teczka bikera meteor2017

avatar Miejsce robienia kawy do termosu: Żyrardów. Od 2009 nakręciłem 108816.95 km z czego 15571.85 wertepami i wyszła mi mordercza średnia 16.91 km/h
meteor2017 bs-profil

baton rowerowy bikestats.pl

Czerstwe batony

2022 2021 2020 2019 2018 2017 2016 2015 2014 2013 2012 2011 2010 2009
Profile for meteor2017

Pocztówki zza miedzy

Znajomi bikestatsowi

Jakieś tam wykresy

Wykres roczny blog rowerowy meteor2017.bikestats.pl

Kalendarium

Wpisy archiwalne w kategorii

łódzkie

Dystans całkowity:10394.60 km (w terenie 1869.20 km; 17.98%)
Czas w ruchu:600:06
Średnia prędkość:17.32 km/h
Maksymalna prędkość:52.20 km/h
Liczba aktywności:122
Średnio na aktywność:85.20 km i 4h 55m
Więcej statystyk
  • dystans 70.50 km
  • 23.50 km terenu
  • czas 03:55
  • średnio 18.00 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Cyklogrobbing nad Rawką

Sobota, 13 kwietnia 2024 · dodano: 15.04.2024 | Komentarze 2

Na początek wąsik zieloniaczek, aczkolwiek żeby go spotkać, nie musiałem jechac aż nad Rawkę, pierwszą chmurę wąsików spotkałem już na 4 kilometrze.To są samce, poznajemy po czułkach, które sa ponad dwa razy dłuższe od ciała.




Bocian z mniszkowej łąki



Rzeczka Rokita, na niektórych mapach właśnie tędy przebiega granica między województwem mazowieckim, a łódzkim... choć tak naprawdę chyba nie dokładnie po rzeczce.



Jednak dla nas jest torzeczka graniczna, zwłaszcza że barierki mostku wyglądają jak szlabany graniczne.



Taka droga przez las



Trochę byłem zaskoczony takim szlabanem na przejeździe przez eSeŁkę, który jak widać został zamknięty. Na szczęście pieszo lub z rowerem da się przejść obok szlabanów.

W sumie nie jestem jakoś bardzo zdziwiony, na jednym z pobliskich przejazdów widziałem kiedyś jak kierowca przejeżdżał niecałe 50m przed nadjeżdżającym pociągiem, a na sąsiednim kilka lat temu był wypadek, gdy samochód wjechał pod lokomotywę. Generalnie przy obecnym natężeniu ruchu drogowego i nieprzestrzeganiu przepisów przez polskich kierowców, przejazdy bez sygnalizacji i rogatek w zasadzie tracą rację bytu, a montowanie tego wszystkiego kosztuje. Tutaj widać, że w ostatnich były montowane progi, oznakowanie poziome i pionowe też jest dosyć świeże... ale chyba nie zdawało to egzaminu.

Generalnie zamknięcie przejazdu ma swoje dobre strony - mniejszy ruch to mniej rozjechanych zwierzaków, a także przyjemniejszy spacer, czy przejazd rowerem. Komunikacyjnie zaś nic się nie traci, jest równoległa droga przez wieś z drugiej strony Rawki.



A tu jedna z ostatnich bruków w moich okolicach




No i tytułowa Rawka



Łąki nad Rawką



Widok ze skarpy na starorzecze Rawki



Oraz widok nań z dna doliny




Okopy z I wojny światowej na skarpie Rawki



A oto i pierwszy cmentarz wojenny z tego okresu



Kolejny




I jeszcze jeden




Na nim w 2015 pogrzebano szczątki rosyjskich żołnierzy, z mogiły którą odkryto podczas budowy pobliskiej drogi.



Następny




I ostatni. W odległości do 2km od trasy było jeszcze z 10 cmentarzy z i wojny.



To tyle, jeśli chodzi o część historyczna, wracam do części przyrodniczej.

Zieleńczyk ostrężyniec



Kolejny wąsik, tym razem znad Rawki



Samiec oleicy



Zgubione piórko



Jar Rokity, rzeczka tym razem bliżej ujścia do Rawki, do tego kultowa kładeczka.




A to dolina Korabiewki



Wilczomlecz z owadobonusem



Kwiaty męskie jałowca - jak się trąciło gałązkę, to powstawała chmura pyłku.




Kwiaty żeńskie trudniej zauważyć, trzeba dokładniej przyjrzeć się krzaczkom, na których nie ma kwiatów męskich, a najlepiej żeby były na nich szyszkojagody.



Szyszkojagody z zeszłorocznego kwitnienia.



Siódmaczek leśny zaczyna kwitnienie




Przejeżdżałem, przez okolice, w które zwykle jeżdżę na jagody. Dlaczego akurat tam? Odpowiedzią niech będzie zdjęcie jednego z jagodowych krzaczkó.



Borówki brusznice też zaczynają kwitnienie



Mówię zaczynają! No!



Dąb czerwony



To chyba jakieś zaskorupiałe resztki zeszłorocznych śluzowców



Czy wiało? Rzepakowy wiatrowskaz mówi, że owszem.



Kategoria łódzkie


  • dystans 71.30 km
  • 7.00 km terenu
  • czas 03:41
  • średnio 19.36 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Majowe

Poniedziałek, 1 maja 2023 · dodano: 03.05.2023 | Komentarze 6

Postanowiłem nie objeżdżać lasu, tylko przyciąć wojewódzką, liczyłem bowiem że w świąteczny poranek ruch będzie znikomy. Niestety już przejazd przez miasto skonfrontował mnie z rzeczywistością i wiedziałem że tak różowo nie będzie. Owszem, nie wyjechałem skoroświt, bo po dziewiątej, ale miałem nadzieję że ruch będzie dużo mniejszy, a tu nawet gazeciarz się trafił... choć i tak było dużo lepiej niż na co dzień. No cóż, nadal się jeszcze nabieram na schematy wypracowane kilkanaście lat temu, wtedy ruch byłby praktycznie zerowy, ale od tej pory przybyło pierdyliard aut na drogach.

Po drodze wpadło w obiektyw kilka motylków, przydał się mój Atlasik Motyli, który przygotowałem przede wszystkim na takie okazje, żeby nie szukać za każdym razem nazw motyli - bo pierwsze dwa co prawda dobrze kojarzyłem, ale same nazwy od zeszłego roku wyleciały mi z pamięci.

Zieleńczyk ostrężyniec




Poproch pylinkowiec - samiec, bo ma pierzaste czułki, poza tym samiczka ma tło skrzydełek białawe.




Jeszcze rusałka żałobnik



Oraz zorzynek rzeżuchowiec na rzeżusze polnej



Pluskwiaczek



Jest i u mnie pole rzepaku, dopiero teraz, bo jakoś omijałem rejony jego uprawy



Ups, falstart... no to jeszcze raz:

Jest i u mnie pole rzepaku




Kościół w Jeruzalu. W zasadzie nie miałem zamiaru tu jechać, raczej myślałem o jeździe wzdłuż eSeŁki, ale jakoś mnie rzuciło bardziej na południe



Przez las



Z cyklu przygody geokeszera. Przejeżdżałem obok skrzynki, co prawda miałem ją już znalezioną, ale zerknąłem co tam u niej... okazało się, że została rozbabrana, uszkodzona i jej resztki walają się obok kryjówki. Pozbierałem, zabezpieczyłem i miałem schować ją z powrotem do wygrzebanej specjalnie w tym celu norki, ale okazało się że jest zapchana mchem i innym leśnym ciulem.

Już mi się cisnęły złośliwe słowa na temat poprzednich znalazców, że elementy maskujące upycha się w kryjówce po umieszczeniu w niej skrzynki, a nie przed. Sięgam więc do norki by ją oczyścić i wyjmuję...



...gniazdo z jajami. Chwila konsternacji, szybka fotka i schowałem je z powrotem. Może ptaszek wróci by je wysiadywać. Chwilę podeliberowałem co ze skrzynką, połaziłem, popatrzyłem i kawałek dalej wygrzebałem nową norkę, by ją ukryć.



Gacna - kaplica, ponoć pierwsza drewniana powstała tu w 1626.




W tym lesie rośnie mnóstwo jałowców. Akurat można było obejrzeć kwiaty - tutaj żeńskie




Szyszkojagody z kwitnienia rok temu




I resztki tych sprzed dwóch lat



Kwiatostany męskie, chwilę przed otwarciem




Taki kokonik zwisający z któregoś jałowca



Bagienko też było, ale tym razem się nie wbijałem



Jeden ze stawów na Chojnatce



Wąwozik... a właściwie to bardziej parów



Komary już się pojawiają w niektórych miejscach, zwłaszcza jak się zrobiło upalnie tydzień temu. Na szczęście trochę się ochłodziło i komary jakby nieco odpuściły. Sądząc po wpisach w logbooku, w długi weekend dwa lata temu komary też już były.



Gdy jechałem w dół mapy, to babcie dekorowały (maiły)  kapliczki, a jak wracałem to już śpiewały majowe (nabożeństwa majowe, tudzież majówki).
Kategoria łódzkie


  • dystans 100.94 km
  • 5.70 km terenu
  • czas 05:13
  • średnio 19.35 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Rzeka dnia - Skierniewka/Łupia

Niedziela, 13 lutego 2022 · dodano: 14.02.2022 | Komentarze 10

W nocy mróz, toteż rano wszystko było ładnie zmrożone. O ile w sobotę miałem wrażenie, że na północ od Żyrka jest dużo mniej śniegu (to znaczy zero) niż w mieście, to teraz ruszywszy w innym kierunku znalazłem potwierdzenie.



Taki niby zimowy krajobraz, ale są też oznaki zbliżającej się wiosny - na przykład leszczyny już kwitną na potęgę. Krótko mówiąc - przedwiośnie!




A w parku spotkanie z wiewiórką.





Po deszczach i roztopach dużo wody, stąd też droga jak grobla prowadzi przez zalany las.



Młyn w  Rudzie (nad Rawką), który spłonął rok temu... taki jest smutny los drewnianych młynów, coraz ich mniej. Na przykład w 2014 w odstępie tygodnia spłonęły młyny w Samicach (nad Rawką) i Wiskitkach.






Skierniewice objeżdżam opłotkami, żeby nie przebijać się przez centrum, co mi pozwala zapoznać się z wymysłami lokalnych władz i drogowców w temacie infrastruktury rowerowej.

Na przykład takie coś. O ile z odwrotnym zastosowaniem znaków, czyli "droga dla pieszych" + tabliczka "nie dotyczy rowerów, czasem się spotykałem i popieram - wtedy jak ktoś chce, to może pojechać chodnikiem, ale nie musi. O tyle coś takiego widzę chyba pierwszy raz. Ok, czasem można spotkać, że z braku miejsca nie ma chodników po obu stronach, a z jednej jest droga rowerowowa po której i bez takiej tabliczki chodzą piesi... ale często jest to nowa ddr-ka nierzadko asfaltowa, tutaj pierdyknęli znak na starym chodniku z fazowanej kostki.



Kolejne kuriozum - śmieszka przy szosie ze Skierniewic do Bolimowa (jak zobaczyłem że robią ją z kostki, to mnie szlag trafił). Wjazd na nią jest zablokowany barierkami! Formalnie zaczyna się w głębi tam gdzie znaki, jak ktoś jedzie główną szosą, to mu wielkiej różnicy nie robi, ale jak ktoś chce skręcić z tej bocznej uliczki, a zwłaszcza skręcić w nią... aczkolwiek rowerzyści zazwyczaj zamiast zjeżdżać na główną i na skrzyżowaniu skręcić w lewo, po prostu pokonują krawężnik i omijają barierkę trawnikiem. A mógł być po prostu zjazd, ale to za proste w tym kraju.



Tutaj nawet śmieszki są w jakimś dziwnym kolorze - jasnej sraczki. A i kierowcy dołożyli tutaj swoje, stąd skoszony słupek.



A tu kolejne kuriozum - ulica obiegająca dookoła największe blokowisko Skierniewic ma dodatkowo dwie serwisówki po bokach!  Ta biała linia po lewej to wyznaczony pas rowerowy (dwykierunkowy), a po drugiej stronie ulicy nawet chodnik się nie zmieścił!



Tak wygląda zjazd na jednokierunkową serwisówkę, na którą dodatkowo da się zjechać tylko z jednego pasa. Jak ktoś próbuje dojechać do jednej z bocznych uliczek odchodzących od serwisówki, to musi się nieźle nakombinować.



Dalej jest już zwyczajnie, bez żadnych wymysłów osób, które projektują biedaautostradę w mieście. Generalnie ta ulica to idealny przykład samochodozy w projektowaniu ulic, tacy ludzie projektują nam przestrzeń publiczną, zalewając niepotrzebnie asfaltem powierzchnię, którą można by przeznaczyć na chodniki (po jednej stronie się nie zmieścił), albo na zieleń. Nawet kierowcy by mieli chyba wygodniej mogąc po prostu skręcić w boczną uliczkę bez kombinawania jak do diaska do niej w ogóle dojechać...

Aha, czy muszę dodawać, że na tej śmieszce oczywiście nie potrafili wyrównać łączenia nawierzchni i krawężników na wszelkich przejazdach i wyjazdach? Tak więc na każdym było dup-dup.



Uff, powoli wyjeżdżam ze Skierniewic, właściwie to nawet za bardzo w nie nie wjechałem, a tu tyle wrażeń. Po raz pierwszy dzisiejszego dnia przekraczam Skierniewkę, inaczej zwaną Łupią... a kiedyś ponoć Jeżówką. Bo to jest tak, że czasem rzeczki w różnych miejscowościach noszą czasem różne nazwy (tak jak Pisia Gągolina w Radziejowicach była nazywana Radziejówką). Tak tutaj pewnie odcinek Skierniewicki pewnie nazwano Skierniewką, w Jeżowie Jeżówką, a w Łupkkowie Łupią... no może z tym ostatnim się zagalopowałem.



Za Skierniewką skręcam mniej więcej na północ i teraz będę jechać przesmykiem między Skierniewką, a linią kolejową Skierniewice - Łowicz. Teraz wiatr mam bardziej w plecy, bo dotąd był raczej boczny... na szczęście dopiero się wzmagał.

Kościół w Bełchowie.



Skierniewka przy kościele.



Pod kościołem szukałem skrzynki jak akurat trwała msza, ale gdy znalazłem i chciałem się wpisywać, to akurat się skończyła i wysypali się ludzie, toteż pojechałem sobie by rzucić okiem na cmentarz, a tam znalazłem furkę nad Skierniewkę i ścieżką nad rzeką dotarłem na przyjemną polankę, gdzie zrobiłem sobie postój na kawkę, kanapki i wpisy do logbooka.

Jak wróciłem pod kościół, to zaczęli się już schodzić ludzie na następną mszę, ale jeszcze było niewiele, toteż udało się wyczekać moment na odłożenie skrzynki.



W cieniu jeszcze można było obejrzeć lodowe igiełki po nocnych przymrozkach.




Zielono-błękitny krajobraz.



Dworzec w Bełchowie, kadr bardziej z naprzeciwka był niemożliwy, bo na bocznicy stał pociąg towarowy. Ale i tak front był zacieniony.



Mostek na Skierniewce. Coraz mniej takich mostków z drewnianą nawierzchnią.





Stąd zdecydowałem się jechać gruntówą, ale potem skląłem ten pomysł - trochę błotniście, trochę wertepiasto. Jakoś bardzo tragicznie nie było, ale i najlepiej też nie. Po prawej Skierniewka.





Młyn w Bobrownikach i ostatni rzut okiem na Skierniewkę.




Teraz znów mam wiatr boczny, ale w większości lekko tylny (na szczęście wiatr nie jest południowy, tylko bardziej SSW).

Wóz strażacki będący reklamą muzeum motoryzacji pod Nieborowem, ale ostatnie wichury zerwały mu płachtę.



O, już nawet ptaszki się tu zalęgły.




Od drogi krajowej do Nieborowa prowadzi nowa droga rowerowa przez las... no, a przynajmniej przez to, co z niego zostało. Faktycznie przydatna, bo ruch tutaj zrobił się masakryczny. Aż się cofnąłem i sprawdziłem, czy prowadzi dalej wzdłuż 70-tki w kierunku Arkadii i Łowicza, ale niestety nie... szkoda, bo by się tam przydała jeszcze bardzie. Na południe wzdłuż krajówki jest serwisówka, ale przy zjeździe na Nieborów też się urywa.



Jest weekend, nie wszyscy są w stanie trafić w drogę.




Przez Nieborów tylko myknąłem nie zatrzymując się nawet na żadną fotkę, za dużo ludzi, za dużo samochodów, w taki słoneczny weekend miejsca turystyczny przeżywają oblężenie, a ja uciekłem czym prędzej. Na szczęście za Nieborowe szosa do Błonia była już mniej ruchliwa.

W Błonia też nie fociłem, tylko jedna fotka jednego z kościołów... w zasadzie renesansowych (co widać bardziej we wnętrzu), ale mocno siedzących jeszcze w tradycjach architektury gotyckiej (zwłaszcza z zewnątrz).



Coraz bliżej domu i coraz bardziej byłem zmęczony. Ten wiatr dał mi dzisiaj w kość.

O, dzisiaj też będzie klucz gęsi... hmmm, chyba w kształcie rybki.





Widziałem też kilka innych kluczy, po czym zobaczyłem że wszystkie się grupują gdzieś nad Pisią... szkoda tylko że byłem tak daleko, ale gęsi było naprawdę dużo.



O jeszcze jeden klucz leci do nich.



Jak jechałem przez dobrze znane rejony, gdzie wiedziałem dokładnie ile zwykła trasą do domu zostało mi kilometrów, wyszło mi ze dobiję do 90. Co prawda byłem już mocno zmęczony, ale żal było nie wykręcić setki, toteż wybrałem nieco dłuższą trasę, a na koniec jeszcze musiałem zrobić pętelkę dookoła osiedla.

Kategoria >100, łódzkie


  • dystans 31.39 km
  • 4.50 km terenu
  • czas 01:57
  • średnio 16.10 km/h
  • temperatura 30.0°C
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Poprawiny Majówki 2: We wte

Środa, 12 maja 2021 · dodano: 14.05.2021 | Komentarze 2

W nocy można spotkać sporo stawonogów, które prowadzą nocny tryb życia. Tak było i tym razem, spotkać można było różne owady, pajęczaki, a także przedstawiciela skorupiaków - mianowicie takie coś, dalekiego krewnego stonogi i prosionka. Podejrzewam, że jest to jakaś kulanka, ale jaka konkretnie i czy aby na pewno, to nie wiem.



Pierwszy egzemplarz znalazła Kluska i jak zwinął się w kuleczkę, to nie chciał wyjść. A potem okazało się, że jest ich tam sporo, toteż nazbieraliśmy je do pudełka, żeby rano dokładnie obejrzeć i obfocić



Rano wypuściliśmy je na pniaczek i obserwowaliśmy jak się rozchodzą.








A te plamki z tyłu, udają chyba oczy.



Było też sporo pajęczaków, ale tutaj tylko jedna symboliczna fotka pająka.



Owady też były.



Oprócz różnego drobiazgu, były też biegacze.



Oprócz biegaczy w kolorze czarnym (ewentualnie opalizujących), były też biegacze zielonozłote... tak obstawiam, o dczytałem się, że biegacz zielonozłoty prowadzi nocny tryb życia, a bardzo podobny biegacz jest owadem dziennym.

Znaleźliśmy jednego większego (wychodzi na to, że samicę) i dwa mniejsze (samce), po czym załadowaliśmy je razem do pudełka, przy czym wywaliliśmy wcześniej nazbierane mniej efektowne biegacze. Sądząc po poniższym obrazku, będziemy rodzicami chrzestnymi małych biegaczyków (a swatami na pewno już jesteśmy).





Natomiast rano na namiocie wygrzewał się taki oto bzykacz.



Poza tym warto oglądać zwierzęce odchody, bo na przykład niepozorny bobek może się okazać... poczwarką. Podejrzewam, że jest to poczwarka jakiejś ćmy, bo one mogą się walać luzem nieprzyczepione do żadnych roślin itp. Korciło mnie żeby zabrać do domu i zobaczyć co się wylęgnie... musiałem użyć całej siły woli, żeby się powstrzymać.



Jeśli chodzi o zwierzęta niezbyt już żywe, to czaszka z mszakową sierścią. Możliwe że lisa, ale równie prawdopodobne, że psa.



Aha, w nocy oprócz robali obserwowaliśmy nowe Starlinki przemykające między jeszcze bezlistnymi gałęziami drzew... taki sznur światełek naprawdę robi wrażenie, a że rzeczywiście są dosyć jasne, nie dziwię się że projekt budził protesty astronomów, którzy obawiali się, że istotnie zakłóci obserwacje nieba.

Paprocie się rozwijają, a niektóre już się rozwinęły.


]


Dąbrówka rozłogowa zaczyna kwitnąć.



Trawy też kwitną



I poziomki... rozśmieszyła nas flaszka, którą znaleźliśmy kilkanaście metrów dalej, aż wróciliśmy do poziomki, żeby zrobić jej zdjęcie.



Poranek był niespieszny, nad ranem najlepiej się śpi. Tak więc zanim powstawaliśmy, zjedliśmy śniadanie, poszwendaliśmy się po okolicy, minęło sporo czasu, No a potem się zebrać, spakować, toteż wyruszyliśmy jak zwykle świtkiem pod południe.

Offcy jeszcze się nie chce wstawać.



Amfora, albo inny dzban - żeliwny z epoki mariańskiej... tak ustaliliśmy opierając się na legendzie o tym, jak Pan Marian został sołtysem Chojnaty, a potem pierwszym królem Polski.



Tym razem jedziemy z wiatrem, jest już gorąco toteż odpuszczamy sobie ewentualne zwiedzanie... no, zwiedzamy tylko sklep w Woli Pękoszewskiej, suchy prowiant mamy, ale musimy uzupełnić mokre picie. No i ważny punkt programu - pomenelować pod sklepem z lodami. Ale to był krótki postój, docieramy do eSeŁki i w sprawdzonej dzień wcześniej miejscówce instalujemy się na przeczekanie popołudniowej gorączki.

Zaczynamy trainspotting - ten pojazd techniczny nas zaskoczył, ale chyba znów WM-15 , być może ten sam co we wtorek.



ET22-898 w barwach PKP Cargo.



Kolejny ET22 PKP Cargo, tym razem numer 1106.



Dragon w barwach Laude - które trudno pomylić z czymkolwiek, natomiast oznaczenia E6ACTab i jak się nie da zapamiętać.



Vectron 193 567 "Wojtek" z logo Cargounit i Bahnoperator.



Poza tym gramy w łapkówkę - jest to gra będąca czymś w rodzaju siatkówki z łapaniem piłki., Gramy piłeczką tenisową, rzucając nią nad gałęzią sosny, potem łapiąc i odrzucając.



Ponieważ wiał wiatr i gdy był lepszy podmuch, to sosny rzucały w nas szyszkami, a ponadto ostatnio Klu ma fazę na piosenkę "Przechyły", to zrobiliśmy przeróbkę (pierwsza zwrotka i refren na miejscu, resztę wymyśliliśmy w domu). Oto ona:

Emeryckie Przechyły

1) Pierwszy raz przy nowym opatrunku
Trzymam kule i kuśtykam na jacht
I jest jak w szpitalu geriatrycznym
Boli brzuch i ciągle mnie mdli

Ref. O-ho-ho, emeryckie przechyły
   O-ho-ho, czy fala jakaś mknie? (Nie!)
   O-ho-ho, trzymajcie się babcie (Za kapcie!)
   Ale wiatr! Jedynka chyba dmie!

2) Zwrot przez sztag, a niech to lumbago
Czuję jak w krzyżu łupie mnie (Łup!)
Ale wiatr! Przeziębi mi nerki (Ojojoj!)
A lekarstwa za burtę zwiało mi

3) Hej ty tam, za burtę wychylony
Dziś Twój obiad rybki będą żryć
A mówiłem, jedz tylko lekkostrawne
Na coś więcej to już nie ten wiek

4) Morska toń - ten żywioł nas wykończy
Chyba czas, żeby już zejść na ląd
A przecież nawet nie odcumowaliśmy
Będzie wstyd Neptuna spotkać nam

5) A wieczorem w tawernie trwa syskusja
I przy ziółkach wspominki z młodych lat
Z Magellanem, a ten pływał z Kolumbem
Nowy ląd - wypatrzył właśnie on


Do taktu skrzypi nam skrzyp



W końcu ruszamy dalej



UWAGA STOOOOOOP!!! ROBAL!



Ogólnie jest za gorąco, niby z wiatrem jedzie się lekko i się go w ogóle nie czuje... no właśnie, nie czuć wiatru chłodzących podmuchów i skwar jest masakryczny. Do tego trasa głównie w terenie otwartym na słońcu. No cóż, trzeba było posiedzieć nad eSeŁką jeszcze z godzinę, albo i dwie czy trzy, jednak Klusce już trochę zaczynało się nudzić.

No cóż, nie ma rady - rypiemy. W ogóle miałem zamiar dziś założyć na spieczone ramiona koszulkę z rękawem... ale jak włożyłem, to zaraz zdjąłem i powróciłem do tej bez rękawów. Oczywiście ramiona spiekłem sobie jeszcze bardziej, ale ciut mniej się gotowałem w trakcie jazdy.



Książki przeczytane podczas jazdy.



No cóż, było ciężko, zdecydowanie za gorąco, środek dnia musieliśmy spędzić w cieniu... ale ogólnie całkiem fajna wycieczka wyszła, jakoś daliśmy radę, a przynajmniej dwa dni w plenerze spędziliśmy.


  • dystans 33.89 km
  • 4.20 km terenu
  • czas 02:40
  • średnio 12.71 km/h
  • temperatura 30.0°C
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Poprawiny Majówki 1: W te

Wtorek, 11 maja 2021 · dodano: 13.05.2021 | Komentarze 3

Ponieważ podczas majówki wraz z nastaniem maja pogoda się sp... popsuła i musieliśmy dokonać odwrotu, postanowiliśmy że przy lepszej pogodzie ją dokończymy. No i przyszła lepsza pogoda, ale przegięło w drugą stronę i z dobrej zrobiła się niedobra - znaczy upał, skwar, piekarnik, krótko mówiąc za gorąco.

Najlepiej byłoby pojechać w niedzielę po zbiórce, albo chociaż w poniedziałek, ale wtedy niestety nie mogliśmy i tak wcelowaliśmy pechowo w dwa najgorętsze dni... w ogóle w ostatnim momencie mieliśmy wątpliwości czy jechać, czy jednak sobie odpuścić. Ale jak tak będziemy czekać na dobrą pogodę, to w końcu chyba nigdy nie pojedziemy, a poza tym ostatniego lata jakoś wytrzymaliśmy te kilka dni, to i teraz się przemęczymy.

Plus jest taki, że pogoda stabilna bezdeszczowa i można zaoszczędzić na gratach - lżejszy śpiwór, można nie zabierać kurtek, cieplejszych rzeczy, zapasów suchych rzeczy na wypadek przemoczenia, a że to tylko dwudniówka, więc też i mniej żarcia (takiego co może być trudno dokupić)... za to mamy ze sobą cały zapas wody (tym razem nie miałem kiedy podjechać i założyć depozyt) i więcej płynów do bieżącego uzupełniania (dodatkowa woda, sok), a nie dało się zaoszczędzić na termosach, bo zamiast gorącej kawy i herbaty jest kawa mrożona (jak się naładuje dużo lodu, to i drugiego dnia jest zimna).

A więc, raz kozie śmierć - jedziemy! Kierunek - Głaz Mszczonowski. Mieliśmy tam dojechać trzeciego dnia majówki od zachodu, a następnego dnia myk na północ do domu przez Wolę Pękoszewską. Teraz jedziemy właśnie od północy i trasę która miała być tylko powrotna, pokonujemy w te i we wte.



Pierwszy większy postój robimy na eSeŁce (linia kolejowa Skierniewice - Łuków, w skrócie S-Ł). W tej chwili na większości linii jest tylko ruch towarowy, dopuszczona prędkość jest niezbyt wysoka, a tam gdzie się zatrzymaliśmy w ogóle czynny jest tylko jeden tor (drugi wyłączony od 2001, gdy we Mszczonowie podmyło nasyp).

Instalujemy się w cieniu przy torach, jest już po 12-ej (nie wyjechaliśmy skoroświt), a ponieważ robi się największa gorączka, przeczekujemy najgorsze godziny i kiblujemy prawie do 16-ej, gdy zaczyna się trochę ochładzać i cienie są dłuższe (choć nadal jest za gorąco). Zajęć jest sporo, bo a to szukanie skrzynki (dlatego właśnie tu postój), hamakowanie, rzucanie szyszkami do środka opony (kilka tam było, czasem nawet śmieć się przydaje), oglądanie robali, rzucanie piłeczką, granie na harmonijce i śpiewanie, oczywiście jedzenie i picie i inne drobiazgi... jakoś czas nam zlatuje.



No i trainspotting! Pociągi nie jeżdżą tu zbyt często, w sumie przez te cztery godziny było ich osiem (dwa na godzinę). Głównie towarowe, toczą się dosyć wolno, głównie ciągną kontenery z Chin, albo platformy, trafiły się też kryte wagony, węglarki i lawety z samochodami prawdopodobnie do Mszczonowa (tam jest bocznica na wielki parking, skąd dowożą je do miast, gdy korki robią się za małe). My robimy zdjęcia, Kluska macha maszynistom, oni ją pozdrawiają trąbieniem lub odmachują (albo jedno i drugie).

201Eo-009 z logo Cargounit (ale w barwach chyba jeszcze STK). 201Eo, czyli wg oznaczeń PKP popularne ET22, elektryczna lokomotywa towarowa nazywana też Bykiem.




181-020-9 czyli lokomotywa produkcji czechosłowackiej, seria 181 w Polsce była oznaczana jako ET23. Tu w barwach Alza Cargo.



ET22-736 w barwach PKP Cargo.



Pojazd techniczny, a konkretnie wózek motorowy WM-15Ak 241 (w brwach PLK - Polskie Linie Kolejowe).



3E / 1-55 (inne oznaczenie to ET21), w barwach Ecco Rail.



A tu trafiła nam się perełka - ET22-003, najstarsza pozostająca na torach lokomotywa typu ET22 i pierwsza produkcji seryjnej (pierwsze dwa egzemplarze były prototypami i zostały już zezłomowane). W 2015 zostało jej przywrócone najstarsze malowanie, w różnych okresach miała ona różne malowania (aczkolwiek cały czas zielone) - inny odcień zieleni, żółte czoło, czy pas na przedzie.



181 055-5, czyli znów seria 181, w barwach STK,  ale bez logo (bo już nie należy do STK).



ET22-765 w barwach PKP Cargo ze świeżym transportem korków.



Tajemnicza chmura (lavinka z Kluską twierdzą, że to statek kosmiczny).



Jeśli chodzi o robale, to były takie nieduże, opalizujące na niebiesko chrząszcze.




Były też takie, prawdopodobnie to rynnica topolowa.




A tutaj parka




I inne robale




W końcu ruszamy dalej, od rana trasę mamy cały czas pod wiatr, w związku z tym jedzie się ciężko i niezbyt szybko, ale za to upał nieco mniej przeszkadza, bo jest chłodzenie.

Widoczki po drodze - roznące zboże, kwitnący rzepak.




W Korabiewicach musimy się przebić przez remont drogi, na szczęście ułożyli chodnik, którym możemy się przebić obok właśnie kładzionego i gorącego asfaltu.

Rzeczka Korabiewka.




Kolejny postój - opuszczony dwór w Woli Pękoszewskiej. lavinka czytała kiedyś wspomnienia Marii Górskiej (1837-1926), która tu mieszkała - "Gdybym mniej kochała".







Menelujemy sobie na schodkach, które o tej porze są w cieniu.




Kluska postanowiła nazbierać pokrzywy na wieczorną herbatkę.



Ten dąb złamał się jakieś trzy lata temu.



Kolonia gawronów na jednym z drzew.



Stąd już niedaleko do Głazu Mszczonowskiego - a oto i on z zewnątrz.



Jest i sam głaz, największy na Mazowszu choć obecnie w województwie łódzkim. Aczkolwiek nie wiem, czy dokłądnie został zbadany pod ziemią, jakby go całkowicie odkopać, może by się okazało że jest największy w Polsce.




A obok Głazik Mszczonowski.



Dalej trafiamy na pierwiosnki. Na Mazowszu nie ma ich zbyt dużo, choć oczywiście można je trafić - pod samym Żyrardowem znam tylko jedno stanowisko. Bardzo dużo jest ich natomiast na przykład w Beskidzie Niskim




Uff, jakoś przeżyliśmy pierwszy dzień... choć ja się trochę przypiekłem na ramionach i stopy, no cóż wcześniej jeździłem co najwyżej w krótkim rękawku, a jak w sandałkach to najczęściej w skarpetkach. Teraz trzeba było wdziać wersję ultra-light - krótkie spodenki i koszulkę bez rękawów, a do tego bandama i sandałki.

Wieczorna herbatka z pokrzywy zbieranej przez Klu:




  • dystans 39.85 km
  • 5.20 km terenu
  • czas 03:08
  • średnio 12.72 km/h
  • rekord 34.20 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Majówka Minimum 3: Kiblowanie i powrót

Sobota, 1 maja 2021 · dodano: 05.05.2021 | Komentarze 3

No i wreszcie majowa część majówki, a nie kwietniowa jak do tej pory.

Jakoś tak po piątej nad ranem, obok nas zaczął stukać dzięcioł... miałem nadzieję że przestanie, bo nie chciało mi się wychodzić z namiotu, a poza odsuwając suwaki mógłbym wszystkich obudzić. Ale ten dziad nie przestawał, robił przerwy między łupaniem i wydawało się że odleciał... a potem znów łupłupłupłup! W końcu, gdy i lavinka i kluska też się obudziły, ruszyłem go przegonić.

Często jak się podchodzi dzięcioła, to mimo że się idzie powoli i jak najciszej, to nim człowiek stanie pod drzewem, ptak odlatuje... ale ten nie. Zrobiłem parę kółek wokól, nie starajc się być cicho - nic. W końcu zacząłem stukać patykiem w drzewo, najpierw niezbyt głośno - nic, potem już mocniej i głośniej - uff, wreszcie pomogło.


W nocy oprócz ślimoli wychodziły biegacze (inne owady też, ale biegacze były najokazalsze), ponieważ ciężko im zrobić w świetle latarki dobre zdjęcie, złapaliśmy dwa do pudełka, a rano po sesji zdjęciowej wypuściliśmy.

Trafiliśmy dwa bardzo podobne biegacze, różniące się właściwie kolorem - jeden brązowawy, drugi niebiesko-fioletowawy. Początkowo zastanawiałem się czy to nie dymorfizm płciowy, ale po sprawdzeniu okazało się że jest kilka albo i więcej gatunków bardzo podobnych biegaczy, które różnią się właśnie połyskiem i kolorem na brzegach, a także żłobkowianiem, dołkami i gruzełkami na pokrywach... co gorsza w obrębie jednego gatunku może być zmienność kolorystyczna.

No cóż, wstępna hipoteza jest więc taka, że są to dwa różne gatunki biegaczy, ale nie można wykluczyć że mimo wszystko jest to jeden gatunek




Porównanie



I fotki nocne - ten brązowawy to chyba ten sam co na zdjęciach powyżej



Ale ten to prawie na pewno inny egzemplarz (fotka z poprzedniej nocy). Szkoda że wcześniej nie wpadliśmy na pomysł ich łapania i zrobienia porządnej sesji, żeby mieć lepsze porównanie.



Rano jak zacząłem szykować śniadanie przy ognisku, było sucho. Jednak po pewnym czasie zaczęło siąpić - na początek niezbyt dokuczliwie, tylko trzeba było pochować rzeczy, które mogły zamoknąć. potem jednak coraz bardziej kropiło i w końcu Kluska ewakuowała się do namiotu, ja zaś dokończyłem gotować kolejne porcje wody na kaszki, kawy, herbatki do termosów i też przeniosłem się do namiotu.

Zaczęło się kiblowanie - kiblowaliśmy... bo ja wiem, może ze cztery godziny. Najpierw tylko kropiło, ale później przeszło kilka fal regularnego deszczu. A my w tym czasie jedliśmy, śpiewaliśmy, graliśmy, rysowaliśmy opowiadaliśmy historyjki itp.



W końcu przestało padać i zaczęliśmy się pakować. Zebraliśmy się, ruszyliśmy ok 13:40 i wtedy znów zaczęło padać. No trudno, jedziemy mimo wszystko.

Dodatkowo zerwała mi się linka od przedniej przerzutki, musiałem jechać na jedynce, dobrze że tł działał. W sumie nawet nie bardoz przeszkadzało - dziś chłodno i wilgotno, toteż nie jechałem za szybko, by Klusce z tyłu za bardzo nie wiało, a mimo to lavinka i tak zostawała z tyłu (tylko jak było w dół, to nie odstawała).



Przejeżdżamy mostek na Chojnatce, dziś miała być trasa wzdłuż Chojnatki.




Podjeżdżamy pod sklep w Jeruzalu, żeby uzupełnic zapasy (w szczególności wodę), ale jest zamknięty. Za to mniej więcej w tym miejscu przestało padać.

Jedziemy teraz do skrzynki lavinki... lavinka chce jechać przez Wólkę Jeruzalską, twierdząc że tam jest lepsza droga, bo od drugiej strony zryte po ścinkach (przynajmniej tak było w zeszłym roku). Ale ja decyduję, żeby pojechać przez Paplin, bo tam jest wiejski sklep, który może być dziś otwarty.

I rzeczywiście sklep jest otwarty, a przed nim menel, który już z daleka jak nas zobaczył, zaczął machać rękami i wołać, że tu jest otwarty sklep. Kurczę, skąd on wiedział że szukamy sklepu. W końcu w całym tym zamieszaniu zapomniałem zrobić fotkę (znowu, bo parę razy wcześniej tędy przejeżdżając, nie chciało mi się zawracać jak go minąłem) - a sklep nazywa się "Sklep Wiejski", o czym informuje tablica nad bramą powitalną przez którą się wchodzi na dziedziniec przed sklepem.

Z Kluska wbijamy się do sklepu, a Pan Menel w międzyczasie opowiada lavince historię życia, okazuje się że ma ksywkę "Kapsel" i siostrę w Żyrardowie, podaje jej imię i nazwisko (panieńskie, bo po mężu nie pamięta), podaje swój adres i zaprasza cały Żyrardów do siebie. A na koniec próbuje Klusce wcisnąć minipizzę (skąd on wie, że Klu ma permanentne "Żrrryć!"?), od czego się delikatnie by go nie urazić wymigujemy. To był menel de luxe,  nie tylko nie próbował od nas wysępić złotówki "na śniadanie"... płynne oczywiście, ale wręcz przeciwnie. Na koniec spodobała mu się moja broda i chce się zamienić na brody. W końcu odjeżdżamy.

To było pierwsze takie spotkanie z Kluski z menelem, żulikiem, czy jak go tam określić. Nawet stwierdziła że Paplin - miejscowość meneli, a ja dodałem (gdy mijaliśmy odpowiedni drogowskaz) Paplinek - miejscowość Menelików (I i II).



Dworek w Paplinie w trakcie jakiegoś remontu.



Następnie znów przekraczamy Chojnatkę i wbijamy się w las w gruntówę... droga góra-dół (skrajem skrajem doliny Chojnatki) i większość drogi musimy prowadzić obładowane rowery. Ale przynajmniej można się rozgrzać marszem. Ale za to ta trasa nie jest zryta przez ścinki (dopiero ostatni fragment, ale dosyć krótki). Tak docieramy do "ostatniego menhira na Mazowszu", jak ten głaz nazwała lavinka i skrzynki którą z tej okazji założyła.




A oto komiks wyjaśniający skąd się tu wziął (powiększenie po kliknięciu w fotkę).



Pomrów XIII Wielki, król ślimoli. Co prawda po sprawdzeniu wydaje się, że to nie pomrów wielki, a czarniawy (wielki ma plamy na całym ciele, a czarniawy nie ma ich na płaszczu, który jest czarny).



Jeśli chodzi o aurę, to mimo że nie pada, to jest mokro i dosyć zimno. Z prognoz wynika, że niedziela deszczowa i wietrzna - to był ten dzień który mieliśmy przekiblować w namiocie... jednak dodaktkowo ma być silny wiatr, a ponadto poniedziałem też może być deszczowy i raczej chłodny. A biorąc pod uwagę, że już dziś parę godzin kiblowaliśmy, że już dziś jest mokro i zimno, a przeczekując niedzielę nie doczekamy do dnia z ładną pogodą, lecz wręcz przeciwnie... decydujemy się od razu wracać do domu.

Jest już dosyć późno, gdy ruszamy jest ok. 16-ej, ale na szczęście dzień jest długi i mamy ponad cztery godziny do zachodu słońca. Do domu też niezbyt daleko, bo poniżej 30km i nawet licząc przepchanie się przez gruntówy tego lasu i Wólki Jeruzalskiej, mamy zapas czasu.

Po drodze spotykamy na drodze padalca, ponieważ się nie rusza mimo że oglądamy z bliska, wydaje nam się początkowo że jest martwy (aczkolwiek nie ma mechanicznych uszkodzeń ciała). Postanawiamy jednak przenieść go z drogi w głąb lasu, a gdy podnosimy, wydaje się że lekko się porusza... tak więc chyba tylko jest mocno schłodzony i niemrawy. Dodatkowo przykrywamy go liściami, by nic go nie zeżarło w czasie gdy jest taki niemrawy.





Przepychamy się przez las, mimo zapowiedzi lavinki, to jest ta bardziej zrta część drogi, bo w międzyczasie właśnie tutaj były ścinki. Na szczęście ostatnio było sucho i nie ma jeszcze błota. Potem przebijamy się przez Wólkę, piaszczystymi drogami. A tam sporo ruinek i ogólnie dosyć klimatycznie, mimo trudnej drogi.






W końcu wydostajemy się na asfalt w Jeruzalu (przez który przejeżdżamy już trzeci raz w ciągu tej majówki!) i rypiemy prosto do domu. początkowo tą samą trasą, tyle że w drugą stronę.

Dziurdzioł Mazowiecki.




I tak jak w tamtą stronę, tak teraz robimy postój na cmentarzyku w Studzieńcu, ale przy zupełnie innej aurze.



Do wyboru są trzy drogi - najkrótsza która oszczędza co najmniej 5 kilometrów, wiedzie od pewnego momentu drogą wojewódzką, droga koszmarna z dużym ruchem i choć dziś spodziewamy się dużo mniejszego ruchu, to może być jeszcze gorzej - na pustej drodze wszelcy bandyci drogowej będą pewnie pruć jak wariaci. Tak więc pozostaje pojechać nieco naokoło, w tamtą stronę objechaliśmy las z jednej strony, teraz objeżdżamy las z drugiej strony

Można teoretycznie jeszcze przez las, ale droga to totalny dziurdziol po części też strasznie zryty przez sprzęt od ścinki i zrywki ze sporym ryzykiem błota (nawet z niewielkim obciążeniem staramy się ten odcinek omijać). Można też wybraną trasę nieco skrócić, ale znowu jakąś wertepiastą dróżką, którą wysypali grubym tłuczniem albo gruzem (rany, może by wreszcie ją wyasfaltowali jak większość okolicznych wiejskich dróg - byłby fajny skrót).

Po drodze mijamy przed domami kilka smętnych, okutanych w kurtki grupek, które próbują świętować Święto Grilla.



Po drodze spotkanie z bocianem, kilka spotkań z bażantami itp.



Zahaczamy o Aleksandrię, mając nadzieję że Biblioteka Aleksandryjska jest wreszcie znów otwarta, ale niestety w międzyczasie spłonęła.



Na koniec jeszcze przejeżdżamy obok harcówki drużyny Kluski, a pnieważ dziś jest 1 Maja, przejeżdżamy przez ulicę 1 Maja (nie musieliśmy nawet specjalnie zbaczać, bo od tej strony nie da się przejechać przez miasto nie przejeżdżając przez 1 Maja. No i tak docieramy do domu.

Niedzielę kiblujemy więc w domu, zamiast pod namiotem, zresztą niektórzy kiblowali dziś w terenie (tak jak i my początkowo planowaliśmy). Otóż obecny drużynowy Kluski z ekipą kiblowali na łódce gdzieś na Mazurach i wieczorem nadawali śpiewanki live na fb (link do śpiewanek jakby kto był zainteresowany). Otóż ponad rok temu w czasie lockdownu zaczęli nadawać online śpiewanki i od tej pory co niedziela nadają je pod tyułem "Usiądź z nami przy ognisku", teraz był już 37 odcinek. Zwykle nadają z harcówki, ale tym razem z łódki i nie obyło się  bez początkowych problemów technicznych... a poza tym był ogólny klimacik kiblowania po obu stronach ekranu.

Co do pogody, to co prawda u nas w poniedziałek tylko raz krótko padało (za to grad), ale z radarów wynikało że chmury deszczowe które nas omijały, szły tam gdzie byśmy byli gdybyśmy nie wrócili wcześniej i przez pół dnia co chwila jakiś deszcz by przechodził Tak więc przynajmniej nie żal było wcześniejszego powrotu (ale nawet gdyby poniedziałek był pogodny, skrócenie majówki i tak by było dobrą decyzją).

Natomiast najlepszą decyzją był wcześniejszy wyjazd na majówkę, dzięki temu mieliśmy trzydniówkę i dwa dni dobrej pogody.


  • dystans 16.60 km
  • 4.50 km terenu
  • czas 01:30
  • średnio 11.07 km/h
  • rekord 32.50 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Majówka Minimum 2: Pętelka Minimum

Piątek, 30 kwietnia 2021 · dodano: 04.05.2021 | Komentarze 8

Nad ranem pada trochę deszcz, potem nisko przelatuje wojskowy helikopter, ale poza tym noc przebiega spokojnie.

Gdy wstajemy, już się rozpogodziło i nawet słońce zaczyna świecić. I tak będzie cały dzień - słonecznie, wietrznie i bezdeszczowo. W cieniu, albo gdy słońce zajdzie za chmury, jest trochę chłodno (zwłaszcza w wietrznym miejscu), za to na słońcu i w osłoniętych miejscach dosyć ciepło.

Nim zjemy śniadanie i się zbierzemy (niezbyt wcześniej, ale zdążyliśmy przed południem), namiot wyschnie... ale wcześniej można umyć twarz i ręce korzystając z wody na tropiku.



Przed zwinięciem namiotu trzeba eksmitować ślimole, które oblazły sypialnię (fotka ze środka namiotu).



A na oponie znajduję takiego robala.



Ruszamy, dzisiaj króciutka trasa po okolicy.

Pierwszy postój, to przystanek w Esterce (więcej zdjęć we wpisie na blogu pocztówkowym).





A potem gruntówami dalej.



Aż docieramy do doliny Rawki.




Czeremcha jeszcze nie kwitnie



W końcu docieramy do samej Rawki



Grodzisko w drugim planie




Szukamy skrzynki przy grodzisku i zdaje się że znowu zginęła... albo pniak się rozpadł tak, że nie da się go rozpoznać, a skrzynka pogrzebana pod próchnem i dopiero archeolodzony kiedyś ją odkryją... ponieważ w logach jest info, że ktoś znalazł skrzynkę walającą się luzem, przeczesujemy okolicę, żeby ją znaleźć ewentualnie jakieś resztki. Aż tu Kluska woła:
- Znalazłam sztuczne jajko!

Przynosi mi znalezisko i co się okazuje? Jest to prawdziwe jajko! Ale hipoteza było o tyle sztuczna, że dzień wcześniej w skrzynce było sztuczne jajko. Robimy mu zdjęcia i czym prędzej odkładamy je tam skąd Klu wzięła i mamy nadzieję że nasz krótki kontakt z jajkiem mu nie zaszkodzi. Leżało na ziemi przy drzewie, nie było żadnego gniazda, no ale cóż - różne są zwyczaje lęgowe ptaków... rzucam jeszcze okiem w górę, ale nie widzę żadnego gniazda z którego mogło wypaść (na przykład wyrzucone przez kukułkę).

W domu sprawdzam i wychodzi mi że jest to jajo drozda śpiewaka - kolor i plamkowanie się zgadzają, rozmiar też (miało gdzieś pomiędzy 2,5 a 3cm). Śpiewaki budują porządne gniazdo, więc jajo znajdowało się poza nim, doczytałem się że kukułki podrzucają im swoje jaja, więc wydaje się że hipoteza z kukułką była słuszna... widziałem fotkę kukułki z jajkiem w dziobie, więc może odfrunęła dalej z jajem nim je wyrzuciła, żeby ptaszki się nie zorientowały (co by tłumaczyło że nie widzieliśmy obok gniazda).

Jeśli dobrze wykombinowałem, to znaczy że jajku nie zaszkodziliśmy, a w każdym razie nie my mu zaszkodziliśmy.



Przy okazji wstawię fajne porównanie jaj (na grafice są modele jaj, a nie prawdziwe jaja... z wyjątkiem kurzego), podobne ale z mniejszą ilością jaj krążyło w okolicach Wielkanocy. Powiększenie po kliknięciu w fotkę. A tu inne tablice jaj - link.



A poza tym - jaskółki nisko latały, znaczy będzie padać. Poza tym jest to znak, że już przyleciały, pora sprawdzić po powrocie z majówki, czy hipotetyczna kolonia brzegówek jest zasiedlona.



Po dłuższym postoju na łączce nad Rawką, przebijamy się do kładki i nią przechodzimy na drugą stronę.




A tut taka fajna łąka, tak Klusce się podoba, że znów musimy się zainstalować na dłużej (ale spoko, dlatego trasa krótka, żeby się nie spieszyć i pobyć dłużej tam gdzie nam się akurat spodoba).



Kluska lornetkuje okolicę



Min. grodzisko w Starej Rawie, większe od tego w Dzwonkowicach.



Przyszła pora na zmianę koszulki - znaczy zielona , która była na wierzchu, teraz idzie pod spód, a na wierzchu ląduje maskująca spod spodu.



W końcu docieramy do kościoła w Starej Rawie.



Grób przy kościele



Anioł na monocyklu?



Wtem! Po ogrodzeniu biegnie wiewiórka - zasuwa szczytem ogroszenia jak kot, tylko że koty zwykle powoli kroczą, a ta zasuwa pełnym gazem (pożyczam fotkę od lavinki, bo mi słabiej wyszły). Niesamowity widok.



W skrzynce sporo logbooków, zostawiamy najnowszy, a różne karteluszki zabieramy... po rozprostowaniu i posegregowaniu okazuje się, że są min dwie ocalałe kartki z pierwszego logbooka sprzed 11 lat.



Docieramy na grodzisko



Ścieżka na szyt doskonale nadaje się puszczania i łapania piłeczki.



I tak nie wiadomo kiedy zrobił się wieczór, więc pora się kierować na upatrzone miejsce noclegowe w krzakach. Jeszcze kilka kadrów z trasy.

A tym widoczkiem Kluska się zachwyciła.



Jeszcze raz Rawka



Krokodyl rawkowy (Crocodylus ravcoticus)






  • dystans 31.62 km
  • 5.60 km terenu
  • czas 02:33
  • średnio 12.40 km/h
  • rekord 35.00 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Majówka Minimum 1: Na Wysoczyznę Rawską

Czwartek, 29 kwietnia 2021 · dodano: 03.05.2021 | Komentarze 12

Majówka Minimum, bo jedziemy tylko za granicę... znaczy za granicę województwa i to tuż tuż za granicę. A daleko też nie mamy, bo do granicy z łódzkim mamy ze dwadzieścia kilometrów, a pewnie dałoby się przekroczyć granicę przejechawszy tylko kilkanaście. Poza tym Minimum, bo nie planujemy długich przebiegów, niewiele więcej niż to co ja przejechałem w jeden dzień w ramach rekonesansu, mamy zamiar przejechać w cztery dni.

Zasadniczo planowaliśmy wyruszyć w piątek, ale prognozy na majówkę sprawiły, że postanowiliśmy wyjechać już w czwartek (najlepiej by było jeszcze dzień wcześniej, ale już byśmy się nie wyrobili). Plan jest taki - cztery dni jazdy i jeden dzień zapasowy na kiblowanie, a jakby pogoda zrobiła się beznadziejna to ewentualny wcześniejszy powrót (daleko nie mamy).


Ruszamy niezbyt wcześnie, na start obowiązkowo buła i książka.



Pierwszy postój na krzaczki i Kluska znajduje w zagajniku obrączkę gołębia. Bardzo się cieszy, bo jak się okazuje marzyła o takim znalezisku od dawna (sam mam w domu jakąś znalezioną). Odczytaliśmy że był to zwykły gołąb (nie pocztowy, nie egzotyczny), z 2015 i z rejonu Kutna.



Tradycyjny postój na cmentarzyku w Studzieńcu. Kluska ogląda groby wychowanków zakładu poprawczego (z roczników dostępnych online, wyczytałem, że na zajęciach stolarskich sami wykonywali trumny, było wyszczególnienie ile czego wykonali w danym roku).



Wygodny pniaczek na skraju cmentarzu, robi za stolik, albo siedzenie... gdy już się rozpadnie, nie będzie tak fajnie. Kluska wpisuje się do skrzynki - jest to jedna z trzech pierwszych moich skrzynek, które założyłem 11,5 roku temu (rany, jak ten czas leci).



Zagajniczek przy cmentarzu



Graby zielenieją



W zagajniczku w tej chwili kwitną głównie głównie fiołki i ziarnopłony wiosenne. Można na nich przyłapać motyle - to chyba bielinek bytomkowiec.




A tu gody cytrynków (dwa samce z ciemniejszymi skrzydełkami i jasnożółta samiczka)



Kluska wypatrzyłą oleice i to ze cztery po kolei (w sumie ich z sześć znaleźliśmy).

Tutaj z lewej samica (najłatwiej poznać po czułka - są względnie proste, znaczy tylko falują), a z prawej samie (czułki wyraźnie w połowie załamane mniej więcej pod kątem prostym).



O, u tego samca wyraźnie widać załamanie czułków



I jeszcze jedna samiczka



Wyprawa na brzozową wysepkę, droga wiedzie po ziemi ubitej przez koła traktora.



Rypiemy dalej - pod wiat, pod górę i pod słońce. Pod górę, bo jedziemy z Równiy Łowicko-Błońskiej na Wysoczyznę Rawską, po drodze zaczynają się łagodne wzgórza wysoczyzny i lekkie zjazdy (ale potem trzeba to znów podjechać) i pierwszy konkretny zjazd do Jeruzala - już w województwie łódzkim.

Tam zdobywamy skrzynkę związaną z kwaterą wojenną z 1939. Tak więc najpierw odwiedzamy cmentarz i mogiły by spisać hasło do zalogowania skrzynki.



A potem do lasku po skrzynkę, gdzie robimy sobie rozwałkę. Przerwa na logowpisy, jedzenie itp.



Stamtąd idziemy po kolejną skrzynkę, bo jest już blisko, ale droga jest usiana pułapkami. A to górka piasku, na której utyka Kluska i nie chce się ruszyć.



A to krzaki akacji z kolcami, które Kluska odrywa, wbija w źdźbła trawy i tak ma broń (w tle kościół w Jeruzalu).



A to stare, połamane płyty lastriko za cmentarzem... Kluska dodatkowo znalazła węgielek i coś na nich rysuje.



Tak więc od znalezienia pierwszej skrzynki poprzez znalezienie drugie, poodkładanie wszystkiego i wszystkie atrakcje mija jakieś pięć kwadransów nim udaje nam się wyruszyć.

Jeszcze bawimy się w zwiadowców i podchodzimy mamę.



Lornetkowanie - Klu mam nową zabawkę, lornetkę z ośmiokrotny przybliżeniem, fajna bo kieszonkowa, na wyrypę z pełnym obciążeniem w sam raz.



Rypiemy dalej, droga przez las w wielu miejscach piaszczysta i trudno przejezdna, zwłaszcza z pełnym obciążeniem. Poza odcinkami pieszymi dałoby się nawet jechać, ale robimy sobie przyjemny spacerek przez las.



Tajemniczy las jak z horroru.







Aż docieramy do Gacny.



Jest to kaplica w środku lasu, w miejscu o nazwie Gacna - kiedyś mówiliśmy na niej Gocha, bo na mapie mieliśmy taką nazwę, chyba błąd w kopiowaniu map. Tak czy inaczej cały czas dla nas trochę Gochą jest.




Klu w jałowcach



Mierzenie obwodu sosny przy kaplicy - wyszło nam, że ma 262 cm.



Piasek! Tylko dlatego wyciągnęliśmy Kluskę z Jeruzala, bo obiecaliśmy jej piasek pod Gochą. To jest główna droga z Jeruzala, dlatego przepychaliśmy się bocznymi ścieżkami, bo tędy nawet pchać byłoby ciężko.



Kluska dokopała się do skały ma... przepraszam, do piachu macierzystego



Ruszamy dalej (znaczy pchamy dalej), wjeżdżamy... eee wchodzimy z powrotem do województwa mazowieckiego .



Poprzerastana sosna



Docieramy do stawów przy rzeczce Chojnatce.




W tle młyn. Po prawej województwo mazowieckie, po lewej łódzkie, do którego za chwilę wejdziemy (ale już w innej gminie).



Klon jesionolistny - kwiaty żeńskie



i męskie



Idziemy dalej:
- Łoooo! Ziuciek!



W końcu docieramy w krzaki, gdzie kilka dni temu złożyłem depozyt z wodą w butelkach i rozbijamy się noc. W nocy wypełzają ślimole.



Ale też można spotkać inne owady o nocnym trybie życia, czy na przykład takiego pająka.









  • dystans 85.46 km
  • 11.80 km terenu
  • czas 04:57
  • średnio 17.26 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Majówka Minimum 0: Rekonesans

Sobota, 24 kwietnia 2021 · dodano: 02.05.2021 | Komentarze 5

W ramach przygotowań do majówki, wyskoczyłem w teren sprawdzić miejscówki na rozbicie namiotu (żeby potem po nocy nie latać z Kluską po krzakach, tylko wbić się na pewniaka) i złożyć depozyt butelek z wodą (żeby nie targać dodatkowych kilogramów z Żyrka, będąc i tak maksymalnie objuczonym). A rzy okazji sprawdzić kilka skrzynek na trasie. Trasy nie planowaliśmy dalekiej, a odcinki przejazdu miały być krótkie, toteż trasę planowaną z Klu na 4-5 dni mogłem obskoczyć w jeden dzień (a przynajmniej jej kluczowe fragmenty).

Tradycyjny krótki postój przy cmentarzu w Studzieńcu. Zwykle robimy sobie tutaj postój jadąc w tym kierunku.




Przy cmentarzu kwitnie barwinek (co jest dosyć typowe dla starych cmentarzy).



Jakiś biegaczowaty.



Stonoga albo prosionek



Jestem już w łódzkim - kościół w Jeruzalu i drewniana dzwonnica.





Lasy, łąki, mokradła okoliczne.







Wij, zdaje się że z rodzaju Polydesmus





Rawka





Wspomnienie po PKS-ie.



O, takie coś niedawno przybyło (powiększenie mapki po kliknięciu w nią).





Chatka w Chojnacie



Gotycki kościółek w Chojnacie.




Chrzcielnice, epitafia przy wejściu (powiększenie epitafiów po kliknięciu w fotki).









Kule armatnie (prawdopodobnie) wmurowane w ściany kościoła - na fotce są trzy, ale czwarta jest nieco w bok.




Ruiny młyna i zabudowań przymłyńskich nad Chojnatką i sana Chojnatka.






Dojechałem do CMK sprawdzić czy wyasfaltowali serwisówki - otóż od poziomu Chojnaty na południe owszem...



Ale na północ jest cały czas betonka, sprawdziłem jeszcze w Zawadach, od DK70 dalej jest betonka, więc się ciągnie pewnie do rejonu Powązki-Szeligi, a od Szelig jest już asfalt (mniej więcej do Słabomierza, a konkretnie do DK50).



A tu zorientowałem się że strzeliłem buraka - od przejechania przez CMK chciałem ruszyć na północ, minąć dolinę Chojnatki i wbić się w leśną drogę... a tu dojechałem do tego wiaduktu.

Ale potem zorientowałem się co jest grane - na drodze głównej z Chojnaty został zlikwidowany przejazd przez CMK i teraz droga główna jest dawna boczna, na której wybudowali tunel którym przejechałem, toteż znalazłem się za bardzo na północ.



W końcu trafiłem na dolinę Chojnatki z okazałą bobrzą tamą - tutaj jest woda, ale kawałeczek dalej już jest sucho (aczkolwiek nie wiem dokładnie do którego miejsca jest wilgotność w parowie, bo nie sprawdzałem).



A tutaj wiadukt, który dla odmiany został zamknięty - postawiono też betonowe zapory, które przez lokalsów zostały odsunięte, toteż mógł przejechać tędy traktor, którego widziałem.




Takie głazy narzutowe w lesie, a może jeden który się rozpadł (a może nawet nie rozpadł, bo nie wiem co jest pod ziemią).



Do samego Głazu Mszczonowskiego nie zamierzałem zaglądać, ale z daleka zobaczyłem że zostały wycięte krzak, jak brzeziniak obok.

Głaz Mszczonowski - największy głaz na Mazowszu w województwie łódzkim. Znaczy na historycznym Mazowszu, bo obecnie ta część jest w województwie łódzkim.



Tak jakoś łyso się tu zrobiło - wcześniej głaz był co prawda w środku pola, ale z jednej strony była sympatyczna ściana lasku brzozowego. Krzaki już były wycięte ponad 10 lat temu i od tej pory nieźle odrosły, ta tarnina znów odrośnie, bo nie sądzę żeby co roku je wycinali, ale żal że przy okazji wycięli też część drzew... Z jednej strony troszkę krzaków i drzew jest, ale tam chyba jeszcze nie cięli.

No cóż, dzięki samemu wycięciu krzaków, lepiej widać głaz (choć w tej gęstwinie był bardziej klimatyczny), ale też lepiej widać śmieci przy głazie.





Bałem się, że wycięli drzewo z tabliczką, ale na szczęście nie... chociaż tutaj jeszcze chyba nie cięli, mam nadzieję że zostanie.



Półszlak rowerowy - tu jedziemy tylko na jednym kole



Korabiewka



I budyneczek w mirabelkokrzakach.



Kategoria łódzkie


  • dystans 40.21 km
  • 1.00 km terenu
  • czas 02:40
  • średnio 15.08 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

KluskoBiwak 5: Najgorętszy dzień w roku

Sobota, 22 sierpnia 2020 · dodano: 27.08.2020 | Komentarze 16

Mieliśmy pomysł, żeby jadąc odebrać Kluskę ze stanicy, pojechać ciut wcześniej i pokręcić się po okolicy (pokeszować, pozwiedzać), min. zahaczyć o Płock, w którym dawno nie byliśmy... ale upały znów pokrzyżowały nasze plany i wybraliśmy wariant minimum.

Dojechać w niedzielę nie było szans, więc wybraliśmy wariant podobny jak poprzednio - jedziemy w sobotę wieczorem, nocujemy i odbieramy Klu w niedzielę. A że mamy być w stanicy o 15-ej, to rano do momentu gdy pogoda pozwoli, robimy rundkę po okolicy. Niestety w sobotę nie jeździ Mazovia, natomiast jedyny pociąg ŁKA ze Skierniewic do Kutna jedzie przed 18 a nie po 15-ej... co nam pasuje o tyle, że pod Kutnem jesteśmy ok. 19-ej, więc powinno być chłodniej.

I dobrze, że jechaliśmy później, bo dziś był najgorętszy dzień w roku! Przynajmniej w naszej okolicy... ale lato jak to lato, albo upał, albo leje - najpierw skwar totalny, a później burze i ulewy. Na dworzec jedziemy złapać pociąg 16:38, właśnie w okolicy zaczynają krążyć ulewy, nas na szczęście nie dorwały i nie zlały na starcie, a chmury zapewniają wreszcie ochronę przed Słońcem (nadal jest gorąco, ale nie jest to bezpośrednie przypiekanie). Przyjechał Impuls Kolei Mazowieckich, w środku pusto, więc instalujemy się na luzie, nawet Weehoo nie musimy odpinać.




W Skierniewicach przesiadka, idę kupić bilet - parę fotek z wnętrza dworca z socrealistycznym sgrafitto... niestety są ludzie, którym się marzy ich zniszczenie w ramach tzw. dekomunizacji, mam jednak nadzieję że ocalenie i będzie można mieć kontakt z historią podczas przesiadki. Dwa powiększenia po kliknięciach w fotkę.





Bilet wycieczkowy dla dwóch osób i dwa kupony po 0zł na przewóz roweru... pani wydrukowała i stwierdziła, że chyba wydrukuje drugi kupon, bo drukuje jej jakby na przewóz jednego roweru... a nawet jak nie, to od przybytku głowa nie boli, bo i tak jest za darmo.



Do pociągu mamy godzinę, w międzyczasie mijają nas dwa weekendowe pociągi ŁKA Sprinter - przyspieszone z Łodzi do Warszawy i z powrotem. Do Warszawy puszczają reprezentacyjne pociągi, te z okazjonalnymi malaturami - załapaliśmy się na najnowszy, czyli Pogonowskiego z malaturą z okazji 100-lecia Bitwy Warszawskiej (na jednym końcu jest Stefan Pogonowski, na drugim Ignacy Skorupka).





W drugą stronę jedzie Flirt Stulecie Województwa Łódzkiego, oraz Bajkowy (z postaciami z bajek).




Nasz pociąg już stoi - oto Impuls (tak więc z Impulsa przesiadamy się do Impulsa) do Kutna.



Hę, tylko jak się do niego dostać... stoi sobie, ale zamknięty. Bliżej godziny odjazdu pojawia się jakaś babcia i próbuje wejść,. potem konduktor - ten dokładnie obchodzi pociąg i sprawdza, ale i tak musi poczekać aż pojawi się maszynista.



Tędy



We Flirtach ŁKA jest słabo z miejscem na rower - są trzy wieszaki, ale wciśnięte w środku - z jednej strony od wejścia odgradza WC, z drugiej kilka siedzeń i biletomat... W Impulsie na szczęście te trzy wieszaki są przy wyjściu i to po dwóch stronach, więc da się postawić rowery (to więc) i nie musimy rozjuczać rowerów, żeby je potem przed wyściem zapakować z powrotem. Postawiliśmy pod jednym wieszakiem, żeby dwa były wolne jakby kto z rowerem się pojawił (nikt nie wsiadł), co prawda zablokowaliśmy dodatkowo dwa miejsca, ale przy luźnym pociągu to nie problem... zresztą pociąg był tak luźny, a my siedzimy na końcu, więc na przestrzeni z poniższych dwóch zdjęć byliśmy tylko my.




A to strefa dla obsługi pociągu, gdy ten jedzie w druga stronę.



To nasza pierwsza jazda Impulsem w barwach ŁKA, więc go zwiedzamy (najciekawsze rzeczy i tak są w naszym końcu pociągu). Idziemy obejrzeć łan zboża z makami i chabrami... w kibelku.



Rzut okiem w głąb pociągu.



A to miejsca dla podróżnych z dziećmi, widziałem to już na zdjęciach i chciałem sfocić - stolik z grą planszową.





Kostka do gry.



Biletomat - jak widać da się zrobić biletomat zajmujący mało miejsca, a nie wielkości szafy.



Nie jedziemy do samego Kutna, bo nie chcemy się przebijać przez miasto, wysiadamy dwie stacje wcześniej (złotniki Kutnowskie), bo stąd trasa wydaje się optymalna. W czasie przesiadki w Skierniewicach byliśmy otoczeni ulewami, ale tam nie padało, w czasie jazdy nie padało... jednak dojechaliśmy do granicy pierwszej ulewy i gdy wysiedliśmy, zaczęło padać.



Jedziemy dziurdziołami w siąpiącym deszczu (takie kropienie nam nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, wreszcie jakaś ulga po upałach), udaje nam się skrócić o jakieś 2km trasę, bo wyasfaltowała się jakaś gruntówa i zamiast żwirówy mieliśmy równiutki jeszcze asfalt.



Niedobrze, jedziemy wprost w to coś.



No i sprawa się wyjaśniła. Niezorientowanych poinformuję, że jest taka turystyczna piosenka pt. "Jaworzyna",bardzo ładna, ale rzadko się ją śpiewa, gdyż przykleił się do niej przesąd, że jak się ją zaśpiewa, to na pewno będzie lać (faktycznie w tekście jest o deszczu).



I rzeczywiście, zaraz rozpadało się na dobre... kawałek jechaliśmy w deszczu, ale załapaliśmy się na klimatyczny blaszak i przekiblowaliśmy w nim 40min przeczekując najgorszą zlewę. Przy okazji przerwa na piąte śniadanie (lub drugi poobiadek). Przejechaliśmy ledwie 8km od stacji.



Z przystanku oglądaliśmy zachód Słońca.



Tęcza nad przystankiem




W końcu padanie przechodzi w siąpienie i tak się ustaliło, więc ruszamy. Jedziemy w siąpieniu, które czasami ustaje, aż w końcu zupełnie przestaje padać. Opuszczamy województwo mazowieckie i zaliczamy nową gminę (tutaj jest granica dwóch zaliczonych na tym wyjeździe gmin, jeszcze jedną zaliczyliśmy tydzień temu).



Większość trasy rypiemy już po zachodzie Słońca - w zapadającym zmroku i po nocy. Sporo dziurdziołowatych asfaltów, pod Łąckiem ładujemy się w opisywaną tydzień temu śmieszkę - wzdłuż wojewódzkiej jednak nią jedziemy, jakoś przepychamy się przez krzywą kostkówę, potem znośne lub dobre asfalty, na ale za centrum wsi olewamy hopsiastą kostkówę, rezygnujemy się też  ze starego żwirowo-dziurawego asfaltu, lecz lecimy wygodnie asfaltem (o tej porze nie minął nas nawet żaden samochód). I wbijamy się w las by sobie zanocować.

Obiadokolacja się gotuje.



Ten pająk próbował mi wejść w ognisko, więc go przegoniłem... był cały czarny, ale ubabrał się trochę popiołem.



A co tam w międzyczasie u Kluski? Oto niektóre z zajęć - pranie.



Ćwiczenia z kompasem i bieg na azymut.



Strzelanie z wiatrówki



Pierwsza pomoc - tak mi się przypomniało, że jak na PO była omawiana ta pozycja, to ja ze zdziwienie stwierdziłem:
- O, to ja śpię w pozycji bocznej ustalonej!



Kluska, żyjesz?