teczka bikera meteor2017

avatar Miejsce robienia kawy do termosu: Żyrardów. Od 2009 nakręciłem 108749.60 km z czego 15563.35 wertepami i wyszła mi mordercza średnia 16.91 km/h
meteor2017 bs-profil

baton rowerowy bikestats.pl

Czerstwe batony

2022 2021 2020 2019 2018 2017 2016 2015 2014 2013 2012 2011 2010 2009
Profile for meteor2017

Pocztówki zza miedzy

Znajomi bikestatsowi

Jakieś tam wykresy

Wykres roczny blog rowerowy meteor2017.bikestats.pl

Kalendarium

Wpisy archiwalne w kategorii

mazowieckie

Dystans całkowity:36910.97 km (w terenie 6284.22 km; 17.03%)
Czas w ruchu:2146:45
Średnia prędkość:17.19 km/h
Maksymalna prędkość:52.20 km/h
Liczba aktywności:555
Średnio na aktywność:66.51 km i 3h 52m
Więcej statystyk
  • dystans 129.50 km
  • 1.00 km terenu
  • czas 06:08
  • średnio 21.11 km/h
  • temperatura 27.0°C
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Wschodnia Ściana Mazowiecka

Piątek, 22 września 2023 · dodano: 24.09.2023 | Komentarze 13

Żyrardów >>> Siedlce - Strzała - Borki Siedleckie - Przygody - Suchożebry - Krynica - Ruda Kolonia - Patrykozy - Kożuchówek - Kobylany Górne - Wyrozęby - Szkopy - Baczki - Ostrowiec - Liszki - Skrzeszew - Wirów - Mołożew - Gródek - Jabłonna Lacka - Tchórznica Włościńska - Stasin - Zembrów - Szwejki - Seroczyn - Sterdyń - Lebiedzie - Ceranów - Olszew - Kosów Lacki - Tosie - Krupy - Jakubiki - Rytele Wszołki - Rytele Święckie - Boreczek - Małkinia Górna >>> Warszawa Wileńska - Warszawa Wschodnia >>> Żyrardów

22 września to Dzień Bez Samochodu i od wielu lat w Kolejach Mazowieckich tego dnia przejazd jest za darmo, więc jest okazja zaplanować jakąś wycieczkę. W grę wchodził kierunek północny, południowy lub wschodni. Kierunek zachodni odpadał, bo musiałbym się przesiąść do Polregio lub Łódzkiej Kolei Aglomeracyjnej, a ci przewoźnicy 22września obchodzą Dzień Samochodziarza (owszem, przejazd jest za darmo, ale tylko dla osób które okażą dowód rejestracyjny).

Jeśli chodzi o pogodę, to zapowiadało się gorąco, ale bezdeszczowo, do tego silny południowy wiatr, który sprawiał że najlepiej było zaplanować trasę wiodącą z południa na północ. Ostatecznie zdecydowałem się na kierunek wschodni, głównie dlatego że miałem do Siedlec bezpośredni pociąg i oszczędzałem czas na przesiadkach, a poza tym krócej jedzie niż do interesujących mnie okolic na południu i północy - byłem na miejscu kwadrans po 10-ej zanim jeszcze było maksimum gorąca. Jeśli chodzi o tytuł, to  zahaczam o wschodnie krańce województwa mazowieckiego, choć jest to już historyczne Podlasie.



Wysiadam na przystanku Siedlce Zachodnie (wybudowanym w 2004), żeby nie przebijać się przez miasto i pojechać opłotkami.Niestety od razu ładuję się w kostropate, kostkowate śmieszki, a jak dodać dup-dupy na krawężnikach przy każdym wyjeździe z posesji, to zaraz szlag mnie trafił i zjechałem na ulicę.



Ciekawie było w tym miejscu, bo jest nagły zjazd do wykopu (którym kiedyś chyba biegła jakaś bocznica kolejowa, a obecnie ulica), a górą  leci cepeer. A jak rowerzyści i piesi mają pokonać tę skarpę?



Dla nich jest przeznaczona ta perełka myśli technicznej urzędasów i drogowców, znana chyba w całej Polsce. Oczywiście nie zjeżdżałem tymi zawijasami, zwłaszcza że było tam sporo szkła, normalnie zniosłem rower po schodach.




Gdzieś w tych okolicach trafiłem na VeloMazovia, nie mam pojęcia dokąd i skąd tutaj wiódł, bo szlak jest tak fatalnie oznaczony, że nie znając dokładnie przebiegu nie da się podążać jego śladem. Na koniec dnia jeszcze raz na niego trafiłem i wtedy rozwinę temat.



Dalej jadę wzdłuż dawnej linii kolejowej Siedlce - Sokołów Podlaski - Małkinia Górna, choć obecnie za Sokołowem linia jest rozebrana. Kolejna kostkówa, na szczęście mniej wertepiasta i z kostki niefazowanej, toteż jakoś się jedzie. Co ciekawe na szaro jest droga rowerowa, a na czerwono dla pieszych... no cóż, na wschodzie wszystko musi być na odwrót. Prawdę mówiąc złapałem się na tym, że jadę odruchowo czerwoną częścią i skorygowałem dopiero, gdy ze zdziwieniem zauważyłem, że znaki poziome są na szarej.



Docieram do wylotówki z Siedlec (droga krajowa nr 63, którą jeszcze dwa razy spotkam na trasie) i  tu znów trafiam na kostropatą kostkówę... ale żeby się nie przyzwyczajać, kolory się odwróciły i część rowerowa chodnika jest teraz czerwona. Na szczęście zaraz uciekam w boczną drogę bez śmieszek i ruszam w poszukiwaniu Przygody.



O, w tej gminie chyba jeszcze nie byłem.... a nie , po sprawdzeniu okazuje się, że przeciąłem ją kilka lat temu na wschodnim skraju.



Dalej jadę wzdłuż linii kolejowej na Sokołów. Mijam most na Liwcu i przystanek Borki Siedleckie.




Tak docieram do wsi Suchożebry - fotostop pod kościołem.



W samym centrum wsi jest pas rowerowy (w drugą stronę jest na jezdni za skwerkiem), jak dla mnie ok, tylko trzeba uważac na babcie jadące pod prąd.



Odbijam w bok i jakiś czas później trafiam na wyblakły znak końca śmieszki, prawdę mówiąc nie zauważyłem jej, ale nawet jakbym zauważył, to bym olał to coś.



Do tej pory było dosyć płasko, ale przed Krynicą krajobraz zaczyna się fałdować i robi się lekko pagórkowaty. Jest Krynica Górska, Morska, to ta powinna być... Pagórkowata? a może po prostu Podlaska? Kariery turystycznej raczej nie zrobi, bo żadnych zdrojów nie, tylko ciek wodny o nazwie Stara Rzeka i  taka kapliczka na wjeździe.



Do tej pory jechałem mniej więcej z wiatrem, ale teraz wykręcam bardziej na wschód, a  że wiatr jest silny i południowo-wschodni, to zaczynam walkę z bocznym, a czasami nawet przednio-bocznym wiatrem. Przynajmniej czuję, że wybór jazdy w kierunku północnym był dobrą decyzją, a gdyby nie zygzakowata trasa, którą sobie wyznaczyłem, to wiatr by tylko pomagał.

Patrykozy, krzyż choleryczny na wjeździe do wsi (po drodze spotkam jeszcze kilka), oraz chałupka z kapliczką.




Kolejne 10 kilometrów jadę otwartym terenem walcząc z wiatrem, narastającym upałem i podjazdami.

Jest 12:15, a ja mam za sobą ponad 30km, gdy robię fotostop pod kościołem w Wyrozębach. Po ostatnim odcinku, czuję że pora na krótki postój by coś przegryźć i odpalić moją tajną broń - duży termos z mrożoną kawą. Jednak we wsi tak wali gnojówką, że po zrobieniu zdjęć szybko stąd uciekam.



Chatka na wyjeździe ze wsi.




Na szczęście do kolejnej wsi mam z wiatrem, a droga jest bardzo malownicza.




Tak więc na krótki popas zatrzymuję się pod okrągłym kościołem w Szkopach (dawna cerkiew). Od tej pory na fotostopach orzeźwiam się mrożoną kawą.




Jadę dalej - przystanek we wsi Baczki, sądząc po rozmiarze, pasażerami są dzieci. W Baczkach jestem osłonięty przed wiatrem zagajnikami,  dalej wykręcam na północ i znów mam z wiatrem, we znaki daje się już tylko coraz większy gorąc i podjazdy.



Gąsienic po drodze nie szukałem, na długiej trasie w nieznanym terenie nie ma na to czasu, coś tam na drodze mi mignęło, ale raczej pospolite, gdyby jakiś rarytas się trafił, to oczywiście bym dał po hamulcach i zawrócił... a tak, tylko takie Liszki. Fotka z niebem, bo każda gąsieniczka marzy by przemienić się w motyla i polecieć.



O, znak że zbliżam się do Bugu... a może do Buga. Sprawdziłem i wychodzi na to, że obie formy są poprawne, to by faktycznie rozwiązywało sprawę, bo zawsze miałem problem jak powiedzieć.



Pomnik na cmentarzu w Skrzeszewie, który upamiętnia poległych ułanów z Brygady Jazdy Ochotniczej, którzy uczestniczyli 19 sierpnia 1920 w walkach o Skrzeszew i Frankopol. Był to jeden z epizodów Bitwy Warszawskiej, w walce z wycofującymi się spod Warszawy bolszewikami, ułanom udało się uniemożliwić im przeprawę przez most na Bugu we Frankopolu.

Niestety nie znalazłem pewnych informacji, czy jest to tylko pomnik, czy także kwatera wojenna. Istnieje też możliwość, że ułani sa pochowani na tym cmentarzu, ale w innym miejscu.



Proporce są obrotowe, więc wskazują aktualny kierunek wiatru.




Kościół w Skrzeszewie.




W kościół wmurowane są cztery pociski artyleryjscie - jeden w fasadzie i trzy w podstawie wieży. Kościół został zniszczony w 1915, toteż pociski zapewne zostały wmurowane po wojnie podczas odbudowy i naprawy zniszczeń.




Pomnik przy skrzyżowaniu dróg, również upamiętniający bitwę pod Skrzeszewem i Frankopolem, tyle że ten jest z lat 30.



A na tym drogowskazie naliczyłem cztery błędy:
- ortograficzny
- nie łuski, tylko skorupy pocisków
- nie 6, tylko 4
- no i w złą stronę pokazuje



Jadę z wiatrem, ale o ile do tej pory miałem drogi o dobrych nawierzchniach, to za Skrzeszewem jest dosyć zniszczona i tak do samej Jabłonny Lackiej, toteż na gorszych odcinkach nie mogę rozwinąć pełnej prędkości z powodu dziur, łat, dziur w łatach i i łat na dziurach w łatach... najgorszy był chyba fragment przez Gródek. Na szczęście ruch znikomy (od momentu, gdy nieco oddaliłem się od Siedlec), toteż najbardziej zniszczone fragmenty mogę omijać środkiem, lub lewą stroną drogi... chyba że cała droga jest taka i nie ma jak omijać.

Gmina w krzakach... o, tej jeszcze nie mam, to jedna z dwóch gmin na trasie, w których jeszcze nie byłem (edit: po zaznaczeniu na zaliczgmine, okazało się, że jednak zahaczyłem o kilka kolejnych, tak więc w sumie pięć nowych wpadło)



Wirów Klasztor, czyli dawny monastyr. Pierwotnie w tym miejscu znajdowała się tylko cerkiew, obecny budynek został wybudowany w latach 1833-36 jako cerkiew unicka. Jednak w wyniku likwidacji kościoła unickiego na terenie zaboru rosyjskiego, w 1874 została przekształcona w cerkiew prawosławną, a po odzyskaniu niepodległości, w 1919 w kościół katolicki.



W tym właśnie miejscu w 1894 został zlokalizowany prawosławny klasztor żeński i istniał do 1915, kiedy to pod naporem wojsk niemieckich i austro-węgierskich Rosjanie musieli się wycofać na wschód. Z tego okresu pochodzi kompleks zabudowań klasztornych. Przy czym oprócz cerkwi z powyższego zdjęcia, na terenie monastyru znajdowały się jeszcze dwie inne.





Za kościołem można znaleźć nagrobek inhumenii Anny, przełożonej monastyru w latach 1894-1903. Aczkolwiek obecnie tu nie spoczywa, jej szczątki zostały ekshumowane i przeniesione na teren klasztoru na górze Grabarce.



Na liczniku mam ponad 50km i jest to najgorętszy moment dnia, toteż postanowiłem w okolicach Wirowa, lub kawałek dalej znaleźć jakiś zjazd lub zejście nad Bug i zrobić sobie odpoczynek. Za kościołem znajduję schodu wiodące nad rzekę.



Postój nieco dłuższy, bo odpoczynek jest potrzebny, ale nie mam czasu zbyt długo tu siedzieć, ponieważ jeszcze spory kawałek przede mną, a nadmiaru czasu nie mam.

Niestety w tym momencie orientuję się, że woda w butelce mi się kompletnie rozpuściła... otóż kiedyś podpatrzyłem taki patent, że jak się zamrozi butelkę z wodą, to potem w miarę jak w upale lód topnieje, to ma się zimną wodę jakby prosto z lodówki. Myślałem że wystarczy lekko zmrożona, więc półtoralitrową butelkę włożyłem do zamrażalnika ją wieczorem poprzedniego dnia, bałem się że zbyt wolno będzie się topić i mi zabraknie wody po drodze... jednak nie doceniłem upału, trzeba było dzień wcześniej ją zamrozić, po dwóch nocach mrożenia lód dłużej trzyma.

Widok na województwo podlaskie. Kiedyś już jechałem po tamtej stronie, toteż gminę w głębi kadru mam zaliczoną.




Trafiły się nawet grzybki żabka... ale ważka mi uciekła.




Ruszam dalej, w następnej wsi zjeżdżam do rezerwatu Wydma Mołożewska. Oto brama do rezerwatu... widywałem już coś takiego w BeskidzieNiskim, czy Norwegii, to jest po to, żeby krowy stąd nie wylazły.




Jest to rezerwat faunistyczny, ale nie te krowy podlegają ochronie... choć są one ważnym elementem rezerwatu, wypas bydła jest istotnym elementem zachowania łąk w obecnej postaci, podobnie jak koszenie, żeby nie zarastały lasem. A rezerwat powstał by chronić miejsca lęgowe ptaków, jak też miejsce gdzie gromadzą się podczas przelotów.

Aha, za krowami widać kolejny rezerwat o nazwie Skarpa Mołożewska.




Pod wiatką zaś znalazłem gniazdo takich oto owadów.



Kolejna wieś - Gródek. Dawna cerkiew unicka z 1743 roku, w latach 1875-1915 prawosławna (okoliczności takie jak w Wirowie), a potem kościół katolicki.



Tutaj trafiam na jeże





Obok na tablicy z mapką jest lista podobnych instalacji w okolicach, bo okazuje się, że jest ich więcej. 
(powiększenie listy)



Kolejna miejscowość - Jablonna Lacka. Najpierw przejeżdżam przy cmentarzu, gdzie są groby nieznanego żołnierza z 1920 i z II wojny światowej.



Kościół w Jabłonnie i przykościelne nagrobki.




Na skwerku znajduję zadaszoną studnię z pompa, woda ma posmak lekkiej wody mineralnej... chyba że to posmak rdzy z rur mnie zmylił.



A na wyjeździe ze wsi trafiam na Powiatowy System Rowerowy. Nieczynny, bo jest "przerwa sezonowa"... wcześnie kończą sezon. Ale jak w domu sprawdziłem, to chyba w tym roku w ogóle ten rower powiatowy chyba w ogóle nie ruszył, znalazłem tylko wzmianki z 2021 i 2022. W każdym razie system ma/miał 6 stacki, z czego 4 w Sokołowie, a jedną we wsi Sabinie.



Obok takie cuś.



A dalej... od czego by tu zacząć? Może od oznakowania, bo raz jest oznaczone jako droga dla rowerów (czyli zasadniczo dwukierunkowa), a raz jako pas rowerowy ()jednokierunkowy), Oznaczeń w drugim kierunku nie ma, więc bardziej wskazuje nto na wersje jednokierunkową.

Rowerzyści jednak jeżdżą w obu kierunkach, zresztą trudno się dziwić, skoro sami wykonawcy nie wiedzieli jak to prawidłowo oznaczyć, a przy jeździe drogą z pewnością można liczyć, że polscy kierowcy strąbią rowerzystę "bo tam jest ścieżka"... w najlepszym wypadku, bo jeszcze w grę wchodzi wyprzedzanie na gazetę.

Do tego dochodzą piesi i tu tym bardziej trudno się dziwić, bo gdzie mają się podziać jak nie ma chodnika?  Swoją drogą, zastanawiam się, co według kodeksu drogowego powinien zrobić pieszy, gdy jest droga dla rowerów lup pas rowerowy, a nie ma chodnika dla pieszych. Przy czym nie mówię o zdrowym rozsądku, tylko o ścisłym przestrzeganiu zapisów kodeksu.



Droga z pasem leci w kierunku Sokołowa, a ja odbijam w bok i tutaj miłe zaskoczenie - asfaltowy chodnik... nie jakaś kostka, nie jakiś cpr albo ddr, bo żadnych oznaczeń nie ma. Mało tego, nie znika na końcu wsi, tylko jest pociągnięty co najmniej do następnej. Na czymś takim, to i dzieciaki mogą pojeździć na rolkach, deskorolkach, hulajnogach - normalnie to pojawiają się na asfaltowych ddr-kach, bo wobec kostkowych chodników, są one jedynym miejscem, gdzie można wygodnie pojeździć, a nie tyrtać.



To chyba zbyt piękne, żeby było możliwe... i rzeczywiście, we wsi Tchórznica pojawia się oznaczenie... końca drogi rowerowej. Pojawiają się też oznaczenia (do tej pory nie było ani znaków pionowych, ani poziomych).  Oznaczenie tym razem nie znikają za wsią, tylko ciągną się do najbliższego skrzyżowania, ja jadę prosto, a chodnik skręca na Sabinie (tam gdzie kolejna stacja roweru powiatowego), ale z tego co widzę, to dalej nie ma znaków pionowych, ani poziomych, więc jest znów zwykłym chodnikiem.



Swoją drogą, tak wyglądają koła po jeździe różnymi lokalnymi śmieszkami. Miasta omijałem, więc i większość infrastruktury rowerowej mnie ominęła, ale jakbym przejechał przez środek Siedlec, albo przez Sokołów Podlaski, to pewnie tak by wyglądał mój rower.



W międzyczasie przychodzą chmury i słońce wreszcie się chowa. Mimo późnego popołudnia i chmur, nadal było jednak bardzo ciepło, więc jechałem dalej w koszulce bez rękawów, dopiero o zachodzie słońca założyłem koszulkę z krótkim rękawem.



Kościół w Zembrowie



Na cokole Maryjki trafiam na odpust. Cieszy mnie to, bo przybył kolejny do mojej mini kolekcji odpustów - zebrałem je w tym wpisie.




Naprzeciwko jest kaplica grobowa i mini cmentarzyk.





A na cmentarzu za wsią grób ułana poległego pod Zembrowem 7 sierpnia 1920.



Szwejki, już kiedyś jechałem przez Szwejki Wielkie i Małe... gdyby Hasek napisał ciąg dalszy Dzielnego Wojaka Szwejka, to może trafiłby i tutaj.



W Seroczynie skręcam w brukowaną dróżkę do kościoła.



I tutaj zmyłka, bo najpierw trafiamy na nowy kościół, zbudowany na początku lat 90. Ceikawostką jest, że cegła była wypalana na miejscu przez mieszkańców, a na tablicy informacyjnej można zobaczyć zdjęcie maszyny do wyrobu cegły.



Ale dalej w krzakach, jest stara, drewniana cerkiew z XVIII wieku. Jej historia jest podobna jak wcześniej odwiedzonych obiektów. Najpierw była tu parafia prawosławna, potem unicka, potem znów prawosławna, aż w końcu katolicka. Po wybudowaniu nowego kościoła, przeniesiono tam większość wyposażenia, a budynek pozostał nieużytkowany.

Miejsce bardzo przyjemne, więc przystanąłem na popas i min. dopiłem resztkę mrożonej kawy.





W ostatnich latach była tu ponoć niezła awantura między księdzem, a mieszkańcami. Chodziło o to, że ksiądz bez informowania mieszkańców sprzedał cerkiew... zresztą mieszkańcy mieli więcej zarzutów do księdza, skończyło się to jego przeniesieniem. Z tym, że cerkiew nie trafiła w złe ręce, nabywcą było Podlaskie Muzeum Kultury Ludowej w Wasilkowie pod Białymstokiem. Troszkę szkoda, gdy ten obiekt znika z terenu, ale zawsze to lepiej, niż gdyby miał tutaj zniszczeć doszczętnie. W każdym razie, następnym razem gdy będę w okolicy, to cerkiew już pewnie będzie w skansenie.



Sterdyń... tutaj dowiedziałem się, jak się odmienia nazwę tej miejscowości, bowiem nie "w Sterdyniu" jak myślałem, a "w Sterdyni". Inna sprawa, ze ten napis przeczytałem jako GOKIŚ.




A obok ważki. Na więcej tych instalacji już nie natrafiłem.




Pałac w Sterdyni




Kościół tamże




To był moment, żeby zdecydować się co do końcówki trasy, bo chciałem zdążyć na przedostatni pociąg (nie chciałem wracać zbyt późno, a poza tym wolałem mieć ostatni pociąg w rezerwie na wypadek jakiejś awarii na trasie lub innych nieprzewidzianych okoliczności). Różnica między najkrótszą, a najdłuższą trasą była ok. 11 km. Na najkrótszej omijałem Ceranów, ale ostatecznie zdecydowałem się na jedną z tras pośrednich, zahaczającą o tę wieś, ale musiałem jechać droga krajową nr 63 (potem jeszcze wojewódzką, ale na nią trafiałem w każdej opcji z wyjątkiem najkrótszej).

Jazda krajówką nigdy nie jest przyjemna, ale ta tutaj miała natężenie ruchu podobne jak na niektórych drogach lokalnych u mnie, z drogami krajowymi lub wojewódzkimi nie mogąc się nawet równać. Z tym że polski kierowca, gdy widzi prostą drogę z dobrym asfaltem, to zaraz myśli że jedzie autostradą... na drogach lokalnych było tak samo, ale przy znikomym ruchu takich prujących idiotów trafiało się rzadko, więc tutaj wyrobiłem normę za cały dzień. Tak samo wyprzedzanie na gazetę i wymuszenie pierwszeństwa zaliczyłem na tym krótkim odcinku. No cóż, taki krótki powrót z głębokiego Podlasia, do polskiej codzienności.

A kościół w Ceranowie był bardzo ładnie oświetlony, bo właśnie słońce wyjrzało zza chmur.




Dzwonnica, te drzwi po lewej to wc.



Dziś mało fauny i to głównie drewniana, więc dla urozmaicenia dorodny krzyżak ogrodowy.



Dalej jeszcze kawałek droga wojewódzką, jest lepiej niż na krajówce. Na tym odcinku bym walczył z silnym bocznym wiatrem, ale pod wieczór wiatr osłabł. Jedyne miasteczko na trasie - Kosów Lacki. Aha, obok jest wieś Kosów Ruski.



Teraz w zasadzie już tylko dojazd na pociąg - najpierw na północ i potem wzdłuż Bugu do mostu w Małkinii. Na tym odcinku chyba najwięcej lasów tego dnia.

Na skraju wsi Rytele Święckie trafiam na taką zadziwiającą instalację. Szkoda, że już tak ciemno.



Sam krzyż dosyć fantazyjny - a to z kulkami u jego podstawy, ma być chyba różańcem... nie to, żebym był taki domyślny, po prostu to częsty motyw i już kilka razy coś podobnego widziałem.



To chyba ławeczka, ale taka wąska, że sam nie wiem... może jednak cymbałki?



A tu już zupełnie nie mam pomysłu, co to może być.



Na koniec dojeżdżam do wojewódzkiej do Małkini. Musze skorzystać ze śmieszki, kostkówa, ale na szczęście niefazowana i nie ma wyjazdów z posesji, toteż w miarę znośna. Przejeżdżam przez most na Bugu, a potem przez wiadukt nad torami, na końcówce ddr-ka jest nawet asfaltowa.



Obecnie jest nowy most drogowy (ze śmieszką) na Bugu. Ale kiedyś był tu bardzo ciekawy most kolejowo-drogowy. Gdy przejeżdżał pociąg, dróżnicy zamykali most dla ruchu drogowego, jak się spojrzy na zdjęcie mostu, to od razu widać dlaczego. Z tym, że od pewnego momentu ruch kolejowy był zawieszony, więc most był tylko drogowy, choć nadal klimatyczny. W 2008 został zamknięty zarówno dla ruchu drogowego, jak i dla pieszych... teoretycznie, bo jak byłem tam w 2009, to lokalni piesi i rowerzyści się tym nie przejmowali. Tedy już był w budowe nowy mosta, który został oddany w 2010.

Fotka z 2009 (aktualnej nie wstawiam, bo ciemno, a współczesny most drogowy każdy widział)



Na wiadukcie trafiam na drogowskazy VeloMazovia i okazuje się, że już od jakiegoś czasu jadę chyba tym szlakiem, znaczy od wjazdu na śmieszkę... jednak ani wcześniej, ani dalej żadnych oznaczeń nie widziałem. Niby jest już noc i mogłem przegapić, ale w Siedlcach nie był dobrze oznaczony (zresztą przeglądając opinie, znalazłem wzmiankę że jest słabo oznaczony).

Jeśli chodzi o VeloMazovia, to nie ma co liczyć, że powstanie trasa rowerowa z prawdziwego zdarzenia. Działania PTTK Mazowsze, które wytycza ten szlak, sprowadza się do zamontowania tabliczek, tak więc jest to po prostu jeszcze jeden z wyznakowanych szlaków i tyle... i to tego słabo oznakowany. Tak na marginesie, piszą że inspiracją było Green Velo, szkoda tylko że inspirują się tym co było zrobione źle, a nie tym co dobrze. Bo GV było akurat dosyć dobrze oznakowane, trzeba było jechać z zamkniętymi oczami, żeby przegapić tabliczki i jakiś zjazd.

Próbowałem w domu znaleźć przebieg szlaku, a zwłaszcza jakąś mapkę i nie bardzo mi to szło. Dla odcinka siedleckiego znalazłem takie coś: VeloMazovia Wschód, kliknijcie sobie w mapkę, można popłakać się ze śmiechu. Znalazłem taką mapkę, ale ona nie pokrywała się z rzeczywistością, przynajmniej w Siedlcach. Znalazłem jeszcze min. VeloMazovia Północ, ale okazało się że odcinek Małkiński znajdyje się gdzieś pomiędzy (Póónocny-Wschód?) i nijak nie mogłem znaleźć jego trasy, ani opisu, ani tym bardziej mapki.

W końcu trafiłem w jakiś inny szlak na stronie ze szlakami PTTK Mazowsze i wyszukując bezpośrednio na tej stronie znalazłem mapki odcinków VeloMazovia - linkuję, może komuś się przyda. No i nic dziwnego, że nie mogłem wyszukać, przy zerowym opisie przebiegu trasy i zastosowaniu innego nazewnictwa (odcinek I, I, III... zamiast Północ, Wschód, Południe...) taka mapka jest praktycznie nie do wyszukania.



Jeszcze tylko przez Małkinię na pociąg, jakieś zaciemnienie, czy inna awaria, latarnie się nie świecą i ciemno jak w d... dopiero stacja z peronami rozświetlona jak choinka. Tutaj łapię przedostatni pociąg do Warszawy Wileńskiej, w który celowałem. Czeka mnie jeszcze przesiadka ze zmianą dworców, bo muszę przeskoczyć na Warszawę Wschodnią.  Czasem można złapać w Tłuszczu pociąg na Wschodnią, ale nie tym razem.

Taka przesiadka bywa słabym punktem, zwłaszcza jak się pociąg spóźni. Niby miałem 26 minut, ale dawno nie przemieszczałem się między tymi dworcami i nie wiedziałem ile realnie czasu mi to zajmie, a nie uśmiechało mi się czekanie kolejną godzinę na następny pociąg. Pociąg przyjechał punktualnie, a mi dotarcie do peronów na Wschodniej zajęło tylko 9 minut... w sumie to tylko 1,5km i mój błąd, że nie sprawdziłem wcześniej odległości. Potem już nie spiesząc się mogłem sprawdzić z którego peronu odjeżdża mój pociąg i się tam dostać - to nie taki oczywiste, bo przez remont na Zachodniej różne cuda się dzieją i na przykład do Łowicza odjeżdżał z peronu 1, do Pruszkowa z 2, ale do Skierniewic normalnie z 6.



Tak w ogóle, to udało mi się wyznaczyć trasę w 100% asfaltową. Teren był tylko na podjazdach po ten, czy inny obiekt.

link do albumu
Kategoria >100, mazowieckie


  • dystans 105.65 km
  • 1.00 km terenu
  • czas 05:49
  • średnio 18.16 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Bibliotecznie, muralowo i śpiewająco

Poniedziałek, 24 stycznia 2022 · dodano: 25.01.2022 | Komentarze 5

W zasadzie do biblioteki w Grodzisku miałem zamiar wybrać się we wtorek... ale wg. prognoz możliwe były opady deszczu, śniegu i diabli wiedzą czego (i tak do końca tygodnia). Tak więc postanowiłem wykorzystać ostatni dzień w miarę dobrej pogody na kurs biblioteczki. Wieczorem zaś mieliśmy Kluskę zawieźć do Bud Michałowskich na próbę zespołu harcerskiego, tak więc razem z poranną rundką po bułki wychodziło mi że będę miał na liczniku prawie 90km... żal nie dokręcić do setki, toteż postanowiłem coś tam dokręcić podczas powrotu z biblioteki.

A w bibliotece dostaliśmy kalendarz z ilustracjami Elżbiety Wasiuczyńskiej.  z książki "Mama, tata i ja. Hop-la-la". Kalendarz otrzymało 10 najwięcej wypożyczających rodzin.



Jeden ze skrzatów bibliotecznych.



A w Grodzisku tak jakby więcej śniegu niż w Żyrku.



W ramach dokręcania tych kilkunastu kilometrów, postanowiłem objechać nowe grodziskie murale. Jakoś do tej pory nie było okazji, albo nie miałem czasu, albo mi się nie chciało, albo zapomniałem... tak więc dziś nadrabiam. A tu mapka grodziskich murali.

Pierwszy w rejonie skrzyżowania Nadarzyńskiej i Sienkiewicza przedstawia taki Grodzisk w pigułce - jest kilka grodziskich willi, dworzec PKP, wieża kościoła, pomnik Chełmońskiego jadąca wukadka, czy żaglówki na stawach (powiększenie po kliknięciu w fotkę).



Pociąg WKD, a konkretnie skład EN95.



A właśnie, przejazd przez WKD, na tych przejazdach nie ma rogatek, tylko semafory, a na tym konkretnie takie coś:




Kolejny mural jest na trafo  naprzeciwko stacji końcowej WKD w Grodzisku (skrzyżowanie Radońskiej i Spokojnej). Przedstawia również pociąg WKD, ale z czasów gdy jeszcze nazywała się EKD - EN80, to były pierwsze kursujące tu składy, jeszcze przedwojenne.





 
Przy Radońskiej jest jeszcze jeden mural przedstawiający WKD, ale nie focę go dokładnie, bo już kiedyś tu był. Przedstawia on EN94, czyli drugą serię kursujących tu wagoników, które w latach 70. zastąpiły EN80, ale też już są wycofane.



Na stację akurat postawiał się najnowszy nabytek WKD, czyli EN 100.




Na bocznicy zaś rzut obiektywem EN97 (zakupione przed EN100). Z kursującego taboru brak tylko EN95, ale ten występuje tylko w jednej sztuce i nie tak łatwo na niego trafić.



I jeszcze lokomotywy manewrowe.



Kolejnego muralu poszukuję w rejonie skrzyżowania Kościuszki i Sienkiewicza. Chwilę mi to zajmuje, bo ze skrzyżowania go nie widać, znajduję go dopiero z tyłu pawilonów handlowych, gdzie jest otoczony parkingami. Jest to tzw. mural antysmogowy, cytuję: "do jego namalowania użyto farb katalitycznych, które usuwają z otoczenia zanieczyszczenia gazowe, m.in. dwutlenek siarki, tlenek węgla i tlenki azotu"




Ostatni znajduję przy ulicy Dalekiej w sąsiedztwie szpitala, jest on sfinansowany przez firmę farmaceutyczną i jak tak patrzę, to w swojej wymowie jest trochę przerażający z tymi wszechobecnymi pigułkami... (powiększenie po kliknięciu w fotkę).



Po drodze przejeżdżałem przez Stawy Walczewskiego i tam zobaczyłem coś takiego:



"Totem zwierząt" - najwyższa rzeźba w Polsce...hmmm, ale chyba zapomnieli dodać, że drewniana, a i to nie jest pewne... bo znalazłem wzmiankę o rzeźbie czternastometrowej: link (tylko pytanie czy jeszcze stoi). Tak czy inaczej ciekawy obiekt.

A, no i autorem jest Andre... kolesia kojarzymy, bo mieszka pod Mszczonowem (a może nawet w granicach Mszczonowa) i niejednokrotnie tamtędy przejeżdżaliśmy, kiedyś zwróciliśmy na rzeźby na podwórku, oraz rzeźbę bałwanka Olafa nad bramą.  To było jeszcze zanim zabrał się za rzeźbienie w pniach drzew np. na Ochocie (fotki tu), czy w parku w Brwinowie (tu też fotki).
 


Kilka zbliżeń:










I jeszcze fotel z rybą obok.




Jeszcze postój w parczku nad Mrowną (nigdy nie pamiętam jak ta rzeczka się nazywa - Mrowa? Mrowna? Mroga? za każdym razem muszę sprawdzać).



 
I jeszcze ze środka kalendarza.



A to nie jest efekt nawałnicy, tylko weekendu na polskich drogach.


Kategoria >100, mazowieckie


  • dystans 103.10 km
  • 1.00 km terenu
  • czas 04:34
  • średnio 22.58 km/h
  • temperatura 15.0°C
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Myk nad Wisłę

Wtorek, 24 sierpnia 2021 · dodano: 27.08.2021 | Komentarze 8

Kto rano wstaje... ten chodzi niewyspany. Tę powszechnie znaną mądrość ludową potwierdziłem w ostatni wtorek. Otóż postanowiłem wybrać się nad Wisłę, mieliśmy cynk od Pima, że można już znaleźć plaże nad Wisłą, ale postanowiłem osobiście sprawdzić jak tam konkretnie nasza plaża (zwłaszcza że po weekendzie poziom znów nieco wzrósł.

Wiatr miał być północny, postanowiłem więc ruszyć rano, póki będzie słabszy, a wrócić mając silniejszy podmuch w plecy (na części odcinków). Wstałem rano, ale nie udało się ruszyć o zaplanowanej godzinie... musiałem przekiblować półtorej godziny zanim intensywniejszy deszcz przeszedł w siąpienie. Tak więc mogłem sobie pospać godzinę, lub półtorej dłużej. Tak więc w końcu ruszam, wkrótce siąpienie ustaje (a właściwie ja spod niego wyjeżdżam).

Pod Szymanowem uchwyciłem szarżę ciężkiej kawalerii... Początkowo myślałem, że to może jakieś dożynki, albo co, bo na skrzyżowaniu do którego się zbliżałem, było tego więcej.




Kawałek dalej utworzył się zator, więc zacząłem  wyprzedzać.



I zobaczywszy transparenty dowiedziałem się, że to protest przeciw CPK.




Ponieważ za skrzyżowaniem kolumna ruszyła żwawiej, musiałem się w nią włączyć... nie narzekałem, bo miałem pod wiatr, a schowawszy się za jednym z pojazdów mogłem jechać na luzie jakieś 2km/h szybciej niż gdybym jechał solo (i to ciężko pracując). W ogóle mogli nawet ciut szybciej pojechać, ale trudno.



Niestety szybko skręcili w bok i straciłem taki fajny tunel aerodynamiczny i musiałem znów podjąć walkę z wiatrem.



Starałem się utrzymywać prędkość jazdy powyżej 20 km/h, ale nie dlatego żeby zależało mi na średniej, po prostu chciałem dojechać do celu nim wiatr jeszcze bardziej przybierze na sile. A już był dosyć silny, na otwartych przestrzeniach, gdy miałem drogę biegnącą na północ i lekko wznoszącą się, nie byłem w stanie tej prędkości utrzymać i jechałem jakieś 18-20 km/h... to znaczy jak bardzo bym chciał, to bym mógł, ale nie chciałem się zarżnąć. Na szczęście miałem też odcinki biegnące na zachód lub północny zachód.

Lecę najkrótszą w pełni asfaltową trasą, toteż centrum Brochowa omijam szosą, tylko rzut obiektywem na odległy kościół.



No i jestem na miejscu - przed zjazdem na gruntówę prędkość średnia 21,5 km/h. Plaża choć znacznie mniejsza to jest. Tak więc mamy informacje jak tu jest przy kolejnym poziomie Wisły, niewiadomą pozostaje przedział ok. 45 cm, ale wtedy raczej nie sensu już tu jeździć, bo plaża kurczy się jeszcze bardziej.

Poniżej fotki ze stanem aktualnym i półtora tygodnia wcześniej.




Z widokiem na groblę po prawej.




Woda się przelewa w miejscach, gdzie ją częściowo rozmyło.



O, tu trochę widać różnicę poziomów wody, a w tle stado ptaków.



Co tam woda wyrzuca na plażę?



Nie mogłem się powstrzymać i trochę się pomoczyłem, sprawdziłem też bród na plażę na kępie (woda przy forsowaniu prawie do pasa).



To ewidentnie był łoś.




Nie miałem zamiaru długo tu siedzieć, ale i na plaży zeszło się godzinę. Aha, żeby nie jechać na pusto, przywiozłem parę butelek z wodą, które dobrze schowałem w krakach. Mamy nadzieję jeszcze w tym roku się tu wybrać, to się przyda taki depozyt (żeby za dużo ze sobą nie wieźć, lub nie zaopatrywać się jeszcze pierwszego dnia na trasie).

W drodze powrotnej zgarnąłem kilka kań - z tych ze zdjęcia dwie robaczywe, ale jeszcze ze trzy udało się znaleźć. Jak robiłem krótki stopiki w lesie, to kontrolnie zajrzałem głębiej w las, ale innych grzybów nie uświadczyłem. Minąłem też babcię, dziadka i wnuczka (też niewiele grzybów znaleźli), który grzybobrając chyba trochę się zgubili, bo mnie pytali o drogę:
- Czy tędy dojdziemy do cegielni?
- Nawet nie wiem o jaką cegielnię chodzi!



Jedzie się lepiej, bo na sporych odcinkach z wiatrem, ale czasem miałem upierdliwie boczny. Mogłem bardziej docisnąć, ale mi się trochę nie chciało.

Esy floresy Kanału Kromnowskiego.




A tu Kanał Łasica.



Poza krótkimi stopikami, nieco dłuższy postój na kawkę i jakieś jedzonko, w obie strony był na przystanku Piasecznica, który wypada prawie dokładnie w połowie drogi.



Znów jakaś rusałka pawik rypała po peronie, więc ewakuowałem ją w krzaki (podobnie jak ostatnio z Kluską).





W ogóle po drodze duże ilości gąsienic rusałki - rypią w poprzek lub wzdłuż asfaltu. Otóż już w pełni rozwinięte gąsienice (mniejsze przed wylinkami, są zielonkawoszare i włochate, a nie z kolcami) przestają żerować i szukają miejsca, by przemienić się w poczwarkę. Ewakuować wszystkich w bezpieczne miejsce nie mogłem, bo do nocy bym nie dojechał do domu... ale jak zatrzymałem się na mostku nad Pisią Gągoliną, to zgarnąłem jedną (i zrobiłem jej fotkę pamiątkową z Pisią).



Z asfaltu przed i za mostkiem, ewakuowałem w krzaki kolejne pięć gąsienic.



No i tak pykła druga setka w tym roku... słabizna, kiedyś o tej porze roku miewałem po kilkanaście setek na koncie i to nie gołe setki z haczykiem, ale spora część z solidnym hakiem, czyli 120, 150, czy nawet 170km. No cóż, nie mam ostatnio tyle czasu na dłuższe wypady, teraz duży dystans to powyżej 50km.
Kategoria >100, mazowieckie


  • dystans 65.83 km
  • 1.50 km terenu
  • czas 04:32
  • średnio 14.52 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Trzynastopiątkowa weekendówka #2: Dzień Tygrzyka

Sobota, 14 sierpnia 2021 · dodano: 19.08.2021 | Komentarze 10

W planach na sobotę było zalegania na plaży i moczenie się w Wiśle (plany na niedzielę były zresztą podobne), wracać mieliśmy zamiar w niedzielę wieczorem lub w poniedziałek rano (zależnie od pogody i chęci). Jednak fakt, że nasza plaża została zalana, wymusił zmianę planów.

Stwierdziliśmy więc że skracamy weekendówkę i zamiast planowanych 3-3,5 dnia będzie klasyczna dwudniówka z jednym noclegiem... za gorąco na coś więcej, dłużej można wytrzymać ale zalegając w przyjemnym miejscu z dostępem do wody w której można się schłodzić. Tak więc nasz awaryjny plan wygląda następująco - rano jedziemy do Wyszogrodu, potem przeczekujemy najgorętsze godziny i wieczorem rypiemy do domu.


Poranek przyjemny, bo najpierw Słońce było za drzewami, a potem za chmurami. Tak więc nie zostaliśmy wygonieni już o szóstej rano i można było się wyspać wstając o siódmej.

Łąka też okazała się przyjemna... w zasadzie już wieczorem się okazała, ale teraz dowiedzieliśmy się że jest jeszcze przyjemniejsza. Na przykład były na niej legiony tygrzyków! Dosłownie było to królestwo tygrzyków, a w miejscu największego zagęszczenia (kilka metrów od namiotu) naliczyliśmy ich kilkanaście na niecałych dwóch metrach kwadratowych! W ogóle dziś widziałem kilkakrotnie więcej tygrzyków, niż widziałem ich dotąd przez całe życie!



W porannej rosie można było obejrzeć jak wygląda sieć takiego tygrzyka. Otóż klasyczna, taka wręcz stereotypowa sieć pajęcza.



No, tylko z charakterystycznym elementem w postaci zygzakowatego szwu (stabilimentum).



Tygrzyk paskowany - rewers



Zbliżenie



Jeszcze większy zoom



Tygrzyki były wszędzie, jeden nawet zainstalował się w w przedsionku namiotu.



A inny uplótł sieć na Weehoo.



To były tygrysy szablastoszczękoczułkowe, a oto tygrys szablastożuwaczkowy (ale chyba inny podgatunek niż wczorajszy, bo różni się istotnie wzorem).



Były też inne sieci pajęcze, dobrze widoczne dzięki sznurom porannych pereł.





Mieliśmy bardzo liczne sąsiedztwo na tej łące, gdzie się człowiek nie ruszył, to pakował się na niego jakiś robal. Oto pasikonik na kierownicy roweru (chyba chciał z nami pojechać i zajął już miejsce).



A to wstężyk austriacki na namiocie.



Tak w ogóle, to rejony nad Wisłą są jedynym miejscem gdzie widziałem wstężyki austriackie. Rok temu znalazłem pustą muszelkę, ale ona mogła przypłynąć z południa... bo one właśnie występują głównie na południu kraju, u nas na przykład ich nei ma. A tu się okazuje że nad Wisłą są i to dosyć dużo, a nie jakieś pojedyncze sztuki.




Inne wstężyki też były (na pewno gajowe), były też ślimaki zaroślowe... ale tych i u nas pełno, więc nawet ich nie fociłem. Jeszcze takie były:



Z latającego towarzystwa oprócz osy była też ważka.



A także jakiś modraszek (inne motyle też, ale ten się nawinął pod obiektyw).




Ach, no i jeszcze raz czosnkowa łąka, ale o poranku.




Lwia paszcz, w zasadzie to lnica pospolita, zaś uprawna "lwia paszcza" to wyżlin większy... ale ze względu na podobieństwo kwiatów i tak nazywam ją lwią paszczą.



- Pora na fniadanie, komu kafki*, a komu kafki**?

* - kawki
** - kaszki



Pora zwijać namiot, a tu Offca jeszcze śpi... no to wyeksmitowaliśmy ją na zieloną trawkę, jak się obudzi, będzie miała śniadanie dołóżka.



Pora ruszać, niestety Słońce zaczyna coraz częściej wyglądać zza chmur, aż w końcu robi się lampa (ech, mieliśmy nadzieje na chmury przez większą część dnia).



Przejeżdżamy przez Wisłę - po drugiej stronie widać już Wyszogród.



Martwy nietoperz... to smutny widok, ale też okazja przyjrzeć się niektórym zwierzakom z bliska (po drodze spotkaliśmy też np. martwą ryjówkę).



No i jesteśmy w Wyszogrodzie, niby byliśmy w pobliżu z Kluską kilka razy, ale dopiero dziś była okazja przeskoczyć na drugą stronę Wisły, choć planowaliśmy to już kilka razy..., ale albo nie mieliśmy czasu, albo było za gorąco, albo było za gorąco.

Klasyczna fotka przy napisie obok miejsca gdzie kiedyś był drewniany most, ponoć najdłuższy w Europie (niestety rozebrany w 1999). Tak w ogóle z Kluską uknuliśmy plan, żeby przyjechać z palnikiem, odciąć literę W, obrócić i przyspawać jako M.





Idziemy na Górę Zamkową (grodzisko)



Gdzie są min. dwa niemieckie bunkry typu Ringstand 58c. Miejscówka została zagospodarowana po wykopaliskach archeologicznych w tym miejscu, ale stopniowo podlega dewastacji - częśći schodków już nie ma, powyrywane dechy, straszliwe ilości szkła itp. Oto jak miejscówka wyglądała zaraz po zakończeniu prac w 2015 (link).





Skoro niemiecki bunkier, to jaki pająk się tam zainstalował? Oczywiście krzyżak!



I znów na dole - barka Herbatnik, która stała kiedyś w Warszawie w Porcie Czerniakowskim (wyglądała tak - foto na sucho, albo tak - foto na mokro).



Zostawiam lavinke z Kluską i jadę na zakupy uzupełnić zapasy. Znajduję jeszcze jeden napis... co prawda W nie jest obrotowe, ale za to S się obraca.




Po zaopatrzeniu w słodkie buły, jogurty, owoce i płyny.



Spotykamy takiego robaczka, który wygląda trochę jak modliszka miniaturka.



I czyści sobie trąbkę





Tutaj zalegliśmy na dłużej, raz musieliśmy zmienić miejscówkę bo na ławkę naszło Słońće. Ale i tak trzeba by poszukać miejsca zapewniającego lepsze chłodzenie, bo tutaj zaczyna się robić zbyt gorąco. Naszą decyzję o ewakuacji przyspieszył Edek z Fabryki Kredek (chodzi o nieistniejąca fabrykę w Łowiczu), lokals który mieszka obok... kiedyś go spotkałem i można z nim ciekawie porozmawiać, ale jak jest w miarę na trzeźwo, jednak dziś był już nieźle naoliwiony.



Jedziemy na rynek typu patelnia.



Jednak jedną pierzeję stanowi na szczęście skwerek, na którym jest trochę drzew i cienia. A wśród nich Drzewo Solarne.



Służy ono jako ładowarka - są dwa kontakty i dwa porty USB pod ławkami.



A ci tutaj to strasznie sztywni byli.



Jest jeszcze pawilon, gdzie przez szybkę można pooglądać szczątki radzieckiego samolotu Pe-2 10-371 wydobytego w rejonie Bzury pod Kamionem w 2015 roku. Samolot został zestrzelony 18 stycznia 1945 podczas lotu rozpoznawczego.



Przy takiej lampie jak dziś nie da się porobić fotek z wnętrza, może dałoby się wejść do środka, ale to musielibyśmy się pofatygować do muzeum i zapytać. W tym wpisie fotki, które porobiłem gdy byłem tu w pochmurny dzień.



A obok, za innym budynkiem odkryłem kolejny Ringstand, jakoś go wcześniej przegapiłem.




Po drodze jaskółki ułożyły jakąś melodię, ktoś umie to zagrać?



Jest strasznie gorąco, od Wyszogrodu przejechaliśmy 3 kilometry i zjeżdżamy schować się pod most na Bzurze.



Kluska znajduje żabki.




Okazuje się, że są to kumaki nizinne. Żeby to sprawdzić, trzeba obrócić kumaka na plecki i obejrzeć brzuszek - jeśli ma czerwono-pomarańczowe plamki, to jest to właśnie kumak nizinny (jeśli żółte - kumak górski). Ten ma czerwono-pomarańczowe i kilka ciemnożółtych, ale za mało na kumaka górskiego... zresztą tutaj bym się go nie spodziewał.

To młoda żabka i ruchliwa, toteż nie udało się zrobić zdjęcia brzuszka, oto najlepsze zdjęcie na którym widać plami.



Pamiatkowa fotka z Kotem Simona.



Bzura ma wysoki stan i wylewa trochę na brzeg, dzięki czemu można pomoczyś się w płytkiej wodzie nie wchodząc do koryta z wartkim nurtem.

Poza tym okazało się, że jest miejsce odbioru kajakarzy startujących z przystani w rejonie Sochaczewa. Ponieważ zaczęły się przewalać tabuny kajakarzy i jeszcze zjeżdżać samochody z przyczepkami na kajaki, w końcu zdecydowaliśmy się ruszyć dalej... ale jakiś czas posiedzieliśmy i się schłodziliśmy.



Następny odcinek pokonaliśmy pod osłoną chmury, tym razem jakieś 4,5km. Nawet zastanawialiśmy się czy by nie jechać dalej, ale nie bardzo mieliśmy gdzie się sensownie skitrać... może i dobrze, bo zaraz chmurki sobie poszły i znów zaczęła się lampa.

Tym razem zainstalowaliśmy się w suchym sosnowym lesie - trzeba było się przemieszczać wraz z plamami cienia. Komary niestety były, ale pojedyncze myśliwce, a nie całe dywizjony i jakoś szło wytrzymać.



Tory nieczynnego odcinka kolejki sochaczewskiej, odnoga biegła do mostu w Wyszogrodzie.



Oj, tutaj złomiarze wycięli kilkadziesiąt metrów szyn.



Tu też były spotkania z przyrodą (nie tylko z komarami.



Tu zalegliśmy na dłużej i gdy były dłuższe cienie ruszyliśmy dalej. Tym razem przejechaliśmy 10,5km (za każdym razem udaje nam się przejechać coraz dłuższy odcinek). Zatrzymujemy się w enklawie Kampinoskiego Parku Narodowego. Tym razem krótszy postój na ostygnięcie i rozprostowanie nóg.



Też były spotkania z przyrodą - ta gąsienica desantowała się na mój rower, spuszczając się z gałęzi na nici.



Jedziemy dalej, po drodze widzimy jedynego dziś bociana (to chyba ten zaginiony trzynasty z poprzedniego dnia), ale za daleko na fotkę. Przelatuje też klucz sześciu żurawi lecących chyba na nocleg nad Wisłą, ale nie zdążyłem strzelić fotki.

Tym razem przejeżdżamy 12 km i robimy tradycyjny stopik na stacyjce kolejowej Piasecznica. Na linię sochaczewską też już trafiły nowe Flirty.
 


Następny odcinek to tylko 3km i musimy się na chwilkę zatrzymać na placu zabaw w Dębówce (dłuższy był jak jechaliśmy w tamtą stronę), tym razem krótko bo dużo komarów.

Jedziemy dalej, Słońce zachodzi,  temperatura robi się optymalna  i wreszcie można pokonywać dłuższe odcinki, teraz naraz przejeżdżamy 20km, czyli dojeżdżamy do samego domu.



Niebo po zachodzie nad rozlewiskami Pisi.



Podsumowując - było ciężko, były przygody i zmiana planów ale ogólnie całkiem udana wycieczka, tyle że przyjechaliśmy totalnie zrypani (zresztą to normalka). Głównym problemem było coś co nazywa się "Lato" i objawia się w postaci upałó i komarów... gdyby nie to, to nie dosyć że można by jednak zrobić dłuższą weekendówką, to jeszcze gdzie pojeździć zamiast zalegać w cieniu. Ale pod niektórymi względami wycieczka była dosyć udana, a pod względem przyrodniczym to nawet bardzo udana

A oto przeczytane przez Kluskę w trakcie wyjazdu książki:



Powyższą fotkę robiłem podczas zalegania w lesie sosnowym, wtedy była w trakcie czytania tej książki po prawej, dosyć grubej i myślałem że starczy do Żyrka, ale okazało się, że jeszcze po ciemaku z czołówką na głowie łyknęła dwa komiksy:







  • dystans 53.74 km
  • 1.00 km terenu
  • czas 03:11
  • średnio 16.88 km/h
  • rekord 42.50 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Trzynastopiątkowa weekendówka #1: Dzień Bociana

Piątek, 13 sierpnia 2021 · dodano: 15.08.2021 | Komentarze 9

Od czerwca nie byliśmy na biwaku, bo albo upał, albo leje... w końcu stwierdziliśmy, że spróbujemy gdzieś wyskoczyć, jak będzie okienko pogodowe, ale jak się skończyły opady, to znowu zaczęło robić się gorąco. Stwierdziliśmy jednak że jedziemy, bo tak nigdy się nie wybierzemy, a trochę już nie mogliśmy wysiedzieć w domu.

Ruszamy w piątek (trzynastego) rano nad Wisłę. W zasadzie lepiej by było wyruszyć w czwartek, bo nieco chłodniej, ale dla odmiany na Wiśle przechodziła fala z Małopolski, w środę był maksymalny stan, a potem woda zaczęła opadać.... niestety trochę wolniej niż w Warszawie i powyżej, ale na miejscu zobaczymy co i jak. Póżniej i tak za bardzo nie możemy jechać, bo w poniedziałek dla odmiany ma lać.

Jazdę tradycyjnie zaczynamy czytaniem książek (jeszcze zanim wsiedliśmy na rowery).




Po drodze też min. dyskusja, jakie są przesądy o rzeczach przynoszących pech, czy w ogóle o przesądach).

Od rana słonecznie i  coraz cieplej, ale przynajmniej wiatr mniej więcej w plecy i pomaga.

Przynajmniej odcinek od Oryszewa do Szymanowa jest wyremontowany i dobrze się jedzie.



No, niecały - zostało nieco ponad 500m starego, zmasakrowanego asfaltu składającego się z dziur, łat i pęknięć.  Może specjalnie, żeby zwolnili i nie wypadali na zakręcie (albo nie wpadali na kogoś wypadającego zza zakrętu), bo nowy gładki asfalt na długiej prostej z małym ruchem prowokuje do dociśnięcia gazu.



Śmiejemy się, że to rezerwat przyrody "Dziurdzioł Mazowiecki", przed remontem cały ten odcinek mniej więcej podobnie wyglądał. Jadąc od Szymanowa spory kawałek trzeba było jechać lewą stroną drogi (samochody też tak robiły), bo prawa była tak zmasakrowana, że nie dało się jeździć.



A za Szymanowem... przybyła nowa kraina - Pojezierze Pisowa, bowiem Pisa wylała i pozalewała łąki.




Tutaj spotykamy pierwsze kilka bocianów, Kluska zaczyna je liczyć i do końca dnia naliczymy ich 12 (z pewnością było o jeden więcej, ale trzynasty pewnie się pechowo schował w krzakach).



Mała biała kropka w głębi tego zdjęcia, to też bocian.



A oto i Pisia (Obojga Wód), już nie występuje z brzegów, ale nadal jej sporo.



Tak jak poprzedni, postój na placu zabaw w Dębówce.



Żniwa w pełni, rolnicy się spieszą, prace polowe trwają nawet po nocy żeby zdąćyć przed poniedziałkowymi deszczami.



Utraty też sporo (według wodowskazów jest stan ostrzegawczy, a nawet już na granicy z alarmowym).



Dojeżdżamy do Brochowa, zwykle robimy sobie postój na skwerku pod kościołem obronnym  (Kluska sobie biegała po murach i wchodziła w strzelnice), ale dziś ławki są w słońcu, więc zjeżdżamy w dół ze skarpy Bzury, skąd jest ładny widok na kościół zza starorzecza.





Instalujemy się w cieniu wierzb mazowieckich. Robi się coraz goręcej i postanawiamy tutaj przeczekać najgorsze godziny.




Łąki w dolinie Bzury.




Na klepisku trwają prace ziemne.



Potrzebna woda, sztuka jest nabrać ją ze starorzecza i nie wpaść przy okazji do wody. Przywiązujemy linkę do kubełka, Kluska rzuca go do wody.



Potem trzeba oczyścić wodę z rzęsy, ewakuować ślimaczki z powrotem do starorzecza.



I już można zalewać kanały.



Były też spotkania z przyrodą - pierwszy na trasie tygrzyk paskowany. Jak widać polowanie się powiodło.

Tak w ogóle nazwała go tygrysem szablastoszczękoczułkowym.



Tak w ogóle początkowo miał się nazywać szablastożuwaczkowym, ale zorientowaliśmy się, że przecież pająki nie mają żuwaczek. Po namyśle stwierdziliśmy więc, że tygrys szablastożuwaczkowy to ten na zdjęciu poniżej (fotka jeszcze z Dębówki).



A poza tym gąsieniczka rusałki pawik (było ich więcej na trasie).



A to kosarz.Często na takie długonogi mówi się korsarze (przynajmniej u na się mówiło), co ciekawe - kosarze nie są pająkami (to inna grupa pajęczaków), ale wśród pająków są podobne długonogie (np. nasosznik). Jak je odróżnić? Najłatwiej po tym, że kosarze mają w miarę jednolite ciało bez widocznego podziały na głowotułów i odwłok (jak ma to miejsce u pająków).



Ale cóż to? Ma sześć nóg? Spodziewałbym się raczej ośmiu, jak u pająków.



Hmmm, chyba jest czwarta para - tylko taka malutka. Ale czy to aby na pewno odnóża kroczne? Może nogogłaszczki, które u niektórych ponoć są spore.



Nie, nogogłaszczki to chyba te grubsze białe między tymi pomarańczowymi odnóżami.



W końcu ruszamy dalej. A tego witacza w czerwcu na 90% nie było.



W końcu dojeżdżamy nad Wisłę, i teraz chwila prawdy. Plaża na którą jedziemy jest dosyć wysoka, ale czy wystarczająco żeby jej nie zalało? Woda opada wolno i jest nadal o 70-80cm więcej niż w czerwcu, gdy tu byliśmy.  Liczymy jednak, że może zaleje niższe partie, ale góra będzie dostępna.

Gdy idziemy do rzeki, Kluska znajduje jakąś żabkę.



Docieramy na brzeg i okazuje się, że nasza plaża wygląda tak... no tak, piątek trzynastego! I jak tu nie wierzyć w przesądy?



Aha, to jest stan średni (nawet nie wysoki, czy ostrzegawczy). Eee, zaraz... to nawet nie jest metr więcej, ale dużo więcej. Póżniej po przeanalizowaniu sytuacji, doszliśmy do wniosku, że to dlatego że woda przelała się przez groble (są dwie oddzielające ten rejon od głównego nurtu - druga jest po prawej w głębi). Normalnie woda za groblą była wyżej o metr lub więcej i się przelewała w dwóch wyrwach, spadając wodospadem. Jak fala poszła górą, to poziom wody skoczył nie o niecały metr, ale o dwa lub więcej. No cóż, cały czas się uczymy Wisły i jest to dla nas cenna nauka.



Bez większej nadziei sprawdziliśmy jeszcze drugą plażę w pobliżu, która chyba jest nieco wyższa, ale tam już dróżka do niej jest zalana. Ostatecznie znajdujemy przyjemną łączkę przy wale przeciwpowodziowym i decydujemy się tam na nocleg, a potem zastanowimy się co robić następnego dnia, skoro plan pierwotny się zawalił.

Rozbijanie namiotu nie jest łatwe, bo Kluska po złożeniu masztu, zaczęła się nim bawić że jest żyrafą i hasać po łące (maszt u góry jest zagięty i faktycznie można sobie wyobrazić, że jest głową na długiej szyi).



W końcu udaje się rozbić namiot.



Łąki poniżej naszej namiotowej są czosnkowe - pełno na nich kwitnącego dzikiego czosnku. Ogólnie miejsce jest przyjemne, zwłaszcza jak na awaryjny nocleg.




Później, gdy już zapadał zmrok, z Kluską jeszcze bawiliśmy się w chowanego na łąkach - znaczy trzeba było gdzieś odbiec i położyć się w trawach. Myślałem, że po takim tarzaniu się po łące, kleszcze z nas będziemy wyciągać tuzinami (zwłaszcza że nie ma jak się na świeżo umyć, czy przebrać) - a tu nic, ani jednego.



Nasi sąsiedzi - pluskwiaczek



Larwa świerszcza



W końcu zaszło Słońce i zasiedliśmy przy ognisku - ogień buzował, woda w menażce bulgotała, kiełbasa na patyku skwierczała, świerszcze i pasikoniki cykały, Księżyc zachodził, Jowisz z Saturnem zerkały  znad wału, a gwiazdo do nas mrugały, meteory spadały (jeden prawie wpadł na Jowisza)... i tylko to %@*%#% komary zakłócały wieczorną sielankę.

Uzupełniwszy płyny i kalorie kiełbaską, kisielkami i herbatkami, idziemy spać... chrrr.


  • dystans 51.03 km
  • 0.50 km terenu
  • czas 03:08
  • średnio 16.29 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Skwarny biwak nad Wisłą #3

Niedziela, 27 czerwca 2021 · dodano: 04.07.2021 | Komentarze 3

Poranek trzeciego dnia




Jeszcze się snują opary nad wodą.



Śniadanie:
- Kafka, cy kafka?
- Ja poproszę kawę z mlekiem.
- A ja kaszkę.
- Plosę baldzo - dla pani kafka, a dla pani kafka.



Rosa na namiocie i rozpiętej płachcie. Poprzednia noc była cieplejsza i rano namiot był suchy, a teraz już wieczorem, gdy kładliśmy się spać, pojawiła się rosa.




Nasz obóz.



Miało być ochłodzenie, a to trwało ledwie jeden dzień, w sobotę zrobiła się lampa, stwierdziliśmy że na niedzielę trzeba się przenieść w bardziej zacienione miejsce, zwłaszcza że niedziele miała być jeszcze gorętsza.




Tal też zrobiliśmy. Miejsce bardziej w krzakach, przez co więcej komarów... w ciągu dnia, to jeszcze nie wykazywały aktywności, ale bliżej wieczora zrobiły się upierdliwe (dlatego przenieśliśmy się dopiero przed południem, a nie wieczorem lub rano).




Flaga na maszt.



Rybek nie przenosiliśmy w nowe miejsce, tylko je od razu wypuściliśmy. Natomiast przenieśliśmy małże i dozbieraliśmy kolejne do nowego basenu. Ale małży taka obfitość, że w pewnym momencie musieliśmy zrezygnować ze zbierania... i tak basen trzeba było powiększać.




Skójka z przyczepionymi racicznicami zmiennymi. Jak wyciągnęliśmy je z wody, to racicznice zaciskając muszle, zaczęły psiukać wodą.



Robal piaskowy... pewnie jakaś larwa czegoś.



Ślimaczki.



Poza tym lavinka znalazła świeżo zdechłego ptaka. Dzień wcześniej jak szła w krzaczki, to go nie było, a dziś rano na dróżce był zdechły ptak... lavinka trochę pluła sobie w brodę, bo zaraz przywlekliśmy tego ptaka (skorzystaliśmy z tego, że padlina świeża, kilkudniowego byśmy nie ruszali).

Nie będę epatował zdjęciami martwego ptak, jak kto zainteresowany, to daję linki do zdjęć  - ptak 1, ptak 2, ptak 3. Moim zdaniem to może być kulczyk, ale głowy nie dam... podobna jest też samiczka czyżyka, ale ten ma chyba zbyt ciemną główkę.

Skorzystaliśmy z okazji i go oskubaliśmy... no, nie całkowicie, tylko pióra z ogona i skrzydła. Pióra poniżej kolejno licząc rzędy od góry (powiększenie tej fotki):
1) sterówki (nie po kolei)
2) lotki (od prawej - pierwszorzędowe, potem drugorzędowe i trzeciorzędowe)
3) co większe pióra pokrywowe




Na koniec wyprawiliśmy mu pogrzeb - oto Grób Nieznanego Ptaszka.



Początkowo mieliśmy zamiar wracać w poniedziałek wieczór, ale ochłodzenie trwało jeden dzień) i zbyt szybko zrobiło się słonecznie i gorąco, a z każdym dniem miało być coraz gorzej. Już w sobotę było ciężko - zalegaliśmy w cieniu lub w wodzie, bo wszędzie dookoła żar nie do wytrzymania (dobrze, że wiatr był). Teraz byliśmy już zmęczeni tym upałem, a tego byliśmy poprzypiekani tu i ówdzie.

Zdecydowaliśmy, że wracamy wcześniej - wyruszenie rano (w poniedziałek, czy w niedzielę) nie wchodziło w obecnych warunkach w grę, bo zbyt wcześnie byśmy nie dali się zebrać, ani dojechać do domu do południa i byśmy się zamordowali w tym upale. A więc zdecydowaliśmy się na powrót w niedzielę wieczór... też nie mogliśmy ruszyć zbyt wcześnie, stwierdziliśmy, że spróbujemy po 18-ej.

Niedziela była ciężka, na szczęście przenieśliśmy się w bardziej zacienione miejsce. Byliśmy zmęczeni, nawet na kąpiele nie mieliśmy za bardzo ochoty (tyle by się trochę ochłodzić), bo to trzeba się przebrać, po wyjściu z ciepłej wody przez jakiś czas jest zimno (wiatr), potem znów trzeba się przebrać (żeby nie siedzieć w mokrych gaciach, bo zanim wyschną, to człowiek sobie przeziębi to i owo)... Kluska się nudziłą, bo ciężko się było ruszyć poza cień, żeby się nie ugotować, toteż mieliśmy ograniczoną pulę aktywności (głównie związanych z wodą).

A poza tym niedziela - pojawiło się więcej ludzi (już w sobotę byli pojedynczy, ale dziś dwa, trzy razy więcej i bardziej upierdliwi)... i tak z 10 20, a właściwie to nawet 100 razy mniej niż na plaży nad morzem, ale dla nas i tak za dużo (normalnie byśmy celowali poza weekend, ale ze względu na pogodę się nie udało). Ktoś włączył głośno magnetofon, co prawda daleko za krzakami, ale i tak docierało do nas "umc, umc", rano pojawił się jakiś debil na quadzie, a po południu dwóch na motorach (prawie rozjechali plażującą rodzinę). Ech, czemu ludzie tak uwielbiają hałas? No ale cóż, skoro uwielbiają śmieci, to już nic mnie nie dziwi.

No cóż - lato. Upał, komary, dużo ludzi.

Poziom wody był wyjątkowo stabilny, wahania były rzędu 1cm w górę i w dół, dopiero dwa dni po naszym powrocie zaczął rosną i w ciągu półtora dnia Wisła przybrała ponad 20cm. Akurat w tym miejscu i tak by nam nie zaszkodziło, bo plaża jest wysoka i mielibyśmy jeszcze spory zapas nim by nam się woda wdarła do namiotu.

A teraz parę widoczków na zakończenie.





Nie zebraliśmy się o 18-ej... za gorąco. Udało się się dopiero ok. 19-ej i na koniec komary już mocno dokuczały, toteż musieliśmy się sprężać. W końcu jakoś ruszyliśmy i przycięliśmy bez zbędnych postojów do domu.

Stopik na regenerację sił na stacyjce Piasecznica (linia kolejowa na Sochaczew, Łowicz, a w dalszej perspektywie na Poznań).



Jeśli chodzi o nowości z trasy, to druga połowa totalnego łato-dziurdziołu Szymanów- Oryszew została od zeszłegowyremontowana i jes nowy asfalt (połówka bliżej Oryszewa była gotowa rok wcześniej), zostało tylko kilkaset metrów na zakręcie... chyba zostawili jako rezerwat przyrody, albo zabytek techniki, aczkolwiek lavinka ma teorię, ze to po to, by po długiej prostej musieli zwolnić i nie wypadali z zakrętu.

Drugia wiadomość, to że przy zakłądzie produkcyjnym Bakomy (pod Szymanowem) powstał sklep firmowy (może był i wcześniej, ale był słabo widoczny). Już jadąc nad Wisłę zauważyłem duży napis "Bakoma" i stwierdziłęm że wreszcie można sobie strzelić tu fotkę tak, by nie musieć podpisywać co to. A wracając po nocy zauważyliśmy, że jest to neon "Bakoma - sklep firmowy". Trzeba kiedyś odwiedzić (huannie, to pół rzutu beretem od Twojej trasy na W-wę).

Dojechaliśmy już po nocy, pod koniec Kluska czytała książkę przy świetle czołówki.



Mimo wszystko biwak był jednak udany, choć niedziela była ciężka... ale cóż, choć strasznie się zmordowaliśmy, to alternatywą było siedzenie w mieście. Spróbujemy tu wrócić po sezonie, gdy wszystkie letnie plagi znikną.



  • dystans 28.13 km
  • 4.50 km terenu
  • czas 01:39
  • średnio 17.05 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Skwarny biwak nad Wisłą #2

Sobota, 26 czerwca 2021 · dodano: 02.07.2021 | Komentarze 6

Poranek na plaży nad Wisłą





Hmmm, na łosia to chyba za małe, a na sarnę za dużo... więc pewnie jakiś jeleń. Dwa osobniki dorosłe i jeden lub dwa młode.




Robale




Końska mucha, dorwałem upierdliwego gada... znaczy owada.



Jakiś inny owad latający



Martwy trzmiel, urządziliśmy mu pogrzeb, nawet trumnę miał.





Powrót z ekspedycji po małże.




Teraz trzeba im zrobić basen.




No i pora skoczyć do sklepu po zaopatrzenie. Przede wszystkim woda i inne płyny (sok, mleko), ale też jedzenie (żeby się nie obciążać, zabraliśmy jedzenia na półtora dnia, planując sobotni wypad do sklepu). Tak więc jadę na lekko z prawie pustymi sakwami - zabieram śmieci, te nasze, jak i te z plaży (pierwsze co zrobiliśmy po przybyciu na miejsce, to wysprzątaliśmy najbliższą okolicę... ludzie są strasznymi syfiarzami i uwielbiają siedzieć na śmietnisku, ale my nie, wolimy się potykać o patyki i muszle, a nie o śmieci).

Przejeżdżam na drugą stronę Wisły.



Opłotki Wyszogrodu



Zakaz sprzedawania kuli armatnich



Zasadniczo Wyszogrodu nie zwiedzałem, w końcu byłem tu wielokrotnie,. Podskoczyłem tylko do kościoła obejrzeć hipotetyczny pocisk. Nie miałem pod ręką lavinki z teleobiektywem, więc fotka taka sobie, ale polornetkowałem i sobie dokładnie go obejrzałem... wcześniej miałem wątpliwości co to jest, ale po dokładnym obejrzeniu wydaje się, że jednak pocisk.




Bzura river.



Kursy do Wyszogrodu odbyłem dwa, bo pod koniec pierwszej trasy przypomniałem sobie, że zapomniałem kupić rzeczy obiadowych (na kolację). Owszem, zrobiłem listę zakupów żeby nic nie zapomnieć, ale zapomniałem na nią wciągnąć rzeczy obiadowych. W zasadzie mogłem zawrócić, ale już 3/4 odległości od sklepu do plaży pokonałem, więc dojechałem do końca, wyładowałem zakupy i pojechałem z powrotem na lekko.

Kluska większość dnia spędziła w Wiśle na pluskaniu. Jako, że przy miejscu gdzie woda przelewa się przez groblę, tworzy się głębina, a w bezpiecznej odległości od niej jest znowu za płytko, to wyznaczyliśmy bezpieczne kąpielisko.




Wodujmy "Wariaga" ("Wariag" na wiki)





"Meteor" - spośród licznych statków o tej nazwie najbardziej mi się spodobał okręt, którego budowę rozpoczęto w 1914 jako kanonierkę, a ukończony został jako statek badawczy (wiki)




Flotylla pypci.





Bezpieczny port



Lektura na wieczór



Słonko mówi dobranoc... wreszcie, bo dziś było za gorąco, a chmur za mało (dobrze, że w ogóle czasami były).




Ognisko najlepszą obroną przed wieczornymi komarami... choć nawet ono nie pomagało na najbardziej zmasowany atak w okolicach zachodu słońca (który trwał mniej więcej godzinę... no z hakiem).





  • dystans 51.60 km
  • 2.50 km terenu
  • czas 03:16
  • średnio 15.80 km/h
  • temperatura 26.0°C
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Skwarny biwak nad Wisłą #1

Piątek, 25 czerwca 2021 · dodano: 29.06.2021 | Komentarze 8

Korzystamy z chłodniejszych dni (jak się potem okazało, chłodniejszy dzień był tylko jeden) i ruszamy na biwak. Jest jakieś 26 stopni i gdy jest szczelna pokrywa chmur, a gdy Słońce zaczyna przeświecać przez rzadsze chmury, to robi się dla mnie za gorąco... tak więc jest to moja górna granica gorąca, jaką jestem w stanie wytrzymać. Jedzie się ciężko, bo cały czas pod wiatr.

Pisia Gągolina



Pisia Obojga Wód, czyli po połączeniu się Pisi Tucznej i Gągoliny w jedną rzekę o nazwie Pisia. Krótki stopik na mostku z obserwacją ważek i jaskółek, które co i raz coś wyławiają z rzeki.




Ponieważ zlikwidowali nam przystanek w Szymanowie, na którym zazwyczaj robimy sobie postój, tak więc zatrzymujemy się dopiero w Dębówce na placu zabaw z wiatką. Kluska okupuje kręciołek, który lubi, ale to urządzenie rzadko można spotkać na placach zabaw (widzieliśmy na jednym w Grodzisku i chyba jeszcze gdzieś).



Super kosz, można fajne wsady robić (była nawet piłka).



Pierwszy robal na trasie



Aż się zawróciliśmy, żeby sfocić tego kota.




Kolejny postój tradycyjnie pod kościołem obronnym w Brochowie.



A co to za noga wystaje z muru?



A co to za gęba?



Jeszcze mamy spotkanie z bocianem.




W Brochowie zaczęło kropić, ale burze przechodziły na południe od nas, o nas tylko brzegiem zahaczyły i przez jakiś czas kropiło (było bardzo przyjemne chłodzenie), a potem przestało.

Jedziemy wałem p.pow. wzdłuż Bzury, tylko trzeba wymijać krowy.



Były też cielaki, pierwszy się schował w trzcinach i nie dało się strzelić fotki, dopiero te się załapały, choć też nie widać ich w pełni.




Starorzecze Bzury, samej rzeki dziś nawet nie widzimy, choć jedziemy wzdłuż niej.



Kanał Łasica



Kwitnący grążel żółty i inna roślinność wodna





Kanał Kromnowski i tory kolejko sochaczewskiej.



Taka ładna gąsienica (edit: błędnica trzaska)



No i jesteśmy u celu, czyli na łachach wiślanych.




Trzeba nazbierać drewno na ognisko.



Oznaczyliśmy bród na wyspę.



Kluska zaraz znalazła jakąś kałuże i gdy grzebała w niej patykiem, zaczął się ruszać jakiś potwór... okazało się, że to rybka uwięziona w wysychającym bajorku. Ruszyliśmy więc po kubełek, żeby ją uratować i okazało sie, że tam jest nie jedna, a trzy.

Tę smukłą Kluska nazwała Delfinek (hmmm, to może być szczupak - kształt pyska, płetwa nie pośrodku, a tyłu grzbietu), a pozostałe z racji że wyglądały na sumy (pewności nie mamy, ale miały już króciutkie wąsiki) - Sumik i Sumuś.




Na razie ich nie wypuszczamy, trzeba się nacieszyć tymi zwierzątkami - Klu wykopała im basen, a do Wisły wypuściliśmy je ostatniego dnia. W porównaniu z tą prawie wyschniętą kałużą, basen jest sporo większy i warunki są o niebo lepsze. Aha, dodatkowo z dwóch ryb usuwamy po pasożycie, zdaje się że pijawki.



Oprócz tych większych (ok. dziesięciocentymetrowych), sporo wyłowiliśmy takiego oto drobiazgu. Tylko te od razu wypuściliśmy do Wisły.




To największy z tych maluchów.



Poza tym w kałuży były robale, też od razu wypuściliśmy. Larwy ważek.




A to chyba larwa płoszczycy szarej.



Jeśli chodzi o akcję ratowania ryb, to przypomniałem sobie moje dzieciństwo, gdy teren nad Pisią był zryty z powodu budowy zalewu (dziura w ziemi była chyba z dziesięć lat) i  kiedyś z jakiegoś powodu rzeka popłynęła bokiem (czy coś zatarasowało koryto, czy brzeg został rozmyty). Stare koryto zaczęło wysychać na sporym odcinku i wtedy to z koleżanką kursowaliśmy od bajorek do rzeki z kubełkami ratując ryby i raki.

Łączeń baldaszkowy





Koniec dnia zastaje nas na plaży





  • dystans 31.39 km
  • 4.50 km terenu
  • czas 01:57
  • średnio 16.10 km/h
  • temperatura 30.0°C
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Poprawiny Majówki 2: We wte

Środa, 12 maja 2021 · dodano: 14.05.2021 | Komentarze 2

W nocy można spotkać sporo stawonogów, które prowadzą nocny tryb życia. Tak było i tym razem, spotkać można było różne owady, pajęczaki, a także przedstawiciela skorupiaków - mianowicie takie coś, dalekiego krewnego stonogi i prosionka. Podejrzewam, że jest to jakaś kulanka, ale jaka konkretnie i czy aby na pewno, to nie wiem.



Pierwszy egzemplarz znalazła Kluska i jak zwinął się w kuleczkę, to nie chciał wyjść. A potem okazało się, że jest ich tam sporo, toteż nazbieraliśmy je do pudełka, żeby rano dokładnie obejrzeć i obfocić



Rano wypuściliśmy je na pniaczek i obserwowaliśmy jak się rozchodzą.








A te plamki z tyłu, udają chyba oczy.



Było też sporo pajęczaków, ale tutaj tylko jedna symboliczna fotka pająka.



Owady też były.



Oprócz różnego drobiazgu, były też biegacze.



Oprócz biegaczy w kolorze czarnym (ewentualnie opalizujących), były też biegacze zielonozłote... tak obstawiam, o dczytałem się, że biegacz zielonozłoty prowadzi nocny tryb życia, a bardzo podobny biegacz jest owadem dziennym.

Znaleźliśmy jednego większego (wychodzi na to, że samicę) i dwa mniejsze (samce), po czym załadowaliśmy je razem do pudełka, przy czym wywaliliśmy wcześniej nazbierane mniej efektowne biegacze. Sądząc po poniższym obrazku, będziemy rodzicami chrzestnymi małych biegaczyków (a swatami na pewno już jesteśmy).





Natomiast rano na namiocie wygrzewał się taki oto bzykacz.



Poza tym warto oglądać zwierzęce odchody, bo na przykład niepozorny bobek może się okazać... poczwarką. Podejrzewam, że jest to poczwarka jakiejś ćmy, bo one mogą się walać luzem nieprzyczepione do żadnych roślin itp. Korciło mnie żeby zabrać do domu i zobaczyć co się wylęgnie... musiałem użyć całej siły woli, żeby się powstrzymać.



Jeśli chodzi o zwierzęta niezbyt już żywe, to czaszka z mszakową sierścią. Możliwe że lisa, ale równie prawdopodobne, że psa.



Aha, w nocy oprócz robali obserwowaliśmy nowe Starlinki przemykające między jeszcze bezlistnymi gałęziami drzew... taki sznur światełek naprawdę robi wrażenie, a że rzeczywiście są dosyć jasne, nie dziwię się że projekt budził protesty astronomów, którzy obawiali się, że istotnie zakłóci obserwacje nieba.

Paprocie się rozwijają, a niektóre już się rozwinęły.


]


Dąbrówka rozłogowa zaczyna kwitnąć.



Trawy też kwitną



I poziomki... rozśmieszyła nas flaszka, którą znaleźliśmy kilkanaście metrów dalej, aż wróciliśmy do poziomki, żeby zrobić jej zdjęcie.



Poranek był niespieszny, nad ranem najlepiej się śpi. Tak więc zanim powstawaliśmy, zjedliśmy śniadanie, poszwendaliśmy się po okolicy, minęło sporo czasu, No a potem się zebrać, spakować, toteż wyruszyliśmy jak zwykle świtkiem pod południe.

Offcy jeszcze się nie chce wstawać.



Amfora, albo inny dzban - żeliwny z epoki mariańskiej... tak ustaliliśmy opierając się na legendzie o tym, jak Pan Marian został sołtysem Chojnaty, a potem pierwszym królem Polski.



Tym razem jedziemy z wiatrem, jest już gorąco toteż odpuszczamy sobie ewentualne zwiedzanie... no, zwiedzamy tylko sklep w Woli Pękoszewskiej, suchy prowiant mamy, ale musimy uzupełnić mokre picie. No i ważny punkt programu - pomenelować pod sklepem z lodami. Ale to był krótki postój, docieramy do eSeŁki i w sprawdzonej dzień wcześniej miejscówce instalujemy się na przeczekanie popołudniowej gorączki.

Zaczynamy trainspotting - ten pojazd techniczny nas zaskoczył, ale chyba znów WM-15 , być może ten sam co we wtorek.



ET22-898 w barwach PKP Cargo.



Kolejny ET22 PKP Cargo, tym razem numer 1106.



Dragon w barwach Laude - które trudno pomylić z czymkolwiek, natomiast oznaczenia E6ACTab i jak się nie da zapamiętać.



Vectron 193 567 "Wojtek" z logo Cargounit i Bahnoperator.



Poza tym gramy w łapkówkę - jest to gra będąca czymś w rodzaju siatkówki z łapaniem piłki., Gramy piłeczką tenisową, rzucając nią nad gałęzią sosny, potem łapiąc i odrzucając.



Ponieważ wiał wiatr i gdy był lepszy podmuch, to sosny rzucały w nas szyszkami, a ponadto ostatnio Klu ma fazę na piosenkę "Przechyły", to zrobiliśmy przeróbkę (pierwsza zwrotka i refren na miejscu, resztę wymyśliliśmy w domu). Oto ona:

Emeryckie Przechyły

1) Pierwszy raz przy nowym opatrunku
Trzymam kule i kuśtykam na jacht
I jest jak w szpitalu geriatrycznym
Boli brzuch i ciągle mnie mdli

Ref. O-ho-ho, emeryckie przechyły
   O-ho-ho, czy fala jakaś mknie? (Nie!)
   O-ho-ho, trzymajcie się babcie (Za kapcie!)
   Ale wiatr! Jedynka chyba dmie!

2) Zwrot przez sztag, a niech to lumbago
Czuję jak w krzyżu łupie mnie (Łup!)
Ale wiatr! Przeziębi mi nerki (Ojojoj!)
A lekarstwa za burtę zwiało mi

3) Hej ty tam, za burtę wychylony
Dziś Twój obiad rybki będą żryć
A mówiłem, jedz tylko lekkostrawne
Na coś więcej to już nie ten wiek

4) Morska toń - ten żywioł nas wykończy
Chyba czas, żeby już zejść na ląd
A przecież nawet nie odcumowaliśmy
Będzie wstyd Neptuna spotkać nam

5) A wieczorem w tawernie trwa syskusja
I przy ziółkach wspominki z młodych lat
Z Magellanem, a ten pływał z Kolumbem
Nowy ląd - wypatrzył właśnie on


Do taktu skrzypi nam skrzyp



W końcu ruszamy dalej



UWAGA STOOOOOOP!!! ROBAL!



Ogólnie jest za gorąco, niby z wiatrem jedzie się lekko i się go w ogóle nie czuje... no właśnie, nie czuć wiatru chłodzących podmuchów i skwar jest masakryczny. Do tego trasa głównie w terenie otwartym na słońcu. No cóż, trzeba było posiedzieć nad eSeŁką jeszcze z godzinę, albo i dwie czy trzy, jednak Klusce już trochę zaczynało się nudzić.

No cóż, nie ma rady - rypiemy. W ogóle miałem zamiar dziś założyć na spieczone ramiona koszulkę z rękawem... ale jak włożyłem, to zaraz zdjąłem i powróciłem do tej bez rękawów. Oczywiście ramiona spiekłem sobie jeszcze bardziej, ale ciut mniej się gotowałem w trakcie jazdy.



Książki przeczytane podczas jazdy.



No cóż, było ciężko, zdecydowanie za gorąco, środek dnia musieliśmy spędzić w cieniu... ale ogólnie całkiem fajna wycieczka wyszła, jakoś daliśmy radę, a przynajmniej dwa dni w plenerze spędziliśmy.


  • dystans 33.89 km
  • 4.20 km terenu
  • czas 02:40
  • średnio 12.71 km/h
  • temperatura 30.0°C
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Poprawiny Majówki 1: W te

Wtorek, 11 maja 2021 · dodano: 13.05.2021 | Komentarze 3

Ponieważ podczas majówki wraz z nastaniem maja pogoda się sp... popsuła i musieliśmy dokonać odwrotu, postanowiliśmy że przy lepszej pogodzie ją dokończymy. No i przyszła lepsza pogoda, ale przegięło w drugą stronę i z dobrej zrobiła się niedobra - znaczy upał, skwar, piekarnik, krótko mówiąc za gorąco.

Najlepiej byłoby pojechać w niedzielę po zbiórce, albo chociaż w poniedziałek, ale wtedy niestety nie mogliśmy i tak wcelowaliśmy pechowo w dwa najgorętsze dni... w ogóle w ostatnim momencie mieliśmy wątpliwości czy jechać, czy jednak sobie odpuścić. Ale jak tak będziemy czekać na dobrą pogodę, to w końcu chyba nigdy nie pojedziemy, a poza tym ostatniego lata jakoś wytrzymaliśmy te kilka dni, to i teraz się przemęczymy.

Plus jest taki, że pogoda stabilna bezdeszczowa i można zaoszczędzić na gratach - lżejszy śpiwór, można nie zabierać kurtek, cieplejszych rzeczy, zapasów suchych rzeczy na wypadek przemoczenia, a że to tylko dwudniówka, więc też i mniej żarcia (takiego co może być trudno dokupić)... za to mamy ze sobą cały zapas wody (tym razem nie miałem kiedy podjechać i założyć depozyt) i więcej płynów do bieżącego uzupełniania (dodatkowa woda, sok), a nie dało się zaoszczędzić na termosach, bo zamiast gorącej kawy i herbaty jest kawa mrożona (jak się naładuje dużo lodu, to i drugiego dnia jest zimna).

A więc, raz kozie śmierć - jedziemy! Kierunek - Głaz Mszczonowski. Mieliśmy tam dojechać trzeciego dnia majówki od zachodu, a następnego dnia myk na północ do domu przez Wolę Pękoszewską. Teraz jedziemy właśnie od północy i trasę która miała być tylko powrotna, pokonujemy w te i we wte.



Pierwszy większy postój robimy na eSeŁce (linia kolejowa Skierniewice - Łuków, w skrócie S-Ł). W tej chwili na większości linii jest tylko ruch towarowy, dopuszczona prędkość jest niezbyt wysoka, a tam gdzie się zatrzymaliśmy w ogóle czynny jest tylko jeden tor (drugi wyłączony od 2001, gdy we Mszczonowie podmyło nasyp).

Instalujemy się w cieniu przy torach, jest już po 12-ej (nie wyjechaliśmy skoroświt), a ponieważ robi się największa gorączka, przeczekujemy najgorsze godziny i kiblujemy prawie do 16-ej, gdy zaczyna się trochę ochładzać i cienie są dłuższe (choć nadal jest za gorąco). Zajęć jest sporo, bo a to szukanie skrzynki (dlatego właśnie tu postój), hamakowanie, rzucanie szyszkami do środka opony (kilka tam było, czasem nawet śmieć się przydaje), oglądanie robali, rzucanie piłeczką, granie na harmonijce i śpiewanie, oczywiście jedzenie i picie i inne drobiazgi... jakoś czas nam zlatuje.



No i trainspotting! Pociągi nie jeżdżą tu zbyt często, w sumie przez te cztery godziny było ich osiem (dwa na godzinę). Głównie towarowe, toczą się dosyć wolno, głównie ciągną kontenery z Chin, albo platformy, trafiły się też kryte wagony, węglarki i lawety z samochodami prawdopodobnie do Mszczonowa (tam jest bocznica na wielki parking, skąd dowożą je do miast, gdy korki robią się za małe). My robimy zdjęcia, Kluska macha maszynistom, oni ją pozdrawiają trąbieniem lub odmachują (albo jedno i drugie).

201Eo-009 z logo Cargounit (ale w barwach chyba jeszcze STK). 201Eo, czyli wg oznaczeń PKP popularne ET22, elektryczna lokomotywa towarowa nazywana też Bykiem.




181-020-9 czyli lokomotywa produkcji czechosłowackiej, seria 181 w Polsce była oznaczana jako ET23. Tu w barwach Alza Cargo.



ET22-736 w barwach PKP Cargo.



Pojazd techniczny, a konkretnie wózek motorowy WM-15Ak 241 (w brwach PLK - Polskie Linie Kolejowe).



3E / 1-55 (inne oznaczenie to ET21), w barwach Ecco Rail.



A tu trafiła nam się perełka - ET22-003, najstarsza pozostająca na torach lokomotywa typu ET22 i pierwsza produkcji seryjnej (pierwsze dwa egzemplarze były prototypami i zostały już zezłomowane). W 2015 zostało jej przywrócone najstarsze malowanie, w różnych okresach miała ona różne malowania (aczkolwiek cały czas zielone) - inny odcień zieleni, żółte czoło, czy pas na przedzie.



181 055-5, czyli znów seria 181, w barwach STK,  ale bez logo (bo już nie należy do STK).



ET22-765 w barwach PKP Cargo ze świeżym transportem korków.



Tajemnicza chmura (lavinka z Kluską twierdzą, że to statek kosmiczny).



Jeśli chodzi o robale, to były takie nieduże, opalizujące na niebiesko chrząszcze.




Były też takie, prawdopodobnie to rynnica topolowa.




A tutaj parka




I inne robale




W końcu ruszamy dalej, od rana trasę mamy cały czas pod wiatr, w związku z tym jedzie się ciężko i niezbyt szybko, ale za to upał nieco mniej przeszkadza, bo jest chłodzenie.

Widoczki po drodze - roznące zboże, kwitnący rzepak.




W Korabiewicach musimy się przebić przez remont drogi, na szczęście ułożyli chodnik, którym możemy się przebić obok właśnie kładzionego i gorącego asfaltu.

Rzeczka Korabiewka.




Kolejny postój - opuszczony dwór w Woli Pękoszewskiej. lavinka czytała kiedyś wspomnienia Marii Górskiej (1837-1926), która tu mieszkała - "Gdybym mniej kochała".







Menelujemy sobie na schodkach, które o tej porze są w cieniu.




Kluska postanowiła nazbierać pokrzywy na wieczorną herbatkę.



Ten dąb złamał się jakieś trzy lata temu.



Kolonia gawronów na jednym z drzew.



Stąd już niedaleko do Głazu Mszczonowskiego - a oto i on z zewnątrz.



Jest i sam głaz, największy na Mazowszu choć obecnie w województwie łódzkim. Aczkolwiek nie wiem, czy dokłądnie został zbadany pod ziemią, jakby go całkowicie odkopać, może by się okazało że jest największy w Polsce.




A obok Głazik Mszczonowski.



Dalej trafiamy na pierwiosnki. Na Mazowszu nie ma ich zbyt dużo, choć oczywiście można je trafić - pod samym Żyrardowem znam tylko jedno stanowisko. Bardzo dużo jest ich natomiast na przykład w Beskidzie Niskim




Uff, jakoś przeżyliśmy pierwszy dzień... choć ja się trochę przypiekłem na ramionach i stopy, no cóż wcześniej jeździłem co najwyżej w krótkim rękawku, a jak w sandałkach to najczęściej w skarpetkach. Teraz trzeba było wdziać wersję ultra-light - krótkie spodenki i koszulkę bez rękawów, a do tego bandama i sandałki.

Wieczorna herbatka z pokrzywy zbieranej przez Klu: