teczka bikera meteor2017

avatar Miejsce robienia kawy do termosu: Żyrardów. Od 2009 nakręciłem 108816.95 km z czego 15571.85 wertepami i wyszła mi mordercza średnia 16.91 km/h
meteor2017 bs-profil

baton rowerowy bikestats.pl

Czerstwe batony

2022 2021 2020 2019 2018 2017 2016 2015 2014 2013 2012 2011 2010 2009
Profile for meteor2017

Pocztówki zza miedzy

Znajomi bikestatsowi

Jakieś tam wykresy

Wykres roczny blog rowerowy meteor2017.bikestats.pl

Kalendarium

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2020

Dystans całkowity:604.76 km (w terenie 68.50 km; 11.33%)
Czas w ruchu:37:05
Średnia prędkość:15.63 km/h
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:37.80 km i 2h 28m
Więcej statystyk
  • dystans 41.10 km
  • 3.00 km terenu
  • czas 02:45
  • średnio 14.95 km/h
  • temperatura 31.0°C
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

KluskoBiwak 3: Lato - upał, komary, tłumy ludzi

Niedziela, 16 sierpnia 2020 · dodano: 20.08.2020 | Komentarze 10

Pobudka skoroświt - brzask i mgły nad Wisłą. Na szczęście nie ma komarów, może właśnie przez te mgły... za to namiot pokryty rosą.




Ptaki... generalnie nad Wisłą jest na noclegu dużo ptaków, albo coś lata, albo drze ryja. O, tam za drzewami już widać, że będzie wschodzić Słońce.




Jest... ale nie ma się z czego cieszyć, teraz jest jeszcze przyjemnie, ale wkrótce ta kulka zacznie solidnie prażyć.




Oho, już daje do pieca...



Ślady, ślady, ślady...







Wyplówka, czy po prostu kupa?



Żurawie, łabędzie...




Muszelki



Pustynia



My



Pora przygotować śniadanie



Jakoś tak powoli nam się zbierało i wyruszyliśmy później niż chcieliśmy... błąd, w takie upały każdy poranny kwadrans jest na wagę złota.




Prawie jak Kazimierz Nowak



Tym razem nie jedziemy wzdłuż wału, bo zaczyna się gruntówa, a asfalt odbija do wsi... zwłaszcza że gruntówa słaba (wczoraj jechaliśmy), najpierw nawet znośna, tylko trzeba było omijać liczne dziury, ale dalej była wysypana grubym tłuczniem.



Odbijamy tylko na chwilę nad Wisłę, by sprawdzić czy aby nie ma tam naszego chleba. Starorzecze, łacha piachu, owady, łabędzie... chleba nie ma, musiałem więc gdzie indziej zgubić. Chyba  że te łabędzie porwały i zeżarły.






Wracamy na asfalt i jedziemy przez wsie w poszukiwaniu sklepu:
- Świniary - sklep zamknięty na cztery spusty
- Zyck Polski - mieliśmy nadzieję, że będzie przy kościele ale wieś zaczyna się tuż przy kościele, a zaraz za nim kończy... sklepu ni ma
- Piotrówek - sklep jest, bez łomu nie ma szans na zakupy
- Władysławów - straszna dziura, nie wiem po co te tłumy ludzi tu jeżdżą... sklepu nie ma, a na plażę daleko



Nie ma rady, trzeba odbić do Iłowa, niby nadkłądamy tylko 5,5 km, ale w taki upał każde 5km ma niebagatelne znaczenie. Za to możemy tu sobie zrobić popas w cywilizowanych warunkach na skwerku, a nie na patelni parkingowej przed sklepem.



Udało się dorwać czynny sklep - chyba ten sam, w którym robiliśmy zakupy, gdy ostatnio tu byliśmy na weekendówce.  Udało się dostać chleb - ostatni, jakby co były jeszcze zdechłe bułki i jakieś dwa  wynalazki chlebopodobne.

Gdy na rajdzie po kilku dniach w górach grupa dociera do sklepu, pojawia się coś, co nazywam "syndromem sklepowym". Otóż wchodzi się do sklepu i ma się ochotę na wszystko... Mimo, że jedziemy dosyć krótko, to trochę zaczęliśmy odczuwać syndrom sklepowy i oprócz wody i chleba, wyszedłem z pełną torbą dóbr konsumpcyjnych.



O, chyba były kapitan białej floty na Bzurze lub Wiśle.



Wracamy na trasę wzdłuż Wisły, przejeżdżamy nad Bzurą.



I robimy krótki postój przy dawnym moście drewnianym do Wyszogrodu.  W zasadzie tyle razy tu byliśmy, że można by jechać dalej, ale postanowiliśmy chociaż w minimalnym stopniu pokeszować. Oto przyczółek mostu.




Urbeksik obok




A na poddaszu trzeba uważać - w tej klatce (na gołębie?) to jasnobrązowe coś to resztki gniazda pszczół, czy os... jeszcze jakiś szerszeń się kręcił.



Skwar robi się nie do wytrzymania, Słońce zaczyna dosłownie parzyć, więc jedziemy na upatrzoną miejscówkę nad Wisłą, gdzie docieramy o 12:30 (najwyższy czas, bo jest już dużo za gorąco). Spaliśmy tam w zeszłym roku i widzieliśmy ślady ognisk, a przy nich sporo śmieci, więc spodziewaliśmy się, że moga być jacyś ludzie, ale nie takie tłumy!

Znaleźliśmy sobie zacienioną miejscówkę (te nie cieszyły się popularnością), w miarę możliwości najdalej od ludzi... oto widoczek w jedną stronę.



A to w drugą - tu ludzi nie widać, ale jedna ekipa jest za krzakami po prawej, a druga za krzakami w głębi kadru. Ale nie narzekajmy zanadto - nad morzem wszyscy ci ludzie tłoczyliby się na naszej łasze i jeszcze by się cieszyli, że dziś jest pusto na plaży.



Naprawdę nie wiem, jak ci ludzie mogli wytrzymać na tej patelni, my jak na chwilę wyściubiliśmy nosa z cienia, to zaraz uciekaliśmy, bo Słońce parzyło skórę, piasek w stopy... a oni siedzieli tam cały czas, niektórzy od 1:30 gdy przyjechaliśmy do 16 z hakiem, czyli w największy gorąc! Przy czym dorośli w większości się chyba nawet wcale nie kąpali, tyle co trochę pobrodzili w wodzie za dzieciakami.

Dziś było trudniej przeczekać popołudniową gorączkę, było goręcej, może to przez to że miejsce nieco bardziej osłonięte od wiatru. Poza tym więcej komarów, sporo czasu spędziliśmy się na oganianiu od nich... przy czym lepiej się było nie ruszać, bo jak człowiek się przeszedł, to z krzaków zlatywały się nowe chmary i trochę trwało nim je wybiliśmy.

Lato - upał, komary, tłumy ludzi. To główne powody dla których nie lubimy lata... gdyby nie odwożenie Kluski na biwak, to byśmy się w ogóle nie ruszyli z domu.


Wakacje pod palmami



lavinka skonstruowała prototypowy zegarek słoneczny - jeden patyczek godzinowy, a drugi minutowy... ponoć pracuje nad sekundnikiem.



Metody pozbywania się komarów:

1) Metoda mechaniczna - czekamy aż komar na nas usiądzie, następnie szybko łapiemy go za nóżki (może być za skrzydełka) i ogłuszamy uderzeniem o kamień (czy co mamy pod ręką, np., kolano).

2) Metoda chemiczna - czekamy aż komary na nas usiądą, oblewamy się napalmem i podpalamy. Można tę metodę zastosować w wersji prewencyjnej - nie czekamy aż komary na nas usiądą, tylko od razu się polewamy  podpalamy.

3) Metoda biologiczna - wypuszczamy eskadrę tresowanych nietoperzy (nocą), lub jaskółek czy jerzyków (w dzień) i tworzą one nad nami parasol powietrzny


metoda mechaniczna - zdjęcie poglądowe:


Tradycyjnie muszelki



I muszelka z zawartością



Jedni ludzie się zbierali, inni przyjeżdżali... ci co siedzieli cały czas, zaczęli się zbierać po 16-ej, po 17-ej zostały niedobitki, a ok. 18-ej było już pusto. No tak, jak my zaczynamy wychodzić z cienia, bo da się jako tako wytrzymać na Słońcu.

Nasza łacha z drugiej strony... zaczyna być dobrze.




Rekonesans







Widać, że za niektórymi krzaczkami gromadziły się podłużne górki piasku nanoszone przez wodę.



Tiaaa... potem w to miejsce zebraliśmy więcej śmieci z okolicy, jedno miejsce można omijać z daleka, a przynajmniej nie będziemy się potykać o śmieci co chwile.Niektórzy ludzie to straszni syfiarze.



Na nocleg wybieramy miejscówkę, która jest jak najdalej jak się da od krzaków (siedliska komarów). Trzeba się jednak desantować na drugą stronę





No tak, lavinka wylądowała nie na tej plaży co trzeba.



Niestety komarów nawet tu jest dużo, dlatego jak zachodzi Słońce, czym prędzej rozpalamy ognisko i przystępujemy do gotowania obiado-kolacji.



Tak mi się skojarzyło, nieustająco mnie śmieszy, zwłaszcza na takich noclegach... mam tę naklejkę na mojej skrzynce topu own-cache.



Nasz sąsiad dzisiaj -  pająk piaskowy (to nie nazwa, to mój opis).

Edit: udało mi się znaleźć - ten pająk to wymyk szarawy.



Obok nocował też jakiś bielinek.




A co tymczasem u Kluski? Oto zastęp "Wesołe Liście" (ponoć nazwa "Szaleńcy z Mazowsza" nie została zaakceptowana przez kadrę...).








Kategoria mazowieckie, wyprawki


  • dystans 51.95 km
  • 20.00 km terenu
  • czas 04:25
  • średnio 11.76 km/h
  • temperatura 31.0°C
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

KluskoBiwak 2: Walka z nawierzchniami, upałem i wiatrem

Sobota, 15 sierpnia 2020 · dodano: 19.08.2020 | Komentarze 12

Pobudka skoroświt na skraju buczynowego lasku.



Szybkie gotowanie śniadania - kawka i kaszka... Poftafam dla fefleniących - kafka i kafka.



Kluska wcina kaszkę na przedśniadanko - mniam!



Zwijamy się



I już o 7:30 ruszamy w drogę. Mamy Kluskę dostarczyć na śniadanie lub tuż po nim (na wszelki wypadek dostała jeszcze wałówkę - kanapkę z pasztetem i jakieś buły... bo ta kaszka na długo nie starczy). Niby to tylko 5km, ale trzeba przebić się różnymi gruntówami i nie zgubić.



Na początek mamy przyzwoicie utwardzoną drobnym tłuczniem drogę leśną...  a do tego z górki. Kluska tymczasem kończy czytać Mopsika.



Pod Marianowem drogi robią się piaszczyste, a poza tym zaliczyliśmy buraka - we wsi przegapiliśmy zjazd i dopiero za nią się zorientowaliśmy.... szybko, więc nadrobiliśmy tylko 800m.



Piochów coraz więcej.



Ale z górki da się jechać.



8:15 - jesteśmy! Ponoć jajecznica dopiero wjechała, więc Klu załapaliśmy się na śniadanie (hurra!).




No dobra, dziecko zdeponowane w stanicy, a my pozbywszy się jej plecaka, prawie na pusto jedziemy dalej. Początkowe plany były ambitne - jakaś pętelka po okolicy, zahaczenie o Płock, a potem powrót wzdłuż Wisły (sprawdzając miejscówki na nocleg z Kluską). Przy tym oczywiście zwiedzanie, keszowanie, cyklogrobbing... tyle że potem przyszły upały i niestety nie przeszły, więc plan upadł. Ale nie będziemy przecież wracać pociągiem, skoro już jesteśmy 100km, to zrobimy jakąś traskę w wersji minimum. Niestety upały nie odpuściły ani trochę, toteż wygrała wersja minimum okrojona do minimum - ot turlamy się powoli (jazda rano i wieczorem) do domu wzdłuż Wisły bez skoków w bok, dystanse żenujące, ale przy temperaturze przekraczającej 3 dychy, powinny się liczyć potrójnie.

Najpierw powtarzamy poranny odcinek, ale w druga stronę i dojeżdżamy w rejon stacji Łąck. Stamtąd do miejscowości wzdłuż drogi jest ddrk-a.... ładnie poprowadzona, na pierwszy rzut oka wygląda fajnie, człowiek wjeżdża na nią i zaczyna kląć... co u diaska? Co to za wertep?



Jak przyjrzeć się z bliska, to okazuje się że asfalt z wierzchu się zdarł (chyba ma już swoje lata) i jedzie się po wystającym, wtopionym w asfalt żwirku, do tego dochodzą różne dziurdzioły, nierówności itp. Kurczę, prosi się o położenie świeżego asfaltu.



3/4 ławeczek wzdłuż trasy wygląda tak:



Gdy wjechaliśmy do wsi, powitał nas taki oto kostkowy  cpr. Tu już nie wytrzymaliśmy i pojechaliśmy ulicą.



Tuż przed wyjazdem, gdy ostatecznie opracowaliśmy plan dojazdu, zorientowaliśmy się że pierwsze dwa dni będą niehandlowe (święto i niedziela)... niby zapasy jedzenia mamy, ale trzeba uzupełnić wodę (do picia i gotowania), bo wczoraj byliśmy dodatkowo obładowani i nie mogliśmy wziąć na zapas. W górach można butelki napełnić w strumieniu,. na nizinach jeśli nie ma po drodze źródełka (nie mieliśmy żadnego namierzonego) to trzeba nabyć w sklepie, lub wbić się do gospodarstwa z butelkami (dla nas jako jednostek aspołecznych, ta ostatnia opcja jest ostatecznością).

Na szczęście zaraz na początku Łącka trafiamy na otwarty sklep, co prawda trzeba swoje odstać bo kolejka jest spora, ale trudno. Oglądając ciastka widzę takie paszteciki z Żyrardowa. Z Żyrardowa? Biorę! Dopiero w domu na zdjęciu zorientowałem że są z Żyrakowa... może to i dobrze, bo lavince nie smakowały (dla mnie mogły być). Kupiłem też bochenek chleba na zapas, bo w niedzielę może być jeszcze gorzej z pieczywem (a co było z tym chlebem... o tym dalej).

Ze sklepem mieliśmy farta, bo po drodze nie widziałem już żadnego otwartego, miałem co prawda namierzony jeden awaryjny, ale trzeba by nadrobić parę kilometrów, a poza nie było gwarancji, że otwarty.



Za Łąckiem dla odmiany ddr-ka jest bardzo przyzwoita. Robimy sobie mały popas, bo ławeczki w cieniu.



Już myślałem, że trasa od Łącka na wschód jest godna polecenia, ale potem jest krótki kawałek kostkowy, później znów wraca asfalt, ale już nie taki gładki - nieco już zużyty, są jakieś poprzeczne pęknięcia, ale nadal znośny... dopiero gdy się wjeżdża do lasu pojawia się koszmarna, wertepiasta nawierzchnia kostkowa - kostki czasem wystają na połowę grubości, a czasami takoż się zapadają. Na szczęście na pierwszych skrzyżowaniu odbijamy w bok, a ten koszmar ciągnie się dalej do Gąbina (nie wiem czy do samego miasta jest takie coś, ale za skrzyżowaniem kawałek na pewno).



Jedziemy lasem, więc chwilowo mamy cień i ulgę od coraz bardziej przypiekającego Słońca... znaczy niekoniecznie, bo to jest polski las*.

* Słowniczek:
- las - miejsce w którym rosną drzewa
- polski las - miejsce w którym kiedyś rosły drzewa



Jedziemy gładkim asfaltem, ale żeby nie było zbyt sielankowo, w rejonie Ludwikowa zmiana nawierzchni - jest asfalt, który spłynął/wyparował/starł się (niepotrzebne skreślić) i wystaje z niego żwir... baliśmy się, że coś takiego jest do samego Dobrzykowa, ale po kilkuset metrach (może więcej) wraca normalny asfalt. Coraz silniej odczuwamy, że jedziemy pod wiatr... niby chłodzi, ale więcej wysiłku wkładamy w jazdę, więc wychodzi na zero (jednak na postojach taki wiaterek jest na wagę złota).



W Dobrzykowie podjeżdżamy na cmentarz odwiedzić kwaterę z 1939.




Znajdujemy też mogiłę powstańców styczniowych.




Jedziemy do lasku przy cmentarzu po tematyczną skrzynkę i robimy sobie krótki popas w cieniu. A potem przez mostek na Kanale Troszyńskim jedziemy nad Wisłę.




Prawie się przykleiłem robiąc zdjęcia



No, może nie nad samą Wisłę, tylko na wał przeciwpowodziowy, droga biegnie początkowo w połowie jego stoku, później u jego stóp. A asfalcik prima sort, bardzo przyjemnie się jedzie.



Kolejne kilometry Wisły




Robi się coraz goręcej, w końcu decydujemy się zjechać nad Wisłę i zrobić sobie sjestę.



Udało nam się znaleźć miejscówkę nad rzeką z kawałkiem cienia (co wcale nie było proste) i zalegamy na pięć godzin.

W cieniu da się wytrzymać, niestety jest trochę komarów, ale jak się poświęci chwilę by je wytłuc, to potem nim przyleca nowe przez jakiś czas jest spokój.






Okolica nie jest bezludna, gdzieś daleko na jednej łasze jacyś ludzie, na drugiej ląduje inna ekipa z dwóch motorówek... i siedzą na pełnym Słońcu! Rany, jak ci ludzie to wytrzymują? My przed 17 sprawdzaliśmy czy już da się wytrzymać na Słońcu i szybko wracaliśmy do cienia... a i później przyjemniej było w cieniu.

Dosyć upierdliwe sa motorówki, jak tak zalegaliśmy przepłynęło ich ok. dziesięciu. Pół biedy jak szybko przepłynęła, gorzej jak ledwie wlokła się pod prąd i bardzo długo nam pierdziała. Generalnie motorówki i skutery to takie wodne odpowiedniki motorów i quadów.

Jako rodzynek była taka żaglówka, coś za sobą ciągnęła, a na ok. czwórki ludzi. Co to było, czięćko powiedzieć... dwa kajaki? Pontono-tratwa? No, ale najważniejsze, że nie pierdziało.



W krzakach coś kwitło - okazało się, ze to psianka słodkogórz, której owoce parę razy widziałem, ale kwiatów chyba nigdy.




Taka gąsieniczka na mnie spadła.



Przed 17 nie dało się połazić po okolicy, za gorąco. Wiał wiaterek, w cieniu było naprawdę przyjemnie, wydawało się że jest już sensownie, człowiek wychodził na chwilę na Słońce i zaraz uciekał z powrotem. Po 17-ej zaczęliśmy niespiesznie eksplorować sąsiedztwo. (wcześniej naprawdę nie dało się ruszyć spod krzaka).

Tajemnicze ślady, kiedyś stwierdziliśmy, że to chyba bobry.



Szczeżuja, podejrzewam że chińska... taki inwazyjny gatunek obcy, małżowy odpowiednik biedronki azjatyckiej.

Edit: mam potwierdzenie, że to szczeżuja chińska



A to chyba jakaś skójka



Żyworodki... w pustych muszlach ślimaków lubią mieszkać różne żyjątka, także ślimaki. Tutaj te małe były dosyć mocno wklinowane, podejrzewa że zainstalowały się w środku, muszelki im urosły i nie mogły się już wydostać.




Taka muszelka... nie zidentyfikowałem jeszcze, może to być błotniarka uszata, jajowata, lub coś jeszcze innego.



A to niespodzianka - muszla wstężyka austriackiego. Ten wstężyk występuje przede wszystkim na południu Polski, jednak mogą być populacje bardziej na północ, na przykład właśnie nad Wisłą.



lavinka surfuje na sucho



Ok. 17:30 ruszamy, nadal gorąco, nadal lampa, ale da się jechać.



Dawny zbór mennonicki w Troszynie Polskim.




Po drodze sprawdzamy inne miejscówki nad Wisłą - ta łacha wydawała się niedostępna, ale potem znaleźliśmy wejście na nią. Zresztą tydzień wcześniej mogło by się to nie udać, bo przez ostatnie kilka dni poziom wody w Wiśle spadł o ok. 10cm



Czaszka tajemniczego zwierza... i to chyba nie pochodzącego z Ziemi.



Jakiś małż łaził sobie ii rysował serduszko.



Racicznica zmienna



Jęzor piasku







Tu lavinka stwierdziła, że zostaje... ale namówiłem ją, żeby jeszcze sprawdzić jedną miejscówkę.



I dobrze, bo wreszcie zobaczyliśmy żurawie, które słyszeliśmy już w czasie sjesty, ale nigdzie ich nie było widać.




Kapliczka w miejscu, gdzie w 2010 zostały przerwane wały.




Starorzecze, łacha piachu i brzeg Wisły.





Stwierdziliśmy, że jednak wracamy na poprzednią miejscówkę. Po drodze orientuję się, że wypadł mi gdzieś bochenek chleba kupiony w Łacku... okazuje się, że sakwa mi się otwiera. W mojej sakwiie urwał się hak i pożyczyłem starą sakwę lavinki, która jednak zawijała ją w drugą stronę niż ja i gdy zawinę ją na dwa razy, to gdy położę rower na ziemi, wtedy sakwa naciśnięta się otwiera. Dobrze że nic innego nie zgubiłem, ale muszę ją zawijać na trzy razy.

Dojeżdżając sprawdziłem jeszcze miejsce, gdzie kładłem rower, ale chleba nie było, Jutro sprawdzimy jeszcze jedną miejscówkę po drodze, a jak nie będzie, to spróbujemy kupić (i tak musimy skoczyć do sklepu po wodę).

Zbieramy z plaży drewno dryftowe na ognisko



Spieszymy się z rozpaleniem ogniska, bo wieczorem pojawiło się pełno komarów, początkowo nawet ognisko nie bardzo pomaga i człowiek zamiast uciekać od dymu, stara się stać w nim. Ale potem skutecznie odstrasza... chyba że to przez nietoperze, które zaczęły latać.

No i jeszcze ugotować kolację, zjeść, posiedzieć przy ognisku gapiąc się w gwiazdy (rany, ale ich dużo!) i lulu.



A co w tym czasie u Kluski? Na fanpage'u gromady zuchowej jest relacja prawie live... to może wynikać z doświadczeń kadry, że im więcej wrzucają zdjęć, tym mniej rodzice dzwonią. Poniżej parę fotek stamtąd:

Śniadanie, na rogu czeka talerz Kluski.



Kluska w koszulce obozowej... ponieważ chusta zasłania napis, nie za bardzo wiemy co tam jest napisane, ja podejrzewam że "Jestem smacznym zupem".



Jest dosyć kameralnie, bo były limity osób na obóz, a chyba nie zostały nawet osiągnięte. Oprócz naszych zuchów są osoby z innych drużyn i niezrzeszone.

A to 2 Gromada Zuchowa z Żyrardowa w pełnym obozowym składzie.



Na kąpielisku - kąpiel jest nudna, kąpiel błotna jest ciekawsza.





Kategoria mazowieckie, wyprawki


  • dystans 24.98 km
  • 1.50 km terenu
  • czas 01:34
  • średnio 15.94 km/h
  • temperatura 27.0°C
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

KluskoBiwak 1: Kombinacje alpejskie z dojazdem

Piątek, 14 sierpnia 2020 · dodano: 18.08.2020 | Komentarze 12

Ruszamy ok. 17-ej, więc choć jesteśmy już spakowani (tylko dorzucić rzeczy z lodówki), to jest jeszcze czas, by dokonac ostatnich poprawek - wyrzucić mniej potrzebne rzeczy, dorzucić parę niepotrzebnych...

Oczywiście obejrzeliśmy filkim z Jasiem Fasolą jak się pakował i pakowaliśmy się według jego sposobów. Poza tym o pakowaniu na obóz harcerski była książeczka "Gdzie jest Kunegunda?". Poniżej kilka pierwszych stron (jakby co, powiększenia po kliknięciu w fotki).





Teoretycznie dojechać na miejsce można pociągiem, bo obok  przebiega linia kolejowa Kutno - Płock, tak więc jedzie się przez Skierniewice, Łowicz, Kutno i najbliższa stacja jest jakieś 2,5km od stanicy harcerskiej. To tyle teorii, teraz prachtyka - otóż na tej trasie są teraz trzy remonty (przed Łowiczem, w Łowiczu i w Kutnie) i nie da się dojechać z rowerami, bo jest autobusowa komunikacja zastępcza (na kilku odcinkach)... jest DOKŁADNIE JEDNO połączenie pociągowe w ciągu dnia, którym da się dojechać do Kutna (dalej i tak autobus). Do tego upał znakomicie utrudnia życie, więc podróż w środku dnia jest mordęga (najlepiej by było rano lub wieczorem). Opcje są następujące:

OPCJA 1: po 14-ej jedziemy do Skierniewic, tam wsiadamy w jedyny w ciągu dnia pociąg ŁKA do Kutna. Ponieważ z Kutna do Raciborowa jest autobus i tam dopiero można wsiąść w pociąg Kolei Mazowieckich do Sierpca przez Płock, więc wysiadamy stację lub dwie przed Kutnem (żeby nie przebijać się przez miasto), jest przed 16 i jedziemy nieco ponad 30km na miejsce... taki był początkowy plan, zanim nadeszły upały. Oto minusy tego planu:
- podjazd na dworzec i przesiadki w największą gorączkę,
- tylko 7 minut na przesiadkę w Skierniewicach, czyli noszenie załadowanych rowerów po schodach i to w upale (można jechać wcześniejszym pociągiem, ale wtedy w największy gorąc kibluje się ponad godzinę w Skierniewicach),
- wieczorny odcinek zaczynamy nadal w gorącu, chyba że by się zainstalować się w cieniu na jakiś czas, ale na takim zadupiu może być problem znaleźć sensowne miejsce
WARIANT B - jedziemy jednak do Kutna, tam instalujemy się na jakiś czas w parku i jedziemy nadal w gorącu, ale z dłuższymi cieniami i przeczekawszy najgorszy moment... tyle że trzeba się dodatkowo przebić przez miasto i to nagrzane
WARIANT C - jedziemy do Kutna, a stamtąd rowerem do następnej stacji (Raciborów), skąd jedzie szynobus i jedziemy do Rogożewa gdzie jesteśmy po 17-ej, a skąd jest jakies 3km do stanicy... do Raciborowa mamy ok. 6,5km i 40 minut, teoretycznie jadąc 20km/h to jakieś 20 minut jazdy, ale przebijamy się przez miasto (skrzyżowania, swiatła itp. a teren nieznany), do tego trzeba się wypakować z pociągu, wyjść z peronów (schody?), przypiąć Weehoo, załadować Kluskę... a jak pociąg się spóźni? Z remontami po drodze to bardzo prawdopodobne.
WARIANT D - jedziemy do Kutna, jedziemy do Raciborowa na szynobus, ale nie ten o 16:37, tylko 18:21... toteż można z godzinkę z hakiem przeczekać w parku w Kutnie, jest zapas czasu na dojazd, na spóźnienia, a na miejscu jesteśmy przed 19 jakieś 3km od stanicy.

No i gdyby nie ten upał, to byśmy tak pojechali, ale tak... po przeanalizowaniu wszystkich wariantów tej opcji, zacząłem szukać innych możliwości.

OPCJA 2: jedziemy ok. 17:30 do Warszawy, tam na Zachodniej o 18:40 łapiemy przyspieszony pociąg Kolei Mazowieckich "Mazovia" do Płocka. O 21:10 wysiadamy w Łącku 6,5km od stanicy (w Rogożewie się nie zatrzymuje), stacja jest w środku lasu, jest noc, więc jedziemy kawałek i nocujemy w lesie, a rano odstawiamy Kluskę do stanicy. Teoretycznie moglibyśmy dowieźć Kluskę nawet późno wieczorem, ale zanim przepchamy się nocą przez lasy i piachy.... Minusy:
- w Warszawie jest 17 minut na przesiadkę, trochę mało na latanie w upale z trzema zapakowanymi "rowerami" po schodach (zwłaszcza gdy się spóźni nam pociąg). Można jechać wcześniej, ale wtedy kiblujemy ponad godzinę na stacji.
WARIANT B - jedziemy rowerami do Teresina i tam łapiemy Mazovię... to 20km z hakiem, wyjechać trzeba po 17-ej i jest nadal gorąco (ale już po najgorszych godzinach), ale za to trasę znamy doskonale i możemy jechać z zamkniętymi oczami.


Ostatecznie wybieramy opcję 2 w wariancie B. Zbieramy się przed 17 tak by mieć zapas czasu na ewentualne nieprzewidziane sytuacje itp. Zebraliśmy się bardzo sprawnie, jazda też poszła gładko, dobrą książkę jej dałem - dawno nie czytała Zapisków Luzaka, a je bardzo lubi, toteż czytała twardo przez całą drogę, czyli ponad godzinę... tak się zaczytała, że nawet nie wołała jeść co chwilę jak ma w zwyczaju (żeby się nie zatrzymywać, załadowałem jej zapas jedzenia i picia do chlebaka, by miała pod ręką).



Tak sprawnie nam poszedł dojazd (choć było nadal strasznie gorąco, o rany...), że gdy dojechaliśmy do Teresina, mieliśmy jeszcze godzinę zapasu... tam poszukaliśmy zacienionej miejscówki, by w spokoju wystygnąć.



Tu okazało się, że dworzec i teren obok, dwa lata temu przeszły remont.Projekt pod nazwą Dworzec To Kultura, pomieszczenia zostały przeznaczone na cele kulturalne (np. jest tu punkt biblioteczny), powstał też taras pod którym jest sala kinowa, a na samym tarasie stoły, krzesła... tak ciężkie, że ciężko je przesunąć (ale za to ukraść jeszcze trudniej). Na tarasie się zainstalowaliśmy.

To zdjęcie to tylko chwila, potem jeszcze trochę posiedzieliśmy przy kanapkach, a że Kluska jest bardzo ruchliwym dzieckiem, to jak zjedliśmy, zaraz zaczęła łazić po murkach, biegać po schodach, pochylniach itp. Na koniec, gdy czekaliśmy na peronie, to lavinka jej jeszcze przeczytała opowiadanie "Jak maszyna cyfrowa ze smokiem walczyła" (z "Bajek robotów"), żeby Klu nie biegała nam po peronie.



A oto widok z tarasu na skwerek. Powstało całkiem przyjemne miejsce, by sobie zrobić tu postój, bo ostatnim razem - 4 lata temu, mieliśmy popas na peronie na ławce (ale za to zawarliśmy znajomość z Ukraińcem z Odessy i pomogliśmy mu w zorientowaniu się kiedy ma pociąg), p[otem przejeżdżaliśmy obok bez zatrzymania.



Podjeżdża pociąg, wiedzieliśmy że będzie piętru, ale pytanie który skład? Twindexx od Bombardiera (fotki także z wnętrza w tym wpisie), czy SunDeck od bydgoskiej Pesy (tutaj opis i zdjęcia)... woleliśmy Twindexx, bo w Sundeckach jest bardzo mało miejsca na rowery (właściwie to dla niepełnosprawnych, ale to jedyne miejsce gdzie można wepchnąć rowery).

Wjechał Twindexx (potem okazało się, że tylko wagon sterowniczy, bo wagony środkowe były od Pesy). Oto przestrzeń na rowery, wózki itp. w wagonie sterowniczym Twondexx... niby sporo miejsca, ale przy nieoptymalnym ułożeniu rowerów szybko się kończy. Już było sześć rowerów (piątka do Płocka, a jedna pani wysiadała z nami w Łącku), ale dało się jakoś ustawić i nie zablokować przejścia przy okazji.

Aha, jedziemy Kolejami Mazowieckimi, więc rowery wieziemy za darmo (w ŁKA zresztą też przewóz roweru jest darmowy).




Oczywiście ustawiliśmy się na pięterku. Kluska najpierw przeczytała ponad połowę Mopsika, ale dwie godziny jazdy to trochę dużo dla takiego dziecka i zaczęło ją nosić... na szczęście dwóch panów wysiadło w Sochaczewie czy Łowiczu i potem na górze nikogo nie było, toteż Kluska mogła spokojnie bawić się w chowanego chowając się za ostatnimi siedzeniami, przechodzić tajnymi przejściami pod siedzeniami, czy biegać po schodach.



Widok na remont w Łowiczu... pociąg tak długo jedzie, bo w Łowiczu planowo stoi  w Gostyninie 15 minut (czeka na mijance na szynobus jadący z naprzeciwka.... linia jednotorowa), w Łowiczu tylko 5 min (nie stał, bo był tyle spóźniony), a przed Kutnem stał ze 20.

Widok z okna na rozbabrany Łowicz. A i tak ominęliśmy jeden remont na trasie Skierniewice - Łowicz.



Stoimy przed Kutnem... że to już Kutno, zorientowaliśmy się po napisie na suwnicy, przynajmniej mogliśmy poobserwować ładowanie kontenerów na platformy.



Już po nocy planowo wysiadamy na stacyjce Łąck.



Kawałek z półtora kilometra jedziemy by zabiwakować z dala od dróg. Przypadkowo rozbiliśmy namiot w bukowym lesie! Wow, na Mazowszu to rzadkość. Gotujemy sobie na kolację zupki chińskie z Radomia, ale Kluska nie lubi, więc dla niej gorący kubek (rosół). W pewnym momencie, w karimatę osłaniającą epigaz jak coś nie pierd... uderzy! Patrze, a tu robal długości 4-5cm. Szybko go złapałem do kubka, żeby móc mu zrobić zdjęcie, ale nie potrzebnie, bo jak go odłożyłem na próchnięcy pniak, to się nie ruszał i  był tam jeszcze gdy kładliśmy się spać. Dobrze że zasłoniłem epigaz karimatą, niby wiatru nie było, ale zawsze to ciepło zatrzymuje... bo chrząszcz mógłby wlecieć w płomień.

Oto on - dyląż garbarz









Kategoria mazowieckie, wyprawki


KluskoBiwak 0: Przygotowania

Czwartek, 13 sierpnia 2020 · dodano: 17.08.2020 | Komentarze 7

Trzeba się przygotować do wyjazdu Kluski na biwak harcerski... początkowo biwak letni był planowany gdzie indziej, ale ze względu na aktualną sytuację, hufiec mógł go zorganizować, ale tylko lokalnie, znaczy tu na Mazowszu. Ostatecznie stanęło na stanicy w Gorzewie pod Płockiem

Akurat na rowerach miejskich w Żyrardowie po0jawiła się taka reklama, akurat na temat;




Ponadto nie jest wynajmowany autokar i rodzice muszą sami dowieźć swoje zuchy. Trzeb się więc przygotować do podróży - towar pierwszej potrzeby to książki. Już w poprzednich tygodniach zbierałem po okolicznych bibliotekach książki akurat na podróż, teraz ze względu na upały tylko rundka po bibliotekach żyrardowskich, by jeszcze kilka dobrać (oprócz tego, oczywiście po książki do codziennego czytania w domu).



Spot pochylni bibliotecznej kwitnie żółtlica.



Oto książki na dojazd - w jeden wieczór i jeden poranek przeczytała całego Mopsiaka i 1/3 Zapisków Luzaka (akurat trafił się tom, w którym Natan jest skautem). Ponadto na peronie lavinka przeczytała jej jedno opowiadanie z Bajek Robotów ("O maszynie cyfrowej, co ze smokiem walczyła" - czytaliśmy je już w domu, ale bardzo się klusce podobało).

Jaka jest idealna książka dla Kluski na podróż? Śmieszna, dużo obrazków, ale jednocześnie na tyle dużo tekstu, żeby się zbyt szybko nie skończyła. Zapiski Luzaka to doskonały przykład i pewniak (bo Klu przeczytała już kilka tomów) - tekst zajmuje średnio gdzieś 1/3 stronę, reszta to obrazki w stylu komiksowym, a że ma 200 stron, to jest co czytać. Mopsiak to podobne proporcje tekstu, ale ma 100 stron.



Książki na powrót.  Jeśli będzie pogoda, to będziemy w kilka dni wracać rowerem - zabieramy powyższe Zapiski Luzaka (zostało jeszcze 2.3 książki), te trzy górne z poniższego obrazka (nad Żyrafą jeszcze się zastanawiam), do rozważenia jest czy do czytania na dobranoc zabrać Bajki Robotów, czy Wakacje Mikołajka (gdzie jedzie na kolonie, ale prowadzone przez skautów). No i jeszcze jest Dziennik Cwaniaczka, który zabrała do czytania na biwaku, zakładam że nie będzie miała czasu zbyt dużo czytać (albo wcale), więc większość książki powinna zostać na drogę... hmmm, może wystarczy (wzięlibyśmy więcej, ale i tak to spory ciężar do wożenia przez parę dni).



A pogoda jak widać... upały.... nieco zbyt błękitne to niebo, przydałoby się więcej ołowianych chmur.




A ten krzyżak zamieszkał u nas na balkonie.



No, w ramach przygotowań trzeba się było jeszcze spakować i zrobić zakupy żarciowe na drogę. Pscółka i trzmiel w kwiatach malwy pod jednym ze sklepów.







  • dystans 46.50 km
  • 1.00 km terenu
  • czas 02:27
  • średnio 18.98 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze

Biblioteczny standarcik

Środa, 5 sierpnia 2020 · dodano: 17.08.2020 | Komentarze 0



  • dystans 16.83 km
  • 6.50 km terenu
  • czas 00:59
  • średnio 17.12 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Urodzinowa kiełbaska 2

Poniedziałek, 3 sierpnia 2020 · dodano: 12.08.2020 | Komentarze 4

Korzystając z chłodniejszego i niezbyt deszczowego dnia (zlewa przyszła pod wieczór, wcześniej tylko nienachalnie siąpiło)., wyskoczyliśmy na tradycyjne urodzinowe ognisko i urodzinową kiełbaskę (Klusce podobała się w zeszłym roku i chciała teraz powtórki).

Tym razem sama rozpalała ognisko.





Jeździmy tu już ładne parę lat (fotki z tego wpisu sprzed 6,5 roku), poniżej Kluska mając nieco ponad półtora roku od razu złapała się za metrówkę (no, półmetrówkę).



I też układała patyczki na ognisko... na sucho, znaczy bez ognia.



Ale wracając do urodzinowej kiełbaski.





Operator ogniska



- Suń się z tą bułą.



Robimy "sałatkę"... a przynajmniej ciachamy zieleninę.



Sądząc po ilości kijków na kiełbaski, niedawno była tu większa impreza.



W drodze powrotnej spotkanie z panem Sarną.