teczka bikera meteor2017

avatar Miejsce robienia kawy do termosu: Żyrardów. Od 2009 nakręciłem 110567.05 km z czego 15845.25 wertepami i wyszła mi mordercza średnia 16.93 km/h
meteor2017 bs-profil

baton rowerowy bikestats.pl

Czerstwe batony

2022 2021 2020 2019 2018 2017 2016 2015 2014 2013 2012 2011 2010 2009
Profile for meteor2017

Pocztówki zza miedzy

Znajomi bikestatsowi

Jakieś tam wykresy

Wykres roczny blog rowerowy meteor2017.bikestats.pl

Kalendarium

  • dystans 51.95 km
  • 20.00 km terenu
  • czas 04:25
  • średnio 11.76 km/h
  • temperatura 31.0°C
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

KluskoBiwak 2: Walka z nawierzchniami, upałem i wiatrem

Sobota, 15 sierpnia 2020 · dodano: 19.08.2020 | Komentarze 12

Pobudka skoroświt na skraju buczynowego lasku.



Szybkie gotowanie śniadania - kawka i kaszka... Poftafam dla fefleniących - kafka i kafka.



Kluska wcina kaszkę na przedśniadanko - mniam!



Zwijamy się



I już o 7:30 ruszamy w drogę. Mamy Kluskę dostarczyć na śniadanie lub tuż po nim (na wszelki wypadek dostała jeszcze wałówkę - kanapkę z pasztetem i jakieś buły... bo ta kaszka na długo nie starczy). Niby to tylko 5km, ale trzeba przebić się różnymi gruntówami i nie zgubić.



Na początek mamy przyzwoicie utwardzoną drobnym tłuczniem drogę leśną...  a do tego z górki. Kluska tymczasem kończy czytać Mopsika.



Pod Marianowem drogi robią się piaszczyste, a poza tym zaliczyliśmy buraka - we wsi przegapiliśmy zjazd i dopiero za nią się zorientowaliśmy.... szybko, więc nadrobiliśmy tylko 800m.



Piochów coraz więcej.



Ale z górki da się jechać.



8:15 - jesteśmy! Ponoć jajecznica dopiero wjechała, więc Klu załapaliśmy się na śniadanie (hurra!).




No dobra, dziecko zdeponowane w stanicy, a my pozbywszy się jej plecaka, prawie na pusto jedziemy dalej. Początkowe plany były ambitne - jakaś pętelka po okolicy, zahaczenie o Płock, a potem powrót wzdłuż Wisły (sprawdzając miejscówki na nocleg z Kluską). Przy tym oczywiście zwiedzanie, keszowanie, cyklogrobbing... tyle że potem przyszły upały i niestety nie przeszły, więc plan upadł. Ale nie będziemy przecież wracać pociągiem, skoro już jesteśmy 100km, to zrobimy jakąś traskę w wersji minimum. Niestety upały nie odpuściły ani trochę, toteż wygrała wersja minimum okrojona do minimum - ot turlamy się powoli (jazda rano i wieczorem) do domu wzdłuż Wisły bez skoków w bok, dystanse żenujące, ale przy temperaturze przekraczającej 3 dychy, powinny się liczyć potrójnie.

Najpierw powtarzamy poranny odcinek, ale w druga stronę i dojeżdżamy w rejon stacji Łąck. Stamtąd do miejscowości wzdłuż drogi jest ddrk-a.... ładnie poprowadzona, na pierwszy rzut oka wygląda fajnie, człowiek wjeżdża na nią i zaczyna kląć... co u diaska? Co to za wertep?



Jak przyjrzeć się z bliska, to okazuje się że asfalt z wierzchu się zdarł (chyba ma już swoje lata) i jedzie się po wystającym, wtopionym w asfalt żwirku, do tego dochodzą różne dziurdzioły, nierówności itp. Kurczę, prosi się o położenie świeżego asfaltu.



3/4 ławeczek wzdłuż trasy wygląda tak:



Gdy wjechaliśmy do wsi, powitał nas taki oto kostkowy  cpr. Tu już nie wytrzymaliśmy i pojechaliśmy ulicą.



Tuż przed wyjazdem, gdy ostatecznie opracowaliśmy plan dojazdu, zorientowaliśmy się że pierwsze dwa dni będą niehandlowe (święto i niedziela)... niby zapasy jedzenia mamy, ale trzeba uzupełnić wodę (do picia i gotowania), bo wczoraj byliśmy dodatkowo obładowani i nie mogliśmy wziąć na zapas. W górach można butelki napełnić w strumieniu,. na nizinach jeśli nie ma po drodze źródełka (nie mieliśmy żadnego namierzonego) to trzeba nabyć w sklepie, lub wbić się do gospodarstwa z butelkami (dla nas jako jednostek aspołecznych, ta ostatnia opcja jest ostatecznością).

Na szczęście zaraz na początku Łącka trafiamy na otwarty sklep, co prawda trzeba swoje odstać bo kolejka jest spora, ale trudno. Oglądając ciastka widzę takie paszteciki z Żyrardowa. Z Żyrardowa? Biorę! Dopiero w domu na zdjęciu zorientowałem że są z Żyrakowa... może to i dobrze, bo lavince nie smakowały (dla mnie mogły być). Kupiłem też bochenek chleba na zapas, bo w niedzielę może być jeszcze gorzej z pieczywem (a co było z tym chlebem... o tym dalej).

Ze sklepem mieliśmy farta, bo po drodze nie widziałem już żadnego otwartego, miałem co prawda namierzony jeden awaryjny, ale trzeba by nadrobić parę kilometrów, a poza nie było gwarancji, że otwarty.



Za Łąckiem dla odmiany ddr-ka jest bardzo przyzwoita. Robimy sobie mały popas, bo ławeczki w cieniu.



Już myślałem, że trasa od Łącka na wschód jest godna polecenia, ale potem jest krótki kawałek kostkowy, później znów wraca asfalt, ale już nie taki gładki - nieco już zużyty, są jakieś poprzeczne pęknięcia, ale nadal znośny... dopiero gdy się wjeżdża do lasu pojawia się koszmarna, wertepiasta nawierzchnia kostkowa - kostki czasem wystają na połowę grubości, a czasami takoż się zapadają. Na szczęście na pierwszych skrzyżowaniu odbijamy w bok, a ten koszmar ciągnie się dalej do Gąbina (nie wiem czy do samego miasta jest takie coś, ale za skrzyżowaniem kawałek na pewno).



Jedziemy lasem, więc chwilowo mamy cień i ulgę od coraz bardziej przypiekającego Słońca... znaczy niekoniecznie, bo to jest polski las*.

* Słowniczek:
- las - miejsce w którym rosną drzewa
- polski las - miejsce w którym kiedyś rosły drzewa



Jedziemy gładkim asfaltem, ale żeby nie było zbyt sielankowo, w rejonie Ludwikowa zmiana nawierzchni - jest asfalt, który spłynął/wyparował/starł się (niepotrzebne skreślić) i wystaje z niego żwir... baliśmy się, że coś takiego jest do samego Dobrzykowa, ale po kilkuset metrach (może więcej) wraca normalny asfalt. Coraz silniej odczuwamy, że jedziemy pod wiatr... niby chłodzi, ale więcej wysiłku wkładamy w jazdę, więc wychodzi na zero (jednak na postojach taki wiaterek jest na wagę złota).



W Dobrzykowie podjeżdżamy na cmentarz odwiedzić kwaterę z 1939.




Znajdujemy też mogiłę powstańców styczniowych.




Jedziemy do lasku przy cmentarzu po tematyczną skrzynkę i robimy sobie krótki popas w cieniu. A potem przez mostek na Kanale Troszyńskim jedziemy nad Wisłę.




Prawie się przykleiłem robiąc zdjęcia



No, może nie nad samą Wisłę, tylko na wał przeciwpowodziowy, droga biegnie początkowo w połowie jego stoku, później u jego stóp. A asfalcik prima sort, bardzo przyjemnie się jedzie.



Kolejne kilometry Wisły




Robi się coraz goręcej, w końcu decydujemy się zjechać nad Wisłę i zrobić sobie sjestę.



Udało nam się znaleźć miejscówkę nad rzeką z kawałkiem cienia (co wcale nie było proste) i zalegamy na pięć godzin.

W cieniu da się wytrzymać, niestety jest trochę komarów, ale jak się poświęci chwilę by je wytłuc, to potem nim przyleca nowe przez jakiś czas jest spokój.






Okolica nie jest bezludna, gdzieś daleko na jednej łasze jacyś ludzie, na drugiej ląduje inna ekipa z dwóch motorówek... i siedzą na pełnym Słońcu! Rany, jak ci ludzie to wytrzymują? My przed 17 sprawdzaliśmy czy już da się wytrzymać na Słońcu i szybko wracaliśmy do cienia... a i później przyjemniej było w cieniu.

Dosyć upierdliwe sa motorówki, jak tak zalegaliśmy przepłynęło ich ok. dziesięciu. Pół biedy jak szybko przepłynęła, gorzej jak ledwie wlokła się pod prąd i bardzo długo nam pierdziała. Generalnie motorówki i skutery to takie wodne odpowiedniki motorów i quadów.

Jako rodzynek była taka żaglówka, coś za sobą ciągnęła, a na ok. czwórki ludzi. Co to było, czięćko powiedzieć... dwa kajaki? Pontono-tratwa? No, ale najważniejsze, że nie pierdziało.



W krzakach coś kwitło - okazało się, ze to psianka słodkogórz, której owoce parę razy widziałem, ale kwiatów chyba nigdy.




Taka gąsieniczka na mnie spadła.



Przed 17 nie dało się połazić po okolicy, za gorąco. Wiał wiaterek, w cieniu było naprawdę przyjemnie, wydawało się że jest już sensownie, człowiek wychodził na chwilę na Słońce i zaraz uciekał z powrotem. Po 17-ej zaczęliśmy niespiesznie eksplorować sąsiedztwo. (wcześniej naprawdę nie dało się ruszyć spod krzaka).

Tajemnicze ślady, kiedyś stwierdziliśmy, że to chyba bobry.



Szczeżuja, podejrzewam że chińska... taki inwazyjny gatunek obcy, małżowy odpowiednik biedronki azjatyckiej.

Edit: mam potwierdzenie, że to szczeżuja chińska



A to chyba jakaś skójka



Żyworodki... w pustych muszlach ślimaków lubią mieszkać różne żyjątka, także ślimaki. Tutaj te małe były dosyć mocno wklinowane, podejrzewa że zainstalowały się w środku, muszelki im urosły i nie mogły się już wydostać.




Taka muszelka... nie zidentyfikowałem jeszcze, może to być błotniarka uszata, jajowata, lub coś jeszcze innego.



A to niespodzianka - muszla wstężyka austriackiego. Ten wstężyk występuje przede wszystkim na południu Polski, jednak mogą być populacje bardziej na północ, na przykład właśnie nad Wisłą.



lavinka surfuje na sucho



Ok. 17:30 ruszamy, nadal gorąco, nadal lampa, ale da się jechać.



Dawny zbór mennonicki w Troszynie Polskim.




Po drodze sprawdzamy inne miejscówki nad Wisłą - ta łacha wydawała się niedostępna, ale potem znaleźliśmy wejście na nią. Zresztą tydzień wcześniej mogło by się to nie udać, bo przez ostatnie kilka dni poziom wody w Wiśle spadł o ok. 10cm



Czaszka tajemniczego zwierza... i to chyba nie pochodzącego z Ziemi.



Jakiś małż łaził sobie ii rysował serduszko.



Racicznica zmienna



Jęzor piasku







Tu lavinka stwierdziła, że zostaje... ale namówiłem ją, żeby jeszcze sprawdzić jedną miejscówkę.



I dobrze, bo wreszcie zobaczyliśmy żurawie, które słyszeliśmy już w czasie sjesty, ale nigdzie ich nie było widać.




Kapliczka w miejscu, gdzie w 2010 zostały przerwane wały.




Starorzecze, łacha piachu i brzeg Wisły.





Stwierdziliśmy, że jednak wracamy na poprzednią miejscówkę. Po drodze orientuję się, że wypadł mi gdzieś bochenek chleba kupiony w Łacku... okazuje się, że sakwa mi się otwiera. W mojej sakwiie urwał się hak i pożyczyłem starą sakwę lavinki, która jednak zawijała ją w drugą stronę niż ja i gdy zawinę ją na dwa razy, to gdy położę rower na ziemi, wtedy sakwa naciśnięta się otwiera. Dobrze że nic innego nie zgubiłem, ale muszę ją zawijać na trzy razy.

Dojeżdżając sprawdziłem jeszcze miejsce, gdzie kładłem rower, ale chleba nie było, Jutro sprawdzimy jeszcze jedną miejscówkę po drodze, a jak nie będzie, to spróbujemy kupić (i tak musimy skoczyć do sklepu po wodę).

Zbieramy z plaży drewno dryftowe na ognisko



Spieszymy się z rozpaleniem ogniska, bo wieczorem pojawiło się pełno komarów, początkowo nawet ognisko nie bardzo pomaga i człowiek zamiast uciekać od dymu, stara się stać w nim. Ale potem skutecznie odstrasza... chyba że to przez nietoperze, które zaczęły latać.

No i jeszcze ugotować kolację, zjeść, posiedzieć przy ognisku gapiąc się w gwiazdy (rany, ale ich dużo!) i lulu.



A co w tym czasie u Kluski? Na fanpage'u gromady zuchowej jest relacja prawie live... to może wynikać z doświadczeń kadry, że im więcej wrzucają zdjęć, tym mniej rodzice dzwonią. Poniżej parę fotek stamtąd:

Śniadanie, na rogu czeka talerz Kluski.



Kluska w koszulce obozowej... ponieważ chusta zasłania napis, nie za bardzo wiemy co tam jest napisane, ja podejrzewam że "Jestem smacznym zupem".



Jest dosyć kameralnie, bo były limity osób na obóz, a chyba nie zostały nawet osiągnięte. Oprócz naszych zuchów są osoby z innych drużyn i niezrzeszone.

A to 2 Gromada Zuchowa z Żyrardowa w pełnym obozowym składzie.



Na kąpielisku - kąpiel jest nudna, kąpiel błotna jest ciekawsza.





Kategoria mazowieckie, wyprawki



Komentarze
lavinka
| 09:30 czwartek, 20 sierpnia 2020 | linkuj @Yurek55 Ale my nie mamy takiego kajaka. :D
meteor2017
| 08:59 czwartek, 20 sierpnia 2020 | linkuj Ja bym chciał zobaczyć, jak oni to pchają po piochach od stanicy ;-P
yurek55
| 08:52 czwartek, 20 sierpnia 2020 | linkuj Nie do końca masz rację, Paulino.Zobacz to:)
meteor2017
| 08:38 czwartek, 20 sierpnia 2020 | linkuj @Trollking - my mamy nieco wyżej ustawiony poziom tolerancji na śmieszki, zawsze to człowiek nie jedzie z gazeciarzami, wyprzedzającymi na czołówkę i innymi wariatami... ale i my w pewnym momencie wymiękamy.

Człowieku, a gdzie my teraz znajdziemy dzieciaki, z którymi Kluska może polatać po lesie, posiedzieć przy ognisku, spać w namiocie? Poza tym to tyle co kadra wrzuci garść zdjęć z obozu, a poza tym jest szlaban na telefony i inną elektroniką... nie ma na przykład nagrywania filmików, które potem człowiek znajduje na różnych Tik-Tokach (albo i nie znajduje).

Sama relacja zdjęciowa ma natomiast dla nas jako rodziców sporą wartość, dzięki czemu wiemy co robi Kluska i o co ją pytać... bo sama z siebie nam większości nie powie. Jak była w szkole to widzieliśmy że jest źle, ale co konkretnie to często nie dało się wyciągnąć, ona dopiero po kilku miesiącach mówi o niektórych sytuacjach i teraz się dowiadujemy co było w szkole... a tak wiemy o co podpytywać i możemy pociągnąć ją za język, dowiedzieć się co jej się podobało, a co nie, zidentyfikować ewentualne problemy i spróbować je od razu rozwiązać.
lavinka
| 22:00 środa, 19 sierpnia 2020 | linkuj E, tam i tak jest dobrze, bo dzieci mają szlaban na telefon i mogą dzwonić do rodziców tylko w określonych godzinach. :)
Trollking
| 21:34 środa, 19 sierpnia 2020 | linkuj To się czyta jak licencjat w naszych czasach. Tylko dłuższe i bardziej treściwe :)

W sumie już zapomniałem, co chciałem napisać na początku :)

A wiem, śmieszki. Koszmar. Polecam olewać. Razem się wybronicie, a mandat 50 PLN to mniej niż nowe koła.

Potem chciałem napisać, że świetny klimat tego powrotu.

A na koniec, że czasy mamy koszmarne, że nawet harcerze (czy tam zuchy lub skauci) są monitorowani. Masakra. Weźcie Kluskę stamtąd i dajcie żyć :)
meteor2017
| 19:39 środa, 19 sierpnia 2020 | linkuj @malarz - Aj, pomyliłem Troszyny, tak to jest jak się pisze z pamięci bez zerkania na mapę ;-) To jest Nowy Troszyn, do Polskiego nie zjeżdżaliśmy - tam jest dla odmiany drewniany kościółek, parę lat właśnie tamtędy przejeżdżaliśmy.
malarz
| 19:26 środa, 19 sierpnia 2020 | linkuj Ładna fotorelacja :)
Ciekawie wygląda ten Troszyn, a właściwie dwa - Nowy Troszyn i Polski Troszyn; ładny mostek na Kanale Troszyńskim, dawny kościół ewangelicki.
meteor2017
| 17:37 środa, 19 sierpnia 2020 | linkuj Tam gdzie sjestowaliśmy, dno od razu opadało i robiła się głębia... tyle co trochę nogi pomoczyliśmy. Zresztą nie było za bardzo potrzeby kąpieli, bo dopóki siedzieliśmy w cieniu, to było w miarę ok.
lavinka
| 17:34 środa, 19 sierpnia 2020 | linkuj Nie można Jurku jednocześnie jechać i płynąc Wisłą. Poza tym ja nie miałam kostiumu, no i dla odmiany woda za zimna dla mnie. Meteor się schładzał, ale to nie działało w trakcie jazdy.
yurek55
| 17:28 środa, 19 sierpnia 2020 | linkuj Dużo piszesz o mordędze związanej z upałem, ale ani słowa o ochłodzeniu się w rzece. Baliście się wejść do Wisły?
lavinka
| 17:10 środa, 19 sierpnia 2020 | linkuj Moim zdaniem to dziwne coś za żaglówką to były dwa połączone kanoe trzyosobowe. Może nawet stamtąd, co dziś rozmawialiśmy. A co do ogniska, to po raz pierwszy w życiu szukałam lekko mokrego kawałka drewna, żeby dorzucać je do ogniska, żeby dymiło i śmierdziało, bo to odstrasza krwiopijców. ;)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa arato
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]