teczka bikera meteor2017

avatar Miejsce robienia kawy do termosu: Żyrardów. Od 2009 nakręciłem 108236.15 km z czego 15464.75 wertepami i wyszła mi mordercza średnia 16.90 km/h
meteor2017 bs-profil

baton rowerowy bikestats.pl

Czerstwe batony

2022 2021 2020 2019 2018 2017 2016 2015 2014 2013 2012 2011 2010 2009
Profile for meteor2017

Pocztówki zza miedzy

Znajomi bikestatsowi

Jakieś tam wykresy

Wykres roczny blog rowerowy meteor2017.bikestats.pl

Kalendarium

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2018

Dystans całkowity:545.52 km (w terenie 71.80 km; 13.16%)
Czas w ruchu:34:25
Średnia prędkość:15.85 km/h
Maksymalna prędkość:36.70 km/h
Liczba aktywności:26
Średnio na aktywność:20.98 km i 1h 19m
Więcej statystyk
  • dystans 53.97 km
  • 15.00 km terenu
  • czas 03:20
  • średnio 16.19 km/h
  • rekord 35.80 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Z Walerym Wątróbką na jagody i grzyby

Sobota, 21 lipca 2018 · dodano: 23.07.2018 | Komentarze 4

- 19 kurek
- 4 kanie

Znów zaczął się upał, no to z ran jak tylko się zebrałem pojechałem zadekować się w lesie i pozbierać jagody. Po drodze jeszcze mały trainspotting, przelatywał Bajkowy Flirt ŁKA (wrzucam fotki także z następnego dnia).







Na miejscu zainstalowałem się i zacząłem zbierać systemem 2+fajrant, znaczy dwa kubeczki jagód i przerwa na kanapki, kawkę i felietony Wiecha.




Bliżej wieczora zebrałem się i ruszyłem objechać miejscówki grzybowe, bowiem po ulewnych deszczach pojawiły się wreszcie w lesie grzyby, na razie widziałem tylko te niejadalne, ale za takimi do zbierania się jeszcze nie rozglądałem. Na rynku widziałem też kurki, ale niewiele.

Swoją droga, zbierając jagody zwykle trafiam między nimi na czubajki (muchomor rdzawobrązowy), a teraz ani jednego.

No, wilgotność ściółki zdecydowanie się poprawiła. W niektórych okopach i ziemiankach też stoi woda.



Objechawszy cztery miejscówki kurkowe znalazłem trochę kurek. Niewiele, ale nie ma co marudzić, zawsze to do jednego obiadu trochę smażonych kurek na smak jest. Było już późnawo i nie miałem czasu dokładniej przeszukać rejony kurkonośne, bo może jeszcze bym coś tam znalazł, ale a tak tylko z grubsza obleciałem miejscówki... ale i tak było widać, że niewiele ich jest.



Znalazłem też kilka kań, też niedużo (dwie + nierozwiniętak której nie zbierałem w jednej miejscówce i dwie w drugiej), ale wystarczy żeby trochę pojeść grzybów.






Było też trochę zajączków, ale tych nie zbierałem z kilku powodów. Po pierwsze latem gdy jest gorąco, większość jest zarobaczywiała, po drugie one są małe i człowiek nazbiera się jak głupi, a potem ledwie na ząb starczy, a innych większych nie było, po trzecie jakimś rarytasem nie są, najlepiej także ze względu na rozmiar nadają się jako dodatek np. do innych podgrzybków, a po czwarte i tak nie miałbym czasu się w domu nimi zająć - bo miałem już kurki, kanie i jagody.

Tak więc tylko odnotowuję fakt ich wystąpienia.




No dobra, to może parę słów jak to u nas z Wiechem było, bo jeszcze niedawno nie byłem jego wielkim fanem, to jest książkowe odkrycie ostatnich lat. Owszem kojarzyłem go, ale od dłuższego czasu żadna jego książka nie nawinęła mi się pod rękę. Aż tu nagle, lavinka wparowała do domu ze stosem książek - otóż ktoś wyrzucił książki na śmietnik i lavinka postanowiła część z nich uratować (te w lepszym stanie i co ciekawsze). Min. był w nich tomik Wiecha "Dryndą przez Kierbedzia", ucieszyłem się i zaraz po niego sięgnąłem. Od tej pory w zasadzie cały czas czytam Wiecha, bo krótka forma jest idealna gdy za dużo czasu na czytanie nie ma, akurat felietonik (czy też opowiadanie, jak zwał tak zwał), albo i dwa do porannej kawy, albo w lesie między kubeczkami jagód.

A z tymi książkami na śmietniku, to też niezły numer. Bo okazuje się, że znajoma w jednym z sąsiednich bloków kupiła mieszkanie, zaczęli jego remont, ale nie dostali jeszcze klucza do piwnicy. Po dedykacji w jednej z książek, ustaliliśmy że to książki właścicieli tego właśnie lokalu, tak więc sprzedający zaczęli opróżniać piwnicę... znajoma się zmartwiła, bo jak kupowała mieszkanie, zajrzała też do piwnicy i miała nadzieję że będzie miała okazję pogrzebać w szpargałach tam zgromadzonych.

A wracając do Wiecha, ciekawostką jest, że część felietonów publikował kilkakrotnie (i nie mam tutaj na myśli wyboru do kolejnych zbiorków), czasem tylko z lekkimi zmianami. Czasem też jeden, nieco krótszy kawałek umieszczał w zupełnie różnych felietonach. Przykładem może być "Tramwaj w konfiturach" (skan str.1, skan str. 2 / był to pierwszy felieton z "Dryndą przez Kierbedzia", widziałem go jeszcze w zbiorku "Bitwa w tramwaju" i chyba jeszcze w którymś)... to był jeden z felietonów sądowych i nie było tam ani Walerka, ani Gieni, teraz trafiłem na niego w rubryce "Walery Wątróbka ma głos" (Dzień Dobry! 1933-08-27). Różnią się w zasadzie tylko takimi szczegółami jak wstęp, osoby, tu jadą z Piaseczna tam z Sochaczewa, albo tu są truskawki, a tam agrest... ;inkuję powyżej, bo akurat tematyka wakacyjna, na czasie.

Tak w ogóle, mam nadzieję że świętej pamięci Autor nie ma nic naprzeciwko, że zaopiekowałem się jego bohaterami, i w grobie się nie przewraca, tylko pije nasze zdrowie tam na górze w barze wiecznej obsługi. W każdym bądź razie, poniżej kolejny kawałek pasujący do dzisiejszego wpisu.



Muchomory w sosie komarowym

Z grzybami nigdy nie wiadomo, raz są, a raz ich nie ma. Ale my z Gienią mamy na nich metodę, jadziemy na Kiercelaka, Różyca, Szembeka, czy co tam akurat foncjonuje i po przejściu alejkami wiemy że są podgrzybki skolko ugodno, a takżesamo trochę maślaków i prawdziwków. Przykładowo mówię, bo teraz jak na żyrardowskiego Kiercelaka zasunęliśmy, to tylko kurki byli, a i to niedużo, kurka w occie to jednakowoż dobra rzecz pod jednego głębszego. Z leśnych wyrobów, jeszcze czarne jagody można było uświadczyć.

No to z małżonką zabraliśmy weklinowe kosze, blaszankowe kubki z widoczkiem i dawaj do lasu. Tu jednak odbiliśmy się od ściany, ja od ściany komarów, Gienia od ściany jeżyn. Gienia sporutowała i oświadczyła, że bez kurków się obędzie, ja jednakowoż na ambit sprawę wziąłem, nie będą mi żadne kolczaste i bzczące w te i nazad bruździć i wstępu do lasu bronić.

Trzeba spróbować jeszcze raz, ale tym razem porządnie się przygotować.
Od mieszkającego po sąsiedzku wędkarza pożyczyłem kalosze rybackie do samej szyi, na łeb wygrzebałem z dna szafy maskę przeciwgazową i zasuwam do lasu. Krzaki kolczaste i chmary insektów mi teraz niestraszne, ale po kilku krokach szkiełka mnie zaparowali, nie widziałem gdzie idę i jak nie przyfonduje w latarnię. W ten deseń z maski trzeba było zrezygnować, wypożyczyłem za to kapelusz pszczelarski z taką firanką z drobnemi oczkami. Jeszcze w gazy bojowe się zaopatrzyłem, które ponoć najlepsze na latające gady, duże zapasy ich mamy od wojny, bo w pierwszej byli w powszechnym użyciu, to wojsko naprodukowało ich na zapas, ale w drugiej na atom i tanki się przerzucili, a magazyny zostali pełne. No to jakiś przytomniak wpadł na pomysł, żeby rozcieńczyć, we flakoniki poprzelewać i sprzedawać do odstraszania uciążliwego tałatajstwa. A kilka lat temu nazad, w jednym z warsiaskich fortó odkopali jeszcze kajzerowskie zapasy, tyle że szybko je wykupili, bo nie ma to jednak jak dobra przedwojenna niemiecka chemia, mucha nie siada.

Tak przygotowany weszłem już bezpiecznie do lasu i szybko kubeczek jagodami napełniłem. Te jagody tak pół na pół zbierałem, albo jeden plus jeden - znaczy jedną na ząb, a jedną do kubka dla Gieni. Natomiast z grzybami bryndza. kurek nawet na lekarstwo, tylko trochę gąsek i gołąbków znalazłem. Jak spotykałem miejscowych grzybiarzy, to widziałem że mają jakieś ni to psiaki, ni to muchomory w koszykach, więc pytam co to jest, a ten mówi że czubajki.
- Zalewasz pan kolejkie, przecież wiem jak kania wygląda i kitu mnie pan nie wciśniesz.
- Nie czubajki kanie, tylko same czubajki. Wszystkie kanie w tym lesie już o piątej rano były wyzbierane.
- A chyba że tak, a do octu to się nadaje i pod czystą zakropioną gorzką?
- Ma się rozumieć, zbieraj pan nierozwinięte łebki, na marynatę w sam raz.
No to nazbierałem.

W międzyczasie chmury poszli precz i skwar się zrobił niemożebny. W mojem pancernem stroju zacząłem się gotować, więc musiałem go zdjąć, a komary, gzy, muchi i muszki, jakby na to czekały i na mnie. No to ja wyciągam flakon i obficie siebie spryskałem. Na chwilę pomogło, ale zaraz wróciły i dawaj mnie rypać ze zdwojoną mocą. Wiec ja znów uruchamiam miotacz gazów bojowych, znowu pomogło, głównie dlatego że jak którego trafiłem, to kojfnął w krótkich abcugach, ale pozostałe odleciały i jak buteleczka była pusta, wróciły krwiopijce i mnie obsiadły.

Broni chemicznej już nie miałem, no to trzeba je załatwić konwencjonalnie i chlast z liścia w policzek. Trzy sztuki za jednym zamachem splaszczyłem, no to lu z drugiej strony i blaszkie francuskiem sposobem w czoło, a potem fangie w nos... ale trochie za mocno, bo mnie zwaliło z nóg i trochę zamroczyło. Dobrze że boksu nie trenuję, bo jeszcze jakiego nokałta bym zasunął i by mnie żywcem zeżarła ta brzęcząca chmura jakbym leżał dłużej nieprzytomny. Jak doszedłem do siebie, zerwałem się i dawaj klepać po gębie i ramionach, ze dwadzieścia, trzydzieści ich utłukłem, ale posiłki wciąż przybywały i te cholery zaczęły wyrównywać wynik. Tak więc mówię do siebie:
- No Walerek, nie dasz rady tej Luftwaffe, trzeba nawiewać zanim wypompują z ciebie całą krew - i chodu z lasu.

Na ulicy patrzę, a ręce fioletowo-czerwone od jagodowej juchy, wyglądam jakbym wątrówkę żywcem szlachtował i ćwiartował. Nie mogie się tak na kwaterze pokazać, bo Gienia na mój widok zemgleje. Patrzę - hydrant na rogu, podchodzę naciskam wajchę, a tu nic woda nie leci. Próbuję jeszcze raz, to samo.
- Hydrant zamknięty, trzeba iść po kluczyk - odzywa się z tyłu jakiś starszy jegomość.
- A gdzie jest ten kluczyk?
- W remizie, ale zanim wydadzą trzeba mieć bumagę z magistratu. Tam trzeba złożyć podanie w trzech kopiach i mają tydzień na rozpatrzenie - tu spojrzał na moje ręce - Chodź pan do mnie, mieszkam tu za rogiem, tam się obmyjesz.
No to poszliśmy, ręce jako tako umyłem, żywy kolor spłynął, ale pozostały sine. No trudno, jakby Gienia cholerowała, to powiem że woda w rzece zimna i mnie ręce zsiniały.

Podziękowałem memu dobroczyńcy, ale wychodząc zerknąłem w lusterko, a tam parzy na mnie osobnik z opuchniętem obliczem, jak po lepszym mordobiciu, a co gorsza z sinymi ustami. Otworzyłem usta z wrażenia, a język jeszcze bardziej zsiniały. No nie, Gienia teraz na pewno spazmów dostanie na widok tego upiora, a jak dojdzie do siebie, to cholerować będzie że zamiast do lasu, na melinę się udałem i cały ranek denaturat chromoliłem. Nie ma rady, trzeba chociaż ten kolorek wywabić, a do takiej wewnętrznej przepierki najlepiej się nadaje czterdziestoprocentowy płyn do płukania. Wstąpiłem więc po drodze na jednego głębszego, ale że już nie miałem żadnego zaskórniaka, na zagrychę mnie nie starczyło, wrąbałem więc zebrane dla małżonki jagody. Może to i dobrze, Gienia i tak boi się bąblowca, a jakby nasmażyła konfitur, to może znów by się skończyło jak przed wojną w tramwaju, kiedy to niezgorszej awanturze niewinnie za konfitury dostałem dwa tygodnie aresztu.

Spojrzałem jeszcze w swe oblicze w szybie, a od tych jagód usta i język znowu sine. No nic, przygotowałem się na najgorsze i zasuwam na kwaterę, wchodzę do domu, a Gienia zaczem na mnie, w koszyk się gapi i mnie pyta:
- To zamiast kurek szukać, za panienkami całe przedpołudnie się uganiałeś?
Zgorzałem, bo po drodze w myśli przeleciałem wszystkie możliwe wymówki, ale tej nie przewidziałem.
- Ależ skąd królowo piękności mojej, za żadnymi panienkami się nie uganiałem, w lesie same grzybiarze płci męskiej, żadna kobieta nie zaryzykowałaby utraty urody w tych waronkach. Patrz jak mnie gębe pokąsali komary, cały opuchłem.
Ale okazało się, że Gienia panienkami nazywa te miejscowe grzybki, które faktycznie w occie kurkom mocno ustępują, ale po kilku kolejkach różnicy już żadnej nie ma.



Inne kawałki à la Wiech we wpisach:
- Ogniem i sikawką
- Czwarty miesiąc lata
oraz z serii "Letniaki w Żerardowie"
- Luxtorpeda Mazowiecka i Wczasy pod topolą
- Podróż dwupiętrową kamienicą

Ponadto trochę o tym jak Wiech odwiedził Żyrardów:
- Wiech w i o Żyrardowie


  • dystans 8.34 km
  • czas 00:37
  • średnio 13.52 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Z Klu do parku i na dworzec

Piątek, 20 lipca 2018 · dodano: 22.07.2018 | Komentarze 2

Wczoraj wypożyczyliśmy książeczkę o tematyce kolejowej. Przy rysunku i opisie małej lokomotywy manewrowej rzuciłem, że podobną, tylko zieloną widzieliśmy u nas na Bielniku. Ale Klu jakoś nie mogła sobie przypomnieć... myślę że jakbym pokazał jej zdjęcia, to by załapała o czym mówię. Ale co tam zdjęcia, przecież można podjechać i jeszcze racz obejrzeć na żywo.



Prawda że podobna? Książeczka jest tłumaczona z niemieckiego, więc tabor jest czerwony, czyli w barwach Deutsche Bahn. Z wyjątkiem białego ICE3, który jest min. na okładce.



Ale skoro już tu byliśmy, to trzeba było przeczytać książeczkę jeszcze raz - po raz trzeci, czy czwarty. Przysiedliśmy więc na schodku w cieniu i przeczytaliśmy.



A potem do parku, gdzie dziewczyny wczoraj się umówiły... mnie to jak najbardziej pasowało, bo w parku dużo cienia idealne miejsce na taki słoneczny i gorący dzień. A jak się spotkają, to przynajmniej ładnie się bawią i mamy je z głowy, a nie że Kluska zaczyna się nudzić i trzeba co chwila jej coś wymyślać.

Obowiązkowo na rurze.



Te drabinki już samodzielnie pokonuje.




A potem na dworzec. Dziś Klu jedzie później, żeby było więcej czasu w parku, a przy okazji żeby pojechała piętrusem.



A te? Podobne?








No i pojechała, a więc pora na Walerego Wątróbkę, bo akurat wysmażyłem kolejny odcinek a la Wiech (przypominam, że poprzednie - Mazowiecka Luxtorpeda i Wczasy pod topolą były w tym wpisie):



Podróż dwupiętrową kamienicą

W ten deseń minął nam tydzień letniaków i pora wracać do ukochanej Stolycy. Czekamy na stacji, a tu wjeżdża lokomotywa obrobiona w zielono-żółty rzucik, normalnie jakby prosto z Zachęty się urwała. Zresztą ponobnież tak było, któregoś dnia ktoś ją buchnął z bocznicy, kolejarze obszukali wszystkie i nic, sprawdzili nawet muzeum kolejarskie czy przez pomyłkie jej nie zabrali na eksponat z zeszłego stulecia, bo taka bardziej kanciata jak pudełko, a nie opływowata luxtorpeda jakie się teraz robi, ale też nie było. Z pomocą policji zrobili nalot na wszystkie meliny gdzie się znajdowało kradzione szyny, trakcje i papier z ustępu pociągowego. Takżesamo bez skutku. Dopiero któryś konduktor poszedł na wystawe i zdębiał. Przeciera oczy ze zdumienia czy to nie fantasmorgana, ale szukana lokomotywa dalej stoi pośrodku sali, no to wsiadł za wajhy, dał kontraparę i bez pytania artystów zasunął na Odolany.

Jeszcze tabliczkę jej przyspawali z napisem "Hetman Stanisław Jan Jabłonowski", ponoć dlatego że stoi kolejka patronów, a ulic za mało nowych powstaje, więc ich imieniem chrzczą teraz wszystko co się da. Jeszcze Jednych patronów usuwają na śmietnik historii, żeby zrobić miejsce na nowych, ale to wszystko mało. Stoją poważne persony w kolejce i się kłócą jak szczeniaki - pan tu nie stał, wiąchy puszczają takie że literaci i młodzież mogą się jeszcze dokształcić, ten zasunie kopa innemu w pierwszą krzyżową, następny znowu sąsiadadowi podfonarzy ślipka. A z fiołkami zasadzonymi pod oczami patron się na tabliczkę nie nadaje, musi wracać w domowe zacisze i się kurować, kolejka przepada.

Tak więc myslę, że trzeba jeszcze trochę porządków porobić żeby miejsca dla patronów znaleźć. Najpierw wyrzucić te wszystkie Kubusie Puchatkowe i Sierotki Marysie wont na śmietnik historii, potem eksmitować Polne, Krucze, Zajęcze jak kto chce natury i świeżego powietrza zażywać, to niech na głęboką prowincję, albo na Bielany jedzie, a nie na prencypialną ulicę. Co zrobić z takimi, co wczasy pod gruszą chcą na ulicy Wiejskiej spędzać? Jak już się z tym zrobi porządek i ruch w kolejce do przodu powstanie, to i atmosfera tamże się uzdrowi, bo nie ma nic gorszego niż stać w ogonku i ani wte, ani w tamte.

Tak dumaliśmy z Gienią na peronie, ale lokomotywa posunęła do przodu a za nią już wjechały normalnie malowane wagony, tylko ze słoneczkiem z boku, które się zostało po dziecięcych plenerach. Kolorek, kolorkiem, ale te wagony co wjechali, wielkie jak kamienice, dwupiętrowe! Bez namysłu się wtarabaniliśmy na górę, bo tam lepszy widok i czekamy odjazdu, a tu nic i jakoś tak podejrzanie pusto w środku. Już się zaczęliśmy bać, że zajęliśmy miejsca w wagonie, który na bocznicę odstawiają, ale siostrzenica pokazuje że telewizorek wyświetla gdzie będzie jechać. Faktycznie, pokazuje że na Warszawę, na wschód. Dodała jeszcze że pociąg stoi, bo wcześniej przyjechał i czeka na podróżnych żeby powsiadali.

Dziw nad dziwy, żeby pociąg był opóźniony albo w ogóle odwołany, to normalna rzecz, ale żeby tak wcześniej przyjechał i do tego czekał? Pekaesom się takie rzeczy zdarzały, tylko one nie czekały, bo za kółkiem przeważnie wesołe szoferaki siedzieli i psikusy lubieli podróżnym płatać. Jak przyjechał wcześniej to prędko odjeżdżał zanim pasażerowie zdążyli się zorientować i musieli czekać dwie godziny na następny. Albo tabliczek nie zmieniali, w te i nazad z jedną jeździli, czasami z poprzedniego dnia, a jak się obywatel pytał dokąd ten autobus, to odpowiedź dostawał "Tabliczki nie widzi? Ślepa komenda!". Z temi tabliczkami to i w pociągach potem psikusy były, widać kierowcy pekaesów na maszynistów się przekwalifikowali.

No to siedzimy spokojnie dalej, a właściwie to nieco niespokojnie, ja sięgnąłem nawet za pazuchę po piersiówkie z lekarstwem na uspokojenie. Gienia wyciągła gar z bigosem na drogę i dalej rąbać z tych nerwów. A stolik przed siedzeniami mieliśmy pragrypsny jak w jakim Warsie, toteż rozłożyliśmy się z tem garem, talerzami i jak w restauracji posiłek spożywamy. W końcu pociąg ruszył i to chyba nawet w dobre strone. Tylko jak się rozpędził, bujać zaczęło niemożebnie, choroby wysokościowej i morskiej dostaliśmy, oraz mgłości nas złapali.
- Gieniuchna - mówię do pobladłej małżonki - zasuwamy na dół, może tam nie huźda.
Tak więc zebraliśmy cały majdan i kierujemy się na dół. Ale schodki wąskie i strome, cały czas bujało, a ja tylko na jedną nóżkie wypiłem i krok nierówny miałem. Totyż zaraz na trzecim schodku się wygruziłem i zacząłem zjeżdżać, Gieni tak zasunąłem dubla w pierwszą krzyżową, że też na nogach się nie utrzymała i razem sturlaliśmy się na zbity pysk na sam parter, a wszystkie klamoty na nasz. Konduktor zaraz przyleciał i pomógł siostrzenicy nas odgruzować, pozbierać i usadzić się na wolnych siedzeniach. Po czym wyjął taki aparacik, prześwietlił nam bilety promieniowaniem nadczerwonym, przystęplował się i poszedł dalej.

Długo nie siedzieliśmy, gdy do przedziału wparowali szwagier Piekutoszczak i wujo Wężyk, którzy stęsknili się za nami i do Grodziszka na spotkanie nam wyjechali. Szwagier zaraz wyjął z kieszeni pół literka, z drugiej alemuniowe kielonki podróżne i rozstawił na stoliku, który tu był taki przykusy, na obiad z czterech dań już się nie nadawał, ale na mały ochlaj był w sam raz. Tylko zagrychy szwagroszczak zapomniał, no to ja wyjąłem kubełek korniszonków małosolnych, nabytych prosto z beczki na żyrardowskim Kiercelaku i dawaj pod nie gazować. A tu konduktor wraca i jak zobaczył naszą zastawę i zasuwa takie mowe:
- Panowie lepiej schowają tę flaszkie z widoku, bo będę zmuszony panów wysadzić na najbliższej stacji.
Gdy się oddalił, wujo Wężyk pokiwał głową:
- Widać że także samo człowiek tronkowy i wyrozumiałość dla innych ma.
- To lepszy cwaniak - odzywam się - do samej Warszawy pociąg już się nie zatrzymuje, więc i tak wcześniej by nasz nie mógł wyrzucić.
Podumaliśmy chwilę nad tym, jakich to przytomniaków mamy w nowym pokoleniu konduktorów, którą to zadumę brutalnie przerwała Gienia.
- Jednakowoż pretokół mógł spisać, zadzwonić na komisariat i na stacji już by na was granatowe funkcjonariusze czekali, by odeskortować do Żłobka Wytrzeźwień.

Było nie było, zaczem do Warszawy dojechaliśmy flaszkę osuszyliśmy i gdy pociąg w tunel średnicowy wjechał, zrobiło się ciemno, zmęczeni podróżą po kolei się pospaliśmy. Obudziliśmy się dopiero na bocznicy, a właściwie to siostrzenica się obudziła i dawaj nas cucić. Z Olszynki daleko nie mamy, przeskoczyć z dziesięć torów i już prawie jesteśmy w domu, ale szwagier przyfilował przez okno kolejarza, wyskoczył na tory, zasięgnął języka i wrócił z nowiną.
- Ten pociąg jutro rano jedzie nad morze, może nie wracać do domu, tylko przekimać tutaj i jutro pojechać na plażę.
- A ty wiesz jak się nad morze jeździ? Cud jeśli wtarabanisz się do środka, najlepiej próbować oknem.
- No tak, ale my już mamy miejsca zajęte.
- No niby tak, ale potem podróż na glonojada z twarzą przyciśniętą do szyby, przyduszonem przez innych pasażerów, albo w połowie wystając z okna, jeśli chce się mieć dostęp do powietrza.
Ostatecznie sprawę rozstrzygnęła Gienia, która postawiło weto, że najpierw musi odpocząć po tych letniakach, zanim na kolejne pojedzie.



Na koniec jeszcze dwa, przedwojenne tym razem felietony z Walerym Wątróbką publikowane w Dzień Dobry! - jeden o tematyce wakacyjnej, a drugi min. o otwarciu tunelu średnicowego: 1933-08-13, 1933-09-03


Inne kawałki à la Wiech we wpisach:
- Ogniem i sikawką
- Czwarty miesiąc lata
oraz z serii "Letniaki w Żerardowie"
- Luxtorpeda Mazowiecka i Wczasy pod topolą
- Muchomory w sosie komarowem

Ponadto trochę o tym jak Wiech odwiedził Żyrardów:
- Wiech w i o Żyrardowie


  • dystans 6.66 km
  • czas 00:38
  • średnio 10.52 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Do bibliotek między deszczami... z Klu

Czwartek, 19 lipca 2018 · dodano: 22.07.2018 | Komentarze 2

A że ostatnio zgadało się z Kluską na temat tryllinki itp, to obejrzeliśmy z nawierzchnię z płyt z wtopionymi kamieniami (jak kiedyś trylinka).



A  trylinkę nowszego wzoru mieliśmy pod biblioteką... i płytę chodnikową M.Ż.




Główny cel biblioteki, przy czym musieliśmy poczekać z wyjazdem, bo zaczęło padać, ale na szczęście w miarę szybko przeszło. W jednej z bibliotek była fajna pani, która pokazała Klusce jak się skanuje kod z karty bibliotecznej i książek i pozwoliła Klusce samej poskanować.



Jadąc do bibliotek minęliśmy koleżanką Kluski z je grupy przedszkolnej. A potem jak pojechaliśmy do parku, to ją tam spotkaliśmy. Było dużo radości, rzuciły się sobie na szyję i za rękę poszły na plac zabaw. A gdy już musiała iść, do odprowadziliśmy ją do domu.



My zaś wróciliśmy do parku, przeczytaliśmy wszystkie wypożyczone książeczki... przynajmniej wszystkie małe - cztery, bo mieliśmy jedną grubszą nie na raz. Jeszcze posiedzieliśmy na placu zabaw, ale zaczęły nachodzić chmury, gdzieś daleko zagrzmiało, więc zaczęliśmy się zbierać... niestety po drodze złapaliśmy gumę, szkło się wbiło. Na szczęście byliśmy już blisko domu i co prawda gdy dochodziliśmy to zaczęło kropić, ale zdążyliśmy nim się rozpadało.

Kluska po drodze wymyśliła i opracowała maszynę do sprzątania szkła z ulic i chodników, a w domu ją narysowała. Oj przydałoby się. Oto ona:



Ja zaś uważam, że tańsze piwa i wódki powinny być sprzedawane tylko w puszkach i plastikowych butelkach, a nie w szklanych. To by zmniejszyło ilość tłuczonego szkła w mieście o co najmniej 90%

A to grzybek z parku.





  • dystans 9.88 km
  • 0.20 km terenu
  • czas 00:40
  • średnio 14.82 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Z Klu i Wiechem nad Zalew

Środa, 18 lipca 2018 · dodano: 20.07.2018 | Komentarze 4

Po zeszłotygodniowym rekonesansie (link), wybraliśmy się tym razem z Kluską nad Zalew. I znów powtórka z rozrywki, z rana chmury, przyjemnie chłodno, a ledwie z domu wyszliśmy, to wyszło słońce i zaczął się robić skwar... nawet Kluska, która jest bardziej ciepłolubna od nas i na placu zabaw ciężko ją było ze słońca w największy skwar zgonić, teraz zaczęła marudzić że gorąco i chce do cienia. Jakoś dojechaliśmy.

Zainstalowaliśmy się w obczajonym wcześniej najdalszym zakątku plaży. Raz, że jest cień od topoli, dwa że tu mniej ludzi dociera. Ledwie ledwie, ale udało się rozwiesić hamak, kocyk rozłożyliśmy na trawce, kilka ścinków z rolki trawnika tu trafiło... nam się bardzo spodobało. Wszystko gotowe? No to menelujemy.

Plaża dla Aspergerów, jednostek aspołecznych i innych odludków.



Tam w oddali jest plaża dla neurotypowych.



Poprzednio tej tabliczki na topoli nie zauważyliśmy... to jeszcze chyba sprzed remontu zalewu.



Obok są boiska do piłki plażowej (jedno do ręcznej, drugie do nożnej), ale teraz zalane. W międzyczasie przyszła jakaś komisja i długo debatowała co z tym fantem zrobić. Ktoś proponował żeby obniżyć chodnik obok, żeby umożliwić spływ, a co tam dalej nie słyszałem... dzieciakom się podoba, potem dwóch chłopaczków latało za piłką po tej wodzie.



Pora na drugie śniadanie.



Pod topolami jest sporo fajnych rzeczy - gałęzie, liście itp. Po



Poza tym na plaży można znaleźć muszle szczerzui, czy różne piórka, które można użyć przy budowie zamku.



Korzystając z najścia chmury, wybraliśmy się na zwiedzanie zalewu, ale skończyło się na pomoście przy kąpielisku, bo wyszło słońce i znów się zrobiło za gorąco.



Kąpielisko, wygrodzony brodzik dla maluchów, z tego co widzieliśmy przy czerwonych bojach jest woda mniej więcej do kolan, a przy żółtych chyba do pasa... w regulaminie kolory boj są opisane na odwrót - żółte wyznaczają strefę dla osób niepływających, a czerwone dla pływających. Chociaż z tymi żółtymi się zgadza, bo ta głębokość jest akurat dla osób niepływających.

Z regulaminu wynika raczej, że kąpać się można tylko tu, ale generalnie sporo ludzi kąpie się też tam dalej aż do końca plaży. Jeśli kogoś ratownicy upominali, to że nie można wychodzić na pomost drabinką tam za żółtymi bojkami.

Ale regulamin, regulaminem, ogólnie nie jest przestrzegany - zakaz wnoszenia alkoholu i palenia na plaży? Widzieliśmy dziewczyny z piwkiem, puszki walające się na piasku, w piasku jest też niestety sporo petów. Jest też coś o zakazie wjeżdżania rowerami na plażę... z tego co widzimy, ludzie opierają rowery o te parasole, więc i my wzorem żyrardowskich rodaków wprowadziliśmy (nie wjechaliśmy!) rowery i oparliśmy o topole.



WOPR Żyrardów czuwa.



W wodzie trochę glonów... w większości plaża czysta, ale w jednym miejscu udało mi się sfocić taki widoczek.



Ale wracając do naszego zakątka - wyciągając zabawki piaskownicowe, okazało się że lavinka ma w sakwie łopatkę ogrodniczą, no teraz to można kopać!



Kluska najpierw zrobiła wulkan i jeskinię przy nim, do którego lała się woda... znaczy lawa. Potem chyba wulkan wygasł i porósł dżunglą, a obok wybudowaliśmy grodzisko wczesnośredniowieczne... a właściwie to gród, a konkretnie Mirmiłowo.



Do fosy trzeba nalać wody, żeby Mirmił miał gdzie łowić ryby.



Niestety fundamenty liche, powoli zamieniły się w błoto i gród zaczął się walić... i faktycznie zmienił się grodzisko. Kluska stwierdziła, że to będzie Stare Miasto i  niżej zbudowaliśmy gród dolny.




W międzyczasie lavinka z Kluską zrobiły wyprawę do pawilonu z dostępem do morza (jak to opisuje Wiech),  a przy okazji przetestowały znajdujący się za kiblem plac zabaw. Zapomniała aparatu, więc fotek nie ma. Długo nie wytrzymały, bo za gorąco.

Niestety później zaczęło przybywać więcej ludzi, którzy zaczęli docierać nawet do naszego zakątka. Pojawiła się min. stereotypowa rodzinka, z psem i radyjkiem. Kluska panicznie boi się psów, więc baliśmy się że zaraz będzie źle, będzie płakać i uciekać. Na szczęście pies nie był zbyt ruchliwy i nie zbliżał się do nas. Za to niedaleko była awantura o innego psa, który zaczął ganiac za tymi chłopaczkami na boisku.

Gorzej, że ta rodzinka oczywiście musiała włączyć radyjko. Ten nieustający hurgot przyspieszył decyzję o ewakuacji. Zresztą i tak powoli trzeba było się zmywać, żeby uniknąć popołudniowych burz, co się udało, dotarliśmy do domu ze sporym zapasem, zaczęło padać godzinę po naszym powrocie... ale z radarów wynikało, że nad zalewem zaczęło lać pół godziny wcześniej.


A teraz część Wiechowa - korzystając z nieobecności lavinki i Kluski, przeczytałem ze dwa felietony ze zbioru "A to ci polka!", jako że jeden w sam raz wakacyjny, to przeczytałem im potem na głos (tekst - strona 1 i 2, oraz strona 3):



Potem zainspirowany tym kawałkiem napisałem również felieton (a właściwie kilka) a la Wiech z Walerym Wątróbką. Oczywiście wszystko na tzw. faktach autentycznych, tylko letko podkolorkowane. Poniżej dwa z nich. Rysunki zaś dobrałem tak, żeby jako tako tematycznie pasowały.


rysunek z dziennika "Dzień Dobry!", 1933 - rubryka "Walery Wątróbka ma Głos"

Luxtorpeda Mazowiecka

Długo żeśmy się z Gienią zastanawiali gdzie w tem roku na wakacyjny fajrant pojechać. Szwagier nam podpowiedział, że odkąd fabryki poupadali, a na te co zostały filtry pozakładali, to powietrze w miastach fabrycznych dwa razy lepsze niż w uzdrowiskach i smoków tam mniej. Tak więc wybraliśmy się do Żyrardowa na letniaki, raz że blisko, dwa że kolej bez przesiadki dojeżdża.

No, z tem powietrzem to znowu takiej rewelacji nie ma, bo jak przejedzie dizel z zeszłego stulecia, to człowieka zatyka jakby naraz wypalił paczkie sportów. Jednak trzeba zaznaczyć, że tak jest i u nasz - kiedyś w zabronioną na handel niedzielę, tułałem się przez pół Pragi by kupić chleba naszego powszedniego, którego nam w domu zabrakło. Nim nabyłem szybką czterdziestkie, jakiś młodziak w starzym od niego struplu zasunął obok z piskiem opon i zostawił za sobą taki kłąb czarnego dymu, że jak z niego wyszedłem cały byłem na czarno. Gienia mnie potem do domu nie chciała wpuścić, tłomaczyła się że myślała iż to jakiś obcy Murzyn się dobija.

W każdem bądź razie udaliśmy się na dworzec śródmiejski z małoletnią siostrzenicą, którą dostaliśmy na przechowanie żeby nas nuda na prowincji nie zeżarła. Najpierw długo stojeliśmy na niewłaściwej placformie, a to dlatego że zdjęli tabliczki na których pisało w którym kierunku pociągi stąd ruszają. Nie wiem czemu, jak człowiek widział wypisane Kierunek Kobyłka, Grójec, czy inszy Parzęczew, to wiedział że to nie tu i trzeba poszukać kierunku Żyrardów albo w ostateczności Skierniewice. Jak już przeflancowaliśmy się na dobrą placformę, to podjechała taka luxtorpeda że strach było wsiadać żeby dopłaty tysiąc procent nie dostać. Dopiero jak siostrzenica nam przetłumaczyła, że teraz same takie jeżdżą, to wsiedliśmy ale jednak tak trochę w strachu co z tego wyniknie. Ano nic nie wynikło, jak przyszedł konduktor, to przeleciał promieniami nadczerwonymi po kwadracikach, po czym jak bipnęło we właściwą nutę, to podstemplował się i poszedł dalej.

Dawniej jak fabryki pełną parą grzali, to po zapachu się poznawało miasta. Żyrardów na ten przykład tak walił zacierem z gorzelni, że człowiek jeszcze trzy stacje miał humorek od wysokoprocentowego powietrza. Teraz jak filtry na te drożdże założyli, to na niuch nie da rady trafić. Po krajobrazie także samo się nie pozna, bo mury naobkoło pobudowali i pociąg tunelem jadzie. Żeby wysiąść gdzie trzeba, musiem patrzeć w takie telewizorki pod sufitem, gdzie nazwę stacji wyświetlają, jednakowoż z tym jest problem, bo przesuwa się tam dużo różnych rzeczy - godzina, data, kto obchodzi imieniny, temperatura, prędkość, stacje od początku do końca trasy, a jak pokażą nazwę najbliższej stacji, to jeno mignie i o wiele się przegapi, to trzeba się wślepiać następne pięć minut aż znowu się pojawi. Z temi imieninami, to wiadomo czyje zdrowie dziś pić, widać że ktoś tronkowy układa ten program. No to zdrowie Erwina! Szymon, sto lat! Niech żyje Kamil! Jest jednak niebezpieczeństwo w dłuższych podróżach, bo jak wznosiłem toast przy każdym wyświetleniu imion, to do Żyrardowa dojechałem lekko pod gazikiem, ale już do takiego miasta Łodzi zdążyłbym się zdrowo naoliwić. W ten deseń na podróż nad morze, w góry, czy na Mazury zapowiada się nielichy ochlaj, a pasażer dojechałby zabalsamowany na amen, a wiadomo że obywatel pod humorkiem jest skory do różnych psikusów i prosto z pociągu zamiast do domu wczasowego, mógłby być szybkiem transportem odwiedziony na komisariat i do Żłobka Wytrzeźwień. Tak więc pomysł niegłupi, ale radziłbym tak układać program, żeby mniej imienin, a więcej stacji dla wysiadających podawać.

Można też słuchać takiej więcej przystojnej na głosie facetki, co opowiada gdzie się zaraz zatrzymamy. Gieniuchna strasznie cholerowała, że jakaś makolągwa się jej mądrzy koło ucha na cały głos. Przy trzeciej zapowiedzi nie wytrzymała i obsztorcowała siedzącą obok paniusię, aż musiałem ją odciągnąć i przetłumaczyć, ze to z głośniczka idzie ten głos, jednak z kolejnyn ogłoszeniem zerwała się z siedzenia:
- Jak za kok złapię tę w te i nazad za odnulację szarpaną, to wysadzę zaraz na tej stacji co ją lekramuje.
- Nie rób mnie wstydu miłościo moja konsystorska, nikt w naszem przedziale lekramy stacji nie uskutecznia, tylko konduktorka głosowa siedzi sobie obok maszynisty i przez telefon zasuwa te ogłoszenia. Filuje przez przednie okienko na tabliczki i z wyprzedzeniem nam je czyta, żeby każden jeden zdążył wysiąść.
Gienia trochę się uspokoiła, ale i tak za każdym ogłoszeniem krzywo zerkała na współpasażerki.

Faktycznie rozwija się nasza kolej i pojazdy w deseczkię posiada, a jeździ się tak samo jak i kiedyś, tylko na odwrót. Dawniej jak udawaliśmy się latem linią otwocką nad Świder, to w pociągach było niemożebnie gorąco i podróżny ugotowany na twardo wychodził, zimą znowuż jak zasuwaliśmy do Radomia odwiedzić ciotkę Kuszpietowską, kalafiory lodowe wyrastały spod okien, drzwi i pasażerowie zamarzali. Teraz wsiadamy, a tu mimo lata taka lodówka w środku, że zaraz założyliśmy wszystkie ciuchy na siebie i nadal się trzęśliśmy z zimna. Jesionkie i kożuch w domu zostawiłem, nie wiedziałem że w środku lata mogą się przydać. Na szczęście nie zdążyliśmy zamarznąć, bo ze względu na remont na trasie pociąg dojechał szybciej niż normalnie. Nadal nie wiem jakim cudem, podobnież dlatego że jechał boczkiem i zatrzymywał się na co drugiej stacji, ale jak ja pamiętam remonty, to pociągi przez remonty wcale nie kursowali, albo trzy dni opóźnienia mieli. No cóż, co luxtorpeda, to luxtorpeda.


rys. Jerzy Zaruba z książki "Szafa gra"

Wczasy pod topolą

Miasto Żyrardów całe jest obklejone plakatami zapraszającymi na otwarcie zalewu tydzień temu. No to postanowiliśmy skorzystać z tego zaproszenia i pojechać tam rowerem, bo zorientować się jak tu jeżdżą autobusy nijak nie szło. "Rower mamy taki podwójny - z tyłu jeden męski, dla mnie, z wolnem kołem, drugi z przodu - damka, dla małżonki, z ostrem. Gienia ciągła całe maszynerie, a ja przeważnie odpoczywałem. Obojgu nam to dobrze robiło - ja sie poprawiłem, a żona uzyskała linie."* Do tego doczepiona przyczepka z fotelem na kółku dla siostrzenicy. Jechało się dobrze, ale nieźle się nacięliśmy na tak zwane ścieżki kolarskie. Nie powiem, niewąski wynalazek, sportowcy ćwiczyć na tych torach mogą jazdy slalomem, po muldach itp. ale my parę razy utknęliśmy naszem długiem pojazdem na zakrętach między słupkami, barierkami i innymi listwami rozdzielającymi pasy i ani wte ani we wte. Od tej pory omijaliśmy te tory kolarskie.

Problemem okazało się przejechanie przez tory. Można tunelem, ale tam taki korek stoi, że przeciskać się między temi samochodami niebezpiecznie, zwłaszcza z małoletnim dzieckiem. A zapychać schodami z tem całem majdanem tyż nieporęcznie. Zapytaliśmy więc miejscowych tubylców jak pokonać tę przeszkodę, ale jedni kierowali na Mały Tunel, inni mówili że najbliższy przejazd w Międzyborowie. Dopiero jakiś przytomny młodziak nas skierował do jeszcze mniejszego tunelu:
- Dużym Tunelem faktycznie lepiej się nie pchać. Możecie państwo pojechać tamtędyk, potem w prawo i nowym przejściem pod torami - podziękowaliśmy, ruszyliśmy dalej i już po chwili zjeżdżaliśmy z górki na pazurki tunelikiem. Gienia piszczała, wnuczka krzyczała na przechodniów "Z drogi śledzie, rower jedzie!", a ja tylko mocno i prosto trzymałem kierownicę, aż odcisków dostałem. Za to pod górkie z rozpędu nie daliśmy rady, musieliśmy zejść i samotrzeć przepchnąć na drugie strone.

Na miejscu rozłożyliśmy się w cieniu topoli, bo upał zrobił się fest i grzało na dwadzieścia cztery fajerki. Zaraz Gieniuchna wyciągnęła gar flaków z pulpetamy, a ja ćwiartkę na lepsze trawienie. Niestety w leguraminie przeczytałem, że wznoszenie i spożywanie napojów wysokowyskokowych wzbronione, postanowiłem więc kupić oranżadę i do opróżnionej butelki dla kamuflażu wlać czystą ojczystą. Zawróciłem jednak w połowie drogi, bo zauważyłem dwie facetki w wieku matrymonialnem, spożywające ukradkiem po dużym jasnym, jednakowoż niespecjalnie się z tym kryjące.

W leguraminie stoi też, że kąpać się można w punkcie wyznaczonym. I faktycznie boje wyznaczały kąpielisko o głębokości do pasa, obstawione naokoło ratownikami. Jak ktoś ze złej strony wychodził na pomost - gwizdek wopisty i sztorcowanie. Wychodził krzywo lub bokiem - także samo, pływał na skos i chlapał - gwizdek, ktoś zanurzył głowę na sekundę - rusza ze wszystkich czterech stron akcja ratownicza. Zaś poza pomostami i bojami, w miejscach zabronionych leguraminem kąpało się sporo narodu i pies ratownik z kulawą nogą się nimi nie interesował. Po mojemu jest tak - na wyznaczonym kąpielisku włos z głowy nikomu spać nie może, siniaka nawet nabić sobie nie można, ani paznokcia zedrzeć, bo odpowiedzialność spada na ratowników. Ale na samej prewencji ratownictwa nauczyć się nie można, gdzieś trzeba ćwiczyć, jak ktoś się na boku zacznie topić to będzie można przeprowadzić akcję ratunkową, a o wiele jednak się nie powiedzie i ktoś się utopi, to na własną odpowiedzialność, trzeba było pływać między kolorowym steropianem.

Co do wchodzenia do wody miałem pewne wątpliwości, bo w wodzie pływały jakieś cusie i obrobiły brzeg w zielony rzucik. Ale uspokoił mnie miejscowy amator kąpieli, który objaśnił że są to glony i wysypki dostaje się dopiero wtedy, gdy zakwitną tak, że delikwent wychodzi z wody cały zielony. Wtedy też wopiści wywieszają czerwoną flagie zabraniającą kąpieli, a jak jest biała jak teraz, można pływać do woli. Trochę jednak nas ratownicy traktują jak jakieś niegramotne żłoby, co więcej niż dwa kolory nie zapamiętają. A obywatel jest ciekawy dlaczego czegoś się zabrania, tak więc myślę że system flag należałoby wzbogacić i tak proponuję zastosować następujące flagi: zielona - glony, fioletowa - woda za zimna, czerwona - woda za gorąca, niebieska - pizga na fest bufortów, czarna - czerwonka, żółta - wyciek z fabryki chemicznej...

Jak się w końcu zdecydowaliśmy skorzystać z kąpieliska, to znowuż Gienia nie mogła wcisnąć się w zeszłoroczny kostium, za dużo schaboszczaków, a za mało roweru od zeszłego lata. W końcu postanowiliśmy załatwić sprawę zespołowo - Gienia kostium wciągała, a ja ją pchałem, a potem na odwrót. I w końcu pokonaliśmy przeciwnika, wygraliśmy trzy do kółka. Znaczy szwy puściły w trzech miejscach, ale małżonka się wpasowała do środka. Ostatecznie zdecydowała jednak, że będzie zażywać tylko kąpieli słonecznej.

W bok od plaży na wielkim otwarciu uruchomili boisko do piłki piaskowej, tyle że przez ostatni tydzień lało non stop i boisko zmieniło się basen. Widziałem jak przyszła komisja i z godzinę debatowała co z tym fantem zrobić, jeden postulował obniżenie chodnika, który blokował odpływ, drugi przeciąć przez chodnik rynnę, trzeci że lepiej pod nim puścić rurkie... pomysłów było jeszcze wiele i w końcu na niczym nie stanęło. A ja myślę, że nic nie należy robić, dzieciaki zadowolnione naparzały w piłkę wodną i tylko rodzice, oraz dziadki niepocieszone ganiały latorośle, żeby nie taplały się w błocku i to pewnie oni nasłali tę komisję.

Tradycyjnie prawie każda plażująca rodzina była zaopatrzona w tranzystor, można więc było posłuchać muzyczki i wiadomości. Gorzej tylko, gdy obok było kilka nadajników i każdy nastawiony na inną stację, istne prosekorium muzyczne. Tak więc o wiele się nie posiadało własnej superheterodyny do zagłuszenia inszych, trzeba było wybrać najbardziej pasującą i do niej się przysunąć. Mieliśmy z tymi radyjkami jeden wypadek, bo wicherek ogłosił że właśnie moczy nas ulewny deszcz, totyż czem prędzej nawialiśmy pod wiatkę. Ale czy ten deszcz był suchy, czy też parował nim dotarł do ziemi, że nie dostaliśmy ani kropelką, jednocześnie weszliśmy w zasięg innej audycji i tam było że nad nami słońce świeci na całego i radzą się fest nasmarować kremami przeciw promieniom nadfiołkowym. Toteż koniec końców rozłożyliśmy się bliżej tej ostatniej, niech sobie tylko na tamtych leje.

Siostrzenica objaśniła nas jeszcze, że nie wszystkie nadajniki to radia, a niektóre to są takie ustrojstwa oznaczone skrótem, któren oznacza Mam Przeboje Trzy, bo tylko tyle nadaje. I faktycznie, z większości było słychać trzy przeboje na krzyż i to wszędzie te same tylko w innej kolejności.

Plażowanie było w deseczkie, jednak gorzej potem w nocy ze snem. Mimo że profilaktycznie opalałem się w cieniu, spaliłem się na raka naobkoło i z żadnej strony nie mogłem się położyć do łóżka, ani na plecach bo tam już skóra złaziła, ani na brzuchu, bo czerwony byłem niemożebnie, boczki też niezgorzej przypalone. Tak więc na stojaka musiałem kimać i trochę niewyspany potem chodziłem.


*) - kawałek z rowerem w cudzysłowie prawie żywcem przekopiowałem z Wiecha, bo ładny, tylko nieco zmieniłem żeby pasował do okoliczności


rys. Jerzy Zaruba z książki "Szafa gra"

Na dziś to tyle, jeszcze jeden felietonik mam gotowy, może jeszcze cuś się w międzyczasie też napisze, tak więc c.d.n.



.Inne kawałki à la Wiech we wpisach:
- Ogniem i sikawką
- Czwarty miesiąc lata
oraz z serii "Letniaki w Żerardowie"
- Muchomory w sosie komarowem
- Podróż dwupiętrową kamienicą

Ponadto trochę o tym jak Wiech odwiedził Żyrardów:
- Wiech w i o Żyrardowie
Kategoria mazowieckie


  • dystans 3.59 km
  • czas 00:32
  • średnio 6.73 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Wycieczka na ulicę Mireckiego

Wtorek, 17 lipca 2018 · dodano: 19.07.2018 | Komentarze 1

Druga wycieczka na ulice Mireckiego - bo jedna z lepszych przedszkolnych koleżanek Kluski mieszka właśnie na tej ulicy.  Ostatnio w foteliku, dziś na własnym rowerze i nieco większy kawałek tej ulicy oblecieliśmy.

Najpierw trzeba dojechać.



Po drodze jakaś babcia prosi nas o wniesienie torby na kółkach na drugie piętro. Babcia pilnuje rowerów, a my wnosimy.




No i jesteśmy na ulicy Mireckiego




Reper alfabetyczny



To coraz rzadszy widok, wraz z remontami chodników znikają stare płyty z inicjałami M.Ż. (zakładam, że to ma znaczyć Miasto Żyrardów).



Jest tu jeszcze kilka starych ceglanych kamienic.





A to wieżyczka obserwacyjna przeciwlotnicza. W Żyrku jeszcze mamy ze dwie takie (obie na szkole podstawowej nr 7).



To widok zza rynku, bo z ul. Mireckiego za słabo widać.



Rzadki widok w Żyrardowie, czyli mur pruski. Dwa pierwsze domki mają taką konstrukcję w całości, pozostałe tylko na pięterku... z większych domów jeszcze co najmniej dwa znajdą się z murem pruskim na poddaszu. Ponadto widać tutaj reszki szalowania deskami (obecnie w kolorze zszarzałym), kiedyś dom był nimi obity w całości, ale teraz w większości już są zdjęte.





Familijniak, jeden z najstarszych budynków w mieście, bo z lat 1860.




Kolejna tablica upamiętniająca poległych w 1945 roku radzieckich czołgistów trochę się zapadła w styropian (jedną z tych tablic oglądaliśmy niedawno na poprzedszkolnej wycieczce)



Skręcamy w ul. 1 Maja i jedziemy wzdłuż muru fabrycznego.



Ciekawe, czy te szczerby też od ostrzału, całkiem możliwe, w końcu wzdłuż tej ulicy było główne natarcie w 1945, a niedaleko chyba rozbito czołg, której załogę upamiętnia powyższa tablica.




Kolejna tablica, tym razem taki smaczek




Powrót ulicą Limanowskiego



  • dystans 4.04 km
  • czas 00:15
  • średnio 16.16 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Po Klu na dworzec (wpław)

Poniedziałek, 16 lipca 2018 · dodano: 19.07.2018 | Komentarze 0

Leje tak gdzieś od tygodnia. Było ryzyko, że jadąc po Kluskę na dworzec, będziemy musieli wiosłować w największą zlewę... ale nie, na szczęście dosłownie tuż przez naszym wyjściem przestało padać, więc ruszyliśmy śladem czarnych chmur przez mokre miasto.



W drodze powrotnej musieliśmy się przeprawić przez trochę zalaną ulice Ossowskiego... tutaj zawsze zalewa po ulewnych deszczach, teraz i tak mało wody, bywa więcej. Kluska jak to zobaczyła, to zaczęła śpiewać szantę, której się uczyła w przedszkolu:

Hej, ho, żagle staw,
Ciągnij linę i się baw,
! Hej, ho, śmiało steruj
Statkiem, który jest z papieru,
Hej!

I tak ze śpiewem na ustach dopłynęliśmy... znaczy dojechaliśmy do domu.






  • dystans 9.04 km
  • czas 00:39
  • średnio 13.91 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze

Do biblioteki między deszczami

Sobota, 14 lipca 2018 · dodano: 18.07.2018 | Komentarze 2

Po porannych deszczach, gdy już przestało padać i z radarów wynikało że za winklem nie czai się kolejna zlewa, wyskoczyłem szybko do biblioteki...  coś tam miało potem znowu przyjść i popadać, więc wracając zatrzymałem się jeszcze na stacji, pofocić pociągi, a jak zacznie się zbierać na deszcz, albo nawet kropić to chodu, do domu blisko to może mnie nie zleje.

Gdy dotarłem, właśnie odjeżdżał opóźniony z 10 minut Dart (PKP Intercity), a za peronami dostrzegłem stojący pociąg... nic nowego, tam na bocznicy stoją pociągi KM z/do Żyrardowa czekając na swoją kolej, ale ten miał inne barwy. Hmmm, ŁKA? Chyba tak... ale co tam robi? Może przepuszczał tego Darta? Super - myślę - może Bajkowy i uda mi się strzelić fotę nim się rozpędzi na dobre.



Wtem! Przemknął Flirt ŁKA z Łodzi - standardowy + Skra.




A chwilę później skład z Bajkowym jadący z Warszawy.




No dobra, to co tam stoi? Faktycznie, jeśli przepuszcza jadąc z tamtej strony to wjeżdża w perony i stojąc przy peronach czeka, a tam są bocznice na które zjeżdża się jadąc od strony Żyrardowa. Może się zepsuł? Podjechałem kawałek w rejon tunelu, ale tędy bliżej nie mogłem podejść (to znaczy mogłem, ale to już łażenie tuż przy bocznicy za ekranami).



Pal sześć deszcz, najwyżej mnie zmoczy, ale muszę zobaczyć z bliska co i jak.

Podjechałem więc dalej i  od strony Małego Tunelu i Pisi dobiłem ścieżką do bocznicy. No tak, chyba faktycznie jakaś awaria - bo i z przodu i z tyłu świeciło tylko po jednym reflektorze.  Stoi jedna jednostka, a do Warszawy jeżdżą dwie, albo i trzy, pewnie jeden odczepili, odstawili na bocznice a reszta pojechała dalej... przynajmniej kurs nie wypadł, co najwyżej było jakieś opóźnienie.




Poniższą fotkę można podpisać - Flirt ŁKA w krzakach w Żyrardowie.



A od strony Warszawy można zjechać na bocznicę i przepuścić pociąg - jak ten towarowy, który właśnie zjeżdża z bocznicy na główny tor.



A co tam jeszcze na bocznicach?





A co do deszczu, to po drodze zaczęło siąpić, ale nim rozpadało się na dobre, dojechałem do domu, więc przeszło ulgowo.

.


  • dystans 21.80 km
  • 8.00 km terenu
  • czas 01:30
  • średnio 14.53 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Na jagody

Piątek, 13 lipca 2018 · dodano: 13.08.2018 | Komentarze 0



  • dystans 12.03 km
  • czas 00:50
  • średnio 14.44 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Nad zalew itp.

Czwartek, 12 lipca 2018 · dodano: 17.07.2018 | Komentarze 1

Ponieważ Zalew Żyrardowski został ostatnio otwarty po przebudowie, postanowiliśmy się wybrać i obejrzeć jak teraz wygląda. Nie to żebyśmy pchali się na otwarcie, albo w słoneczny weekend... wybraliśmy się w środku tygodnia w pochmurno-deszczowy dzień żeby było mało ludzi. To znaczy taki był plan, bo gdy tylko ruszyliśmy, to się rozpogodziło, wyszło słońce i zaczęło się robić za gorąco.



Na dojeździe mamy dwie nowe śmieszki rowerowe - jeden to krótki łącznik od tunelu przy stacji. A teraz pytanie - czy piesi będą chodzić śmieszką rowerową, jeśli im na środku chodnika poustawiamy słupy?



Przy samym zalewie też jest nowa ddr-ka i to o dziwo asfaltowa. Żyrardów co prawda w temacie dróg rowerowych przeszedł z epoki kostki łupanej do kostki gładzonej, ale w tej utkwił na długie lata, teraz chyba zaczyna odkrywać asfalt. Nie to żeby była idealna, bo oczywiście jest dup na progu przy wjeździe i potem na wyjazdach (ale wysokość i tak chyba nieco poniżej żyrardowskiej normy)m poza tym ciut przywąsko.




Generalnie według planu ddr-ka miała być naobkoło zalewu z kładką przez Pisię Gągolinę, czyli gdzieś tu powinno być odbicie w lewo, a nie widać żeby był przygotowany rozjazd. Na razie został prawie zakończony pierwszy etap przebudowy zalewu, czy na tym się skończy, czy też przebudowa będzie kontynuowana... a jeśli tak, to na ile według dotychczasowych planów, no cóż, trudno mi na te pytania odpowiedzieć.



Zresztą nawet część zrealizowana nieco odbiega od najbardziej aktualnego planu (dostępny tutaj - online są dostępne jeszcze dwie wcześniejsze wersje, które czasem w newsach wypływają choć są bardzo nieaktualne). O, na przykład stojaki rowerowe na parkingu miały być w dwóch rzędach (sztuk 40), a jest tylko połowa tego... i tu rada, to wolne miejsce aż kusi do parkowania samochodów i czasem ktoś podstawi prawie na styk pod same stojaki, lepiej więc przypinać rowery tak aby nie wystawały do tyłu.



Pętla autobusowa.



To tyle przed terenem, teraz wchodzimy na ogrodzony teren zalewu. Przybyły ławki, drzewka... póki co jest tu jeszcze nadal wygon i patelnia, trzeba poczekać aż drzewka podrosną. Aha - oto strona zalewu.





Jest plac zabaw i parę urządzeń do ćwiczenia.




Pomosty.




Pomost do cumowania sprzętu pływającego.



Można wypożyczyć rowerki wodne i kajaki.




Swoją drogą, co to za czasy gdy rowerek wodny jest w kształce samochodu... w zasadzie to już nie rowerek, a samochodzik wodny.



WOPR Żyrardów rusza na ratunek




Plaża i kąpielisko





Na terenie są jeszcze bujawki, hamaki, stoły do ping-ponga... i ponoć stoliki z szachownicami, ale nie widziałem, bo każdego stołu z bliska nie oglądałem, możliwe że gdzieś tam są.



Boiska



Końcówka plaży... to byłoby całkiem przyjemne miejsce, bo wreszcie jakiś cień, ale że daleko od obsługi, to już jakieś flaszki się walają, bo za daleko do kosza naśmieci (do czarne z lewej strony kadru).




Dalej jest jeszcze kawałek terenu, gdzie jest nawet trochę drzew, tyle że nie został on objęty pierwszym etapem... na planach jest do zagospodarowania, ma być tu drugi plac zabaw, siłownia, strefa grilla itp. (o ile następny etap zostanie zrealizowany i to w takim zakresie jak jest na planach).




Za długo nie zabawiliśmy, bo niestety słońce przypiekało, a jak wspomniałem zacisznych miejsc w cieniu tam niewiele. No to się zmyliśmy, po drodze złapaliśmy jedną skrzynkę w urbexie, a potem myk na dworzec porobić zdjęcia pociągom. Już jadąć w tamtą stronę zrobiliśmy postój na trainspotting, więc wrzucam fotki zbiorczo na koniec wpisu.



Najpierw kilka InterRegio Łódź - Warszawa. Co ciekawe teraz nie jeżdżą w weekendy i można je spotkać tylko w tygodniu (ma to pewnie związek z weekendowymi kursami ŁKA do Wwy). Linię obsługują zmodernizowane kible - EN57 i ED72.

Oto jeszcze w barwach łódzkich z serii EN57AKŁ (jednak nadal nosi oznaczenie EN57, bo z tej modernizacji tylko jeden skład przemianowano na EN57AKŁ, a trzy pozostałe już nie).




Nowsze modernizacje są pomalowane w barwy PolRegio. Tu na przykład EN57ALd



Co prawda w rozkładzie jazdy są opisane "przewóz rowerów w wagonach nieprzystosowanych", to jednak tu widzimy że jest "przystosowany" z częścią dla rowerów. No, ale może nie wszystkie kursujące jednostki są "przystosowane". Co ciekawe przy piktogramie jest dopisana ilość miejsc dla rowerów (czyli pewnie wieszaków, czy stojaków).



Kolejna z nowszych modernizacji EN57FPS Feniks.



I najnowsza nowość, czyli ED73Ac. ED72 jest dłuższy od EN57 o jeden człon (ma ich cztery, a nie trzy) i jest jedną z wersji dalekobieżnych kilbli (D w nazwie jest właśnie od "dalekobieżny", E oczywiście od "elekstryczny").



Jak widać też ma piktogram pomnożony przez ilość miejsc dla rowerów.



Lokomotywa EP08, wyprodukowano ich tylko 15 sztuk w latach 70. Nazywana Świnią, ze względu na pierwotne malowanie (na pomarańczowo), tutaj w standardowych barwach PKP Intercity. Widać też zdeklasowaną jedynkę, poznajemy to po kartce na drzwiach z informacją że jedzie jako klasa druga, mimo że jest to wagon klasy pierwszej.



"Bolimek" z Warszawy do Żyrardowa, czyli piętrus typu push-pull (w Kolejach Mazowieckich jeżdżą jedyne tego typu składy w Polsce). Tu wagon sterowniczy Twindexx (produkcji Bombardiera).



Wagony środkowe są typu Sundeck od Pesy, a zostały dokupione później.



Lokomotywa TRAXX Bombardiera w KM nosi oznaczenie EU47 i nazwę Hetman (był konkurs na nazwę i malaturę... stąd esy floresy), a każda z tych lokomotyw ma swojego patrona.




No i chodu, bo zbliża się chmura deszczowa... tym razem udało się zdążyć do domu przed deszczem.


.


  • dystans 51.76 km
  • 5.50 km terenu
  • czas 02:36
  • średnio 19.91 km/h
  • rekord 33.60 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Na jagody między deszczami

Środa, 11 lipca 2018 · dodano: 14.07.2018 | Komentarze 3

Pogoda jaka jest, każdy widzi za oknem... ostatnio albo leje, albo leje. Znaczy albo leje się żar z jasnego nieba, albo leje deszcz - tak czy inaczej człowiek mokry, albo od potu, albo od deszczówki.

. Po nocnych i porannych deszczach postanowiłem zaryzykować i pojechać do lasu na jagody (ale dalej, bo tam są ładniejsze), najwyżej mnie zleje, albo się ugotuję. Rano jeszcze po drodze jakieś mżawki krążyły, ale potem się rozpogodziło i zaczęło się robić gorąco... Ja zaś zainstalowałem się w lesie i zbierałem systemem - dwa kubki (po 0,5l) i fajrant, czyli kawka, kanapki, ebook, a potem znów dwa kubki i fajrant itd.





A poza tym jeżyny się zaczęły, nazbierałem kontrolnie jeden kubek najdojrzalszych.



Szyszki na dębie... właściwie to nie są prawdziwe szyszki, tylko galasy, które wytworzyło drzewo które zaatakował  owad letyniec szysznica, oczywiście tego nie zbierałem, bo po co mi larwy letyńca?



Żeby nie było, że dziś nie ma żadnych robali - najpierw latolistek cytrynek (nazwę ma tak opisową, że nawet nie wiedząc jak wygląda, po samej nazwie można by go rozpoznać).



Dostojka malinowiec





- Posuń się z tego kwiatka bo się nie mieszczę.
- E dryblas, może pora trochę schudnąć?
- A w trąbkę chcesz?



Ten mniejszy kolega z uszkodzonym skrzydełkiem, to też może być jakiś mniejszy gatunek dostojki... ale głowy nie dam.




Ponieważ gdzieś tam daleko na zachodzie zaczęło grzmieć i co prawda ta burza raczej mi nie groziła, bo chmury szły zasadniczo na północ, ale skoro już atmosfera zaczęła się zagęszczać, to pora się zmywać, bo jak nie ta, to następna mnie dorwie. I faktycznie, gdy wyjechałem z lasu zobaczyłem że z południa, zza torów zbliżają się ołowiane chmury, no to długa!

Pośpiech pośpiechem, ale przy torach warto się zatrzymać i zrobić fotkę pociągu - tu ED72Ac w barwach Polregio jedzie jako InterRegio z Łodzi do Warszawy.



W Sokulach zaczęło kropić... ale też zobaczyłem tam, że uciekłem głównej chmurze, która już przeszła na tę stronę torów... gdybym z pół godziny później ruszył, to byłbym właśnie pod tą chmurą. Ja dostawałem tylko jakimiś pobocznymi bryzgami, w Działkach zaczęło bardziej padać (ale nie była to totalna zlewa), a jak w Żyrardowie dojechałem do parku, to w ogóle przestało padać. Pod domem chyba w ogóle ledwie pokropiło, bo chodniki już prawie suche były.

W Żyrardowie właściwa zlewa przyszła później z kolejną chmurą, ale mnie już było wszystko jedno.