teczka bikera meteor2017

avatar Miejsce robienia kawy do termosu: Żyrardów. Od 2009 nakręciłem 108816.95 km z czego 15571.85 wertepami i wyszła mi mordercza średnia 16.91 km/h
meteor2017 bs-profil

baton rowerowy bikestats.pl

Czerstwe batony

2022 2021 2020 2019 2018 2017 2016 2015 2014 2013 2012 2011 2010 2009
Profile for meteor2017

Pocztówki zza miedzy

Znajomi bikestatsowi

Jakieś tam wykresy

Wykres roczny blog rowerowy meteor2017.bikestats.pl

Kalendarium

  • dystans 53.97 km
  • 15.00 km terenu
  • czas 03:20
  • średnio 16.19 km/h
  • rekord 35.80 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Z Walerym Wątróbką na jagody i grzyby

Sobota, 21 lipca 2018 · dodano: 23.07.2018 | Komentarze 4

- 19 kurek
- 4 kanie

Znów zaczął się upał, no to z ran jak tylko się zebrałem pojechałem zadekować się w lesie i pozbierać jagody. Po drodze jeszcze mały trainspotting, przelatywał Bajkowy Flirt ŁKA (wrzucam fotki także z następnego dnia).







Na miejscu zainstalowałem się i zacząłem zbierać systemem 2+fajrant, znaczy dwa kubeczki jagód i przerwa na kanapki, kawkę i felietony Wiecha.




Bliżej wieczora zebrałem się i ruszyłem objechać miejscówki grzybowe, bowiem po ulewnych deszczach pojawiły się wreszcie w lesie grzyby, na razie widziałem tylko te niejadalne, ale za takimi do zbierania się jeszcze nie rozglądałem. Na rynku widziałem też kurki, ale niewiele.

Swoją droga, zbierając jagody zwykle trafiam między nimi na czubajki (muchomor rdzawobrązowy), a teraz ani jednego.

No, wilgotność ściółki zdecydowanie się poprawiła. W niektórych okopach i ziemiankach też stoi woda.



Objechawszy cztery miejscówki kurkowe znalazłem trochę kurek. Niewiele, ale nie ma co marudzić, zawsze to do jednego obiadu trochę smażonych kurek na smak jest. Było już późnawo i nie miałem czasu dokładniej przeszukać rejony kurkonośne, bo może jeszcze bym coś tam znalazł, ale a tak tylko z grubsza obleciałem miejscówki... ale i tak było widać, że niewiele ich jest.



Znalazłem też kilka kań, też niedużo (dwie + nierozwiniętak której nie zbierałem w jednej miejscówce i dwie w drugiej), ale wystarczy żeby trochę pojeść grzybów.






Było też trochę zajączków, ale tych nie zbierałem z kilku powodów. Po pierwsze latem gdy jest gorąco, większość jest zarobaczywiała, po drugie one są małe i człowiek nazbiera się jak głupi, a potem ledwie na ząb starczy, a innych większych nie było, po trzecie jakimś rarytasem nie są, najlepiej także ze względu na rozmiar nadają się jako dodatek np. do innych podgrzybków, a po czwarte i tak nie miałbym czasu się w domu nimi zająć - bo miałem już kurki, kanie i jagody.

Tak więc tylko odnotowuję fakt ich wystąpienia.




No dobra, to może parę słów jak to u nas z Wiechem było, bo jeszcze niedawno nie byłem jego wielkim fanem, to jest książkowe odkrycie ostatnich lat. Owszem kojarzyłem go, ale od dłuższego czasu żadna jego książka nie nawinęła mi się pod rękę. Aż tu nagle, lavinka wparowała do domu ze stosem książek - otóż ktoś wyrzucił książki na śmietnik i lavinka postanowiła część z nich uratować (te w lepszym stanie i co ciekawsze). Min. był w nich tomik Wiecha "Dryndą przez Kierbedzia", ucieszyłem się i zaraz po niego sięgnąłem. Od tej pory w zasadzie cały czas czytam Wiecha, bo krótka forma jest idealna gdy za dużo czasu na czytanie nie ma, akurat felietonik (czy też opowiadanie, jak zwał tak zwał), albo i dwa do porannej kawy, albo w lesie między kubeczkami jagód.

A z tymi książkami na śmietniku, to też niezły numer. Bo okazuje się, że znajoma w jednym z sąsiednich bloków kupiła mieszkanie, zaczęli jego remont, ale nie dostali jeszcze klucza do piwnicy. Po dedykacji w jednej z książek, ustaliliśmy że to książki właścicieli tego właśnie lokalu, tak więc sprzedający zaczęli opróżniać piwnicę... znajoma się zmartwiła, bo jak kupowała mieszkanie, zajrzała też do piwnicy i miała nadzieję że będzie miała okazję pogrzebać w szpargałach tam zgromadzonych.

A wracając do Wiecha, ciekawostką jest, że część felietonów publikował kilkakrotnie (i nie mam tutaj na myśli wyboru do kolejnych zbiorków), czasem tylko z lekkimi zmianami. Czasem też jeden, nieco krótszy kawałek umieszczał w zupełnie różnych felietonach. Przykładem może być "Tramwaj w konfiturach" (skan str.1, skan str. 2 / był to pierwszy felieton z "Dryndą przez Kierbedzia", widziałem go jeszcze w zbiorku "Bitwa w tramwaju" i chyba jeszcze w którymś)... to był jeden z felietonów sądowych i nie było tam ani Walerka, ani Gieni, teraz trafiłem na niego w rubryce "Walery Wątróbka ma głos" (Dzień Dobry! 1933-08-27). Różnią się w zasadzie tylko takimi szczegółami jak wstęp, osoby, tu jadą z Piaseczna tam z Sochaczewa, albo tu są truskawki, a tam agrest... ;inkuję powyżej, bo akurat tematyka wakacyjna, na czasie.

Tak w ogóle, mam nadzieję że świętej pamięci Autor nie ma nic naprzeciwko, że zaopiekowałem się jego bohaterami, i w grobie się nie przewraca, tylko pije nasze zdrowie tam na górze w barze wiecznej obsługi. W każdym bądź razie, poniżej kolejny kawałek pasujący do dzisiejszego wpisu.



Muchomory w sosie komarowym

Z grzybami nigdy nie wiadomo, raz są, a raz ich nie ma. Ale my z Gienią mamy na nich metodę, jadziemy na Kiercelaka, Różyca, Szembeka, czy co tam akurat foncjonuje i po przejściu alejkami wiemy że są podgrzybki skolko ugodno, a takżesamo trochę maślaków i prawdziwków. Przykładowo mówię, bo teraz jak na żyrardowskiego Kiercelaka zasunęliśmy, to tylko kurki byli, a i to niedużo, kurka w occie to jednakowoż dobra rzecz pod jednego głębszego. Z leśnych wyrobów, jeszcze czarne jagody można było uświadczyć.

No to z małżonką zabraliśmy weklinowe kosze, blaszankowe kubki z widoczkiem i dawaj do lasu. Tu jednak odbiliśmy się od ściany, ja od ściany komarów, Gienia od ściany jeżyn. Gienia sporutowała i oświadczyła, że bez kurków się obędzie, ja jednakowoż na ambit sprawę wziąłem, nie będą mi żadne kolczaste i bzczące w te i nazad bruździć i wstępu do lasu bronić.

Trzeba spróbować jeszcze raz, ale tym razem porządnie się przygotować.
Od mieszkającego po sąsiedzku wędkarza pożyczyłem kalosze rybackie do samej szyi, na łeb wygrzebałem z dna szafy maskę przeciwgazową i zasuwam do lasu. Krzaki kolczaste i chmary insektów mi teraz niestraszne, ale po kilku krokach szkiełka mnie zaparowali, nie widziałem gdzie idę i jak nie przyfonduje w latarnię. W ten deseń z maski trzeba było zrezygnować, wypożyczyłem za to kapelusz pszczelarski z taką firanką z drobnemi oczkami. Jeszcze w gazy bojowe się zaopatrzyłem, które ponoć najlepsze na latające gady, duże zapasy ich mamy od wojny, bo w pierwszej byli w powszechnym użyciu, to wojsko naprodukowało ich na zapas, ale w drugiej na atom i tanki się przerzucili, a magazyny zostali pełne. No to jakiś przytomniak wpadł na pomysł, żeby rozcieńczyć, we flakoniki poprzelewać i sprzedawać do odstraszania uciążliwego tałatajstwa. A kilka lat temu nazad, w jednym z warsiaskich fortó odkopali jeszcze kajzerowskie zapasy, tyle że szybko je wykupili, bo nie ma to jednak jak dobra przedwojenna niemiecka chemia, mucha nie siada.

Tak przygotowany weszłem już bezpiecznie do lasu i szybko kubeczek jagodami napełniłem. Te jagody tak pół na pół zbierałem, albo jeden plus jeden - znaczy jedną na ząb, a jedną do kubka dla Gieni. Natomiast z grzybami bryndza. kurek nawet na lekarstwo, tylko trochę gąsek i gołąbków znalazłem. Jak spotykałem miejscowych grzybiarzy, to widziałem że mają jakieś ni to psiaki, ni to muchomory w koszykach, więc pytam co to jest, a ten mówi że czubajki.
- Zalewasz pan kolejkie, przecież wiem jak kania wygląda i kitu mnie pan nie wciśniesz.
- Nie czubajki kanie, tylko same czubajki. Wszystkie kanie w tym lesie już o piątej rano były wyzbierane.
- A chyba że tak, a do octu to się nadaje i pod czystą zakropioną gorzką?
- Ma się rozumieć, zbieraj pan nierozwinięte łebki, na marynatę w sam raz.
No to nazbierałem.

W międzyczasie chmury poszli precz i skwar się zrobił niemożebny. W mojem pancernem stroju zacząłem się gotować, więc musiałem go zdjąć, a komary, gzy, muchi i muszki, jakby na to czekały i na mnie. No to ja wyciągam flakon i obficie siebie spryskałem. Na chwilę pomogło, ale zaraz wróciły i dawaj mnie rypać ze zdwojoną mocą. Wiec ja znów uruchamiam miotacz gazów bojowych, znowu pomogło, głównie dlatego że jak którego trafiłem, to kojfnął w krótkich abcugach, ale pozostałe odleciały i jak buteleczka była pusta, wróciły krwiopijce i mnie obsiadły.

Broni chemicznej już nie miałem, no to trzeba je załatwić konwencjonalnie i chlast z liścia w policzek. Trzy sztuki za jednym zamachem splaszczyłem, no to lu z drugiej strony i blaszkie francuskiem sposobem w czoło, a potem fangie w nos... ale trochie za mocno, bo mnie zwaliło z nóg i trochę zamroczyło. Dobrze że boksu nie trenuję, bo jeszcze jakiego nokałta bym zasunął i by mnie żywcem zeżarła ta brzęcząca chmura jakbym leżał dłużej nieprzytomny. Jak doszedłem do siebie, zerwałem się i dawaj klepać po gębie i ramionach, ze dwadzieścia, trzydzieści ich utłukłem, ale posiłki wciąż przybywały i te cholery zaczęły wyrównywać wynik. Tak więc mówię do siebie:
- No Walerek, nie dasz rady tej Luftwaffe, trzeba nawiewać zanim wypompują z ciebie całą krew - i chodu z lasu.

Na ulicy patrzę, a ręce fioletowo-czerwone od jagodowej juchy, wyglądam jakbym wątrówkę żywcem szlachtował i ćwiartował. Nie mogie się tak na kwaterze pokazać, bo Gienia na mój widok zemgleje. Patrzę - hydrant na rogu, podchodzę naciskam wajchę, a tu nic woda nie leci. Próbuję jeszcze raz, to samo.
- Hydrant zamknięty, trzeba iść po kluczyk - odzywa się z tyłu jakiś starszy jegomość.
- A gdzie jest ten kluczyk?
- W remizie, ale zanim wydadzą trzeba mieć bumagę z magistratu. Tam trzeba złożyć podanie w trzech kopiach i mają tydzień na rozpatrzenie - tu spojrzał na moje ręce - Chodź pan do mnie, mieszkam tu za rogiem, tam się obmyjesz.
No to poszliśmy, ręce jako tako umyłem, żywy kolor spłynął, ale pozostały sine. No trudno, jakby Gienia cholerowała, to powiem że woda w rzece zimna i mnie ręce zsiniały.

Podziękowałem memu dobroczyńcy, ale wychodząc zerknąłem w lusterko, a tam parzy na mnie osobnik z opuchniętem obliczem, jak po lepszym mordobiciu, a co gorsza z sinymi ustami. Otworzyłem usta z wrażenia, a język jeszcze bardziej zsiniały. No nie, Gienia teraz na pewno spazmów dostanie na widok tego upiora, a jak dojdzie do siebie, to cholerować będzie że zamiast do lasu, na melinę się udałem i cały ranek denaturat chromoliłem. Nie ma rady, trzeba chociaż ten kolorek wywabić, a do takiej wewnętrznej przepierki najlepiej się nadaje czterdziestoprocentowy płyn do płukania. Wstąpiłem więc po drodze na jednego głębszego, ale że już nie miałem żadnego zaskórniaka, na zagrychę mnie nie starczyło, wrąbałem więc zebrane dla małżonki jagody. Może to i dobrze, Gienia i tak boi się bąblowca, a jakby nasmażyła konfitur, to może znów by się skończyło jak przed wojną w tramwaju, kiedy to niezgorszej awanturze niewinnie za konfitury dostałem dwa tygodnie aresztu.

Spojrzałem jeszcze w swe oblicze w szybie, a od tych jagód usta i język znowu sine. No nic, przygotowałem się na najgorsze i zasuwam na kwaterę, wchodzę do domu, a Gienia zaczem na mnie, w koszyk się gapi i mnie pyta:
- To zamiast kurek szukać, za panienkami całe przedpołudnie się uganiałeś?
Zgorzałem, bo po drodze w myśli przeleciałem wszystkie możliwe wymówki, ale tej nie przewidziałem.
- Ależ skąd królowo piękności mojej, za żadnymi panienkami się nie uganiałem, w lesie same grzybiarze płci męskiej, żadna kobieta nie zaryzykowałaby utraty urody w tych waronkach. Patrz jak mnie gębe pokąsali komary, cały opuchłem.
Ale okazało się, że Gienia panienkami nazywa te miejscowe grzybki, które faktycznie w occie kurkom mocno ustępują, ale po kilku kolejkach różnicy już żadnej nie ma.



Inne kawałki à la Wiech we wpisach:
- Ogniem i sikawką
- Czwarty miesiąc lata
oraz z serii "Letniaki w Żerardowie"
- Luxtorpeda Mazowiecka i Wczasy pod topolą
- Podróż dwupiętrową kamienicą

Ponadto trochę o tym jak Wiech odwiedził Żyrardów:
- Wiech w i o Żyrardowie



Komentarze
meteor2017
| 20:44 poniedziałek, 23 lipca 2018 | linkuj Dobra kania nie jest zła... ale lepiej nie zbierać przy ruchliwych szosach, no i przygotować regularnie, a nie eksperymentalnie :-)
mototramp
| 20:29 poniedziałek, 23 lipca 2018 | linkuj Kani to chwilowo mam dość, chociaż pewnie w końcu pozbieram. U mnie też są.
meteor2017
| 18:09 poniedziałek, 23 lipca 2018 | linkuj Ja wcześniej raczej też nie... chociaż widziałem jednego podejrzanego, ale nie identyfikowałem go dokładnie.

No, nie takie kawałki u Wiecha były na ten temat.
malarz
| 17:15 poniedziałek, 23 lipca 2018 | linkuj Jeszcze w tym roku nie trafiłem na jadalne grzyby.

W "Muchomorach w sosie komarowym" kapitalnie o biurokracji - "podanie w trzech kopiach i mają tydzień na rozpatrzenie"! :D
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa cztwa
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]