teczka bikera meteor2017

avatar Miejsce robienia kawy do termosu: Żyrardów. Od 2009 nakręciłem 108816.95 km z czego 15571.85 wertepami i wyszła mi mordercza średnia 16.91 km/h
meteor2017 bs-profil

baton rowerowy bikestats.pl

Czerstwe batony

2022 2021 2020 2019 2018 2017 2016 2015 2014 2013 2012 2011 2010 2009
Profile for meteor2017

Pocztówki zza miedzy

Znajomi bikestatsowi

Jakieś tam wykresy

Wykres roczny blog rowerowy meteor2017.bikestats.pl

Kalendarium

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2021

Dystans całkowity:744.39 km (w terenie 54.50 km; 7.32%)
Czas w ruchu:41:18
Średnia prędkość:17.42 km/h
Maksymalna prędkość:42.50 km/h
Liczba aktywności:18
Średnio na aktywność:41.35 km i 2h 25m
Więcej statystyk
  • dystans 45.94 km
  • 1.00 km terenu
  • czas 02:40
  • średnio 17.23 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Grodzisk klusko-biblioteczny

Środa, 18 sierpnia 2021 · dodano: 22.08.2021 | Komentarze 8

W zasadzie sam miałem zrobić rundkę biblioteczną do Grodziska, ale ponieważ pogoda była wreszcie sensowna, stwierdziliśmy że pojedziemy we trójkę. Tak więc ruszyliśmy skoroświt po 12-ej na zachód.

Pierwszy postój tradycyjnie w Jaktorownie na kładce nad Pisią Tuczną, gdzie siedzieliśmy sporo ponad godzinę. Na przykład w krzakach nad Pisią odkryliśmy Królestwo Ślimaczków! Było sporo par z jajeczkami.




A pojedyncze były dosłownie wszędzie! Trzeba było uważnie stawiać kroki, żeby na jakiegoś nie nadepnąć. Do Królestwa Ślimaczków (nieco w bok od ścieżki) zaprowadził nas ten oto ślimol.



Nad Pisią przyjemnie jest.




Oczywiście było też sporo różnych robali, na przykład gąsienic.

Ta gąsienica z irokezem, to znamionówka starka, kolor czterech szczoteczek może się różnić w zależności od osobnika, od żółtych po czerwone czy brązowe (farbują je, czy jak). To jest zapewne samiec, bo one mają żółte szczoteczki, a samce ciemniejsze.   Jak to często bywa, imago jest niepozorną ciemką, ale co ciekawe latający jest tylko samiec, samiczka ma skrzydła które prawie zanikły, za to pękaty odwłok (patrz: zdjęcia w wiki, zdjęcia w Insektarium)





Kolejna gąsienica, żerująca na pokrzywie.



- Mnie tu nie ma, to tylko jakiś zeschły listek.






Trafił się jakiś pluskwiak





I larwa innego



Oraz modliszkopodobny robal z trąbką, z którym zaznajomiliśmy się ostatnio w Wyszogrodzie.




A tu coś jest, z bliska widać było oprzęd którym zszyty był ten liść by się nie rozwijał. Ciekawe co tam jest? Jakieś jajeczka? Poczwarka? A może jakiś robal zrobił sobie domek. Oj, korciło żeby rozwinąć i sprawdzić, ledwie się powstrzymaliśmy.



Grabarz pospolity, którego znaleźliśmy na martwej ryjówce.



A to coś, co też czymś na pewno jest, bo na przypadkowy kłaczek kurzu nam nie wygląda. Może jajeczkami?



Po wjechaniu do Grodziska instalujemy się na naszym ulubionym skwerku - tutaj też spędzamy ponad godzinę.

Kluska zajęła się sprzedażą planet, przy czym najpierw zaklepała swoją ulubioną (jako jej odkrywca, miała ją za darmo).




My musieliśmy już zapłacić kamyczkami - ja oczywiście zanabyłem Planetę Salceson.



lavinka zaś była trudną klientką, obejrzała wszystkie, namarudziła, zanim kupiła trwertynową.



Jakieś pająki się tu nalęgły




W końcu docieramy do mediateki, czyli biblioteki głównej. Kluska jeszcze nie miała okazji jej zwiedzić, ale też nie spieszyliśmy się z tym - problemem były pokoje multimedialne (żeby były dobrze schowane, ale one były doskonale widoczne zza szybki). Owszem, to jest coś co pewnie ma przyciągać do biblioteki, by przy okazji dzieciaki i rodzice skorzystali z oferty analogowej... ale dla nas to była poważna wada, bo my właśnie chodzimy do biblioteki by unikać elektroniki. Niestety elektronika działa na dzieciaki hipnotyzujące, byliśmy pewni że Kluska koniecznie będzie chciała tam wejść i nie da się jej wyciągnąć, a jeśli byłby limit wejść i do tego wyczerpany to byłaby drama.

A potem były lockdowny i co prawda w momentach otwarcia ta biblioteka była jedną z nielicznych z wolnym dostępem, ale były limity osób na wejścia, czasem kolejki, a do tego reżim sanitarny. Tak więc nie było po co tu przyjeżdżać... a teraz da się wejść bez limitów i choć maseczki nadal obowiązują i dorośli rzeczywiście je noszą, to dzieciaków nikt się nie czepia i mogą sobie pobiegać bez kagańca. Za to pokoje multimedialne nadal pozostają zamknięte - hurra!



Kluska pierwszy raz jest w tej bibliotece, w ogóle od półtora roku z powyższych powodów nie odwiedzaliśmy bibliotek, tak więc chyba trochę się stęskniła i nie dało jej się stąd wyciągnąć (zresztą za bardzo nie próbowałem), więc też z godzinę tu spędziliśmy.



A z powyższego okna taki oto widok na lavinkę pilnującą rowerów.



Kluska dorwała się do encyklopedii i sprawdza różne kotowate.




Oraz znalazła opasły tom Muminków dla mamy, bo to ukochana książka z dzieciństwa lavinki... Kluska twierdzi, że to nuuudy.



Fotka pamiątkowa w przedsionku.



A potem wpadamy jeszcze zwiedzić oddział dla dorosłych, który znajduje się po drugiej stronie przedsionka.



Ale siedziska w oknach są mniej wygodne niż w dziecięcej, bo twarde krzesełka, a nie miękkie foteliki.



Jeszcze wpadamy na jakiś czas na plac zabaw w Parku Skarbków po drugiej stronie ulicy i ruszamy w trasę do domu. Oczywiście znów postój na mostku nad Pisią, ale krótki bo komary.

Za to stopik na łące za Jaktorowem, bo jadąc w tamtą stronę wypatrzyłem grzyby... z daleka myślałem, ze może purchawica olbrzymia, jednak z bliska okazało się, ze po prostu duże purchawki. Purchawki są jadalne, jeśli miąższ jest biały - wystarczy zdjąć skórkę, pokroić w plastry  można go smażyć (np. na słodko jako deser, ale też w panierce jak kotlety itp.).



Kluska znalazła kolejną w taki... no hmmm, niewyjściowym kształcie.





Trafiło się też kilka kań.



- Zwycięstwo! Znalazłam kolację!



A poza tym dziecko pobiegało sobie po łące w zapadającym zmierzchu i przy świetle zbliżającego się do pełni Księżyca.







  • dystans 55.28 km
  • 13.90 km terenu
  • czas 03:16
  • średnio 16.92 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Grzybobranie pełną gębą

Wtorek, 17 sierpnia 2021 · dodano: 20.08.2021 | Komentarze 11

- 546 kurek
- 106 podgrzybków
- 5 prawdziwków
- 4 czubajki
- 4 maślaki
- 2 zajączki
- 1 piaskowiec modrzak
- 11 kań
- kozaki robaczywe

Jak tak teraz patrzę na listę, to w sumie możnaby piosenkę o Jasiu co szedł na wojnę (o, tu tekst) i pozabierał całą masę niezbędnych gratów przerobić na coś takiego:

Gdy meteor szedł to boru,
To nazbierał grzybów sporo
Bo podgrzybków jakąś setkę
Oraz kurek pół tysiąca

Pięć prawdziwków - i maślaczki
Trzy czubajki - dwa zajączki


I piaskowiec jeden modrzak,
Co w koszyku całkiem zsiniał
Kani wielkie parasole,
Tak coś koło pół tuzina


Dwa kozaki - okazałe
Ale całkiem robaczywe

Lecz gołąbków już ne zbierał
I to by było na tyle


A gdy jechał już do domu
To wertepów było sporo
Aż z koszyka wypadały
Dobrze że je pamiętamy

Bo podgrzybków jakąś setkę
Oraz kurek pół tysiąca

Pięć prawdziwków - i maślaczki
Trzy czubajki - dwa zajączki


I piaskowiec jeden modrzak,
Co w koszyku całkiem zsiniał
Kani wielkie parasole,
Tak coś koło pół tuzina


Dwa kozaki - okazałe
Ale całkiem robaczywe

Lecz gołąbki nie wypadły
Bo ich wcale tam nie było



Wraca teraz leśną drogą
I ładuje do koszyka
Dwa kozaki - okazałe
Ale całkiem robaczywe


Kani wielkie parasole,
Tak coś koło pół tuzina

I piaskowiec jeden modrzak,
Co w koszyku całkiem zsiniał


Trzy czubajki - dwa zajączki
Pięć prawdziwków - i maślaczki
Też podgrzybków jakąś setkę
Oraz kurek pół tysiąca


I dozbierał na dokładkę
To co rosło na poboczu
Więc purchawek kilka białych
I gołąbki kolorowe

Pięć zielonych, Dwa bordowe
cztery żółte,  fioletowe
sześć czerwonych, i różowe
Jeden szary, trzy brązowe.

Zapakował do koszyka
Ułożył według kolorów
I dołożył przez przypadek
Na to parę muchomorów...

ZIE-LO-NA-WYCH





Ale po kolei, wybrałem się w zasadzie na jagody, nim jednak dotarłem nazbierałem kilkadziesiąt kurek i po jednym lub kilku egzemplarzach z powyższej listy (za wyjątkiem kań).

Był więc jeden podgrzybek brunatny, który od tego roku nazywa się podgrzybem brunatnym, a to dlatego że z rodzaju podgrzybek (Xerocomus) wydzielono ostatnio rodzaj Imleria, któremu w tym roku nadano polską nazwę podgrzyb (ha, edytor jeszcze nie zna tej nazwy i podkreśla ją na czerwono). A podgrzybek brunatny został zaliczony właśnie do tego rodzaju.



Pierwsza kurka na trasie.



To coś okazało się po sprawdzeniu grzybem o nazwie piaskowiec modrzak. Jest to ponoć dosyć rzadki grzyb, więc po identyfikacji nie zbierałem dwóch, które rosły obok.



Łatwo go poznać, bo naciśnięte rurki i miejsca przecięcia szybko niebieszczeją... i to bardziej na niebiesko, a nie sino jak podgrzybek



Poza tym ma trzonek z wyraźnym podziałem na dwie części (a jak się przetnie, to ma puste przestrzenie).



Maślaczki też się trafiły.



I prawdziwek



Obok dwóch takich prawdziwków trafiłem na kolejnego grzyba, którego na pierwszy rzut oka też wziąłem dla prawdziwka...



...ale po zerwaniu okazał się kozakiem, niestety robaczywym. Znalazłem potem jeszcze jednego, też robaczywego.



Kolejny był zajączek... podgrzybek zajączek, który w pewnym momencie został przeniesiony do rodzaju borowik (Boletus), ale wrócił już do rodzaju podgrzybek (Xerocomus).




Czubajek było mnóstwo, dosłownie się o nie potykałem, ale zebrałem tylko symbolicznie trzy łebki... te grzybki są mało wydajne i łamliwe, więc jak jest obfitość innych, to sobie nie zawracam głowy, ale chcę podtrzymać tradycję zbierania muchomorów.



Gołąbków też trochę było, głównie różowych, czerwonych i podobnej kolorystyki. Nie zbierałem.



Były też purchawki (też nie zbierałem).




Tego nie zbierałem, bo to goryczak (u nas zawsze nazywano go szatanem).



W końcu zainstalowałem się w rejonie jagodowym. Jagód coraz mniej, bo coraz więcej opada... z niektórych jagodzin opadły już liście i wyglądają tak. Toteż zbierało się dużo wolniej, toteż nazbierałem dużo mniej niż zwykle.



Przerwa śniadaniowa.



Jak człowiek siedzi w lesie, to zawsze jakieś robale na niego wlezą. A to jakiś pluskwiak.




Albo pająk... to mój ulubiony zielony pająk, którego zawsze spotykam podczas zbierania jagód. To chyba spachacz zielonawy (Micrommata virescens).




Hmmm, ciekawe czyje to pióra



A to pewnie jakiś śluzowiec



Podczas zbierania jagód trafiło się jeszcze 10 podgrzybków i kilkanaście kurek. A potem trafiłem na miejscówkę z dużą ilością podgrzybków, zagłębiałem się w las i gdy zebrałem prawie 50 stwierdziłem że wracam, bo już chyba starczy, nim wróciłem do roweru przebiłem 70. Ponieważ zgłodniałem, postanowiłem zjeść jabłko i pogryzając zrobiłem spacer dookoła i w ten sposób dobiłem prawie do 90.








Potem pojechałem  na miejscówkę kurkową, gdzie udało się zebrać ponad 400 kurek. Brakowało już tylko kań, pojechałem więc w rejon kaniowy, za bardzo się nie rozglądając za innymi grzybami  (ale i tak kilka podgrzybków, oraz trochę kurek się zebrało).

Kanie w jednej miejscówce były stare i robaczywe.



Ale potem trafiłem na takie nadające się do zbioru.



Nim wyjechałem z lasu, zebrałem jeszcze niecały kubeczek jeżyn na deser dla Kluski.



No dobra, grzyby zebrane, a teraz trzeba je obrobić... kanie (smażone w panierce) i kurki (duszone na masełku) idą do bieżącej konsumpcji, najpierw przede wszystkim kanie, bo kurki mogą dłużej poleżeć w lodówce.

Jak jest klęska urodzaju, to nie wiadomo co jeść, człowiek chciałby zjeść wszystko, a się nie da - toteż robię zapasy. Trochę podgrzybków poszło do suszenia - lavinka niedawno zainwestowała w suszarkę, do tej pory suszyliśmy tylko zioła i jabłka (na talerzyku). Te chipsy jabłkowe bardzo smakują, zarówno nam, jak i znajomym dzieciakom.




Podgrzybków i reszty wyszły cztery średnie gary do obgotowania... mógłbym użyć większego, ale w nim się wolniej gotuje. Część podgrzybków i mix pozostałych grzybów udusiłem, jedna porcja poszła od razu do konsumpcji, ale resztę poporcjowałem do kubeczków po jogurtach (taki jeden kubeczek to akurat jedna porcja) i zamroziłem.

Resztę obgotowanych podgrzybków zblendowałem, dodałem jajko, bułkę tartą, mąkę, przyprawy i z otrzymanej masy smażyłem "kotlety mielone", część zeżarłem od razu, bo nie mogłem się od nich oderwać... ale resztę zamroziłem. Tak węc robienie zapasów na zimę uważam za otwarte, zresztą w zamrażalniku mam już jagody i trochę świdośliwy.





  • dystans 65.83 km
  • 1.50 km terenu
  • czas 04:32
  • średnio 14.52 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Trzynastopiątkowa weekendówka #2: Dzień Tygrzyka

Sobota, 14 sierpnia 2021 · dodano: 19.08.2021 | Komentarze 10

W planach na sobotę było zalegania na plaży i moczenie się w Wiśle (plany na niedzielę były zresztą podobne), wracać mieliśmy zamiar w niedzielę wieczorem lub w poniedziałek rano (zależnie od pogody i chęci). Jednak fakt, że nasza plaża została zalana, wymusił zmianę planów.

Stwierdziliśmy więc że skracamy weekendówkę i zamiast planowanych 3-3,5 dnia będzie klasyczna dwudniówka z jednym noclegiem... za gorąco na coś więcej, dłużej można wytrzymać ale zalegając w przyjemnym miejscu z dostępem do wody w której można się schłodzić. Tak więc nasz awaryjny plan wygląda następująco - rano jedziemy do Wyszogrodu, potem przeczekujemy najgorętsze godziny i wieczorem rypiemy do domu.


Poranek przyjemny, bo najpierw Słońce było za drzewami, a potem za chmurami. Tak więc nie zostaliśmy wygonieni już o szóstej rano i można było się wyspać wstając o siódmej.

Łąka też okazała się przyjemna... w zasadzie już wieczorem się okazała, ale teraz dowiedzieliśmy się że jest jeszcze przyjemniejsza. Na przykład były na niej legiony tygrzyków! Dosłownie było to królestwo tygrzyków, a w miejscu największego zagęszczenia (kilka metrów od namiotu) naliczyliśmy ich kilkanaście na niecałych dwóch metrach kwadratowych! W ogóle dziś widziałem kilkakrotnie więcej tygrzyków, niż widziałem ich dotąd przez całe życie!



W porannej rosie można było obejrzeć jak wygląda sieć takiego tygrzyka. Otóż klasyczna, taka wręcz stereotypowa sieć pajęcza.



No, tylko z charakterystycznym elementem w postaci zygzakowatego szwu (stabilimentum).



Tygrzyk paskowany - rewers



Zbliżenie



Jeszcze większy zoom



Tygrzyki były wszędzie, jeden nawet zainstalował się w w przedsionku namiotu.



A inny uplótł sieć na Weehoo.



To były tygrysy szablastoszczękoczułkowe, a oto tygrys szablastożuwaczkowy (ale chyba inny podgatunek niż wczorajszy, bo różni się istotnie wzorem).



Były też inne sieci pajęcze, dobrze widoczne dzięki sznurom porannych pereł.





Mieliśmy bardzo liczne sąsiedztwo na tej łące, gdzie się człowiek nie ruszył, to pakował się na niego jakiś robal. Oto pasikonik na kierownicy roweru (chyba chciał z nami pojechać i zajął już miejsce).



A to wstężyk austriacki na namiocie.



Tak w ogóle, to rejony nad Wisłą są jedynym miejscem gdzie widziałem wstężyki austriackie. Rok temu znalazłem pustą muszelkę, ale ona mogła przypłynąć z południa... bo one właśnie występują głównie na południu kraju, u nas na przykład ich nei ma. A tu się okazuje że nad Wisłą są i to dosyć dużo, a nie jakieś pojedyncze sztuki.




Inne wstężyki też były (na pewno gajowe), były też ślimaki zaroślowe... ale tych i u nas pełno, więc nawet ich nie fociłem. Jeszcze takie były:



Z latającego towarzystwa oprócz osy była też ważka.



A także jakiś modraszek (inne motyle też, ale ten się nawinął pod obiektyw).




Ach, no i jeszcze raz czosnkowa łąka, ale o poranku.




Lwia paszcz, w zasadzie to lnica pospolita, zaś uprawna "lwia paszcza" to wyżlin większy... ale ze względu na podobieństwo kwiatów i tak nazywam ją lwią paszczą.



- Pora na fniadanie, komu kafki*, a komu kafki**?

* - kawki
** - kaszki



Pora zwijać namiot, a tu Offca jeszcze śpi... no to wyeksmitowaliśmy ją na zieloną trawkę, jak się obudzi, będzie miała śniadanie dołóżka.



Pora ruszać, niestety Słońce zaczyna coraz częściej wyglądać zza chmur, aż w końcu robi się lampa (ech, mieliśmy nadzieje na chmury przez większą część dnia).



Przejeżdżamy przez Wisłę - po drugiej stronie widać już Wyszogród.



Martwy nietoperz... to smutny widok, ale też okazja przyjrzeć się niektórym zwierzakom z bliska (po drodze spotkaliśmy też np. martwą ryjówkę).



No i jesteśmy w Wyszogrodzie, niby byliśmy w pobliżu z Kluską kilka razy, ale dopiero dziś była okazja przeskoczyć na drugą stronę Wisły, choć planowaliśmy to już kilka razy..., ale albo nie mieliśmy czasu, albo było za gorąco, albo było za gorąco.

Klasyczna fotka przy napisie obok miejsca gdzie kiedyś był drewniany most, ponoć najdłuższy w Europie (niestety rozebrany w 1999). Tak w ogóle z Kluską uknuliśmy plan, żeby przyjechać z palnikiem, odciąć literę W, obrócić i przyspawać jako M.





Idziemy na Górę Zamkową (grodzisko)



Gdzie są min. dwa niemieckie bunkry typu Ringstand 58c. Miejscówka została zagospodarowana po wykopaliskach archeologicznych w tym miejscu, ale stopniowo podlega dewastacji - częśći schodków już nie ma, powyrywane dechy, straszliwe ilości szkła itp. Oto jak miejscówka wyglądała zaraz po zakończeniu prac w 2015 (link).





Skoro niemiecki bunkier, to jaki pająk się tam zainstalował? Oczywiście krzyżak!



I znów na dole - barka Herbatnik, która stała kiedyś w Warszawie w Porcie Czerniakowskim (wyglądała tak - foto na sucho, albo tak - foto na mokro).



Zostawiam lavinke z Kluską i jadę na zakupy uzupełnić zapasy. Znajduję jeszcze jeden napis... co prawda W nie jest obrotowe, ale za to S się obraca.




Po zaopatrzeniu w słodkie buły, jogurty, owoce i płyny.



Spotykamy takiego robaczka, który wygląda trochę jak modliszka miniaturka.



I czyści sobie trąbkę





Tutaj zalegliśmy na dłużej, raz musieliśmy zmienić miejscówkę bo na ławkę naszło Słońće. Ale i tak trzeba by poszukać miejsca zapewniającego lepsze chłodzenie, bo tutaj zaczyna się robić zbyt gorąco. Naszą decyzję o ewakuacji przyspieszył Edek z Fabryki Kredek (chodzi o nieistniejąca fabrykę w Łowiczu), lokals który mieszka obok... kiedyś go spotkałem i można z nim ciekawie porozmawiać, ale jak jest w miarę na trzeźwo, jednak dziś był już nieźle naoliwiony.



Jedziemy na rynek typu patelnia.



Jednak jedną pierzeję stanowi na szczęście skwerek, na którym jest trochę drzew i cienia. A wśród nich Drzewo Solarne.



Służy ono jako ładowarka - są dwa kontakty i dwa porty USB pod ławkami.



A ci tutaj to strasznie sztywni byli.



Jest jeszcze pawilon, gdzie przez szybkę można pooglądać szczątki radzieckiego samolotu Pe-2 10-371 wydobytego w rejonie Bzury pod Kamionem w 2015 roku. Samolot został zestrzelony 18 stycznia 1945 podczas lotu rozpoznawczego.



Przy takiej lampie jak dziś nie da się porobić fotek z wnętrza, może dałoby się wejść do środka, ale to musielibyśmy się pofatygować do muzeum i zapytać. W tym wpisie fotki, które porobiłem gdy byłem tu w pochmurny dzień.



A obok, za innym budynkiem odkryłem kolejny Ringstand, jakoś go wcześniej przegapiłem.




Po drodze jaskółki ułożyły jakąś melodię, ktoś umie to zagrać?



Jest strasznie gorąco, od Wyszogrodu przejechaliśmy 3 kilometry i zjeżdżamy schować się pod most na Bzurze.



Kluska znajduje żabki.




Okazuje się, że są to kumaki nizinne. Żeby to sprawdzić, trzeba obrócić kumaka na plecki i obejrzeć brzuszek - jeśli ma czerwono-pomarańczowe plamki, to jest to właśnie kumak nizinny (jeśli żółte - kumak górski). Ten ma czerwono-pomarańczowe i kilka ciemnożółtych, ale za mało na kumaka górskiego... zresztą tutaj bym się go nie spodziewał.

To młoda żabka i ruchliwa, toteż nie udało się zrobić zdjęcia brzuszka, oto najlepsze zdjęcie na którym widać plami.



Pamiatkowa fotka z Kotem Simona.



Bzura ma wysoki stan i wylewa trochę na brzeg, dzięki czemu można pomoczyś się w płytkiej wodzie nie wchodząc do koryta z wartkim nurtem.

Poza tym okazało się, że jest miejsce odbioru kajakarzy startujących z przystani w rejonie Sochaczewa. Ponieważ zaczęły się przewalać tabuny kajakarzy i jeszcze zjeżdżać samochody z przyczepkami na kajaki, w końcu zdecydowaliśmy się ruszyć dalej... ale jakiś czas posiedzieliśmy i się schłodziliśmy.



Następny odcinek pokonaliśmy pod osłoną chmury, tym razem jakieś 4,5km. Nawet zastanawialiśmy się czy by nie jechać dalej, ale nie bardzo mieliśmy gdzie się sensownie skitrać... może i dobrze, bo zaraz chmurki sobie poszły i znów zaczęła się lampa.

Tym razem zainstalowaliśmy się w suchym sosnowym lesie - trzeba było się przemieszczać wraz z plamami cienia. Komary niestety były, ale pojedyncze myśliwce, a nie całe dywizjony i jakoś szło wytrzymać.



Tory nieczynnego odcinka kolejki sochaczewskiej, odnoga biegła do mostu w Wyszogrodzie.



Oj, tutaj złomiarze wycięli kilkadziesiąt metrów szyn.



Tu też były spotkania z przyrodą (nie tylko z komarami.



Tu zalegliśmy na dłużej i gdy były dłuższe cienie ruszyliśmy dalej. Tym razem przejechaliśmy 10,5km (za każdym razem udaje nam się przejechać coraz dłuższy odcinek). Zatrzymujemy się w enklawie Kampinoskiego Parku Narodowego. Tym razem krótszy postój na ostygnięcie i rozprostowanie nóg.



Też były spotkania z przyrodą - ta gąsienica desantowała się na mój rower, spuszczając się z gałęzi na nici.



Jedziemy dalej, po drodze widzimy jedynego dziś bociana (to chyba ten zaginiony trzynasty z poprzedniego dnia), ale za daleko na fotkę. Przelatuje też klucz sześciu żurawi lecących chyba na nocleg nad Wisłą, ale nie zdążyłem strzelić fotki.

Tym razem przejeżdżamy 12 km i robimy tradycyjny stopik na stacyjce kolejowej Piasecznica. Na linię sochaczewską też już trafiły nowe Flirty.
 


Następny odcinek to tylko 3km i musimy się na chwilkę zatrzymać na placu zabaw w Dębówce (dłuższy był jak jechaliśmy w tamtą stronę), tym razem krótko bo dużo komarów.

Jedziemy dalej, Słońce zachodzi,  temperatura robi się optymalna  i wreszcie można pokonywać dłuższe odcinki, teraz naraz przejeżdżamy 20km, czyli dojeżdżamy do samego domu.



Niebo po zachodzie nad rozlewiskami Pisi.



Podsumowując - było ciężko, były przygody i zmiana planów ale ogólnie całkiem udana wycieczka, tyle że przyjechaliśmy totalnie zrypani (zresztą to normalka). Głównym problemem było coś co nazywa się "Lato" i objawia się w postaci upałó i komarów... gdyby nie to, to nie dosyć że można by jednak zrobić dłuższą weekendówką, to jeszcze gdzie pojeździć zamiast zalegać w cieniu. Ale pod niektórymi względami wycieczka była dosyć udana, a pod względem przyrodniczym to nawet bardzo udana

A oto przeczytane przez Kluskę w trakcie wyjazdu książki:



Powyższą fotkę robiłem podczas zalegania w lesie sosnowym, wtedy była w trakcie czytania tej książki po prawej, dosyć grubej i myślałem że starczy do Żyrka, ale okazało się, że jeszcze po ciemaku z czołówką na głowie łyknęła dwa komiksy:







  • dystans 53.74 km
  • 1.00 km terenu
  • czas 03:11
  • średnio 16.88 km/h
  • rekord 42.50 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Trzynastopiątkowa weekendówka #1: Dzień Bociana

Piątek, 13 sierpnia 2021 · dodano: 15.08.2021 | Komentarze 9

Od czerwca nie byliśmy na biwaku, bo albo upał, albo leje... w końcu stwierdziliśmy, że spróbujemy gdzieś wyskoczyć, jak będzie okienko pogodowe, ale jak się skończyły opady, to znowu zaczęło robić się gorąco. Stwierdziliśmy jednak że jedziemy, bo tak nigdy się nie wybierzemy, a trochę już nie mogliśmy wysiedzieć w domu.

Ruszamy w piątek (trzynastego) rano nad Wisłę. W zasadzie lepiej by było wyruszyć w czwartek, bo nieco chłodniej, ale dla odmiany na Wiśle przechodziła fala z Małopolski, w środę był maksymalny stan, a potem woda zaczęła opadać.... niestety trochę wolniej niż w Warszawie i powyżej, ale na miejscu zobaczymy co i jak. Póżniej i tak za bardzo nie możemy jechać, bo w poniedziałek dla odmiany ma lać.

Jazdę tradycyjnie zaczynamy czytaniem książek (jeszcze zanim wsiedliśmy na rowery).




Po drodze też min. dyskusja, jakie są przesądy o rzeczach przynoszących pech, czy w ogóle o przesądach).

Od rana słonecznie i  coraz cieplej, ale przynajmniej wiatr mniej więcej w plecy i pomaga.

Przynajmniej odcinek od Oryszewa do Szymanowa jest wyremontowany i dobrze się jedzie.



No, niecały - zostało nieco ponad 500m starego, zmasakrowanego asfaltu składającego się z dziur, łat i pęknięć.  Może specjalnie, żeby zwolnili i nie wypadali na zakręcie (albo nie wpadali na kogoś wypadającego zza zakrętu), bo nowy gładki asfalt na długiej prostej z małym ruchem prowokuje do dociśnięcia gazu.



Śmiejemy się, że to rezerwat przyrody "Dziurdzioł Mazowiecki", przed remontem cały ten odcinek mniej więcej podobnie wyglądał. Jadąc od Szymanowa spory kawałek trzeba było jechać lewą stroną drogi (samochody też tak robiły), bo prawa była tak zmasakrowana, że nie dało się jeździć.



A za Szymanowem... przybyła nowa kraina - Pojezierze Pisowa, bowiem Pisa wylała i pozalewała łąki.




Tutaj spotykamy pierwsze kilka bocianów, Kluska zaczyna je liczyć i do końca dnia naliczymy ich 12 (z pewnością było o jeden więcej, ale trzynasty pewnie się pechowo schował w krzakach).



Mała biała kropka w głębi tego zdjęcia, to też bocian.



A oto i Pisia (Obojga Wód), już nie występuje z brzegów, ale nadal jej sporo.



Tak jak poprzedni, postój na placu zabaw w Dębówce.



Żniwa w pełni, rolnicy się spieszą, prace polowe trwają nawet po nocy żeby zdąćyć przed poniedziałkowymi deszczami.



Utraty też sporo (według wodowskazów jest stan ostrzegawczy, a nawet już na granicy z alarmowym).



Dojeżdżamy do Brochowa, zwykle robimy sobie postój na skwerku pod kościołem obronnym  (Kluska sobie biegała po murach i wchodziła w strzelnice), ale dziś ławki są w słońcu, więc zjeżdżamy w dół ze skarpy Bzury, skąd jest ładny widok na kościół zza starorzecza.





Instalujemy się w cieniu wierzb mazowieckich. Robi się coraz goręcej i postanawiamy tutaj przeczekać najgorsze godziny.




Łąki w dolinie Bzury.




Na klepisku trwają prace ziemne.



Potrzebna woda, sztuka jest nabrać ją ze starorzecza i nie wpaść przy okazji do wody. Przywiązujemy linkę do kubełka, Kluska rzuca go do wody.



Potem trzeba oczyścić wodę z rzęsy, ewakuować ślimaczki z powrotem do starorzecza.



I już można zalewać kanały.



Były też spotkania z przyrodą - pierwszy na trasie tygrzyk paskowany. Jak widać polowanie się powiodło.

Tak w ogóle nazwała go tygrysem szablastoszczękoczułkowym.



Tak w ogóle początkowo miał się nazywać szablastożuwaczkowym, ale zorientowaliśmy się, że przecież pająki nie mają żuwaczek. Po namyśle stwierdziliśmy więc, że tygrys szablastożuwaczkowy to ten na zdjęciu poniżej (fotka jeszcze z Dębówki).



A poza tym gąsieniczka rusałki pawik (było ich więcej na trasie).



A to kosarz.Często na takie długonogi mówi się korsarze (przynajmniej u na się mówiło), co ciekawe - kosarze nie są pająkami (to inna grupa pajęczaków), ale wśród pająków są podobne długonogie (np. nasosznik). Jak je odróżnić? Najłatwiej po tym, że kosarze mają w miarę jednolite ciało bez widocznego podziały na głowotułów i odwłok (jak ma to miejsce u pająków).



Ale cóż to? Ma sześć nóg? Spodziewałbym się raczej ośmiu, jak u pająków.



Hmmm, chyba jest czwarta para - tylko taka malutka. Ale czy to aby na pewno odnóża kroczne? Może nogogłaszczki, które u niektórych ponoć są spore.



Nie, nogogłaszczki to chyba te grubsze białe między tymi pomarańczowymi odnóżami.



W końcu ruszamy dalej. A tego witacza w czerwcu na 90% nie było.



W końcu dojeżdżamy nad Wisłę, i teraz chwila prawdy. Plaża na którą jedziemy jest dosyć wysoka, ale czy wystarczająco żeby jej nie zalało? Woda opada wolno i jest nadal o 70-80cm więcej niż w czerwcu, gdy tu byliśmy.  Liczymy jednak, że może zaleje niższe partie, ale góra będzie dostępna.

Gdy idziemy do rzeki, Kluska znajduje jakąś żabkę.



Docieramy na brzeg i okazuje się, że nasza plaża wygląda tak... no tak, piątek trzynastego! I jak tu nie wierzyć w przesądy?



Aha, to jest stan średni (nawet nie wysoki, czy ostrzegawczy). Eee, zaraz... to nawet nie jest metr więcej, ale dużo więcej. Póżniej po przeanalizowaniu sytuacji, doszliśmy do wniosku, że to dlatego że woda przelała się przez groble (są dwie oddzielające ten rejon od głównego nurtu - druga jest po prawej w głębi). Normalnie woda za groblą była wyżej o metr lub więcej i się przelewała w dwóch wyrwach, spadając wodospadem. Jak fala poszła górą, to poziom wody skoczył nie o niecały metr, ale o dwa lub więcej. No cóż, cały czas się uczymy Wisły i jest to dla nas cenna nauka.



Bez większej nadziei sprawdziliśmy jeszcze drugą plażę w pobliżu, która chyba jest nieco wyższa, ale tam już dróżka do niej jest zalana. Ostatecznie znajdujemy przyjemną łączkę przy wale przeciwpowodziowym i decydujemy się tam na nocleg, a potem zastanowimy się co robić następnego dnia, skoro plan pierwotny się zawalił.

Rozbijanie namiotu nie jest łatwe, bo Kluska po złożeniu masztu, zaczęła się nim bawić że jest żyrafą i hasać po łące (maszt u góry jest zagięty i faktycznie można sobie wyobrazić, że jest głową na długiej szyi).



W końcu udaje się rozbić namiot.



Łąki poniżej naszej namiotowej są czosnkowe - pełno na nich kwitnącego dzikiego czosnku. Ogólnie miejsce jest przyjemne, zwłaszcza jak na awaryjny nocleg.




Później, gdy już zapadał zmrok, z Kluską jeszcze bawiliśmy się w chowanego na łąkach - znaczy trzeba było gdzieś odbiec i położyć się w trawach. Myślałem, że po takim tarzaniu się po łące, kleszcze z nas będziemy wyciągać tuzinami (zwłaszcza że nie ma jak się na świeżo umyć, czy przebrać) - a tu nic, ani jednego.



Nasi sąsiedzi - pluskwiaczek



Larwa świerszcza



W końcu zaszło Słońce i zasiedliśmy przy ognisku - ogień buzował, woda w menażce bulgotała, kiełbasa na patyku skwierczała, świerszcze i pasikoniki cykały, Księżyc zachodził, Jowisz z Saturnem zerkały  znad wału, a gwiazdo do nas mrugały, meteory spadały (jeden prawie wpadł na Jowisza)... i tylko to %@*%#% komary zakłócały wieczorną sielankę.

Uzupełniwszy płyny i kalorie kiełbaską, kisielkami i herbatkami, idziemy spać... chrrr.


  • dystans 76.18 km
  • 0.50 km terenu
  • czas 03:51
  • średnio 19.79 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Rozszerzona pętelka biblioteczna

Poniedziałek, 9 sierpnia 2021 · dodano: 11.08.2021 | Komentarze 4

Lato - albo gorąco, albo leje... trzeba łapać jakieś sensowne chwile pomiędzy, żeby wyskoczyć na jagody, kurki, czy do biblioteki. W zasadzie miałem zrobić dwa kursy biblioteczne - jeden do Grodziska, a drugi do Mszczonowa, ale patrząc na prognozy i biorąc pod uwagę inne plany, wyszło mi że nie ma  kiedy. Tak więc postanowiłem podskoczyć do Grodziska, a potem ruszyć do Mszczonowa i w ten sposób zrobić dłuższą niż standardową pętelkę biblioteczną. Niestety było za gorąco, ale przynajmniej nie lało... następnego dnia było gorzej, najpierw jeszcze goręcej, a potem solidne ulewy.

Po drodze zrobiłem sobie postój na łące, by pobiegać z aparatem za motylkami. Mógłbym trochę dłużej, ale na słońcu było za gorąco... zresztą, w późniejszych godzinach nawet nie miałem ochoty na taki postój. A oto motylki, które mi się napatoczyły pod obiektyw:

Strzępotek ruczajnik




Przestrojnik jurtina, albo likaon





To może być czerwończyk uroczek (samiczka), ale po tym jednym zdjęciu trudno na 100% powiedzieć.



Dostojjka latonia (czyli inaczej - perłowiec mniejszy). Jedno skrzydełko ma lekko uszkodzone.



Dostojki są podobne jedna do drugiej, toteż zależało mi na spodniej stronie skrzydeł, na której mi mignęły srebrzyste oczka... ale skubaniec nie chciał złożyć skrzydełek. Jak lądował, to przez chwilę miał złożone, ale potem je z powrotem rozkładał. Oto fotka na której najwięcej spodu widać i da się porównać ze wzorem.


 





Bielinek? Ale jaki - kapustnik, czy rzepnik?



Aha, jest plamka na spodzie skrzydełka, ale oba gatunki mają takie plamki (i to dwie - ale tej niżej tu nie widać).



Aha, widać co najmniej jedną plamkę - na wierzchu skrzydełka, a więc nie jest samiec bielinka kapustni (który nie ma plamek). Samice obu gatunków mają po dwie plamki, a samiec rzepnika jedną.

Sądząc po kształcie zaczernienia czubka skrzydełka (jest krótsza w dół), wydaje mi się, że jest to bielinek rzepnik (o, tu jest fotka porównawcza).



A ten? Hmmm - jedna plamka w środku wskazywałaby samca bielinka rzepnika.



Dobra - kolejny egzemplarz



O, jest plamka na spodzie



Jest plamka na wierzchu.



Są dwie plamki, a zatem samiczka! Obstawiam bielinka rzepnika, znów po kształcie zaczernienia czubka.



I jeszcze taki ło motylek



Tygrzyk paskowany się jeszcze trafił (samiczka).



Najbardziej w kość dał mi odcinek od Mszczonowa do Grodziska, bo było już goręcej, a do tego pod wiatr, pod górkę i w słońcu... nawet na odcinkach przez las, bo szosa w kierunku SW miała po obu stronach drzewa wyrąbane na parę metrów i nie było cienia.

Aktualny temat miesiąca we Mszczonowie.



No i taki był ostatecznie urobek dnia.



Widoczek ze Mszczonowa. Z siedem bocianów tam było.



W drodze powrotnej już na łąkach się nie zatrzymywałem, ale to nie znaczy że nie miałem fotospotkań z motylami... owszem były, aczkolwiek w postaci larwalne. Ewakuowałem trzy gąsienice rusałki pawik z asfaltu. To chyba jedyna gąsienica, którą jestem w stanie rozpoznać z pamięci, a do tego znanego motylka.



Chyba się trochę przestraszyła, bo w odruchu obronnym opluła mnie jakąś zieloną mazią.







  • dystans 46.77 km
  • 11.40 km terenu
  • czas 03:00
  • średnio 15.59 km/h
  • temperatura 27.0°C
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Wysyp kurek i końcówka jagód

Sobota, 7 sierpnia 2021 · dodano: 09.08.2021 | Komentarze 4

Wypad do lasu na grzyby i jagody... niestety znów zrobiło się gorąco (a jak nie jest gorąco, to leje). Jakoś dało się wytrzymać, ale nawet w zestawie ubraniowym "ultra light" człowiek był spocony.

Po drodze udało się uchwycić parę motyli. To na 90% jest dostojka malinowiec (inaczej perłowiec malinowiec)... ma 90%, bo dostojki są bardzo podobne do siebie. Samiczka.




To też samiczka, tylko nie tak intensywnie pomarańczowa... i nie jest to kwestia innego oświetlenia, bo światło było takie samo.



Zmienna geometria skrzydeł? Motyle miały to już miliony lat temu.



A tu do samiczki przyleciał samczyk (ten na dole, od samicy wyróżnia się paskami na górnych skrzydełkach). Przy okazji wdać rewers skrzydeł samicy.



A tu dolna strona skrzydełek samca.



Jakiś modraszek - wydaje mi się, że to modraszek wieszczek... bo z modraszkami jest jeszcze ciężej niż z dostojkami.




Jeszcze cytrynki się trafiły, tutaj przynajmniej nie ma problemów z identyfikacją.




Ten pająk  kwietnik nie dobrał dobrego kwiatu jeśli chodzi o kolor, toteż niezbyt dobrze się maskuje.



Drogi leśne po ulewach (omijałem drogi zryte przez sprzęt od ścinki, toteż uniknąłem najgorszego błota).




Sezon jagodowy powoli ma się chyba ku końcowi, owoce opadają, ale to zależy od miejscówki. Może jeszcze uda się wyskoczyć na jagody.

Za to sezon na kurki w pełni, trwa wysyp, tym razem uzbierałem ok 850 kurek.




Dorodny podgrzybek... ale znalazłem tylko dwa takie, z czego jeden robaczywy.



Tu z daleka miałem nadzieję na jakiegoś prawdziwka, ale z bliska okazało się, że to goryczak żółciowy... tfu!



Jest też wysyp czubajek (muchomor rdzawobrązowy).




Borówki coraz bardziej czerwienieją. Tu borówki w porostach (brzmi jak nazwa potrawy).




A to nietypowy pęd borówki (może przez coś zaatakowany?).




Gąsienica, widziałem takie już poprzednio, ale tutaj chyba coś ją zaatakowało (hmmm, to jajeczka, czy poczwarki, czy co?).



Okazałe mrowisko



Dwa słonie - mały na dole siedzący i duż w galopie 9nogi giną w trawach sawanny).



Bociek... ostatnio na dłuższych wypadach za miasto zawsze trafi się bociek. Chwilę wcześniej byłem świadkiem karmienia tego młodziaka - bił przy tym skrzydłami (jak widziałem karmienie gołębi, to tamte młode tak samo pracowały skrzydłami). Początkowo myślałem, ze jeszcze nie umie latać, ale jak rodzic odleciał, to ten też sfrunął na łąkę.








  • dystans 24.60 km
  • 1.00 km terenu
  • czas 01:27
  • średnio 16.97 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze

po mieście

Wtorek, 3 sierpnia 2021 · dodano: 06.08.2021 | Komentarze 3

Gość na balkonie



- No i co się gapi? Chcesz w trąbkę?



Warstwy geologiczne chmur



Żabiemu Oczka do oczka wpadła rzęsa




Kap, kap, kap... zbieracze pereł mogą się wziąć do roboty.





  • dystans 50.82 km
  • 14.70 km terenu
  • czas 03:18
  • średnio 15.40 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Jagody, kurki, robale...

Poniedziałek, 2 sierpnia 2021 · dodano: 04.08.2021 | Komentarze 9

Wypad do lasu na jagody i kurki, czyli korzystałem z korzystnej pogody. W lesie malin już w zasadzie nie ma, ale zaczynają się jeżynt.



Ale po kolei - poprzedniego dnia wieczorem  padało, więc z rana trochę mokro. Chciałem wyruszyć jak najwcześniej, bo miałem mieć wiatr w pysk, który się z każdą godziną wzmagał, ale jak zwykle za późno się zebrałem i już był dosyć mocny... za to temperatura przyjemna, potem częściej zaczęło wychodzić słońce, więc zrobiło się momentalnie cieplej, ale ogólnie było znośnie.

Ewakuacja kilku winniczków z ddr-ek i chodników. Ten wykonał ostry skręt i zawrócił jak mnie zobaczył.



Flower Power



Jeśli chodzi o grzybki, to uzbierałem:
- 527 kurek (+/5%)
- 2 podgrzybki

Pierwsze kurki



- A kuku, a kukuśku! Tu jestem!



Kurki zbierało się przy drodze



Albo wręcz z samej drogi




Podgrzybki tylko dwa



Z jadalnych grzybów był jeszcze lejkowiec dęty, cała kolonia... ale nie zbierałem i tak bym nie miał czasu na eksperymenty kulinarne. Kiedyś nazbierałem ich sporo i zrobiłem z nich farsz do pierogów. Moim zdaniem z podgrzybków lepszy, ale lavince bardziej smakował z lejkowców, bo delikatniejszy.





A tu jakiś muchomor chyba wychodzi



Żeby nie było, że pojechałem na jagody, ale utknąłem w grzybach i nie nazbierałem... choć początkowo rzeczywiście na długo utknąłem w grzybach.




Trzeba tylko patyczki powyjmować z tych jagód



Zaraz, to nie patyczek



O, i drugi.



Gąsienice była takie, śmakie, owakie...







Oj, przepraszam, że przestraszyłem.



Było też gąsienicowe przedszkole



Z lotu motyla wygląda jak jakaqś parowozownia, albo zajezdnia tramwajowa




I jajeczka, ciekawe czy tego samego motyla



Ale dąbek, to się raczej nie cieszy z takich ażurowych listków



Były larwy, to do kompletu jakieś imago - wydaje mi się, że jest to dostojka eufrozyna, ale głowy nie dam, bo dostojki są bardzo podobne do siebie, co najmniej trzy mają rysunek na skrzydłach bardzo podobny do tego.



I jeszcze martwa ciemka




Oprócz tego czerwony pluskwiaczek (chyba warzywnica ozdobna)




I zielony robaczek (też pluskwiaczek, ale tym razem larwa - chyba odorek zieleniak)



A to chyba poczwarka jakiegoś chrabąszcza - awers



i rewers



Pasikonik w jagodzinach



Powrót słoneczny, ale że słońce dosyć nisko, to jakoś nie przeszkadzało. Chciałem wracać wcześniej, by załapać się na maksimum wiatru (tym razem w plecy), ale jak zwykle zasiedziałem się w lesie, toteż na wiatr jeszcze się załapałem, ale już słabnący.