teczka bikera meteor2017

avatar Miejsce robienia kawy do termosu: Żyrardów. Od 2009 nakręciłem 110567.05 km z czego 15845.25 wertepami i wyszła mi mordercza średnia 16.93 km/h
meteor2017 bs-profil

baton rowerowy bikestats.pl

Czerstwe batony

2022 2021 2020 2019 2018 2017 2016 2015 2014 2013 2012 2011 2010 2009
Profile for meteor2017

Pocztówki zza miedzy

Znajomi bikestatsowi

Jakieś tam wykresy

Wykres roczny blog rowerowy meteor2017.bikestats.pl

Kalendarium

  • dystans 39.85 km
  • 5.20 km terenu
  • czas 03:08
  • średnio 12.72 km/h
  • rekord 34.20 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Majówka Minimum 3: Kiblowanie i powrót

Sobota, 1 maja 2021 · dodano: 05.05.2021 | Komentarze 3

No i wreszcie majowa część majówki, a nie kwietniowa jak do tej pory.

Jakoś tak po piątej nad ranem, obok nas zaczął stukać dzięcioł... miałem nadzieję że przestanie, bo nie chciało mi się wychodzić z namiotu, a poza odsuwając suwaki mógłbym wszystkich obudzić. Ale ten dziad nie przestawał, robił przerwy między łupaniem i wydawało się że odleciał... a potem znów łupłupłupłup! W końcu, gdy i lavinka i kluska też się obudziły, ruszyłem go przegonić.

Często jak się podchodzi dzięcioła, to mimo że się idzie powoli i jak najciszej, to nim człowiek stanie pod drzewem, ptak odlatuje... ale ten nie. Zrobiłem parę kółek wokól, nie starajc się być cicho - nic. W końcu zacząłem stukać patykiem w drzewo, najpierw niezbyt głośno - nic, potem już mocniej i głośniej - uff, wreszcie pomogło.


W nocy oprócz ślimoli wychodziły biegacze (inne owady też, ale biegacze były najokazalsze), ponieważ ciężko im zrobić w świetle latarki dobre zdjęcie, złapaliśmy dwa do pudełka, a rano po sesji zdjęciowej wypuściliśmy.

Trafiliśmy dwa bardzo podobne biegacze, różniące się właściwie kolorem - jeden brązowawy, drugi niebiesko-fioletowawy. Początkowo zastanawiałem się czy to nie dymorfizm płciowy, ale po sprawdzeniu okazało się że jest kilka albo i więcej gatunków bardzo podobnych biegaczy, które różnią się właśnie połyskiem i kolorem na brzegach, a także żłobkowianiem, dołkami i gruzełkami na pokrywach... co gorsza w obrębie jednego gatunku może być zmienność kolorystyczna.

No cóż, wstępna hipoteza jest więc taka, że są to dwa różne gatunki biegaczy, ale nie można wykluczyć że mimo wszystko jest to jeden gatunek




Porównanie



I fotki nocne - ten brązowawy to chyba ten sam co na zdjęciach powyżej



Ale ten to prawie na pewno inny egzemplarz (fotka z poprzedniej nocy). Szkoda że wcześniej nie wpadliśmy na pomysł ich łapania i zrobienia porządnej sesji, żeby mieć lepsze porównanie.



Rano jak zacząłem szykować śniadanie przy ognisku, było sucho. Jednak po pewnym czasie zaczęło siąpić - na początek niezbyt dokuczliwie, tylko trzeba było pochować rzeczy, które mogły zamoknąć. potem jednak coraz bardziej kropiło i w końcu Kluska ewakuowała się do namiotu, ja zaś dokończyłem gotować kolejne porcje wody na kaszki, kawy, herbatki do termosów i też przeniosłem się do namiotu.

Zaczęło się kiblowanie - kiblowaliśmy... bo ja wiem, może ze cztery godziny. Najpierw tylko kropiło, ale później przeszło kilka fal regularnego deszczu. A my w tym czasie jedliśmy, śpiewaliśmy, graliśmy, rysowaliśmy opowiadaliśmy historyjki itp.



W końcu przestało padać i zaczęliśmy się pakować. Zebraliśmy się, ruszyliśmy ok 13:40 i wtedy znów zaczęło padać. No trudno, jedziemy mimo wszystko.

Dodatkowo zerwała mi się linka od przedniej przerzutki, musiałem jechać na jedynce, dobrze że tł działał. W sumie nawet nie bardoz przeszkadzało - dziś chłodno i wilgotno, toteż nie jechałem za szybko, by Klusce z tyłu za bardzo nie wiało, a mimo to lavinka i tak zostawała z tyłu (tylko jak było w dół, to nie odstawała).



Przejeżdżamy mostek na Chojnatce, dziś miała być trasa wzdłuż Chojnatki.




Podjeżdżamy pod sklep w Jeruzalu, żeby uzupełnic zapasy (w szczególności wodę), ale jest zamknięty. Za to mniej więcej w tym miejscu przestało padać.

Jedziemy teraz do skrzynki lavinki... lavinka chce jechać przez Wólkę Jeruzalską, twierdząc że tam jest lepsza droga, bo od drugiej strony zryte po ścinkach (przynajmniej tak było w zeszłym roku). Ale ja decyduję, żeby pojechać przez Paplin, bo tam jest wiejski sklep, który może być dziś otwarty.

I rzeczywiście sklep jest otwarty, a przed nim menel, który już z daleka jak nas zobaczył, zaczął machać rękami i wołać, że tu jest otwarty sklep. Kurczę, skąd on wiedział że szukamy sklepu. W końcu w całym tym zamieszaniu zapomniałem zrobić fotkę (znowu, bo parę razy wcześniej tędy przejeżdżając, nie chciało mi się zawracać jak go minąłem) - a sklep nazywa się "Sklep Wiejski", o czym informuje tablica nad bramą powitalną przez którą się wchodzi na dziedziniec przed sklepem.

Z Kluska wbijamy się do sklepu, a Pan Menel w międzyczasie opowiada lavince historię życia, okazuje się że ma ksywkę "Kapsel" i siostrę w Żyrardowie, podaje jej imię i nazwisko (panieńskie, bo po mężu nie pamięta), podaje swój adres i zaprasza cały Żyrardów do siebie. A na koniec próbuje Klusce wcisnąć minipizzę (skąd on wie, że Klu ma permanentne "Żrrryć!"?), od czego się delikatnie by go nie urazić wymigujemy. To był menel de luxe,  nie tylko nie próbował od nas wysępić złotówki "na śniadanie"... płynne oczywiście, ale wręcz przeciwnie. Na koniec spodobała mu się moja broda i chce się zamienić na brody. W końcu odjeżdżamy.

To było pierwsze takie spotkanie z Kluski z menelem, żulikiem, czy jak go tam określić. Nawet stwierdziła że Paplin - miejscowość meneli, a ja dodałem (gdy mijaliśmy odpowiedni drogowskaz) Paplinek - miejscowość Menelików (I i II).



Dworek w Paplinie w trakcie jakiegoś remontu.



Następnie znów przekraczamy Chojnatkę i wbijamy się w las w gruntówę... droga góra-dół (skrajem skrajem doliny Chojnatki) i większość drogi musimy prowadzić obładowane rowery. Ale przynajmniej można się rozgrzać marszem. Ale za to ta trasa nie jest zryta przez ścinki (dopiero ostatni fragment, ale dosyć krótki). Tak docieramy do "ostatniego menhira na Mazowszu", jak ten głaz nazwała lavinka i skrzynki którą z tej okazji założyła.




A oto komiks wyjaśniający skąd się tu wziął (powiększenie po kliknięciu w fotkę).



Pomrów XIII Wielki, król ślimoli. Co prawda po sprawdzeniu wydaje się, że to nie pomrów wielki, a czarniawy (wielki ma plamy na całym ciele, a czarniawy nie ma ich na płaszczu, który jest czarny).



Jeśli chodzi o aurę, to mimo że nie pada, to jest mokro i dosyć zimno. Z prognoz wynika, że niedziela deszczowa i wietrzna - to był ten dzień który mieliśmy przekiblować w namiocie... jednak dodaktkowo ma być silny wiatr, a ponadto poniedziałem też może być deszczowy i raczej chłodny. A biorąc pod uwagę, że już dziś parę godzin kiblowaliśmy, że już dziś jest mokro i zimno, a przeczekując niedzielę nie doczekamy do dnia z ładną pogodą, lecz wręcz przeciwnie... decydujemy się od razu wracać do domu.

Jest już dosyć późno, gdy ruszamy jest ok. 16-ej, ale na szczęście dzień jest długi i mamy ponad cztery godziny do zachodu słońca. Do domu też niezbyt daleko, bo poniżej 30km i nawet licząc przepchanie się przez gruntówy tego lasu i Wólki Jeruzalskiej, mamy zapas czasu.

Po drodze spotykamy na drodze padalca, ponieważ się nie rusza mimo że oglądamy z bliska, wydaje nam się początkowo że jest martwy (aczkolwiek nie ma mechanicznych uszkodzeń ciała). Postanawiamy jednak przenieść go z drogi w głąb lasu, a gdy podnosimy, wydaje się że lekko się porusza... tak więc chyba tylko jest mocno schłodzony i niemrawy. Dodatkowo przykrywamy go liściami, by nic go nie zeżarło w czasie gdy jest taki niemrawy.





Przepychamy się przez las, mimo zapowiedzi lavinki, to jest ta bardziej zrta część drogi, bo w międzyczasie właśnie tutaj były ścinki. Na szczęście ostatnio było sucho i nie ma jeszcze błota. Potem przebijamy się przez Wólkę, piaszczystymi drogami. A tam sporo ruinek i ogólnie dosyć klimatycznie, mimo trudnej drogi.






W końcu wydostajemy się na asfalt w Jeruzalu (przez który przejeżdżamy już trzeci raz w ciągu tej majówki!) i rypiemy prosto do domu. początkowo tą samą trasą, tyle że w drugą stronę.

Dziurdzioł Mazowiecki.




I tak jak w tamtą stronę, tak teraz robimy postój na cmentarzyku w Studzieńcu, ale przy zupełnie innej aurze.



Do wyboru są trzy drogi - najkrótsza która oszczędza co najmniej 5 kilometrów, wiedzie od pewnego momentu drogą wojewódzką, droga koszmarna z dużym ruchem i choć dziś spodziewamy się dużo mniejszego ruchu, to może być jeszcze gorzej - na pustej drodze wszelcy bandyci drogowej będą pewnie pruć jak wariaci. Tak więc pozostaje pojechać nieco naokoło, w tamtą stronę objechaliśmy las z jednej strony, teraz objeżdżamy las z drugiej strony

Można teoretycznie jeszcze przez las, ale droga to totalny dziurdziol po części też strasznie zryty przez sprzęt od ścinki i zrywki ze sporym ryzykiem błota (nawet z niewielkim obciążeniem staramy się ten odcinek omijać). Można też wybraną trasę nieco skrócić, ale znowu jakąś wertepiastą dróżką, którą wysypali grubym tłuczniem albo gruzem (rany, może by wreszcie ją wyasfaltowali jak większość okolicznych wiejskich dróg - byłby fajny skrót).

Po drodze mijamy przed domami kilka smętnych, okutanych w kurtki grupek, które próbują świętować Święto Grilla.



Po drodze spotkanie z bocianem, kilka spotkań z bażantami itp.



Zahaczamy o Aleksandrię, mając nadzieję że Biblioteka Aleksandryjska jest wreszcie znów otwarta, ale niestety w międzyczasie spłonęła.



Na koniec jeszcze przejeżdżamy obok harcówki drużyny Kluski, a pnieważ dziś jest 1 Maja, przejeżdżamy przez ulicę 1 Maja (nie musieliśmy nawet specjalnie zbaczać, bo od tej strony nie da się przejechać przez miasto nie przejeżdżając przez 1 Maja. No i tak docieramy do domu.

Niedzielę kiblujemy więc w domu, zamiast pod namiotem, zresztą niektórzy kiblowali dziś w terenie (tak jak i my początkowo planowaliśmy). Otóż obecny drużynowy Kluski z ekipą kiblowali na łódce gdzieś na Mazurach i wieczorem nadawali śpiewanki live na fb (link do śpiewanek jakby kto był zainteresowany). Otóż ponad rok temu w czasie lockdownu zaczęli nadawać online śpiewanki i od tej pory co niedziela nadają je pod tyułem "Usiądź z nami przy ognisku", teraz był już 37 odcinek. Zwykle nadają z harcówki, ale tym razem z łódki i nie obyło się  bez początkowych problemów technicznych... a poza tym był ogólny klimacik kiblowania po obu stronach ekranu.

Co do pogody, to co prawda u nas w poniedziałek tylko raz krótko padało (za to grad), ale z radarów wynikało że chmury deszczowe które nas omijały, szły tam gdzie byśmy byli gdybyśmy nie wrócili wcześniej i przez pół dnia co chwila jakiś deszcz by przechodził Tak więc przynajmniej nie żal było wcześniejszego powrotu (ale nawet gdyby poniedziałek był pogodny, skrócenie majówki i tak by było dobrą decyzją).

Natomiast najlepszą decyzją był wcześniejszy wyjazd na majówkę, dzięki temu mieliśmy trzydniówkę i dwa dni dobrej pogody.



Komentarze
Trollking
| 20:58 piątek, 7 maja 2021 | linkuj Supermen(el)! :)
meteor2017
| 18:57 piątek, 7 maja 2021 | linkuj @Trollking- dzięki :-)

Miejmy nadzieję, że potem zmienił imię na Wstalec

Nocą oprócz słabego światła, problemem przy robieniu zdjęć był właśnie bieg... w pudełku trochę się uspokoiły, choć nadal biegały, ale nie miały dokąd więc dało się strzelić jakąś fotkę

Może to był taki antymenel ;-)
Trollking
| 18:52 środa, 5 maja 2021 | linkuj Super komiks :)

Padalec - zgodnie z nazwą - padł. Oby tylko na chwilę.

Fajny przegląd biegaczy, wyjątkowo nie w biegu.

A spotkać menela, który nie sępi, a się dzieli - istny cud! :)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa pokoj
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]