teczka bikera meteor2017

avatar Miejsce robienia kawy do termosu: Żyrardów. Od 2009 nakręciłem 108236.15 km z czego 15464.75 wertepami i wyszła mi mordercza średnia 16.90 km/h
meteor2017 bs-profil

baton rowerowy bikestats.pl

Czerstwe batony

2022 2021 2020 2019 2018 2017 2016 2015 2014 2013 2012 2011 2010 2009
Profile for meteor2017

Pocztówki zza miedzy

Znajomi bikestatsowi

Jakieś tam wykresy

Wykres roczny blog rowerowy meteor2017.bikestats.pl

Kalendarium

Wpisy archiwalne w kategorii

Węgry

Dystans całkowity:277.24 km (w terenie 26.00 km; 9.38%)
Czas w ruchu:18:25
Średnia prędkość:15.05 km/h
Maksymalna prędkość:45.50 km/h
Suma podjazdów:790 m
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:69.31 km i 4h 36m
Więcej statystyk
  • dystans 71.17 km
  • 13.50 km terenu
  • czas 04:25
  • średnio 16.11 km/h
  • rekord 45.50 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Nad pięknym mokrym Dunajem 4

Wtorek, 11 listopada 2014 · dodano: 25.11.2014 | Komentarze 8

czyli Longinada na Węgrzech (MAPA TRASY)

Štúrovo (Párkány) - Kamenica nad Hronom (Garamkövesd) - Chl'aba (Helemba) - Szob - Márianosztra - Kóspallag - Királyrét - Kemence

Rano wyjeżdżamy z noclegu ddr-ką która tamtędy biegnie... w postaci pasa rowerowego (jednostronnego, dwukierunkowego) i jedziemy  nim na cmentarz żołnierzy radzieckich. Jakiś cyklogrobbing musi być ;-)



Podjeżdżamy pod most graniczny na Dunaju i rzucamy okiem na Estergom.



Wyjeżdżajać ze Sturova zahaczamy jeszcze o pomnik Sobieskiego, który po wiktorii wiedeńskiej stoczył tu dwie bitwy pod Parkanami (patrz wpis na blogu).



Przeprawiamy się przez Hron... ale mostem.



Wjeżdżamy do Kamenicy... naprzeciwko  kościółka skwerek, z kopijnikiem i tablicą. O ile dobrze udało mi się przetłumaczyć, to jest na niej że w tym domu umarł pułkownik, broniący zamku (twierdzy?) Komarom w czasie Powstania Węgierskiego 1848.



Jedziemy wzdłuż linii kolejowej Sturovo - Szob, stąd te kamienne wiadukty na zdjęciach z górami w tle.




Z jednej strony mamy tory, z drugiej Dunaj. Rypiemy pod silny, zimny wiatr, toteż dosyć szybko przyszła pora na rozwałkę... na naddunajskiej plaży.





Dojeżdżamy do Chl'aby... eee, bardzo chemiczna okolica ;-)



A w wiosce piwniczki podobne do tych napotkanych pierwszego dnia, tyle że użytkowane i w środku wsi.



Dojeżdżamy pod kościół, a tam... pomnik!... z I wojny! Napisy po węgiersku, bo mimo że to Słowacja, to jednak jest tu liczna mniejszość węgierska (zaraz po powstaniu Czechosłowacji, była to nawet większość)



Jest jeszcze pomnik upamiętniający walki dywizji Szent László z Armią Czerwoną  1944 w tym rejonie (nad rzekami Hron i Ipola). Niewykluczone że krasnoarmiejcy tu polegli spoczywają na cmentarzu z pierwszych zdjęć wpisu (większe foto)



Jedziemy w kierunku mostu kolejowego za miejscową rowerzystką... ale dróżka jakoś dziwnie skręca. Rowerzystkę doganiamy na podjeździe gdy zaczyna prowadzić rower i pytam w polsko-słowackim czy to droga przez most kolejowany na Węgry, a ona mi odpowiada po węgiersku że tak. Ot, uroki pogranicza.



Jest i most kolejow na rzece Ipel/Ipola. Akurat trafiamy na pociąg, a potem drugi... mimo że jak jechaliśmy wzdłuż kolei, to nie przejechał żaden. Po stronie słowackiej znajdujemy skrzynkę, a potem przejeżdżamy na stronę węgierską i robimy sobie rozwałkę.





Tu stacja Szob... stąd można pojechać na przykład do Budapesztu przez Vac (byliśmy tam pierwszego dnia), być może stamtąd przyjechał ten Flirt co stoi po lewej.



Szybko opuszczamy Szob, ale pozostajemy w kolejowych klimatach, bo jedziemy łagodnie do góry wzdłuż wąskotorówki.





To coś, to jest chyba zakaz przejazdu przez tory rowerem... czy jakoś tak



Po drodze mijamy źródełko, lavinka zażyczyła sobie fotkę siadając tak, jak ludzie z archiwalnych zdjęć na tablicy informacyjnej obok.



Mijamy też wielki kamieniołom



Márianosztra - koniec trasy



Postanowiłem wprowadzić świąteczny nastrój



Widok na klasztor



I dokąd dalej? Póki co do sklepu, postanowiliśmy wydać ostatnie forinty na lokalne słodycze, bo potem nie będzie już okazji



Jedziemy do następnej wsi



A tam podczas postoju na skwerku kot, który wzgardził moją mielonką, za to niemal rzucił się na kabanosa lavinki



Kościółek... a tam przy wejściu zaparkowany samochód, nie wjechał chyba po tych schodach, więc musiał podjechać od tyłu i objechać naokoło po kościelnym dziedzińcu, żeby zaparkować pod amym wejściem... jak w Polsce.



Oraz tradycyjnie pomnik poległych w I i II wojnie światowej



Jedziemy do następnej wsi... a właściwie w rejon ośrodków w dolinie powyżej wsi.



Za nią okazuje się, że asfalt się kończy i zaczyna się mocno kamienista, a miejscami błotnista (zwłaszcza w rejonie zrywek) droga. To jest pewien problem, bo nie mamy już zapasu czasowego, jesteśmy na styk, a nawet lekko w plecy... na podjazdach dużo nie tracimy, ale tutaj i zjeżdżać szybko się nie da, bo wertep, błoto, albo liście pod którymi nie wiadomo co jest. Trasa malownicza, ale na tym odcinku jesteśmy w plecy pół godziny albo i lepiej.





W końcu docieramy do szosy... a tu z marszu podjazd. Po męczącym wertepie (tymbardziej męczącym, że się spieszyliśmy) lavinka odpada i trochę musi prowadzi (znów parę minut w plecy).




Ale w końcu zaczyna się zjazd... no to sruuuuuuuu.... i tak jedziemy, jedziemy, aż tu nagle roboty drogowe i brak mostku, a obok błotnista przeprawa. Przeprawiamy się jedziemy dalej i znów brak mostku, a przeprawa jeszcze bardziej błotnista... normalnie cały wyjazd niezbyt się uszargaliśmy, a tu na ostatnich kilometrach solidnie się ubłociliśmy. Zastanawiamy się ile jeszcze przepraw nas czeka, może tyle ile w Polanach Surowicznych, albo Nieznajowej? Ale nie, następne mostki stoją i już po nocy docieramy na miejsce zbiórki. Niestety jesteśmy prawie godzinę spóźnieni... gdyby  ten odcinek terenowy był asfaltowy, to byśmy się zmieścili w kwadransie studenckim

No i koniec trasy rowerowej, a teraz busem do domu

Więcej zdjęć w albumach na Picasie:
- u mnie
- u lavinki

Kategoria Słowacja, Węgry


  • dystans 68.37 km
  • 7.00 km terenu
  • czas 04:47
  • średnio 14.29 km/h
  • rekord 42.20 km/h
  • pod górkę 790 m
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Nad pięknym mokrym Dunajem 3

Poniedziałek, 10 listopada 2014 · dodano: 15.11.2014 | Komentarze 9

czyli Longinada na Węgrzech (MAPA TRASY)

Budapest - Budakalász - Szentendre - Pilisszentlászló - Esztergom (Ostrzychom) - Štúrovo (Párkány)

Po śniadaniu, zapakowaniu nadmiarowych bagaży do busa, startujemy jako pierwsi... lecz szybko robimy postój w opuszczonym hotelu.





Kolejny stopik na kanałku granicznym (granica Budapesztu), czyli poranna gimnastyka przy okazji skrzynki pod mostem :-) Wskoczyć, czy wpiąć się?




W pobliżu łapiemy też mikrusa również z granicznego Power Traila - 400 skrzynek wzdłuż granicy Budapesztu, prawie same szybkie mikrusy... nam wystarczy jeden, oraz ten jeden z nielicznych rodzynków pod mostem.

Dalej jedziemy trasą EuroVelo 6 (oraz na wiki) wzdłuż Dunaju, dla porównaniu z kilku tras zaplanowanych w Polsce, według oficjalnych informacji wyznaczona jest tylko EV2 i to tylko do Poznania (od Berlina)... anks, bobiko prawda to? Z EV6 korzystaliśmy już trochę wcześniej przemieszczając się po Budapeszcie.



Jedziemy terenami zalewowymi Dunaju... takie naddunajskie łęgi ;-) wyjaśnia się, czemu są wyznaczone alternatywne trasy dalej od rzeki. Poza tym jest to rzadki widok tutaj - trasa rowerowa z kostki ;-D



Wracamy na wał, obok opuszczonej jednostki wojskowej... pewnie dałoby się wbić, ale tyle czasu nie mamy. Poza tym mijamy kawałek dalej czynną część jednostki z jakimiś przedpotopowymi ciężarówkami (zdjęć im nie zrobiliśmy, bo strażnik z wieżyczki na nas filował)




No i jest - Szentendre i rozwałka nad Dunajem zanim wjedziemy zwiedzać miasto. Tutaj doganiają nas Ania z Robertem (wcześniej kilka ekip nas minęło i będziemy je spotykać w mieście)..



Jeździmy uliczkami po mieście... trochę nas wytrzęsło. A przy okazji znaleźliśmy ze cztery skrzynki (pierwszą już na wjeździe).













Wyjeżdżamy z miasta i przejeżdżamy obok skansenu... na jego zwiedzanie i tak byśmy nie mieli czasu, a zresztą był zamknięty (chyba z powodu poniedziałku). A oto skansenowy przystanek autobusowy



Udaje się rzucić okiem na skansen zza płotu... on ma tam w ogóle jakąś linię kolejową, chyba skansenową ;-0



Jedziemy cały czas pod górę i wjeżdżamy w las,  no to grzybki dla... no dobra, kwiatki też :-)




Między serpentynkami robimy sobie małą rozwałkę spożywając wiktuały nabyte w cukiernio-piekarni na wyjeździe z Szentendre.




Rypiemy dalej...  przydrożny kopijnik z 2009. Widać że na przedłużeniu drogi.



Piliszeszloteszlo.... eee... no coś tam, jest też słowiańska nazwa.



Za Senvaclav zjeżdżamy na asfaltową boczną dróżkę zamkniętą kawałek dalej szlabanem. To jest najprzyjemniejszy i najbardziej malowniczy odcinek przejazdu przez góry. Trochę podjazdów, trochę zjadów, las, jesień, zero samochodów... tylko jakiś sprzęt zrywkowy.










Trochę się zamgliło... wjechaliśmy w chmurę.





Gdy dotarliśmy znów do głównej szosy, zapadł zmrok... jazda po ciemaku, we mgle i ruchliwą drogą nie należała do przyjemności. Poza tymwymalowane pasy i wyremontowana droga wyprowadziła nas na manowce i po kilkuset metrach zorientowaliśmy się że ta lepsza droga skręciła w bok do jakiejś turystycznej miejscowości, a główna leci jakimś gorszym asfaltem...

Mniej więcej w tym miejscu zmieniliśmy komitat (megye) Peszt na taki oto. Komitat to takie ichnie województwo, do tej pory jeździliśmy po komitacie Peszt, oraz komitacie miasto stołeczne Budapeszt.



Potem jeszcze szukanie skrzynki (starej, bo z 2001 roku), ale bramy buddyjskiej nie znaleźliśmy w tej mgle (a waypointa nie podali). Na szczęście wkrótce wyjechaliśmy z chmury i już nieco lepiej się jechało... no i przede wszystkim w dół do Esztergomu by night.



Mają nawet kilka stacji roweru miejskiego.



Nocleg mamy jednak mamy za Dunajem, w miejscowości Štúrovo na Słowacji. Docieramy więc na kwatery... Longin z grupą główną jeszcze tu nie dotarł, bo najpierw pojechali na obiad a potem na baseny. Właściciel zaś w gorącej wodzie kąpany, a do tego chyba niezbyt mu się podobało że co jakiś czas kolejna podgrupa dociera i prosi o klucze, wysłuchaliśmy więc wiązanki w stylu "wasz lider idiot", "organizacja bordello" itp. Nie dyskutowaliśmy, przytakiwaliśmy że ma rację  i klucz do pokoju dostaliśmy. Ciekaw jestem jakie było spotkanie właściciela z Longinem ;-)

No i okazało się, że zapomniałem do sakw narowerowych włożyć spaghetti i z gotowaniem obiadokolacji musimy poczekać aż pojawi się Longin i kierowcaby zabrać nadmiarowy bagaż z busa. Na szczęście mam w sakwie jakieś zupki, budyńki itp. Tym razem nie zapomniano o dokwaterowaniu nam współlonginadowiczów i wprowadzili się do nas Ania z Robertem.

Więcej zdjęć w albumach na Picasie:
- u mnie
- u lavinki
Kategoria Węgry, Słowacja


  • dystans 49.16 km
  • 4.00 km terenu
  • czas 04:09
  • średnio 11.85 km/h
  • rekord 31.20 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Nad pięknym mokrym Dunajem 2

Niedziela, 9 listopada 2014 · dodano: 26.11.2014 | Komentarze 1

Zanim zrobię relację z Budapesztu to jeszcze... póki co zapraszam do lektury relacji lavinki, no i do jej galerii.


Kategoria Węgry


  • dystans 88.54 km
  • 1.50 km terenu
  • czas 05:04
  • średnio 17.48 km/h
  • rekord 44.00 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Nad pięknym mokrym Dunajem 1

Sobota, 8 listopada 2014 · dodano: 14.11.2014 | Komentarze 19

czyli Longinada na Węgrzech

Vác - Rád - Penc - Csővár - Acsa - Püspökhatvan - Galgagyörk - Galgamácsa - Vácegres - Erdőkertes - Veresegyház - Csomád - Fót - Dunakeszi - Budapest (Budapeszt)
( MAPA TRASY)

Zaczynamy z rana w Vác... powoli się przepakowujemy do sakw i szykujemy do trasy. Pooowoooliiii bo lavinka jak zwykle struta po podróży busem ((zwłaszcza że bus trafił się strasznie trzęsący). i dochodzi do siebie na skwerku naddunajskim. Powoli ruszamy na miasto i próbujemy znaleźć jakieś skrzynki, ale słabo nam idzie... albo dlatego że jesteśmy zmęczeni i niewyspani po podróży, albo te mikrusy jakoś tak wrednie pochowane. W końcu po dwóch naddunajskich dajemy sobie spokój, próbujemy jeszcze potem sił przy wyjeździe z miasta, ale też bezskutecznie.

Nawet Nepomuk nie pomógł ( powiększenie tabliczki)



Baszta... i parkowanie jak w Polsce psuje nam kadr



Robimy sobie rundkę po miasteczku, przy okazji szukając bankomatu... trafiliśmy na miejsce z trzema bankami, ale bankomatu ni du du. Nawet jest szyld ATM 0-24 ale bankomatu pod nim ni ma... może  w środku? Zamknięte. Widać jesteśmy przed 0 a po 24. W końcu trafiamy na jakiś wolnostojący gdzieś dalej i zaopatrujemy się w kilka tysięcy lokalnych jednostek płatniczych. A na ryneczku pierwsza rozwałka :-)




Wyjeżdżamy z Vacu ddrką




I pierwszy trainspotting na trasie



Pierwsza wioska za Vac. Rad, polon... rowerzysta zadowolon ;-)



Tu robimy sobie mini rozwałkę pod kościółkiem przy okazji focenia wszystkiego naokoło ;-)



Pierwszym obiektem jest pomnik poległych w I wojnie światowej... ale też z tabliczkami dotyczącymi II wojny. Takie pomniki spotykaliśmy w centralnym punkcie praktycznie każdej większej wsi na trasie. Kojarzy mi się z francuskimi pomnikami poległych w dwóch wojnach światowych, które stały często i gęsto przed kościółkami, merostwami itp. ( foto1, foto2)

Tabliczka 1914-1918 - jakoś google mi nie tłumaczy tych inskrypcji (jakiś satocerkiewnowęgierski, czy co?), ale to pewnie polegli w I wojnie, zaś przy 1941 jest dopisek "za ojczyznę"
Tabliczka II wojna - tutaj piszą, że ofiary II wojny



Kolejną ciekawostką jest kopijnik, fejfa, czy jak tam go zwał ( wiki), stawiany na węgrzech zamiast krzyża na nagrobkah a także jako pomnik... ten upamiętnia wybuch Powstania Węgierskiego 1948, Sándora Petőfi i resztę "młodzieży marcowej" (powiększenie tabliczki). W ogóle pomniki upamiętniające powstanie w czasie Wiosny Ludów, w różnej formie też spotykamy prawie w każdej wsi (to mi natomiast kojarzy się z naszymi wiejskimi pomnikami odzyskania niepodległości z międzywojnia np. z tym).

Kopijniki zaś spotykamy obok krzyży przydrożnych upamiętniających śmierć na drodze...



Jedziemy dalej - kolejna wieś to Penc




I znów pomnik rewolucji 1848/489, upamiętniający bohaterskiego lokalsa (Szrsen András), honveda który brał udział w walkach, był ranny, ale przeżył leżąc po bitwie wśród zabitych (zbliżenie tabliczki, a opis po węgiersku tu na dole)



No i pomnik poległych w I wojnie... oraz ofiar faszyzmu i holocaustu. Tabliczki: jeden, dwa, trzy, cztery.



Jedziemy dalej...



Acsa... tu podjeżdżamy pod pałac/zamek, który jest niestety prywatny i ogrodzony, ale coś tam widać... rozwałka na ławeczce przy kościółku obok pałacu :-)






Najlepiej pałac widać z daleka... na zjeździe nie chciało nam się zatrzymywać i potem żałowaliśmy, ale ustrzeliliśmy zamek wyjeżdżając z osady.



Kolejna wieś i skwerek z placem zabaw w drewnie i z drewnianymi rzeźbami.





Pomniki też są  - 184849 i 1914-18 (tabliczka)




Uwaga pociąg! ;-) Tak wygląda oznaczenie przejazdu kolejowego z sygnalizacją... sama sygnalizacja składa się z trójkąta lampek, jeśli dolna mryga na biało, znaczy że można jechać, jeśli dwie górne na czerwono - zbliża się pociąg (chwilę nam zajęło rozkminienie tego... znaczy musieliśmy trafić na pociąg na przejeździe)



A za wsią opuszczone piwniczki w skarpie





Witamy w Galgagyörk :-)






Jest i pomnik 1848/49



Po drodze do następnej wsi łapię gumę, ale daje się dojechać i jest okazja zwiedzić przystanek autobusowy.  Okazuje się że centralnie w oponę wbiło mi się szkło i przebiło nawet kevlarową wkładkę antyprzebiciową.




Wieś objeżdżamy skrajem, ale gdzieś tam w centrum pewnie jakiś pomnik stoi ;-)



Brak pomnika nadrabiamy w kolejnej wsi Vácegres... pomnik ofiar I i II wojny światowej. Z tabliczki wynika, że został ufundowany w 1933 przez gminę żydowską, a w 1989 odnowiony i uzupełniony o tabliczkę z II wojny.



Ściemnia się, więc dalej mało zdjęć... ale wreszcie jakaś skrzynka i to dużą (TB hotel). Za Vac po prostu nic nie było na naszej trasie.



Tniemy dalej... trafiamy na jakąś ddrkę. Prowincjonalne ddr-ki spotykamy tylko asfaltowe, choć można się przyczepić do kilku innych szczegółów ich zaprojektowania... ta na przykład prowadzi tylko kawałek przez miasto i koniec. Dalej tniemy już szosą do Fót, gdzie znajdujemy kolejną skrzynkę pod kościołem



Jadąc w kierunku Dunakeszi (bardzo keszowa nazwa) spotykamy kolejną ddrkę i piekarnię (pekseg), gdy wchodzę się rozejrzeć, młoda sprzedawczyni zapytała mnie po węgiersku co podać, na co ja po angielsku że na razie tylko się rozglądam i kontynuowałem przegląd pieczywa i słodkich bułek... kątem oka i ucha zauważyłem że pani rozpaczliwie naradza się z resztą personelu kto szprecha po angielsku, ale stanęło chyba na tym że nikt i zestresowana wróciła do kasy... niepotrzebne nerwy, damy przecież radę ;-) pokazałem paluchem co chcę mówiąc this (choć pewnie równie dobrze mógłbym po polsku, rosyjsku, czy elficku) i pani odetchnęła z ulgą, a ja wyszedłem ze świeżym chlebem i wielką słodką bułą, którą spożyliśmy na miejscu.



Dobra, to teraz jak dojechać do mostu autostradowego... lavinka coś tam bredziła o ddr-ce przy autostradzie, którą niby widziała na Google Street View, ale również też mówiła o znoszeniu po schodach z mostu, a ja widziałem że tam ma być zjazd. Tak naprawdę, to nie do końca byłem pewien czy mówi o tym moście i o tej drodze (autostradzie), bo sprawę komplikowało to że Longin na mapce wyjazdowej zmieniał trasę i mosty, lavinka sama nie wiedziała o której trasie mówi, a ja miałem wyznaczoną jeszcze inną ;-)

Ostatecznie po kilku dosyć burzliwych wymianach myśli postanowiłem zignorować jej sugestie i pojechać po swojemu... opcje były dwie - pokombinować bocznymi uliczkami, ale tu mogliśmy się nieźle zamotać, więc wybrałem opcję drugą - dobijamy główną drogą do krajowej Dwójki, nią pod most, a tam jest już trasa rowerowa.

Plan dobry, według mapy przy Dwójce były jakieś ddrki, choć nieciągłe... i tu pojawił się problem, bo owszem były przy Dwójce pasy rowerowe, ale kończyły się przy wyjeździe z Dunakeszi, a dalej był zakaz jazdy rowerem. Alternatywy nie mieliśmy (poza cofnięciem się i objeżdżaniem i kombinowaniem po nocy) więc olaliśmy zakaz i pocięliśmy... aż do ddrki która zaczęła się z początkiem zabudowań na skraju Budapesztu. Nosz kurcze mogliby połączyć to ddrką, albo pasami rowerowymi, no!

Na most oczywiście był rowerowy wjazd i zjazd z niego (a obok skrzynka)... żadnych schodów. Okazało się że lavinka sprawdzała po prostu złą stronę mostu, a poza tym zupełnie się nie zrozumieliśmy, więc dobrze że zignorowałem jej sugestie, bo byśmy się wbili na autostradę.





Jeszcze tylko kawałek wzdłuż Dunaju i jesteśmy na noclegu... znaczy na łódce przycumowanej do Rzymskiego Wybrzeża. Gdy dotarliśmy na nocleg, restauracja hotelowa była dawno zamknięta, więc zaplanowany obiad odpadał... ale knajpka przy statku była jeszcze otwarta (choć ju ż wpół zamknięta) ale chyba tylko dlatego że Longin zamawiał obiadokolację dla części grupy która zdecydowała się na wspólne knajpowe żarcie. Zamówiliśmy i my jakiegoś Langosa i inną Palaczintę ;-)

W okolicy nic nie było już czynne (jak mówi vauban - Węgrzy nie są nocnymi markami i knajpy wcześnie zamykają), na statku gotować nie wolno... gdyby nie zamówienie Longina, to pewnie byśmy gotowali sobie spaghetti na naddunajskiej plaży ;-) A tak po kolacji, tylko zhakowaliśmy kontakty, żeby móc zagotować sobie wrzątek na herbatę/budyniek/chińszczaka (znaczy musiałem wtyczę grzałki poprzycinać, żeby mieściła się w gniazdku). Mamy pokój trzyosobowy, ale chyba o nas zapomniano i nikogo nam Longin nie dokwaterował.

Więcej zdjęć w albumach na Picasie:
- u mnie
- u lavinki
Kategoria Węgry