teczka bikera meteor2017

avatar Miejsce robienia kawy do termosu: Żyrardów. Od 2009 nakręciłem 108816.95 km z czego 15571.85 wertepami i wyszła mi mordercza średnia 16.91 km/h
meteor2017 bs-profil

baton rowerowy bikestats.pl

Czerstwe batony

2022 2021 2020 2019 2018 2017 2016 2015 2014 2013 2012 2011 2010 2009
Profile for meteor2017

Pocztówki zza miedzy

Znajomi bikestatsowi

Jakieś tam wykresy

Wykres roczny blog rowerowy meteor2017.bikestats.pl

Kalendarium

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2018

Dystans całkowity:545.52 km (w terenie 71.80 km; 13.16%)
Czas w ruchu:34:25
Średnia prędkość:15.85 km/h
Maksymalna prędkość:36.70 km/h
Liczba aktywności:26
Średnio na aktywność:20.98 km i 1h 19m
Więcej statystyk
  • dystans 3.25 km
  • czas 00:17
  • średnio 11.47 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze

Z Klu do parku

Wtorek, 31 lipca 2018 · dodano: 13.08.2018 | Komentarze 0



  • dystans 4.00 km
  • czas 00:15
  • średnio 16.00 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze

Po Klu na dworzec

Poniedziałek, 30 lipca 2018 · dodano: 13.08.2018 | Komentarze 0



  • dystans 50.38 km
  • 10.20 km terenu
  • czas 03:06
  • średnio 16.25 km/h
  • rekord 36.70 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Za gorąco na grzyby

Sobota, 28 lipca 2018 · dodano: 30.07.2018 | Komentarze 10

- 32 kurki
- 12,5 prawdziwka (2 całe, 2 z połową ogonka, reszta same kapelusze)
- ponadto z grzybów, których dziś nie zbierałem, a są jadalne -  pojedyncze czubajki, purchawki, surojadki, zajączki (robaczywe) i sporo muchomorów czerwieniejących

Gdyby nie grzyby, to bym chyba dziś nosa z domu nie wyściubił, ale twierdziłem że dla kań i kurek jakoś się przemęczę. Ruszyłem skoroświt, znaczy o 7:30 żeby korzystając jeszcze z porannego chłodu dotrzeć do lasu... w cieniu owszem przyjemnie, ale od rana ani chmurki i słońce z każdą coraz bardziej przypiekało. Na popołudnie zapowiadali jakieś deszcze, więc liczyłem się z tym, że nie tylko będę zlany potem, ale też solidnie deszczówką, miałem za to nadzieję że przynajmniej sporo chmur będzie na powrót.

Niech mottem na dzisiejszy dzień będzie ten cytat z Walerka:



Myślicie, że trochę przesadziłem opisując żyrardowskie drogi rowerowe we "Wczasach pod wierzbą"? No to patrzcie jaki skate park nam właśnie budują:



Żyrardów bardzo długo tkwił w epoce kostki gładzonej, teraz co prawda ktoś wynalazł asfalt, ale drogowcy tęgo główkują i kombinują co by tu zrobić żeby uprzykrzyć życie rowerzystom, a ponadto jak zrobić, żeby przynajmniej 50% nawierzchni nadal była kostkowa).

Jeszcze nie ukończyli i nie oddali do użytku, a już ktoś skosił jeden ze znaków... a może to sami drogowcy nie zauważyli, bo to zdolniachy są pierwszej wody.



Ale zajmijmy się rzeczami przyjemniejszymi - kurki owszem było, choć niedużo. Widziałem wszędzie, nawet w tych rzadziej odwiedzanych przez grzybiarzy miejscówkach, że ktoś się przeszedł (może nie dziś, ale wczoraj, czy przedwczoraj), bo walały się robaczywe ogonki i kapelusze. Być może część kurek została wyzbierana i dlatego zbiór taki sobie, a nie że tylko tyle urosło.

Kani nie znalazłem żadnej, no cóż, to też może być efekt wyzbierania.





Malutkie kurki rosną, tak więc to nie koniec, ale nie wiem czy w taki upał będzie mi się jeszcze chciało jechać.



Jeśli chodzi o owoce, to jest generalnie urodzaj, jak widać także w przypadku żołędzi... całe mnóstwo leżało pod dębami i cały czas spadały, raz omal w globus nie zarobiłem.



Za to prawdziwki były - większe raczej wyzbierane, bo walały się wspomniane robaczywe resztki. A te starsze co się ostały, to w 100% były robaczywe... no cóż, przy takiej pogodzie grzyby robaczywieją na potęgę.




Tylko te młodsze dało się zbierać, a i tak prawie wszystkie miały robaczywe ogonki, a niektóre także kapelusze. W sumie wszystkich borowików, wliczając te robaczywe znalazłem ze dwa razy więcej.





Zajączków parę trafiłem, kontrolnie ze dwa ładniejsze sprawdziłem, ale były kompletnie robaczywe. Generalnie zajączki jest sens zbierać jesienią, bo latem,  to są w większości robaczywe lub zapleśniałe, a jak jest jeszcze tak ciepło, to praktycznie wszystkie. Poza tym są małe i człowiek nazbiera się jak głupi, a ma tyle co kot napłakał.



Goryczak w pniu



Było też kilka czubajek



A także sporo muchomorów czerwieniejących. Niby są one jadalne, ale muchomorów zasadniczo nie zbieram (poza rdzawobrązowym, znaczy czubajką), bo jak na mój gust zbyt  łatwo je pomylić z tymi trującymi. A młode to już w ogóle - ten na drugim zdjęcoi obstawiam że też czerwieniejący, ale głowy bym nie dał.




Wreszcie naszły chmury i nawet zaczęło całkiem intensywnie padać. Jak przestało zebrałem się, ale niestety wkrótce wyszło słońce i skwar się zrobił potworny. Chmury owszem były, ale niezbyt dużo i niestety nie nade mną... nawet jak zaczął kropić deszcz, to słońce cały czas lekko już z boku przypiekało zdrowo.



Tarnina też oblepiona owocami... prawie się upiekłem zatrzymując się na drodze i  robiąc te zdjęcie, jak się jedzie, to jednak jakiś powiew jest.



Polska - kraina wałków. Ponadto z podobny haseł podoba mi się - kraj kwitnącej cebuli.



Postanowiłem zrobić postój w krużgankach w Miedniewicach, żeby nieco wystygnąć.






I tak na raty, kolejny postój na terenie cegielni Wiskitki... a właściwie nad gliniankami, bo cegielni już dawno nie ma.



Wściekły ptak, nie dziwię się... w taki upał.




Z cyklu "Sławni Żyrardowiacy". Co prawda ten nie jest rodowity, a flancowany z greckiej prowincji, ale niech mu tam będzie (retroprasówka 1933-06-15, Dzien Dobry!)



  • dystans 7.84 km
  • czas 00:36
  • średnio 13.07 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze

Z Klu do parku i na dworzec

Piątek, 27 lipca 2018 · dodano: 13.08.2018 | Komentarze 0



  • dystans 72.03 km
  • 0.50 km terenu
  • czas 04:41
  • średnio 15.38 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze

Walery Wątróbka rusza na odsiecz (po mieście x12)

Czwartek, 26 lipca 2018 · dodano: 28.07.2018 | Komentarze 4

Ostatnio strażacy byli na czasie, można nawet  powiedzieć, że był to gorący temat.Oto jak o przedwojennej straży pożarnej pisał Walerek ("Straż Mirowska" ze zbioru "Szafa gra"). A tu żyrardowscy strażacy wyruszają z koszar... bo tu kiedyś były koszary kozaków, choć budynki się nie zachowały.



Co do pożarów, to taka retroprasówka, doskonale podsumowująca. I cóż, że nie ze Szwecji (1934-06-03, Dzień Dobry!)



Ze Szwedami Walerek też miał doświadczenia i przed wojną (1937-06-28 Dzien Dobry!)  i po wojnie ("Nie dajmy się zagiąć" - str. 1 i 2, str. 3 ze zbioru "A to ci polka!").

A skoro jednogłośnie zdecydowaliście, że chcecie poczytać o Walerku gaszącym pożary w Szwecji (znaczy jednym głosem lavinki), to proszę bardzo, jechał Walerek przed wojną ratować Abisynię? (1935-08-25 Dzien Dobry!) Jechał, no to teraz jedziemy z kolejnym kawałkiem a' la Wiech, a Walerek do Szwecji:



Ogniem i sikawką

Głośno ostatnio o naszych strażakach, którzy pojechali Szwedziakom Potop zrobić. Nie chodzi to o rewanż sprzed paru setek lat, ale o to że będą ich ratować od klęski ognia i popiołu. Miło było patrzeć jak czerwoną kolumną zasuwają do mokrej roboty, chociaż już tego fasonu co przed wojną nie mają, jak gazowali z trąbieniem przez miasto i błyyskali wyglansowanymi mosiężnymi czapkami, to dopiero było na co popatrzyć.

Ale i tak z tych emocji usiedzieć w domu nie mogłem, totyż postanowiłem również z odsieczą wyruszyć na północ. Zwłaszcza że początek lata był u nasz mocno deszczowy, to teraz będzie okazja fest się opalić. A musicie wiedzieć, że ja za honorowego rycerza świętego Floriana jestem, niejeden raz do rana gazowałem "Pod strażakiem" koło mirowskich koszar straży ogniowej. Namówiłem więc szwagra, który również jest również pierwszem fachowcem w robocie ogniowej, parę lat temu nazad robił za pomocnika malarza, gdy był remont remizy. Szykujemy się więc oba cwaj do podróży, a tu Gienia zaczyna cholerować, że w żadnym razie nas nie puści, bo Szwedziaki swego czasu z ichnim Orbisem przyjechali do nas większą wycieczką na kolubrynach i tak zwiedzali kraj wzdłuż i wszeż, że po tej awanturze wszyscy rodacy z podbitymi ślipkami chodzili i żadna cała szyba się w Polsce nie ostała.

Swoją rację małżonka ma, ale przetłomaczyłem jej, że po pierwsze primo Kmicic sam jeden jem w końcu kota pogonił i takie knoty dostali, że nawiewali aż się kurzyło i od tej pory dwa razy się zastanowią nim się w Polskie zapuszczą. A po drugie sekunde sąsiadamy jesteśmy, więc to normalne że od czasu do czasu jakieś mordobicie odchodzi. Jak na przykład Gienia ze Skubliszewską się czasami za loki wezmą, to potem przez tydzień poobijane chodzą, ale potem znowu są najlepsze psiapsiółki. Mało tego, trzeba wiedzieć że wtedy za kuzynów byliśmy, bo jak raz i u nasz na tronie Szwedziak siedział, a w rodzinie to jeszcze gorsze awantury. Nieraz jak ze szwagrem mocno podkropione późno do domu wracami, to bywa że Gienia tak nas w ciemię talerzem, albo pogrzebaczem pizdnie, to tydzień albo półtora w łóżkach musiem się kurować. A Gienia jest w rzucie zastawą stołową pierwsza sportówka i na Olempiadzie może startować, także samo pogrzebaczem, wałkiem, czy inszym tłuczkiem prima sort fechtuje.

Ale wracając do Szwedziaków, to jeszcze trzeba pamiętać że dzięki niem Warszawa jest teraz za stołeczne miasto. Bo jak spojrzycie na ten słup przed zamkiem, to na górze nie sterczy jakiś taternik, co krzyża na Giewoncie się trzyma by nie zlecieć na pysk, tylko król Zegmont z pałaszem. Pomnik ten warszawscy rodacy mu wystawili, bo gdyby nie on, to Warszawa byłaby dzisiaj za jakiś Grójec, albo inny Parzęczew, a było to tak: wybory na króla się na Woli odbywali i za jednego z kandydatów był tenże Zygmuś, któren specjalnie ze Szwecji tu przyjechał, bo mu się widziała ta fucha. Kupa narodu się tu zjechała, kwater zabrakło, to ludziska w namiotach po ulicach spali, Zyzuś zaś ich tak zatrajlował, że koniec końców za króla się został. Pojechał więc do królewskiego M4 w Krakowie, ale stamtąd do rodziny w Szwecji daleko, kilka tygodni parowcami po Wiśle, a potem jeszcze po Bałtyku musiał zasuwać, zeby do stryja na imieniny przyjechać. A jak już dotarł, to okazywało się że za późno na ochlaj i koryto, bo goście wszystko wtrąbili. A jak mu się jeszcze chałupa w Krakowie sfajczyła, to powiedział:
- Chromolę, nie odbuduję tego Wawla, bo w cholerę stąd wszędzie daleko. Zasuwam do Warszawy, bo tam widzę że polskie króle nielichą chałupę mają, do której na letniaki przyjeżdżają. Nada się, tylko fest piec się obstaluje przed zimą, graty i służbę sprowadzi, to i cały rok się tu wytrzymie.

- Tak więc miłościo moja konsystorko i cywilna - kończę pogadankie historyczne - było nie było, jadziemy utrzymywać stosunki dobrosąsiedzkie...
- Ja ci dam stosunki zbereźniku jeden! Szwedki jedziesz podszczywać - i lu mnie z zaskoczenia, ażem się kopytami nakrył. Dopiero jak mnie zamroczenie minęło, żem jej przetłumaczył zawiłości języka ojczystego, ale i tak krzywo na mnie patrzyła i klątwy mruczała pod nosem.

Ze szwagroszczakiem szybko sie spakowaliśmy, zabraliśmy skrzynkie czystej i półliterek gorzkiej do zakrapiania, bo przecie o suchym pysku z żywiołem walczyć nie będziem, a tam ponoć wyrób monopolowy pod udziałkiem. Takie prawo obowiązuje, że zaczem jeden głębszy się wychyli, obiad z trzech dań z komputem trzeba opchnąć, znakiem tego z samą zagrychą problemu być nie powinno, tylko słoik korniszonków i dwa jajka na drogę wzięlim.

Cała kamienica nas żegnała ze łzamy w oczach, kiedy wyruszaliśmy, sąsiad nas nawet zaopatrzył w gasnicę z samochodu, bo mu rok temu nazad ważność straciła. Zasunęlim od razu na dworzec i kapujem w telewizorek jaki najbliższy pociąg na północ. Grodziszk nie, bo na zachód, Radom znowuż na południe, Tłuszcz...
- Dobra, jadziem na Tłuszcz - wyrwał się Piekutoszczak.
- Co ty, zupełnie Cie pogrzało? Przecież to na wschód.
- W Tłuszczu się przesiadasz na Ostrołękie, a to już prosto na północ.

Co racja, to racja, no to kupiliśmy bilety i czekamy na peronie. Ale szwagier tak mnie zatrajlował, że gdy wjechał pociąg nie zdążyłem zobaczyć co ma na czółku napisane. Pytam więc jakiegoś faceta:
- Panie, jaki to pociąg?
- Zielony.
- Dokąd...
- Do połowy.
- Na Tłuszcz on?
- Nie, na elekstrykę.
Nagła krew mnie zalała, bo niewąsko nasz obciął i to trzy razy z rzędu. Ale udało mi się utrzymać nerwy na wodzy. Szwagroszczak nie utrzymał i lu go w mordę.
- Ożesz ty flimonie za baczki szarpany, z poważnych podróżnych w służbie ojczyzny na pomoc bratnim narodom jadących żarty sobie stroisz? Drakie humorystyczne publicznie uskuteczniasz? Już ja ci pokażę taki kabareton, że przez miesiąc będziesz się tarzał ze śmiechu w Szpitalu Praskiem jak cię będą składać do kupy - i jak mu nie poprawi z drugiej strony, jak nie przyłoży jeszcze raz. Kotłowanina nielicha się zrobiła, aż SOKiści przylecieli, nasz za halc i na komisariat, gdzie do rana mnie ze szwagrem zamkli. A dlaczego? Za to że chcieliśmy informacje turystyczne uzyskać u jakiegoś lebiegi w te i nazad Poniatoszczakiem na Pragie pędzonego.

Wyspaliśmy się w państwowem pensjonacie i rano z powrotem zasuwamy na dworzec. Tem razem kapujemy co to za pociąg, żeby znów się głupio nie naciąć. Tłuszcz przyjechał, załadowaliśmy się, a ponieważ śniadania nam nie dali w mamrze, napoczęliśmy flaszkie pod te jajka. Pociąg ładnie zasuwa, aż nagle stanął w szczerym polu, stoi i stoi. Zaniepokoiło nas to deczko, bo na przesiadkę mamy ledwie kwadrans i to niecały. Akurat przyszła konduktorka sprawdzać bilety, więc pytam czy zdążymy.
- To zależy ile jeszcze postoi. Nieraz jak przytrzymają pod Rembertowem dłużej, to trzeba dzwonić że są pasażerowie na Ostrołękę - westchnęła i przysiadła na chwilę - Kiedyś wjeżdżamy spóźnieni do Tłuszcza i widzę, że Ostrołęka rusza z peronu, więc dzwonię i pytam "Ostrołęka, dlaczego odjeżdżasz!?", a on na to "Mam zielone światło, to jadę"... a to było tylko 5 minut i powinno wystarczyć na skomunikowanie, a teraz weź czekaj do południa na następny.

Zapowiada się więc nerwówka i bieganie po peronach, no to żeby być w formie na te sportowe wyczyny, wyciągamy kolejną buteleczkie i bierzemy się za korniszonki. Do Tluszcza wjeżdżamy na styk, wypadamy z pociągu i galopem do tunelu, ale gdy wypadliśmy na drugi peron, to nas zamurowało. Zamiast porzundnego pociągu stoi jakiś wagonik, co to nim się zacznie już się kończy. Za nami po schodach wchodzi zaznajomiona wcześniej konduktorka.
- Autobusik, autobusik. Wsiadajcie panowie śmiało.
No to wkitowaliśmy się do środka, a tam z wyglądu ni to ogórek, ni to Autosan, takżesamo klimacik wycieczki autokarowej, w środku grzybiarze, wędkarze, wycieczka studenckiego klubu turystycznego ze średnią wieku 45 lat. No teraz tyle się studiuje, bo jak obywatel zrobi inżeniera czy magistra, to okazuje się że na nikim wrażenia to nie robi i trzeba się się brać za drugi, trzeci fakultet, a latka lecą. Ale równe młodziaki byli, ogórki nam się skończyli, to podzielili się swoją wałówką, my zaś zrewanżowaliśmy się kolejną butelczyną wyrobu wysokowyskokowego i tak wesoło minęła nam podróż.

A w Ostrołęce kapota, okazało się że żaden pociąg dalej nie jeździ, pekaesów takżesamo nie ma. Zasiedliśmy więc w barze "Pod Semaforem" i radzimy co dalej. Zamówiliśmy kilka kolejek, żeby zapasów bardziej nie uszczuplać. Aż tu nagle słyszymy z radia, że w Grecji pali się tak samo, jeżeli nie bardziej jak u Szwedziaków. Bez namysłu zdecydowaliśmy, że trzeba zasuwać na ten antyczny półwysep i ratować staroświeckie pamiątki.
- Widzisz Feluś - zasuwam gadkie - nasze dzielne strażaki we Szwecji już pewnie dogaszają popiół, więc nic tam po nas, jadziem z powrotem w dół globusa ratować Bałkańczyków.

Tyle że "Pod Semaforem" przegazowaliśmy resztę fonduszy na podróż. Ale cóż, strażakom fondnęli prom za darmochę, to nam się pociąg należy, totyż na pewniaka pakujemy pakujemy się bez biletów. Ale co z tego, skoro konduktor był żłób nieużyty i nic poza własnem podwórkiem go nie obchodziło. Szwagier zbeształ go publicznem słowem i w ucho dał zeby nauka się utrwaliła, ale w stolycy już na nas czekali granatowi funkcjonariusze i znów mieliśmy nocleg na koszt państwa.

W ten deseń nie udało się udzielić braterskiej pomocy zaprzyjaźnionym narodom i zostaliśmy w Warszawie. Może to i dobrze, bo jak strażaki rozjadą się na wszystkie strony ratować całą Europę, to kto będzie gasił, jak pożar u nasz wybuchnie? Wiadomo - ja ze szwagrem.


Potrzebny Wątróbka i Piekutoszczak! (1934-05-13 Dzien Dobry!)

To by było na tyle, ale jeszcze trochę retroprasówki w temacie pożarów... ot na przykład taka seria dzień po dniu (2-5 czerwca 1933, Dzień Dobry!)






Jeden był w Łodzi, a tu kolejne dwa... to chyba nie przypadek, że w "Pali się!" Brzechwy pali się właśnie w Łodzi (1937-08-03 , 1937-06-14 Dzien Dobry!)




Oj, tutaj to się chyba Walerek zapłacze! (1934-04-29, Dzień Dobry !)



No i na koniec dwa wycinki o tym, że praca strażaków jest bardzo niebezpieczna (1937-08-02, 1934-05-27, Dzień Dobry!) 




U nas na Mazowszu to ludzie mieli fason, przyjechali strażacy gasić stodołę, to jeszcze dostali po mordzie.


Inne kawałki à la Wiech we wpisach:
- Czwarty miesiąc lata
oraz z serii "Letniaki w Żerardowie"
- Luxtorpeda Mazowiecka i Wczasy pod topolą
- Muchomory w sosie komarowem
- Podróż dwupiętrową kamienicą

Ponadto trochę o tym jak Wiech odwiedził Żyrardów:
- Wiech w i o Żyrardowie


  • dystans 5.64 km
  • czas 00:25
  • średnio 13.54 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Z klu do biblioteki (w sześciu deszczach)

Środa, 25 lipca 2018 · dodano: 26.07.2018 | Komentarze 2

Dziś dzień biblioteczny - zasuwamy więc oddać stosik książek i wypożyczyć nowy. Najpierw do filii nr 2, po załatwieniu formalności, jeszcze zwiedziliśmy część z wolnym dostępem i połaziliśmy między regałami z książkami.



I znaleźliśmy zakamuflowany stolik za winklem.



Kluska w ogóle przetestowała po kolei wszystkie miejsca do siedzenia.



A potem do Centrali na Mostową, jak dojeżdżaliśmy to zaczęło padać, więc Klu szybko schowała się w środku, a ja spokojnie przypiąłem rower (deszcz już przechodził, był niezbyt intensywny, ale krople duże). Idziemy na pięterko do oddziału dziecięcego ze stosem książek i gier.



Potem myk do parku, posiedzieliśmy tam prawie półtorej godziny, aż nagle przyszła ulewa, więc się szybko ewakuowaliśmy, ale i tak już jechaliśmy w tym największym deszczu, ulice momentalnie zamieniły się w strumienie wody... Kluska tymczasem opatulona pelerynką śpiewała sobie piosenkę-zmyslankę o ulewie, a potem o lokomotywie której uczyła się na zakończenie w przedszkolu i nim dojechaliśmy do domu przestało padać.



Powyżej Klu przed odjazdem z parku, a poniżej po przyjeździe pod dom.  Jakiś czas potem jeszcze jeden deszcz, też ulewny, ale już nie tak,  przeszedł.



Później się rozpogodziło, owszem przechodziły jakieś deszcze, ale bokiem. Jeden na przykład przeszedł na południe od Żyrka, drugi na północ i dopiero za Żyrardowem się połączyły. lavinka przejęła dyżur i wyszła z Kluską na sąsiedni plac zabaw, po pewnym czasie przyszedł jeden deszcz, po jakimś czasie drugi (oba średnio intensywne, ale krótkie) Kluska może by się ewakuowała, ale że była z najlepszą przyjaciółka, to żadne deszcze jej nie przeszkadzały... dopiero jak przyszła trzecia, ale taka porządna zlewa to wszyscy dali nogę z placu.



Jak przechodziły chmury i deszcze, to wychodziło słońce i robił się skwar... ale też pojawiła się tęcza.





Chmury kłębiasto-mordziaste, jak by to określił Walerek.





A wracając do biblioteki - oddaliśmy książeczkę kolejową, a z tej serii wypożyczyliśmy jedną o tematyce komunikacyjnej. No i o strażakach, bo strażacy są teraz na czasie. Tak na marginesie, jak sądzicie? Może Walerek powinien się tam kopsnąć za morze ratować Szwedziaków? On juz przed wojną ruszał na pomoc bratnim narodom w potrzebie - jak Mussolińczak na Abisynię napadł, to Walerek ze szwagrem ruszyli z odsieczą... nie będę detalicznie opowiadał jak to było, przeczytajcie sobie sami: Dzień Dobry! 1935-08-25



  • dystans 3.25 km
  • czas 00:17
  • średnio 11.47 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze

Z Klu do parku

Wtorek, 24 lipca 2018 · dodano: 13.08.2018 | Komentarze 0



  • dystans 7.26 km
  • czas 00:26
  • średnio 16.75 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze

Po Klu na dworzec

Poniedziałek, 23 lipca 2018 · dodano: 13.08.2018 | Komentarze 0



  • dystans 60.50 km
  • czas 03:43
  • średnio 16.28 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze

Wiech w Żyrardowie (po mieście x9)

Poniedziałek, 23 lipca 2018 · dodano: 25.07.2018 | Komentarze 3

Tym razem nie będzie kawałka a' la Wiech, tym razem cytuję fragment felietonu samego Stefana Wiecheckiego (z tomu "Szafa gra"), w którym wspomina wizytę w Żyrardowie




Kartka z mojego pamiętnika (fragment)

"Od kilku dni odbywam znowu „pasterski” objazd po Polsce, odwiedzając rozsiane po niej szeroko warszawskie „owieczki”. I tym razem, jak zwykle, w towarzystwie Mieczysława Fogga, który w międzyczasie został czcigodnym jubilatem. On śpiewa swoje czarujące piosenki, ja recytuję felietony, a razem robimy obserwacje, co się też na naszej prowincji zmieniło na lepsze na odcinku sal koncertowych, gdzie odbywamy swoje wieczory.

I trzeba powiedzieć, że zmiany są olbrzymie. Przybyło całe mnóstwo Domów Kultury, w których w naprawdę kulturalnych warunkach można posłuchać koncertu, jak również go „odbyć”. Zdarzają się, i to nawet dość często, domy z „zapleczem scenicznym”, wyposażonym w czysto utrzymane „wygody” dla występujących aktorów czy literatów wygłaszających prelekcje. Nie wszędzie są one urządzone jednakowo wytwornie, ale bywają nieraz wprost luksusowe.

Na przykład wspaniały Dom Kultury w dużej osadzie fabrycznej pod Warszawą, ma te przyległości, tego rodzaju, że pozazdrościć ich może niejedna instytucja społeczna w stolicy. Jest tam jeden drobny co prawda mankamencik i nie warto by o nim mówić, gdyby nie to, że występ nasz odbywał się podczas dwudziestostopniowego mrozu.
Felerek ten polega na tym, że z chwilą pociągnięcia za wiadomą rączkę, woda z rezerwuaru nie płynie w przepisowym kierunku, tylko wylewa się pociągającemu wprost na głowę. Nie przesadzajmy, nie wszystka, ale w każdym razie w ilości wystarczającej do dużego orzeźwienia. Dla młodych, stremowanych występowiczów, zabieg ten może mieć wpływ nawet dobroczynny. Jubilaci jednak - przy niskiej temperaturze na dworze - troszkę narzekają.

Ale rzecz ciekawa, nikt z orzeźwionych nie zdradza wobec kolegów miłej niespodzianki, jaką kryje omawiane ustronie. Każdy czeka na swego następcę, ukradkiem tylko obserwując jego minę przy wyjściu. Kiedy mniej więcej wszyscy są już załatwieni, następuje zbiorowy wybuch śmiechu i cały zespół w świetnych humorach, lekko kichając, opuszcza gościnne progi żyrardowskiego Domu Włókniarza.

Drobne tego rodzaju urozmaicenia nagradza występującym sowicie szczery, życzliwy, a często nawet entuzjastyczny stosunek do nich miłej publiczności. Czasem entuzjazm ten staje się powodem kłopotliwych sytuacji i utrudnia nieco spożycie tak zwanej wieczerzy po przedstawieniu. W chwili pojawienia się bohaterów wieczoru na sali miejscowej restauracji powstaje szmerek, zamieniający się wkrótce w owacje i żywiołowe domaganie się powtórzenia choćby jakichś fragmentów występu na estradzie lokalu."
Styczeń 1954 r.




Jak czytałem ten felieton, to już na wzmiankę o "dużej osadzie fabrycznej pod Warszawą" domyślałem się, że będzie o Żyrku, zwłaszcza w powiązaniu ze "wspaniałym Domem Kultury"... no, budynek prima sort, dobra przedwojenna robota, znaczy się jeszcze sprzed tej pierwszej wojny, bo ukończony w 1913 roku. Jak dodał, że był to "żyrardowski Dom Włókniarza", to była to już tylko kropka nad i. Skróconą wzmiankę o tym domu kultury z felerkiem, ale już bez jakichkolwiek informacji umozliwiających jego lokalizację, znalazłem też we wspomnieniach Wiecha "Piąte przez dziesiąte".

Obecnie przybytek ten nazywa się Centrum Kultury (link), za mojej młodości był to Miejski Dom Kultury, wcześniej (niekoniecznie w tej kolejności) Międzyzakładowy Dom Kultury, Dom Włókniarza, Klub Fabryczny, a na samym początku Dom Ludowy (tzw. Ludowiec).



To może rzut okiem na wnętrza. W holu na parterze uwagę zwraca posadzka z małych płytek heksagonalnych, swoje lata ma i jest już nieco zużyta, ale nadal przykuwa wzrok.






Neon przy wejściu na salę widowiskową (pełniącą też funkcję kinową). Hmm, nie pamiętam dokładnie, ale ten neon chyba był kiedyś na elewacji budynku? Może dlatego wydaje mi się, że ta wieża jakaś taka łysa i brakuje mi na niej jakiegoś neonu, albo stylowego napisu. A na tej starej pocztówce (znaleziona na allegro), widać, że wieża była w ten deseń była zagospodarowana, a z boku jeszcze stary neon, starego kina Len (bo obecne zostało reaktywowane w latach 90. po upadku większego kina Słońce).





Na półpięterku też są kanapki (huannie - zęby precz! kanapki sa do siedzenia!) i makieta Ludowca, jest też jeszcze trochę tej samej posadzki.



Pięterko - kolejne kanapki, a posadzka jak widać miejscami ułożona na nowo, bez zachowania wzoru.





To co? Zasuwamy na górę?



Schody, schody, schody...






W felietonach Wiecha Żyrardów się jeszcze czasem pojawia, co prawda nie tak często jak taki Grójec, czy inny Parzęczew, ale jednak. Poniżej dwa fragmenty z tego samego tomu, gdzie Żyrardów jest wymieniany w kontekście podróży kolejowych (co zrozumiałe):

Przesiadka na Księżycu (fragment)

- Też o tem mówie, bo na własne oczy czytałem. Mają być podobnież takie specjalne bomby atomowe z siedzącemi miejscami w środku. Ładuje się tam podróżnych, cały majdan nabija w armatę i wystrzela na Księżyc czy jakąś inszą gwiazdkie podług rozkładu jazdy.
- No, dobrze, ale w jakiem celu?
- Jak to w jakiem? W turystycznem. „Orbis” to wykompinował. W Zakopanem w sezonie tłok, że palca nie ma gdzie wsadzić, a na Księżycu przestronno. To sie pchnie troszkie gości na Księżyc, troszkie na tego Marsa i plan wykonany.
- No tak, ale to podobnież dosyć daleko stąd?
- Nie można narzekać, ładne parę lat w jedne stronę sie jedzie.
- Ale kolejarze nie będą chyba tej komunikacji obsługiwać?
- Dlaczego?
- Bo jeżeli o wiele teraz na Dworcu Głównem w Warszawie słyszem przez „pudełko”, że: „Pociąg międzynarodowy do Paryża przez Ożarów, Błonie, Sochaczew, Żyrardów, Berlin, Brukselie ma dwieście dziewięćdziesiąt dziewięć minut spóźnienia”, to się pytam pana szanownego, jakie będą ogłoszenia, na tem atomowem dworcu międzyplanetarnem? Chyba takie: „Atomówka pospieszna Mars - Ziemia przez Księżyc - dotychczasowe opóźnienie czterdzieści siedem lat, pięć miesięcy i dwanaście dni?
- Owszem, to rzecz możliwa.
- To wyjedź pan tam w podróż poślubną, przywieziesz pan nazad dorastające wnuki.
Styczeń 1953 r.



No, jeżeli do tego Paryżewa jechał jednocześnie przez Błonie i Żyrardów, to ja się nie dziwię że miał 299 min., opóźnienia.



Pociąg do Paryża (fragment)

Nie ma większych kawalarzy i satyryków od naszych kolejarzy. (...)
- Bo właśnie w tem dniu do koleżki, niejakiego Pędraszewskiego, któren w Stalinogrodzie zamięszkuje, się udawałem na ostatki. Przychodzę, uważasz pan, na stację i oczom nie wierzę. Pociąg do Paryża przez Milanówek, Grodzisk, Żyrardów, Rozprzę, Stalinogród załadowany tak, że mysza by się nie dostała, a tu jeszcze ze dwieście osób kituje się do niego drzwiamy i oknamy. Jakaś paniusieczka ciężko okutym kufrem tłucze przed sobą w plecy faceta, któren zakorkował drzwi i ani w te, ani nazad ruszyć się nie może. Za nią znowuż stoi dziki w oczach bronet, ze skórzaną teczką i co i raz głową dubla w pierwszą krzyżową jej zasuwa, żeby się naprzód posuwała, a to jest tak zwana fizyczna niemożebność, bo przez okna widać, że szczęśliwe podróżne, co się wcześniej do środka zamelinowali, języki mają wywieszone do pasa i oczne gałki na wierzch jem wychodzą, z powodu, że tak ciasno.

,,Co jest - myślę sobie - z temy Francuzamy, z całego świata w Warszawie się zebrali i tem jednem pociągiem do Paryża zapychają?” - I ponieważ jeden Francuz na serdeczny odcisk mnie wskoczył, kopłem go troszkie w kostkie, a on do mnie z zapytaniem: „Co się pan, do cholery, kopiesz?” - w najczystszem polskiem języku.
„To pan szanowny nie Francuz?” - pytam się go.
„Jaki tam Francuz, z miasta Łodzi jestem do domu sie udaje”.
„To koniecznie musisz pan jechać przez Paryż?”
„Co pan tu wariata z człowieka robi, do Koluszek jadę, bo tam jest przesiadka.”

I co się pokazało, do Koluszek można się było dostać tylko paryskim pociągiem, bo wszystkie inne zostali właśnie w tem dniu odwołane. I to nie tylko do Koluszek, w każdem prawie kieronku cofnęli kolejarze co najmarniej jeden pociąg, i to, uważasz pan, przed samem pierwszem marca, kiedy dziesiątki tysięcy ludzi na urlopy i zimowe wczasy się udawali. Tylko przez samopoczucie humoru można było zrobić coś podobnego. Bo, faktycznie, co się działo w pociągach, to boki zrywać!
Marzec 1954 r.



Jeszcze w drugim tomie zbioru "Śmiej się pan z tego" znalazłem taki oko kawałek. Tutaj raczej nie nawiązuje do jakiejś konkretnej szkoły i drużyny, bo podstawówki w Żyrku miały numery od 1 do 7 (a o innej numeracji nie słyszałem). Tak więc równie dobrze ślina napióro mogła mu przynieść szkołę w Kobyłce, Sochaczewie, czy innym Grójcu i żadnej różnicy by nie było. Ale jest Żyrardów, co odnotowuję jako ciekawostkę... zresztą kawałek prawie na czasie, teraz też naszą kadrę można do Żyrardowa wysłać, niech z chłopakami z Trójki najpierw poćwiczą.

Knoty po finlandzku (fragment)

No i w ten deseń doszło do tego `meczu, któren dzisiej odbędzie się w Warszawie. Po mojemu przypuszczam, że wątpie, żeby się Finlandczyki chcieli wyróżnić z innych narodowości, ale próbować można. Jeszcześmy po finlandzku nie dostali.
Ale jeżeli rozchodzi się o ten fakt, to nasza tak zwana drużyna państwowa powinna na razie, zaczem się nie poduczy, z jakimś skromniejszem przeciwnikiem szczęścia spróbować. Na przykład ze szkołą powszechną numer 111 w Żyrardowie. To podobnież są duże w tem sporcie kozaki, ale jak raz szczęście może jem nie dopisać.
Szanse są poważne, bo podobnież ich bramkarz Feluś lanie wczorej od ojca otrzymał za dwójkie z artmetyki i robinzonady jak się należy nie może uskuteczniać.
Jakby nie było, czegoś się będzie można na konto techniki od nich dowiedzieć.


Na razie tyle znalazłem, jak na jakiś ciekawy kawałek trafię, to postaram się uzupełnić. Natomiast Żyrardów w przedwojennych felietonach Wiecha to znowu temat na osobny wpis...

A tu kilka moich kawałków a' la Wiech:
- Ogniem i sikawką
- Czwarty miesiąc lata
oraz z serii "Letniaki w Żerardowie"
- Luxtorpeda Mazowiecka i Wczasy pod topolą
- Muchomory w sosie komarowem
- Podróż dwupiętrową kamienicą
Kategoria mazowieckie


  • dystans 54.19 km
  • 18.30 km terenu
  • czas 02:46
  • średnio 19.59 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Za gorąco na jagody

Niedziela, 22 lipca 2018 · dodano: 24.07.2018 | Komentarze 3

Tak naprawdę to dwa tytuły "Za gorąco" i "Na jagody"... ale po prawdzie zrobiło się za gorąco na jagody i w ogóle na cokolwiek. Dziś było gorzej niż dzień wcześniej, rano nie było chmur i słońce prażyło od początku dnia, z rzadka jakaś pojedyńcza chmura dała chwilę wytchnienia przed tym żarem z nieba, no i praktycznie zero wiatru, w lesie trzy razy pojawiał się podmuch i miałem nadzieję że zacznie wiatr, ale po chwili cichło.

W lesie zainstalował się na miejscówce jagodonośnej, ponieważ najwięcej i najładniejsze jagody występują w lesie sosnowym , dosyć świetlistym, to niestety cienia jakoś dużo tam nie było (a gdzie przyjemny cień z gęstego stropu lasu liściastego, tam jagód nie było). W tej sytuacji jagód bardzo intensywnie nie zbierałem, robiłem często i długie przerwy - siadałem w cieniu pod drzewem i chłodziłem się kawą mrożoną z termosu, albo zimną wodą z zamrożonej butelki wsadzonej na noc do zamrażalnika. Do tego przegryzka i lektura Wiecha, trzeba się wprowadzać w klimat.

Start z przygodą - przejeżdżam przez Żyrardów, jadę ścieżką przez las... nagle patrzę, że nie mam licznika. Niestety blokadę zaczepu ma uszkodzoną, chciałem kiedyś kupić drugi taki sam, do drugiego roweru, żeby swobodnie żonglować licznikami między rowerami, ale okazało się że już nie ma takich w sprzedaży. Dobra, szybki rachunek sumienia - tuż przed parkiem sprawdzałem godzinę i mogłem go poluzować - spaść mógł najprawdopodobniej na progu chodnika przy wjeździe do parku, lub wyjeździe, na wertepie korzeniastym wjazdu do lasu, albo kawałek dalej jak znienacka chlastnęła mnie obłamana gałąź, której nie zauważyłem... ale też gdziekolwiek indziej.

Wracam patrząc na ścieżkę w lesie, sprawdzając dokładnie okolice gałęzi i początku ścieżki, dalej jadę oglądając przeciwległy skraj drogi i w parku okolice progów. Nic. Szlag. No trudno, wracam dalej się rozglądając, w lesie zsiadam z roweru i idę piechotą, bo jak poleciał na bok w trawę, konwalie, albo inne krzaki, to mógłbym przegapić... już straciłem nadzieję, gdy po 400m patrzę - jest! Leży sobie faktycznie z boku. Aha, no to już wiem co się stało - tutaj się zatrzymałem żeby odrzucić na bok ze ścieżki dwa średniej wielkości konary i musiałem zahaczyć o licznik. Grunt że się znalazł.

Idąc te 400m wypatrzyłem trochę większych i mniejszych, młodziutkich zajączków. Nie zbierałem z tych samych powodów, o których pisałem wczoraj, ale także dlatego, że tutaj nie zbieram grzybów - na mój gust z jednej strony za blisko miasta, a z drugiej obwodnicy, a poza tym sporo śmieci.




Z jadalnych grzybów wypatrzyłem tutaj jeszcze purchawki.



Już blisko celu wypadu zebrałem za to jedną kanię (albo inną czubajkę bardzo do kani podobną... gwiaździstą, sutkowatą, w każdym razie z tych jadalnych)



Oraz jedną sporą kurkę... tylko co mi po jednej kurce? Miałem nadzieję, że potem jeszcze coś znajdę, ale niestety.




W końcu dojechałem na miejsce... niewiele jest krzakrów, które są oblepione jagodami, większość ma jedną, dwie, może kilka, ale za to dorodnych. Wcześniejsze już poopadały, teraz sa już te, które dojrzewały w warunkach większej wilgotności, a nie suszy. Ale to już chyba ostatni tydzień jagód u nas, za tydzień, a za dwa na pewno nie będzie już co zbierać... jak coś będzie na krzakach, to przejrzałe i łatwiej rozmaślić niż zebrać (już teraz sporo takich).

Borówki już się zaczerwieniły.



Czy pisklak się wykluł, czy jakiś mały drapieżnik wcześniej dobrał się do jajka?



Zbierając jagody, nagle z krzaczka zebrał takie coś... najpierw się przestraszyłem, że gniazdo os i chciałem uciekać, ale nic nie wylatywało, noc nie bzyczało.Małe, leciutkie, grzechotało w środku (albo tam coś było, albo po prostu środek bardziej się skurczył wysychając).




Potem znalazłem drugie takie coś, również przylepione do liści jagodzin... może celowo tak zostało umieszczone, a może spadając się przykleiło (wtedy jeszcze na ziemi należałoby szukać następnych). I teraz pytanie co to jest? Jakiś kokon, gniazdo, wypluwka... a może po prostu odchody?

Edit: to jest kokon, w którym ukrywa się poczwarka - np. pawica grabówka ma identyczny i możliwe, że to ona, bo widziałem kilka gąsienic tego gatunku żerujących na krzewinkach czarnej jagody.




Siedzę potem pod drzewem i czytam Wiecha, aż tu nagle - PAC! Coś mi spadło na torbę, patrzę a to gąsieniczka. Otrząsnęła się po upadku, rozejrzała naokoło i chodu.





Ufff, za gorąco nawet na siedzenie w lesie. Nie siedziałem więc do oporu, tylko zebrałem się późnym popołudniem, a może wczesnym wieczorem i ruszyłem, bo jadąc przynajmniej generowało się powiew. Byle nie jechać za szybko, unikać słońca i robić postoje, zwłaszcza gdy się człowiek zgrzał pokonując bardziej wertepiastą, czy piaszczystą dróżkę. Pojechałem bardziej lasem, żeby unikać słońca, a postoje robiłem,tak żeby zaliczyć przy okazji jakiś trainspotting.

EU07



Flirt ŁKA w trakcji potrójnej, w środku jedzie "Skra" w okazjonalnej okleinie.




Czekając na jeden z pociągów, przy okazji porobiłem też fotki kwiatków przy bocznej dróżce.

Większe i mniejsze osty, lub podobne gatunki.





A to chyba jakiś galas na jednym z ostów.



Dziurawiec



Ten baldach wygląda mi na kwiaty kozłka lekarskiego, zwanego też walerianą (tak, z jego korzenia robi się walerianę).



A to chyba centuria pospolita



Mimozami jesień się zaczyna... czy tam innymi nawłociami.



 Trochę złachany motylek



Na dziś żadnego świeżego kawałka a' la Wiech nie mam, ale jakiś przedwojenny Walerek w tematyce letni-kolejowej przecież się znajdzie: Dzień Dobry!, 1933-07-16

.