teczka bikera meteor2017
Miejsce robienia kawy do termosu: Żyrardów. Od 2009 nakręciłem 113060.45 km z czego 16358.75 wertepami i wyszła mi mordercza średnia 16.96 km/hmeteor2017 bs-profil
Poczet rowerów
Jakieś tam wykresy
Kalendarium
- 2025, Styczeń4 - 19
- 2024, Grudzień18 - 61
- 2024, Listopad13 - 25
- 2024, Październik22 - 58
- 2024, Wrzesień16 - 36
- 2024, Sierpień9 - 19
- 2024, Lipiec12 - 32
- 2024, Czerwiec18 - 74
- 2024, Maj12 - 44
- 2024, Kwiecień15 - 56
- 2024, Marzec15 - 43
- 2024, Luty8 - 35
- 2024, Styczeń5 - 14
- 2023, Grudzień9 - 41
- 2023, Listopad10 - 43
- 2023, Październik22 - 106
- 2023, Wrzesień21 - 102
- 2023, Sierpień18 - 81
- 2023, Lipiec14 - 47
- 2023, Czerwiec19 - 74
- 2023, Maj28 - 100
- 2023, Kwiecień23 - 127
- 2023, Marzec16 - 87
- 2023, Luty19 - 99
- 2023, Styczeń17 - 91
- 2022, Grudzień18 - 113
- 2022, Listopad26 - 112
- 2022, Październik31 - 91
- 2022, Wrzesień30 - 114
- 2022, Sierpień22 - 95
- 2022, Lipiec26 - 104
- 2022, Czerwiec30 - 68
- 2022, Maj34 - 136
- 2022, Kwiecień23 - 78
- 2022, Marzec25 - 91
- 2022, Luty20 - 88
- 2022, Styczeń25 - 123
- 2021, Grudzień15 - 110
- 2021, Listopad21 - 64
- 2021, Październik22 - 105
- 2021, Wrzesień18 - 86
- 2021, Sierpień18 - 110
- 2021, Lipiec13 - 62
- 2021, Czerwiec16 - 78
- 2021, Maj23 - 95
- 2021, Kwiecień22 - 124
- 2021, Marzec19 - 95
- 2021, Luty10 - 38
- 2021, Styczeń14 - 63
- 2020, Grudzień15 - 27
- 2020, Listopad15 - 17
- 2020, Październik23 - 19
- 2020, Wrzesień21 - 77
- 2020, Sierpień16 - 82
- 2020, Lipiec18 - 77
- 2020, Czerwiec21 - 84
- 2020, Maj25 - 102
- 2020, Kwiecień28 - 220
- 2020, Marzec27 - 77
- 2020, Luty18 - 40
- 2020, Styczeń9 - 11
- 2019, Grudzień13 - 15
- 2019, Listopad13 - 12
- 2019, Październik22 - 47
- 2019, Wrzesień21 - 46
- 2019, Sierpień21 - 19
- 2019, Lipiec26 - 31
- 2019, Czerwiec27 - 17
- 2019, Maj35 - 48
- 2019, Kwiecień34 - 40
- 2019, Marzec34 - 49
- 2019, Luty29 - 44
- 2019, Styczeń36 - 162
- 2018, Grudzień16 - 22
- 2018, Listopad23 - 5
- 2018, Październik25 - 20
- 2018, Wrzesień21 - 24
- 2018, Sierpień25 - 57
- 2018, Lipiec26 - 59
- 2018, Czerwiec16 - 44
- 2018, Maj20 - 32
- 2018, Kwiecień23 - 66
- 2018, Marzec23 - 66
- 2018, Luty20 - 87
- 2018, Styczeń15 - 74
- 2017, Grudzień19 - 111
- 2017, Listopad12 - 46
- 2017, Październik24 - 49
- 2017, Wrzesień22 - 82
- 2017, Sierpień22 - 64
- 2017, Lipiec19 - 45
- 2017, Czerwiec21 - 60
- 2017, Maj24 - 171
- 2017, Kwiecień20 - 165
- 2017, Marzec17 - 73
- 2017, Luty11 - 46
- 2017, Styczeń17 - 84
- 2016, Grudzień14 - 48
- 2016, Listopad26 - 129
- 2016, Październik20 - 117
- 2016, Wrzesień26 - 103
- 2016, Sierpień37 - 179
- 2016, Lipiec32 - 278
- 2016, Czerwiec30 - 102
- 2016, Maj36 - 127
- 2016, Kwiecień36 - 139
- 2016, Marzec41 - 173
- 2016, Luty31 - 116
- 2016, Styczeń28 - 180
- 2015, Grudzień16 - 118
- 2015, Listopad21 - 82
- 2015, Październik32 - 98
- 2015, Wrzesień21 - 109
- 2015, Sierpień7 - 29
- 2015, Lipiec27 - 86
- 2015, Czerwiec32 - 71
- 2015, Maj25 - 168
- 2015, Kwiecień17 - 113
- 2015, Marzec16 - 88
- 2015, Luty9 - 90
- 2015, Styczeń4 - 22
- 2014, Grudzień19 - 192
- 2014, Listopad18 - 87
- 2014, Październik12 - 96
- 2014, Wrzesień20 - 85
- 2014, Sierpień13 - 26
- 2014, Lipiec12 - 78
- 2014, Czerwiec17 - 89
- 2014, Maj27 - 122
- 2014, Kwiecień17 - 122
- 2014, Marzec9 - 85
- 2014, Luty7 - 69
- 2014, Styczeń5 - 53
- 2013, Grudzień17 - 187
- 2013, Listopad15 - 117
- 2013, Październik20 - 137
- 2013, Wrzesień18 - 162
- 2013, Sierpień16 - 74
- 2013, Lipiec4 - 20
- 2013, Czerwiec12 - 98
- 2013, Maj15 - 55
- 2013, Kwiecień8 - 76
- 2013, Marzec8 - 100
- 2013, Luty5 - 56
- 2013, Styczeń7 - 147
- 2012, Grudzień5 - 38
- 2012, Listopad5 - 127
- 2012, Październik4 - 23
- 2012, Wrzesień4 - 27
- 2012, Sierpień10 - 32
- 2012, Lipiec10 - 23
- 2012, Czerwiec6 - 31
- 2012, Maj17 - 116
- 2012, Kwiecień19 - 106
- 2012, Marzec12 - 79
- 2012, Luty4 - 21
- 2012, Styczeń3 - 37
- 2011, Grudzień3 - 31
- 2011, Listopad13 - 135
- 2011, Październik15 - 121
- 2011, Wrzesień15 - 26
- 2011, Sierpień6 - 9
- 2011, Lipiec14 - 2
- 2011, Czerwiec13 - 83
- 2011, Maj12 - 78
- 2011, Kwiecień9 - 35
- 2011, Marzec2 - 3
- 2010, Listopad1 - 1
- 2010, Październik13 - 14
- 2010, Wrzesień4 - 9
- 2010, Sierpień3 - 3
- 2010, Lipiec6 - 4
- 2010, Czerwiec7 - 3
- 2010, Maj8 - 5
- 2010, Kwiecień9 - 10
- 2010, Marzec1 - 0
- 2009, Grudzień7 - 13
- 2009, Listopad8 - 16
- 2009, Październik11 - 5
- 2009, Wrzesień19 - 21
- 2009, Sierpień18 - 14
- 2009, Lipiec25 - 11
- 2009, Czerwiec7 - 16
- 2009, Maj5 - 12
- 2009, Kwiecień10 - 22
- 2009, Marzec10 - 10
- 2009, Luty5 - 0
- 2009, Styczeń5 - 12
Wpisy archiwalne w kategorii
mazowieckie
Dystans całkowity: | 36996.27 km (w terenie 6288.62 km; 17.00%) |
Czas w ruchu: | 2151:17 |
Średnia prędkość: | 17.20 km/h |
Maksymalna prędkość: | 52.20 km/h |
Liczba aktywności: | 556 |
Średnio na aktywność: | 66.54 km i 3h 52m |
Więcej statystyk |
- dystans 36.79 km
- czas 02:21
- średnio 15.66 km/h
- temperatura 21.0°C
- rower Wrześniowy Rower
- Jazda na rowerze
Złotojesienna wycieczka nad Wisłę 2
Niedziela, 14 października 2018 · dodano: 17.12.2018 | Komentarze 2
WisłaWyszogród 260cm
Wychódźc 264cm
Kategoria mazowieckie, weekendówki
- dystans 81.68 km
- 14.40 km terenu
- czas 04:54
- średnio 16.67 km/h
- rekord 34.00 km/h
- rower Wrześniowy Rower
- Jazda na rowerze
Złotojesienna wycieczka nad Wisłę 1
Sobota, 13 października 2018 · dodano: 17.12.2018 | Komentarze 0
Kategoria mazowieckie, weekendówki
- dystans 48.40 km
- 1.70 km terenu
- czas 02:42
- średnio 17.93 km/h
- rekord 37.40 km/h
- temperatura 20.0°C
- rower Wrześniowy Rower
- Jazda na rowerze
Na grodzisko do Grodziska
Środa, 10 października 2018 · dodano: 11.10.2018 | Komentarze 2
Korzystając z ładnej pogody, robimy Klusce wagary w przedszkolu i ruszamy do Grodziska na grodzisko.Ale po drodze jeszcze znajdujemy skrzynkę kapslową. Ja robiłem za GPS i mówiłem "zimno", "ciepło"... a właściwie "ciepło", "gorąco" bo Kluska poszła jak po swoje, jeszcze chciałem podpowiedzieć żeby do pniaka podeszła z drugiej strony (bo z tamtej jest wepchnięta skrzynka), ale okazało się że z drugiej strony też da się wyciągnąć.
A na koniec trzeba się posilić kawą.
Docieramy na grodzisko i też zaczynamy od skrzynki (trzeba korzystać, że akurat nikogo nie ma). lavinka przy okazji wykonuje serwis skrzynki, a Kluska znajduje w niej białego konika.
A po skrzynkowaniu, pora na drugie śniadanie, czyli płatki z mlekiem.
No, teraz można zwiedzić grodzisko i obejść je wałem.
Lokalne maksimum zdobyte.
Obrywanie bocznych gałązek z badyla, żeby zrobić z niego porządny patyczek.
A teraz idziemy na drugą stronę grodziska, żeby poczytać tablice - my idziemy przez grodzisko...
- "Ej tata, sybciej"!
A lavinka naokoło.
Czytanie tablic o grodzisku itp. mam je obfocone trzy lata temu - na dole tego wpisu.
I dalczy ciąg rozwałki przy grodzisku (tylko z drugiej strony) i zabawa konikiem z kesza, Kluska zrobiła mu stajnię i narwała świeżego sianka.
Tu cień konika je źdźbło trawy, poza tym odblask od obiektywu.
Potem jeszcze podjeżdżamy na urządzony niedawno po sąsiedzku skwerek.
Amfiteatr trzeba obiec
Kluska zarządziła seans filmowy, kazała nam wybrać film, bo ma duży wybór, wszystkie filmy na świecie i możemy wybrać sobie jaki chcemy pod warunkiem że będzie to "Piratki z Karaibów". Oto Kluska odgrywa ten film.
Ścieżka edukacyjna, podobna do tej, co mieliśmy okazję odwiedzić w Nadleśnictwie Radziwiłłów, ale na szczęście tablice są inne, nie ma powtórzeń. Kluska bardzo lubi tego typu obrotowe tablice.
Górki... tylko dlaczego nie tworzą modelu grodziska, hę?
Na trawie (zwłaszcza na górkach) babie lato.
W końcu zwijamy się i jeszcze podjeżdżamy obejrzeć mural nawiązujący tematycznie do grodziska.
Fotka z dziećmi
I z kurą... Kluska twierdzi że to Kura Adela (bohaterka jednej z książek, które wypożyczała z biblioteki). Kluska ją głaszcze i karmi.
O, znaleźliśmy tabliczkę.
No i pora wracać, powrót przy coraz niżej schodzącym słońcu. Jak dotarliśmy do domu, to Klu zaraz zasiadła do rysowania, narysowała więc prawie zachodzące słońce, białego konika i siebie w czerwonej sukience. A na dole certyfikat znalazcy kapslowej skrzynki.
Kategoria mazowieckie
- dystans 50.29 km
- 5.00 km terenu
- czas 03:07
- średnio 16.14 km/h
- rekord 36.70 km/h
- temperatura 21.0°C
- rower Wrześniowy Rower
- Jazda na rowerze
53. Złaz Harskiego
Niedziela, 7 października 2018 · dodano: 08.10.2018 | Komentarze 7
Trochę jestem do tyłu z wpisami na bikestatsa - drugi dzień wyjazdu nad Pilicę, dwa wypady do lasu na kanie, prace na cmentartzu wojennym w Joachimowie-Mogiłach... i różne drobnostki. Zatem zaczynam od tyłu i od najnowszej wycieczki, czyli Złazu Kampinoskiego.Etap 1 - rowerowo-pociągowy:
Żyrardów - Warszawa Włochy
Dwa tygodnie temu została otwarta linia kolejowa Grodzisk Mazowiecki - Warszawa Zachodnia, remont się nie skończył, na peronach totalna rozpierducha, tunele nie są pokończone, po drodze oglądamy gdzie co i jak wygląda, jak się dostać na perony kolejnych stacji, jakie są utrudnienia w pobliżu torów (np. budujący się tunel drogowy w Pruszkowie).
Co ciekawe trasę pokonujemy ekspresowo - 689 km w 44 minuty, czyli mkniemy z prędkością średnio 940 km/h, a że po drodze sporo stacji, więc z pewnością musi wyciągać powyżej 1000km/h. Co się dziwić, Impulsy to obecnie najszybsze pojazdy szynowe z tych całkowicie polskiej produkcji, a właśnie jeden z Impulsów Kolei Mazowieckich bił rekord na CMK w 2015 roku.
Wejście na perony we Włochach.
Etap 2 - rowerowy
Warszawa Włochy - Blizne - Stare Babice - Lipków - Truskaw - Polana Pociecha
Przejmujemy Kluskę od babci i wujka, po czym dobijamy do Lazurowej i wzdłuż niej nowymi ddrk-ami tniemy do Górczewskiej... czymś takim jedzie się szybko, przyjemnie i bez kombinacji (po żyrardowskich śmieszkach rowerowych jest to czysta przyjemność). No i mieliśmy z wiatrem (potem miejscami z bocznym, ale generalnie bardziej pomagał niż przeszkadzał).
Niestety tutaj drogi rowerowe się kończą i musimy bez nich się przebić przez skrzyżowania nad S8, a potem bocznymi uliczkami, oraz ul. Hubala na Stare Babice. Ponieważ Kluska zaczyna domagać się jedzenia, zatrzymujemy się na drugie śniadanie - najpierw rzut okiem na model masztu Transatlantyckiej Centrali Radiotelegraficznej (10 takich, tylko dużo większych masztów stało w miejscu obecnego Lasu Bemowskiego).
Rzut okiem i obiektywem na kościół, część rodziny lavinki pochodziła właśnie z terenu parafii Stare Babice (ale w czasach, gdy jeszcze nie było pocisków wmurowanych w ściany tego kościoła).
A następnie popas na przyjemnym skwerku za urzędem gminy.
Po czym jedziemy dalej - ponieważ jest już blisko, a mamy zapas czasu, kolejny postój przy pomniku obok pętli autobusowej w Truskawiu. Fotka na czołgu musi być (nawet jeżeli jest to tylko lufa czołgu), a przy okazji znajdujemy tutaj dwie skrzynki (bo bawimy się w geocaching w dwóch serwisach). Skrzynki są co prawda mikro, ale w miarę łatwe, toteż co prawda zabawy z wymianą fantów nie ma, ale zabawa z szukaniem, wpisami i odkładaniem jest.
No i docieramy na miejsce startu - parking w rejonie Polany Pociecha, ponieważ prowadzących trasę dziecięcą jeszcze nie ma, to instalujemy się przy pobliskich wiatkach na trzecie śniadanie. Przy okazji Kluska zaczyna czyścić daszek z igiełek.
Ponieważ na pamiątkę każdych prac, inwestycji jest tabliczka o wykonawcy, inwestorze, funduszach... to Kluska też węgielkiem wykonuje podpis wykonawcy częściowego odiglenia dachu.
Etap 3 - pieszy (6.93 km)
Polana Pociecha - Ćwikowa Góra - Karczmisko - Truskaw - Polana Pociecha
Wreszcie zbiera się grupa i ruszamy na trasę . Idziemy najpierw zielonym szlakiem na zachód, po chwili odbijamy od brukowanej drogi, potem dobijamy do czarnego i czerwonego szlaku, następnie zaś skręcamy w lewo na czarny szlak, którym docieramy do Truskawia i od pętli niebieskim wracamy na polanę na ześrodkowanie złazu.
Dwie dziewczynki się namawiają, że będą przewodniczkami i faktycznie ostro ruszają do przodu, Kluska by chętnie do nich dołączyła, ale jesteśmy za daleko, , na szczęście zaraz jest odbicie szlaku, gdzie muszą się zatrzymać i poczekać na grupę, a potem jak wycinają to Kluska też rusza z nimi i od tej pory całą trasę będą hop siup do przodu. Kolejny krótki postój (aż się zejdzie trasa) przy węźle szlaków, gdzie dołącza czarny i czerwony.
Klub Małej Przewodniczki.
O urbeksik... niestety nie da się wejść do środka, bo strasznie dużo śmieci.
Ruszamy dalej.
Dziewczyny tak załoiły, że my z wywieszonymi ozorami musieliśmy rypać za nimi... zwłaszcza my z rowerami (bo dla piechurów to był tylko szybki spacer), nie nastawialiśmy się na takie tempo pchania przez wydmy, toteż troszkę się zasapaliśmy... no i słusznie, dzięki temu nudnawy lajcik, wcale nie był lajcikiem, tylko solidną przebieżką.
Kolejny, tym razem większy postój na rozstaju szlaków, gdzie odbijać będziemy czarnym. Kawa, herbatka i deser pomiędzy trzecim a czwartym śniadaniem (bo nie zdążyliśmy jeszcze zgłodnieć).
Mini zapoznanie i częstowanie ciastem, przy czym dorośli dostali tylko po pół kawałka, bo ze względu na wyjątkowo ładną pogodę frekwencja przerosła oczekiwania prowadzących.
"Jak lusymy, to my sybko do psodu!"
"O, chyba lusamy"
"No to w długą!" (dziewczyny znaczną część trasy przebyły biegiem)
Do dziewczyn jeszcze dołączył chłopiec na rowerze, z tym że jak Kluska narzuciła tempo, to najmłodsza i najmniejsza dziewczynka (zresztą prowodyrka przewodnikowania) trochę nie nadążała... za krótkie nóżki. To był jak na razie najdłuższy odcinek marszowy, więc w połowie trasy niestety odpadła.
Kolejny punkt zborny, to plac zabaw na końcu Truskawia. My znowu w czołówce, ale że tym razem względnie długi odcinek, to zanim ostatni uczestnicy dotarli, to sporo czasu minęło. Zresztą nie było co się spieszyć, dzieciaki pobawiły się na placu, a ognisko nie zająć, nie ucieknie. A poza tym przerwa na czwarte śniadanie.
Ostatni odcinek był niestety najbardziej uciążliwy, najpierw asfaltem do pętli, a potem szutrówą na miejsce startu i zakończenia. Dzieciaków nie mogliśmy więc luzem puścić przodem, bo sporo samochodów jeździło w te i we wte, trasa mało urozmaicona ot. nudna prosta i zakurzona droga... trochę więc zaczynały marudzić, ale akurat trzech chłopaków, którzy wcześniej byli w środku trasy, teraz szło z nami na czele, więc można było podkręcić tempo by szybciej pokonać ten odcinek - "Hej, chłopaki was wyprzedzili, nie dacie się chyba?", a potem do chłopaków - "Co tak marudzicie, że dziewczyny zostawiły was z tyłu?".
No i ześrodkowanie na polanie z ogniskiem, jak zwykle sporo znajomych z koła jak i stałych uczestników rajdowych.
Obiad!
Rysia trzeba nakarmić kiełbaską.
A dzieciaki świetnie się bawiły, zwłaszcza że dorośli im nie przeszkadzali, nie było znanych z placów zabaw tekstów "Nie biegaj bo się spocisz", albo "Nie siadaj na ziemi, bo się pobrudzisz"... o tarzaniu się po ziemi, czy rzucaniu liśćmi, albo włażeniu na drzewa nie wspomnę.
Zwała! Nie ma to jak stare, dobre, eskapebolskie zabawy.
Etap 4 - rowerowy
Polana Pociecha - Truskaw - Lipków- Stare Babice - Blizne - Warszawa Ursus
Trudno było zgarnąć Kluskę, zresztą nie mieliśmy do tego serca i zebraliśmy się dopiero gdy zaczęło się ściemniać, żeby choć kawałek pokonać jeszcze w świetle dnia. Trasa mniej więcej taka sama jak w tę stronę, tylko bez większych postojów (no może na granicy Warszawy, by uzupełnić Klusce prowiant w foteliku, bo wszystko zeżarła).
Tym razem jedziemy na stację do Ursusa, wybraliśmy ten kierunek jako wypadkową możliwości w miarę sensownego dojazdu i wbicia się na stację (Ursus Niedźwiadek jako nowa stacja uniknął totalnej rozpierduchy)... a poza tym chcieliśmy jeszcze jedną, większą skrzynkę po drodze znaleźć. Kluska już w Ursusie zaczęła nam przysypiać, ale podczas szukania skrzynki skutecznie się rozbudziła. Pod wieczór wiatr się wzmógł, ale też i wykręcił, toteż mieliśmy z wiatrem który bardzo pomagał (tylko przy Ursusie Północnym przez chwilę musieliśmy rypać pod wiatr).
Etap 5 - rowerowo-pociągowy
Warszawa Miś - Żyrardów
Warszawa Ursus Niedźwiadek, ulubiona stacja Kluski (ze względu na Misia), na którą mówi Warszawa Miś. Tam nie ma kasy, ale okazało się że nie ma też biletomatu Kolei Mazowieckich (jest tylko ZTM). No cóż, trzeba kupić u konduktora, a zatem trzeba wsiąść bardziej z przodu (w zasadzie regulamin mówi o pierwszych drzwiach, ale mamy się zamiar wbić tam gdzie jest rowerowy). ponieważ wbicie się z doczepką Whehoo do pociągu też chwilę trwa, a Kluska jest dosyć duża, to ustalamy że ona wsiada osobno, lavinka ze swoim rowerem, a ja ze swoim i doczepioną przyczepką (a lavinka ciepnąwszy rower w środku pomaga mi z przyczepką).
podziewaliśmy się że wjedzie impuls lub kibel (EN57), a tu... wjechał piętrus i to lokomotywą do przodu! Miejsce na rowery jest na samym końcu w wagonie sterowniczym, a pociąg dosyć długi trzeba by biec na koniec peronu i to z Kluską. Z drugiej strony żeby kupić bilet, powinniśmy wsiąść bardziej z przodu... eee, bo zaraz odjedzie bez nas, ładujemy się tu gdzie stoimy, a potem pomyślimy.
Kluska zajęła strategiczne miejsce na pięterku, a my upychaliśmy rowery tak, żeby inni ludzie mogli się przepchnąć do wyjścia. Wychodziło nam że na szczęście do grodziska wszystkie perony będą po lewej stronie, a potem wszystkie po prawej. No dobra, jak musiałem zostać pilnować rowerów by się nie przewróciły (zasadniczo były zaklinowane, ale ktoś przechodząc mógł przewrócić), ale co z biletem... trzeba by wysłać lavinkę, samą lub z Kluską. Ale w tym momencie przechodził konduktor i udało się kupić bilet (nawet nie zająknął się, że nie poszliśmy do niego po bilet, ani na temat na wpół zablokowanego przejścia... to już jednak nie jest stare PKP).
W ogóle bajzel był niezły i bez nas, bo system nie ogłaszał stacji Pruszków, tylko od razu Parzniew. Jakaś babinka wysiadła myśląc, że teraz będzie Brwinów, na peronie się zorientowała że coś jest nie tak i pyta konduktora co to za stacja, a ten że dopiero Parzniew. Potem jak miał być Brwinów, to znów ogłaszał Parzniew (to chyba dlatego, że jak dwa tygodnie temu uruchamiali tu ruch, to początkowo pociągi miały się nie zatrzymywać w Pruszkowie, ale w ostatnim momencie jednak uruchomili pół peronu... ale w rozkładzie w pierwszych Pruszków nawet nie figurował, za to pociągi odjeżdżały 2 minuty wcześniej lub później).
W Grodzisku było szybkie przestawianie rowerów na drugą stronę, bo okazało się że tak wjechał z perony, że już tu jest z prawej strony... a jakiś pan chciał akurat tu wysiąść, potem się okazało że Ukrainiec, gdy chciał nam pomóc wyjśc z rowerami, ale wytłumaczyliśmy że jedziemy dalej, tylko robiliśmy dojście do drzwi.
Na szczęście niezbyt dużo ludzi wsiadało i wysiadało, po jednej, góra dwie osoby. Dopiero w Żyrardowie więcej się szykowało do wyjścia i utworzyła się kolejka (w tym je, bo zablokowaliśmy kompletnie pomost szykując rowery do wyrzucenia ich na zewnątrz. Zresztą pasażerowie podeszli do tego z pełnym zrozumieniem, marudząc tylko na kolej, że podstawiają składy jak do pociągów przyspieszonych (piętrusy zwykle jako takie jeżdżą), a zatrzymują się na każdej stacji jak zwykły osobowy, tymczasem Wiedenka i Bolimek sa w takich godzinach, ze nijak człowiekowi nie pasują.
W Żyrardowie na szczęście już nie zrobił nam psikusa i choć wjechał na środkowy peron, to jednak peron był zgodnie z przewidywaniami po prawej stronie. Sprawnie się wyładowaliśmy... dobrze tylko że w tym zamieszaniu nie zapomnieliśmy o Klusce. Tak na marginesie, widzieliśmy że nie tylko my rowery wpakowaliśmy na pomost środkowego wagonu. No i myk ostatnie dwa kilometry do domu. Ufff, jednak podróż koleją często wiąże się z dodatkowymi przygodami, nie ma czasu na nudy.
Kategoria mazowieckie
- dystans 60.50 km
- czas 03:43
- średnio 16.28 km/h
- rower Srebrny Rower
- Jazda na rowerze
Wiech w Żyrardowie (po mieście x9)
Poniedziałek, 23 lipca 2018 · dodano: 25.07.2018 | Komentarze 3
Tym razem nie będzie kawałka a' la Wiech, tym razem cytuję fragment felietonu samego Stefana Wiecheckiego (z tomu "Szafa gra"), w którym wspomina wizytę w ŻyrardowieKartka z mojego pamiętnika (fragment)
"Od kilku dni odbywam znowu „pasterski” objazd po Polsce, odwiedzając rozsiane po niej szeroko warszawskie „owieczki”. I tym razem, jak zwykle, w towarzystwie Mieczysława Fogga, który w międzyczasie został czcigodnym jubilatem. On śpiewa swoje czarujące piosenki, ja recytuję felietony, a razem robimy obserwacje, co się też na naszej prowincji zmieniło na lepsze na odcinku sal koncertowych, gdzie odbywamy swoje wieczory.
I trzeba powiedzieć, że zmiany są olbrzymie. Przybyło całe mnóstwo Domów Kultury, w których w naprawdę kulturalnych warunkach można posłuchać koncertu, jak również go „odbyć”. Zdarzają się, i to nawet dość często, domy z „zapleczem scenicznym”, wyposażonym w czysto utrzymane „wygody” dla występujących aktorów czy literatów wygłaszających prelekcje. Nie wszędzie są one urządzone jednakowo wytwornie, ale bywają nieraz wprost luksusowe.
Na przykład wspaniały Dom Kultury w dużej osadzie fabrycznej pod Warszawą, ma te przyległości, tego rodzaju, że pozazdrościć ich może niejedna instytucja społeczna w stolicy. Jest tam jeden drobny co prawda mankamencik i nie warto by o nim mówić, gdyby nie to, że występ nasz odbywał się podczas dwudziestostopniowego mrozu.
Felerek ten polega na tym, że z chwilą pociągnięcia za wiadomą rączkę, woda z rezerwuaru nie płynie w przepisowym kierunku, tylko wylewa się pociągającemu wprost na głowę. Nie przesadzajmy, nie wszystka, ale w każdym razie w ilości wystarczającej do dużego orzeźwienia. Dla młodych, stremowanych występowiczów, zabieg ten może mieć wpływ nawet dobroczynny. Jubilaci jednak - przy niskiej temperaturze na dworze - troszkę narzekają.
Ale rzecz ciekawa, nikt z orzeźwionych nie zdradza wobec kolegów miłej niespodzianki, jaką kryje omawiane ustronie. Każdy czeka na swego następcę, ukradkiem tylko obserwując jego minę przy wyjściu. Kiedy mniej więcej wszyscy są już załatwieni, następuje zbiorowy wybuch śmiechu i cały zespół w świetnych humorach, lekko kichając, opuszcza gościnne progi żyrardowskiego Domu Włókniarza.
Drobne tego rodzaju urozmaicenia nagradza występującym sowicie szczery, życzliwy, a często nawet entuzjastyczny stosunek do nich miłej publiczności. Czasem entuzjazm ten staje się powodem kłopotliwych sytuacji i utrudnia nieco spożycie tak zwanej wieczerzy po przedstawieniu. W chwili pojawienia się bohaterów wieczoru na sali miejscowej restauracji powstaje szmerek, zamieniający się wkrótce w owacje i żywiołowe domaganie się powtórzenia choćby jakichś fragmentów występu na estradzie lokalu."
Styczeń 1954 r.
Jak czytałem ten felieton, to już na wzmiankę o "dużej osadzie fabrycznej pod Warszawą" domyślałem się, że będzie o Żyrku, zwłaszcza w powiązaniu ze "wspaniałym Domem Kultury"... no, budynek prima sort, dobra przedwojenna robota, znaczy się jeszcze sprzed tej pierwszej wojny, bo ukończony w 1913 roku. Jak dodał, że był to "żyrardowski Dom Włókniarza", to była to już tylko kropka nad i. Skróconą wzmiankę o tym domu kultury z felerkiem, ale już bez jakichkolwiek informacji umozliwiających jego lokalizację, znalazłem też we wspomnieniach Wiecha "Piąte przez dziesiąte".
Obecnie przybytek ten nazywa się Centrum Kultury (link), za mojej młodości był to Miejski Dom Kultury, wcześniej (niekoniecznie w tej kolejności) Międzyzakładowy Dom Kultury, Dom Włókniarza, Klub Fabryczny, a na samym początku Dom Ludowy (tzw. Ludowiec).
To może rzut okiem na wnętrza. W holu na parterze uwagę zwraca posadzka z małych płytek heksagonalnych, swoje lata ma i jest już nieco zużyta, ale nadal przykuwa wzrok.
Neon przy wejściu na salę widowiskową (pełniącą też funkcję kinową). Hmm, nie pamiętam dokładnie, ale ten neon chyba był kiedyś na elewacji budynku? Może dlatego wydaje mi się, że ta wieża jakaś taka łysa i brakuje mi na niej jakiegoś neonu, albo stylowego napisu. A na tej starej pocztówce (znaleziona na allegro), widać, że wieża była w ten deseń była zagospodarowana, a z boku jeszcze stary neon, starego kina Len (bo obecne zostało reaktywowane w latach 90. po upadku większego kina Słońce).
Na półpięterku też są kanapki (huannie - zęby precz! kanapki sa do siedzenia!) i makieta Ludowca, jest też jeszcze trochę tej samej posadzki.
Pięterko - kolejne kanapki, a posadzka jak widać miejscami ułożona na nowo, bez zachowania wzoru.
To co? Zasuwamy na górę?
Schody, schody, schody...
W felietonach Wiecha Żyrardów się jeszcze czasem pojawia, co prawda nie tak często jak taki Grójec, czy inny Parzęczew, ale jednak. Poniżej dwa fragmenty z tego samego tomu, gdzie Żyrardów jest wymieniany w kontekście podróży kolejowych (co zrozumiałe):
Przesiadka na Księżycu (fragment)
- Też o tem mówie, bo na własne oczy czytałem. Mają być podobnież takie specjalne bomby atomowe z siedzącemi miejscami w środku. Ładuje się tam podróżnych, cały majdan nabija w armatę i wystrzela na Księżyc czy jakąś inszą gwiazdkie podług rozkładu jazdy.
- No, dobrze, ale w jakiem celu?
- Jak to w jakiem? W turystycznem. „Orbis” to wykompinował. W Zakopanem w sezonie tłok, że palca nie ma gdzie wsadzić, a na Księżycu przestronno. To sie pchnie troszkie gości na Księżyc, troszkie na tego Marsa i plan wykonany.
- No tak, ale to podobnież dosyć daleko stąd?
- Nie można narzekać, ładne parę lat w jedne stronę sie jedzie.
- Ale kolejarze nie będą chyba tej komunikacji obsługiwać?
- Dlaczego?
- Bo jeżeli o wiele teraz na Dworcu Głównem w Warszawie słyszem przez „pudełko”, że: „Pociąg międzynarodowy do Paryża przez Ożarów, Błonie, Sochaczew, Żyrardów, Berlin, Brukselie ma dwieście dziewięćdziesiąt dziewięć minut spóźnienia”, to się pytam pana szanownego, jakie będą ogłoszenia, na tem atomowem dworcu międzyplanetarnem? Chyba takie: „Atomówka pospieszna Mars - Ziemia przez Księżyc - dotychczasowe opóźnienie czterdzieści siedem lat, pięć miesięcy i dwanaście dni?”
- Owszem, to rzecz możliwa.
- To wyjedź pan tam w podróż poślubną, przywieziesz pan nazad dorastające wnuki.
Styczeń 1953 r.
No, jeżeli do tego Paryżewa jechał jednocześnie przez Błonie i Żyrardów, to ja się nie dziwię że miał 299 min., opóźnienia.
Pociąg do Paryża (fragment)
Nie ma większych kawalarzy i satyryków od naszych kolejarzy. (...)
- Bo właśnie w tem dniu do koleżki, niejakiego Pędraszewskiego, któren w Stalinogrodzie zamięszkuje, się udawałem na ostatki. Przychodzę, uważasz pan, na stację i oczom nie wierzę. Pociąg do Paryża przez Milanówek, Grodzisk, Żyrardów, Rozprzę, Stalinogród załadowany tak, że mysza by się nie dostała, a tu jeszcze ze dwieście osób kituje się do niego drzwiamy i oknamy. Jakaś paniusieczka ciężko okutym kufrem tłucze przed sobą w plecy faceta, któren zakorkował drzwi i ani w te, ani nazad ruszyć się nie może. Za nią znowuż stoi dziki w oczach bronet, ze skórzaną teczką i co i raz głową dubla w pierwszą krzyżową jej zasuwa, żeby się naprzód posuwała, a to jest tak zwana fizyczna niemożebność, bo przez okna widać, że szczęśliwe podróżne, co się wcześniej do środka zamelinowali, języki mają wywieszone do pasa i oczne gałki na wierzch jem wychodzą, z powodu, że tak ciasno.
,,Co jest - myślę sobie - z temy Francuzamy, z całego świata w Warszawie się zebrali i tem jednem pociągiem do Paryża zapychają?” - I ponieważ jeden Francuz na serdeczny odcisk mnie wskoczył, kopłem go troszkie w kostkie, a on do mnie z zapytaniem: „Co się pan, do cholery, kopiesz?” - w najczystszem polskiem języku.
„To pan szanowny nie Francuz?” - pytam się go.
„Jaki tam Francuz, z miasta Łodzi jestem do domu sie udaje”.
„To koniecznie musisz pan jechać przez Paryż?”
„Co pan tu wariata z człowieka robi, do Koluszek jadę, bo tam jest przesiadka.”
I co się pokazało, do Koluszek można się było dostać tylko paryskim pociągiem, bo wszystkie inne zostali właśnie w tem dniu odwołane. I to nie tylko do Koluszek, w każdem prawie kieronku cofnęli kolejarze co najmarniej jeden pociąg, i to, uważasz pan, przed samem pierwszem marca, kiedy dziesiątki tysięcy ludzi na urlopy i zimowe wczasy się udawali. Tylko przez samopoczucie humoru można było zrobić coś podobnego. Bo, faktycznie, co się działo w pociągach, to boki zrywać!
Marzec 1954 r.
Jeszcze w drugim tomie zbioru "Śmiej się pan z tego" znalazłem taki oko kawałek. Tutaj raczej nie nawiązuje do jakiejś konkretnej szkoły i drużyny, bo podstawówki w Żyrku miały numery od 1 do 7 (a o innej numeracji nie słyszałem). Tak więc równie dobrze ślina napióro mogła mu przynieść szkołę w Kobyłce, Sochaczewie, czy innym Grójcu i żadnej różnicy by nie było. Ale jest Żyrardów, co odnotowuję jako ciekawostkę... zresztą kawałek prawie na czasie, teraz też naszą kadrę można do Żyrardowa wysłać, niech z chłopakami z Trójki najpierw poćwiczą.
Knoty po finlandzku (fragment)
No i w ten deseń doszło do tego `meczu, któren dzisiej odbędzie się w Warszawie. Po mojemu przypuszczam, że wątpie, żeby się Finlandczyki chcieli wyróżnić z innych narodowości, ale próbować można. Jeszcześmy po finlandzku nie dostali.
Ale jeżeli rozchodzi się o ten fakt, to nasza tak zwana drużyna państwowa powinna na razie, zaczem się nie poduczy, z jakimś skromniejszem przeciwnikiem szczęścia spróbować. Na przykład ze szkołą powszechną numer 111 w Żyrardowie. To podobnież są duże w tem sporcie kozaki, ale jak raz szczęście może jem nie dopisać.
Szanse są poważne, bo podobnież ich bramkarz Feluś lanie wczorej od ojca otrzymał za dwójkie z artmetyki i robinzonady jak się należy nie może uskuteczniać.
Jakby nie było, czegoś się będzie można na konto techniki od nich dowiedzieć.
Na razie tyle znalazłem, jak na jakiś ciekawy kawałek trafię, to postaram się uzupełnić. Natomiast Żyrardów w przedwojennych felietonach Wiecha to znowu temat na osobny wpis...
A tu kilka moich kawałków a' la Wiech:
- Ogniem i sikawką
- Czwarty miesiąc lata
oraz z serii "Letniaki w Żerardowie"
- Luxtorpeda Mazowiecka i Wczasy pod topolą
- Muchomory w sosie komarowem
- Podróż dwupiętrową kamienicą
Kategoria mazowieckie
- dystans 9.88 km
- 0.20 km terenu
- czas 00:40
- średnio 14.82 km/h
- rower Wrześniowy Rower
- Jazda na rowerze
Z Klu i Wiechem nad Zalew
Środa, 18 lipca 2018 · dodano: 20.07.2018 | Komentarze 4
Po zeszłotygodniowym rekonesansie (link), wybraliśmy się tym razem z Kluską nad Zalew. I znów powtórka z rozrywki, z rana chmury, przyjemnie chłodno, a ledwie z domu wyszliśmy, to wyszło słońce i zaczął się robić skwar... nawet Kluska, która jest bardziej ciepłolubna od nas i na placu zabaw ciężko ją było ze słońca w największy skwar zgonić, teraz zaczęła marudzić że gorąco i chce do cienia. Jakoś dojechaliśmy.Zainstalowaliśmy się w obczajonym wcześniej najdalszym zakątku plaży. Raz, że jest cień od topoli, dwa że tu mniej ludzi dociera. Ledwie ledwie, ale udało się rozwiesić hamak, kocyk rozłożyliśmy na trawce, kilka ścinków z rolki trawnika tu trafiło... nam się bardzo spodobało. Wszystko gotowe? No to menelujemy.
Plaża dla Aspergerów, jednostek aspołecznych i innych odludków.
Tam w oddali jest plaża dla neurotypowych.
Poprzednio tej tabliczki na topoli nie zauważyliśmy... to jeszcze chyba sprzed remontu zalewu.
Obok są boiska do piłki plażowej (jedno do ręcznej, drugie do nożnej), ale teraz zalane. W międzyczasie przyszła jakaś komisja i długo debatowała co z tym fantem zrobić. Ktoś proponował żeby obniżyć chodnik obok, żeby umożliwić spływ, a co tam dalej nie słyszałem... dzieciakom się podoba, potem dwóch chłopaczków latało za piłką po tej wodzie.
Pora na drugie śniadanie.
Pod topolami jest sporo fajnych rzeczy - gałęzie, liście itp. Po
Poza tym na plaży można znaleźć muszle szczerzui, czy różne piórka, które można użyć przy budowie zamku.
Korzystając z najścia chmury, wybraliśmy się na zwiedzanie zalewu, ale skończyło się na pomoście przy kąpielisku, bo wyszło słońce i znów się zrobiło za gorąco.
Kąpielisko, wygrodzony brodzik dla maluchów, z tego co widzieliśmy przy czerwonych bojach jest woda mniej więcej do kolan, a przy żółtych chyba do pasa... w regulaminie kolory boj są opisane na odwrót - żółte wyznaczają strefę dla osób niepływających, a czerwone dla pływających. Chociaż z tymi żółtymi się zgadza, bo ta głębokość jest akurat dla osób niepływających.
Z regulaminu wynika raczej, że kąpać się można tylko tu, ale generalnie sporo ludzi kąpie się też tam dalej aż do końca plaży. Jeśli kogoś ratownicy upominali, to że nie można wychodzić na pomost drabinką tam za żółtymi bojkami.
Ale regulamin, regulaminem, ogólnie nie jest przestrzegany - zakaz wnoszenia alkoholu i palenia na plaży? Widzieliśmy dziewczyny z piwkiem, puszki walające się na piasku, w piasku jest też niestety sporo petów. Jest też coś o zakazie wjeżdżania rowerami na plażę... z tego co widzimy, ludzie opierają rowery o te parasole, więc i my wzorem żyrardowskich rodaków wprowadziliśmy (nie wjechaliśmy!) rowery i oparliśmy o topole.
WOPR Żyrardów czuwa.
W wodzie trochę glonów... w większości plaża czysta, ale w jednym miejscu udało mi się sfocić taki widoczek.
Ale wracając do naszego zakątka - wyciągając zabawki piaskownicowe, okazało się że lavinka ma w sakwie łopatkę ogrodniczą, no teraz to można kopać!
Kluska najpierw zrobiła wulkan i jeskinię przy nim, do którego lała się woda... znaczy lawa. Potem chyba wulkan wygasł i porósł dżunglą, a obok wybudowaliśmy grodzisko wczesnośredniowieczne... a właściwie to gród, a konkretnie Mirmiłowo.
Do fosy trzeba nalać wody, żeby Mirmił miał gdzie łowić ryby.
Niestety fundamenty liche, powoli zamieniły się w błoto i gród zaczął się walić... i faktycznie zmienił się grodzisko. Kluska stwierdziła, że to będzie Stare Miasto i niżej zbudowaliśmy gród dolny.
W międzyczasie lavinka z Kluską zrobiły wyprawę do pawilonu z dostępem do morza (jak to opisuje Wiech), a przy okazji przetestowały znajdujący się za kiblem plac zabaw. Zapomniała aparatu, więc fotek nie ma. Długo nie wytrzymały, bo za gorąco.
Niestety później zaczęło przybywać więcej ludzi, którzy zaczęli docierać nawet do naszego zakątka. Pojawiła się min. stereotypowa rodzinka, z psem i radyjkiem. Kluska panicznie boi się psów, więc baliśmy się że zaraz będzie źle, będzie płakać i uciekać. Na szczęście pies nie był zbyt ruchliwy i nie zbliżał się do nas. Za to niedaleko była awantura o innego psa, który zaczął ganiac za tymi chłopaczkami na boisku.
Gorzej, że ta rodzinka oczywiście musiała włączyć radyjko. Ten nieustający hurgot przyspieszył decyzję o ewakuacji. Zresztą i tak powoli trzeba było się zmywać, żeby uniknąć popołudniowych burz, co się udało, dotarliśmy do domu ze sporym zapasem, zaczęło padać godzinę po naszym powrocie... ale z radarów wynikało, że nad zalewem zaczęło lać pół godziny wcześniej.
A teraz część Wiechowa - korzystając z nieobecności lavinki i Kluski, przeczytałem ze dwa felietony ze zbioru "A to ci polka!", jako że jeden w sam raz wakacyjny, to przeczytałem im potem na głos (tekst - strona 1 i 2, oraz strona 3):
Potem zainspirowany tym kawałkiem napisałem również felieton (a właściwie kilka) a la Wiech z Walerym Wątróbką. Oczywiście wszystko na tzw. faktach autentycznych, tylko letko podkolorkowane. Poniżej dwa z nich. Rysunki zaś dobrałem tak, żeby jako tako tematycznie pasowały.
rysunek z dziennika "Dzień Dobry!", 1933 - rubryka "Walery Wątróbka ma Głos"
Luxtorpeda Mazowiecka
Długo żeśmy się z Gienią zastanawiali gdzie w tem roku na wakacyjny fajrant pojechać. Szwagier nam podpowiedział, że odkąd fabryki poupadali, a na te co zostały filtry pozakładali, to powietrze w miastach fabrycznych dwa razy lepsze niż w uzdrowiskach i smoków tam mniej. Tak więc wybraliśmy się do Żyrardowa na letniaki, raz że blisko, dwa że kolej bez przesiadki dojeżdża.
No, z tem powietrzem to znowu takiej rewelacji nie ma, bo jak przejedzie dizel z zeszłego stulecia, to człowieka zatyka jakby naraz wypalił paczkie sportów. Jednak trzeba zaznaczyć, że tak jest i u nasz - kiedyś w zabronioną na handel niedzielę, tułałem się przez pół Pragi by kupić chleba naszego powszedniego, którego nam w domu zabrakło. Nim nabyłem szybką czterdziestkie, jakiś młodziak w starzym od niego struplu zasunął obok z piskiem opon i zostawił za sobą taki kłąb czarnego dymu, że jak z niego wyszedłem cały byłem na czarno. Gienia mnie potem do domu nie chciała wpuścić, tłomaczyła się że myślała iż to jakiś obcy Murzyn się dobija.
W każdem bądź razie udaliśmy się na dworzec śródmiejski z małoletnią siostrzenicą, którą dostaliśmy na przechowanie żeby nas nuda na prowincji nie zeżarła. Najpierw długo stojeliśmy na niewłaściwej placformie, a to dlatego że zdjęli tabliczki na których pisało w którym kierunku pociągi stąd ruszają. Nie wiem czemu, jak człowiek widział wypisane Kierunek Kobyłka, Grójec, czy inszy Parzęczew, to wiedział że to nie tu i trzeba poszukać kierunku Żyrardów albo w ostateczności Skierniewice. Jak już przeflancowaliśmy się na dobrą placformę, to podjechała taka luxtorpeda że strach było wsiadać żeby dopłaty tysiąc procent nie dostać. Dopiero jak siostrzenica nam przetłumaczyła, że teraz same takie jeżdżą, to wsiedliśmy ale jednak tak trochę w strachu co z tego wyniknie. Ano nic nie wynikło, jak przyszedł konduktor, to przeleciał promieniami nadczerwonymi po kwadracikach, po czym jak bipnęło we właściwą nutę, to podstemplował się i poszedł dalej.
Dawniej jak fabryki pełną parą grzali, to po zapachu się poznawało miasta. Żyrardów na ten przykład tak walił zacierem z gorzelni, że człowiek jeszcze trzy stacje miał humorek od wysokoprocentowego powietrza. Teraz jak filtry na te drożdże założyli, to na niuch nie da rady trafić. Po krajobrazie także samo się nie pozna, bo mury naobkoło pobudowali i pociąg tunelem jadzie. Żeby wysiąść gdzie trzeba, musiem patrzeć w takie telewizorki pod sufitem, gdzie nazwę stacji wyświetlają, jednakowoż z tym jest problem, bo przesuwa się tam dużo różnych rzeczy - godzina, data, kto obchodzi imieniny, temperatura, prędkość, stacje od początku do końca trasy, a jak pokażą nazwę najbliższej stacji, to jeno mignie i o wiele się przegapi, to trzeba się wślepiać następne pięć minut aż znowu się pojawi. Z temi imieninami, to wiadomo czyje zdrowie dziś pić, widać że ktoś tronkowy układa ten program. No to zdrowie Erwina! Szymon, sto lat! Niech żyje Kamil! Jest jednak niebezpieczeństwo w dłuższych podróżach, bo jak wznosiłem toast przy każdym wyświetleniu imion, to do Żyrardowa dojechałem lekko pod gazikiem, ale już do takiego miasta Łodzi zdążyłbym się zdrowo naoliwić. W ten deseń na podróż nad morze, w góry, czy na Mazury zapowiada się nielichy ochlaj, a pasażer dojechałby zabalsamowany na amen, a wiadomo że obywatel pod humorkiem jest skory do różnych psikusów i prosto z pociągu zamiast do domu wczasowego, mógłby być szybkiem transportem odwiedziony na komisariat i do Żłobka Wytrzeźwień. Tak więc pomysł niegłupi, ale radziłbym tak układać program, żeby mniej imienin, a więcej stacji dla wysiadających podawać.
Można też słuchać takiej więcej przystojnej na głosie facetki, co opowiada gdzie się zaraz zatrzymamy. Gieniuchna strasznie cholerowała, że jakaś makolągwa się jej mądrzy koło ucha na cały głos. Przy trzeciej zapowiedzi nie wytrzymała i obsztorcowała siedzącą obok paniusię, aż musiałem ją odciągnąć i przetłumaczyć, ze to z głośniczka idzie ten głos, jednak z kolejnyn ogłoszeniem zerwała się z siedzenia:
- Jak za kok złapię tę w te i nazad za odnulację szarpaną, to wysadzę zaraz na tej stacji co ją lekramuje.
- Nie rób mnie wstydu miłościo moja konsystorska, nikt w naszem przedziale lekramy stacji nie uskutecznia, tylko konduktorka głosowa siedzi sobie obok maszynisty i przez telefon zasuwa te ogłoszenia. Filuje przez przednie okienko na tabliczki i z wyprzedzeniem nam je czyta, żeby każden jeden zdążył wysiąść.
Gienia trochę się uspokoiła, ale i tak za każdym ogłoszeniem krzywo zerkała na współpasażerki.
Faktycznie rozwija się nasza kolej i pojazdy w deseczkię posiada, a jeździ się tak samo jak i kiedyś, tylko na odwrót. Dawniej jak udawaliśmy się latem linią otwocką nad Świder, to w pociągach było niemożebnie gorąco i podróżny ugotowany na twardo wychodził, zimą znowuż jak zasuwaliśmy do Radomia odwiedzić ciotkę Kuszpietowską, kalafiory lodowe wyrastały spod okien, drzwi i pasażerowie zamarzali. Teraz wsiadamy, a tu mimo lata taka lodówka w środku, że zaraz założyliśmy wszystkie ciuchy na siebie i nadal się trzęśliśmy z zimna. Jesionkie i kożuch w domu zostawiłem, nie wiedziałem że w środku lata mogą się przydać. Na szczęście nie zdążyliśmy zamarznąć, bo ze względu na remont na trasie pociąg dojechał szybciej niż normalnie. Nadal nie wiem jakim cudem, podobnież dlatego że jechał boczkiem i zatrzymywał się na co drugiej stacji, ale jak ja pamiętam remonty, to pociągi przez remonty wcale nie kursowali, albo trzy dni opóźnienia mieli. No cóż, co luxtorpeda, to luxtorpeda.
rys. Jerzy Zaruba z książki "Szafa gra"
Wczasy pod topolą
Miasto Żyrardów całe jest obklejone plakatami zapraszającymi na otwarcie zalewu tydzień temu. No to postanowiliśmy skorzystać z tego zaproszenia i pojechać tam rowerem, bo zorientować się jak tu jeżdżą autobusy nijak nie szło. "Rower mamy taki podwójny - z tyłu jeden męski, dla mnie, z wolnem kołem, drugi z przodu - damka, dla małżonki, z ostrem. Gienia ciągła całe maszynerie, a ja przeważnie odpoczywałem. Obojgu nam to dobrze robiło - ja sie poprawiłem, a żona uzyskała linie."* Do tego doczepiona przyczepka z fotelem na kółku dla siostrzenicy. Jechało się dobrze, ale nieźle się nacięliśmy na tak zwane ścieżki kolarskie. Nie powiem, niewąski wynalazek, sportowcy ćwiczyć na tych torach mogą jazdy slalomem, po muldach itp. ale my parę razy utknęliśmy naszem długiem pojazdem na zakrętach między słupkami, barierkami i innymi listwami rozdzielającymi pasy i ani wte ani we wte. Od tej pory omijaliśmy te tory kolarskie.
Problemem okazało się przejechanie przez tory. Można tunelem, ale tam taki korek stoi, że przeciskać się między temi samochodami niebezpiecznie, zwłaszcza z małoletnim dzieckiem. A zapychać schodami z tem całem majdanem tyż nieporęcznie. Zapytaliśmy więc miejscowych tubylców jak pokonać tę przeszkodę, ale jedni kierowali na Mały Tunel, inni mówili że najbliższy przejazd w Międzyborowie. Dopiero jakiś przytomny młodziak nas skierował do jeszcze mniejszego tunelu:
- Dużym Tunelem faktycznie lepiej się nie pchać. Możecie państwo pojechać tamtędyk, potem w prawo i nowym przejściem pod torami - podziękowaliśmy, ruszyliśmy dalej i już po chwili zjeżdżaliśmy z górki na pazurki tunelikiem. Gienia piszczała, wnuczka krzyczała na przechodniów "Z drogi śledzie, rower jedzie!", a ja tylko mocno i prosto trzymałem kierownicę, aż odcisków dostałem. Za to pod górkie z rozpędu nie daliśmy rady, musieliśmy zejść i samotrzeć przepchnąć na drugie strone.
Na miejscu rozłożyliśmy się w cieniu topoli, bo upał zrobił się fest i grzało na dwadzieścia cztery fajerki. Zaraz Gieniuchna wyciągnęła gar flaków z pulpetamy, a ja ćwiartkę na lepsze trawienie. Niestety w leguraminie przeczytałem, że wznoszenie i spożywanie napojów wysokowyskokowych wzbronione, postanowiłem więc kupić oranżadę i do opróżnionej butelki dla kamuflażu wlać czystą ojczystą. Zawróciłem jednak w połowie drogi, bo zauważyłem dwie facetki w wieku matrymonialnem, spożywające ukradkiem po dużym jasnym, jednakowoż niespecjalnie się z tym kryjące.
W leguraminie stoi też, że kąpać się można w punkcie wyznaczonym. I faktycznie boje wyznaczały kąpielisko o głębokości do pasa, obstawione naokoło ratownikami. Jak ktoś ze złej strony wychodził na pomost - gwizdek wopisty i sztorcowanie. Wychodził krzywo lub bokiem - także samo, pływał na skos i chlapał - gwizdek, ktoś zanurzył głowę na sekundę - rusza ze wszystkich czterech stron akcja ratownicza. Zaś poza pomostami i bojami, w miejscach zabronionych leguraminem kąpało się sporo narodu i pies ratownik z kulawą nogą się nimi nie interesował. Po mojemu jest tak - na wyznaczonym kąpielisku włos z głowy nikomu spać nie może, siniaka nawet nabić sobie nie można, ani paznokcia zedrzeć, bo odpowiedzialność spada na ratowników. Ale na samej prewencji ratownictwa nauczyć się nie można, gdzieś trzeba ćwiczyć, jak ktoś się na boku zacznie topić to będzie można przeprowadzić akcję ratunkową, a o wiele jednak się nie powiedzie i ktoś się utopi, to na własną odpowiedzialność, trzeba było pływać między kolorowym steropianem.
Co do wchodzenia do wody miałem pewne wątpliwości, bo w wodzie pływały jakieś cusie i obrobiły brzeg w zielony rzucik. Ale uspokoił mnie miejscowy amator kąpieli, który objaśnił że są to glony i wysypki dostaje się dopiero wtedy, gdy zakwitną tak, że delikwent wychodzi z wody cały zielony. Wtedy też wopiści wywieszają czerwoną flagie zabraniającą kąpieli, a jak jest biała jak teraz, można pływać do woli. Trochę jednak nas ratownicy traktują jak jakieś niegramotne żłoby, co więcej niż dwa kolory nie zapamiętają. A obywatel jest ciekawy dlaczego czegoś się zabrania, tak więc myślę że system flag należałoby wzbogacić i tak proponuję zastosować następujące flagi: zielona - glony, fioletowa - woda za zimna, czerwona - woda za gorąca, niebieska - pizga na fest bufortów, czarna - czerwonka, żółta - wyciek z fabryki chemicznej...
Jak się w końcu zdecydowaliśmy skorzystać z kąpieliska, to znowuż Gienia nie mogła wcisnąć się w zeszłoroczny kostium, za dużo schaboszczaków, a za mało roweru od zeszłego lata. W końcu postanowiliśmy załatwić sprawę zespołowo - Gienia kostium wciągała, a ja ją pchałem, a potem na odwrót. I w końcu pokonaliśmy przeciwnika, wygraliśmy trzy do kółka. Znaczy szwy puściły w trzech miejscach, ale małżonka się wpasowała do środka. Ostatecznie zdecydowała jednak, że będzie zażywać tylko kąpieli słonecznej.
W bok od plaży na wielkim otwarciu uruchomili boisko do piłki piaskowej, tyle że przez ostatni tydzień lało non stop i boisko zmieniło się basen. Widziałem jak przyszła komisja i z godzinę debatowała co z tym fantem zrobić, jeden postulował obniżenie chodnika, który blokował odpływ, drugi przeciąć przez chodnik rynnę, trzeci że lepiej pod nim puścić rurkie... pomysłów było jeszcze wiele i w końcu na niczym nie stanęło. A ja myślę, że nic nie należy robić, dzieciaki zadowolnione naparzały w piłkę wodną i tylko rodzice, oraz dziadki niepocieszone ganiały latorośle, żeby nie taplały się w błocku i to pewnie oni nasłali tę komisję.
Tradycyjnie prawie każda plażująca rodzina była zaopatrzona w tranzystor, można więc było posłuchać muzyczki i wiadomości. Gorzej tylko, gdy obok było kilka nadajników i każdy nastawiony na inną stację, istne prosekorium muzyczne. Tak więc o wiele się nie posiadało własnej superheterodyny do zagłuszenia inszych, trzeba było wybrać najbardziej pasującą i do niej się przysunąć. Mieliśmy z tymi radyjkami jeden wypadek, bo wicherek ogłosił że właśnie moczy nas ulewny deszcz, totyż czem prędzej nawialiśmy pod wiatkę. Ale czy ten deszcz był suchy, czy też parował nim dotarł do ziemi, że nie dostaliśmy ani kropelką, jednocześnie weszliśmy w zasięg innej audycji i tam było że nad nami słońce świeci na całego i radzą się fest nasmarować kremami przeciw promieniom nadfiołkowym. Toteż koniec końców rozłożyliśmy się bliżej tej ostatniej, niech sobie tylko na tamtych leje.
Siostrzenica objaśniła nas jeszcze, że nie wszystkie nadajniki to radia, a niektóre to są takie ustrojstwa oznaczone skrótem, któren oznacza Mam Przeboje Trzy, bo tylko tyle nadaje. I faktycznie, z większości było słychać trzy przeboje na krzyż i to wszędzie te same tylko w innej kolejności.
Plażowanie było w deseczkie, jednak gorzej potem w nocy ze snem. Mimo że profilaktycznie opalałem się w cieniu, spaliłem się na raka naobkoło i z żadnej strony nie mogłem się położyć do łóżka, ani na plecach bo tam już skóra złaziła, ani na brzuchu, bo czerwony byłem niemożebnie, boczki też niezgorzej przypalone. Tak więc na stojaka musiałem kimać i trochę niewyspany potem chodziłem.
*) - kawałek z rowerem w cudzysłowie prawie żywcem przekopiowałem z Wiecha, bo ładny, tylko nieco zmieniłem żeby pasował do okoliczności
rys. Jerzy Zaruba z książki "Szafa gra"
Na dziś to tyle, jeszcze jeden felietonik mam gotowy, może jeszcze cuś się w międzyczasie też napisze, tak więc c.d.n.
.Inne kawałki à la Wiech we wpisach:
- Ogniem i sikawką
- Czwarty miesiąc lata
oraz z serii "Letniaki w Żerardowie"
- Muchomory w sosie komarowem
- Podróż dwupiętrową kamienicą
Ponadto trochę o tym jak Wiech odwiedził Żyrardów:
- Wiech w i o Żyrardowie
Kategoria mazowieckie
- dystans 16.46 km
- 9.00 km terenu
- czas 01:08
- średnio 14.52 km/h
- rower Wrześniowy Rower
- Jazda na rowerze
Na jagody
Środa, 13 czerwca 2018 · dodano: 15.06.2018 | Komentarze 5
Nie, nie będę wklejał tekstu baśni Marii Konopnickiej pod tytułowym tytułem... jak ktoś chce przeczytać, to jest dostępny np. tutaj, poniżej tylko wstawiam okładkę wydania z 1913 (więcej ilustracji w tej galerii).Po czym poznajemy, że w lesie są już jagody? Po tym, że na mieście można dostać jagodzianki. Skoro pojawiły się w cukierniach, sklepach i na straganach, pora ruszyć do lasu.
A oto i jagody.
Że co? Że nie widać? No to trochę zoomujemy. Lepiej?
I jeszcze trochę zbliżenia.
Dowcip mi się przypomniał
- Tato, co to jest?
- Czarne jagody.
- A dlaczego czerwone?
- Bo jeszcze zielone.
- A jak dojrzeją, to będą niebieskie - dodaje mama.
O, to chyba kolonia tych robaczków, które czasami zdarza się rozgryźć podczas jedzenia jagód prosto z krzaka... czasem jest nagle taki gorzki smak, to znaczy że przypadkiem nam się trafił taki robaczek, tfu tfu!
Borówki jeszcze zielone.
Ale pierwsze jagody bagienne są już dojrzałe.
No to pora wracać...
Ale trawiastą dróżkę se wybrałem.
Kategoria mazowieckie
- dystans 33.08 km
- 3.20 km terenu
- czas 02:16
- średnio 14.59 km/h
- rekord 35.40 km/h
- rower Wrześniowy Rower
- Jazda na rowerze
Z Klu do Radziejowic
Środa, 6 czerwca 2018 · dodano: 08.06.2018 | Komentarze 2
Korzystając z chwilowego ochłodzenia i tego że w środku dnia człowiek nie usmaży się od razu, wyskoczyliśmy z Klu do Radziejowic obejrzeć Arkę Wilkonia z kompletem zwierzątek.Z atrakcji po drodze - wielkie dmuchawce, czyli kozibród. Te mniej rozwinięte ciężko było zdmuchnąć (trzeba było ostro powalczyć by oderwać nasionka), ale nadawały się na kizię-mizię.
Nie udało się za jednym zamachem dojechać do Radziejowic (atrakcje typu kozibród itp. nie wystarczyły), jak tylko skończyło się podręczne jedzenie i picie, czyli po ok. 7-8km, to zaczęło się marudzenie (dołożenie kolejnej porcji niewiele pomogło) - "kiedy dojedziemy?", "to za długo!", "mnie są nuuudy!". Racz czy drugi udało się zagadać, ale potem znowu się zaczynało... w końcu zastosowaliśmy sprawdzony patent "To policz do stu"... policzyła, a my w tym czasie przejechaliśmy przez Stare Budy, dojechaliśmy do lasu, gdzie wjechaliśmy kawałek drogą leśną i zatrzymaliśmy się na krótki postój.
Kluska zaczęła dopytywać się jaka to ulica... początkowo wymyślaliśmy, że chyba Leśna, ale po chwili przypomnieliśmy sobie, że jest to przecież Droga Kolejowa (bo kawałek dalej jest pozostałością po kolejce wąskotorowej z cegielni Radziejowice do Żyrardowa). A zatem Kolejowa! Co się okazało, ponieważ Kluska zabrała notes i kredki, wymyśliła że będzie zapisywać ulice którymi jechała. Tak więc musieliśmy dyktować literka po literce.
Przy okazji można było policzyć po słojach wiek danej kłody, obejrzeć jak w przekroju wyglądają odrastające od głównego pnia gałązki i jeszcze gniazdo. Udało się też powstrzymać Klu przed przyklejeniem się do żywicy (przy okazji pogadanka co to jest żywica i jak się ma do bursztynu).
No i dojechaliśmy do parku w Radziejowicach.
Sherlock Kluska stwierdza, że ta brama jest zaatakowana przez rdzę i mrówki.
Szukamy winowajców po liniach papilarnych... hmmm, pasują one do układu żyłek tych liści.
Poczwarki biedronki
Galasówka jakaś
No i główny cel naszej wycieczki, czyli Arka.
Pod Arką zainstalowaliśmy się na kocykach, pora uzupełnić dziennik wycieczki o kolejne ulice (wiedząc już w czym rzecz, wypatrywaliśmy po drodze odpowiednich tabliczek) - ul. Ossolińskich, Chełmońskiego, Główna, Sienkiewicza...
Lipa w większości ma tu dopiero pączki, miejscami tylko pojawiły się pierwsze kwiatki... tymczasem w Żyrardowie właśnie przekwita.
A poza tym niedojrzałe mirabelki, stokrotki...
Po dłuższym pikniku ruszamy na spacer po parku - Dziewczynka ze skakanką, rzeźba Alfonsa Karnego... właściwie to rzeźba nazywa się Skakanka (cement angielski, 1934), ale skakanki brak. W sumie ciekawe ile wersji też rzeźby obecnie można spotkać - jedna na pewno jest w Warszawie na AWFie (link z foto), jedna w Białymstoku w Muzeum Alfonsa Karnego (link z foto)... kiedyś zaś rzeźba stanowiła nagrodę przechodnią - była to Wielka Honorowa Nagroda Sportowa (foto 1, foto 2, foto 3), stała też na transatlantyku Batory albo Piłsudski (link, foto1 , foto 2)
Inne rzeźby Karnego - głowy znanych osób (granit, żeliwo) na głazach narzutowych.
Zameczek przy pałacu
Chwila odpoczynku przed dalszym spacerem.
W drodze powrotnej zrobiliśmy sobie jeszcze postój nad bobrzym jeziorkiem na Pisi Gągolinie, o tej porze roku nie wygląda tak ładnie jak wczesną wiosną, ale wcześniej jakoś nie udawało nam się z Klu tutaj dotrzeć.
Zbieranie chabrów.
Kategoria mazowieckie
- dystans 33.66 km
- 5.00 km terenu
- czas 02:04
- średnio 16.29 km/h
- rekord 36.30 km/h
- rower Wrześniowy Rower
- Jazda na rowerze
Arka osiadła w Radziejowicach
Niedziela, 20 maja 2018 · dodano: 31.05.2018 | Komentarze 3
Ufff, za gorąco... to znaczy akurat w tamtą niedzielę nie było takiego skwaru jak teraz, dało się w ogóle wyjechać z domu i nie usmażyć. ale dla nas i tak już było za gorąco. My mamy inny zakres tolerancji termicznej niż większość ludzi, w parku w Radziejowicach ludzie sobie siadali na słoneczku, a my kryliśmy się w cieniu (gdzie było nawet przyjemnie, to jeszcze nie był ten etap, że nawet w cieniu jest za gorąco). Tak więc tylko krótka rundka po okolicy.Ale do rzeczy, zapowiadali dużą falę, więc postanowiliśmy zaciągnąć się na Arkę. Po drodze stwierdziliśmy, że coś nam tu nie gra, bo Pisia nie była wezbrana, a wręcz przeciwnie - zanotowała chyba najniższy stan w tym roku... jeszcze trochę i wyschnie.
Na miejscu też się okazało, że Arka stoi na trawniczku zamiast w porcie, bo poziom wody w zbiorniku wodnym opadł i linia brzegowa się odsunęła.
Na miejscu spotkaliśmy żonę Noego*, która powiedziała że dostali błędny komunikat meteo (z powodu zakłóceń na łączach) i chodziło o zbliżającą się wielką falę, owszem... ale upałów. Kapitana nie zastaliśmy, bo ponoć się udał osobiście rozmówić z szefem.
*) od niechcenia zadałem lavince pytanie "jak miała na imię żona Noego"... jak potem się okazało, to było bardzo dobre pytanie, w sam raz na maturę z religii
A jeśli chodzi o Arkę autorstwa Józefa Wilkonia, która od paru lat stoi w tym miejscu, to właśnie ona była pretekstem do tej wycieczki, dowiedzieliśmy się bowiem że zwierzęta zostały odnowione. O faktycznie, praktycznie jak nowe.
Arka powstała w 2006 roku i była prezentowana na wystawie w Zachęcie... lavinka która ją tam widziała, twierdzi że tu jej znacznie lepiej niż w jakiejś salce, gdzie była wciśnięta w kąt.
Dla porównania zjęcie lavinki z 2010 roku (tutaj wpis na jej blogu), Arka niedługo* po postawieniu w Radziejowicach.
*) nie wiem w którym dokładnie roku tu trafiła, ale wydaje się że jakoś tak w 2007 lub 2008.
A tak wyglądała późną jesienią 2016 roku - na zimę zyskuje ochronny daszek, poza tym zwierzęta już były mocno zużyte, wyleniałe i jakieś takie smętne.
Wiosna 2017 - wycieczka z Kluską, brakowało części zwierzaków, wtedy myśleliśmy że zostały skradzione, a chyba poszły do renowacji.
I jeszcze parę fotek z 2018
Zielona maczuga Herkulesa
Inne rzeźby w parku
Konwalijka dwulistna w lesie
Kategoria mazowieckie
- dystans 119.52 km
- 8.10 km terenu
- czas 06:55
- średnio 17.28 km/h
- rekord 45.90 km/h
- rower Wrześniowy Rower
- Jazda na rowerze
Podrawska pętelka
Sobota, 19 maja 2018 · dodano: 26.05.2018 | Komentarze 4
Zapowiadała się niemal idealna pogoda na rower - bez deszczu, niezbyt ciepło. I faktycznie tak było - przez większość dnia pochmurno, gdy Słońce zaczynało wyglądać spomiędzy chmur, robiło się znacznie cieplej, ale na szczęście skwaru nie było... sytuację dodatkowo ratował chłodny wiatr.No to w drogę - Przystanek Esterka (który kiedyś już był na blogu pocztówkowym i tam więcej zdjęć)
Jako że przystanek nie ma ławki, postój robimy pod schowaną gdzieś za nim w krzakach wiatką.
Rejon za Jeruzalem obfituje w akacje przy drogach, normalnie można nie zwrócić na to uwagi, ale teraz gdy kwitły nie sposób tego faktu przeoczyć.
Zabudowania wojskowe przy poligonie Raducz (tak w ogóle na ogrodzeniu jest zakaz robienia zdjęć).
Rawkę przekraczamy pod Nowym Dworem
Jeden z pobocznych mostków chyba przeszedł gruntowny remont, bo pamiętam go, że był trochę rozpadający się. Na wewno zyskał nową nawierzchnię - stare podkłady kolejowe.
Pomnik Marii Grzegorzewskiej w Wołuczy
Dwór w Rossosze... chociaż niewiele go widać.
Tablica ogłoszeń w... eee, chyba Janolinie.
Przystanek gimbusów Wilkowice w Starej Wsi, widać korzysta z tradycji umieszczania stacji i dworców w sąsiednich miejscowościach.
Wysokienice - tutaj jest nowy kościół, ale warto się zatrzymać i zajść na dziedziniec kościelny, bo tam jest makieta starego kościółka.
Drewniany kościół został przeniesiony w 2006 roku do skansenu w Maurzycach, więc wstawiam jego fotkę z niegdysiejszej wizyty tamże.
Ale wracając do Wysokienic, pozostałości po cmentarzu przykościelnym.
Z pięknie obrośniętym bluszczem i winobluszczem pomnikiem go upamiętniającym
Od kościoła daleko nie odjechaliśmy, bo znów musieliśmy zrobić fotostop.
Rycerz taki trochę drewniany, można powiedzieć nawet że sztywny... stoi sobie tutaj na Szlaku Grunwaldzkim (jeden, w Samicach stoi na przykład dwóch - foto). Wysokienice są wymienione w Kronice Długosza przy opisie marszu na Grunwald... co prawda nie było tu takich dramatycznych wydarzeń jak w Samicach, ot wojsko stanęło obozem na noc. Poniżej odpowiedni fragment (wg wydania z 1869, nowsze tłumaczenie tego fragmentu z łaciny można znaleźć np. tu)
We Czwartek po święcie Ś. Jana Chrzciciela, od południa, ruszył Władysław król Polski z całą siłą zgromadzonych wojsk do Wolborza. Poczem pierwszym obozem stanąwszy w Lubochni, w Piątek przybył do Wysokinic, a w Sobotę do Rudni żelaznej biskupiej i wielkiego stawu zwanego Sejmice, gdzie piorun uderzywszy zabił kilka koni i jednego człowieka, a drugiego śmiertelnie poraził; misę zaś gotowanemi rybami napełnioną, w namiocie rycerza Dobka z Oleśnicy, z której u stołu jadła drużyna, strawił ze szczętem, nikomu jednak z siedzących przy stole nie szkodził.
I tu jeszcze jedna ciekawostka, wymieniona jest w okolicy rudnia żelazna biskupia, w nowszym tłumaczeniu arcybiskupia kopalnia rudy żelaznej... niewątpliwie chodzi o rudę darniową :-)
Tablica ze szlakiem (szlak - powiększenie)
Pomnik dziesięciolecia odzyskania niepodległości... zastanawia dolna tabliczka, nie wiedziałem że godłem Polski jest korona.
Widoczki na okoliczne farmy wiatrowe.
Kapliczka w Soszycach po remoncie... Figura odmalowana, ciekawe są te łuski którymi jest postać pokryta, wodnik jakiś czy co?
Pora na zjazd z powrotem w dolinę Rawki. A póki co mały postój w cieniu.
Przecinamy kolejkę rogowską
Kościół w Boguszycach. Tutaj ze dwa razy mieliśmy pecha, bo odbiliśmy się od zamkniętej furtki, ale dzisiaj udało się wejść na dziedzinie i obejrzeć kościół z bliska.
Teren bardzo zadbany, na dziedzińcu sporo, wymurowanych z kamienia polnego klombików, do tego jeszcze doniczki z kwiatkami poustawiane na pieńkach.
Nagrobek Ignacego Marcellego Kolumny de Wale Walewskiego, b. Podprefekta P-tu Gostyńskiego i Rawskiego, Radzcy Województwa Mazowieckiego. Dziedzica Dóbr Wale, Chociwek, Podkonic wielkich, małych i Rawskich*, Zglinny Wielkiej i Małej, Prandocina, Bogusławek, Boguszyc, Zawada.** urodził się w Walach d. 16 Stycznia 1779 † 25 Lipca 1851
*) - obecnie Podkonice Duże, Małe i Miejskie
**) - wszystkie wsie na południowych i zachodnich obrzeżach Rawy, tylko Zglinna kawałek dalej (na północ od Wysokienic i Wilkowic)
Po drodze mieliśmy pod kołami sporo fatalnych dróg, ale pod Rawą ich jakość tak się poprawiła, że nawet drogowskazami ostrzegali ile dziurdziołów będzie na danej trasie... wcześniej też mogliby ostrzegać, ale cyfry by były trzycyfrowe co najmniej.
Meszek
No i wjeżdżamy do Rawy Mazowieckiej (jak sama nazwa wskazuje, jesteśmy w województwie łódzkim), w rejonie miasta spotykamy sporo rowerzystów, min. jak się później okazuje także z bikestatsa, a mianowice Goździka i Skowronki.
Najpierw, gwóźdź programu, czyli najważniejsza atrakcja do zwiedzenia
Oto i Tatar... niestety chyba jeszcze w stanie płynnym, wymagającym zagęszczenia.
Dziury w wodzie.
Te dziury to chyba część przetwórni, zasysają z okolicy wszystko co w tej wodzie mieszka i rośnie, a po przemieleniu i odsączeniu/odparowaniu otrzymujemy tatar, paprykarz i pasztet mazowiecki.
Uwaga na wiewióry giganty
Jeszcze stoi
Park w remoncie
Kościół zresztą też... kiedyś widziałem wzmiankę o usunięciu pocisków, ale te dwa w dzwonnicy jeszcze są. Kiedyś na wystawie zzdjęć z remontu widziałem jeszcze trzeci, chyba z tyłu dzwonnicy (którego nie da się zobaczyć z ulicy), teraz obejrzeliśmy aktualną wystawę pod kościołem, ale tamtej fotki nie było, a nowych pocisków na zdjęciach nie było widać.
Czubek ratusza zza krzaków
Zamek, a właściwie jego ogryzek, a właściwie to nawet jego rekonstrukcja.
Lepiej nie podchodzić, bo na głowę... powiedzmy że srak może naptać.
Tak niby wyglądał ten zamek (powiększenie)
No i pora wracać, jedźmy szybciej, bo się ściemnia.
Kategoria >100, łódzkie, mazowieckie