, przy okazji suszenie się na kratce z nawiewem i ratowanie kolczyka który próbował spaść w czeluść. A to wizyta w markecie z bułami, mlekiem itp. zastępującymi drugie śniadanie... bo w deszczu nie było warunków by je zrobić. Ruszyć nam się spod daszków nie chciało, bo co i raz waliły strugi deszczu.




W końcu jedziemy... zaraz za miastem szybka skrzynka, znów w maskowaniu norweskim. Spory pojemnik bezczelnie przyczepiony magnesami za znakiem. A skrzynka z okazji rzeźby na słupie.



Zaraz za skrzynką złapałem gumę, a kawałek dalej kolejną (tym razem dętka aż strzeliła). Zaszło podejrzenie, że w pośpiechu przyszczypałem dętkę podczas wymiany, więc zmienialiśmy tym razem powoli i starannie. Ale tuż przez Holmestrand zaczął mi obcierać tylny hamulec... zatrzymuję się, patrzę, a tu opona mi wyłazi z obręczy, a przez nią dętka. Dobrze, że znów mi nie strzeliła, bo bym zużył wszystkie zapasy. Spuściłem trochę powietrze, szukam i nic... opona się ułożyła i nic nie wyłazi. Dopompowałem i nadal nic. Dojechałem na plażę w Holmestrand jak na bombie, oględziny nic nie wykazały... do końca dnia był spokój, choć w każdym momencie spodziewałem się awarii. Później okazało się, że opona jest w jednym miejscu uszkodzona.

Postój w miejscu piknikowym przy pomoście i plaży - ławeczki, stoliki, kibelek. Takich miejsc jest w Norwegii zatrzęsienie, mają jednak jeden feler - nie ma tam wiatek i jak się schować przed deszczem. Gotujemy sobie obiad - ryż z jakimiś pulpetami. lavinka jest strasznie wybredna, Longinadowe menu jej nie podchodzi, szykuję się więc do ugotowania spaghetti, niestety zaczyna lać gdy grzebię w sakwach, a część rzeczy mam wywalonych... Zamiast gotować, musiałem zabezpieczyć to z powrotem... palnik i tak zamókł. A gdy wysechł, to za bardzo wiało, a nasza zapasowa karimata do osłaniania była gdzieś na dnie w busie (nie chciałem moczyć czyjejś karimaty). Sorry lavinka, ale spaghetti nie będzie (może na kolację), teraz musisz się zadowolić samym ryżem, skoro sos ci nie podchodzi.



Ale na osłodę, skrzynka, która jest ze 100 metrów dalej. TB* Hotel, w którym nie ma żadnego TB*... no nic, wrzuciłem jednego TB* i jednego GK**





Wyjeżdżamy z Holmestrand i od razu rypiemy pod górę. Po drodze jest tunel... zamknięty. To prawdopodobnie tunel kolejowy, na drugim końcu jest nawet dostępny i jest tam skrzynka link, ale na dostanie się tam nie mamy czasu, a i pogoda nienajlepsza do latania po krzakach.




Przed nami jeszcze spory kawałek, jedziemy w deszczu, później jednak coraz częściej przestaje padać ale droga i wszystko jest i tak mokre. Po drodze mijamy to i owo, ale rzadko chce nam się w tej wilgoci wyciągać aparaty. Oto jeden z wyjątków.



Potem Magda łapie gumę (dobrze, że mam w sakwie duuużą pompkę rowerową), robi się ciemno. Na koniec miła niespodzianka - Longin na dziś załatwił nocleg w domkach kempingowych, przemoczeni instalujemy się w środku. W tych warunkach możemy wszystko podsuszyć (na przykład mapę, która strasznie mi zamokła i się złachała w mapniku). Domki czteroosobowe, wyposażone w kuchnię elektryczną z garnkami, więc gotuję lavince zaległe spaghetti obiadowe, do tego kisielki, budyńki, herbaty...



*TB - Travel Bug
**GK - GeoKret

Aha, zaczynam stopniowo ładować zdjęcia na Picasę:
- Norsk-Longinada 1,

Poza tym inne albumy z trasy:
- Album lavinki
- Album Jarka
- Album Bartka
- Album Michała
Kategoria Norwegia