teczka bikera meteor2017

avatar Miejsce robienia kawy do termosu: Żyrardów. Od 2009 nakręciłem 110567.05 km z czego 15845.25 wertepami i wyszła mi mordercza średnia 16.93 km/h
meteor2017 bs-profil

baton rowerowy bikestats.pl

Czerstwe batony

2022 2021 2020 2019 2018 2017 2016 2015 2014 2013 2012 2011 2010 2009
Profile for meteor2017

Pocztówki zza miedzy

Znajomi bikestatsowi

Jakieś tam wykresy

Wykres roczny blog rowerowy meteor2017.bikestats.pl

Kalendarium

  • dystans 45.08 km
  • 9.50 km terenu
  • czas 02:47
  • średnio 16.20 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Opowiadanie o grzybobraniu (+kurki i jeżyny)

Piątek, 9 sierpnia 2019 · dodano: 19.08.2019 | Komentarze 0

Standarcik do lasu, czyli jeżyny i kurki (72 sztuki).




Zajączek, trochę już nadgryziony zębem czasu (zarówno od zewnątrz, jak i od środka). Znalazłem dosłownie dwa czy trzy, stuprocentowo robaczywe.



Żółciak siarkowy, ponoć sznycle z niego są całkiem niezłe, ale ten już chyba za stary do zbioru... ale tak naprawdę to się nie znam.



Gołąbek



A w lesie, jak to w lesie







No i po żniwach




Na koniec opowiadanko o grzybobraniu, tekst mój, rysunki lavinki. lavinka oczywiście twierdzi że rysunek główny wyszedł jej beznadziejnie i że jedynie grzyby wyszły jej jako tako. Może jeszcze na koniec będzie jakiś rysunek karaska, ale namówić lavinkę do rysowania nie jest łatwo - o te rysunki grubo ponad tydzień suszyłem jej głowę.

Alisa w krainie psot  - Na grzyby

- Duszone podgrzybki z jajkiem - rozmarzył się tata.
- Kurki smażone na maśle - westchnęła mama.
- Zupa grzybowa.
- Kanie. Kanie na śniadanie.
- I maślaki w śmietanie.
- Kotlet z opieniek...
- ... i kanapka z dżemem - wtrąciłam znienacka.
Zapadła cisza i rodzice popatrzyli na mnie jak na kosmitę.
- Dziecko, co ty bredzisz? - tata jako pierwszy odzyskał głos - Jak z grzybów chcesz zrobić dżem?
- Hmm, ale gdybyśmy znaleźli jeżyny, albo... - mama miała dobry pomysł, ale mi chodziło o co innego.
- Piknik! W czasie grzybobrania musi być piknik, a wtedy zawsze robicie mi kanapki z dżemem - im zawsze trzeba wszystko tłumaczyć jak małym dzieciom.
- A zatem postanowione, jutro jedziemy na grzyby! - zdecydował tata.
Taaak! Grzybobranie jest fajne!



W sobotę rano pojechaliśmy autobusem za miasto i wysiedliśmy Pod Dębem. Tak się nazywa przystanek - Wieś Jakaś Tam Pod Dębem, oczywiście podana jest nazwa wsi, ale nigdy nie mogę zapamiętać, czy jest to Franciszków, Feliksów, Ferdynandów, czy Aleksandria. Wieś jest długa i autobus zatrzymuje się na trzech przystankach: Wieś Jakaś Tam Młyn, Wieś Jakaś Tam Szkoła i Wieś Jakaś Tam Pod Dębem przy dużym, starym dębie z zieloną tabliczką "pomnik przyrody", pod którym już czekała na nas babcia. Mama spojrzała na mnie i się zdziwiła:
- Co? Już masz patyk? Przecież nie minęło nawet dziesięć sekund od wyjścia z autobusu!
Rodzice się śmieją, a czasem denerwują, że mam umiejętność natychmiastowego znajdywania patyków, gdziekolwiek się udamy. Mama mówi, że je chyba wyczarowuję z powietrza. No, tutaj czary nie były potrzebne, las w zasadzie składa się głównie z patyków. Tymczasem tata półżartem przywitał się z babcią:
- Niech mama nie sterczy pod tym drzewem, bo dostanie żołędziem w głowę.
- Dziś nie spadają, bo nie ma wiatru.
- Auuu! - krzyknął tata, który w tym momencie oberwał spadającym żołędziem - A co mama powie na to?
- Na taką kapuścianą głowę, to nawet w drewnianym kościele spadłaby cegła.
- Dobrze, dosyć tych sprzeczek - przerwała mama - chodźmy lepiej do lasu.
- A myślicie, że tam nie ma żołędzi na drzewach?



Zanim jednak weszliśmy między drzewa, tata zwrócił się do mnie.
- W lesie łatwo się zgubić, dlatego pilnuj się mnie i staraj się nie stracić z oczu. Co prawda w lesie należy zachować ciszę i nie wolno się wydzierać, ale jak już się zgubisz, to krzyknij do mnie - po czym wręczył mi koszyk i nożyk.
- Nie wiem, czy to jest dobry pomysł - odezwała się mama - a jak się potknie i sobie ten nóż gdzieś wbije?
- Och daj spokój, ma zaokrągloną końcówkę, a poza tym w ogóle nie jest ostry.
Mamy to nie uspokoiło, zmarszczyła brwi, ale już nie kontynuowała tematu. Temat pochwyciłam ja, bo co to ma być do jasnej Anielki, jak mam tępym nożem zbierać grzyby? To niesprawiedliwe! I rozpłakałam się.
- Ja nie chcęęę tępegooo noooża! Ja chcęęę ostryyy nóóóż na grzyyybyyyy!
- Spokojnie, spokojnie. Nożyk nie jest ostry, ale grzyby są mięciutkie, i zobaczysz że wchodzi w nie jak w masełko.
Nie byłam do końca przekonana, ale przestałam płakać, zaś tata dawał mi kolejne dobre rady:
- Jak znajdziesz grzybek, to odetnij go tuż przy ziemi i...
- Nie, nie, nie! - zawołała babcia - Nie można obcinać, trzeba wykręcić.
- Ależ mamo, w ten sposób niszczysz grzybnię.
- Nie niszczę, bo wykręcam delikatnie.
- Ja tam i tak zawsze wycinam.
- Bo znasz się na grzybobraniu jak żyrafa na fizyce kwantowej - burknęła babcia i ruszyła w las.
Tata chwilę stał zakłopotany, ale potem powiedział żebym się nie przejmowała, a jak coś znajdę to mam mu pokazać, a on mi powie czy to grzyb jadalny. Po czym poszliśmy za babcią. Grzybów żadnych nie znaleźliśmy, za to mnóstwo śmieci.
- O, owoc butelkowca - zaśmiał się tata na widok pierwszej butelki, ale później humor mu się popsuł i coś mamrotał o śmieciarzach i flejtuchach, dodając kilka brzydkich słów.
Co chwila wpadaliśmy na innych grzybiarzy, którzy też mieli puste koszyki, a dookoła słychać było pohukiwania.
- Hop, hop, Stasiuuuu! Gdzie jesteś!?
- Tuuutaj! A ty!?
Zaś z innej strony dobiegło nas:
- Zocha! Zooochaaa!
- Coooo!
- Chodź no tu! Bo znalazłem takiego drania i nie wiem czy jadalny!
Przez chwilę była cisza, aż zachrypnięty głos zaintonował fałszując potężnie:
- Hej, hej, heeej soookoooołyyyy!



- Dosyć tego, to nie ma sensu, trzeba iść głębiej w las - zdecydowała mama, gdy zebraliśmy się razem z pustymi koszykami. Poszliśmy więc ścieżką, po dłuższym spacerze dotarliśmy na polankę i tam spróbowaliśmy szczęścia. Trzymałam się taty, który co i raz znajdował grzyby i wkładał je do koszyka, ale ja nic nie mogłam znaleźć... to znaczy owszem, znajdowałam jakieś grzyby, ale wszystkie mi wyglądały na niejadalne.
Gdy ponownie spotkaliśmy się na polance, by zrobić piknik, każdy miał z pół koszyka grzybów, tylko mój był pusty. Grzybobranie jest do kitu. Mama miała kilka dużych parasoli, aż dziw że są takie duże grzyby.
- Znalazłam te kanie na skraju lasu, będą z nich pyszne kotlety - rzekła mama, a ja się zdziwiłam, bo do tej pory myślałam że kotlety robi się z mięsa, a nie grzybów.
Babcia nazbierała zajączki, kurki, gąski i gołąbki.
- A kaczuszek nie było?
Wszystkich rozbawiło to co powiedziałam, nie wiem czemu, czy to ja wymyśliłam takie zabawne nazwy? Gołąbki były śmieszne, bo każdy miał kapelusz w innym kolorze, a do tego babcia mówiła na nie surojadki i rzeczywiście tata zachowywał się jakby chciał je zjeść na surowo, ale po chwili okazało się że tylko próbuje ich językiem krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.
- Po co mama nazbierała te szczypawice, co drugi jest do wyrzucenia.
- O co ci chodzi? Bardzo dobre surojadki.
- Dobre, to niech mama ich spróbuje, szczypią w język, a to znaczy że niejadalne.
- Znasz się na grzybach jak mrówka na biologii molekularnej. Zawsze takie zbierałam i było dobrze.
- Tak, a tata zawsze zbierał olszówki i teraz okazuje się, że są trujące...
- Nie kłóćcie się - przerwała mama - zobaczmy lepiej kochanie, co ty znalazłeś.
I tata zaczął z dumą prezentować zawartość koszyka, a miał co pokazywać - były tam podgrzybki, dwa rodzaje maślaków, kozaki w trzech kolorach, tłuściochy, opieńki...
- A to - powiedział tata, wyjmując z koszyka trzy małe łebki - to są...
- Czubajki - wtrąciła babcia.
- Jakie czubajki? - zdziwiła się mama - czubajki to ja nazbierałam, to są panienki.
- Ty masz czubajki kanie, my mówimy na nie po prostu kanie, by nie myliły się z czubajkami.
- My mówimy na nie panienki.
- A my czubajki i...
- Jak zwał, tak zwał - przerwał tata - to są muchomory.
W tym momencie wszyscy wytrzeszczyli na niego oczy.
- Tak, jadalne muchomory rdzawobrązowe. A wiecie, że to nie są jedyne jadalne muchomory? Na przykład muchomor czerwieniejący...
Tata wyraźnie się rozkręcał i pewnie dałby nam dłuższy wykład o muchomorach, ale nagle podskoczył i zaczął wymachiwać rękami i nogami. Zdziwieni patrzyliśmy co to za taniec i to tak bez muzyki. Jednak po chwili i my poczuliśmy nagłą chęć do dzikich pląsów. Mrówki nas oblazły. Okazało się, że koc rozłożyliśmy na mrowisku. Gdy już strząsnęliśmy z siebie wszystkie insekty, trzeba było przenieść się w inną część polany. Tym razem dokładnie sprawdziliśmy na czym siadamy.


po kliknięciu w negatyw można zobaczyć pozytyw

Po pikniku ponownie zagłębiliśmy się w las polując na grzyby. Tym razem, żeby nie przegapić żadnego jadalnego grzyba, zrywałam wszystkie.
- Tata, a co to za grzyb.
- Wyrzuć, to olszówka.
- Ale dziadek takie zbierał?
- Tak, jednak później okazało się że są szkodliwe.
- A ten grzyb?
- Maślanka.
- Trujący?
- Tak, wyrzuć.
Chwilę później znalazłam trzy grzybki. Niepozorne, ale ładne i każdy inny.
- Tata, a te?
- W krzaki.
- Co?
- Wyrzuć w krzaki.
- Ale co to za grzyby?
- Psiaki.
- Jakie psiaki?
- No, psie grzybki.
- Jadalne, czy nie?
- Niejadalne.
- Wszystkie?
- Tak.
- Ten fioletowy też?
- Też, wyrzuć wszystkie. I słuchaj, zostaw lepiej w spokoju te z blaszkami, rurkowe są łatwiejsze do nauczenia i rozpoznania, no i większość z nich jest jadalna.
Poszłam za radą taty i zaraz znalazłam takiego grzyba.
- Tata, mam grzyba z rurkami!
- Hmmm - tata wziął go ode mnie, dokładnie obejrzał, polizał, po czym strasznie się wykrzywił i zaczął pluć na wszystkie strony.
- Co się stało?
- Nic, znalazłaś szatana, łatwo go poznać bo strasznie gorzki - i wyrzucił mojego grzyba. Grzybobranie jest do bani. - Może lepiej nie zawracaj mi głowy z każdym grzybem, zbieraj do koszyka, a potem je przebierzemy.
No to ładowałam do koszyka wszystko jak leci, a gdy zajęłam się większym skupiskiem ładnych grzybów, tata zniknął mi gdzieś za krzakami. Gdy skończyłam poszłam za tatą, ale nigdzie go nie było widać. Krzyknęłam kilka razy, ale nikt się nie odezwał, więc postanowiłam wrócić na polanę.



Mama i babcia już tam były, gdy wyłoniłam się z zarośli.
- A gdzie tata, czyżby się zgubił - zapytała mama i zachichotała.
Babcia również się roześmiała, po czym przejrzały moje grzyby i ponad połowa okazała się niejadalna. Mimo że mama miała większe grzyby, a babcia więcej, to ja zostałam ogłoszona królową grzybobrania... przynajmniej dopóki nie wróci tata, bo jeśli miał więcej szczęścia, to mnie zdetronizuje. A koronowana zostałam dlatego, że jako jedyna znalazłam prawdziwka, co prawda był mały i tylko jeden, ale nikt inny nie znalazł takiego szlachetnego grzyba, a co borowik to borowik (tak mówi babcia). Byłam dumna jak paw. Grzybobranie jest super!
Minęło sporo czasu, a tata nie wracał. Mama przestała żartować z tego powodu i zaczęła się denerwować. W końcu babcia zarządziła:
- No dobrze, nie ma co na niego czekać, pora się zwijać bo nam ucieknie ostatni PeKaeS. Poza tym zanosi się na deszcz.
- Ale...
- Bez dyskusji. Jest już dużym chłopcem, da sobie radę.
No i wróciliśmy bez taty. Ledwie zdążyliśmy na autobus, a gdy wsiadałyśmy, już zaczynało lać.
Tata dotarł do domu dopiero rano, był zmęczony, przemoczony, przemarznięty i zły jak wielkie nieszczęście. Za to miał pełen koszyk grzybów. Zajrzałam do środka i na wierzchu znalazłam dużego prawdziwka. Wyjęłam go i powiedziałam tacie, by go pocieszyć:
- Tatusiu, zostałeś królem grzybobrania, nikt nie znalazł takiego pięknego prawdziwka jak ty!
Ale tata się nie ucieszył, popatrzył na mnie krzywo, otworzył usta jakby chciał powiedzieć, ale po chwili je zamknął i poszedł spać.

Nikt, nawet tata nie wie skąd się w tym koszyku wziął dorodny karasek. Po prostu znaleźliśmy go między grzybami. Spadł z chmury razem z deszczem, czy jak?



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa enieo
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]