teczka bikera meteor2017

avatar Miejsce robienia kawy do termosu: Żyrardów. Od 2009 nakręciłem 113060.45 km z czego 16358.75 wertepami i wyszła mi mordercza średnia 16.96 km/h
meteor2017 bs-profil

baton rowerowy bikestats.pl

Czerstwe batony

2024 2023 2022 2021 2020 2019 2018 2017 2016 2015 2014 2013 2012 2011 2010 2009
Profile for meteor2017

Pocztówki zza miedzy

Znajomi bikestatsowi

Jakieś tam wykresy

Wykres roczny blog rowerowy meteor2017.bikestats.pl

Kalendarium

Wpisy archiwalne w kategorii

mazowieckie

Dystans całkowity:36996.27 km (w terenie 6288.62 km; 17.00%)
Czas w ruchu:2151:17
Średnia prędkość:17.20 km/h
Maksymalna prędkość:52.20 km/h
Liczba aktywności:556
Średnio na aktywność:66.54 km i 3h 52m
Więcej statystyk
  • dystans 44.80 km
  • 5.00 km terenu
  • czas 02:40
  • średnio 16.80 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Rundka po okolicy - CMK Północ, Jaktorów...

Sobota, 21 października 2017 · dodano: 17.11.2017 | Komentarze 6

Dzień krótki, jak się gdzieś dalej pojedzie to pozostaje potem rypanie po nocy... pogoda taka sobie, ale nie leje. No to taka sobie rundka po okolicy na rozprostowanie ramy.






Podjechałem na CMK Północ... a właściwie łącznicy CMK z linią na Poznań (ale nieukończoną). Kiedyś najciekawszym miejscem było skrzyżowanie dwóch niedokończonych gierkowskich inwestycji - CMK Północ i Olimpijki (autostrada Berlin - Moskwa pierwotnie planowanej na olimpiadę w 1980), piękna kolumnada betonowych podpór w polu.

Po śladzie Olimpijki została wybudowana autostrada A2 (ale po 40 latach nadal niedokończonej), zaś CMK Północ pozostała w takim stanie jak w latach 80. gdy budowa stanęła... chociaż gdyby CMK jako całość z południowym odcinkiem, to powstała w połowie.

Ciekawostką jest, że biegnie ona przy planowanym Centralnym Porcie Lotniczym, swoją drogą ciekawe jak się skończy ta historia, czy tak jak A2 i za 40 lat lotnisko i Kolej Dużych Prędkości będą prawie gotowe, czy może jak CMK Północ?

Póki co m można się wdrapać na gotowy nasyp i rzucić okiem w dół z wiaduktu.



Można też skosztować rosnących tam... hmmm, dziwne to jeżyny, ni to jeżyny, ni to maliny, ni to nie wiadomo co.



Ślimaczki




Przy jednym z przepustów bobry zbudowały tamę.



A to kolejny wiadukt, a właściwe jego przyczółki.




Ślimaków też tu dużo.




O i wiadukt nad wiedenką.



Jaktorów.



O miejscowych ddrk-ach lepiej w ogóle nie mówić, bo cisną się słowa niecenzuralne. Były budowane lub oznaczane po kawałeczku i co kawałeczek to gorzej. Oczywiście w większości kostka, miejscami wąsko na ciągu pieszo-rowerowym itp.



Kiedyś był przyjemny skrót przez skwerek, teraz zlikwidowali zjazd i trzeba jechać nieco naokoło przy wiadukcie pokonując dodatkowe różnice wysokości.



No dobra, dla rowerzysty to dwa machnięcia pedałami, dla pieszych nieco dłuższe obejście... na domiar złego skwerek przecięli rowem, a przejście po rurze jest o tyle niebezpieczne, że łatwo się poślizgnąć.



Ostatni, krótciutki odcinek jest nawet asfaltowy (zakończenie klasyczne), ale po drodze skrzyżowanie i przejazd z przyciskami... albo przyciski zepsute, albo nie reagują na dłoń w rękawiczce, więc przejechałem na czerwonym. W ogóle w tym miejscu zielone światło wzbudzane przyciskami nie ma najmniejszego sensu, tylko utrudnienie dla pieszych i rowerzystów, tyle co ktoś na tym zarobił.



Zajrzałem na cmentarz - mogiła nieznanego żołnierza z 1939 roku. Nagrobek niedawno wymieniony na nowy.



Pomnik, tablice w rogu cmentarza.




I pora wracać, bo niedługo się ściemnia... pojechałem nieco skrótami sprawdzić drogi, niestety jeden odcinek mocno błotnisty i wertepiasty wyklucza sens reszty skrótu. Hmmm, dokąd ja tymi skrótami dojechałem?

Kategoria mazowieckie


  • dystans 45.87 km
  • 15.00 km terenu
  • czas 03:11
  • średnio 14.41 km/h
  • rekord 31.90 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Wzdłuż eSeŁki na wschód 2

Niedziela, 15 października 2017 · dodano: 09.11.2017 | Komentarze 4

las - Osieck - Rudnik - Grabianka - Jaźwiny - Pilawa - Lipówki - Trąbki/Czechy - Garwolin - Miętne - Wola Rębkowska (PKP Garwolin) >>> Warszawa >>> Żyrardów MAPA GALERIA

Pobudka wcześnie rano, śniadanie, zwijanie i pora się wytarabanić z lasu.



Mżysty poranek i zaczynamy keszowanie na eSeŁce. Najpierw wiadukt pod Osieckiem.



Tutaj lavinka spotyka Pana Mariana.



Jedziemy dalej, gdzieś w oddali na łąkach widać jakiś mostek.




Stacja Osieck, tutaj dworca na szczęście nie wyburzyli. Identyczne są w innych miejscach, np. w Tarczynie, Mszczonowie, Puszczy Mariańskiej, ale też na innych trasach, np. między Siedlcami a Czeremcha (tam widzieliśmy w Siemiatyczach i Niemojkach).




Osieckie zdroje... a właściwie jeden zdrój. Jak byłem tu pierwszy raz, to nie był zadaszony i nie było miejsca rozwałkowego.(tablica informacyjna)





W Osiecku zahaczamy jeszcze o cmentarz, gdzie za drewnianą kaplicą jest kwatera z 1939.





O kościół nie zahaczamy, profilaktycznie obejrzeliśmy wczoraj, dziś jak przejeżdżaliśmy to akurat trwała msza... a jak jechaliśmy z cmentarza, to mijaliśmy rowerzystów wracających po skończonej mszy.



No i znów eSeŁka. Jedziemy do skrzynki przy mostku... tam pod nim robimy sobie rozwałkę, bo znów przywiało jakąś mżawkę i to bardziej intensywną.




A przy przejeździe stado kani. Nie mogłem się powstrzymać i zebrałem ze 3-4 ładniejsze.





Kapliczka w Jaźwinach.



I jeden z wiadunktów pod Jaźwinami (okeszowany ze dwa lata temu przez lavinkę). Tutaj udąło się trafić na pociąg.




A potem myk na przystanek Jaźwiny.




Jak zobaczyliśmy jaką trasą prowadzi ten szlak... to stwierdziliśmy, że lepiej się nim nie sugerować. Na przykład od poprzedniego wiaduktu mogliśmy rypać słabymi gruntówami wzdłuż torów, a nie wygodnie asfaltem jak my to zrobiliśmy. Ale oznaczenie fajne.



Dojeżdżamy do węzła kolejowego Pilawa, a właściwie jego północnej części. Krzyżują się tutaj: eSeŁka, Kolej Nadwiślańska (leci tu z Warszawy na Lublin, obecnie linia kolejowa nr 7) i linia z Pilawy na Mińsk Mazowiecki i Tłuszcz (nr 13). ESeŁka przechodzi pod Siódemką, dobija do Trzynastki i z nią razem wjeżdża  do Pilawy łącząc się z Siódemką. Za Pilawą zaś odbija na wschód na Łuków (przy czym nie ma tam dodatkowej łącznicy). Co ciekawe początkowo eSeŁka dobijała do Siódemka i nie było żadnych wiaduktów (które dobudowano później), widać nawet ślad tej łącznicy na mapie, w terenie niestety straszne krzaki.



To tyle teorii, teraz prachtyka. W lewo odbija jednotorowa łącznica w kierunku Mińska i Tłuszcza, a w prawo dwutorowa na Pilawę.




Wiadukty Kolei Nadwiślańskiej... odcinek Otwock - Pilawa jest jednotorowy, ale wiadukt jest przygotowany pod dwa tory.



A drugi ma podpory pod drugi tor... przy czym widać że z innego okresu niż te podtrzymujące obecny wiadukt.



Obrazy rdzą malowane.




Górą leci pociąg osobowy z Pilawy (albo Garwolina).



A dołem dla odmiany towarowy z Pilawy.



W tle posterunek odgałęźny.



Jedziemy pod Siódemką.



I przejeżdżamy przez przejazd przez eSeŁkę (to dwutorowe z lewej) i Trzynastkę (jeden tor z prawej).



Przejeżdżamy wzdłuż torów przez Pilawę, ale tu już tyle razy byliśmy, że tylko parę fotek po drodze i odbijamy w bok.





Wieża ciśnień pod Pilawą.



Wbijamy się w las po jedną ze skrzynek. Na koniec droga robi się podwodna, jesteśmy już prawie przy torach... końcówkę podchodzimy na piechotę.



Hmmm, ten mostek chyba pierwotnie był wiaduktem?



Do torów nijak się nie da dojść suchą stopą, a więc zdejmujemy buty i pokonujemy strumyk w bród.



Po umyciu nóg, rypiemy na Trąbki / Czechy (gdzie jest huta szkła - Huta Czechy). Rzut obiektywem na kościół.



Myk na cmentarz - tam mała kwatera z 1944 przy bramie.



I dalej taka sama w głębi cmentarza z 1939  (choć co najmniej jeden grób z 1940)




Przejeżdżamy przez miejscowość.



Znaleźć zjazd w kierunku stacji nie jest łatwo, ale to chyba właściwa droga?



No i jest - przystanek Huta Czechy.



Ostatnia rozwałka przed Garwolinem, mija nas pojazd techniczny.



Od strony Pilawy nie tak łatwo jest dojechać rowerem do Garwolina - w sumie najłatwiej pociągiem. Można też drogą krajową w kierunku Lublina (dla samobójców), albo kombinować różnymi gruntówami... my od stacji przez las, trocha słaba, ale jakoś się przebijamy. W Garwolinie trafiamy na dawką krajówkę (obecnie ruch jest obwodnicą), gdzie pobocza przemalowane są teraz na pasy rowerowe.



Stopic na dużym cmentarzu wojennym - pochowani są tu żołnierze polscy polegli w 1939, 1944, także żołnierze Armii Czerwonej i jeńcy radzieccy (tablice informacyjne po polsku, rosyjsku i angielsku)








Mamy już mało czasu, więc znowu nie wjeżdżamy do samego Garwolina (przynajmniej tym razem gminę miejską Garwolin zahaczyliśmy wizytą na cmentarz), nie mamy też czasu szukać dawnego garnizonu (po drugiej stronie miasta). Postanawiamy się nie przebijać przez miasto, tylko pojechać sąsiednimi wsiami do stacji Garwolin, która jest poza Garwolinem.

Rzut okiem na dworek we wsi Miętne.



Tradycyjnie trafiamy na roboty drogowe i remont mostka... tym razem mostek zastępczy wybudowany z palet.



A i na samej stacji remont - trwa remont linii kolejowej od Pilawy do Dęblina - pociągi do Dęblina nie jeżdżą, część dojeżdża tylko do Pilawy, a część do Garwolina. Tutaj totalna rozpierducha - nie ma już starego peronu, przejście podziemne zamknięte (można je obejrzeć na zdjęciach z wiosny). Aktualnie rządzi prowizorka.




Pociąg już stoi - jest to zmodernizowany kibel EN57AL, AL to jedne z najnowszych modernizacji EN57, można je poznać po innym czole. Te składy mają najlepsze oznaczenie przedziałów rowerowych spośród pociągów Kolei Mazowieckich. Kiedyś były stosowane maleńkie piktogramy przy wejściu, potem standardem stały się lepiej widoczne na biało malowane rowerki na szybach, ale te są najlepiej widoczne z daleka.



Niektóre modernizacje miały miejsce na rowery tylko z jednej strony składu, tutaj jest z obydwu. Z jednej wieszaki na trzy rowery.



Z drugiej na końcu jest miejsce dla niepełnosprawnych (ale jeśli nie jest zajęte, to da się upchnąć kilka rowerów).



A z drugiej strony ubikacji wieszaki na dwa rowery.



No i tak z przesiadką w Warszawie wracamy do domu.


  • dystans 100.00 km
  • 8.20 km terenu
  • czas 05:47
  • średnio 17.29 km/h
  • rekord 42.80 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Wzdłuż eSeŁki na wschód 1

Sobota, 14 października 2017 · dodano: 07.11.2017 | Komentarze 11

Żyrardów - Mszczonów - Tarczyn - Łoś - Bronisławów - Czachówek - Cendrowice - Sobików - Krzaki Czaplinkowskie - Góra Kalwaria - Ostrówek - Warszawice - Pogorzel - Osieck - las MAPA GALERIA

Na weekend zapowiadali dosyć silny wiatr mniej więcej zachodni, więc kierunek był oczywisty - na wschód! Możliwe były deszcze, ale bez przesady, no cóż zobaczymy czy nas nie zleje.Postanowiliśmy się wybrać na eSeŁkę (S-Ł, licząca 160km linia kolejowa Skierniewice - Łuków), jej zachodni kawałek okeszowaliśmy, wschodnią część też zamierzaliśmy, ale z braku czasu jak na razie założyliśmy raptem dwie skrzynki... za to pałeczkę przejął inny geokeszer i właśnie jego skrzynek mieliśmy zamiar poszukać.

Na początek teren dobrze znany i miejsca często odwiedzany, więc rypiemy z nielicznymi tylko postojami. We Mszczonowie dobijamy w okolice eSeŁki (jej 25 kilometr) i choć do niej samej nie dojeżdżamy to dalej jedziemy już cały czas wzdłuż niej. Za miastem nawet widzimy ją w oddali. Pierwszy większy postój na cmentarzu (chyba ewangelickim) w lesie pod Grzegorzewicami. Drugi w Taczynie. W Bronisławowie wreszcie dojeżdżamy do eSeŁki i ją przekraczamy.



Wjeżdżamy na teren węzła Czachówek, gdzie eSeŁka krzyżuje się z linią radomską. Węzeł wygląda o tak - są cztery łącznice, które umożliwiają zjazd z każdego kierunku w każdym kierunku.



Oto łącznica południowo-zachodnia.



Skrzyżowanie linii, eSeŁka leci dołem pod tym wiaduktem w tle, na pierwszym planie wiadukt drogi. Tutaj górą jechaliśmy pociągiem do Radomia raptem dwa tygodnie wcześniej.



Stacja Czachówek Górny (na linii radomskiej).



I Czachówek środkowy na eSeŁce. Tu obok był budynek dworcowy obsługujący obie stacje, niestety kilka lat temu go wyburzono.



Tutaj szukamy pierwszej skrzynki i robimy sobie większą rozwałkę. Przy okazji trainspotting zza krzaków - lokomotywa Vectron w barwach Deutsche Bahn.



Kibel na linii radomskiej, takim jechaliśmy i my.



Spupek hektometrowy 65,5km, teraz zamiast nich umieszcza się tabliczki na słupach trakcyjnych.



Łącznica północno-wschodnia na nasypie.



A nad nami przelatują klucze dzikich gęsi... znak, że już jesień.




Przejeżdżamy pod łącznicą południowo-wschodnią i wyjeżdżamy z węzła.



Kawałek dalej stacja Czachówek Wschodni.




Stacja jest użytkowana (była przerwa, ale przegapiłem kiedy wznowili ruch) i jest to jedyny odcinek eSeŁki obsługujący ruch osobowy (są czasem jeszcze pociągi dalekobieżne puszczane eSeŁką, ale one się nie zatrzymują na żadnej stacji, od Czachówka do Góry Kalwarii i tylko te dwie stacje są obecnie użytkowane (no, jeszcze Skierniewice, Pilawa i Łuków, ale z nich pociągi nie jeżdżą eSeŁką).

Pociągi z Góry Kalwarii jeżdżą na dwa sposoby:
- za Czachówkiem Wschodnim przez północno-wschodnią łącznicę na linię radomską w kierunku Piaseczna i Warszawy, następną stacją jest Ustanówek
- za Cz. Wsch. przez południowo-wschodnią łącznicę na linię radomską w kierunku Warki i Radomia, dojeżdża do stacji Czachówek Południowy, gdzie zmienia kierunek jazdy... pociąg stoi tu ok. 10 minut, w tym czasie załoga przesiada się z jednej kabiny do drugiej, a dalej pociąg jedzie przez Czachówek Górny i Ustanówek na Piaseczno i Warszawę.

Ta druga trasa jest nieco zaskakująca, no i pociąg jedzie nią jakieś 15 minut dłużej.



Jestem sobie małą, zardzewiałą ciuchcią w krzakach.



Była już wysoce zjadliwa grypa ptaków, oraz afrykański pomór świń, dziś na swojej trasie mieliśmy zgnilec amerykański pszczół.



Na cmentarzu w Sobikowie odwiedzamy kwaterę żołnierzy poległych w 1939.




Mapa wpuściła nas w maliny... albo inne krzaki



Tutaj już dociera autobus miejski z Warszawy i stanął nawet rowerowy park&ride. Chwilę posiedzieliśmy an przystanku, bo zaczęło mżyć.




Dojechaliśmy do Góry Kalwarii, zaczynamy od cyklogrobbingu. Kirkut, rzut obiektywem zza ogrodzenia, bo zamknięty.




Na cmentarzu katolickim kwatera żołnierzy poległych w II wojnie światowej, w tym także w 1939.





Cmentarz ewangelicki zakrzaczony niemożebnie.




Nie zwracałem specjalnie uwagi na zapis nazwisk z kolejnych małżeństw... tyle co mi się obiło o oczy i zazwyczaj jest "I voto, II voto..." ale tutaj żadnego primo voto nie ma, tylko spolszczona wersja: "1 o ŚLUBU..."


Tajemniczy nagrobek z I wojny:

Hier ruht in Gott:
ein unbekannter Infan-
terist der K.u.K. Armee
beerdigt am 26.7.1916
durh eine Kommission
des Militärgerichts
K.u.K. Kreiskommandos
Kozienice und der
Landst. Pion. Kp. XVIII A.K.
die dem Kameraden des
??? "


Góra Kalwaria była w niemieckiej strefie okupacyjnej, więc skoro wojak austro-węgierskie stąd władze z Kozienic, które już były w C.K strefie. W 1916 front był daleko na wschodzie, a do tego nieznany żołnierz piechoty... może przeniesiono tu jego szczątki z jakiejś polowej mogiły?





Podjeżdżamy znów na eSeŁkę, stacja Góra Kalwaria. Budynku dworca też już nie ma, ponoć spłonął, a potem został rozebrany (jakoś w latach 90.).




A tam, w kierunku mostu tory się zbiegają w jeden tor.



Wieczernik Marianki





No to tutaj pora na parę słów o Panu Marianie, założycielu zakonu Marianów. Pewnego dnia Pan Marian poczuł pragnienie... eee, znaczy powołanie i wstąpił do zakonu pijarów. Chciał przyjąć imię zakonne Marian, ale nie pozwolili mu, więc stanęło na Stanisław (dlatego może mało kto kojarzy Pana Mariana z tą historią). Po kilkunastu latach wynikł jednak spór teologiczny, czy można używać do komunii wina jabłkowego (znaczy jabola), rozważania na ten temat sięgały aż do biblijnego jabłka z drzewa wiadomości dobrego i złego, więc stanęło na tym że jednak nie można. Pan Marian jednak nadal się upierał że można, toteż został wywalony z zakonu, ale niedługo potem założył swój zakon - Marianów (w Puszczy Korabiewskiej, zwanej obecnie Mariańską).




No to gdzie jesteśmy? Napis jest przy krajowej pięćdziesiątce, więc litery muszą być jebutne żeby kierowcy je zauważyli... na przykład takich cyferek na białych, okrągłych znakach z czerwoną obwódką zazwyczaj nie zauważają.



Rzut okiem na koszary, a tu okazuje się że trwa remont dwóch koszarowców, elewacje już prawie skończone z wyjątkiem tej jednej końcówki.





Sprawdziliśmy czy żelastwo stoi... no więc haubice stoją, zostały tylko lekko przesunięte.



Natomiast T-34, SKOT i FUG stoją tam gdzie stały.





Jeszcze mały przejazd przez koszary.



Lazaret








Dwa kościoły i kaplica (pocisków brak, o tyle o ile mogłem obejrzeć, bo nie ze wszystkich stron wszystko dało się zobaczyć).





I powrót na eSeŁkę, a konkretnie na most kolejowy przez Wisłę. Jak widać przygotowane jest miejsce na drugi tor, można by tu kładkę pieszo-rowerową puścić. Tutaj mały postój, Góra Kalwaria nie nastrajała do rozwałki, bo duży ruch samochodowy na szosie z Piaseczna, zaś na ławeczkach sporo żuli. Tutaj cisza, spokój, tylko trochę zaczęło mżyć... ale po chwili przestało. W ogóle mżawka w Górze Kalwarii parę razy nas łapała.





O ile do tej pory będąc na tym moście nie mieliśmy okazji trafić na pociąg, o tyle dziś były aż dwa.




Pojechały? Pojechały, no to w drogę. Z jechaniem tą kładką jest problem o tyle, że są spore szpary między deskami, lavince koła w nie nie wpadały, bo ma nieco szersze opony, ale mi i owszem.




Mogiła żołnierzy polskich i austriackich poległych w 1809 roku podczas bitwy pod Ostrówkiem (wiki), czyli w czasie wojen napoleońskich. Wojska polskie pokonały tutaj austriackie przygotowujące most do przeprawy przez Wisłę.




A obok przy kościele, jeszcze pomnik z tej okazji.




Natomiast na cmentarzu kwatera z II wojny światowej, spoczywają tu głównie żołnierze polscy polegli 12 września 1939 roku, podczas próby likwidacji niemieckiego przyczółka na prawym brzegu Wisły.





Kościół w Warszawicach z okazałą dzwonnicą.



Opuszczony kościół w Pogorzeli, dawniej mariawicki, obecnie katolicki ale nieużytkowany.




Kościół w Osiecku (to drewniane, to chyba plebania). Ponieważ znów zaczyna mżyć, a na wieczór zapowiadali deszcz, postanawiamy nie szukać już żadnych skrzynek, tylko wbić się do lasu i rozbić namiot nim lunie.





Znaleźliśmy taką wiatkę na szlaku końskim - ławeczka, stoliczek i miejsce na zaparkowanie konia (my zaparkowaliśmy namiot). No teraz może nawet lać, a miejsce po ognisku tak położone, że możemy piec kiełbaski siedząc na ławce pod daszkiem. Rzut okiem na regulamin - "biwakowanie i palenie ognisk może odbywać się wyłącznie w miejscach do tego przeznaczonych". Hmmm, uznajemy więc że jest to miejsce przeznaczone... w każdym razie żadnego zakazu nie ma.

Ponieważ zostało dosłownie kilkaset metrów do 100km dzisiaj, to dokręcamy chociaż zazwyczaj tego nie robimy. Niedaleko trafiamy na zaparkowany samochód i grzybiarza, który wkrótce wsiada i zaczyna jechać... a z naprzeciwka drugi samochód, jak się okazuje leśnik. Najpierw zatrzymał grzybiarza i z nim pogadał (jak my jechaliśmy, to były szlabany na wjeździe do lasu, więc grzybiarz musiał wjechać inną drogą), a potem podjechał do nas (na szczęście ogniska jeszcze nie rozpaliliśmy). Chwile pogadaliśmy, wyjaśnił że objeżdża żeby sprawdzić czy wszystko w porządku... ale idę o zakład że doskonale wiedział że tu ktoś jest, pewnie my albo grzybiarz wpadł w jakąś fotopułapkę.

Jak pojechał, to jeszcze na wszelki wypadek wstrzymaliśmy się jakiś czas z rozpalaniem ogniska (miejsce wyglądało na użytkowane nieoficjalnie, nie było typowo zabezpieczone). A deszczu w końcu nie było.





Regulamin ( powiększenie)



  • dystans 88.06 km
  • 13.00 km terenu
  • czas 04:57
  • średnio 17.79 km/h
  • rekord 38.60 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

A na Radom kury jadom 2: Złota Jabolowa Jesień

Niedziela, 1 października 2017 · dodano: 19.10.2017 | Komentarze 5

materac z mchu - Ulów - Waliska - Nowe Miasto nad Pilicą - Łęgonice - Nowe Łęgonice - Sadkowice - Szwejki Nowe - Szwejki Małe - Biała Rawska - Zawady - Studzieniec - Żyrardów (MAPA)

Galeria zdjęć z wyjazdu

Noc dosyć zimna - jakieś 2-3 stopnie, może dlatego poranek jakiś taki leniwy i zbieramy się wyjątkowo powoli.



Gotuje się woda na kawę.



A teraz grzeje się woda do mycia zębów.



Kawa zbyt szybko stygnie, więc trzeba kubek wstawić do podgrzewacza.



Spacer po lesie zaowocował zebraniem
- 9 podgrzybków
- 2 zajączków
- 1 sitka



Decyduję się nawlec je na nitkę i przytroczyć na bagażniku... a właściwie na namiocie.



Uśmiech grzybiarza.



A tak to wyglądało na starcie i po kilku godzinach jazdy w słońcu i wietrze... całkiem ładnie się podsuszyły, niesety parę odpadło na początkowym, wertepiastym odcinku, kiedy nie zaczęły podsychać, kurczyć się i lepiej trzymać na nitce.




No to pora wyjechać z lasu.




Pod lasem natykamy się na stary, opuszczony sad i napełniamy sakwy jabłkami. Obok są już nowe, niskopienne sady. Tak na marginesie - wjeżdżamy w strefę przejściową, są jeszcze tunele z papryką, ale pojawiają się też sady jabłkowe. Potem jest las, Pilica i za Nowym Miastem folii już nie ma, same sady.



Trochę drewnianej zabudowy po drodze... a droga przez las gruntowa i dziurawa niemożebnie. Do tego pobocza zawalone samochodami (sezon grzybowy), my jednak w dobrym miejscu nocowaliśmy - głębiej w lesie, podjechać samochodem za bardzo się nie dało, więc i grzybiarz z kulawą nogą nam się nie przyplątał z rana.




Kościółek, tzw. kaplica na Borowinie... obecnie w Waliskach. Ponoć wybudowany w XVII w. przy cudownym źródełku. W 1850 kuria zamknęła kościół i zakazała organizowania odpustów "z powodu odbywających się podczas odpustów burd i pijatyk".



Nepomuk



Furtka... ponieważ sama się otwiera, jest zastawiana kamieniem, który też jest pomalowany na zielono.




Na jednym z fotostopów minęło nas dwóch grzybiarzy... trochę gubili grzybów, bo chwile potem zauważyliśmy  jeden walający się na asfalcie.



Widok przez stawy i dolinę Pilicy na Nowe Miasto.



Przekraczamy Pilicę i rzut okiem z mostu na pałac.




W Nowym Mieście ruszamy poszukać pozostałości po Zakładzie Przyrodoleczniczym, bo o ile ostatnio udało mi się znaleźć budynek zakładu, to już pozostałości ujęcia wody nie. Tym razem znając już teren, przeanalizowałem dostępne zdjęcie (o stąd) i wytypowałem  potencjalną lokalizację... okazało się, że prawidłowo, bo faktycznie znaleźliśmy kapliczkę. Wyjaśniło się dlaczego poprzednio jej nie znalazłem - była na terenie ogrodzonym (choć da się na niego wejść), z dala od drogi i w krzakach.




Jako cokół służy rura ujęcia wody.




Kluczowy okazał się ten widok na budynki pozostałe po zakładzie, jak dotarliśmy w miejsce skąd tak je widać, to i kapliczkę dało się namierzyć. 




Od Nowego Miasta jedziemy trasą, która w znacznej części pokrywa się z tą, którą pokonałem 2,5 miesiąca wcześniej. Dlatego nie wrzucam teraz zbyt dużo zdjęć z Nowego Miasta, okolic i miejscowości na trasie, bo były już w odpowiednim wpisie.

Pod MiGiem



Górna część ulicy Pilicznej.




Nowy witacz, ostatnio był jeszcze ten stary.



Parę widoczków po drodze.





Z Łęgonic i Górki Zgody, żeby nie jechać szosą główną, objeżdżamy bokiem - trochę asfaltu, ale też trochę gruntówy. Po drodze okzało się, że górka zmieniła się z powodu żwirowni w dołek.





Babie Lato, a właściwie zaczyna się już Złota Polska Jesień... jesiony się złocą, niektóre gałęzie klonów też już łapią kolory, poza tym zielono. Co ciekawe, w Ameryce taką pogodę o tej porze roku nazywa się Indiańskim Latem (Indian Summer).





Jedziemy przez warecko-grójeckie zagłębie sadownicze.



No i na co ci było Szwejku tu przyjeżdżać? Nie wiedziałeś że na polskich drogach panuje prawo dżungli i trup się gęsto ściele? Ostatnio ten znak widziałem jeszcze w pionie.



  • dystans 69.83 km
  • 10.30 km terenu
  • czas 03:59
  • średnio 17.53 km/h
  • rekord 36.70 km/h
  • rower Miejski Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

A na Radom kury jadom 1: od ślubu do ślubu

Sobota, 30 września 2017 · dodano: 18.10.2017 | Komentarze 5

Żyrardów >>> Warszawa >>> Radom - Sławno - Wacławów - Jarosławice - Przytyk - Wrzos - Wrzeszczów - Młodynie Dolne - Bukówno - Żydy - Kostrzyń - las (MAPA)

Galeria zdjęć z wyjazdu

Lecim na Szczecin
Pędzim na Będzin
Walim na Koszalin
A na Radom kury jadom

Pobudka skoro świt, żeby złapać pociąg po siódmej, żeby jakoś w miarę wcześnie dojechać do Radomia, a nie popołudniu. Zieeew! Moglibyśmy jechać później, ale 5 minut to ciut za mało na przesiadkę, tak mamy na Zachodniej zapas 40 minut. Zwłaszcza że co prawda pociągi jeżdżą w miarę punktualnie, ale jednak jest remont torów osobowych za Grodziskiem i w każdym momencie może coś pier... pieprz... się popsuć.



Jedziemy do Warszawy zmodernizowanym kiblem (jedna z najnowszych modernizacji EN57AL - ma nawet WiFi w odróżnieniu od Pendolino), od Grodziska jedzie torami dla pospiesznych i się nie zatrzymuje... aż nagle przed Pruszkowem staje i stoi. 5 minut, 10 minut, 15... kierownik pociągu ogłasza że jest awaria rozjazdów, ale już naprawiona i pociągi ruszyły, tyle że przed nami jest jeszcze kolejka pociągów. Jeszcze jakiś czas stoimy, aż w końcu niespiesznie ruszamy, stoimy jeszcze we Włochach i przed Zachodnią i mija te 40 minut zapasu.

Jeszcze nadzieja, że jak coś się zepsuje to inne pociągi też są poopóxniane i może jednak ten do Radomia złapiemy. lavinka sprawdza w apce z rozkładem jazdy i tam się wyświetla, że odjechał punktualnie... ja tam jednak nie mam zaufania do tych komunikatów i podejrzewając że lecą trochę z automatu, toteż gdy wysiadamy na Zachodnią, idziemy na odpowiedni peron, a tam - wyświetla się Radom! No to biegiem z ciężkimi rowerami po schodach na górę, ufff pociąg wjedzie za chwilę, zdążyliśmy!



Podjechał kolejny zmodernizowany kibel (nieco starsza modernizacja EN57AKM), miejsca na rowery trochę jest, ale są też te nieszczęsne składane siedzenia, ludzie się tam porozsiadali i połowa miejsc dla rowerów jest wyłączona... a miejsc siedzących w pociągu nie brakowało. W tym rowerowym zakątku jest w sumie 5 rowerów (foto 1), 2 nasze upchnęliśmy obok kibla (foto 2 - na szczęście tam siedzonka nie były jeszcze zajęte), a 2 rowerzysów którzy wsiedli później (nie ma nazdjęciach), już się nie mieściło nigdzie i musieli stać na pomoście trzymając rowery).




Z Zachodniej wystartowaliśmy mając z 15 minut opóźnienia, ale dojechaliśmy w zasadzie punktualnie ok. 11-ej. A to jest nasz pociąg.



W peronach czekały też kolejne, można się było przesiąść do Dęblina, Drzewicy... o, a ten jest taki jakim jechaliśmy z Żyrka.




No to ruszamy - nie wbijamy się do centrum, tylko jedziemy na opłotki Radomia do skansenu. Po drodze raz jest ddr-ka, raz nie ma... ale jak jest, to w miarę przyzwoita, asfaltowa. Fotostop przy stacji Radomskiego Roweru Miejskiego.





Oto jest i skansen...



Mieliśmy farta, bo dziś tu pustawo, ale jutro byśmy się nadziali na sporą ilość ludzi.



Mapa skansenu (powiększenie)



Ostre słońce i straszne kontrasty... dlatego ciężko robiło się zdjęcia - jasne plamy na słońcu, czarne plamy cienia. Do robienia zdjęć w mocno zadrzewionym skansenie nie był to niestety najlepszy dzień.

Kościół, lavinka doczytała się ciekawostki:
- A wiesz, że ten kościół można wynająć na ślub? Czasami można więc źle trafić i może być problem ze zwiedzeniem. - potem okazało się, że to były trochę prorocze słowa, ale o tym przekonamy się później.




Kurniko-gołębnik





Żywe kury też były, ale w innej zagrodzie.



Dzielnica wiatraków.





Jeden z dworków.



Wystawa uli, rzeźb itp.




Wieża widokowa... jak się okazało, zamknięta. Jako że była na uboczu, to wbiliśmy się na nią, w zasadzie trochę zniszczone były tylko deski tarasu, a sama wieża w dobrym stanie.



Mostek i ścieżka przyrodnicza też zamknięte.



Obiekt drewniany o konstrukcji szkieletowej oszalowanej deskami, oparty na luźno ułożonych kamieniach polnych. Dach jednopołaciowy pokryty deskami. Wewnątrz dół ziemny. Jest to obiekt sanitarny, który pojawił się w zagrodach w latach 30. XX w. na mocy zarządzenia władz II Rzeczypospolitej.



Potocznie nazywany "sławojką".



Jeszcze parę fotek skansenowych.





No i wyjeżdżamy z Radomia, trochę gruntowo i wertepiasto, ale nie chcieliśmy rypać głównymi szosami wyjazdowymi.  Po drodze trafiamy na jakieś przygotowania do wesela, jakieś baloniki na ogrodzeniu przed bramą, dalej kilka osób dekoruje... kucyka, wplatając mu wstążki w grzywę, jeszcze na skrzyżowaniu na początku wsi ustawia się kilka osób. Potem dowiemy się co to było (prawdopodobnie).

Pomnik i cmentarz wojenny pod Wacławowem. W tym rejonie w czasie II wojny był obóz pracy i stalag.





Jest skrzynka, całkiem ładnie przygotowana.



Hmmm, ta betonka taka podejrzana... może właśnie poniemiecka z II wojny? Nieco dalej jest jeszcze jeden odcinek betonki, ale udało się go ominąć.



Kościół z międzywojnia we wsi Przytyk. Pod kościołem przygotowania do ślubu, sprzątanie dziedzińca, ktoś ustawia statyw od aparatu.

Z czego jest znany Przytyk? Z Ogólnopolskich Targów Papryki... mam to nawet zaznaczone na mapie. Jednak w odróżnieniu od Sadkowic, Białej Rawskiej, czy Tarczyna gdzie można spotkać kwiatowe jabłka gruszki, czy nawet jabłkową fontannę, tutaj nie spotykamy żadnych paprykowych elementów zdobiących wieś. Tak na marginesie, tutaj jeszcze niewiele szklarni, dopiero w rejonie Wrzeszczowa masowo pojawiają się tunele foliowe z papryką (czasem z czym innym, chyba cukinię jeszcze wypatrzyliśmy, albo ogórki), które towarzyszą nam do końca dnia.



Wrzos - kościół z XVI wieku, ale potem rozbudowywany i przebudowywany. Tutaj razem z nami pod kościół podjeżdża para młoda i goście, w tym część na motorach starając się robić jak najwięcej hałasu... Szybko oglądamy kościół i uciekamy na cmentarz, w samą porę, bo zaczyna się "palenie gumy", hałas taki że nawet na cmentarzu nas ogłusza, na szczęście uniknęliśmy zadymienia i całego tego smrodu. Potem motory odjeżdżają i jest już ciszej, może pojechali popierdzieć na ślubie w następnej wsi.




Aha, tutaj są dwa pociski - miejscówka namierzona online, więc zaskoczenia nie ma, tyle że mogłem teraz sprawdzić, policzyć i porobić zdjęcia. To jedyne nowe pociski na trasie, w innych kościołach nic nie znalazłem, następnego dnia były w kościołach w rejonie Nowego Miasta, ale tamte już latem zinwentaryzowałem.




A poza tym przy wejściu jest okolicznościowa tablica.



Na cmentarzu odnajdujemy dwie mogiły zbiorowe powstańców styczniowych (tutaj info o nich)







Nepomuk



A tutaj taki przytyk do huanna (powiększenie, oraz druga tablica). Czy gmina Przytyk zaliczona, hę?



Zaraz za Wrzosem wpadamy w stadko krów... eee tam takie stado, po doświadczeniach sprzed paru lat z Podlasia sprawnie się przez nie przebijam. Przypominają mi się podlaskie "unijne kałówki" - drogi świeżo wybudowane z dofinansowaniem unijne, ale totalnie obsr... nawiezione krowiakiem, toteż z nawierzchni nie były to asfaltówki, ale właśnie kałówki.




Osiemnastowieczny kościół we Wrzeszczu. Tutaj dla odmiany ślub trwa, a przynajmniej jak twierdziła lavinka tak wynikało z treści kazania, bo ja się nie wsłuchiwałem oglądając kościół pod kątem pocisków (brak).



Obok dosyć zaskakujący skwerek... figury fundowane przez mieszkańców (o czym świadczą odpowiednie tabliczki), obecnie klimatycznie zapuszczony, niestety drewniane ławki z oparciami również w stanie rozkładu, ale te betonowe nadal nadawały się do użytku, toteż skorzystaliśmy z jednej z nich przy okazji rozwałki.





Nim wyjedziemy, rzut obiektywem na dworek zza krzaków.



Jak wspominałem, przed Wrzeszowem zaczęły się duże ilości tuneli z papryką, a poza tym trafiło się pole dyniowe.



Kaplica cmentarna w Bukównie.




 
Nowy i stary nagrobek pułkownika Czachowskiego, który poległ w Powstaniu Styczniowym, jednak teraz jest to grób symboliczny, bo w 1938 szczątki przeniesiono do Radomia (tablica informacyjna, oraz jeszcze kilka informacji).

Nowsza tablica - być może z międzywojnia, ale może być i późniejsza.  Co ciekawe złotą farbą poprawione zostały niektóre wyryte fragmenty: data chyba z 1937 na 1938 9obie daty można spotkać tu i ówdzie),  PRZENIESIONO I POCHOWANO na PRZENIESIONE I POCHOWANE (albo odwrotnie), O.O. (czyli ojców) przed BERNARDYNÓW jest dwa razy w jednej i drugiej linijce... a poza tym chyba zjedzona została jedna literka i pierwotnie było BERNADYNÓW. Kliknij w fotkę żeby powiększyć.



Obok zachowany stary nagrobek, ale już bez zachowanych napisów (na jednym z kamieni jest tylko ledwie widoczny wyryty napis CZACHOWSKI).



Kościółek w Bukównie, tutaj znowu ślub... ale skończony, przed kościołem młoda para, część gości się rozjeżdża, część jeszcze składa życzenia, w środku następna msza ale chyba już zwykła, a nie ślubna.





Aha, dojechaliśmy na Zapilicze... no tak coraz bliżej Pilicy jesteśmy.



Z cyklu zwyczaje ślubno-weselne. Po drodze mijamy dwie grupki osób czekające z bukiecikami kwiatów. Jak się okazuje, czekają żeby zatrzymać orszak weselny... ponoć jest taki zwyczaj, ponoć robił się nawet specjalne "bramy" do zatrzymania orszaku (może spotkany wcześniej kucyk był częścią bramy?), składa się życzenia, a młodzi muszą się wykupić wódką i/lub cukierkami.

Orszak weselny - jak ładnie to brzmi, jednak w chwili obecnej jest to po prostu sznur samochodów (drugie tyle poza kadrem).



Hę?



I znów ciągną się uprawy papryki.




Aha, jak mijaliśmy jakąś drewniana chałupkę, to rzucaliśmy tekstem -  "O, Muzeum Wsi Radomskiej!"



Kościółek w Kostrzyniu, w środku msza, ale już chyba nie ślubna, co poznajemy po tym że okolica nie jest zawalona samochodami. No i dalej się wbijamy w las znaleźć miejsce na nocleg.




  • dystans 73.82 km
  • 4.50 km terenu
  • czas 04:25
  • średnio 16.71 km/h
  • rekord 33.30 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Weekend Bez Samochodu 2: Przygoda czyha za winklem

Niedziela, 24 września 2017 · dodano: 07.10.2017 | Komentarze 8

las - Stare Litewniki - Chłopków - Górki - Czuchów - Zaborze - Patków - Niemojki - Lipiny - Przesmyki - Łęczycki - Paprotnia - Hołubla - Krześlinek - Golice - Żabokliki - Siedlce >>> Warszawa >>> Żyrardów (MAPA)

Album ze zdjęciami

Poranek w grzybach... standarcik - podgrzybki, zajączki, maślaki, nawet czubajki (ciekawe jak je tutaj nazywają). A na zdjęciach lakówki ametystowe i czubajka czerwieniejąca.




Okop jakiś, cy cuś innego?



Śniadanie, napełnianie termosów, pakowanie, zwijanie namiotu i jedziemy. Co prawda dziś cały czas w województwie mazowieckim, ale prawie cały czas na historycznym Podlasiu, aż dojeżdżamy do... Małopolski (Siedlce).

W Starych Litewnikach skok w bok po skrzynkę, bo w ciekawym miejscu - ładna kapliczka, a przy niej trzy kamienie, dwa z wyrytymi krzyżami, a trzeci z datą 1636 i ponoć nazwiskiem IWAN ZISZENIA (aczkolwiek tego już nie jesteśmy w stanie przeczytać). Prawdopodobnie nagrobek.






Po drugiej stronie tajemnicza mogiła.



Chłopków - kościół, dawna cerkiew. Kiedyś tu była parafia unicka, jednak wraz z likwidacją diecezji unickiej w Królestwie polski w 1875 - wiki (tak, już jesteśmy na terenie dawnego Królestwa Polskiego, więc dziś będzie się ta data przewijać, a nie 1839) zmieniona na prawosławną, potem zaś "w 1890 roku z nakazu władz carskich rozebrano dotychczasową drewnianą świątynię. Na jej miejscu w tymże roku wzniesiono nową, murowaną cerkiew", czyli tą z poniższego zdjęcia. W 1918 cerkiew została rewindykowana (wiki o rewindykacji w międzywojniu) i od tej pory jest kościołem katolickim. (historia - źródło)

Akurat trwała msza, ale że było chłodnawo to ludzie siedzieli w środku i ani oni nam, ani my im nie przeszkadzali i spokojnie mogliśmy obejrzeć kościół/cerkiew. A ksiądz akurat mówił o bezpieczeństwie na drogach i przekazywał apel policki łosickiej o zachowanie ostrożności, bo w tym roku już 6 osób zginęło w powiecie. Sporo więc uwagi poświęcił kierowcom, a n akoniec pieszym (np. obowiązkowe odblaski poza terenem zabudowanym), czy rowerzystom (obowiązkowe oświetlenie). Ruszyliśmy dalej i chwilę później minął nas jakiś samochód grzejący zdrowo ponad stówę... tiaaa.



lavinka prezentuje jak w tym miejscu jechać, by nie zarobić gałęzią w głowę.



Kolejny kościół - w Górkach. Ten nieco starszy , na stronie diecezji opis skromy, wynika że zbudowano go w latach go w latach 1517-1622. Ciekawa jest wzmianka: "na pewien okres czasu, kościół zajęli arianie, aż dopiero za Bpa Bernarda Maciejowskiego powrócił do katolików", ów biskup był prymasem Polski w latach 1606-08, więc obstawiam że wtedy kościół wrócił do katolików (więc zanim kościół został dokończony).

Nieco obszerniejszy jest opis na tej stronie i nie do końca pokrywa się z powyższymi danymi - z niego wynika że budowa kościoła trwała jeszcze dłużej, ruszyła w 1517 lub 1529, a ukończono go dopiero pod koniec XVII wieku i w 1698 został konsekrowany (ta data się powtarza). A wracając do tematu unitów, to po wydaniu ukazu tolerancyjnego w 1905 roku "w parafii Górki 5980 unitów zamieszkujących okoliczne wioski przeszło do kościoła rzymsko-katolickiego".



"Fronton kościoła ozdobiony jest trzema pruskimi pociskami armatnimi, które w czasie pierwszej wojny światowej w 1915 r. poważnie naruszyły kościół (na murach kościelnych było aż 36 dziur po pociskach). W roku 1919 kościół został odrestaurowany po zniszczeniach wojennych."




Tablica z łacińskim napisem, którego tłumaczenie znajdziecie na stronie, którą powyżej linkowałem (powiększenie)



Nagrobek za kościołem.




Dworek w Puczycach (informacje o dworku - info 1, info 2)



Skoro na poprzedniej weekendówce były zdjęcia pól dyń, to i teraz zatrzymałem się, żeby strzelić fote.



Ponownie kolej Siedlce - Czeremcha.



Hmmm... skorzystać, czy nie? Gruntówa nie nastraja do skrótu, zresztą rzut oka na mapę i okazuje się że skrót względnie niewielki.



Młyn na rzeczce... już myślałem, że będzie okazja wysłać huannowi tradycyjne pozdrowienia znad Tucznej ale nie. Rzeczka nie Tuczna, a Toczna się nazywa.



Wtem!



No, teraz jestem gotowy na wjazd do strefy zagrożonej... jak zimą przeglądałem komunikaty na stronie Głównego Inspektoratu Weterynarii w związku z wystąpieniami w naszej okolicy przypadków ptasiej grypy (tutaj wpis grypowy), to widziałem że są też komunikaty o wystąpieniu afrykańskiego pomoru świń. O ile epidemia grypy wygasła, to ASF się trzyma (tutaj mapa, a tu komunikaty)

Dowcip polega na tym, że w zasadzie przez całą wycieczkę przebywaliśmy w obszarze zagrożenia, a tam gdzie pojawiły się pierwsze tabliczki, to wjechaliśmy do obszaru ochronnego...




Od czasu do czasu trafiamy na jakieś drewniane chałupki... ech i pomyśleć, że kiedyś całe wsie tak wyglądały.



Kolejny kościół (z 1783), tym razem w Niemojkach.





Kaplica pogrzebowa za kościołem.



W Niemojkach podskakujemy do stacji kolejowej i robimy sobie postój na peronie. Dworzec taki jak w Siemiatyczach, czy na S-Ł.



Dworzec, czy peron?





Zwykle jeżdżą tutaj dwa szynobusy Kolei Mazowieckich na trasie Siedlce Czeremcha, jeden Warszawa-Siedlce-Czeremcha i dwa Przewozów Regionalnych Hajnówka-Czeremcha-Siedlce. Każdy z nich w te i z powrotem, czyli na odcinku Siedlce-Czeremcha jest 5 kursów w te i 5 kursów we wte.



Domek na prerii...



Krzyż choleryczny, zachowała się inskrypcja, choć ledwie da się odcyfrować pojedyncze słowa - POWIETRZA, WOJNY, ZACHOWAJ NAS PANIE. GŁODU i OGNIA są już zupełnie nieczytelne.





Hmmm, może by tak na skróty do Majówki? Hmmm, 7... ale czego 7? Pewnie miesięcy. To jakby nie liczyć wypada pod koniec kwietnia, zatem żaden to skrót.



Kościół w Przesmykach (1776r.), na pierwszy rzut oka może wyglądać na murowany, zwłaszcza że jest dosyć dużym a do tego dzwonnica bramna obok w podobnych kolorach jest właśnie murowana, ale nie... kościół jest drewniany.






Kaplica cmentarna tamże.



Oho, zbliżamy się do ogniska... trzeba przedsięwziąć kolejne środki ostrożności.



Strzępki mat dezynfekcyjnych.



Kościół w Paprotni (z 1750). I tu zdziwko, bo na zdjęciach był w kolorze dzwonnicy, a ostatnio przeszedł remont i zmienił kolor - o tak wyglądał (nie on jeden na naszej trasie), widać że remont niedokończony (część okien), ale na szczęście jest na tyle gotowy, żeby dało się zrobić zdjęcia.

"W 1876 r. w ramach represji za udzielanie posług religijnych unitom z sąsiedniej wsi Hołubla, których świątynię zamieniono wcześniej na cerkiew prawosławną, kościół w Paprotni został zamknięty przez rząd carski. Od tego czasu świątynia niszczała, gdyż zabroniono ją także remontować. (...) Równocześnie w Paprotni potajemnie posługiwali księża z Siedlec. W tym celu pod prezbiterium kościoła wykopano korytarz, którym można było dostawać się do wnętrza pomimo zapieczętowanych drzwi. Do dziś z tyłu prezbiterium, w kamiennej podwalinie świątyni, istnieje niewielkie okno, którym wchodzono z zewnątrz. Natomiast w posadzce po prawej stronie prezbiterium, znajduje się wejście do tego podziemnego korytarza. W 1905 r. w wyniku ogłoszenia przez cara ukazu tolerancyjnego, nastąpiły pewne swobody religijne. W 1906 r. delegacja parafian wyruszyła do Petersburga, aby osobiście prosić cara o wydanie zgody na otworzenie kościoła i przywrócenie parafii. Ostatecznie imperator pozwolił tylko na możliwość sprawowania nabożeństw w świątyni paprockiej, na co wystawił odpowiedni dokument, poświadczający jego wolę." Ponieważ kościół przez te lata niszczał, przeszedł od razu generalny remont, parafia zaś została przywrócona w 1919. (info)




No i docieramy do wspomnianej chwilę wcześniej Hołubli... skoro i tak tu byliśmy, to postanowiliśmy nie jechać drogą powiatową, tylko boczną do kościoła (choć on dosyć nowy z lat 1940-42). Okazało się, że warto było, bo miejsce ciekawe z kilku względów.



Oto i kościół. Kiedyś była tu cerkiew (a właściwie kolejno dwie drewniane cerkwie), najpierw prawosława, a po Unii Brzeskiej unicka, zaś od 1875 cerkiew prawosławna, to ostateczna likwidacja diecezji unickiej i przyłączenie jej do kościoła prawosławnego, już we wcześniejszych latach prowadzono działania mające na celu likwidacji kościoła unickiego, min. usuniecie z obrządku i wystroju cerkwi elementów łacińskich, a przywrócenie prawosławnych, a nawet przebudowa cerkwi by upodobnić je do rosyjskich. Właśnie opis takich działań znalazłem we fragmentach kroniki parafialnej, dostępnej na tej stronie.

"W 1867 r. przybył do Hołubli naczelnik powiatu siedleckiego, pułkownik Kaliński ze strażnikami, wójtem i pisarzami, aby wynieść organy cerkiewne. Unici z Hołubli próbowali stawić czoła reformatorom religijnym, lecz 19 rodzin nie mogło stawić znaczącego oporu. W listopadzie 1872 roku, po wyrestaurowaniu cerkwi przez rząd, przybyła nowa ekspedycja, aby tym razem wyrzucić ołtarze, obrazy, chorągwie, a przywieziono nowe, prawosławne prestoły i różne ikony. Parafianie widząc to uradzili przedsięwziąć możliwe środki, w celu niedopuszczenia, aby tymi nowościami skalano świętość ich cerkwi. Na ten opór ostro zareagował pułkownik Kaliński, słowami:
„Wszystko to jest polskie i buntownicze, kto śmie upominać się za to, ten się buntuje przeciw carowi, a więc godzien będzie kary”.

Hołublanie po naradzie zamilkli, ale jak tylko naczelnik ze strażnikami odjechał, pownosili wszystkie wyrzucone przedmioty do cerkwi. Kaliński przyjechał wtedy powtórnie do Hołubli ze strażnikami, Kozakami i całą gminną kancelarią i otworzywszy cerkiew rozkazał wszystko nie wynosić, ale wyrzucać, nie szczędząc przy tym w samej cerkwi obelg i zniewag w odniesieniu do świętości. Wtedy parafianie, wszyscy 19 gospodarzy, stanęli u drzwi cerkwi i nie pozwalali, aby w ich obecności bezczeszczono ołtarze i obrazy i urągano ich wierze. Na rozkaz Kalińskiego, strażnicy i Kozacy zaczęli bić unitów, używając pałaszów i nahajek. Sam naczelnik rzuciwszy się pomiędzy lud z drewnem w ręku począł go rozbijać i kaleczyć po głowach. Za przykładem naczelnika strażnicy z Kozakami rozgromili parafian i każdego na rozkaz swojego wodza przed cerkwią kładli i bili. Wyrzuciwszy z cerkwi parafian i wszystkie ich świętości poczęli wnosić swoje prestoły i ikony. "


Dalej można znaleźć opis represji wobec opornych unitów, w tym deportacje mężczyzn wgłąb Rosji... przy czym było wiele ofiar śmiertelnych. Po ukazie tolerancyjnym z 1905 unici hołublańscy przechodzili na katolicyzm, a cerkiew została zamknięta w 1907 "W Hołubli pop prawosławny był obsadzany od samego początku. Kiedy „upornych” wywieziono na wygnanie, oczekiwał, że następne pokolenia powoli nawykną. Czekał na próżno, nikt dobrowolnie do cerkwii nie przychodził. Ostatecznie czując się niepewny, przeniósł się do Czołomyj, ta wioska uchodziła bowiem za najbardziej sprawosławioną."

Takii kawałek podsumowujący: "W 1875 r. kościół zabrali moskale katolikom unitom na cerkiew, a ostatni ks. Unicki Łukaski zmarł w Węgrowie. Do 1907 r. w tym kościele administrowali popi, poczem wynieśli się do cerkwi pounickiej w Czołomyjach. W 1915 r. wraz z moskalami wyszli i popi, a Niemcy kościół oddali katolikom. 15 sierpnia 1918 r. Dziekan Siedlecki na mocy upoważnienia Kurii biskupiej lubelskiej dokonał poświęcenia. Parafia została erygowana 1 maja 1921 roku. "

To nie koniec historii, bo w latach 1940-42 w miejscu starej, drewnianej cerkwi/kościoła został wybudowany obecny kościół, przy czym wybudowano go z cegły pochodzącej z ruin zbombardowanych w 1939 Siedlec. "Już w listopadzie 1939 r. mieszkańcy Hołubli, Uziąb, Stasina i Czubaków codziennie po 20-30 furmanek (wozy kute żelazem, w zimie sanie) przywozili cegłę do Hołubli. Każdorazowo, codziennie w transporcie cegły brał udział na trasie Siedlce-Hołubla ks. Pielasa, który posiadał dokument wystawiony przez dr Friedricha Gercke zezwalający na transport cegły. Przez okres 1939/1940 i wczesnej wiosny cegła na budowę kościoła została przywieziona do Hołubli na plac budowy. Kobiety, dzieci, młodzież całą zimę czyścili cegłę. "

"Na fundamencie cokół na wysokości około metra z kamienia łupanego. Z pól przywożono potężne głazy. Kamień łupano na miejscu. Prace te wykonywali: Józef Iwański i Marian Jurek. Specjalnymi stalowymi dłutami wybijali w kamieniu na jednej linii otwory co 5-7 cm, wkładali dwie blachy i pomiędzy blachy wbijali stalowe kliny młotem. Na cokole ułożono mury z cegły. Cegły podawano ręcznie. Na wysokości cegły wnoszono po rusztowaniach na specjalnych noszach plecakowych, aż do wysokości 13,5 m. "

Stary kościół funkcjonował do momentu gdy nowy był gotowy w stanie surowym, wtedy "został przeniesiony do Golic, omurowany pustakami, funkcjonuje do dzisiaj jako dom mieszkalny."



Stacje drogi krzyżowej posiadają tabliczki z komentarzem nawiązującym do historii unitów z Hołubli (powiększenie)





Krzyż-pomnik unitów, na tablicy tylko kilka nazwisk, ale lista ofiar jest dłuższa - można znaleźć np. w linkowanej wyżej kronice (tablica 1, tablica 2)







Drewniane przedszkole




A ten obelisk obok, to "Pamiątka 10-lecia niepodległości Polski 1918-1928"



Jedziemy dalej, to zdjęcie zrobiłem ze względu na drogowskazy... ale okazało się kluczowe do dalszej drogi. Otóż przejazdu na wprost nie ma, roboty drogowe, a ta żółta tablica to schemat objazdów. Aha, druga połowa dnia i zaczynają się przygody komunikacyjne, rzut oka na mapę - aha, pewnie remont mostka na Liwcu, mam nadzieję że zrobili jakąś kładkę (zwykle robią, nie zawsze ale górny Liwiec to nie dolna Bzura, czy Utrata gdzie kładek nie robili), a może da się po nim już przejść. W ostateczności rzeczka nieduża, może da się w bród.

Objechać niby się da - ale na pewno nie tak jak proponują, bo przez Mordy sporo nadrabiamy i rypiemy wojewódzką, przez Suchożebry mniej ale krajową. Można kombinować lokalnymi drogami (odległość podobna jak głównymi), ale jest ryzyko że stracimy sporo czasu na gruntówach... niby trochę zapasu czasu mamy do pociągu, ale chcemy jeszcze to i owo w Siedlcach obejrzeć. No nic, na razie na Krześlin, potem na most i zobaczymy na czym stoimy.



Kościół w Krześlinie, ukończony w 1740, był tu klasztor dominikanów, potem bernardynów, ale został zamknięty w 1865... ta data często się powtarza przy historii klasztorów, bo na terenie zaboru rosyjskiego zlikwidowano większość klasztorów - najpierw ukazem z 1832, a potem po Powstaniu Styczniowym ukazem z 1864 - wtedy w Królestwie Polskim ze 192 zamknięto 114, a resztę podzielono na etatowe (35) i ponadetatowe (48 - nie mogły przyjmować nowicjuszy, a gdy liczba zakonników spadała poniżej 8, były zamykane) . Zamknięto też prawie wszystkie z pozostałych po 1832 klasztory na pozostałych ziemiach zaboru (wiki).

Budynków klasztoru obecnie już nie ma, zostały rozebrane w XX wieku, ponoć materiał części z nich posłużył do dobudowania naw bocznych kościoła.



Dziś chyba jakiś odpust, cy cuś... na szczęście było już po imprezie, przy ulicy senne stragany, bo ludzi już nie było, a na dziedzińcu kościoła, odgrodzonym wysokim murem, w ogóle żywej duszy, cisza, spokój w sam raz do zwiedzania.

Przed kościołem mogiły wojenne - dwie z 1939, jedna z 1945 i jeszcze krzyż-pomnik "Poległym w walce o wolność Polski 1914-1920".







Jedziemy na most i przy kapliczce rzut okiem na kościół z daleka.




Na miejscu okazało się, że to faktycznie remont mostu, jest kładka, ale dojście dosyć błotnistym polem. Przy okazji pomogliśmy starszej pani wnieść rower po wysokim nasypie na drogę. Tak więc kolejna przygoda komunikacyjna zakończyła się szczęśliwie i nie trzeba było pokonywać rzeczki wpław, czy rypać naobkoło.




Liwiec w tym miejscu uregulowany i niespecjalnie malowniczy... dopiero dalej w dole biegu jest zachowany w naturalnym stanie.



Już prawie w Siedlcach, ale we wsi Golice jeszcze trochę drewnianej zabudowy się ostało.



No i wjeżdżamy do Siedlec.



Postanawiamy kawałek objechać ddr-ką skuszeni względnie nową kostką, jednak po chwili żałujemy tej decyzji, bo dalej jest stara, fazowana i mocno wertepiasta kostka, brrr.



Jedziemy przez Siedlce





Rzut okiem na pałac Ogińskich (wiki)




Mijamy kolumnę toskańską - "kolumna w stylu barokowym, wzniesiona w 1783 roku, kosztem Aleksandry Ogińskiej" (wiki)



Od kolumny ciężko się przebić na drugą stronę szosy do lapidarium, toteż objeżdżamy uliczkami do normalnego skrzyżowania, a przy okazji stopik przy neogotyckiej katedrze (wiki)




Trzeba przeczekać aż przejdzie Krucjata Różańcowa.



I wreszcie docieramy do lapidarium urządzonego na terenie starego cmentarza katolickiego, z którego wydzielono też część prawosławną (info).







Nagrobek generała Maxa von Wallenberga gubernatora siedleckiego w czasie I wojny - Militärgouvernement Siedlce to jedna z jednostek administracyjnych, na które było podzielone Generalne Gubernatorstwo Warszawskie utworzne przez niemieckie i austro-węgierskie władze okupacyjne (wiki). Mam album Das Generalgouvernement Warschau, z którego wklejam zdjęcie generała i jego grobu (przed wykonaniem niniejszej płyty).




 
Dla wariaga obfociłem zaś wszystkie, lub prawie wszystkie nagrobki z cyrylicą (wszystkie w albumie z wycieczki). Poniżej te okołowojskowe z czasów rosyjskiego garnizonu w Siedlcach, a więc żony rosyjskiego generała-majora.



Oraz dwa porośnięte mchami i porostami nagrobki żołnierzy. Niestety niektóre nagrobki trochę bez sensu umieszczone, tak że inskrypcje zasłonięte przez nagrobki z pierwszego rzędu, stąd ta druga fotka jest jaka jest - trochę niewyraźna, bo pod skosem, a do tego było ciemno i w ogóle.




Kontynuujemy cyklogrobbing, kolejny fotostop to cmentarz wojenny. Był to cmentarz wojenny z czasów I wojny światowej, tutaj znajdował się grób generała Maxa von Wallenberga. Jednak po wojnie szczątki pochowanych tu żołnierzy (w tym generała) przeniesiono do kwatery w innej części cmentarza, a tu powstał cmentarz żołnierzy polskich poległych w wojnie polsko-bolszewickiej... z pierwotnego cmentarza do dziś zachował się pomnik, tylko tabliczki są inne (zdjęcia archiwalne pomnika). Ta kwatera z I wojny ponownie została ekshumowana w 2001, a szczątki przeniesiono na cmentarz wojenny do Puław (tak jest w artykule, ale wydaje mi się że chodzi o zbiorczy cmentarz Polesie w powiecie puławskim, na który prowadzone są ekshumacje żołnierzy niemieckich z II wojny światowej).

Później na cmentarzu pochowano żołnierzy poległych w czasie II wojny światowej, ale próżno po internetach szukać szczegółów na ten temat, a groby są w większości bezimienne i też trudno się zorientować na miejscu. Na cmentarzu są też groby powojenne, w tym prawdopodobnie z walk z partyzantką antykomunistyczną.

Warto dodać, że był tu także cmentarz żołnierzy niemieckich z II wojny światowej - kilka lat temu przeprowadzano ekshumacje i z ok. 750 pochowanych tu żołnierzy wydobyto szczątki 290. Pozostali byli pochowani np. pod chodnikiem (ekshumacje miały się odbyć przy okazji remontu), albo są tam obecnie groby cywilne. Są to informacje sprzed paru lat, od tej pory mogły być jeszcze jakieś prace (informacje o ekshumacjach - artykuł).










No to pora na dworzec kupić bilet - po drodze miłe zaskoczenie, a mianowicie pasy rowerowe. Które mają zrobiony zjazd na ddr-kę (plus, że nie trzeba się teleportować, albo inaczej kombinować), niestety jakimiś wertepiastami, zwłaszcza w drugą stronę chodnikiem (za to minur). Dalej kostkowa ddr-ka, ale ujdzie bo kostka niefazowana i jeszcze względnie nowa.





Po zakupie biletu, jako że jeszcze mamy zapas czasu, uzupełnienie jedzenia na drogę (chleb się skończył) w Biedronce pod dworcem i myk pod dawną cerkiew, którą widzieliśmy po drodze z oddali. A to siedlecki cechy rzemieślnicze.



Dojeżdżamy do dawnej cerkwi (1867-69), obecnie jest to kościół garnizonowy. Po przebudowie w okresie wojennym jest, mówiąc oględnie - taki sobie. Trudno się jednak dziwić, że po latach zaborów w międzywojniu cerkwie, które stanowiły symbol rosyjskiego panowania burzono lub przebudowywano na kościoły usuwając charakterystyczne elementy... wystarczy poczytać choćby powyższą relację i dzieje okolicy w czasie zaborów. Niemniej jednak trochę żal, bo jako cerkiew z kopułami itp. świątynia była dużo ładniejsza. (tu zdjęcia archiwalne cerkwi)





Świątynia jest bardzo ładnie położona - na skrzyżowaniu (ale nie pod kątem prostym) dwóch ulic - alej. Przecinając taką aleję jadąc na dworzec, z daleka widzieliśmy kościół.




Dworzec w Siedlcach jaki jest każdy widzi. Chyba nikt nie będzie żałował jak się go zburzy by postawić coś nowego, albo gruntownie przebuduje (a tak wyglądał przed wojną)




Czekamy na pociąg, ale to oczywiście nie koniec przygód, bo na polskie koleje zawsze można liczyć. Jesteśmy na peronie trochę wcześniej, żeby spokojnie załadować się z rowerami i zająć miejsca. Liczyliśmy na wcześniejsze podstawienie pociągu, ale okazuje się że nie zaczyna on biegu w Siedlcach, tylko leci z Łukowa. Prawie na pewno piętrus, więc musimy się władować do wagonu sterowniczego gdzie są miejsca na rowery.

Czekamy, tłum gęstnieje... w międzyczasie przyjeżdża szynobus Kolei Mazowieckich z Hajnówki i połowa pasażerów dołącza do tłumu. Większość pasażerów tłoczy się z przodu, bo tam jest przejście podziemne z dworca, bo tam wjechał szynobus. Teraz wszystko zależy czy wagon sterowniczy będzie z przodu (niedobrze), czy też z tyłu (hurra).



Wjechał pociąg z Łukowa, piętrus, wagon sterowniczy z przodu... szlag! Tłum wali do środka, a tam już wszystkie miejsca zajęte, ludzie stoją, po władowaniu się do środka będzie niezły ścisk... niby tam na dole jest sporo pustej przestrzeni, ale w tych warunkach nawet nie ma co liczyć o wepchnięciu się tam z rowerami i to z sakwami. Konduktor coś tam rozmawia z podróżnymi, ale nie zastanawiam się nad tym co mówi, bo sytuacja jest kryzysowa, trzeba działać - łapiemy rowery i pędzimy na tył pociągu.

Z tyłu luźniej, są nawet wolne miejsca siedzące (tak z 1/3... no może 1/4) i jedna pani z rowerem na pomoście. Mamy do wyboru stać z rowerami przez całą podróż i cały czas je przestawiać, bo i tak byśmy trochę zastawiali wyjścia i przejścia, jest też zaułek który normalnie jest też przejściem do kolejnego wagonu, ale teraz ten wagon jest ostatni.

Z jednej strony są składane siedzenia, ale siedzi na nich dwóch panów, no to proszę ich żeby się przesiedli, bo miejsc jest dużo... jeden bez problemu zgadza się na naszą propozycję, ale drugi kwęka, że przecież na pomoście jest dużo miejsca. Ożesz ty dziadu, to tobie się nie chce się d...y ruszyć i przesiąść na sąsiednie siedzenie, a przez to mamy całą drogę sterczeć trzymając rowery? No to wysunąłem argumenty, że tam blokujemy wejście wsiadających i wysiadających, że jeszcze kilku rowerzystów może wsiąść itp. W końcu łaskawie przesiadł się (widać go na fotce poniżej - przesiadł się z lewej na prawą).

To właśnie przez takich osobników nie lubię takich składanych siedzonek, które często są montowane w miejscach przeznaczonych dla rowerów - niby idea jest słuszna, bo dzięki temu jest lepiej wykorzystana przestrzeń i jak nie ma rowerów to jest kilka dodatkowych miejsc siedzących, ale praktyka jest taka, że nawet jak połowa miejsc jest wolna, to tutaj ktoś się rozklapsnie i jak się go poprosi żeby się przesiadł to zaczyna kwękać, a czasem się w ogóle zaprze i nie bo nie. A poza tym jak pociąg jest nieco bardziej załadowany, to wtedy są problemy z wpakowaniem roweru.

Proponujemy jeszcze pani żeby się dostawiła ze swoim rowerem, ale nie skorzystała. Ostatecznie ja znajduję sobie miejsce na dole, lavinka stwierdza że tam dla niej za duszno i siada na schodkach w pobliżu drzwi, bo tam więcej powietrza. A ja dopiero teraz składam sobie co mówił konduktor, zdaje się że namawiał ludzi żeby zamiast ładować się do pierwszego wagonu, poszli dalej bo tam jest luźniej, ktoś chyba bał się że pociąg odjedzie, bo konduktor odpowiedział "Ja to zarządzam, więc nie odjedzie" ale chyba nikogo, albo mało kogo udało mu się przekonać.



No dobra, ale o co chodzi z tą Łukowską Rzeźnią że taka załadowana? Po pierwsze niedziela wieczór, ludzie wracają do Warszawy. Po drugie jest z Łukowa, a stamtąd pociągi kursują co 2-3 godziny, ten jest w Warszawie ok 18-ej i to bezpośredni, a następnym jest się o 22-ej i trzeba w Siedlcach się przesiąść. No i po trzecie, od Siedlec jest to pociąg przyspieszony i to znacznie - między Siedlcami, a Warszawą Wschodnią zatrzymuje się tylko na 3 stacjach i jedzie 49min (dla porównania przyspieszony którym jechaliśmy w piątek i potem wraca, zatrzymuje się na 6 stacjach i jedzie 1:03, a zwykły osobowy ma aż 22 stacje i jedzie ponad 1:20).

Tak więc szczęśliwie dla nas za Siedlcami prawie się nie zatrzymuje, osób kilka wsiada, ale niewiele i do samej Warszawy są miejsca siedzące... jakby sterowniczy był z tyłu, to w ogóle nie byłoby sprawy i kolejnej przygody komunikacyjnej. W Warszawie szybka przesiadka, bo nasz pociąg już stoi, ale musimy się przemieścić na inny peron - oba nasze pociągi na poniższej fotce.



Tutaj luz, oczywiście potem trochę osób podosiada, prawie połowa miejsc  będzie zajęta, ale w porównaniu z Łukowską Rzeźnią luzik. Na Zachodniej jeszcze dosiada babcia z Kluską i tak dojeżdżamy do domu.



Tak więc rzeczywiście wycieczka z przygodami - komunikacyjnymi drogowo-mostowo-kolejowym, na szczęście wszystkie dobrze się skończyły i nie mieliśmy z ich powodu zmiany trasy, czy istotnych opóźnień choć na początku każda z sytuacji tym groziła. Po kolei były to:
- czkawka szynobusu zaraz za Siedlcami
- most kolejowy na Bugu w remoncie
- wiatrołom w lesie za Bugiem
- most na Liwcu w remoncie
- Łukowska Rzeźnia







.


  • dystans 89.32 km
  • 10.50 km terenu
  • czas 05:33
  • średnio 16.09 km/h
  • rekord 36.50 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Weekend Bez Samochodu 1: Podlaskie klimaty

Sobota, 23 września 2017 · dodano: 04.10.2017 | Komentarze 2

grzyby w krzakach - Dobrowoda - Kleszczele - Milejczyce - Hornowo - Żurobice - Siemiatycze - Siemiatycze-Stacja - most na Bugu - Stare Mierzwice - Sarnaki - krzaki (MAPA)

Album ze zdjęciami

Na początek wzmianka historyczna o tym jak wyglądała przynależność tych terenów w czasach zaborów (to będzie istotne przy wzmiankach o odwiedzanych obiektach) - otóż na północ od rzeki Bug początkowo był to zabór pruski a na południe austriacki. Od 1807, gdy postało Księstwo Warszawskie , objęło ono tereny na południe od Bugu, a te na północ trafiły do zaboru rosyjskiego i podział ten utrzymał się po wojnach napoleońskich, tyle że na południe od rzeki była granica Królestwa Polskiego (do granic na zachodzie i północy na Nurcu i Narwi nie jechaliśmy).

Poranek w mokrym lesie, za to grzybów po prostu zatrzęsienie... nie dało się rozbić namiotu, żeby nie spać na grzybach. Rano najpierw nie padało, ale gdy już się pakowaliśmy to zaczęło kropić, a potem rozpadało się nieco bardziej. Na szczęście namiotu nie zdążyliśmy złożyć i mogliśmy w środku przeczekać. Trochę popadało, ale w końcu przeszło i mogliśmy się zwijać.



Grzyby wszelakich gatunków, głównie niejadalne, ale jadalne też się trafiały. Na przykład okazało się, że rowery postawiliśmy na kurkach. Były też kozaki, zajączki, podgrzybki, jakiś prawdziwek... nie zbieraliśmy jednak, bo po deszczach dosyć namoknięte, nawet w normalnych warunkach pewnie by się do transportu nie nadawały, a co dopiero do wiezienia przez dwa dni.




Kania, która wczoraj w nocy witała nas przy bocznej dróżce, którą wbijaliśmy się w krzaki.



Widłaki



No to jedziemy, o ile wjazd w las był piaszczysty to wyjazd błotnisty... a Green Velo poleciało asfaltem, to ewidentne przeoczenie, nasza trasa jest bardziej urozmaicona i wnioskujemy o zmianę przebiegu szlaku!



Pod Dobrowodą przekraczamy linię kolejową Czeremcha - Hajnówka.



Dobrowoda nad rzeczką Dobrowódką, to całkiem przyjemna wieś, w której jest trochę drewnianej zabudowy.




I tu się okazuje, że wróciliśmy na Green Velo... i już po chwili trafiamy na bruk! Wzorem lokalsów jedziemy chodnikiem, a potem ścieżką, na szczęście odcinek brukowy ma tylko 400m. Jakby kto się pytał jak na mapce GV jest oznaczona ta nawierzchnia, to jest to "kostka/płyty".




Spokojnie dojeżdżamy do Kleszczeli, mamy zamiar podjechać do centrum wsi obejrzeć kościół, cerkwie i zrobić zakupy w sklepie... Green Velo jednak zaczyna jakoś dziwnie kręcić, widzimy znak MOR - 1 i postanawiamy podjechać przetestować ten MOR, bo potem chyba nie będzie okazji.

A to przykład jednej z ewidentnych niedoróbek - znak postawiony za słupem, tak żeby nie było wszystkiego widać.



Co się okazuje - MOR jest poza szlakiem, który odbija dalej w kierunku Hajnówki nie wjeżdżając do środka wsi. Sam MOR (Miejsce Obsługi Rowerzystów) jest gdzieś na opłotkach, od szlaku prowadzą osobne znaki. Zarówno GV, jak i odbitka do MORu doskonale omijając zabytki i inne atrakcje Kleszczel, w tym sklepy.



No i trafiliśmy w końcu na MOR, na który składają się:
- wiatka z ławkami i mapą szlaku
- ławki ze stołem
- toi-toi  ukryty za wiatką
- stojaki rowerowe
- kosze na śmieci



Kosze na odpady segregowalne... brak kosza na odpady niesegregowalne. Poza tym nie ma podpisów, są tylko kolory klap. Ponieważ nie pamiętam, który kolor co oznacza (bo u nas jest jeden kosz ogólny na wszystkie odpady segregowalne... no, jakiś czas temu pojawił się jeszcze na szkło), to po chwili wahania wrzucam słoik i pokrywkę razem do pierwszego lepszego kosza, a sądząc po zawartości wszyscy robią dokładnie tak samo. To tyle jeśli chodzi o segregację.



Jest mapka poglądowa całego szlaku, ale brak bardziej przydatnej na szlaku mapki szlaku w najbliższej okolicy. Jest też lista najważniejszych i najbardziej znanych atrakcji turystycznych na całym szlaku, ale co z tego że są oznaczone atrakcje np. okolic Przemyśla, gdy nie ma nic o zabytkach i atrakcjach Kleszczeli i najbliższej okolicy.



MOR postał obok siłowni plenerowej, może to był główny powód tej dziwnej lokalizacji?



No i to tyle, jeśli chodzi o Green Velo, bo odbijamy zwiedzić Kleszczele, a potem w zupełnie innym kierunku. Odcinek szlaku, którym jechaliśmy był generalnie ok, ale czytając testy szlaku na stronie Zielonego Mazowsza okazuje się że trafiliśmy po prostu na jeden z lepszych odcinków "Od Czeremchy jakość szlaku znacząco się poprawia. Możemy spokojnie poruszać się na zasadach ogólnych po wygodnych i mało uczęszczanych drogach lokalnych." (tutaj test odcinka Grabarka - Puszcza Białowieska, a tutaj także innych odcinków).

Oczywiście to nie przypadek, bo nie jechaliśmy szlakiem "na pałę", tylko planowaliśmy trasę tak by jechać głównie asfaltami, najlepiej bocznymi. A tak wygląda podsumowanie powyższego testo: "Te kilkadziesiąt kilometrów szlaku należy w ocenie podzielić na dwie części. Pierwszą część, od Grabarki do Czeremchy, należy omijać szerokim łukiem. (...) Drugą część trasy, od Czeremchy do Hajnówki i Białowieży, można z czystym sumieniem polecić praktycznie każdemu rowerzyście. Poza drobnymi mankamentami i uwzględniając kilka korekt przebiegu jest on wygodny..."

Jak wcześniej wspominałem, ponieważ kiedyś nie ładowała mi się mapa szlaku na stronie GV, potem ignorowałem już ten szlak. Teraz po powrocie sprawdziłem i okazało się że mapa działa (pewnie dlatego że jest "po sezonie", lavinka twierdzi że w środku nocy też kiedyś udawało jej się ją odpalić). Okazuje się że w końcu dodali informację o nawierzchni szlaku (początkowo chyba tego nie było)... jednak dobór kolorów jest dosyć dziwny, bardzo nieintuicyjny, kolory są zbliżone do siebie, a szary znika na podkładzie Open Street Map... mając całą paletę barw można było to dużo lepiej dobrać. Poza wspomnianym oznaczeniem gdzie bruk jest oznaczony jako kostka/płyty (a to istotna różnica w nawierzchni), znalazłem też błąd - w Czeremsze przy stacji zaznaczyli gruntówę, a jest tam asfalt.

Ponad dwa lata temu jechaliśmy częściowo po śladzie szlaku, który dopiero miał powstać, rzuciłem więc okiem na przebieg szlaku w tym rejonie i widzę że w Kodniu też objeżdża miejscowość skrajem, omijając wszelkie atrakcje. W testach ZM piszą tak:  "W Kodniu szlak zupełnie niepotrzebnie zbacza na ścieżkę z kostki przy drodze lokalnej. Ścieżka jest kiepskiej jakości, niebezpieczna, omija zarówno główne atrakcje miejscowości jak i bazę noclegowo-gastronomiczną. Lepiej trzymać się drogi wojewódzkiej." Wniosek więc, że nie jest to jednostkowy przypadek, tylko częstsza praktyka i lepiej na szlak nie liczyć, samemu się przygotować do zwiedzania miejscowości na trasie... zwłaszcza że na mapę nie są naniesione atrakcje, a nawet gdyby, to w wyszukiwarce miejsc (osobna zakładka) w Kleszczelach nic ciekawego nie ma poza informacją turystyczną, oraz miejscami noclegowymi.

Oznakowanie szlaku jest dobre, przynajmniej na razie, bo już kilku znaków ewidentnie brakuje... pytanie czy będzie on utrzymywany w dobrym stanie i jak będzie to wyglądać za kilka lat.

Podsumowując - trafiliśmy na w miarę dobry odcinek szlaku, nie jeden z tych bardziej krytykowanych, jednak jest sporo drobiazgów, do których można się przyczepić, które co prawda nie dyskwalifikują szlaku jako takiego, ale przy takiej inwestycji, która została przygotowana na setki milionów, zastanawiająca jest ilość niedoróbek... no cóż, jak się to robiło w pośpiechu na ostatnią chwilę, żeby zdążyć wydać kasę w terminie, żeby nie cofnęli dotacji, to tak to wygląda. A to  jest jeden z lepiej ocenionych odcinków.


Opuszczamy szlak i zwiedzamy Kleszczele - najpierw drewniana cerkiew. Tak, to na zdjęciu to nie jest dzwonnica, tylko sama cerkiew... a właściwie jedno i drugie, a właściwie... no to może po kolei. Historia jest dosyć dokładnie opisana na Wikipedii (patrz: cerkiew i dzwonnica), poniżej z grubsza tylko streszczę.

W tym miejscu znajdowała się drewniana cerkiew św. Mikołaja, była to cerkiew prawosławna, parafia nie przyjęła postanowień Unii Brzeskiej z 1596 i pozostała przy prawosławiu, w latach 1632-35 przechodziła z rąk do rąk i w 1635 komisja królewska nakazuje zwrot cerkwi prawosławnym ... ale to nie koniec historii, w 1648 unici siłą zajmują ostatecznie cerkiew. W 1709 zostaje zbudowana dzwonnica (obiekt z poniższego zdjęcia). W 1839 następuje likwidacja Kościoła Unickiego w zaborze rosyjskim (W Królestwie Polskim zaś w 1875) i cerkiew staje się znów prawosławna. W 1915 roku prawosławni mieszkańcy Kleszczel udają się na bieżeństwo, a cerkiew ulega zniszczeniu... ocalała jedynie dzwonnica, która to obecnie pełni funkcję prawosławnej cerkwi filialnej, również p.w. św. Mikołaja.



Naprzeciwko druga, murowana cerkiew Zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny (historia na wiki), której filią jest drewniana dzwonnica-cerkiew. Jej dzieje nie są aż tak burzliwe, ale również ciekawe.  Otóż w tym miejscu znajdował się drewniany kościół katolicki, który został zamknięty w 1866, a w następnych latach w jego miejscu stanęła cerkiew prawosławna. Ponoć materiału z rozebranego kościoła użyto do jej budowy... hmmm, cerkiew jest murowana, więc może do konstrukcji dachu? "Inwestycja została opłacona przez rosyjski skarb państwa, natomiast miejscowi parafianie zgromadzili kwotę 3299 rubli i 49 kopiejek na zakup wyposażenia". Konsekrowana w 1877 od tego momentu była cerkwią parafialną, a drewniana cerkiew po drugiej stronie ulicy (a obecnie dzwonnica-cerkiew) jej filią.

Ta cerkiew dla odmiany uległa zniszczeniu pod koniec II wojny światowej "W lipcu 1944 cerkiew została spalona podczas działań wojennych. Całkowitemu zniszczeniu uległ dach i większość wyposażenia wnętrza, uszkodzeniu uległ ikonostas." Po wojnie odbudowana, sprawdzałem czy nie ma pocisków, ale nie.




Oto jeden z nagrobków z medalionem poświęcony słudze bożemu Joannowi i wszystkim żołnierzom poległych na polach bitew w 1915 roku (napis - powiększenie). Tak się zastanawiam, czy data 1933 to data śmierci Joanna, czy też data wystawienia symbolicznego nagrobka poległemu w 1915 mężowi.



Odnośnie medalionu, podlinkowałem wariagowi, który stwierdził "Ciekawa fotka bo na wierzchu czapki krzyż opołczeńca (coś w rodzaju pospolitego ruszenia) a na otoku typowa żołnierska 'kokarda'". Jak jednak szybko googlnąłem, to okazuje się  że takie zestawienie nie było jakieś niezwykłe i rzadkie, bo szybko trafiłem na taką oto fotkę.



Na skwerkach rzeźby-krzesła. Ten drugi skwerek spory w centrum Kleszczeli, zadziwiające że tam nie zrobili MORu, bo prowadząc szlak (lub chociaż odbitkę do niego) dałoby się obejrzeć zabytki Kleszczeli. Poza tym pomnik Zygmunta I Starego, na którego polecenie założono tę miejscowość i nadano jej prawa miejskie (Kleszczele straciły je w 1950, a odzyskały w 1993).




I jeszcze kościół p.w. św. Zygmunta Burgundzkiego z drewnianą dzwonnicą. Pierwotnie kościół znajdował się tam, gdzie obecnie cerkiew, ale po Powstaniu Styczniowym "Ukazem (Nr 38/1866) Konstantego von Kaufmana, gubernatora grodzieńskiego i wileńskiego w dniu 30 czerwca 1866 roku kościół kleszczelowski został zamknięty, a całe beneficjum, pięć dzwonów i trzy obrazy przejęli prawosławni."

Dopiero po wydaniu przez cara ukazu tolerancyjnego w 1905 roku (kilka słów o tym na pocztówkach) i była możliwość wybudowania nowego kościoła, który powstał w latach 1907-10 w nowym miejscu (patrz też historia kościoła). Dzwonnica jest z 1923.





A w kościele pocisk, wysoko z prawej w elewacji. Z tablicy informacyjnej: "W czasie wojny sowiecko-niemieckiej  w czerwcu 1941 roku świątynia została poważnie uszkodzona przez artyleryjskie pociski, a ślad po jednym z nich można zobaczyć w bryle po prawej stronie". Dodatkowo można przeczytać, że remont miał miejsce w 1946.

Na starszych zdjęciach (foto wiki) sprzed odmalowania elewacji, widać że tuż pod pociskiem była napisana data - jakby 1945... tak przynajmniej mi się wydawało, ale teraz jak się przyglądam, to równie dobrze mogło to być 1946. Musiałbym mieć lepsze zbliżenie, a ponieważ daty już nie ma, to nie mogłem sprawdzić osobiście.



Jeszcze odwiedzamy sklep by nabyć pieczywo itp, jakaś kapliczka po drodze.



I opuszczamy miasteczko Kleszczele... żeby pasował do nazwy, witacz jest umieszczony w krzakach.



Jedziemy na zachód drogą wojewódzką, ruch jest owszem, ale na szczęście niezbyt duży i tak dojeżdżamy na opłotki Milejczyc i do cmentarza żołnierzy radzieckich. Kilka lat temu zniszczony, teraz po remoncie... choć już nie tak klimatyczny jak kiedyś. Została jeszcze wielka dłoń, oraz sierp i młot na ogrodzeniu jeśli chodzi o detale nadające niepowtarzalny charakter miejscu, ale nie ma już czerwonych gwiazd sterczących z tablic nagrobkowych, a napis na pomniku już zwyczajny, taki od linijki z komputera na prostym postumencie (kiedyś udawał flagę). Tak wyglądał kilka lat temu - galeria.








No i wjeżdżamy do samych Milejczyc - najpierw pod kościół, drewniany z XVII wieku, a obok dzwonnica z 1740 (informacje o kościele). Ten kościół również został zamknięty w 1866, a następnie zamieniony  na cerkiew prawosławną. Ponownie przejęty przez katolików w 1917 roku.




A ten budyneczek obok, to chyba parafia z ok. 1900 roku.



Synagoga z 1927, po wojnie mieścił się tu Dom Kultury z kinem i biblioteką... w latach 80. ruszyła przebudowa budynku, według projektu który zakładał znaczną ingerencję w wygląd, ale jednocześnie zachowanie dwóch ścian z zachowaniem oryginalnych otworów okiennych i uzupełnienie detali. Jednak prace  przebiegały niezgodnie nawet z tym projektem - "Przemurowano otwory okienne i drzwiowe, większość zmniejszono oraz zmieniono ich kształt, zbito również detal elewacyjny". W latach 90. przebudowa stanęła i budynek stoi opuszczony do dziś.





Myk dalej przez Milejczyce.



Cerkiew prawosławna p.w. św. Barbary, wzniesiona w latach 1899–1900 (poprzednią zniszczył pożar w 1859). Parafia i wcześniejsza cerkiew, były najpierw prawosławne, a po Unii Brzeskiej unicki - "Obecny na synodzie w Brześciu (1596) proboszcz milejczyckiej parafii złożył podpis przeciwko postanowieniom zawieranej unii. Mimo to prawdopodobnie już w XVII w. obydwie cerkwie stały się unickie." Ponownie prawosławne od 1839 i likwidacji wyznania unickiego w zaborze rosyjskim (wiki: cerkiew, parafia).

Jeszcze parę lat temu cerkiew była niebieska (foto), ale po remoncie jest teraz brązowa. Na teren nie mogliśmy wejść, bo trwały jakieś prace przy alejkach, furtce itp. i wejście przez jedną furtkę było zagrodzone, a z drugiej strony furtka zamknięta.



Zahaczyliśmy też w międzyczasie o cmentarz, gdzie jest prawosławna cerkiew cmentarna p.w. św. Mikołaja z 1890 roku (wiki), to już chyba co najmniej trzeci obiekt w tym miejscu i tak jak parafia, były one kolejno prawosławne, unickie i znów prawosławne.



Odbijamy z drogi wojewódzkiej i bocznymi asfaltami jedziemy do Siemiatycz. Po drodze klimatyczne wiatki przystankowe, ale gdy zdecydowaliśmy że pora na jakiś postój, to trafił nam się zwykły blaszak... za to ładnie zamaskowany chmielem i barszczem (zwyczajnym).





Mały skok w bok do cerkwi w Żurobicach -dawniej unicka, obecnie prawosławna, z 1805 roku, pierwotnie znajdowała się na południe od wsi, ale w 1845 przeniesiona na cmentarz przy drodze przez wieś i tam jest do dziś. Wieża dobudowana dopiero w 1953.

Do niedawna również była niebieska (foto), niestety furtki na dziedziniec zamknięte na cztery spusty, więc tylko fotki zza ogrodzenia.




No to jedziemy dalej, powrót do szosy pod wiatr, a potem dalej mniej lub więcej z wiatrem (tak jak większość trasy dzisiaj).






W Siemiatyczach witają nas jakieś cpr-y i ddr-y... ot przykład, boczna uliczka osiedlowa z uspokojonym ruchem (wyniesione przejścia), ale jest kostkowy ddr i zakaz jazdy ulicą. Po ok. 150m jest skrzyżowanie z rondem i koniec ddr-u - trzeba albo zejść z roweru i z buta udać się za winkiel, przejść przez ulicę i tam za winklem z powrotem można jechać ddr-em. Można też zjechać na ulicę, a za rondem trzeba z powrotem zjechać na ddr. Ja zjechałem na rondo, ale dalej już olałem śmieszki i pojechałem normalnie ulicą do kolejnego skrzyżowania 150m dalej.



Docieramy do całkiem przyjemnego zalewu... przyjemny głównie dlatego, że jest pusto. Postanawiamy tutaj więc zrobić sobie kolejną rozwałkę.






Po odpoczynku jedziemy zwiedzać, pierwsza na trasie jest malowniczo położona na wzniesieniu cerkiew. To bodaj trzecia z kolei cerkiew w tym miejscu, początkowo była to parafia prawosłana, potem unicka "Przeszła na własność Kościoła unickiego formalnie natychmiast po podpisaniu aktu unii brzeskiej, de facto zaś w 1614". Tak jak inne cerkwie na naszej trasie, od 1839 do chwili obecnej jest prawosławna. Parafia była uboga, a cerkiew w złym stanie, opisywana tak: "budynek w ostatecznej ruinie, kryty słomianym dachem". 

I znów po Powstaniu Styczniowym nastąpiły zmiany, w tym przypadku budowa nowej, murowanej cerkwi obok starej drewnianej (rozebranej dopiero jakiś czas po wybudowaniu nowej). "Budowa świątyni została sfinansowana częściowo przez skarb państwa rosyjskiego (3 tys. rubli), z daru biskupa brzeskiego Ignacego oraz ze składek parafian, którzy również za darmo pracowali przy wznoszeniu obiektu. Właściciele cegielni Ciecierski i Fanshawe przekazali na ten cel po 25 tys. cegieł, 10 tys. zaś pozyskano z rozbiórki części budynków katolickiego klasztoru misjonarzy. Według Dobrońskiego trzytysięczna dotacja państwowa pochodziła z wymuszonej na pozostałych mieszkańcach Siemiatycz kontrybucji, podobnie wymuszono na właścicielach cegielni przekazanie „daru”".

W 1915 cerkiew została zamknięta, ponieważ duchowieństwo i znaczna część prawosławnych mieszkańców udała się na bieżeństwo. (wiki - historia cerkwi, historia 2)



Studzienka i zachowane nagrobki z cmentarza przycerkiewnego.




Pomnik na pamiątkę bieżeństwa w 1915 roku (parę słów o tym w wiki), czyli wielkiej ucieczki i ewakuacji przed Niemcami, gdy w 1915 front został przerwany w Galicji i na północy, a wojska niemieckie i austro-węgierskie niepowstrzymanie parły na wschód. "Pod wpływem agitacji rodzinne strony opuściło od 2 do 3 milionów ludzi (...) Według szacunków około 1/3 bieżeńców nie przeżyła ucieczki i pobytu w Rosji"




Kolejny obiekt, to kościół - który został wybudowany w latach 1626 - 1637 ufundowany przez Sapiehów. W XVIII przebudowany min. zmieniona została fasada, zyskał wieżę, obok powstała dzwonnica, został też zbudowany klasztor. (historia kościoła - tego jak i poprzednich, historia 2).



W wieży są dwa pociski... chyba, bo z wyglądu nie jestem w 100% stwierdzić co to jest, są dosyć wysoko a lavinka niestety nie wzięła teleobiektywu, więc dysponuję słabej jakości fotkami. Z jednej strony trochę dziwny kształt i jakby jakieś szkiełko w nie wprawione (czy coś), które w słońcu się błyszczy, a z drugiej strony co innego mogłoby to być?





Obok klasztor, został on zamknięty w czasie represji po Powstaniu Listopadowym, a ponadto później: "w czasie publicznej licytacji w 1856 roku większość zabudowań gospodarczych została sprzedana, a murowany spichlerz rozebrano w 1865 roku na budowę cerkwi prawosławnej w Siemiatyczach" - aha, czyli stąd te wcześniej wspomniane 10 tys. cegieł na budowę cerkwi.




Następnie udajemy się na cmentarz - oto cmentarna kaplica katolicka.



Przed nią mogiły wojenne - mogiła powstańców styczniowych poległych w Bitwie pod SIemiatyczami (wiki), a na niej kapliczka.




Obok trzy mogiły żołnierzy poległych w 1920 (powiększenia - grób 1, grób 2, trzeci zaś bezimienny)



Oraz mogiła żołnierza zmarłego w 1919 (powiększenie)



Kolejny obiekt na cmentarzu, który oglądamy, to kaplica ewangelicka, która jest teraz galeria sztuki sepulkralnej, a konkretnie jest tam ekspozycja żeliwnych krzyży nagrobnych wykutych przez okolicznych kowali.




Dom talmudyczny z 1893, a za nim synagoga z 1797 wg projektu Szymona Bogumiła Zuga.

Synagoga została ufundowana przez księżnę Annę z Sapiehów Jabłonowską, a historia jej powstania jest dosyć nietypowa. Otóż podczas przebudowy miasta i budowy pałacu, księżna postanowiła poprowadzić ulicę z pałacu na rynek... jednak przebiegać miała ona przez teren kirkutu. Księżna uzyskała zgodę jednego z przedstawicieli społeczności żydowskiej, ale inni się nie zgadzali, ale ulica została wybudowana, a Żydzi otrzymali teren na cmentarz w innym miejscu. Jednak później jej syn zachorował i zmarł na nieznaną chorobę, księżna widząc w tym karę bożą, postanowiła ufundować synagogę przy ulicy wiodącej do pałacu. (o synagodze)




Jedziemy tą ulicą w kierunku pałacu i na jej końcu, lekko z boku jest pomnik min. powstańców styczniowych .



 
A teraz pałac... niewiele z niego zostało, bo spłonął w czasie powstania styczniowego, ocalały sfinksy które stały przy bramie wjazdowej, chociaż nie wiem czy to te oryginalne, bo gdzieś tam jest wzmianka że zrekonstruowane. Jest jeszcze oranżeria.  (informacje - tablica) (o sfinksach, oraz o sfinksach i pałacu). A tak na marginesie, inny pałac Anny Jabłonowskiej odwiedziliśmy wiosną w Kocku.




No to pora jechać dalej, bo robi się późno, odbijamy tym razem na zachód i rypiemy wyjątkowo pod wiatr. Stacja Siemiatycze (na linii Siedlce - Czeremcha) jest ładnych parę kilometrów od Siemiatycz, ww wsi o nazwie Siemiatycze-Stacja. Budynek dworcowy taki sam jak dworce na linii Skierniewice - Łuków (np. Mszczonów, Tarczyn itd.)



Dojeżdżając do Bugu przecinamy linię sowieckich umocnień budowanych na początku lat 40. tzw. Linię Mołotowa... nie robimy rundki po bunkrach, bo ich tam niemało, a noc się zbliża. Ot tylko oglądamy dwa nieduże, jednoizbowe schrony bojowe z dwoma otworami strzelniczymi (na wprost i w bok). Jeden ma normalne wejście od tyłu, ale drugi nie ma wcale... za to zejście do ciasnej kanciapy na poziomie -1, ponoć wyjście było tunelem, który jest jednak zasypany.






Most na Bugu - o miała być wieczorna perełka, ale... był w remoncie. Po pierwsze nie jest tak klimatyczny jak stary, zardzewiały (ech, spóźniliśmy się), po drugie przejście niezbyt przyjemne, bo straszny hałas - trwa piaskowanie, a po trzecie jest ryzyko że w ogóle nam nie pozwolą go pokonać - i niby objechać się da, ale raz że nadrabiamy trochę drogi (a jest późno i nie mamy zapasu czasu), a dodatkowo drogą krajową.

Ponieważ nikogo nie widzimy, to po cichutku wbijamy się na most (znaczy w barakach się ktoś kręci, ale szybko przechodzimy nim ktoś nas zauważy) i długa! Uszy trzeba zatykać, taki hałas... znaczy jedno ucho, bo druga ręka jest potrzebna do prowadzenia roweru. Po minięciu strefy piaskowania i przejściu połowy mostu zwalniamy - jest ciszej, a my ogłuszeni na jedno ucho. Robimy parę fotek, ale lavinka pogania, bo znając nasze szczęście, za chwilę nadjedzie pociąg. Po drugiej stronie mostu widzimy że chodzi jakiś człowiek... ani chybi ochrona, jak będzie teraz chciał nas cofnąć, to będziemy negocjować że przecież nie będziemy rypać całego mostu z powrotem. Mijamy go, słowa nie powiedział, ale dobrze że jechaliśmy od północy, bo gdybyśmy trafili na niego na wjeździe, to może próbowałby nas cofnąć. A zresztą, kto wie może jednak nie? Tak czy inaczej - wielkie uff, udało się!





No i tak oto opuszczamy województwo podlaskie, a wjeżdżamy w mazowieckie (choć cały czas jesteśmy na historycznym Podlasiu), tutaj też była granica zaborów, a później Księstwa Warszawskiego i Królestwa Polskiego.

Z drugiej strony rzeki jest las, grzybiarze, grzyby... maślak sitarz, cała kępa przy drodze, chyba dużo tu innych grzybów i takich nawet nie zbierają.




Ale to nie koniec przygód, jedziemy kawałek drogą leśną wzdłuż torów i... trafiamy na wiatrołom. Na szczęście tylko parę drzew zwalonych drzew, po ich obejściu da się normalnie jechać, z dróg drzewa uprzątnięte. Mam wrażenie że te zostały zostawione specjalne, żeby zablokować dojazd do mostu i w las.




No i wyjeżdżając okazuje się że był zakaz wstępu (powiększenie, oraz komunikat z mapą na stronie nadleśnictwa)



Takie hasełko zrobione z korków od butelek, kartonów itp.



To chyba dotyczy tej oto podniebnej kładki rowerowej.



Pod Mierzwicami mijamy taki oto przystanek autobusowy.




A przed Sarnakami o taki.




Pomnik w Sarnakach - model rakiety V2 w skali 1:1, upamiętnia przechwycenie rakiety V2 przez AK. A było to tak - po zbombardowaniu ośrodka badawczego w Peenemünde, gdzie prowadzono badania nad V1 i V2 i uruchomiono ich produkcję sprawił, że produkcję przeniesiono, a testy przeprowadzano na poligonie w miejscu wysiedlonej wsi Blizna (w rejonie Dębicy). Wystrzeliwano stamtąd rakiety, a oddziały stacjonujący w szkole w Sarnakach szukały miejsca ich upadku i  zbierały ich szczątki... to ok. 250km od miejsca wystrzelenia, swoją drogą niewesoło mieli w tym rejonie, w każdej chwili na chałupę mogła spaść rakieta V2.

Jedna z rakiet spadła 20 maja 1944 roku na mokradła nad Bugiem i nie eksplodowała, partyzanci z 22 pp AK dotarli na miejsce przed Niemcami i zamaskowali niewybuch sitowiem, w nocy wrócili z zaprzęgami, wydobyli rakietę (która przełamała się na dwie części) i przetransportowali do jednej ze wsi pod Sarnakami i tam ukryli. Później przybyli specjaliści, wymontowali najważniejsze części i samochodem przewieźli do Warszawy (ukryte pod ziemniakami). W międzyczasie sąsiedni oddział AK dostał zadanie patrolowania lasów i odwracania uwagi Niemców, w potyczkach zginęło dwóch partyzantów. W lipcu na lądowisku pod Tarnowem wylądował samolot RAFu, który zabrał części rakiety i wyniki badań do Włoch, skąd trafiły do Londynu (operacja Most III - wiki, artykuł, zdjęcia: fragment V2 spod Sarnak, schematy V1 i V2 z raportu AK) / (tablica informacyjna, oraz mapa)

Pomnik ma odwzorowywać rakietę V2 wbitą w nadbużańskie bagna, na paskach po bokach są wymienione miejscowości - szlak rakiety od Peenemünde do Londynu, a z drugiej strony jednostki biorące udział w przechwyceniu. Hasło na tablicy "Oni ocalili Londyn / They saved London", wziął się od tytułu książki brytyjskiego pisarza Bernarda Newmana, który pisał o rozpracowaniu i bombardowaniu ośrodka w Peenemünde, zdobyciu V2 itp. zekranizowana pt. "Battle of the V-1




W Sarnakach oglądamy jeszcze drewniany kościół z 1816 roku - "Budowali go miejscowi cieśle, wzorując się na starej świątyni (...) Niezbyt starannie postawiony kościół był kilkakrotnie gruntownie przebudowywany: w 1873 roku, w latach 1880-1886, po zawaleniu się 6 sierpnia 1880 roku jednego z bocznych filarów, a także w latach 1904-1905" (historia)





Wyjeżdżamy z Sarnak szosą i kawałek dalej odbijamy w las... baliśmy się, że i tu będą wiatrołomy, ale nie. Wybieramy miejsce na rozbicie namiotu (oczywiście w grzybach), kolacja i lulu.




  • dystans 7.86 km
  • 3.35 km terenu
  • czas 00:39
  • średnio 12.09 km/h
  • rekord 21.90 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Weekend Bez Samochodu 0: Green Velo znienacka

Piątek, 22 września 2017 · dodano: 26.09.2017 | Komentarze 4

Żyrardów >>> Siedlce >>> Czeremcha - Kuzawa - krzaki

Dzień Bez Samochodu... no, dla nas to dzień jak codzień, ale tego dnia w Kolejach Mazowieckich można było pojechać za darmo. Postanowiliśmy skorzystać z okazji i wyruszyć na weekend już w piątek, dziecko wcześniej odstawiliśmy na dworzec (weekend z babcią u wujka, jak zwykle), a my złapaliśmy piętrusa bezpośrednio do Siedlec - oszczędzamy czas na braku przesiadki w Warszawie, a także na tym, że jest przyspieszony, nie zatrzymuje się na części stacji za Warszawą. Co prawda przesiadka w Siedlcach jest nieoptymalna, bo aż godzinę czekamy na szynobus.



Z Siedlec do Czeremchy jedziemy nowym szynobusem 222M (kiedyś już takim jechaliśmy w drugą stronę - fotki w tym wpisie). Jeszcze nie wyjechał na dobre z Siedlec, a już zaczyna szwankować... raz staje, drugi raz staje i przygasa światło, łapie opóźnienie. Hmm, ciekawe czy dojedziemy? No, my w zasadzie możemy dojechać nawet na rano - karimaty się rozłoży, prześpimy się, tylko z odpaleniem epigazu kierownik pociągu i może instalacja ppoż mogą mieć coś przeciwko. Trudno, na kolacji kanapkowej też przeżyjemy.

Już prawie zaplanowaliśmy noc w pociągu, aż tu nagle pociąg ruszył potem już jechał normalnie, nawet te kilka minut opóźnienia chyba nadrobił. Jak się okazało były problemy z napięciem, ale po wyłączeniu ogrzewania już było ok. No cóż, konstrukcja prawie prototypowa, powstały dwa egzemplarze, a my jechaliśmy tym pierwszym 222M-001, czyli tym samym co 2,5 roku temu (przy czym wtedy na trasie był jeszcze tylko jeden szynobus tej serii, drugi został zamówiony później).

W międzyczasie okazało się, że pani w kasie w Siedlcach nie wiedziała o Dniu Bez Samochodu i sprzedawała bilety, konduktor chodził i wypisywał coś tam na ich odwrocie, żeby podróżni mogli w kasie żądać zwrotu pieniędzy... jak znów będą w Siedlcach, bo w kasie wydania.



No i jesteśmy na miejscu, wypakować się z pociągu i w drogę. Na szczęście nie pada, choć po drodze mijaliśmy deszcze (na przykład za Siedlcami padało).



Ledwie wyjechaliśmy z dworca, a prawie spadamy z rowerów... Green Velo! No tak, jadąc pod wschodnią granicę, można się było spodziewać że się natkniemy na GV, ale jakoś o nim zapomniałem... może dlatego że jak kiedyś zastanawiając się nad jakąś trasą próbowałem na ich stronie odpalić mapę i sprawdzić czy nie natkniemy się na GV i może nam będzie po drodze, to mapa nie działała i się zraziłem. lavinka twierdzi, że mapa szlaku GV online zazwyczaj nie działa i jej udało się kiedyś ją załadować w środku nocy jak nikt nie korzystał ze strony.. teraz po powrocie sprawdziłem, mapa działa, może dlatego że jest już "poza sezonem rowerowym" i strona nie jest tak obciążona jak w sezonie.

Tak więc dziś znienacka wpadamy na szlak Green Velo, kawałek nim jedziemy bocznymi asfaltami, a potem skręcamy w piaszczystą drogę w las, dobrze że po deszczach, to jakoś dało się nią jechać. GV leci na Kleszczele, a więc jutro jeszcze się spotkamy.



W lesie mokro (od rana tu padało), z tego powodu, a także dlatego że już późno, nie rozpalamy ogniska, tylko kolację gotujemy na epigazie (lavinka chinszczaka, a z gara w lodówce wziąłem do słoiczka leczo z ziemniakami - mniam!).



No to weekend rozpoczęty - prognozy pogody mieszane, może popadywać, może nas nawet zlać. No trudno, jakoś przeżyjemy jakby co, ale liczymy że zbyt dużo i zbyt intensywnie nie będzie padać. Dobranoc.




.


  • dystans 40.58 km
  • 9.80 km terenu
  • czas 02:42
  • średnio 15.03 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Leśny Żłobek, Leśne Przedszkole i Szkółka Leśna

Wtorek, 19 września 2017 · dodano: 25.09.2017 | Komentarze 3

Korzystając z ładnej pogody, zrobiliśmy Klusce wagary i zamiast do przedszkola, pojechaliśmy z nią do lasu. Leśny Żłobek, jak na to mówi lavinka... choć teraz z racji wieku raczej już Leśne Przedszkole, a ze względu na dzisiejsze elementy edukacyjne, to nawet Leśna Szkoła.

Leśne Przedszkole



Najpierw pojechaliśmy do Nadleśnictwa Radziwiłłów pod Puszczą Mariańską, gdzie jest urządzony punkt edukacyjny. Miejsce to wypatrzyliśmy już dawno i pora była wybrać się tam z Kluską.



Zaczęliśmy od leśnych zagadek, gdzie jest tablica z obracanymi tabliczkami. Z jednej strony wierszyk-zagadka, z drugiej obrazek i podpis.





Jest osiem zwierzątek i dla zmyłki drzewa na dziewiątej tabliczce (fotka - rewers zagadki)



Praca umysłowa zaostrza apetyt, toteż przerwa na kanapki i kawę.




Idziemy dalej - do drzew. I znowu zagadki, nieco trudniejsze tym razem, bo trzeba odgadnąć gatunki drzew. Stoją też pnie odpowiednich gatunków, choć te przydałoby się już wymienić na nowe, bo w sporej części kora już poodłaziła i poza brzozą nie bardzo się różnią między sobą.



A na nich rosną mchy i porosty.



Kolejna tablica - najfajniejsza. Zabawa polega na kręceniu korbką która obracała wałek z piktogramami, w ten sposób losowało się kategorię pytań. A na obracalnych sześcianach były po trzy pytania z każdej kategorii.

Gdzieś tutaj Klu ustaliła, że bawimy się w przedszkole numer 9, lavinka będziej panią Justynką (jej przedszkolanka), a my grupą przedszkolną. Dalej chodziliśmy w parach za panią Justynką... znaczy za lavinką.





- Co to jest szkółka leśna?
- To jest takie miejsce gdzie rosną małe drzewa, uczą się i mają swoją panią Justynkę i panią Marzenkę które im pomagają.



Dwa słupy - jeden ze ssakami, drugi z ptakami.




No i leśne cymbały.



Było też trochę tradycyjnych tablic informacyjno-edukacyjnych, ale one nas na długo nie zatrzymały.




Oglądamy co tam jeszcze - drzewka, głazy, tablice.





Gdzieś tam rośnie też mała kania.



No i fotka pamiątkowa na koniec.



Klusce bardzo się podobało, więc zarządziła powtórkę i musieliśmy oblecieć tablice z zagadkami jeszcze raz. W trakcie zagadek z korbką przyszła pani z nadleśnictwa (wcześniej przechodziła ze dwa razy obok) i przyniosła Klusce prezenty - książeczki o lesie, zwierzętach itp. odblaski, smyczki (z motylami, ptakami i tropami zwierząt), mapy nadleśnictwa (obejmują okolice Skierniewic, Żyrardowa, Sochaczewa) i drewnianą tabliczkę-kolorowankę.

Czasem warto być nadgorliwym, gdyby nie druga rundka naokoło, to byśmy się już zebrali i pojechali dalej.




W końcu kończymy drugą rundkę i jedziemy dalej. Kluska zakłada smyczkę, odblask i zabiera się za czytanie książeczki... a przynajmniej za oglądanie i pilnie ją studiuje po drodze.



Znajdujemy miejsce na rozwałkę w lesie... okazuje się, że prawie stanęliśmy na prawdziwku.
- Kluska patrz - prawdziwek.
- Moment, tylko skończę czytać.



Ja z Kluską ruszyliśmy w las za grzybami, a lavinka w spokoju rozwieszała hamak. Kurczę, trzeba było wziąć kluskowy koszyczek na grzyby... nawet o tym pomyślałem przez chwilę, ale nie wiedziałem gdzie jest, a potem się zapomniało. Dobrze że jakiś kubełek mieliśmy.



Podgrzybek - poznajemy jedną z ważnych cech podgrzybka, czyli sinienie.




Zajączek.



Jemu sinieją nie tylko rurki, ale i nóżka. A poza tym jak kapelusz jest popękany lub nadgryziony, to lekko tam różowieje (ale to dłużej trwa).





Pierwszy zbiór - nim lavinka rozwiesiła hamak.



Kolejna przerwa na kawę.



Borówki... co ciekawe, jeszcze kwitną.



Jak Kluska zaległa z lavinką w hamaku, ja ruszyłem w las dozbierać grzybów. Po pewnym czasie usłyszałem wołanie -Kluska mnie szukała, wkrótce mnie znalazły i kontynuowaliśmy grzybobranie razem.




Czubajek tym razem nie zbieraliśmy.



Udało się znaleźć kozaka.



Tak wygląda ostateczny zbiór.
- 32 podgrzybki
- 6 prawdziwków
- 2 kozaki
- 1 zajączek (podgrzybek złotopory)

Głównie podgrzybki, ale fajnie, że były w sumie 4 gatunki, to Kluska mogłem pokazać, że zbiera się różne grzyby (chociaż oczywiście w domu też jej wcześniej pokazywałem różne przywiezione grzybki). Takie ładne, młode łebki, że przeznaczyłem je na suszenie i rozwiesiłem nad kuchenką.



Jedziemy dalej, no to pora przeczytać kolejną książeczkę.




Na asfalcie spotkaliśmy małego zaskrońca, którego tradycyjnie przegoniliśmy w trawę, żeby nic go nie rozjechało.




O, pociąg!




Kategoria mazowieckie


  • dystans 54.61 km
  • 6.00 km terenu
  • czas 03:23
  • średnio 16.14 km/h
  • rekord 32.70 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Wkra Wkre mija - dzień 2

Niedziela, 10 września 2017 · dodano: 17.09.2017 | Komentarze 11

krzaki noclegowe - Boęcin - Kuchary Żydowskie - Sochocin - Malużyn/Małużyn - Wola Młocka - Młock - Kownaty Żędowe - Ciechanów >>> Modlin >>> Warszawa >>> Żyrardów (MAPA)

Album ze zdjęciami

Ponieważ wczoraj na dróżce którą zdążaliśmy na miejsce noclegowe wypatrzyłem podgrzybka, rano nim obudziłem lavinkę, udałem się na małe grzybobranie. Oto zbiór:
- 25 kurek
- 4 podgrzybki
- 3 zajączki



Na zdjęciu jest więcej niż ostatecznie, ale przed zapakowaniem (do lodówki turystycznej, żeby trzymały porannych chłodek - wkład już nie chłodził) sprawdziłem i dwa okazały się robaczywe, a jeden uznałem za zbyt miękki na transport. Ogólnie podgrzybków było więcej, ale zbierał tylko te twarde ze względu na transport... niektóre były tak namięknięte od deszczu, że normalnie też bym sobie je chyba odpuścił. A na kolację były dziś kurki smażone.




Czubajki też rosły (choć niewiele)... ciekawe jak je tutaj nazywają.



Nie, nie gotuję od razu tych grzybów... to kawka się robi.



Jak się rano okazało, ta kupa obok namiotu porośnięta mchem, to nie ziemia, a głaz narzutowy. Coś mamy do nich nosa.



Mimo że las w innych rejonach dosyć świetlisty, to my znaleźliśmy chyba największe krzaki w tym lesie i się tam rozbiliśmy...  wybraliśmy boczną dróżkę, taką co już zarastała, dalej okazało się że z jednej strony mocno zakrzaczona, z drugiej zwalone drzewo, więc nic nam przypadkiem nie przejedzie tędy w pobliżu namiotu.

Zresztą rano okazało się, że do lasu przyjechało sporo grzybiarzy, ale nasza miejscówka była bardzo dobra, w tych krzakach nikt nam nie przeszkadzał. Swoją drogą to trochę żenada - leśnictwo wybudowało porządny parking leśny z infrastrukturą, w opisie było że właśnie min. z myślą o grzybiarzach, a kierowcy co? Parkują dosłownie 200m dalej w lesie... jadą na grzyby i tych 200m przejść nie dadzą rady? Grzyby też zbierają tylko naobkoło samochodu?



No to jedziemy. Zaczynamy od cyklogrobbingu -  pierwszy fotostop na cmentarzu żołnierzy Armii Czerwonej w Bolęcinie.







Kwatera oficerska i podoficerska zaopatrzona jest w rozwałkowe ławeczki.



Kolejny postój w Sochocinie (dobiliśmy z powrotem do Wkry). Przy kościele przyjemny skwerek z ławeczkami, na którym przeczekaliśmy tłum wywalający się z kościoła (trafiliśmy na koniec mszy). Jednak... no właśnie, za daleko do kosza było? Druga ławka podobnie wyglądała, tylko że z flaszkami po piwie.



Oto i kościół, jak się okazało z pociskiem. Na trasie mieliśmy w sumie 5 kościołów z wmurowanymi pociskami, przy czym tych w Sochocinie i Jońcu nie miałem wcześniej namierzonych, zaś w Cieksynie, Starej Wronie i Nowym Mieście i owszem.

Tutaj tylko jeden i w takim miejscu, że niełatwo wypatrzeć (wysoko w załomie, a poza tym kościół ceglany)




Były też aż trzy repery - oto najstarszy.



Kamień węgielny i inne kamienie upamiętniające budowę kościoła.



To chyba plebania.



Jedziemy dalej w górę Wkry (której jednak nie widzimy) do Malużyna (choć na niektórych tabliczkach jest Małużyn. Tam oglądamy ceglano-drewniany kościółek.








Miejsce przyjemne, jednak możliwości rozwałkowe takie sobie... no to jedziemy na rozwałkę na mostek nad Wkrę, przy okazji pożegnać się z tą rzeką, bo zaraz odbijamy od niej w kierunku Ciechanowa. Nad rzeką krzaki, a jedyna łączka w słońcu (znów się robi gorąco), robimy więc sobie rozwałkę na mostku, bo droga bardzo boczna, po drugiej stronie Wkry jakaś nieduża wieś, do której jest chyba zresztą inny dojazd... w czasie postoju przejechał tylko jeden samochód, z dwoma kajakami i ekipą, która tu wodowała.




Żegnamy się z Wkrą i rypiemy na Ciechanów. W Młocku niepokojące znaki, że objazd, że roboty drogowe itd.  Okazuje się że nasza droga jest w remoncie. Możliwości objazdu są dwie, nadrabia się parę kilometrów ale nie tak znowu dużo, tyle że z jednej strony trzeba rypać drogą drogą krajową, a z drugiej strony wojewódzką do samego Ciechanowa. Postanawiamy sprawdzić czy da się przejechać... i słusznie, jedzie się jak średniej jakości gruntówą i na szczęście tylko do następnej wsi (ok. 2km), ufff.

Po drodze lavince przypomina się jak na pograniczu słowacko-węgierskim, wyczaiłem kiedyś skrót z mostem granicznym kolejowym na którym była piesza kładka. Wiodła tam właśnie jakaś taka gruntówa wśród pól, tyle że zupełnie nie w tym kierunku co trzeba... ale tą drogą jechała akurat jakaś pani na rowerze, no to zapytałem ją po polsku wtrącając słówka słowackie (byliśmy jeszcze na Słowacji) czy tędy dojedziemy na most kolejowy, a pani mi odpowiedziała po węgiersku że tak.

No to przypomniało nam się jak pod Budapesztem w piekarnio-cukierni kupowałem pieczywo i jakieś słodkie bułki - jak pani zapytała mnie czego sobie życzę, a ja odpowiedziałem po angielsku że na razie się tylko rozglądam, to na zapleczu zapanowała panika i próba znalezienia kogoś kto parla po angielsku. Nie znaleźli i spanikowana pani wróciła do mnie, a jak widząc co jest grane, po prostu pokazywałem palcem co chce kupić i ile.
- Tam to bardziej po niemiecku byś się dogadał. Pamiętaj, po niemiecku "proszę" jest "bitte".
- Ale ja nie chciałem dać im w mordę, tylko kupić bułki. Jak jest bułka po niemiecku.
- Bułka, hmmm... może spróbować "kajzerka"? Powinni zrozumieć.



Dojeżdżamy do obwodnicy Ciechanowa. Jest pełny krąg i zdaje się wzdłuż całości jest ddr-ka, łw zachodniej, czyli nowszej części jest ładna asfaltowa... z minusów, to niestety cztery razy zmienia stronę szosy. Na wschodniej połówce jest po jednej stronie (tak wynika z map), ale dla odmiany z kostki.



Najpierw myk na stację. Dworzec jest nowy i całkiem ładny. Kupujemy bilety, żeby potem nie stać w kolejkach w ostatnim momencie i ruszamy na miasto.



Jedziemy ulicą Sienkiewicza, naszą uwagę zwracają ciągnące się po obu stronach klimatyczne budynki. Jak się okazuje, jest to osiedle Bloki, wybudowane przez Niemców w latach 40 (info). My jedziemy jej skrajem, a budynków (w tym część znacznie dłuższa), jest ok. 100.





Ulica Sienkiewicza jest częściowo w remoncie, powstaje asfaltowa ddr-ka - końcówka ma już nawierzchnię, ale poza tym trzeba albo tyrtać się poniemieckim brukiem, albo wzorem lokalsów jechać chodnikiem. Po drodze trafiamy na taką rzeźbę, skoro ma tabliczkę, to znaczy że jest to Wielka Sztuka (tzw. kryterium lavinki-meteora, czyli jak poznać że jest to sztuka, a nie na przykład ubikacja, stos gruzu, albo Pan Marian). Okazuje się, że przed centrami handlowymi Dekada są stawiane takie rzeźby...

Hmm, u nas w Żyrku jest też takie centrum, ale po centrach handlowych nie chodzimy (chyba że do marketu po żywność, ale tam marketu ni ma), a obok nie jeździmy, bo ulica jest ruchliwa i nieprzyjemna. Potem podjechałem i sprawdziłem, faktycznie stoi tam identyczna rzeźba, jak to trzeba pojechać do Ciechanowa, żeby dowiedzieć się co przybyło w moim mieście.




Przeprawiamy się przez rzeczkę Łydynię (dopływ Wkry).



Ale przed mostem jest park im. Marii Konopnickiej z pomnikiem tejże.



Hotelem dla owadów.



I wyrwikółkami, jak się okazało ten wzór jest stosowany w Ciechanowie (widzieliśmy jeszcze w paru miejscach).



Docieramy na stoki Farskiej Góry (która zresztą jest grodziskiem).



Znajdujący się na dole kościół św. Tekli oglądamy przelotnie, bo trwa msza i dużo osób jest na dziedzińcu, więc pchamy rowery na skarpę obejrzeć farę.





Trochę tu powmurowywali głazów (ale kul nie ma), niektóre stanowią fundament pod przypory... swoją drogą w tychże przyporach są nawet otwory maculcowe.




Wdrapujemy się na na Farską Górę, na szczycie której jest dzwonnica.



W okolicy góry.




Msza w sąsiednim kościele się w międzyczasie skończyła, więc możemy spokojnie obejrzeć i ten, z klasztorem obok.





No to w drogę, podjazd pod skarpę i dalej deptakiem (ul. Warszawska).




Ratusz



No i docieramy do wizytówki Ciechanowa, czyli Zamku Książąt Mazowieckich.



Niestety okazuje się że wejście na baszty tylko z przewodnikiem i wchodzi się za kwadrans. W międzyczasie oglądamy sobie dziedziniec, w tym niezachowany, ale częściowo odbudowany budynek przy północnym murze.






Hmmm, piaskownica archeologiczna? Wyposażenie niekompletne - tylko plastikowe pojemniki, brak łopatek i sitka.... może już sezon archeologiczny się zakończył, bo mali archeolodzy poszli do szkół i przedszkoli, toteż nie ma komu jeździć na wykopki.




Oglądamy wystawę archeologiczną.



Są tu min. kule armatnie



A to mi się kojarzy z trapezami gimnastycznymi w różnych stylach, które wymyślił Tytus.



Zaglądamy też do sali multimedialnej, ale tylko na chwilę - wielkie eee tam. Umieścili by to samo na stronie, to można by sobie poklikać na telefonie lub w komputerze, a tutaj to trochę strata czasu.

No i wchodzimy na baszty... to niestety była totalna porażka, oprócz nielubianego przez nas zwiedzania z przewodnikiem, czyha na nas wystawa multimedialna (o ta). Już samo zwiedzanie z przewodnikiem - nie da się swobodnie połazić, porobić zdjęcia i pooglądać... jak się wtłoczy kilkanaście osób do niewielkich pomieszczeń baszty to jest straszny tłok, nie da się nawet obejrzeć co tam jest bo trzeba się przepychać itp. Oczywiście przyjęliśmy strategię - wleczemy się w ogonie i mamy trochę wolnej przestrzeni bez ludzi.

Niestety okazało się że jest zwiedzanie multimedialne - pani gasi światło i jest wyświetlany film (na cegłach, więc słabo widać), do tego głośno i z pogłosami więc słabo słychać. Albo nie film, tylko nagrany kawałek, pół biedy jakaś pani coś czytająca, gorzej jak jakiś rap... pochlastać się można. Do tego targetem tych kawałków jest młodzież szkolna, albo stereotypowy Janusz. To było dla nas za dużo... przy pierwszej okazji urwaliśmy się i polecieliśmy wyżej.

Przez chwilę mieliśmy spokój, zwiedziliśmy sami ze dwie salki, oraz obejrzeliśmy widoki ze szczytu baszty. Mieliśmy zamiar wrócić i wmieszać się w tłum, a potem uciec na drugą basztę ale pani oprowadzająca zauważyła nasz brak (kurczę, zbyt charakterystyczni jesteśmy), dostaliśmy zjebkę że nie wolno samemu zwiedzać i od tej pory filowała czy jesteśmy ... toteż nie udało się wejść na górną, zamkniętą część drugiej baszty (drzwiczki były tylko przymknięte, a nie zamknięte).  No cóż, pozostało przyjąć z powrotem strategię "wleczemy się w ogonie". Ogólnie poczuliśmy się jakbyśmy wrócili do szkoły (zresztą w Ciechanowie ostatni raz byłem właśnie w szkole... nie pamiętam czy poza zamkiem coś zwiedzaliśmy), a poza tym jak zwykle przy takich okazjach przypomnieliśmy sobie dlaczego nie lubimy zwiedzania z przewodnikiem, a poza tym nauczyliśmy że należy się wystrzegać wystaw multimedialnych.



 Sama wystawa taka se - najciekawsza była salka a 'la zbrojownia, bo tam w ogóle były jakieś eksponaty... bo gdzie indziej to np. sztuczny pan w kajdanach itp. O, tu znów mamy kule i chyba granaty armatnie, oraz dwie bombardy małego kalibru.











Żeby nie było - niektóre rzeczy nam się podobały. Na przykład pieczątki, muzeum ma sporą, dwukolorową pieczątkę. Poza tym w salkach baszt są pieczątki stylizowane na pieczęcie różnych książąt mazowieckich, które można sobie przybić na karteczkach z informacjami o danym księciu (ja przybijałem sobie na mapie, którą miałem szczęśliwie w kieszeni, ale lavinka nie wzięła swojego notesu). Tylko że nie wiem czy znaleźliśmy wszystkie, bo w tłoku nie zawsze dało się dokładnie salek obejrzeć - zwłaszcza na początku jak nie wiedzieliśmy o pieczątkach.



Zwiedzanie baszt to ok. 40 minut, my byśmy sobie spokojnie je oblecieli dwa razy szybciej, a może nawet w 15 minut, a jednocześnie zobaczyli dwa razy więcej i więcej porobili zdjęć. No i przez to wariag nie zaliczy nam gminy miejskiej Ciechanów, bo już zabrakło czasu podjechać do koszar (a chcieliśmy)... prosto z zamku rypiemy na dworzec, bo już późno.

Na dworcu lavinka zobaczyła stojący pociąg i od razu tam pobiegła nie czekając na mnie... a tu stały w sumie cztery pociągi (pojedyncze składy typu Elf) przy dwóch peronach.  No to  sprawdziłem na wywieszonych rozkładach z którego odjeżdża nasz, poszedłem sprawdzić co się wyświetla na wskazanym składzie i gdy upewniłem się że to nasz, dawaj szukać lavinki. Na szczęście zorientowała się że poleciała do złego pociągu i nie musiałem latać po tunelach.



W Elfach jest mało miejsca na rowery - jeden zakątek z trzeba pionowymi wieszakami. W poziomie dałoby się tu więcej upchnąć rowerów, ale jak ktoś już się powiesi, to za późno. Wsiadamy na pierwszej stacji, więc początkowo w miarę luźno (znaczy wszystkie miejsca na rowery zajęte).



A była niedziela popołudniu, pociąg zaczął się zapełniać, w tym zakątku i dwóch sąsiednich wyjściach w pewnym momencie było 10 rowerów, a zdaje się że przy kolejnych też jakieś były. Jak wysiadaliśmy w Modlinie, nie było to wcale łatwe.



Przesiadka w Modlinie, bo ze względu na remont kolei obwodowej, pociąg z Ciechanowa nie dojeżdża do Zachodniej, tylko do Gdańskiej... i tak musielibyśmy się przesiadać na metro, albo co, więc wybieramy przesiadkę w Modlinie. Elf lotniskowy (też jedna jednostka) jest już podstawiony, więc z drzwi do drzwi.



W tracie jazdy sytuacja się powtarza i pociąg się zapełnia rowerami (były jeszcze przy wejściach)



Kolejna przesiadka na wschodnie... i znowu nasz pociąg już stoi, tym razem Impuls i to dwie jednostki. W Impulsie jest więcej miejsca na rowery, bo w dwóch miejscach w sumie 6 stojaków poziomych, nie zawieszając da się upchnąć więcej, poza tym naprzeciwko jednego ze stojaków jest stolik barowy, pod który znów da się ze dwa rowery wepchnąć... A że dwie jednostki, to w sumie daje zaprojektowanych wieszaków sztuk 12. Tak więc luz.

A na Zachodniej wsiada babcia z Kluską, które wracają z Warszawy.