teczka bikera meteor2017

avatar Miejsce robienia kawy do termosu: Żyrardów. Od 2009 nakręciłem 121747.70 km z czego 18213.55 wertepami i wyszła mi mordercza średnia 17.11 km/h
meteor2017 bs-profil

baton rowerowy bikestats.pl

Czerstwe batony

2024 2023 2022 2021 2020 2019 2018 2017 2016 2015 2014 2013 2012 2011 2010 2009 Profile for meteor2017

Znajomi bikestatsowi

Jakieś tam wykresy

Wykres roczny blog rowerowy meteor2017.bikestats.pl

Kalendarium

  • dystans 46.84 km
  • 9.20 km terenu
  • czas 02:44
  • średnio 17.14 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Standarcik leśny, czyli jeżyny i kurki

Piątek, 16 sierpnia 2019 · dodano: 25.08.2019 | Komentarze 0

Poprzednio było opowiadanie o grzybobraniu, to teraz zapodaję z klasyki, mianowicie link do grzybobrania w Kabarecie Starszych Panów (na youtubie) i nie jest to piosenka "Na grzyby".

Ale do rzeczy, kurek było coś z 80




Ogólnie grzybów niewiele, owszem od czasu do czasu można się potknąć o jakieś gołąbki



O purchawkę potknąłem się tylko raz



W tych okolicznościach człowiek poważnie zastanawia się, czy by jednak nie zbierać żółciaka siarkowego... ale ten akurat chyba już za stary.




Zbierając się już z lasu, trafiłem na takiego prawdziwka, pewnie i tak robaczywy, a że poza kurkami i tak nie miałem żadnych grzybów, to nie sprawdzałem go nawet i zostawiłem w spokoju.



A poza tym w lesie jak to lesie - motylki, żuczki itp.








  • dystans 157.25 km
  • 15.00 km terenu
  • czas 08:20
  • średnio 18.87 km/h
  • rekord 39.20 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Zawyszogrodzka pętelka

Środa, 14 sierpnia 2019 · dodano: 20.08.2019 | Komentarze 0

Żyrardów - Wyszogród - Chmielewo - Czerwińsk - Raszewo - Kobylniki - Orszymowo - Rębowo - Wyszogród - Kamion - Brochów - Żyrardów

Wyruszam skoroświt. Powodów jest kilka - raz że do Wyszogrodu mam pod wiatr, a że ten ma się wzmagać, chcę jechać z jak najsłabszym mordewindem. A dwa, żeby mieć więcej czasu na pętelkę za Wisłą, żeby się nie spieszyć i móc na przykład połazić po cmentarzach i w ogóle się poszwędać. No a trzy, że z rana jest przyjemnie chłodno, a później to diabli wiedzą co będzie... niby pogoda ma być znośna, ale z prognozami nigdy nie wiadomo.

Celem głównym jest sprawdzić kontrolnie, czy gdzieś w kościołach nie ma pocisków (nowych nie namierzyłem), a mianowicie w Czerwińsku, Kobylnikach i Orszymowie... co prawda tylko w Kobylnikach jeszcze nie byłem, ale w pozostałych byłem zanim jeszcze sprawdzałem.

Po drodze momentami  trochę kropi, ale jest to niezbyt intensywny deszcz, raczej takie przyjemne, dodatkowe chłodzenie. Pogoda w sam raz na jazdę, więc rypię z jednym tylko postojem na drugie śniadanie.

Czarne chmury nad Bakomą



Łabędzie i kaczki na Pisi już nie śpią.



Zaraz po 9-ej przekraczam Wisłę mając 50km na liczniku. Od razu wklejam dla porównania zdjęcia wykonane 6 godzin, 40 minut i nieco ponad 50km później, gdy wracałem na naszą stronę Wisły.







Rynek w Wyszogrodzie



Drzewo solarne, czyli ładowarka do telefonów... info o identycznym w Płocku.



Nieco bardziej tradycyjna w formie instalacja



Ponieważ wreszcie nie ma dzikiego słońca gdy tu jestem, mogę porobić przez szybkę zdjęcia szczątków radzieckiego samolotu Pe-2 10-371 wydobytego w rejonie Bzury pod Kamionem w 2015 roku. Samolot został zestrzelony 18 stycznia 1945 podczas lotu rozpoznawczego, miało to miejsce podczas wielkiego natarcia Armii Radzieckiej, które ruszyło 14 stycznia z linii Wisły (min. z przyczółka magnuszewskiego) i dosłownie zmiotło obronę niemiecką. Już 16 stycznia został odbity Żyrardów, a Wyszogród zdobyty 20 stycznia.




Informacje o samolocie i załodze - powiększenie po kliknięciu w fotkę



Co można obejrzeć w pawilonie? Ano karabiny maszynowe, wydobyto bowiem trzy - UBS i UBT (12,7 mm ), SzKAS (7,62 mm), dwa z nich widać na pierwszych zdjęciu (zdaje się że UBS i UBT).




Taśmy z amunicją do nich,. to są zdaje się pociski 12,7 mm .



A to 7,62 mm



Są też trzy tetetki załogi



A także śmigło, koła i sporo różnego żelastwa.




Zjeżdżam nad Wisłą, w miejsce gdzie kiedyś stał most drewniany, a tam wita mnie... Herbatnik. Tak, ta barka , która kiedyś stała w Porcie Czerniakowskim. Okazało się, że w kwietniu została przywieziona do Wyszogrodu (na lawecie, bo gdyby były spławiana Wisłą, to by chyba zatonęła zanim by opuściła Warszawę).

- tabliczka informacyjna
- wpis u lavinki na blogu - Herbatnik w 2009 roku
- fotka lavinki z 2011 - Herbatnik na sucho










Przyczółek drewnianego mostu przez Wisłę... ech, jeszcze kilka, może kilkanaście lat temu był zachowany kikut tego mostu, znaczy przęsło, ale niestety i to rozebrali.




Postanawiam wtarabanić się z rowerem na Górę Zamkową i tam zjeść trzecie śniadanie (albo drugi przedobiadek).




Na górze są dwa Tobrubki odkopane i udostępnione po wykopaliskach na górze-grodzisku. Oraz pawilonik prezentujący odkopany bruk. Tutaj fotki z  jesieni 2015 roku. O ile teren ładnie porósł murawą, o tyle obiekty ulegają postępującej dewastacji... no rozumiem, że taka barierka z patyczków jest na tyle delikatna, że wystarczy się oprzeć by trzasnęła, a deska na schodach może ulec obluzowaniu i odpadnięciu, ale wyrwać belkę z ziemi i wrzucić ją do bunkra, to nie da się przypadkowo, ani zerwać kilku desek z parkietu i przypadkowo zrobić z nich ognisko. O śmieciach nie wspominając, w tym oczywiście szkło, na przykład flaszki wrzucane od góry do bunkra, by się stłukły. Lornetki to już 4 lata chyba nie było.

Polska to jednak dziki kraj. Wszystko musi być ze zbrojonego betonu, żeby przetrwało, albo odgrodzone drutem kolczastym i pod prądem.







Porobiłem zdjęcia, zastanawiam się gdzie usadowić na śniadanie, a tu wchodzi facet z kosiarą... no szlag. Trudno, schodzę więc zainstalować się na dole przy przyczółku mostu.





Ruszam na Czerwińsk... dojazd do Czerwińska jest słaby, bo koszmarną drogą krajową 62, ruch duży, TIRy i wysypane tłuczniem pobocze... dosyć szerokie, gdyby część wyasfaltowali to byłoby ok, ale nie. Najgorszy odcinek, gdzie pokonuje jary, są zjazdy, podjazdy zakręty, ograniczona widoczność i brak pobocza na które można w ostateczności uciec (TIRy dociskają do barierki) omijam skrótem gruntówami bliżej Wisły, niestety ta zaraz za Wyszogrodem teraz jest beznadziejna - wysypana tłuczniem i rozjeżdżona przez ciężki sprzęt... dalej jest nieco lepiej. Ale i tak w ten sposób jestem w stanie ominąć tylko połową krajówki do Czerwińska, potem i tak muszę na nią zjechać. Dlatego rzadko bywam w Czerwińsku.

Zaraz za Wyszogrodem postanowiłem wbić się na ostrogę... o tej porze roku trzeba się przebić przez okazałe krzaki, ale nie mogłem sobie odpuścić okazji wypicia kubka kawy na Wiśle.




Łączeń Baldaszkowy, mam nawet o nim specjalny wpis na blogu pocztówkowym.




Docieram do kapliczki, od ostatniej wizyty w tym miejscu została odmalowana, a ogrodzenie uzupełnione (zdjęcia kapliczki sprzed kilku lat w tym wpisie).

Dziś byłem przygotowany, żeby sprawdzić jaki jest kaliber pocisku, na którym jest osadzony krzyż... miałem ze sobą metr krawiecki, by zmierzyć obwód. Po przeliczeniu wyszedł mi kaliber jakieś 105mm, czyli nie jakiś bardzo duży, bo pocisk spory i wydawało się że większy kaliber.





Pocisk osadzony jest na czymś takim - w beton wtopione są pociski karabinowe i kulki (prawdopodobnie ze szrapneli), również mogą być z I wojny. Za to u podstawy są łuski z nabojów karabinowych, jednak sprawdzenie sygnatur na nich wybitych ujawnia, że łuski są współczesne.



Bogatszy o doświadczenia z tym co można zrobić z pocisków, obejrzałem dokładnie ramiona jrzyża i moje podejrzenia się potwierdziły - również są z pocisków.



Lepiej to widać o tyłu, bo na ramionach krzyża widoczne są pierścienie wiodące, a te srebrne końce wyglądają na zapalniki. Górna część krzyża to też skorupa pocisku (bez pierścienia wiodącego, ale jest widoczne zagłębienie gdzie kiedyś był), za to między niego a zapalnik wepchnięto jakąś kulkę (powiększenie po kliknięciu w fotkę)



Jeszcze kawałek sensownej gruntówy, potem zjeżdżam na drogę krajową i nią się męczę do Czerwińska.




Docieram do kościoła w Czerwińsku, a tu okazuje się że jest remont... fasada i dzwonnica-brama w rusztowaniach, czyli z najładniejszych kadrów nici, dobrze że poprzednio udało się je sfotografować. Wtedy byliśmy w niedzielę i kupę ludzi w rejonie mszy, trochę musiałem się naczekać żeby przeczekać tabuny ludzi przewalające się przez kadr, a jednocześnie bez dzikiego słońca Dziś miałem nadzieję na obejrzenie kościoła w spokoju i pomijając część remontowaną w zasadzie się udało.

Fotki z Czerwińska, ale też kilka z Wyszogrodu sprzed czterech lat, dla porównania w tym wpisie na bikestatsie.




Cokół kapliczki upamiętniającej ostrzelanie (ale bez większych zniszczeń) kościoła w 1915 roku.  Więcej zdjęć i co mi się udało znaleźć o okolicznościach ostrzału można znaleźć w linkowanym wyżej wpisie sprzed czterech lat.




Zajrzałem do kruchty, niestety potwornie ciemno, oświetlone sa owszem jakieś tablice ogłoszeniowe, ale










Pod ścianą kolekcja kotwic, pływaków i innych wiader... to jest dosyć popularny element zdobniczy nad Wisłą (czy Bzurą w pobliżu ujścia), tylko dziś widziałem kotwice:
- przy kościele w Brochowie
- przy OSP w Kamionie
- przy kapliczce na wjeździe do Czerwińska

... no i chyba tyle, tej kotwicy przy Herbatniku w Wyszogrodzie nie liczę, ale może też powinienem. No i tutaj.



Z dziedzińca było otwarte boczne wejście do kościoła, więc skorzystałem z niego by obejrzeć wnętrze.






W Czerwińsku stanął szereg tablic edukacyjnych ze sporą ilością informacji na temat przeprawy Jagiełły. Okazało się, że w 2010 była wykonana replika mostu (oczywiście mały kawałek), miałem nadzieję że gdzieś w Czerwińsku stoi tak jak w Kozienicach... oczywiście nie na brzegu Wisły, bo tam by już dawno zmyło. Niestety nigdzie nie ma, załączam zatem fotkę fotomontażu z wykorzystaniem tej rekonstrukcji, oraz fotki tablic.
- mapka z lokalizacją tablic
- tablica Most Jagiełły
- tablica Wzgórze Jagiełły
- tablica Most Łyżwowy
- tablica Rozważania nad konstrukcją mostu
- tablica lokalizacja przeprawy

Dodam, że w Kozienicach też jest eee... coś w rodzaju rekonstrukcji tego mostu. Dlaczego tam? Bo w łaśnie w Puszczy Kozienickiej go budowano i spławiono Wisłą pod Czerwińsk. Tutaj wpis z mostem łyżwowym w Kozienicach.



Rozwałka nad Wisłą, oraz czwarte śniadanie (trzeci przedobiadek).



Jeszcze myk na cmentarz, rzut okiem na mogiłę żołnierzy poległych w 1939.  Mogiła po remoncie, na szczęście model armaty nie został usunięty. Fotki ze stanem w 2015 roku pod tym linkiem.





Ładne, stare nagrobki, a w tle dzwonnica na cmentarzu.




O, już tutaj dotarł... ostatnio mieliśmy z nim do czynienia na Podlasiu i wschodnim Mazowszu.



Z Czerwińska wyjeżdżam na północny -zachód, a więc zaczyna się rypanie pod wiatr i to znacznie silniejszy niż rano. Jadę do wsi Kobylniki, ale stwierdzam jeszcze, że w zasadzie warto odbić w prawo na Raszewo Dworskie obejrzeć kościół mariawitów, co też czynię.




Po drodze odwiedzam też cmentarzyk mariawicki, to najstarszy nagrobek jaki tam znalazłem.



Stwierdzam, że zamiast wracać na trasę do Kobylnik. pojadę z Raszewa skrótem... gruntówa co prawda taka se, ale też nie najgorsza. Dojeżdżam do gotyckiego kościółka w Kobylnikach, a wszystkie furtki na dziedziniec kościelny zakłódkowane na sztywno. No szlag.




Może bym obszedł jako tako dookoła ogrodzenia i porobił zdjęcia (murek niewysoki, da radę strzelić fotkę), ale zobaczyłem że drzwi kościoła otwarte.... no więc rozejrzałem się i skok przez murek. Najpierw obejrzałem i obfociłem od strony szosy, min wnętrze z renesansowymi nagrobkami (na tyle ile mogłem, bo przez kratę).





Na koniec poszedłem obejrzeć kościół od tyłu i wtedy rozszczekały się psy od strony plebanii, no to strzeliłem fotkę i szybko się ewakuowałem.



Zatrzymałem się jeszcze na chwilę na cmentarzu, znalazłem tam min. grób dziedziczki Raszewa przez które dopiero co przejeżdżałem (powiększenie po kliknięciu w fotkę)



Znalazłem też grób Józefa Bacciarellego... hmmm, nazwisko jakby znajome, no tak, okazało się że to wnuk znanego malarza Marcello Bacciarellego.




Taka notka prasowa z Dziennika Poznańskiego, 25 kwietnia 1874 roku. Ktoś inny ją znalazł, więc mi pozostało znalezienie odpowiedniego skanu w bibliotece cyfrowej.

 

Wałki na nieidealnie płaskim polu



Jakaś kapliczka po drodze



Zaraz za Kobylnikami wyszło słońce... od jakiegoś czasu z niepokojem obserwowałem coraz więcej błękiitu na horyzoncie, który nieubłaganie się zbliżał. Jak słońce wyszło zza chmur, to momentalnie zrobiło się za ciepło, na szczęście bezchmurne niebo było krótko, już w Orszymowie zaczęły nachodzić chmury, raz mniej, raz więcej, ale przynajmniej słońce nie świeciło non stop.

Od Kobylinik rypałem dalej pod wiatr, a to było chyba maksimum tego dnia. Asfaltem mogłem jeszcze kawałek pojechać w tym kierunku, a potem zawrócić i cofnąć się do Orszymowa... ale ze względu na wiatr zdecydowałem się na gruntowy skrót, który był fatalny, strasznie rozjeżdżony... już kląłem ten pomysł i myślałem że jednak trzeba było jechać pod wiatr, ale asfaltem, rozważałem nawet czy by nie zawrócić, ale skoro już się tu wbiłem. Aż tu po kilometrze stał się cud i pojawił się asfalt! I był do samego Orszymowa.

Kościół w Orszymowie



Kapliczka na dębie. Według tabliczki jest to stuletni Dąb Niepodległości.




A tak wyglądała ta kapliczka w 2014



Drewniane płaskorzeźby drogi krzyżowej.



Przy kościele grobowiec rodziny Małowieskich z Dzierżanowa (powiększenie po kliknięciu w fotkę)



Jeszcze wizyta na cmentarzu w Orszymowie, celem było odnalezienie tabliczki upamiętniających mieszkańców poległych w wojnie polsko-bolszewickiej. Nie było to trudne, bo okazało się że jest niedaleko bramy, przy kaplicy (powiększenie tabliczki po kliknięciu w fotkę)

Tutaj tabliczka umieszczona na grobie... prawdopodobnie symbolicznym, udało mi się wzmiankę o jednej wymienionej osobie, że spoczywa gdzie indziej. Poza tym identyczne  tabliczki widziałem już w czterech miejscach (zdjęcia na blogi we wpisie odpierając nawałę najeźdźców), namierzyłem też kilkanaście innych i są one raczej symbolicznym upamiętnieniem poległych  mieszkańców danej gminy, czy miejscowości.




Jeden z nagrobków (powiększenie po kliknięciu)



Dziwny bezimienny nagrobek... czy była tu kiedyś tabliczka imienna, której nie ma, czy ma on jakieś inne znaczenie?




Do Rębowa jedzie się przyjemnie, bo z wiatrem i od czasu do czasu chmury przesłaniają słońce.



Pomnik niepodległości w Rebowie został odnowiony, ale za to otoczenie prezentuje się jak po ataku nuklearnym - wszystkie drzewa wycięte w pień, murki i klombiki wyleciały w kosmos, cały teren zaorany i pozostawiony na pastwę krzaków (więc nie jest to teren w czasie prac, bo widać że od miesięcy nic tu się nie dzieje)... dojście do pomnika wyłożone starymi matami z odzysku z boiska.



Tak to miejsce wyglądało z drugiej strony w 2014 (tych wszystkich drzew już nie ma), a murek i bezpośrednie otoczenie lepiej widać na tym zdjęciu z Olsztyńskiej Strony Rowerowej.



Pomnik po remoncie... przy czym zniknęły z cokołu tablice upamiętniające mieszkańców poległych w latach 1914-20 i 1939-45, mam nadzieję że jeszcze wrócą. Załączam fotki tablic sprzed 5 lat.





Przy kościele grobowiec rodziny Dziewanowskich, wśród pochowanych Kazimierz i Stanisław polegli w 1939 pod Wolą Cyrusową i nad Narwią (albo odwrotnie) i tam pochowani, ale potem szczątki zostały przeniesione tutaj.




Jadę dalej nie zatrzymuję się już w Wyszogrodzie by jak najdłużej skorzystać ze sprzyjającego ale już stopniowo słabnącego wiatru. Wracam na lewą stronę Wisły.



Najpierw stopik w Kamionie. Obok kościoła kapliczka na kamieniu św. jacka. Według legendy przeprawił się on przez wezbraną Wisłę w ten sposób, że położył na wodzie swój płaszcz i na nim wraz z towarzyszami przeprawili się przez rzekę.




Kościół jest nowy, ale w odróżnieniu od większości nowych kościołów jest w miarę znośny, znaczy na jego widok nie bolą od razu zęby. Na kamieniu węgielnym są dwie daty - 1917 i 1978 i odnoszą się dwóch kolejnych kościołów. Otóż w 1915 spłonął stary, drewniany kościół (przez ponad pół roku Kamion był na linii frontu), w 1918 wybudowano nowy drewniany, a w 1978 obecny.



Drewniana pozostała dzwonnica.



Całkiem ciekawe jest ogrodzenie, w każdym razie mi się podoba.



Most w Witkowicach, czyli rejon przeprawy w 1939... kiedyś to było obowiązkowe miejsce na postój, ale odkąd poasfaltowały się okoliczne drogi i wykostkowała gruntówa do Brochowa, to co prawda lepiej się przejeżdża rowerem, ale człowiekowi ciągle po głowie jeżdżą samochody.




Kościół w Brochowie, tutaj zatrzymałem się żeby zinwentaryzować pociski... wcześniej je miałem obfocone, ale nie było okazji dokładnie na spokojnie policzyć, bo ostatnio jak tu trafialiśmy to zawsze sporo ludzi było. Dziś wyszło mi że 9 sztuk różnych fragmentów pocisków, 3 dziwne półkule, gąsienica czołgowa i para strzemion.

Kościół był niszczony zarówno w 1915 (też był na linii frontu) jak i w 1939 (Bitwa nad Bzurą)



Tablice upamiętniające poległych w Bitwie nad Bzurą.




Zaczynamy przegląd pocisków - przed wejściem w bruku jest gąsienica i dwa pociski... a dokładnie jedna łuska i jedna skorupa (tzw. szklanka).




Kolejne sa już w ścianach kościoła - ta łuska jest na tyle nisko, że można obejrzeć sygnaturę.



Są też dwa pociski z czasów Jagiełły... eee, znaczy ... no nieważne. Jeden to skorupa pocisku, drugi to łuska mniejszego kalibru, pewnie jakiegoś  karabinu maszynowego.





Kolejne trzy łuski są raczej wysoko, no i strzemiona.




To kiedyś określiłem jako "chyba jakaś bomba, albo inny granat moździerzowy"... taki trochę dziwny, ale może końcówka niekompletna, pogięta itp.. Jednak teraz jak dokładnie się przyjrzałem, to coś mi tu nie pasowało... w końcu stwierdziłem że wygląda to nie jak tył, ale przód granatu moździerzowego - one mają czasem taki wystający zapalnik i to mi wyglądało jakby te blaszki przyspawali do zapalnika, przyjrzałem się dokładniej i stwierdziłem że chyba te blaszki przymocowano do czegoś co wetknięto w dziurę po zapalniku i tak jakby to służyło do mocowania czegoś (piorunochrona, rynny?)



Poza tym są trzy takie elementy... nie wiem czy one też są fragmentami jakichś militariów (a jeśli tak, to czego?), czy czegoś z zupełnie innej parafii (a jeśli tak, to czego?).




W murach jeszcze tu i tam jest trochę śladów ostrzału, które się ostały mimo odbudowy i remontów.




Dwór w Brochowie



A tu ktoś postawił klocka... i to niejednego. Może tu był maraton w stawianiu klocków?



No i ponownie, jak na początku relacji - łabędzie na Pisi. Tym razem złapane w czasie kolacji - śluuurp odcedzają sobie rzęsę.




Kategoria >100, mazowieckie


  • dystans 45.08 km
  • 9.50 km terenu
  • czas 02:47
  • średnio 16.20 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Opowiadanie o grzybobraniu (+kurki i jeżyny)

Piątek, 9 sierpnia 2019 · dodano: 19.08.2019 | Komentarze 0

Standarcik do lasu, czyli jeżyny i kurki (72 sztuki).




Zajączek, trochę już nadgryziony zębem czasu (zarówno od zewnątrz, jak i od środka). Znalazłem dosłownie dwa czy trzy, stuprocentowo robaczywe.



Żółciak siarkowy, ponoć sznycle z niego są całkiem niezłe, ale ten już chyba za stary do zbioru... ale tak naprawdę to się nie znam.



Gołąbek



A w lesie, jak to w lesie







No i po żniwach




Na koniec opowiadanko o grzybobraniu, tekst mój, rysunki lavinki. lavinka oczywiście twierdzi że rysunek główny wyszedł jej beznadziejnie i że jedynie grzyby wyszły jej jako tako. Może jeszcze na koniec będzie jakiś rysunek karaska, ale namówić lavinkę do rysowania nie jest łatwo - o te rysunki grubo ponad tydzień suszyłem jej głowę.

Alisa w krainie psot  - Na grzyby

- Duszone podgrzybki z jajkiem - rozmarzył się tata.
- Kurki smażone na maśle - westchnęła mama.
- Zupa grzybowa.
- Kanie. Kanie na śniadanie.
- I maślaki w śmietanie.
- Kotlet z opieniek...
- ... i kanapka z dżemem - wtrąciłam znienacka.
Zapadła cisza i rodzice popatrzyli na mnie jak na kosmitę.
- Dziecko, co ty bredzisz? - tata jako pierwszy odzyskał głos - Jak z grzybów chcesz zrobić dżem?
- Hmm, ale gdybyśmy znaleźli jeżyny, albo... - mama miała dobry pomysł, ale mi chodziło o co innego.
- Piknik! W czasie grzybobrania musi być piknik, a wtedy zawsze robicie mi kanapki z dżemem - im zawsze trzeba wszystko tłumaczyć jak małym dzieciom.
- A zatem postanowione, jutro jedziemy na grzyby! - zdecydował tata.
Taaak! Grzybobranie jest fajne!



W sobotę rano pojechaliśmy autobusem za miasto i wysiedliśmy Pod Dębem. Tak się nazywa przystanek - Wieś Jakaś Tam Pod Dębem, oczywiście podana jest nazwa wsi, ale nigdy nie mogę zapamiętać, czy jest to Franciszków, Feliksów, Ferdynandów, czy Aleksandria. Wieś jest długa i autobus zatrzymuje się na trzech przystankach: Wieś Jakaś Tam Młyn, Wieś Jakaś Tam Szkoła i Wieś Jakaś Tam Pod Dębem przy dużym, starym dębie z zieloną tabliczką "pomnik przyrody", pod którym już czekała na nas babcia. Mama spojrzała na mnie i się zdziwiła:
- Co? Już masz patyk? Przecież nie minęło nawet dziesięć sekund od wyjścia z autobusu!
Rodzice się śmieją, a czasem denerwują, że mam umiejętność natychmiastowego znajdywania patyków, gdziekolwiek się udamy. Mama mówi, że je chyba wyczarowuję z powietrza. No, tutaj czary nie były potrzebne, las w zasadzie składa się głównie z patyków. Tymczasem tata półżartem przywitał się z babcią:
- Niech mama nie sterczy pod tym drzewem, bo dostanie żołędziem w głowę.
- Dziś nie spadają, bo nie ma wiatru.
- Auuu! - krzyknął tata, który w tym momencie oberwał spadającym żołędziem - A co mama powie na to?
- Na taką kapuścianą głowę, to nawet w drewnianym kościele spadłaby cegła.
- Dobrze, dosyć tych sprzeczek - przerwała mama - chodźmy lepiej do lasu.
- A myślicie, że tam nie ma żołędzi na drzewach?



Zanim jednak weszliśmy między drzewa, tata zwrócił się do mnie.
- W lesie łatwo się zgubić, dlatego pilnuj się mnie i staraj się nie stracić z oczu. Co prawda w lesie należy zachować ciszę i nie wolno się wydzierać, ale jak już się zgubisz, to krzyknij do mnie - po czym wręczył mi koszyk i nożyk.
- Nie wiem, czy to jest dobry pomysł - odezwała się mama - a jak się potknie i sobie ten nóż gdzieś wbije?
- Och daj spokój, ma zaokrągloną końcówkę, a poza tym w ogóle nie jest ostry.
Mamy to nie uspokoiło, zmarszczyła brwi, ale już nie kontynuowała tematu. Temat pochwyciłam ja, bo co to ma być do jasnej Anielki, jak mam tępym nożem zbierać grzyby? To niesprawiedliwe! I rozpłakałam się.
- Ja nie chcęęę tępegooo noooża! Ja chcęęę ostryyy nóóóż na grzyyybyyyy!
- Spokojnie, spokojnie. Nożyk nie jest ostry, ale grzyby są mięciutkie, i zobaczysz że wchodzi w nie jak w masełko.
Nie byłam do końca przekonana, ale przestałam płakać, zaś tata dawał mi kolejne dobre rady:
- Jak znajdziesz grzybek, to odetnij go tuż przy ziemi i...
- Nie, nie, nie! - zawołała babcia - Nie można obcinać, trzeba wykręcić.
- Ależ mamo, w ten sposób niszczysz grzybnię.
- Nie niszczę, bo wykręcam delikatnie.
- Ja tam i tak zawsze wycinam.
- Bo znasz się na grzybobraniu jak żyrafa na fizyce kwantowej - burknęła babcia i ruszyła w las.
Tata chwilę stał zakłopotany, ale potem powiedział żebym się nie przejmowała, a jak coś znajdę to mam mu pokazać, a on mi powie czy to grzyb jadalny. Po czym poszliśmy za babcią. Grzybów żadnych nie znaleźliśmy, za to mnóstwo śmieci.
- O, owoc butelkowca - zaśmiał się tata na widok pierwszej butelki, ale później humor mu się popsuł i coś mamrotał o śmieciarzach i flejtuchach, dodając kilka brzydkich słów.
Co chwila wpadaliśmy na innych grzybiarzy, którzy też mieli puste koszyki, a dookoła słychać było pohukiwania.
- Hop, hop, Stasiuuuu! Gdzie jesteś!?
- Tuuutaj! A ty!?
Zaś z innej strony dobiegło nas:
- Zocha! Zooochaaa!
- Coooo!
- Chodź no tu! Bo znalazłem takiego drania i nie wiem czy jadalny!
Przez chwilę była cisza, aż zachrypnięty głos zaintonował fałszując potężnie:
- Hej, hej, heeej soookoooołyyyy!



- Dosyć tego, to nie ma sensu, trzeba iść głębiej w las - zdecydowała mama, gdy zebraliśmy się razem z pustymi koszykami. Poszliśmy więc ścieżką, po dłuższym spacerze dotarliśmy na polankę i tam spróbowaliśmy szczęścia. Trzymałam się taty, który co i raz znajdował grzyby i wkładał je do koszyka, ale ja nic nie mogłam znaleźć... to znaczy owszem, znajdowałam jakieś grzyby, ale wszystkie mi wyglądały na niejadalne.
Gdy ponownie spotkaliśmy się na polance, by zrobić piknik, każdy miał z pół koszyka grzybów, tylko mój był pusty. Grzybobranie jest do kitu. Mama miała kilka dużych parasoli, aż dziw że są takie duże grzyby.
- Znalazłam te kanie na skraju lasu, będą z nich pyszne kotlety - rzekła mama, a ja się zdziwiłam, bo do tej pory myślałam że kotlety robi się z mięsa, a nie grzybów.
Babcia nazbierała zajączki, kurki, gąski i gołąbki.
- A kaczuszek nie było?
Wszystkich rozbawiło to co powiedziałam, nie wiem czemu, czy to ja wymyśliłam takie zabawne nazwy? Gołąbki były śmieszne, bo każdy miał kapelusz w innym kolorze, a do tego babcia mówiła na nie surojadki i rzeczywiście tata zachowywał się jakby chciał je zjeść na surowo, ale po chwili okazało się że tylko próbuje ich językiem krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.
- Po co mama nazbierała te szczypawice, co drugi jest do wyrzucenia.
- O co ci chodzi? Bardzo dobre surojadki.
- Dobre, to niech mama ich spróbuje, szczypią w język, a to znaczy że niejadalne.
- Znasz się na grzybach jak mrówka na biologii molekularnej. Zawsze takie zbierałam i było dobrze.
- Tak, a tata zawsze zbierał olszówki i teraz okazuje się, że są trujące...
- Nie kłóćcie się - przerwała mama - zobaczmy lepiej kochanie, co ty znalazłeś.
I tata zaczął z dumą prezentować zawartość koszyka, a miał co pokazywać - były tam podgrzybki, dwa rodzaje maślaków, kozaki w trzech kolorach, tłuściochy, opieńki...
- A to - powiedział tata, wyjmując z koszyka trzy małe łebki - to są...
- Czubajki - wtrąciła babcia.
- Jakie czubajki? - zdziwiła się mama - czubajki to ja nazbierałam, to są panienki.
- Ty masz czubajki kanie, my mówimy na nie po prostu kanie, by nie myliły się z czubajkami.
- My mówimy na nie panienki.
- A my czubajki i...
- Jak zwał, tak zwał - przerwał tata - to są muchomory.
W tym momencie wszyscy wytrzeszczyli na niego oczy.
- Tak, jadalne muchomory rdzawobrązowe. A wiecie, że to nie są jedyne jadalne muchomory? Na przykład muchomor czerwieniejący...
Tata wyraźnie się rozkręcał i pewnie dałby nam dłuższy wykład o muchomorach, ale nagle podskoczył i zaczął wymachiwać rękami i nogami. Zdziwieni patrzyliśmy co to za taniec i to tak bez muzyki. Jednak po chwili i my poczuliśmy nagłą chęć do dzikich pląsów. Mrówki nas oblazły. Okazało się, że koc rozłożyliśmy na mrowisku. Gdy już strząsnęliśmy z siebie wszystkie insekty, trzeba było przenieść się w inną część polany. Tym razem dokładnie sprawdziliśmy na czym siadamy.


po kliknięciu w negatyw można zobaczyć pozytyw

Po pikniku ponownie zagłębiliśmy się w las polując na grzyby. Tym razem, żeby nie przegapić żadnego jadalnego grzyba, zrywałam wszystkie.
- Tata, a co to za grzyb.
- Wyrzuć, to olszówka.
- Ale dziadek takie zbierał?
- Tak, jednak później okazało się że są szkodliwe.
- A ten grzyb?
- Maślanka.
- Trujący?
- Tak, wyrzuć.
Chwilę później znalazłam trzy grzybki. Niepozorne, ale ładne i każdy inny.
- Tata, a te?
- W krzaki.
- Co?
- Wyrzuć w krzaki.
- Ale co to za grzyby?
- Psiaki.
- Jakie psiaki?
- No, psie grzybki.
- Jadalne, czy nie?
- Niejadalne.
- Wszystkie?
- Tak.
- Ten fioletowy też?
- Też, wyrzuć wszystkie. I słuchaj, zostaw lepiej w spokoju te z blaszkami, rurkowe są łatwiejsze do nauczenia i rozpoznania, no i większość z nich jest jadalna.
Poszłam za radą taty i zaraz znalazłam takiego grzyba.
- Tata, mam grzyba z rurkami!
- Hmmm - tata wziął go ode mnie, dokładnie obejrzał, polizał, po czym strasznie się wykrzywił i zaczął pluć na wszystkie strony.
- Co się stało?
- Nic, znalazłaś szatana, łatwo go poznać bo strasznie gorzki - i wyrzucił mojego grzyba. Grzybobranie jest do bani. - Może lepiej nie zawracaj mi głowy z każdym grzybem, zbieraj do koszyka, a potem je przebierzemy.
No to ładowałam do koszyka wszystko jak leci, a gdy zajęłam się większym skupiskiem ładnych grzybów, tata zniknął mi gdzieś za krzakami. Gdy skończyłam poszłam za tatą, ale nigdzie go nie było widać. Krzyknęłam kilka razy, ale nikt się nie odezwał, więc postanowiłam wrócić na polanę.



Mama i babcia już tam były, gdy wyłoniłam się z zarośli.
- A gdzie tata, czyżby się zgubił - zapytała mama i zachichotała.
Babcia również się roześmiała, po czym przejrzały moje grzyby i ponad połowa okazała się niejadalna. Mimo że mama miała większe grzyby, a babcia więcej, to ja zostałam ogłoszona królową grzybobrania... przynajmniej dopóki nie wróci tata, bo jeśli miał więcej szczęścia, to mnie zdetronizuje. A koronowana zostałam dlatego, że jako jedyna znalazłam prawdziwka, co prawda był mały i tylko jeden, ale nikt inny nie znalazł takiego szlachetnego grzyba, a co borowik to borowik (tak mówi babcia). Byłam dumna jak paw. Grzybobranie jest super!
Minęło sporo czasu, a tata nie wracał. Mama przestała żartować z tego powodu i zaczęła się denerwować. W końcu babcia zarządziła:
- No dobrze, nie ma co na niego czekać, pora się zwijać bo nam ucieknie ostatni PeKaeS. Poza tym zanosi się na deszcz.
- Ale...
- Bez dyskusji. Jest już dużym chłopcem, da sobie radę.
No i wróciliśmy bez taty. Ledwie zdążyliśmy na autobus, a gdy wsiadałyśmy, już zaczynało lać.
Tata dotarł do domu dopiero rano, był zmęczony, przemoczony, przemarznięty i zły jak wielkie nieszczęście. Za to miał pełen koszyk grzybów. Zajrzałam do środka i na wierzchu znalazłam dużego prawdziwka. Wyjęłam go i powiedziałam tacie, by go pocieszyć:
- Tatusiu, zostałeś królem grzybobrania, nikt nie znalazł takiego pięknego prawdziwka jak ty!
Ale tata się nie ucieszył, popatrzył na mnie krzywo, otworzył usta jakby chciał powiedzieć, ale po chwili je zamknął i poszedł spać.

Nikt, nawet tata nie wie skąd się w tym koszyku wziął dorodny karasek. Po prostu znaleźliśmy go między grzybami. Spadł z chmury razem z deszczem, czy jak?


  • dystans 47.92 km
  • 1.50 km terenu
  • czas 02:38
  • średnio 18.20 km/h
  • rekord 41.80 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Rundka po bibliotekach

Czwartek, 8 sierpnia 2019 · dodano: 18.08.2019 | Komentarze 0

Nawypożyczali, naczytali się, pora porozwoziź książki po bibliotekach i wypożyczyć nowe. A zatem rundka do Mszczonowa, adziejowic, Jaktorowa i Międzyborowa.

Stosik do zapakowania i rozwiezienia (z powrotem nieco mniej i nieco mniejsze).



Rowerowe klimaty z Martynki.




Kasztany kontra szrotówek



Kaczątka w Radziejowicach.


 


Ciem?



Tramwaje



I inne pscółki



Jesień... mimozami jesień się zaczyna






  • dystans 51.67 km
  • 17.50 km terenu
  • czas 03:13
  • średnio 16.06 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Jeżyny, jagody, bez grzybów

Sobota, 3 sierpnia 2019 · dodano: 17.08.2019 | Komentarze 0

Jak ostatnio myk do lasu. W kwestii spotkanych zwierząt, to z rżyska coś na mnie się gapiło, tak jakby... sowa? Zatrzymałem się by zrobić zdjęcie, nie zdążyłem bo odleciało, a skoro latające to miałem pewność że sowa. Poza tym jakiś kicający zając, oraz dwie sarny (chyba) albo jedna w dwóch miejscach... raz wylazła z krzaków jak zbierałem jeżyny, pogapiliśmy się jakiś czas na siebie i poszła.

Sezon na wałki.



Obskoczyłem pozostałe kurkowe miejscówki, których dzień wcześniej nie zdążyłem odwiedzić... miałem rację że mniej obiecujące, bo nic nie znalazłem.

Znalazłem 2 zajączki, jednego nawet sprawdziłem, ale kompletnie robaczywy.




No to na jeżyny





Nazbierałem też trochę jagód, ale to już chyba końcówka



Za to borówki można już chyba uznać za dojrzałe



Żuczek bibliofil... sam mi wlazł na książkę A może to jest ten mityczny mól książkowy?




Pluskwiaczek akrobata linoskoczek... znaczy trawoskoczek..



Kolonia mrówkolwów... chyba





Przez las...





  • dystans 46.98 km
  • 12.50 km terenu
  • czas 02:43
  • średnio 17.29 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Kurki i jeżyny

Piątek, 2 sierpnia 2019 · dodano: 15.08.2019 | Komentarze 5

Szybki podwieczorny myk do lasu i udało się znaleźć 63 kurki. Nie jest to dużo, bo kurki były małe i średnie, ale zawsze coś. Przede wszystkim ruszyły w nowych miejscówkach... za to w tej która ostatnio jako jedyna owocnikowała, nie było żadnej kurki. Nie obskoczyłem wszystkich miejscówek, tylko te najbardziej obiecujące w obecnych warunkach, bo jeszcze chciałem nazbierać trochę jeżyn przed nocą.




Kurki w widłakach... to chyba dobra nazwa dania.



Wrzosy zaczynają kwitnąć.




Z cyklu napotkane zwierzęta - zając kicający przez pola.


  • dystans 8.70 km
  • czas 00:55
  • średnio 9.49 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Z Klu do biblioteki i EkoParku

Czwartek, 1 sierpnia 2019 · dodano: 12.08.2019 | Komentarze 0

(Klu rower 4,74km 35 min)

Jedziemy do biblioteki, jednak gdy przejeżdżamy obok przedszkola Kluski, zauważamy z tyłu coś jakby mural... bezpośrednie dojście zamknięte, ale teren dobrze znamy, więc wiemy że naokoło możemy dotrzeć. I rzeczywiście - jest mural przedstawiający dziewczynki z przedszkola-ochronki... a piąta przejeżdża na rowerze. Wygląda na to, że jeszcze niedokończony.







Sala kolumnowa z zewnątrz, widać że boczne okna były chyba wybite później, pierwotnie byłi więc raczej tylko doświetlenie z góry. Z prawej strony widać wnękę, w której znajduje się popiersie Dittricha, tamte okienka wyglądają na oruginalne.



Sala kolumnowa w środku, dziś się tam nie wbijaliśmy, fotki wykonane kiedyś tam.




I wnęka z popiersiem Dittricha




A to - dobudówka w której obecnie mieści się kuchnia. Jest nieco późniejsza niż główna bryła przedszkola.




Kiedyś pokazywaliśmy Klusce archiwalne zdjęcia jej przedszkola i zatrzymaliśmy się przy tym zdjęciu zastanawiając się w którym to dokładnie miejscu. Poznać można po oknach, bo są blisko siebie... doszliśmy do wniosku, że trzeba przedszkole dokładnie obejrzeć dookoła żeby zlokalizować to pomieszczenie.

Kilka dni później Kluska, gdy ją odbieraliśmy z przedszkola, podekscytowana oznajmiła że wie gdzie robione było to zdjęcie i gdzie są te okna i wskazała właśnie na pomieszczenia na półpiętrze (czyli właśnie tę dobudówkę), zdaje się że akurat mieli zwiedzanie kuchni. I faktycznie, po dokładnym sprawdzeniu przyznaliśmy że ma rację.

źródło i większy rozmiar poniższego zdjęcia



Symboliczny wyjazd i pożegnanie z przedszkolem, bo od września do szkoły.




A teraz do biblioteki - te sześć okien na parterze, to właśnie od pomieszczeń bibliotecznych.




Po remoncie przybyła pochylnia, ale nie ma stojaków rowerowych... jednak i tak jest postęp, bo teraz można w miarę wygodnie przypiąć do barierki.



Wejście jest z boku budynku, wygląda to na względnie nowo wybite... nowe, znaczy nowsze niż sam budynek, który jest z XIX wieku, w latach 90. wchodziło się już z tej strony, a obstawiam że dobre kilkadziesiąt lat wcześniej pewnie też. No i widać zamurowane okna.





Widać kolejne zamurowane okna na pierwszym i drugim piętrze... dziwne są te ślady zaprawy na pierwszym piętrze, bo gdyby były na parterze i pierwszym piętrze, to można by przypuszczać że była tu jakaś przybudówka, ale tylko na pierwszym piętrze?



A główne wejście do budynku jest od podwórza... tam też znaleźliśmy tajne, tylne wejście do biblioteki. No, jakby osadzić tu akcję jakieś powieści kryminalnej, szpiegowskiej, czy wojennej, to takie tylne wejście jest obowiązkowym elementem.





Biblioteka po remoncie, co prawda otwarta jakieś na początku czerwca i od tej pory byliśmy tu kilka razy, ale jakoś nie było okazji wrzucić zdjęć, co teraz nadrabiam.

Biblioteka Fabryczna, bo dawniej była to fabryka zakładowa, później funkcjonująca jako filia nr 6 biblioteki miejskiej. Ostatnio mieścił się też tutaj oddział dla dzieci nr 2 (nr 1 był na Mostowej). No i biblioteka została na półtora roku zamknięta do remontu, przy czym jesienią zeszłego roku filię numer 6 z księgozbiorem dla dorosłych  przeniesiono do centrum handlowego Stara Garbarnia, a teraz połączono dwa oddziały dziecięce w jedną bibliotekę dziecięcą.

Trochę pechowo wypadł ten remont, bo biblioteka jest tuż obok przedszkola Kluski (jakby była dziura w płocie, to można by do niej bezpośrednio wpadać z przedszkolnego placu zabaw), bo gdy intensywniej zaczęliśmy korzystać z biblioteki, to ta już była zamknięta, a otworzyli ją na ostatni miesiąc pobytu Klu w przedszkolu (ech, gdyby remont była rok wcześniej).

Ale dobra, zwiedzamy bibliotekę - na prawo jest salka z księgozbiorem dla dzieci mniejszych.








Musiałem zrobić Klusce zdjęcie na każdym z tych zwierzo-stołeczków.






Stolik z kółkiem i krzyżykiem.




Salki dla dzieci starszych.






Na zewnątrz przybyła też wiatka



Oraz reprodukcja panoramy Żyrardowa z 1899 (zwykle jest niestety zastawiona przez samochody).



O, tu widać Ochronkę (czyli przedszkole Kluski), także na drugim zdjęciu. Widać że nie ma jeszcze przybudówki z potrójnymi oknami, a przy placu jest Babiniec - dom dla przedszkolanek.

Po drugiej stronie placu, naprzeciwko Babińca jest Kantoratschule (za moich czasów była tam moja podstawówka). Dokładnie na dół od niej, w środkowym trzech budynków mieściła się biblioteka do której jako dzieciak chodziłem - filia nr 1 (później przeniesiona - a ostatecznie na Mostowej połączona z Centralą).

Biblioteka Fabryczna jest w rzędzie budynków, które widać na górze i na prawo od Ochronki, stojących wzdłuż ulicy Wiskickiej (ob. 1 Maja). Trzeci budynek od lewej, a drugi od prawej.




Przejazd przez kurtynę wodną dla ochłody.



I do parku - skałki, na których jeszcze ja jako dzieciak się bawiłem. Idealne miejsce by się pościerać i wpaść do wody... Klusce udało się dziś tylko trochę pościerać.




Brązowy gołąbek... po obserwacji gołębi na balkonie, Kluska zaczyna łapać zasady dziedziczenia cech. Jak niedawno zobaczyła biało-brązowego gołębia, to stwierdziła że pewnie tata był brązowy, a mama biała, albo na odwrót.



Z parku się ewakuowaliśmy, bo jak zawyły syreny na Godzinę W, to jednej na terenie zakładów chyba nie potrafili wyłączyć i wyła, wyła i wyła... w końcu wyłączyli gdzieś po siedmiu minutach, ale my już byliśmy w trakcie ewakuacji, żeby nie ogłuchnąć, albo nie ześwirować w jej sąsiedztwie.

Na wieczór jeszcze myk do EkoParku - tym razem już w foteliku, a po drodze czytanie, w jedną stronę połowę, a druga połówkę w czasie powrotu.



Do stołów ping-pongowych to normalnie kolejka była...



Machnęliśmy też kilka rundek minigolfa... Kluska najbardziej lubi nasz własny wymysł, czyli minigolf na czas - jak to wygląda w praktyce, widać na tym filmiku.





  • dystans 16.65 km
  • 7.20 km terenu
  • czas 01:11
  • średnio 14.07 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Urodzinowa kiełbaska

Środa, 31 lipca 2019 · dodano: 06.08.2019 | Komentarze 3

Krótki wypad do lasu, bo ciut za gorąco na dalszą wycieczkę, poza tym późnym popołudniem było ryzyko ulew. Tak więc myk na polankę ogniskową na urodzinową kiełbaskę.

Jak były chmury, to było znośnie, ale jak wychodziło słońce (niestety zbyt często), to robiło się za gorąco... toteż jak upiekliśmy kiełbaski, to już ogniska nie podsycaliśmy, bo nikt i tak nie miał ochoty przy nim siedzieć.



Sto lat! Sto lat!
Niech szamie, szamie nam!
...
Jeszcze zraz, jeszcze zraz
Niech szamie, szamie nam!




A kto?
A Kluska!



Niech kiełbaska pomyślności, nigdy się nie kończy, nigdy się nie kończy!
A kto z nami się nie gości, niech ma niestrawności!



Nagły przypływ energii po tej bombie kalorycznej... noga, bule, badminton.





Przerwa na czytanie i hamakowanie.



Kluska jest na etapie, że zawsze znajdzie sobie kijek do zabawy... a kijek + sznurek = świetna zabawa wędką w łowienie ryb.





O, idzie deszcz....



W drodze powrotnej natrafiliśmy na takie coś... początkowo myślałem, że bale są ponumerowane, ale po dokładniejszym przyjrzeniu się, doszliśmy do wniosku, że to średnice. Chyba jakiś nowy wymysł leśników i drwali, bo pierwszy raz coś takiego widzę.



Jako, że oczywiście mam przy sobie metr krawiecki*, to bierzemy się za mierzenie i sprawdzanie... generalnie wymierzona średnica była najczęściej o 1-2cm  za mała, ale czasem zdarzały się dokładnie wymierzone.

*) zwykle mierzymy nim obwód drzew, ale dziś mamy okazję do zmierzenia średnicy






A długość? 420cm



Gdy przejeżdżaliśmy obok torów, zostaliśmy obszczekani przez urządzenia do odstraszania zwierząt... zamontowane są takie wdłuż torów i włączają się niedługo przed przejazdem pociągu. Tak więc zatrzymaliśmy się, żeby zobaczyć jaki to pociąg jedzie.



Czekamy, czekamy aż przyjedzie jakiś porządny pociąg, aż tu nagle... pyr, pyr, przejechała taka drezynka*, co nas bardzo rozbawiło.

*) a dokładnie wózek motorowy WM-15A z przyczepką





  • dystans 33.48 km
  • 2.40 km terenu
  • czas 01:54
  • średnio 17.62 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Mirabelki

Sobota, 27 lipca 2019 · dodano: 04.08.2019 | Komentarze 2

Dzisiaj byśmy się nigdzie nie wybierali, bo jak dla nas miało być za ciepło... ale dowiedzieliśmy się od sąsiadki, że dziś właśnie będą u nich skuwać balkon. Dlatego postanowiliśmy rano zanim zaczną i zanim zrobi się gorąco, uciec do lasu. Co prawda najlepiej by było do najbliższego lasu, ale ostatecznie wybraliśmy odległy o jakieś 15km zagajnik z dzikimi mirabelkami, które przy okazji mogliśmy narwać.

Wstaliśmy rano, ale nie zdążyliśmy wyjechać, bo już o 8-ej ruszyły wiertary (w sobotę!). Jakoś udało się zebrać i wyjść o 8:30 i o dziwo mimo niesprzyjających warunków niczego nie zapomnieć - większość była spakowana wczoraj, ale część trzeba było przyszykować rano, albo wyjąć z lodówki. A mieliśmy sakwy wyładowane jedzeniem, książkami, do tego hamak, minibule... żeby wymienić tylko najważniejsze akcesoria. Jechało się dobrze, bo co prawda niebo było w połowie bezchmurne, ale słońce było schowana za dużą chmurą zajmującą drugą połowę nieba, do tego jechaliśmy pod lekki, dopiero wzmagający wiatr który przyjemnie chłodził... zresztą był jeszcze poranny chłodek, więc było dosyć przyjemnie.

W takich warunkach byśmy dojechali, ale jeszcze po drodze trochę czasu zajęło nam znalezienie i wyciągnięcie nowej skrzynki. Toteż tuż przed dotarciem na miejsce wyszło słońce i momentalnie zaczęło się robić za gorąco. Na szczęście zaraz dojechaliśmy  i zainstalowaliśmy się w cieniu. Później nawet nachodziło sporo chmur co i raz, więc można było podjąć jakąś działalność ruchową, ... ale jak wychodziło słońce, to lepiej było siedzieć w hamaku, bo momentalnie robiło się za gorąco.



W lekturze uzupełnianie zaległości, czyli nowe opowiadania o Mikołajku... nowe, to znaczy opublikowane już w XXI wieku.



Można też było liczyć pociągi.



Poza tym wyciągnęliśmy skrzynkę z tych betonowych prefabrykatów i rozłożyliśmy jej  zawartość na słońcu do podsuszenia.



Pomnik Pana Mariana w formie rzeźby nowoczesnej.



Tak jak wspominałem, sakwy pełne żarcie (w lodówce turystycznej), żeby jakoś przetrwać...  na zdjęciu:
- kawa mrożona
- jogurt z jagodami
- galaretka pomarańczowa

poza tym:
- kanapki z serkiem i dżemem
- mirabelki prosto z krzaka




Mirabelki, czy jak mówi na nie lavinka - lubaszki. Na drzewkach były jeszcze w większości niedojrzałe, a jak dojrzewały to spadały. Żeby pojeść na miejscu, trzeba było się naszukać drzewka z nieopadłymi, dojrzałymi owocami. Zbieraliśmy natomiast spady.









Oj, trochę chyba przesadziliśmy z tym zbiorem... dobrze że nie wziąłem więcej pojemników, bo pewnie z rozpędu byśmy je napełnili.





A to nasz krzalowy bulodrom.




Aczkolwiek do gry w bule wybraliśmy sąsiedni, węższy tor.






Jeśli chodzi o zwierzęta, to tylko dzięcioł... trochę opukał jedną z brzózek,a le potem poleciał gdzie indziej. Jeszcze coś łaziło w krzakach za skrzynką, ale nie widziałem co.

Cały czas było ryzyko że podczas zalegania, albo powrotu  dorwie nas jakaś ulewa. Z tego też powodu, dobrze było wrócić nieco wcześniej... ale też nie za wcześnie by jeszcze nie trwało demolowanie balkonu... ostatecznie jednak okazało się że wszelkie deszcze poszły bokiem, a my tylko dostawaliśmy nagle przyjemną porcję chmur (no, raz przez chwilę próbowało coś kropić). Zebraliśmy się w końcu przed 17-tą, bo bokiem szła czarna chmura deszczowa, a i nad nami była szczelna pokrywa chmur, więc był dobry moment by nie wracać na słońcu... po drodze nas nie zlało, cały czas było pochmurno (ufff), a w domu cisza. Klasyczny Happy End.

Uwaga morderczy podjazd w śniegu!



O takie chmury krążyły... z tej bodaj w Grodzisku padało, bo nie u nas. Pierwsza chmura deszczowa dotarła do nas ok. 22-ej







  • dystans 44.55 km
  • 10.00 km terenu
  • czas 02:36
  • średnio 17.13 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Jagody i 2 kanie

Środa, 24 lipca 2019 · dodano: 04.08.2019 | Komentarze 0

Po nocnym i porannym deszczu ruszam na jagody. Po przebiciu się przez miasto i ominięciu tylu ścieżek-śmieszek rowerowych ile się dało (niestety kilku fragmentów nie da się minąć), wbijam się w żyrardowski las i moje ulubione, prawdziwe ścieżki rowerowe... te po których jeździ więcej rowerzystów są super - wygodne, malownicze i ogólnie przyjemnie.

Niestety jedna, bardzo fajna się zagruzowuje gałązkami, liśćmi i innym badziewiem, kiedyś jeździło nią więcej rowerzystów, ale od zawalenia jej masą chrustu po ścince, większość przeniosła się na równoległą drogę (która teraz jest dla odmiany mniej rozjeżdżona niż kiedyś) i już na nią nie wróciła, przez co ścieżka przestała się samooczyszczać.





Tak na marginesie - ostatnio dosyć często spotykam jakieś zwierzaki (wczoraj żurawie), wracając właśnie w tych rejonach spotkałem jakieś... coś. Niespiesznie przeszło mi dróżkę, coś wielkości mniej więcej sarny, może ciut większe, ale ogólny pokrój i inne cechy wskazywały że to nie sarna (na przykład w głąb lasu ruszyło nie skokami, ale truchtem). Obstawiam że młody jeleń, pierwszy raz spotykam jelenia czy co to było w żyrardowskim lesie. A ponieważ wspomniałem o tym zwierzaku u huanna, to wklejam dialog z jego bikestatsa:

h: Skoro było wielkości młodego jelenia, to może była to stara sarenka?
m: Sarenka? Bez lusterka?

A w lesie sporo wilgoci.



W lipcu i sierpniu zawsze jest najwięcej wałków.



Pogoda przyjemna, nawet mnie trochę pokropiło po drodze, ale potem przeszło.



O, chyba z tej chmury mnie pokropiło, tyle że w jej środek się nie wpakowałem, skrajem jechałem.



Najpierw zgarnąłem dwie kanie, które wczoraj dopiero się rozwijały (trzecia była daleko, i nie chciało mi się po nią tyrpać).




O, ten łepek - tak wczoraj wyglądała kania z powyższych zdjęć.



A potem na jagody, w jagodzinach spędziłem resztę dnia.

To wygląda na karbieniec pospolity.



W międzyczasie się rozpogodziło, ale jak wieczorem wyjechałem z lasu, to już słońce tak nie przygrzewało i było całkiem przyjemnie.