teczka bikera meteor2017

avatar Miejsce robienia kawy do termosu: Żyrardów. Od 2009 nakręciłem 108816.95 km z czego 15571.85 wertepami i wyszła mi mordercza średnia 16.91 km/h
meteor2017 bs-profil

baton rowerowy bikestats.pl

Czerstwe batony

2022 2021 2020 2019 2018 2017 2016 2015 2014 2013 2012 2011 2010 2009
Profile for meteor2017

Pocztówki zza miedzy

Znajomi bikestatsowi

Jakieś tam wykresy

Wykres roczny blog rowerowy meteor2017.bikestats.pl

Kalendarium

Wpisy archiwalne w kategorii

mazowieckie

Dystans całkowity:36910.97 km (w terenie 6284.22 km; 17.03%)
Czas w ruchu:2146:45
Średnia prędkość:17.19 km/h
Maksymalna prędkość:52.20 km/h
Liczba aktywności:555
Średnio na aktywność:66.51 km i 3h 52m
Więcej statystyk
  • dystans 39.85 km
  • 5.20 km terenu
  • czas 03:08
  • średnio 12.72 km/h
  • rekord 34.20 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Majówka Minimum 3: Kiblowanie i powrót

Sobota, 1 maja 2021 · dodano: 05.05.2021 | Komentarze 3

No i wreszcie majowa część majówki, a nie kwietniowa jak do tej pory.

Jakoś tak po piątej nad ranem, obok nas zaczął stukać dzięcioł... miałem nadzieję że przestanie, bo nie chciało mi się wychodzić z namiotu, a poza odsuwając suwaki mógłbym wszystkich obudzić. Ale ten dziad nie przestawał, robił przerwy między łupaniem i wydawało się że odleciał... a potem znów łupłupłupłup! W końcu, gdy i lavinka i kluska też się obudziły, ruszyłem go przegonić.

Często jak się podchodzi dzięcioła, to mimo że się idzie powoli i jak najciszej, to nim człowiek stanie pod drzewem, ptak odlatuje... ale ten nie. Zrobiłem parę kółek wokól, nie starajc się być cicho - nic. W końcu zacząłem stukać patykiem w drzewo, najpierw niezbyt głośno - nic, potem już mocniej i głośniej - uff, wreszcie pomogło.


W nocy oprócz ślimoli wychodziły biegacze (inne owady też, ale biegacze były najokazalsze), ponieważ ciężko im zrobić w świetle latarki dobre zdjęcie, złapaliśmy dwa do pudełka, a rano po sesji zdjęciowej wypuściliśmy.

Trafiliśmy dwa bardzo podobne biegacze, różniące się właściwie kolorem - jeden brązowawy, drugi niebiesko-fioletowawy. Początkowo zastanawiałem się czy to nie dymorfizm płciowy, ale po sprawdzeniu okazało się że jest kilka albo i więcej gatunków bardzo podobnych biegaczy, które różnią się właśnie połyskiem i kolorem na brzegach, a także żłobkowianiem, dołkami i gruzełkami na pokrywach... co gorsza w obrębie jednego gatunku może być zmienność kolorystyczna.

No cóż, wstępna hipoteza jest więc taka, że są to dwa różne gatunki biegaczy, ale nie można wykluczyć że mimo wszystko jest to jeden gatunek




Porównanie



I fotki nocne - ten brązowawy to chyba ten sam co na zdjęciach powyżej



Ale ten to prawie na pewno inny egzemplarz (fotka z poprzedniej nocy). Szkoda że wcześniej nie wpadliśmy na pomysł ich łapania i zrobienia porządnej sesji, żeby mieć lepsze porównanie.



Rano jak zacząłem szykować śniadanie przy ognisku, było sucho. Jednak po pewnym czasie zaczęło siąpić - na początek niezbyt dokuczliwie, tylko trzeba było pochować rzeczy, które mogły zamoknąć. potem jednak coraz bardziej kropiło i w końcu Kluska ewakuowała się do namiotu, ja zaś dokończyłem gotować kolejne porcje wody na kaszki, kawy, herbatki do termosów i też przeniosłem się do namiotu.

Zaczęło się kiblowanie - kiblowaliśmy... bo ja wiem, może ze cztery godziny. Najpierw tylko kropiło, ale później przeszło kilka fal regularnego deszczu. A my w tym czasie jedliśmy, śpiewaliśmy, graliśmy, rysowaliśmy opowiadaliśmy historyjki itp.



W końcu przestało padać i zaczęliśmy się pakować. Zebraliśmy się, ruszyliśmy ok 13:40 i wtedy znów zaczęło padać. No trudno, jedziemy mimo wszystko.

Dodatkowo zerwała mi się linka od przedniej przerzutki, musiałem jechać na jedynce, dobrze że tł działał. W sumie nawet nie bardoz przeszkadzało - dziś chłodno i wilgotno, toteż nie jechałem za szybko, by Klusce z tyłu za bardzo nie wiało, a mimo to lavinka i tak zostawała z tyłu (tylko jak było w dół, to nie odstawała).



Przejeżdżamy mostek na Chojnatce, dziś miała być trasa wzdłuż Chojnatki.




Podjeżdżamy pod sklep w Jeruzalu, żeby uzupełnic zapasy (w szczególności wodę), ale jest zamknięty. Za to mniej więcej w tym miejscu przestało padać.

Jedziemy teraz do skrzynki lavinki... lavinka chce jechać przez Wólkę Jeruzalską, twierdząc że tam jest lepsza droga, bo od drugiej strony zryte po ścinkach (przynajmniej tak było w zeszłym roku). Ale ja decyduję, żeby pojechać przez Paplin, bo tam jest wiejski sklep, który może być dziś otwarty.

I rzeczywiście sklep jest otwarty, a przed nim menel, który już z daleka jak nas zobaczył, zaczął machać rękami i wołać, że tu jest otwarty sklep. Kurczę, skąd on wiedział że szukamy sklepu. W końcu w całym tym zamieszaniu zapomniałem zrobić fotkę (znowu, bo parę razy wcześniej tędy przejeżdżając, nie chciało mi się zawracać jak go minąłem) - a sklep nazywa się "Sklep Wiejski", o czym informuje tablica nad bramą powitalną przez którą się wchodzi na dziedziniec przed sklepem.

Z Kluska wbijamy się do sklepu, a Pan Menel w międzyczasie opowiada lavince historię życia, okazuje się że ma ksywkę "Kapsel" i siostrę w Żyrardowie, podaje jej imię i nazwisko (panieńskie, bo po mężu nie pamięta), podaje swój adres i zaprasza cały Żyrardów do siebie. A na koniec próbuje Klusce wcisnąć minipizzę (skąd on wie, że Klu ma permanentne "Żrrryć!"?), od czego się delikatnie by go nie urazić wymigujemy. To był menel de luxe,  nie tylko nie próbował od nas wysępić złotówki "na śniadanie"... płynne oczywiście, ale wręcz przeciwnie. Na koniec spodobała mu się moja broda i chce się zamienić na brody. W końcu odjeżdżamy.

To było pierwsze takie spotkanie z Kluski z menelem, żulikiem, czy jak go tam określić. Nawet stwierdziła że Paplin - miejscowość meneli, a ja dodałem (gdy mijaliśmy odpowiedni drogowskaz) Paplinek - miejscowość Menelików (I i II).



Dworek w Paplinie w trakcie jakiegoś remontu.



Następnie znów przekraczamy Chojnatkę i wbijamy się w las w gruntówę... droga góra-dół (skrajem skrajem doliny Chojnatki) i większość drogi musimy prowadzić obładowane rowery. Ale przynajmniej można się rozgrzać marszem. Ale za to ta trasa nie jest zryta przez ścinki (dopiero ostatni fragment, ale dosyć krótki). Tak docieramy do "ostatniego menhira na Mazowszu", jak ten głaz nazwała lavinka i skrzynki którą z tej okazji założyła.




A oto komiks wyjaśniający skąd się tu wziął (powiększenie po kliknięciu w fotkę).



Pomrów XIII Wielki, król ślimoli. Co prawda po sprawdzeniu wydaje się, że to nie pomrów wielki, a czarniawy (wielki ma plamy na całym ciele, a czarniawy nie ma ich na płaszczu, który jest czarny).



Jeśli chodzi o aurę, to mimo że nie pada, to jest mokro i dosyć zimno. Z prognoz wynika, że niedziela deszczowa i wietrzna - to był ten dzień który mieliśmy przekiblować w namiocie... jednak dodaktkowo ma być silny wiatr, a ponadto poniedziałem też może być deszczowy i raczej chłodny. A biorąc pod uwagę, że już dziś parę godzin kiblowaliśmy, że już dziś jest mokro i zimno, a przeczekując niedzielę nie doczekamy do dnia z ładną pogodą, lecz wręcz przeciwnie... decydujemy się od razu wracać do domu.

Jest już dosyć późno, gdy ruszamy jest ok. 16-ej, ale na szczęście dzień jest długi i mamy ponad cztery godziny do zachodu słońca. Do domu też niezbyt daleko, bo poniżej 30km i nawet licząc przepchanie się przez gruntówy tego lasu i Wólki Jeruzalskiej, mamy zapas czasu.

Po drodze spotykamy na drodze padalca, ponieważ się nie rusza mimo że oglądamy z bliska, wydaje nam się początkowo że jest martwy (aczkolwiek nie ma mechanicznych uszkodzeń ciała). Postanawiamy jednak przenieść go z drogi w głąb lasu, a gdy podnosimy, wydaje się że lekko się porusza... tak więc chyba tylko jest mocno schłodzony i niemrawy. Dodatkowo przykrywamy go liściami, by nic go nie zeżarło w czasie gdy jest taki niemrawy.





Przepychamy się przez las, mimo zapowiedzi lavinki, to jest ta bardziej zrta część drogi, bo w międzyczasie właśnie tutaj były ścinki. Na szczęście ostatnio było sucho i nie ma jeszcze błota. Potem przebijamy się przez Wólkę, piaszczystymi drogami. A tam sporo ruinek i ogólnie dosyć klimatycznie, mimo trudnej drogi.






W końcu wydostajemy się na asfalt w Jeruzalu (przez który przejeżdżamy już trzeci raz w ciągu tej majówki!) i rypiemy prosto do domu. początkowo tą samą trasą, tyle że w drugą stronę.

Dziurdzioł Mazowiecki.




I tak jak w tamtą stronę, tak teraz robimy postój na cmentarzyku w Studzieńcu, ale przy zupełnie innej aurze.



Do wyboru są trzy drogi - najkrótsza która oszczędza co najmniej 5 kilometrów, wiedzie od pewnego momentu drogą wojewódzką, droga koszmarna z dużym ruchem i choć dziś spodziewamy się dużo mniejszego ruchu, to może być jeszcze gorzej - na pustej drodze wszelcy bandyci drogowej będą pewnie pruć jak wariaci. Tak więc pozostaje pojechać nieco naokoło, w tamtą stronę objechaliśmy las z jednej strony, teraz objeżdżamy las z drugiej strony

Można teoretycznie jeszcze przez las, ale droga to totalny dziurdziol po części też strasznie zryty przez sprzęt od ścinki i zrywki ze sporym ryzykiem błota (nawet z niewielkim obciążeniem staramy się ten odcinek omijać). Można też wybraną trasę nieco skrócić, ale znowu jakąś wertepiastą dróżką, którą wysypali grubym tłuczniem albo gruzem (rany, może by wreszcie ją wyasfaltowali jak większość okolicznych wiejskich dróg - byłby fajny skrót).

Po drodze mijamy przed domami kilka smętnych, okutanych w kurtki grupek, które próbują świętować Święto Grilla.



Po drodze spotkanie z bocianem, kilka spotkań z bażantami itp.



Zahaczamy o Aleksandrię, mając nadzieję że Biblioteka Aleksandryjska jest wreszcie znów otwarta, ale niestety w międzyczasie spłonęła.



Na koniec jeszcze przejeżdżamy obok harcówki drużyny Kluski, a pnieważ dziś jest 1 Maja, przejeżdżamy przez ulicę 1 Maja (nie musieliśmy nawet specjalnie zbaczać, bo od tej strony nie da się przejechać przez miasto nie przejeżdżając przez 1 Maja. No i tak docieramy do domu.

Niedzielę kiblujemy więc w domu, zamiast pod namiotem, zresztą niektórzy kiblowali dziś w terenie (tak jak i my początkowo planowaliśmy). Otóż obecny drużynowy Kluski z ekipą kiblowali na łódce gdzieś na Mazurach i wieczorem nadawali śpiewanki live na fb (link do śpiewanek jakby kto był zainteresowany). Otóż ponad rok temu w czasie lockdownu zaczęli nadawać online śpiewanki i od tej pory co niedziela nadają je pod tyułem "Usiądź z nami przy ognisku", teraz był już 37 odcinek. Zwykle nadają z harcówki, ale tym razem z łódki i nie obyło się  bez początkowych problemów technicznych... a poza tym był ogólny klimacik kiblowania po obu stronach ekranu.

Co do pogody, to co prawda u nas w poniedziałek tylko raz krótko padało (za to grad), ale z radarów wynikało że chmury deszczowe które nas omijały, szły tam gdzie byśmy byli gdybyśmy nie wrócili wcześniej i przez pół dnia co chwila jakiś deszcz by przechodził Tak więc przynajmniej nie żal było wcześniejszego powrotu (ale nawet gdyby poniedziałek był pogodny, skrócenie majówki i tak by było dobrą decyzją).

Natomiast najlepszą decyzją był wcześniejszy wyjazd na majówkę, dzięki temu mieliśmy trzydniówkę i dwa dni dobrej pogody.


  • dystans 31.62 km
  • 5.60 km terenu
  • czas 02:33
  • średnio 12.40 km/h
  • rekord 35.00 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Majówka Minimum 1: Na Wysoczyznę Rawską

Czwartek, 29 kwietnia 2021 · dodano: 03.05.2021 | Komentarze 12

Majówka Minimum, bo jedziemy tylko za granicę... znaczy za granicę województwa i to tuż tuż za granicę. A daleko też nie mamy, bo do granicy z łódzkim mamy ze dwadzieścia kilometrów, a pewnie dałoby się przekroczyć granicę przejechawszy tylko kilkanaście. Poza tym Minimum, bo nie planujemy długich przebiegów, niewiele więcej niż to co ja przejechałem w jeden dzień w ramach rekonesansu, mamy zamiar przejechać w cztery dni.

Zasadniczo planowaliśmy wyruszyć w piątek, ale prognozy na majówkę sprawiły, że postanowiliśmy wyjechać już w czwartek (najlepiej by było jeszcze dzień wcześniej, ale już byśmy się nie wyrobili). Plan jest taki - cztery dni jazdy i jeden dzień zapasowy na kiblowanie, a jakby pogoda zrobiła się beznadziejna to ewentualny wcześniejszy powrót (daleko nie mamy).


Ruszamy niezbyt wcześnie, na start obowiązkowo buła i książka.



Pierwszy postój na krzaczki i Kluska znajduje w zagajniku obrączkę gołębia. Bardzo się cieszy, bo jak się okazuje marzyła o takim znalezisku od dawna (sam mam w domu jakąś znalezioną). Odczytaliśmy że był to zwykły gołąb (nie pocztowy, nie egzotyczny), z 2015 i z rejonu Kutna.



Tradycyjny postój na cmentarzyku w Studzieńcu. Kluska ogląda groby wychowanków zakładu poprawczego (z roczników dostępnych online, wyczytałem, że na zajęciach stolarskich sami wykonywali trumny, było wyszczególnienie ile czego wykonali w danym roku).



Wygodny pniaczek na skraju cmentarzu, robi za stolik, albo siedzenie... gdy już się rozpadnie, nie będzie tak fajnie. Kluska wpisuje się do skrzynki - jest to jedna z trzech pierwszych moich skrzynek, które założyłem 11,5 roku temu (rany, jak ten czas leci).



Zagajniczek przy cmentarzu



Graby zielenieją



W zagajniczku w tej chwili kwitną głównie głównie fiołki i ziarnopłony wiosenne. Można na nich przyłapać motyle - to chyba bielinek bytomkowiec.




A tu gody cytrynków (dwa samce z ciemniejszymi skrzydełkami i jasnożółta samiczka)



Kluska wypatrzyłą oleice i to ze cztery po kolei (w sumie ich z sześć znaleźliśmy).

Tutaj z lewej samica (najłatwiej poznać po czułka - są względnie proste, znaczy tylko falują), a z prawej samie (czułki wyraźnie w połowie załamane mniej więcej pod kątem prostym).



O, u tego samca wyraźnie widać załamanie czułków



I jeszcze jedna samiczka



Wyprawa na brzozową wysepkę, droga wiedzie po ziemi ubitej przez koła traktora.



Rypiemy dalej - pod wiat, pod górę i pod słońce. Pod górę, bo jedziemy z Równiy Łowicko-Błońskiej na Wysoczyznę Rawską, po drodze zaczynają się łagodne wzgórza wysoczyzny i lekkie zjazdy (ale potem trzeba to znów podjechać) i pierwszy konkretny zjazd do Jeruzala - już w województwie łódzkim.

Tam zdobywamy skrzynkę związaną z kwaterą wojenną z 1939. Tak więc najpierw odwiedzamy cmentarz i mogiły by spisać hasło do zalogowania skrzynki.



A potem do lasku po skrzynkę, gdzie robimy sobie rozwałkę. Przerwa na logowpisy, jedzenie itp.



Stamtąd idziemy po kolejną skrzynkę, bo jest już blisko, ale droga jest usiana pułapkami. A to górka piasku, na której utyka Kluska i nie chce się ruszyć.



A to krzaki akacji z kolcami, które Kluska odrywa, wbija w źdźbła trawy i tak ma broń (w tle kościół w Jeruzalu).



A to stare, połamane płyty lastriko za cmentarzem... Kluska dodatkowo znalazła węgielek i coś na nich rysuje.



Tak więc od znalezienia pierwszej skrzynki poprzez znalezienie drugie, poodkładanie wszystkiego i wszystkie atrakcje mija jakieś pięć kwadransów nim udaje nam się wyruszyć.

Jeszcze bawimy się w zwiadowców i podchodzimy mamę.



Lornetkowanie - Klu mam nową zabawkę, lornetkę z ośmiokrotny przybliżeniem, fajna bo kieszonkowa, na wyrypę z pełnym obciążeniem w sam raz.



Rypiemy dalej, droga przez las w wielu miejscach piaszczysta i trudno przejezdna, zwłaszcza z pełnym obciążeniem. Poza odcinkami pieszymi dałoby się nawet jechać, ale robimy sobie przyjemny spacerek przez las.



Tajemniczy las jak z horroru.







Aż docieramy do Gacny.



Jest to kaplica w środku lasu, w miejscu o nazwie Gacna - kiedyś mówiliśmy na niej Gocha, bo na mapie mieliśmy taką nazwę, chyba błąd w kopiowaniu map. Tak czy inaczej cały czas dla nas trochę Gochą jest.




Klu w jałowcach



Mierzenie obwodu sosny przy kaplicy - wyszło nam, że ma 262 cm.



Piasek! Tylko dlatego wyciągnęliśmy Kluskę z Jeruzala, bo obiecaliśmy jej piasek pod Gochą. To jest główna droga z Jeruzala, dlatego przepychaliśmy się bocznymi ścieżkami, bo tędy nawet pchać byłoby ciężko.



Kluska dokopała się do skały ma... przepraszam, do piachu macierzystego



Ruszamy dalej (znaczy pchamy dalej), wjeżdżamy... eee wchodzimy z powrotem do województwa mazowieckiego .



Poprzerastana sosna



Docieramy do stawów przy rzeczce Chojnatce.




W tle młyn. Po prawej województwo mazowieckie, po lewej łódzkie, do którego za chwilę wejdziemy (ale już w innej gminie).



Klon jesionolistny - kwiaty żeńskie



i męskie



Idziemy dalej:
- Łoooo! Ziuciek!



W końcu docieramy w krzaki, gdzie kilka dni temu złożyłem depozyt z wodą w butelkach i rozbijamy się noc. W nocy wypełzają ślimole.



Ale też można spotkać inne owady o nocnym trybie życia, czy na przykład takiego pająka.









  • dystans 50.80 km
  • 1.00 km terenu
  • czas 02:35
  • średnio 19.66 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze

Akcja Biblioteka 2.1

Środa, 4 listopada 2020 · dodano: 06.11.2020 | Komentarze 10

No i zamykają nam biblioteki... już tydzień temu zacząłem robić zapasy książek, ale na szczęście wtedy zamknęli tylko cmentarze, teraz jednak i biblioteki poszły pod nóż, za tydzień pewnie zamkną nas wszystkich. Na szczęście tym razem nie zamknęli z dnia na dzień i nie musiałem lecieć wieczorem w środę, miałem dwa dni żeby oblecieć okoliczne biblioteki.

Przypomnę poprzednie akcje biblioteczne:
- Akcja Biblioteka 1 (przed wiosennym lockdownem)
- Akcje Biblioteka po lockdownie (wpis zbiorczy z podsumowaniem otwierania zasad funkcjonowania okolicznych bibliotek)
- Akcja Biblioteka 2.0 (czyli tydzień temu)
- aktualizacja:
- Akcja Biblioteka 2.2 z dnia następnego
- Akcja Biblioteka 3.1 oraz 3.2 (przed świętami, gdy jednak nie zamknęli)

A teraz konkrety - na stronie rządowej z aktualnymi informacjami o koronawirusie nie ma zbyt dużo szczegółów... można się nawet łudzić, że bibliotek nie zamykają, bo nie są wymienione wśród placówek kultury:

Zamknięcie placówek kultury: teatrów, kin, muzeów, galerii sztuk, domów kultury, ognisk muzycznych – od 7 listopada do 29 listopada;
https://www.gov.pl/web/koronawirus/nowe-kroki-w-wa...


Nieco więcej jest na stronie Ministerstwa Kultury i to niestety biblioteki są wymienione:

Czasowe zamknięcie od 7 do 29 listopada 2020 r. instytucji kultury, filharmonii, oper, operetek, teatrów, muzeów, kin, domów kultury, bibliotek, galerii sztuki oznacza, że nie będą mogły być w nich organizowane wydarzenia z udziałem publiczności. Nie wyklucza to natomiast prowadzenia – przy uwzględnieniu zasad reżimu sanitarnego, przede wszystkim dystansu społecznego oraz zasłaniania nosa i ust, a także izolacji osób, u których wystąpiło podejrzenie zakażenia - działalności związanej z prowadzeniem prób i przygotowaniem do organizacji wydarzeń artystycznych, pracy zdalnej i udostępniania zbiorów bądź spektakli online. Mogą być również organizowane wydarzenia online bez udziału publiczności.
https://www.gov.pl/web/kultura/instytucje-kultury...

Moją uwagę zwrócił fragment: "Nie wyklucza to natomiast (...) udostępniania zbiorów bądź spektakli online." Do piątku wieczór nie było rozporządzenia, więc można było się tylko zastanawiać co oznacza to nieprecyzyjne sformułowanie, czy nie dotyczy:
- udostępniania zbiorów
- spektakli online

czy też:
- udostępniania zbiorów (online)
- spektakli online

Ta pierwsza opcja oznaczałaby, że biblioteki nie zostaną całkowicie zamknięte, tylko ich działalność zostanie ograniczona tylko do udostępniania zbiorów. Podejrzewałem jednak że chodzi o to drugie, tak czy inaczej trzeba było się przygotować na najgorsze i najwyżej miło się zawieść.



Tak więc ruszam w trasę - plan na czwartek to dwie placówki w Grodzisku i dwie w Żyrardowie. Zamawiam więc w Żyrku książki przez katalog online i ruszam do Grodziska, gdzie książki już na mnie czekają (ostatnio w Mediatece mają opóźnienia w przygotowaniu zamówień i może to trwać ze dwa dni, dlatego nieco wcześniej zamówiłem te książki... w Pawilonie Kultury zamówienia są realizowane w miarę na bieżąco).

Pogoda jest zadziwiająco ładna - słonecznie, rano wręcz prawie bezchmurnie, tyle że silny i zimny wiatr zachodni. Do Grodziska bardzo mi pasuje, bo się spieszę by zdążyć przed przerwą na dezynfekcję pomieszczeń, a trzeba uwzględnić ewentualne kolejki.





Grodzisk Mazowiecki

Kilka tygodni temu założyłem sobie kartę w grodziskiej bibliotece, szykując się właśnie na lockdown, teraz mogę tu wypożyczyć 20 książek - 10 na kartę Kluski (wypożyczam w oddziale dziecięcym, gdzie moja karta nie działa) i 10 na moją (Pawilonie Kultury, czyli filii nr 2. gdzie też jest parę szafek książek dziecięcych ). Już tydzień temu tu byłem i wypożyczyłem do pełnego limitu, ale dziś wymieniam to co Kluska przeczytała - 5 w dziecięcym i 1 w filii nr 2.

W Mediatece o dziwo wszedłem z marszu - co prawda pani przy stanowisku w holu, która zajmuje się zwrotami i wydaje numerki na wejście, skończyły się numerki, ale że wszyscy czytelnicy byli w wypożyczalni dla dorosłych, to wpuściła mnie na oddział dziecięcy bez numerku, bo tam nikogo nie było. W Pawilonie Kultury jedna osoba przede mną, więc też nie było źle.

Tak na marginesie, biblioteka nie ogłosiła zamknięcia... jest komunikat o zamknięciu w sobotę, oraz takie zdanie: "Jak będziemy działać dalej? Kolejne komunikaty ukażą się w poniedziałek (09.11)". Aha, też chyba czekają na tekst rozporządzenia. Poza tym przedłużyli godziny otwarcia w piątek (link do komunikatu)


W Mediatece wystawa prac konkursowych o Pippi



Tak przypadkiem wyszło, że akurat wypożyczałem komiks o Pippi. Mamy w domu zbiorcze wydanie Pippi, które czytaliśmy Klusce, a w bibliotekach trafiłem chyba na trzy komiksy na podstawie jej przygód, bardzo się Klusce podobały, a ostatnio do Grodziska trafiły dwa nowe tomiki z komiksami ale mam wrażenie, że część komiksów się powtarza).



Planszówki bardzo na czasie



Powrót pod wiatr... nie mogło być inaczej, skoro wracałem tą samą trasą, a wiatr był raczej stabilny.


Jaktorów

Niestety biblioteka w Jaktorowie (z filią w Międzyborowie) zamknęła się z dnia na dzień już w czwartek. Na szczęście tydzień temu byłem w Jaktorowie, a dwa tygodnie temu w Międzyborowie i wypożyczyłem książek do maksimum limitu (dlatego Akcja Biblioteka 2.0 nie była falstartem!). Wracając z Grodziska tradycyjnie bym zahaczył o Jaktorów, bo dwie książki przeczytaliśmy, ale cóż... na szczęście to tylko dwie książki.




Żyrardów

Jeszcze pod wieczór rundka do dwóch filii w Żyrardowie - tutaj mogę wypożyczyć po 7 książek w każdej filii, a więc 7 w dziecięcej na kartę Kluski, oraz po 14 w filii 2, 3 i 6 (bo tutaj działa karta Kluski, ale  także na moją "dorosłą" kartę). Poza biblioteką dziecięcą jest jednak ten problem, ze choć filie posiadają też półki, czy wręcz szafki z księgozbiorem dziecięcym ale znaczną część już przeczytaliśmy... sytuację ratują nowości, książki przesunięte z dziecięcej (po połączeniu dwóch oddziałów dziecięcych w jeden duży, część pozycji była zdublowana), czy książki do których Kluska dorosła.  Ostatnio mało z nich wypożyczaliśmy, żeby mieć właśnie na taką sytuację awaryjną.

W obydwu placówkach musiałem swoje odstać, bo się porobiły kolejki jak ludzie ruszyli do bibliotek... ponoć tak było cały czas, pani bibliotekarka mówiła że nigdy się tyle osób przez cały dzień nie przewaliło, ile na popołudniowej zmianie po dezynfekcji. W każdej wypożyczyłem po 10 książek, w jednej miałem jeszcze miejsce na 4 (w drugiej wypożyczyłem już kilka tydzień temu, szykując się na zamknięcie), ale już nie bardzo miałem co... i tak część wypożyczyłem tak na na czarną godzinę gdy już wszystko przeczytamy, choć nie miałem pewności  czy spodoba się Klusce (no ale dopóki się sprawdzi, to nie ma pewności, czasem można tak odkryć coś co Klusce bardzo przypasuje).



Ciąg dalszy następnego dnia, bo do obskoczenia zostały dwie placówki w Żyrku, oraz biblioteki we Mszczonowie i w Radziejowicach.

Dopisek piątkowy wieczorny: no i pozamiatane! W końcu w piątek wieczór opublikowali rozporządzenie (link) i nici z udostępniania zbiorów...



A tak poza tym co tam u nas? Ano siedzimy w krzakach i wyglądamy co nam przyniesie jutro.



Jako że ostatnio wracamy o zmierzchu, po tym jak dwa razy Kluska łapała światło latarni i czytała "od latarenki do latarenki", zabieramy dla niej czołówkę, żeby mogła sobie czytać mimo nocy. Tak więc nasz przejazd jeszcze bardziej wygląda jak przelot UFO.





Kategoria mazowieckie


  • dystans 52.70 km
  • 1.00 km terenu
  • czas 03:20
  • średnio 15.81 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Kluskobiwak 9: Z wmordewindem rypanie do domu

Środa, 26 sierpnia 2020 · dodano: 13.09.2020 | Komentarze 2

Prognozy niekorzystne, więc z rana staramy się sprawnie zebrać, żeby zdążyć przed zlewami. Od samego rana jest pochmurno.




Ale oczywiście trzeba się pobawić łódeczkami.



A także z małżami... w ogóle, wczoraj, zanim jeszcze rozbiliśmy namioty, trzeba było nałapać małży i zrobić dla nich zagrodę. A że przez noc uciekły, to rano trzeba było je wytropić i znów złapać.




Tydzień temu udało nam się znaleźć wymyka szarawego, bardzo się ucieszyłem że dziś też i że Kluska mogła go zobaczyć.




O, tu chyba były jakieś grubsze prace ziemne - powstała grobla z jednym przepływem i mostkiem z patyka na nim. A skoro już o aktywności innych ludzi, to z przykrością muszę stwierdzić, że w miejscach które wysprzątaliśmy tydzień temu, przybyły świeże flaszki i puszki.




Zdechła ryba, Kluska uparła się, żeby ją zabrać do domu, a lavinka mówiła że nie! Zapowiadała się grubsza awantura i to w momencie, gdzy szykowaliśmy się do odjazdu, więc namówiłem lavinkę, żebyśmy dla świętego spokoju tę rybę zabrali, bo chcemy sprawnie wyruszyć i sprawnie przejechać i zdążyć przed deszczami.



Jeszcze ptasie stado tuż przed odjazdem.




Wyruszamy o 10:30, jak na nas z Kluską, to bardzo dobry czas. Akurat przyszły takie chmury jak widać, ana początkowym odcinku dwa razy nam kropiło, ale potem na szczęście przeszło i Kluska mogła zająć się czytaniem. Ogólnie dostaliśmy jakimiś peryferiami głóenej zlewy, która przeszła na południe od nas.

Niestety po przejściu tych chmur, coraz częściej zaczęło wyglądać słońce i zrobiło się trochę za gorąco. Do tego wszystkiego mieliśmy silny boczny wiatr, który przeszkadzał, ale przynajmniej zapewniał chłodzenie.



Krótki postój na skrzynkę.




I czytamy... znaczy jedziemy dalej. Wybieramy najkrótszą i najszybszą trasę, tak więc odpada odcinek wałem nad Bzurą, omijamy Brochów, kawałek jedziemy wojewódzką. Postojów mało, żadnego zwiedzania, tylko rypanie, toteż fotek mało... a poza tym trasa wielokrotnie przejeżdżana.



Na jednym ze stopików, taka gąsienica na mnie spadła.



Po drodze widzimy kolejne chmury deszczowe i sam deszcz, ale tym razem przecinają naszą trasę na północ od nas. Jak byśmy za późno ruszyli, to mogłyby nas dorwać, a tak tylko znów przez chwilę jakąś mżawką dostaliśmy.




Kolejny postój, na stacji Piasecznica. Niestety nie było kota Chłeptusia, którego tu poprzednio spotkaliśmy.



Zlewa z poprzednich zdjęć wyminęła nas od północy.



Ale nie ma co się cieszyć, bo przed nami majaczą kolejne chmury deszczowe.



Zbliżamy się do nich coraz bardziej (a one do nas) i istnieje poważne ryzyko, że tym razem im nie umkniemy... od pewnego momentu wydaje nam się, że już nie walczymy o to by dotrzeć na sucho, tylko by jak najkrócej jechać w deszczu. Na szczęście pod koniec mamy dłuższe odcinki z wiatrem tylno-bocznym, lub wręcz w plecy.




Jeszcze jedna długa wieś i Żyrardów... od jakiegoś czasu jedziemy centralnie pod te czarne chmury.



Na początku tej wsi przycinam i lavinka zostaje z tyłu (jeśli będzie miała awarię, to stąd nawet na piechotę w godzinę dojdzie). Na wjeździe do Żyrardowa zaczyna kropić, ale na szczęście dojeżdżamy nim się rozpada na dobre, Kluska idzie na górę, a ja pakuję rowery do klatki schodowej i czekam na lavinkę...

Czekam i czekam. Zrywa się silny wiatr, ale jeszcze nie pada, w końcu pojawia się lavinka, trochę jej to zajęło, bo musiała waczyć z tymi podmuchami wiatru, które ją spychały z drogi, poza tym w pewnym momencie musiała jechać lewą stroną ulicy, bo z drzew leciały na nią gałęzie (dobrze że przyciąłem z Kluską przodem). Ale ostatecznie szczęśliwie dociera do domu, ufff. Lać zaczyna, gdy już jesteśmy w mieszkaniu, jakimś cudem udało nam się wyminąć dziś wszystkie zlewy, są takie szczęśliwe dni...



A na koniec przegląd lektur z drugiej części Kluskobiwaku. Klu podczas jazdy przeczytała:
- Mopsiak tańczy na lodzie.
- Patykot. Koty w mieście.
- Zapiski Luzaka. Ale jazda!

Na koniec przeczytała początek książki:
- Dziennik Cwaniaczka. Zezowate szczęście.

Na dobranoc przeczytaliśmy jej kilka opowiadań z tomu:
- Wakacje Mikołajka.

Pozostała nam jeszcze jedna książka w zapasie.



Kategoria mazowieckie, wyprawki


  • dystans 37.62 km
  • 2.00 km terenu
  • czas 02:15
  • średnio 16.72 km/h
  • temperatura 24.0°C
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Kluskobiwak 8: Przez Nową Holandię

Wtorek, 25 sierpnia 2020 · dodano: 12.09.2020 | Komentarze 5

Poranek pochmurny i tak mogłoby zostać cały dzień, ale niestety do południa robi się dosyć słonecznie i trochę za ciepło... no dobra, nie są to takie upały jak w minionych tygodniach, idzie wytrzymać, ale temperatura nadal jeszcze nieoptymalna.







Poranna rosa




Do południa dalej plażujemy i powoli się zwijamy. Klusce się tu podoba, do następnej miejscówki droga niedaleka, pogoda zapowiada się dobra i stabilna, więc nie musimy się spieszyć.

Robimy na przykład wyprawę na wyspy (te łachy z lewej na poniższym zdjęciu), zanim poszliśmy tam razem, rano nim Kluska wstała sam sprawdziłem czy da się bezpiecznie dojść.



Nowy ląd! Nazywamy go Nową Ptasią Wyspą.



Idziemy do jej końca, ale po drodze okazuje się, że to nie jest jedna wyspa, tylko archipelag poprzecinany cieśninami, w których są prądy wodne raz do głównego nurtu Wisły, a raz od niego.



Ostatecznie nazywamy go Archipelagiem Nowej Ptasiej Wyspy, przy czym miano Nowej Ptasiej Wyspy zostaje przyznane najwyższej wyspie (co poznajemy po suchym piasku).



Przylądek Północy Nowej Ptasiej Wyspy.



Wyprawiamy małżowe łódeczki na wielką wodę. Z prądem w cieśninie płyną ładnie, ale jak wypływają na otwartą Wisłę, to natrafiają na silne fale (mocno wieje), które zatapiają mniejsze łódeczki... większe dają radę, ale fale je cofają i znoszą na mielizny.




No dobra, koniec ekspedycji na Nową Ptasią Wyspę i wracamy.



Z innych ciekawostek, nie wiedziałem że trzciny rozprzestrzeniają się poprzez rozłogi.





A tu Kluska robi drogę przez wysuszoną, spękaną ziemię.



O 12:40 w końcu ruszamy



Najpierw jedziemy do Skansenu Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim. To najmłodszy skansen na Mazowszu, a może i w Polsce, otwarty 14.10.2018. Skansen malutki, co akurat jest zaletą, bo można dokładnie go zwiedzić, przy wiekszych w pewnym momencie jest przesyt i ogląda się po łebkach.

Pisownia nazwy miejscowości jak widać nie jest sprawą oczywistą.




Panorama i mapka skansenu.




Biuro skansenu jest w domu polskim. Krótki postój i najważniejsze rzeczy - czytanie i jedzenie.

Aha, lavinka doszperała się w genealogii jakichś olederskich przodków, toteż Kluska nie omieszkała się pochwalić każdej przewodniczce (przy kolejnych obiektach), oraz tym że jest zuchem... zresztą jedna pani ma wnuki w harcerstwie i zna stanicę w Gorzewie, a druga pani ma rodzinę pod Żyrardowem.




Skansen powstał obok dawnego zboru ewangelickiego (z 1935), który w latach powojennych pełnił funkcję kościoła katolickiego. Byliśmy tutaj w 2011 i mogliśmy sobie zwiedzić opuszczony zbór. Dlatego wrzucam poniżej porównawcze pary zdjęć z 2020 i 2011 roku.










Za zborem drewniany budynek szkoły tzw. pastorówka, na zdjęciach z 2011 też go widać, aczkolwiek pani przewodniczka mówiła, że był rozebrany i zbudowany od nowa.




Dom olęderski z Kępy Karolińskiej, tzw. langhoff, czyli zagroda jednobudynkowa - w jednej bryle mieści się dom mieszkalny, obory, stajnie itp, oraz stodoła. Między różnymi częściami zagrody przechodzi się wewnątrz budynku, toteż nie trzeba wychodzić na zewnątrz, przy czym stodoła jest położona niżej (co widać z zewnątrz) i schodzi się do niej po drabince.

Zaglądając do opisu Kępy Karolińskiej w katalogu osadnictwa holenderskiego, wydaje się że to dom nr 3 lub 12.

Kluska pozwiedzała wszystkie zakamarki, wlazła nawet do wędzarni.



Warto zwrócić uwagę na wiklinowe płotki.



Za stodołą jest jeszcze dobudówka na łódkę itp.




O, a obok piwniczka z naszej ulubionej rudy darniowej.




Dom z Białobrzegów, tutaj pod jednym dachów jest dom i część dla zwierząt. Obok wolnostojąca stodoła. Wędzarnię też obejrzeliśmy, ale nie dało się do niej wejść, ze względu na inną konstrukcję (to znaczy wejść by się dało, ale nie wiem, czy przewodniczka by pozwoliła).




Zdecydowanie pora na kawę (mamy swoją z termosu).



Na koniec mały, ale ciekawy obiekt - suszarnio-powidlarnia, oprócz wyposażenia powidlarni i susarni, jest też trzecia wędzarnia.

Zdziwiłem się nieco, czytając (o tu: powidlarstwo - informacje), że zasadniczo powidła olęderskie były płynną masą produkowaną z buraków cukrowych, ewentualnie gęstsze z dodatkiem dyni i jabłek. No cóż, powidła mi się śliwkowo kojarzą, chociaż robiliśmy kiedyś powidła dyniowe, ale z samej dyni (no, buraki cukrowe w zasadzie też były dodawane, ale w postaci cukru).




Specjalne beczułki na suszone owoce.



Cmentarz od strony drogi... cmentarz też tu był zanim powstał skansen, ale w 2011 go przegapiliśmy, zapewne był w krzakach.



Jedziemy dalej, jest ciutkę za ciepło, ale przynajmniej mamy z wiatrem (nie to co tydzień wcześniej).



A oto tytuł dzisiejszej wycieczki, idealnie nam pasował do trasy przez tereny osadnictwa olęderskiego i do tego ze skansenem.



Przydrożne jabłuszka do powideł... albo do wszamania od razu na surowo.



Krótki postój w cieniu nad Wisłą.



Po drodze uzupełnienie zapasów w sklepie, w pewnym momencie przyjechać koleś na tak wyposażonym pojeździe... ze trzy torebki podsiodłowe, czy nawet podpodsiodłwe (wrzucam powiększenie, może zainspiruje yurka, który takowych szuka), odblasków co najmniej sześć, jakieś dynamo-prądnice, linki, futerał na telefon itp. ale zapięcie z gatudnu tych, co to można przeciąć cążkami.



Przejazd nad Bzurą.



Jesteśmy na miejscu, poza weekendem i wieczorem akceptowalna ilość na tych łachach (znaczy zero), nie to co tydzień wcześniej... a pewnie i za zimno na plażowanie, bo w dzień temperatura nie przekraczała 25 stopni (no, chyba że słońcu).







Kategoria mazowieckie, wyprawki


  • dystans 29.00 km
  • 1.50 km terenu
  • czas 01:32
  • średnio 18.91 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

KluskoBiwak 7: Plażowanie z małżami

Poniedziałek, 24 sierpnia 2020 · dodano: 03.09.2020 | Komentarze 4

Poranek nad Wisłą





Jak to nad Wisłą - sporo ptactwa.

Żurawie




Czapla



Łabędzie



i inne





O, słychać jakieś życie w obozie - biwak się budzi. Dwa namioty, bo oczywiście musieliśmy rozbić także nowy namiot Kluski.



Kluska rozpala ognisko po harcersku... no prawie, bo nie mamy kory brzozowej, więc patyczki podpalamy świeczką.




Biwakowa zastawa



Rano sporo chmur, ale potem nieco się przerzedziło i Słońce niestety coraz częściej świeciło.



Zdecydowaliśmy, że zostajemy tu do jutra. Powodów jest kilka:
1) Byliśmy trochę zrypani, mimo że podróż krótka
2)) Kluska też potrzebowała pobycia z nami i relaksu, to był w końcu jej pierwszy wyjazd bez rodziny
3) I tak planowaliśmy jeden dzień na plaży, bo zawsze za krótko byliśmy w takich miejscówkach i ciężko było Klu wyciągnąć...początkowo zastanawialiśmy się nad następną miejscówką noclegową, ale zdecydowaliśmy się na tą, bo:
- tam więcej komarów, a tu specjalnie z dala się rozbiliśmy od krzaków i w ciągu dnia nie powinno być komarów
- ta miejscówka częściej jest pod wodą, trzeba korzystać z okazji (tydzień wcześniej było jej znacznie mniej)

Skoro tak postanowiliśmy, trzeba było zorganizować cień - pod krzaki się nie przenosimy ze względu na komary... rozpinamy więc płachtę namiotową między namiotami i na dodatkowych kijkach. Na szczęście nie jest tak upalnie jak w minionych tygodniach (choć nadal gorąco gdy słońce świeci), na szczęście jest trochę chmur, na szczęście wiele solidny wiatr.



Zostawiam dziewczyny na plaży, a ja jadę na lekko do sklepu uzupełnić zaopatrzenie. We wsiach po drodze sklepu nie ma... no, w zasadzie  Troszynie Polskim jest Sklep Piwo, ale zamknięty na cztery spusty, muszę więc pojechać do Dobrzykowa.

W Troszynie Polskim tylko krótki stopik na parę fotek przy kościele  - ciekawie wygląda ta wygolona tujka na tyłach.




Przy drzwiach tabliczki upamiętniające poziom wody w czasie powodzi.



Jeszcze rzut okiem na mogiłę z września 1939 i w dalszą drogę.




Po drodze natykam sporą gąsienicę. To prawdopodobnie trociniarka czerwica, przenoszę ją z asfaltu w krzaki.




Dosłownie kilkanaście metrów dalej kolejna, odrobinę mniejsza gąsienica... to chyba jakiś nastrosz, obstawiam  że nastrosz półpawik. Też ja ewakuuję.




Oznaczenie dziurowzgórków.



Olęderska zagroda jednobudynkowa, następnego dnia obejrzymy takie w skansenie... ale nie uprzedzajmy faktów.




Okazało się, że kupiłem zbyt ładny bochenek chleba... z oczami! Kluska zabroniła go kroić, opatuliła kocykiem i położyła spać w namiocie. Dobrze, że kupiłem dwa różne chleby, za to następnego dnia musiałem go pokroić po kryjomu i tak wyciągać, żeby nie było widać, że to ten okrągły.



Nasz biwak - dobrze że coraz więcej chmur, bo co prawda pod płachtą cień jest, ale nagrzewa się jednak trochę... dobrze że jest też wiatr, to jakoś da się wytrzymać w chwilach słonecznych.



Kluska przerobiła swój namiot na czytelnię.



Wiatr jest niezły, więc musieliśmy najbardziej narażone końce linek dociążyć, żeby nam szpilek z piachu nie wyrywało (śledzia mieliśmy tylko jednego, bo jednak istotnie więcej ważą).




Na piasku spotykamy kolejną gąsienice... to prawie na pewno rusałka pawik. Przenosimy ją do najbliższych krzaków, od których sporo odeszła i błąkała się po pustyni... jeśli wejście na piasek było celowe, to i tak obok krzaków  będzie miała te piochy.



Jeszcze rano, przed moim wyjazdem, Kluska urządziła na wysepce zagrodę dla małży.

To była świetna zabawa, ale założę się, że Klu nauczyła się więcej o małżach niż z podręcznika (zresztą ja też się trochę nauczyłem).  Raz, że mogła w ogóle obejrzeć sobie różne małże (osobniki różnej wielkości) - dotknąć ich, poznać nazwy, a poza mogła obserwować ich zachowanie.  Bowiem małże zagrzebywały się w mule, wyłaziły z niego, wędrowały, znów zagrzebywały... otwierały się, wysuwały nogę, zamykały. A to wszystko w formie zabawy - nie padają słowa: nauka, lekcja itp. Co prawda są wakacje, ale nam to nie przeszkadza się uczyć, dla nas szkoła jest wszędzie i zawsze, a jednocześnie nie jest ograniczona czterema ścianami... właśnie dlatego przeszliśmy na edukację domową, żeby móc tak przez cały rok, bo w roku szkolnym szkoła zabierała nam sporo czasu i przeszkadzała w nauce. Dobrze, że zdążyliśmy załatwić formalności przed całym tym zamieszaniem.

Ale wracając do małży...



Na początek dwie corbicule i trzy skójki (chyba że jakaś szczeżuja się zaplątała, a ja nie rozpoznałem).  Corbicule szybko się zagrzebywały w mule i tyle... pamiętając gdzie były, można je było później spróbować wygrzebać. Skójki też początkowo się zagrzebały, ale potem wygrzebywały się, łaziły i z nów zagrzebywały (ale wtedy można je było znaleźć po śladzie).

Skójki i szczeżuje można znaleźć właśnie po śladzie w mule - nawet jak już się zagrzebie, to jesli ślad jest świeży i nie poprzerywany, to na którymś końcu można odgrzebać małża. Corbicule czasem znajdywaliśmy na płyciznach.



Zagroda dla małży - już tu trochę widać, że ją zalewa. Otóż poziom wody w Wiśle trochę się zwiększał, potem opadł, potem znów nieco zaczął rosnąć. Wrzucam fotki z okresu półtora dnia - w nocy znów poziom wody wzrósł i następnego dnia nadal przybywało.



Spacerują po zagrodzie



Zagrzebuje się



O, tu nam przez noc wyszły z zagrody i się zagrzebały, ale łatwo je było złapać.



Na pierwszym planie druga zagroda... no i widać, że Wisła coraz bardziej je zatapia.



A tu już tylko patyczki wystają.



Skójki (raczej, ale zastrzegam, że mogłem pomylić z jakąś szczeżują).



A tu nam się trafiła szczeżuja z przyczepioną do niej racicznicą zmienną. Racicznica jest gatunkiem obcym, ale od dawna jest już w Polsce i jest raczej dosyć powszechna.




A to corbicula fluminea, albo fluminalis (są bardzo podobne do siebie), oba to gatunki obce inwazyjne.




A to szczeżuja chińska, kolejny gatunek inwazyjny, ale ten udaje mi się zaobserwowac po raz pierwszy. Tydzień wcześniej muszle, a teraz także żywe osobniki.







Muszelka i piasek



Kamyczek ze skamieniałościami



Słońce poboczne - z lewej jako ładny wycinek tęczy, z prawej jako błysk światła, z jednej strony lekko tęczowy.




Ekspedycja na wyspę z pniakiem.



Jedna z łódeczek



Jedna z lepszych zabawek - kijek na sznurku. Tu robi za zwierzątko - szczurka o imienie Ściurek.



Półwysep, który przechodzi w płyciznę i...




Kończy się Ptasią Wyspą.



Ten półwysep odcina od reszty Wisły zatoczkę. Początkowo chodziliśmy za Kluską krok w krok, bo w końcu Wisła to duża i niebezpieczna rzeka... jednak po zbadaniu zatoczki, gdy okazało się że jest płytka, a największe głębiny sięgają Klusce nieco ponad kolana, to już daliśmy jej więcej luzu (choć cały czas mieliśmy ją na oku). Dalsze wyprawy w Wisłę odbywały się za rękę, ostrożnie i tylko po płytkiej wodzie.  Kluska generalnie zachowywała się rozsądnie, chodziła tam gdzie bezpiecznie, nie zapuszczała się w niezbadane rejony wody... jak sobie przypomnę niektóre jej koleżanki, to o dziwo w porównaniu Klu ma więcej rozsądku.

Wody przybywa i półwyspu ubywa. Wyspy też.




Coraz mniej, a z wyspy już tylko paseczek piasku




No i zatopiło - z prawej widać dawny półwysep z minimalną ilością wody na nim,  tylko port dla łódeczek trochę jeszcze wystaje. Dobrze że wiemy gdzie jest bezpieczna zatoczka, bo bez półwyspu ciężej by było ją wyznaczyć.



Żurawie zlatują się wieczorem nad Wisłę.





Dobranoc






Kategoria mazowieckie, wyprawki


  • dystans 59.10 km
  • 23.50 km terenu
  • czas 04:32
  • średnio 13.04 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

KluskoBiwak 6: Odebranie Kluski

Niedziela, 23 sierpnia 2020 · dodano: 30.08.2020 | Komentarze 1

Bukowa Hacjenda - czyli poranek w lesie. lavinka stwierdziła, że w mniejszym namiocie z wiercącą się Kluską nie wytrzyma więcej niż jedną noc... toteż zabrała większy namiot. I tak teraz to ona namiot wozi, bo z Weehoo nie mam jak przytroczyć dodatkowych bagaży na bagażniku. Po wczorajszych deszczach całą noc kapało z drzew, poza tym wcześnie się zbieramy, toteż można zapomnieć o zwijaniu suchego namiotu.



Ciemka sąsiadka



Zahaczamy o cmentarz ewangelicki w Marianowie... prawdopodobnie jakiś ewangelicki. Jest tylko krzyż i jeden głaz, na którym coś chyba było osadzone (np. krzyż).



Kluskę mamy odebrać ze stanicy o 15-ej, toteż mamy trochę czasu na rundkę po okolicy. Zwiedzamy tzw. okrąglaki pod Lucieniem. Jest to dawny ośrodek letniskowy żyrardowskich zakładów , od paru lat opuszczony i dewastowany - ciekawy opis można znaleźć na żyrardowskim blogu historycznym.

Nieraz słyszałem o jeżdżeniu nad jeziora do Lucienia, albo pobliskiej Koszelówki, kiedyś myślałem że to gdzieś na Mazurach. Dopiero jakieś dziewięć lat temu, rowerując po tej okolicy odkryłem, że to pod Płockiem... wtedy zrozumiałem popularność tych miejsc wśród żyrardowiaków, bo to dosyć blisko, a jak do tego dodać ten ośrodek, to sprawa była jasna.

Niestety obiekty są kompletnie zniszczone, z zewnątrz i z daleka prezentują się nieźle, ale z bliska widać, że patologia powybijała WSZYSTKIE szyby, powyrywała PRAWIE WSZYSTKIE drzwi zrzucając je z balkonów lub do wnętrza okrąglaków (podobnie jak tapczany). Przy czym ze zdziwieniem stwierdziłem, że praktycznie nie widać działalności złomiarzy, więc to wszystko jest dziełem wandali.

Tu przytoczę scenkę, której świadkiem kiedyś byłem, a która wyjaśnia dlaczego jest taki syf w naszym pięknym kraju. Otóż kiedyś spacerowałem w Warszawie po bulwarach nad Wisłą (jeszcze przed przebudową), po weekendzie było tam mnóstwo flaszek... w pewnym momencie zauważyłem grupkę gówniarzy, którzy szli i rozbijali po kolei wszystkie butelki.

Mimo dewastacji, warto nadal tu zajrzeć, natura coraz bardziej pochłania teren, robi się klimatyczna dżungla, w której są zatopione okrąglaki.







Bardzo przydatne oznaczenie, bo jak się wejdzie na dach, to potem trudno z powrotem odnaleźć zejście.



Klimatyczny pasaż łączący trzy największe okrąglaki.



Większość tych drzwi na wejściu się zachowała, widać za ciężkie i zbyt dobrze osadzone, by wyrwać.



W każdym okrąglaku były kwiatowe tapety z innym wzorem.



Plac zabaw. Fajne miejsce ogniskowe, jest ślad po ognisku... szkoda tylko, że taki syf dookoła.



Po zwiedzeniu ośrodka, zjeżdżamy rzucić okiem na Jezioro Lucieńskie... pozostajemy w klimatach polskiego syfu, w krzakach na lewo od kadru jest góra śmieci, nie mówiąc o pomniejszych śmietkach walających się dookoła.



Dąb Jan




Jedziemy przez rezerwat Komary, niestety nie ma tabliczki, przy której moglibyśmy sobie zrobić pamiątkową fotkę.



A to najgorsza śmieszka rowerowa na trasie... kandydatów nie ma dużo, bo na trasie była jeszcze tylko ta śmieszka przez Łąck, na którą narzekałem tydzień temu, mimo to rywalizacja jest zażarta, obaj kandydaci godni tytułu.

Najpierw w Lucieniu zaczyna się kostkówa z hopkami (którą olaliśmy), ale za wsią zaczyna się to co na zdjęciach... to nawet nie jest droga dla rowerów, ale prawdziwa ścieżka!  Wysypana grubym tłuczniem, do tego wąska bo zarastająca (w lesie jeszcze węższa, nie byłoby jak wyprzedzić matki z córką turlających się tamtędy). Oczywiście olaliśmy i ten odcinek - pojechaliśmy gładkim asfaltem na wojewódzkiej.




Żeby było weselej, w pewnym momencie ścieżka przechodzi na lewą stronę, potem na prawą (polska szkoła projektowania śmieszek się kłania), a na każdym przejściu (bo przejazdu nie ma) postawili barierki by między nimi przechodzić... z Weehoo były problem się przepchnąć, a z przyczepką to już w ogóle. Co o tym sądzą rowerzyści, widać na poniższych zdjęciach.

Nie wiem dokąd się toto ciągnie, może do samego Gostynina, my odbiliśmy w bok wcześniej.





Pozwiedzaliśmy jeszcze trochę urbexów, pokjeszowaliśmy




Mutacja kostki rubika jako fant w jednej ze skrzynek - lavinka nas wpisywała do logbooka, a ja się tym bawiłem. Została w skrzynce, nie wymieniałem się, nie miałem takiego fajnego fantu na wymianę, a poza tym niech inni też mają zabawę... takie coś najbardziej cieszy w jakiejś skrzynce, w jakiejś dziurze, w domu to byłaby kolejna kurzołapka.



Wieża ciśnień



Rowerzysta widmo



Zaczęło się robić coraz goręcej, nie był to taki skwar jak w minionych tygodniach, ale nadal dla nas za gorąco. Postanowiliśmy pojechać w rejon stanicy i tam poczekać w lesie.

O nawet drogowskaz nam postawili, gdzie mamy odebrać Klu.



Za stanicą mieliśmy upatrzony sympatyczny suchy las sosnowy w mchach. Bez komarów, w sam raz by odpocząć, ostygnąć, wysuszyć niektóre rzeczy i namiot. Zalegliśmy tu po 13-ej i mieliśmy jakieś półtorej godziny an odsapkę.




Widłaki jakieś




Okazało się, że jest to szałasowy las, w którym harcerze tradycyjnie budują szałasy. Sporo ich było, a reliktów szałasów, które się rozpady, lub budulec z nich posłużył do budowy kolejnych, było jeszcze więcej.




Któryś z tych szałasów budowała Kluska z innymi zuchami.



A tak na marginesie - przedostatniego dnia mieli otrzęsiny... z prawdziwym Neptunem i syreną.



Zdjęcie strażackie na zakończenie. Na szczęście obozowicze i kadra nie musieli nosić w obozie maseczek, obóz był na wpół odcięty od świata, nie było możliwości odwiedzin w trakcie. Dopiero jak na koniec przyjechał komendant hufca, to musiał założyć maseczkę, podobnie jak rodzice, którzy zostali wpuszczeni do stanicy by zabrać bagaże dzieci.



A bagaży było sporo - oprócz plecaka z którym Kluska przyjechała, przybył namiot (każdy obozowicz dostał niedużą dwójkę) plus parę drobiazgów jak bidon, dwa małe plecaczki... jak mi Kluska mówiła, to myślałem, że będę musiał dogadywać transport, bo tam leżał jakiś brerent (myślałem że dostali fanty z demobilu), ale okazało się że to obozowe.  Z resztą nie było łatwo, ale jakoś się zapakowaliśmy



Zanim wyruszyliśmy, Kluska nas jeszcze zaciągnęła na kąpielisko. A potem była bardzo ciężka droga - gorąco, przepychanie się przez piaszczyste drogi z pełnym obciążeniem, do tego Kluska stęskniona za nami wymagała konwersacji (więc pchając rower w pocie czoła, trzeba jeszcze było prowadzić rozmowę), no i co chwila był stopik, żeby uratować żuczka z drogi. To był naprawdę ciężki odcinek, który dał nam w kość.

Tu zabawna scenka, jak z Kluską szliśmy z kąpieliska do drogi, ta znalazła żuczka. Dzieciaki podczas biwaku mówiły na żuczki - Stefan. Gdy odkładała go na pożegnanie przy ogrodzeniu, zainteresowała się tym dziewczynka (mniej więcej w wieku Kluski) na działce z drugiej strony ogrodzenia i nawiązały dialog:
- To jest żuczek Stefciu, opiekuj się nim.
- A co on je?
- A różne rzeczy, ale głównie kupy.
- To włożę go do pudełka z kupami mojej świnki morskiej.



Większy postój na założenie skrzynki (Kluska bardzo chciała w okolicy założyć skrzynkę).



W środku Klu znalazła odpowiedni element maskujący.




Ruszmay dalej, przepychamy się przez śmieszkę przez Łąck - z pełnym obciążeniem trochę trudno pokonywać niektóre podjazdy... ale z Klu nie piszemy się na jazdę szosą, gdzie aktualnie jest duży ruch, bo wczasowicze i letnicy wracają do domów (niedziela, późne popołudnie).



W międzyczasie Kluska zaakceptowała książkę i przynajmniej nie trzeba wysilać umysłu na prowadzenie konwersacji, można się skupić na rypaniu przed siebie... na szczęście w odróżnieniu od zeszłego tygodnia, tym razem z wiatrem i  w mniejszym upale. Postój w Dobrzykowie na skrzynkę.



Jeszcze trochę rypania (ale eleganckimi asfaltami wzdłuż wału przeciwpowodziowego), jedna złapana guma i niedługo po zachodzie Słońca jesteśmy na upatrzonej miejscówce nad Wisłą. Szybko odpalamy ognisko, żeby odstraszało komary, rozbijamy namioty, gotujemy kolację, trochę śpiewamy ("Lato z Komarami") i lulu.




Kategoria mazowieckie, wyprawki


  • dystans 40.21 km
  • 1.00 km terenu
  • czas 02:40
  • średnio 15.08 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

KluskoBiwak 5: Najgorętszy dzień w roku

Sobota, 22 sierpnia 2020 · dodano: 27.08.2020 | Komentarze 16

Mieliśmy pomysł, żeby jadąc odebrać Kluskę ze stanicy, pojechać ciut wcześniej i pokręcić się po okolicy (pokeszować, pozwiedzać), min. zahaczyć o Płock, w którym dawno nie byliśmy... ale upały znów pokrzyżowały nasze plany i wybraliśmy wariant minimum.

Dojechać w niedzielę nie było szans, więc wybraliśmy wariant podobny jak poprzednio - jedziemy w sobotę wieczorem, nocujemy i odbieramy Klu w niedzielę. A że mamy być w stanicy o 15-ej, to rano do momentu gdy pogoda pozwoli, robimy rundkę po okolicy. Niestety w sobotę nie jeździ Mazovia, natomiast jedyny pociąg ŁKA ze Skierniewic do Kutna jedzie przed 18 a nie po 15-ej... co nam pasuje o tyle, że pod Kutnem jesteśmy ok. 19-ej, więc powinno być chłodniej.

I dobrze, że jechaliśmy później, bo dziś był najgorętszy dzień w roku! Przynajmniej w naszej okolicy... ale lato jak to lato, albo upał, albo leje - najpierw skwar totalny, a później burze i ulewy. Na dworzec jedziemy złapać pociąg 16:38, właśnie w okolicy zaczynają krążyć ulewy, nas na szczęście nie dorwały i nie zlały na starcie, a chmury zapewniają wreszcie ochronę przed Słońcem (nadal jest gorąco, ale nie jest to bezpośrednie przypiekanie). Przyjechał Impuls Kolei Mazowieckich, w środku pusto, więc instalujemy się na luzie, nawet Weehoo nie musimy odpinać.




W Skierniewicach przesiadka, idę kupić bilet - parę fotek z wnętrza dworca z socrealistycznym sgrafitto... niestety są ludzie, którym się marzy ich zniszczenie w ramach tzw. dekomunizacji, mam jednak nadzieję że ocalenie i będzie można mieć kontakt z historią podczas przesiadki. Dwa powiększenia po kliknięciach w fotkę.





Bilet wycieczkowy dla dwóch osób i dwa kupony po 0zł na przewóz roweru... pani wydrukowała i stwierdziła, że chyba wydrukuje drugi kupon, bo drukuje jej jakby na przewóz jednego roweru... a nawet jak nie, to od przybytku głowa nie boli, bo i tak jest za darmo.



Do pociągu mamy godzinę, w międzyczasie mijają nas dwa weekendowe pociągi ŁKA Sprinter - przyspieszone z Łodzi do Warszawy i z powrotem. Do Warszawy puszczają reprezentacyjne pociągi, te z okazjonalnymi malaturami - załapaliśmy się na najnowszy, czyli Pogonowskiego z malaturą z okazji 100-lecia Bitwy Warszawskiej (na jednym końcu jest Stefan Pogonowski, na drugim Ignacy Skorupka).





W drugą stronę jedzie Flirt Stulecie Województwa Łódzkiego, oraz Bajkowy (z postaciami z bajek).




Nasz pociąg już stoi - oto Impuls (tak więc z Impulsa przesiadamy się do Impulsa) do Kutna.



Hę, tylko jak się do niego dostać... stoi sobie, ale zamknięty. Bliżej godziny odjazdu pojawia się jakaś babcia i próbuje wejść,. potem konduktor - ten dokładnie obchodzi pociąg i sprawdza, ale i tak musi poczekać aż pojawi się maszynista.



Tędy



We Flirtach ŁKA jest słabo z miejscem na rower - są trzy wieszaki, ale wciśnięte w środku - z jednej strony od wejścia odgradza WC, z drugiej kilka siedzeń i biletomat... W Impulsie na szczęście te trzy wieszaki są przy wyjściu i to po dwóch stronach, więc da się postawić rowery (to więc) i nie musimy rozjuczać rowerów, żeby je potem przed wyściem zapakować z powrotem. Postawiliśmy pod jednym wieszakiem, żeby dwa były wolne jakby kto z rowerem się pojawił (nikt nie wsiadł), co prawda zablokowaliśmy dodatkowo dwa miejsca, ale przy luźnym pociągu to nie problem... zresztą pociąg był tak luźny, a my siedzimy na końcu, więc na przestrzeni z poniższych dwóch zdjęć byliśmy tylko my.




A to strefa dla obsługi pociągu, gdy ten jedzie w druga stronę.



To nasza pierwsza jazda Impulsem w barwach ŁKA, więc go zwiedzamy (najciekawsze rzeczy i tak są w naszym końcu pociągu). Idziemy obejrzeć łan zboża z makami i chabrami... w kibelku.



Rzut okiem w głąb pociągu.



A to miejsca dla podróżnych z dziećmi, widziałem to już na zdjęciach i chciałem sfocić - stolik z grą planszową.





Kostka do gry.



Biletomat - jak widać da się zrobić biletomat zajmujący mało miejsca, a nie wielkości szafy.



Nie jedziemy do samego Kutna, bo nie chcemy się przebijać przez miasto, wysiadamy dwie stacje wcześniej (złotniki Kutnowskie), bo stąd trasa wydaje się optymalna. W czasie przesiadki w Skierniewicach byliśmy otoczeni ulewami, ale tam nie padało, w czasie jazdy nie padało... jednak dojechaliśmy do granicy pierwszej ulewy i gdy wysiedliśmy, zaczęło padać.



Jedziemy dziurdziołami w siąpiącym deszczu (takie kropienie nam nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, wreszcie jakaś ulga po upałach), udaje nam się skrócić o jakieś 2km trasę, bo wyasfaltowała się jakaś gruntówa i zamiast żwirówy mieliśmy równiutki jeszcze asfalt.



Niedobrze, jedziemy wprost w to coś.



No i sprawa się wyjaśniła. Niezorientowanych poinformuję, że jest taka turystyczna piosenka pt. "Jaworzyna",bardzo ładna, ale rzadko się ją śpiewa, gdyż przykleił się do niej przesąd, że jak się ją zaśpiewa, to na pewno będzie lać (faktycznie w tekście jest o deszczu).



I rzeczywiście, zaraz rozpadało się na dobre... kawałek jechaliśmy w deszczu, ale załapaliśmy się na klimatyczny blaszak i przekiblowaliśmy w nim 40min przeczekując najgorszą zlewę. Przy okazji przerwa na piąte śniadanie (lub drugi poobiadek). Przejechaliśmy ledwie 8km od stacji.



Z przystanku oglądaliśmy zachód Słońca.



Tęcza nad przystankiem




W końcu padanie przechodzi w siąpienie i tak się ustaliło, więc ruszamy. Jedziemy w siąpieniu, które czasami ustaje, aż w końcu zupełnie przestaje padać. Opuszczamy województwo mazowieckie i zaliczamy nową gminę (tutaj jest granica dwóch zaliczonych na tym wyjeździe gmin, jeszcze jedną zaliczyliśmy tydzień temu).



Większość trasy rypiemy już po zachodzie Słońca - w zapadającym zmroku i po nocy. Sporo dziurdziołowatych asfaltów, pod Łąckiem ładujemy się w opisywaną tydzień temu śmieszkę - wzdłuż wojewódzkiej jednak nią jedziemy, jakoś przepychamy się przez krzywą kostkówę, potem znośne lub dobre asfalty, na ale za centrum wsi olewamy hopsiastą kostkówę, rezygnujemy się też  ze starego żwirowo-dziurawego asfaltu, lecz lecimy wygodnie asfaltem (o tej porze nie minął nas nawet żaden samochód). I wbijamy się w las by sobie zanocować.

Obiadokolacja się gotuje.



Ten pająk próbował mi wejść w ognisko, więc go przegoniłem... był cały czarny, ale ubabrał się trochę popiołem.



A co tam w międzyczasie u Kluski? Oto niektóre z zajęć - pranie.



Ćwiczenia z kompasem i bieg na azymut.



Strzelanie z wiatrówki



Pierwsza pomoc - tak mi się przypomniało, że jak na PO była omawiana ta pozycja, to ja ze zdziwienie stwierdziłem:
- O, to ja śpię w pozycji bocznej ustalonej!



Kluska, żyjesz?




  • dystans 53.40 km
  • 3.50 km terenu
  • czas 03:20
  • średnio 16.02 km/h
  • temperatura 28.0°C
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

KluskoBiwak 4: Rypanie do domu

Poniedziałek, 17 sierpnia 2020 · dodano: 21.08.2020 | Komentarze 4

Kolejny poranek, kolejny wschód Słońca nad Wisłą, aczkolwiek tym razem nie nad głównym nurtem, od którego jesteśmy oddzieleni kępami (jak są nazywane wiślane wyspy).







Od zachodu nachodzą chmury i niestety dosyć szybko przesłoniły Słońce... no cóż, w odróżnieniu od poprzedniej miejscówki, tutaj od rana sporo komarów (ciekawe dlaczego? może przez brak mgieł? rosa była, pojawiła się wcześnie po zmroku, ale mgieł nie było... a może dlatego że naokoło krzaki*, a tam tylko z jednej strony, a z drugiej Wisła?). Jak Słońce wyszło, to przegoniło komary, ale jak się schowało za chmury, to krwiopijce wróciły... no cóż, jak nie upał, to komary.

*) - w krzakach się gnieżdżą, przejść obok nich nie można, żeby się chmara na człowieka nie rzuciła



Z cyklu "patenty" na oszczędność wagi i miejsca - kawa, herbata, ziółka, cukier.



Dziś bardzo sprawnie się zebraliśmy, dziś dłuższy kawałek i chcieliśmy jak najdalej dojechać korzystając z chłodu i chmur (bo nie wiadomo kiedy znikną). Desantujemy się z powrotem z łachy na brzeg.



Jeszcze sprzątamy okolice dwóch ognisk - gdyby gdzieś w pobliżu był śmietnik, to te siatki byśmy tam zabrali, ale na najbliższym przystanku nie ma kosza, więc tylko znosimy z plaży i zostawiamy przy drodze.




7:30 - jesteśmy już w drodze



Mostek kolejki wąskotorowej. Tutaj jest dawne odbicie sochaczewskiej wąskotorówki do dawnego mostu w Wyszogrodzie.





A dołem Kanał Kromnowski się wije.



Wreszcie jest normalna temperatura, Słońce nie przysmaża, nawet chwilami próbuje kropić... ale kropelki, którymi dostałem mogę chyba zliczyć na palcach rąk i nóg.

W związku z tym, decydujemy się nie jechać najkrótszą drogą, ale wałem wzdłuż Bzury... odległościowo to tylko pół kilometra więcej, ale z odcinkami gruntowymi (sensownymi, ale jednak). Zawsze to omijamy 5km wojewódzką i jedziemy w pięknych okolicznościach przyrody i architektury (kościół w Brochowie).



No tak... oprócz tej baterii, flaszki poupychane w rurach, nie mówiąc już o kwiatach butelkowca kwitnących w wodzie.




To wygląda na żabiściek pływający




Przebijamy się na wał



I lecimy wałem wzdłuż Bzury...nie to, żebyśmy rzekę w ogóle stąd widzieli.




Jedna z dwóch enklaw Kampinoskiego Parku Narodowego, które dziś przecinamy. A na wyjeździe zdziwko - nowe tabliczki. Fajnie, oto przykład jak przy pomocy prostych środków osiągnąć ciekawy efekt - parę belek, parę gwoździ i łoś jak żywy. Przy drugiej enklawie tabliczki też na n owych słupach... tutaj i tak chyba były na drewnianych słupach, ale większość tabliczek informujących o obszarach chronionych w innych miejscach, jest obecnie w stylistyce autostradowej.



Dawny wojenny cmentarz w Janowie... spoczywali tu żołnierze polegli w bitwie nad Bzurą, najpierw ich ekshumowano na cmentarz w Sochaczewie, ale niedokładnie. To co zostało ekshumowano później na pobliski cmentarz w Brochowie.




O, nowa tabliczka.



No i tradycyjny postój pod renesansowym kościołem obronnym w Brochowie. Kościół był niszczony w trakcie dwóch wojen światowych, a potem odbudowywany. Podczas pierwszej, zaraz obok na Bzurze przez ponad pół roku przebiegała linia frontu, a w drugiej podczas bitwy nad Bzurą w tym rejonie wojska polskie przeprawiały się (z różnym skutkiem) przez Bzurę, by dalej przebijać się przez Puszczę Kampinoską do Warszawy.



Takie pamiątki walk są przy kościele - przymurze brukowane gąsienicą, łuską i skorupą pocisku.



W ściany kościoła są wmurowane łuski i skorupy różnych pocisków.





Są też inne artefakty.



A to długo nie wiedziałem co to... zastanawiałem się czy to aby nie jakaś bomba lotnicza.... dopiero jak zrobiłem dokładne zdjęcia, to się okazało, że to skorupa pocisku, ale wmurowana odwrotnie - wystaje czubek, a nie tył. Natomiast w miejsce po zapalniku umieszczono takie coś - chyba do mocowania piorunochronu.

Kiedyś jak oglądałem pociski wmurowane w kościół, to akurat była wycieczka Japończyków - ja podszedłem zrobić zdjęcie temu poniżej i ruszyłem dalej, patrzę a Japończycy rządkiem po kolei podchodzą pod pocisk i robią mu zdjęcie.





Jedziemy dalej, znów mijamy kolejkę sochaczewską, ale tym razem odcinek czynny - są tu kursy turystyczne z Sochaczewa do Wilczy Tułowskich.




Po 10-ej Słońce zaczyna wyglądać zza chmur, na szczęście nie cały czas, ale i tak zaczyna się robić coraz cieplej... za gorąco.

Zjazd na Warmię.




Utrata, na moście nawet nie śmierdzi, zejścia na brzeg nie ryzykowaliśmy.



Mostek na Pisiobojga wód.




Jedzie się coraz gorzej - coraz goręcej, wiatr przeszkadza, drogi coraz gorsze... ale przede wszystkim, jesteśmy chyba zrypani po kilku dniach jazdy w upale i teraz to wychodzi.

Odcinek Szymanów - Oryszew, chyba najgorszy asfalt w okolicy. Zaraz za Szymanowem jest odcinek lewostronny, prawa strona jest tego standardu lub gorsze, a lewa znośna, toteż jeździ się lewą (samochody też).



Uff, zbliża się granica powiatu i wyremontowany ostatnio odcinek (jeszcze rok temu nie było różnicy).



Jesteśmy w domu!  Teraz czeka nas najgorszy docinek - coraz goręcej, wkrótce wykręcamy w lewo centralnie pod wiatr, zmęczenie się kumuluje... a i z drogami nie jest tak różowo, za Oryszewem znów są dziurdzioły, choć nie takie jak powyżej. Około 12-ej strasznie zmordowani wracamy do domu.



A co tymczasem u Kluski? Między 8 a 10 przechodziły u nich jakieś deszcze (choć niezbyt intensywne)... deszcz nie deszcz, idziemy do lasu gotować śniadanie na ognisku. Kluska z garem - poznajemy ją po sandałkach i menażce.



Przywilej drużynowej - wyżeranie jajecznicy z gara, ze ścianek zawsze można najwięcej wyskrobać.



Wieczorne ognisko, dziewczyny układają patyczki. Ponoć jest fajne, bo nietoperze latają nad polanką, a w okolicy pełno tramwai i innych robali.






Kategoria mazowieckie, wyprawki


  • dystans 41.10 km
  • 3.00 km terenu
  • czas 02:45
  • średnio 14.95 km/h
  • temperatura 31.0°C
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

KluskoBiwak 3: Lato - upał, komary, tłumy ludzi

Niedziela, 16 sierpnia 2020 · dodano: 20.08.2020 | Komentarze 10

Pobudka skoroświt - brzask i mgły nad Wisłą. Na szczęście nie ma komarów, może właśnie przez te mgły... za to namiot pokryty rosą.




Ptaki... generalnie nad Wisłą jest na noclegu dużo ptaków, albo coś lata, albo drze ryja. O, tam za drzewami już widać, że będzie wschodzić Słońce.




Jest... ale nie ma się z czego cieszyć, teraz jest jeszcze przyjemnie, ale wkrótce ta kulka zacznie solidnie prażyć.




Oho, już daje do pieca...



Ślady, ślady, ślady...







Wyplówka, czy po prostu kupa?



Żurawie, łabędzie...




Muszelki



Pustynia



My



Pora przygotować śniadanie



Jakoś tak powoli nam się zbierało i wyruszyliśmy później niż chcieliśmy... błąd, w takie upały każdy poranny kwadrans jest na wagę złota.




Prawie jak Kazimierz Nowak



Tym razem nie jedziemy wzdłuż wału, bo zaczyna się gruntówa, a asfalt odbija do wsi... zwłaszcza że gruntówa słaba (wczoraj jechaliśmy), najpierw nawet znośna, tylko trzeba było omijać liczne dziury, ale dalej była wysypana grubym tłuczniem.



Odbijamy tylko na chwilę nad Wisłę, by sprawdzić czy aby nie ma tam naszego chleba. Starorzecze, łacha piachu, owady, łabędzie... chleba nie ma, musiałem więc gdzie indziej zgubić. Chyba  że te łabędzie porwały i zeżarły.






Wracamy na asfalt i jedziemy przez wsie w poszukiwaniu sklepu:
- Świniary - sklep zamknięty na cztery spusty
- Zyck Polski - mieliśmy nadzieję, że będzie przy kościele ale wieś zaczyna się tuż przy kościele, a zaraz za nim kończy... sklepu ni ma
- Piotrówek - sklep jest, bez łomu nie ma szans na zakupy
- Władysławów - straszna dziura, nie wiem po co te tłumy ludzi tu jeżdżą... sklepu nie ma, a na plażę daleko



Nie ma rady, trzeba odbić do Iłowa, niby nadkłądamy tylko 5,5 km, ale w taki upał każde 5km ma niebagatelne znaczenie. Za to możemy tu sobie zrobić popas w cywilizowanych warunkach na skwerku, a nie na patelni parkingowej przed sklepem.



Udało się dorwać czynny sklep - chyba ten sam, w którym robiliśmy zakupy, gdy ostatnio tu byliśmy na weekendówce.  Udało się dostać chleb - ostatni, jakby co były jeszcze zdechłe bułki i jakieś dwa  wynalazki chlebopodobne.

Gdy na rajdzie po kilku dniach w górach grupa dociera do sklepu, pojawia się coś, co nazywam "syndromem sklepowym". Otóż wchodzi się do sklepu i ma się ochotę na wszystko... Mimo, że jedziemy dosyć krótko, to trochę zaczęliśmy odczuwać syndrom sklepowy i oprócz wody i chleba, wyszedłem z pełną torbą dóbr konsumpcyjnych.



O, chyba były kapitan białej floty na Bzurze lub Wiśle.



Wracamy na trasę wzdłuż Wisły, przejeżdżamy nad Bzurą.



I robimy krótki postój przy dawnym moście drewnianym do Wyszogrodu.  W zasadzie tyle razy tu byliśmy, że można by jechać dalej, ale postanowiliśmy chociaż w minimalnym stopniu pokeszować. Oto przyczółek mostu.




Urbeksik obok




A na poddaszu trzeba uważać - w tej klatce (na gołębie?) to jasnobrązowe coś to resztki gniazda pszczół, czy os... jeszcze jakiś szerszeń się kręcił.



Skwar robi się nie do wytrzymania, Słońce zaczyna dosłownie parzyć, więc jedziemy na upatrzoną miejscówkę nad Wisłą, gdzie docieramy o 12:30 (najwyższy czas, bo jest już dużo za gorąco). Spaliśmy tam w zeszłym roku i widzieliśmy ślady ognisk, a przy nich sporo śmieci, więc spodziewaliśmy się, że moga być jacyś ludzie, ale nie takie tłumy!

Znaleźliśmy sobie zacienioną miejscówkę (te nie cieszyły się popularnością), w miarę możliwości najdalej od ludzi... oto widoczek w jedną stronę.



A to w drugą - tu ludzi nie widać, ale jedna ekipa jest za krzakami po prawej, a druga za krzakami w głębi kadru. Ale nie narzekajmy zanadto - nad morzem wszyscy ci ludzie tłoczyliby się na naszej łasze i jeszcze by się cieszyli, że dziś jest pusto na plaży.



Naprawdę nie wiem, jak ci ludzie mogli wytrzymać na tej patelni, my jak na chwilę wyściubiliśmy nosa z cienia, to zaraz uciekaliśmy, bo Słońce parzyło skórę, piasek w stopy... a oni siedzieli tam cały czas, niektórzy od 1:30 gdy przyjechaliśmy do 16 z hakiem, czyli w największy gorąc! Przy czym dorośli w większości się chyba nawet wcale nie kąpali, tyle co trochę pobrodzili w wodzie za dzieciakami.

Dziś było trudniej przeczekać popołudniową gorączkę, było goręcej, może to przez to że miejsce nieco bardziej osłonięte od wiatru. Poza tym więcej komarów, sporo czasu spędziliśmy się na oganianiu od nich... przy czym lepiej się było nie ruszać, bo jak człowiek się przeszedł, to z krzaków zlatywały się nowe chmary i trochę trwało nim je wybiliśmy.

Lato - upał, komary, tłumy ludzi. To główne powody dla których nie lubimy lata... gdyby nie odwożenie Kluski na biwak, to byśmy się w ogóle nie ruszyli z domu.


Wakacje pod palmami



lavinka skonstruowała prototypowy zegarek słoneczny - jeden patyczek godzinowy, a drugi minutowy... ponoć pracuje nad sekundnikiem.



Metody pozbywania się komarów:

1) Metoda mechaniczna - czekamy aż komar na nas usiądzie, następnie szybko łapiemy go za nóżki (może być za skrzydełka) i ogłuszamy uderzeniem o kamień (czy co mamy pod ręką, np., kolano).

2) Metoda chemiczna - czekamy aż komary na nas usiądą, oblewamy się napalmem i podpalamy. Można tę metodę zastosować w wersji prewencyjnej - nie czekamy aż komary na nas usiądą, tylko od razu się polewamy  podpalamy.

3) Metoda biologiczna - wypuszczamy eskadrę tresowanych nietoperzy (nocą), lub jaskółek czy jerzyków (w dzień) i tworzą one nad nami parasol powietrzny


metoda mechaniczna - zdjęcie poglądowe:


Tradycyjnie muszelki



I muszelka z zawartością



Jedni ludzie się zbierali, inni przyjeżdżali... ci co siedzieli cały czas, zaczęli się zbierać po 16-ej, po 17-ej zostały niedobitki, a ok. 18-ej było już pusto. No tak, jak my zaczynamy wychodzić z cienia, bo da się jako tako wytrzymać na Słońcu.

Nasza łacha z drugiej strony... zaczyna być dobrze.




Rekonesans







Widać, że za niektórymi krzaczkami gromadziły się podłużne górki piasku nanoszone przez wodę.



Tiaaa... potem w to miejsce zebraliśmy więcej śmieci z okolicy, jedno miejsce można omijać z daleka, a przynajmniej nie będziemy się potykać o śmieci co chwile.Niektórzy ludzie to straszni syfiarze.



Na nocleg wybieramy miejscówkę, która jest jak najdalej jak się da od krzaków (siedliska komarów). Trzeba się jednak desantować na drugą stronę





No tak, lavinka wylądowała nie na tej plaży co trzeba.



Niestety komarów nawet tu jest dużo, dlatego jak zachodzi Słońce, czym prędzej rozpalamy ognisko i przystępujemy do gotowania obiado-kolacji.



Tak mi się skojarzyło, nieustająco mnie śmieszy, zwłaszcza na takich noclegach... mam tę naklejkę na mojej skrzynce topu own-cache.



Nasz sąsiad dzisiaj -  pająk piaskowy (to nie nazwa, to mój opis).

Edit: udało mi się znaleźć - ten pająk to wymyk szarawy.



Obok nocował też jakiś bielinek.




A co tymczasem u Kluski? Oto zastęp "Wesołe Liście" (ponoć nazwa "Szaleńcy z Mazowsza" nie została zaakceptowana przez kadrę...).








Kategoria mazowieckie, wyprawki