teczka bikera meteor2017

avatar Miejsce robienia kawy do termosu: Żyrardów. Od 2009 nakręciłem 108914.65 km z czego 15584.05 wertepami i wyszła mi mordercza średnia 16.91 km/h
meteor2017 bs-profil

baton rowerowy bikestats.pl

Czerstwe batony

2022 2021 2020 2019 2018 2017 2016 2015 2014 2013 2012 2011 2010 2009
Profile for meteor2017

Pocztówki zza miedzy

Znajomi bikestatsowi

Jakieś tam wykresy

Wykres roczny blog rowerowy meteor2017.bikestats.pl

Kalendarium

Wpisy archiwalne w kategorii

łódzkie

Dystans całkowity:10394.60 km (w terenie 1869.20 km; 17.98%)
Czas w ruchu:600:06
Średnia prędkość:17.32 km/h
Maksymalna prędkość:52.20 km/h
Liczba aktywności:122
Średnio na aktywność:85.20 km i 4h 55m
Więcej statystyk
  • dystans 56.78 km
  • 13.00 km terenu
  • czas 03:41
  • średnio 15.42 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Nad Rawkę z Klu, robalami i grzybami

Sobota, 14 września 2019 · dodano: 24.09.2019 | Komentarze 2

Jedziemy nad Rawkę z Kluską. Poranek dosyć chłodny. Pierwszy postój, tradycyjnie pod dworcem w Radziwiłłowie.



O, tu też piaskowcowe kule (a między nimi piaskowcowa ławeczka).




Klu musi najpierw doczytać książkę.



Ponownie znaleźliśmy łańcuch wrośnięty w drzewo (ponownie, bo kiedyś już go odkryliśmy).





Następnie myk pod kościół w Bartnikach



Rzut okiem na wmurowane pociski



I przegląd napisów na murach... najstarsze pojawiły się niedługo po wybudowaniu kościoła (budowa 1905 - 1907), a najnowsze są dosyć nowe.





Kolumienek w jedną osobę nie da się objąć.



Przekraczamy granicę województwa mazowieckiego i wjeżdżamy do łódzkiego.



Zdobywamy grodzisko, a na jego stokach znajdujemy 8 zajączków (w zasadzie więcej, ale pozostałe robaczywe).




A potem Górkę Bobslejową... a właściwie skarpę doliny Rawki z reliktami toru MTB.



Tu znajdujemy dwa prawdziwki i dwie czubajki.





Dama z grzybkiem.



A poza tym bawimy się różnymi robaczkami, które wypuszczamy na taką oto książkę i obserwujemy.










Domek dla żuczków.



Jedziemy dalej, na eSeŁce udaje się trafić na pociąg.



No i docieramy do zakola Rawki. Oprócz nas jest trochę kajakarzy... jedni odpływają, kolejni przypływają.






Piaseczek, woda, słońce (na słońcu po południu jest w miarę ciepło) i tu zalegamy na dłużej.








O, prawie zacumowali w porcie, który zrobiła Kluska.



Hamaczek też jest



Trainspotting zza drzew.



A tutaj takie robale




W końcu trzeba się zbierać, bo słońce coraz niżej. Jeszcze tylko coś zjeść i jedziemy do domu.






  • dystans 45.08 km
  • 9.50 km terenu
  • czas 02:47
  • średnio 16.20 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Opowiadanie o grzybobraniu (+kurki i jeżyny)

Piątek, 9 sierpnia 2019 · dodano: 19.08.2019 | Komentarze 0

Standarcik do lasu, czyli jeżyny i kurki (72 sztuki).




Zajączek, trochę już nadgryziony zębem czasu (zarówno od zewnątrz, jak i od środka). Znalazłem dosłownie dwa czy trzy, stuprocentowo robaczywe.



Żółciak siarkowy, ponoć sznycle z niego są całkiem niezłe, ale ten już chyba za stary do zbioru... ale tak naprawdę to się nie znam.



Gołąbek



A w lesie, jak to w lesie







No i po żniwach




Na koniec opowiadanko o grzybobraniu, tekst mój, rysunki lavinki. lavinka oczywiście twierdzi że rysunek główny wyszedł jej beznadziejnie i że jedynie grzyby wyszły jej jako tako. Może jeszcze na koniec będzie jakiś rysunek karaska, ale namówić lavinkę do rysowania nie jest łatwo - o te rysunki grubo ponad tydzień suszyłem jej głowę.

Alisa w krainie psot  - Na grzyby

- Duszone podgrzybki z jajkiem - rozmarzył się tata.
- Kurki smażone na maśle - westchnęła mama.
- Zupa grzybowa.
- Kanie. Kanie na śniadanie.
- I maślaki w śmietanie.
- Kotlet z opieniek...
- ... i kanapka z dżemem - wtrąciłam znienacka.
Zapadła cisza i rodzice popatrzyli na mnie jak na kosmitę.
- Dziecko, co ty bredzisz? - tata jako pierwszy odzyskał głos - Jak z grzybów chcesz zrobić dżem?
- Hmm, ale gdybyśmy znaleźli jeżyny, albo... - mama miała dobry pomysł, ale mi chodziło o co innego.
- Piknik! W czasie grzybobrania musi być piknik, a wtedy zawsze robicie mi kanapki z dżemem - im zawsze trzeba wszystko tłumaczyć jak małym dzieciom.
- A zatem postanowione, jutro jedziemy na grzyby! - zdecydował tata.
Taaak! Grzybobranie jest fajne!



W sobotę rano pojechaliśmy autobusem za miasto i wysiedliśmy Pod Dębem. Tak się nazywa przystanek - Wieś Jakaś Tam Pod Dębem, oczywiście podana jest nazwa wsi, ale nigdy nie mogę zapamiętać, czy jest to Franciszków, Feliksów, Ferdynandów, czy Aleksandria. Wieś jest długa i autobus zatrzymuje się na trzech przystankach: Wieś Jakaś Tam Młyn, Wieś Jakaś Tam Szkoła i Wieś Jakaś Tam Pod Dębem przy dużym, starym dębie z zieloną tabliczką "pomnik przyrody", pod którym już czekała na nas babcia. Mama spojrzała na mnie i się zdziwiła:
- Co? Już masz patyk? Przecież nie minęło nawet dziesięć sekund od wyjścia z autobusu!
Rodzice się śmieją, a czasem denerwują, że mam umiejętność natychmiastowego znajdywania patyków, gdziekolwiek się udamy. Mama mówi, że je chyba wyczarowuję z powietrza. No, tutaj czary nie były potrzebne, las w zasadzie składa się głównie z patyków. Tymczasem tata półżartem przywitał się z babcią:
- Niech mama nie sterczy pod tym drzewem, bo dostanie żołędziem w głowę.
- Dziś nie spadają, bo nie ma wiatru.
- Auuu! - krzyknął tata, który w tym momencie oberwał spadającym żołędziem - A co mama powie na to?
- Na taką kapuścianą głowę, to nawet w drewnianym kościele spadłaby cegła.
- Dobrze, dosyć tych sprzeczek - przerwała mama - chodźmy lepiej do lasu.
- A myślicie, że tam nie ma żołędzi na drzewach?



Zanim jednak weszliśmy między drzewa, tata zwrócił się do mnie.
- W lesie łatwo się zgubić, dlatego pilnuj się mnie i staraj się nie stracić z oczu. Co prawda w lesie należy zachować ciszę i nie wolno się wydzierać, ale jak już się zgubisz, to krzyknij do mnie - po czym wręczył mi koszyk i nożyk.
- Nie wiem, czy to jest dobry pomysł - odezwała się mama - a jak się potknie i sobie ten nóż gdzieś wbije?
- Och daj spokój, ma zaokrągloną końcówkę, a poza tym w ogóle nie jest ostry.
Mamy to nie uspokoiło, zmarszczyła brwi, ale już nie kontynuowała tematu. Temat pochwyciłam ja, bo co to ma być do jasnej Anielki, jak mam tępym nożem zbierać grzyby? To niesprawiedliwe! I rozpłakałam się.
- Ja nie chcęęę tępegooo noooża! Ja chcęęę ostryyy nóóóż na grzyyybyyyy!
- Spokojnie, spokojnie. Nożyk nie jest ostry, ale grzyby są mięciutkie, i zobaczysz że wchodzi w nie jak w masełko.
Nie byłam do końca przekonana, ale przestałam płakać, zaś tata dawał mi kolejne dobre rady:
- Jak znajdziesz grzybek, to odetnij go tuż przy ziemi i...
- Nie, nie, nie! - zawołała babcia - Nie można obcinać, trzeba wykręcić.
- Ależ mamo, w ten sposób niszczysz grzybnię.
- Nie niszczę, bo wykręcam delikatnie.
- Ja tam i tak zawsze wycinam.
- Bo znasz się na grzybobraniu jak żyrafa na fizyce kwantowej - burknęła babcia i ruszyła w las.
Tata chwilę stał zakłopotany, ale potem powiedział żebym się nie przejmowała, a jak coś znajdę to mam mu pokazać, a on mi powie czy to grzyb jadalny. Po czym poszliśmy za babcią. Grzybów żadnych nie znaleźliśmy, za to mnóstwo śmieci.
- O, owoc butelkowca - zaśmiał się tata na widok pierwszej butelki, ale później humor mu się popsuł i coś mamrotał o śmieciarzach i flejtuchach, dodając kilka brzydkich słów.
Co chwila wpadaliśmy na innych grzybiarzy, którzy też mieli puste koszyki, a dookoła słychać było pohukiwania.
- Hop, hop, Stasiuuuu! Gdzie jesteś!?
- Tuuutaj! A ty!?
Zaś z innej strony dobiegło nas:
- Zocha! Zooochaaa!
- Coooo!
- Chodź no tu! Bo znalazłem takiego drania i nie wiem czy jadalny!
Przez chwilę była cisza, aż zachrypnięty głos zaintonował fałszując potężnie:
- Hej, hej, heeej soookoooołyyyy!



- Dosyć tego, to nie ma sensu, trzeba iść głębiej w las - zdecydowała mama, gdy zebraliśmy się razem z pustymi koszykami. Poszliśmy więc ścieżką, po dłuższym spacerze dotarliśmy na polankę i tam spróbowaliśmy szczęścia. Trzymałam się taty, który co i raz znajdował grzyby i wkładał je do koszyka, ale ja nic nie mogłam znaleźć... to znaczy owszem, znajdowałam jakieś grzyby, ale wszystkie mi wyglądały na niejadalne.
Gdy ponownie spotkaliśmy się na polance, by zrobić piknik, każdy miał z pół koszyka grzybów, tylko mój był pusty. Grzybobranie jest do kitu. Mama miała kilka dużych parasoli, aż dziw że są takie duże grzyby.
- Znalazłam te kanie na skraju lasu, będą z nich pyszne kotlety - rzekła mama, a ja się zdziwiłam, bo do tej pory myślałam że kotlety robi się z mięsa, a nie grzybów.
Babcia nazbierała zajączki, kurki, gąski i gołąbki.
- A kaczuszek nie było?
Wszystkich rozbawiło to co powiedziałam, nie wiem czemu, czy to ja wymyśliłam takie zabawne nazwy? Gołąbki były śmieszne, bo każdy miał kapelusz w innym kolorze, a do tego babcia mówiła na nie surojadki i rzeczywiście tata zachowywał się jakby chciał je zjeść na surowo, ale po chwili okazało się że tylko próbuje ich językiem krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.
- Po co mama nazbierała te szczypawice, co drugi jest do wyrzucenia.
- O co ci chodzi? Bardzo dobre surojadki.
- Dobre, to niech mama ich spróbuje, szczypią w język, a to znaczy że niejadalne.
- Znasz się na grzybach jak mrówka na biologii molekularnej. Zawsze takie zbierałam i było dobrze.
- Tak, a tata zawsze zbierał olszówki i teraz okazuje się, że są trujące...
- Nie kłóćcie się - przerwała mama - zobaczmy lepiej kochanie, co ty znalazłeś.
I tata zaczął z dumą prezentować zawartość koszyka, a miał co pokazywać - były tam podgrzybki, dwa rodzaje maślaków, kozaki w trzech kolorach, tłuściochy, opieńki...
- A to - powiedział tata, wyjmując z koszyka trzy małe łebki - to są...
- Czubajki - wtrąciła babcia.
- Jakie czubajki? - zdziwiła się mama - czubajki to ja nazbierałam, to są panienki.
- Ty masz czubajki kanie, my mówimy na nie po prostu kanie, by nie myliły się z czubajkami.
- My mówimy na nie panienki.
- A my czubajki i...
- Jak zwał, tak zwał - przerwał tata - to są muchomory.
W tym momencie wszyscy wytrzeszczyli na niego oczy.
- Tak, jadalne muchomory rdzawobrązowe. A wiecie, że to nie są jedyne jadalne muchomory? Na przykład muchomor czerwieniejący...
Tata wyraźnie się rozkręcał i pewnie dałby nam dłuższy wykład o muchomorach, ale nagle podskoczył i zaczął wymachiwać rękami i nogami. Zdziwieni patrzyliśmy co to za taniec i to tak bez muzyki. Jednak po chwili i my poczuliśmy nagłą chęć do dzikich pląsów. Mrówki nas oblazły. Okazało się, że koc rozłożyliśmy na mrowisku. Gdy już strząsnęliśmy z siebie wszystkie insekty, trzeba było przenieść się w inną część polany. Tym razem dokładnie sprawdziliśmy na czym siadamy.


po kliknięciu w negatyw można zobaczyć pozytyw

Po pikniku ponownie zagłębiliśmy się w las polując na grzyby. Tym razem, żeby nie przegapić żadnego jadalnego grzyba, zrywałam wszystkie.
- Tata, a co to za grzyb.
- Wyrzuć, to olszówka.
- Ale dziadek takie zbierał?
- Tak, jednak później okazało się że są szkodliwe.
- A ten grzyb?
- Maślanka.
- Trujący?
- Tak, wyrzuć.
Chwilę później znalazłam trzy grzybki. Niepozorne, ale ładne i każdy inny.
- Tata, a te?
- W krzaki.
- Co?
- Wyrzuć w krzaki.
- Ale co to za grzyby?
- Psiaki.
- Jakie psiaki?
- No, psie grzybki.
- Jadalne, czy nie?
- Niejadalne.
- Wszystkie?
- Tak.
- Ten fioletowy też?
- Też, wyrzuć wszystkie. I słuchaj, zostaw lepiej w spokoju te z blaszkami, rurkowe są łatwiejsze do nauczenia i rozpoznania, no i większość z nich jest jadalna.
Poszłam za radą taty i zaraz znalazłam takiego grzyba.
- Tata, mam grzyba z rurkami!
- Hmmm - tata wziął go ode mnie, dokładnie obejrzał, polizał, po czym strasznie się wykrzywił i zaczął pluć na wszystkie strony.
- Co się stało?
- Nic, znalazłaś szatana, łatwo go poznać bo strasznie gorzki - i wyrzucił mojego grzyba. Grzybobranie jest do bani. - Może lepiej nie zawracaj mi głowy z każdym grzybem, zbieraj do koszyka, a potem je przebierzemy.
No to ładowałam do koszyka wszystko jak leci, a gdy zajęłam się większym skupiskiem ładnych grzybów, tata zniknął mi gdzieś za krzakami. Gdy skończyłam poszłam za tatą, ale nigdzie go nie było widać. Krzyknęłam kilka razy, ale nikt się nie odezwał, więc postanowiłam wrócić na polanę.



Mama i babcia już tam były, gdy wyłoniłam się z zarośli.
- A gdzie tata, czyżby się zgubił - zapytała mama i zachichotała.
Babcia również się roześmiała, po czym przejrzały moje grzyby i ponad połowa okazała się niejadalna. Mimo że mama miała większe grzyby, a babcia więcej, to ja zostałam ogłoszona królową grzybobrania... przynajmniej dopóki nie wróci tata, bo jeśli miał więcej szczęścia, to mnie zdetronizuje. A koronowana zostałam dlatego, że jako jedyna znalazłam prawdziwka, co prawda był mały i tylko jeden, ale nikt inny nie znalazł takiego szlachetnego grzyba, a co borowik to borowik (tak mówi babcia). Byłam dumna jak paw. Grzybobranie jest super!
Minęło sporo czasu, a tata nie wracał. Mama przestała żartować z tego powodu i zaczęła się denerwować. W końcu babcia zarządziła:
- No dobrze, nie ma co na niego czekać, pora się zwijać bo nam ucieknie ostatni PeKaeS. Poza tym zanosi się na deszcz.
- Ale...
- Bez dyskusji. Jest już dużym chłopcem, da sobie radę.
No i wróciliśmy bez taty. Ledwie zdążyliśmy na autobus, a gdy wsiadałyśmy, już zaczynało lać.
Tata dotarł do domu dopiero rano, był zmęczony, przemoczony, przemarznięty i zły jak wielkie nieszczęście. Za to miał pełen koszyk grzybów. Zajrzałam do środka i na wierzchu znalazłam dużego prawdziwka. Wyjęłam go i powiedziałam tacie, by go pocieszyć:
- Tatusiu, zostałeś królem grzybobrania, nikt nie znalazł takiego pięknego prawdziwka jak ty!
Ale tata się nie ucieszył, popatrzył na mnie krzywo, otworzył usta jakby chciał powiedzieć, ale po chwili je zamknął i poszedł spać.

Nikt, nawet tata nie wie skąd się w tym koszyku wziął dorodny karasek. Po prostu znaleźliśmy go między grzybami. Spadł z chmury razem z deszczem, czy jak?


  • dystans 97.45 km
  • 14.00 km terenu
  • czas 05:50
  • średnio 16.71 km/h
  • rekord 47.20 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Światowy Dzień Turystyki i Odpustów 2

Niedziela, 30 września 2018 · dodano: 17.12.2018 | Komentarze 0

krzaki - Studzianna/Poświętne - Mysiakowiec - Rzeczyca - Sierzchowy - Cielądz - Regnów - Wólka Lesiewska - Julianów Raducki - Raducz - Jeruzal - Studzieniec - Żyrardów  (MAPA)



  • dystans 106.25 km
  • 11.00 km terenu
  • czas 06:32
  • średnio 16.26 km/h
  • rekord 35.20 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Światowy Dzień Turystyki i Odpustów 1

Sobota, 29 września 2018 · dodano: 03.10.2018 | Komentarze 3

Żyrardów - Studzieniec - Jeruzal - Esterka -  Raducz - Rossocha - Boguszyce - Krzemienica - Czerniewice - Spała - Konewka - Królowa Wola - Inowłódz - krzaki (MAPA)

Pogoda na weekend zapowiadała się sensowna, wiatr w sobotę północny, a w niedzielę południowy, czyli idealnie żeby uderzyć na południe, a następnego dnia wracać. Tak więc wstępnie zaplanowaliśmy dwudniówkę nad Pilicę... w międzyczasie okazało się, że właśnie tam będzie szereg imprez z okazji Światowego Dnia Turystyki, na które huann rozwoził pieczątki i  paszporty. Jako że raczej unikamy wszelkich imprez, zaczęliśmy się zastanawiać czy aby nie uderzyć jednak gdzie indziej... ale żal było idealnego wiatru, poza tym okazało się, że jest szansa spotkać się na miejscu z huannem i Moniką (to był dloa odmiany argument, żeby jednak tam pojechać). No to raz kozie śmierć (aczkolwiek w tym przypadku raczej żubrowi), jedziemy!

Prognozy mniej więcej się utrzymały i sprawdziły, choć początkowo wiatr był raczej zachodni, północno-zachodni i dopiero potem wykręcał na północny, na szczęście  z rana był słaby, a jak zaczął się wzmagać to już raczej pomagał. Początek to nabycie pieczywa na rynku i  wyjazd z miasta ruchliwą (nawet tak rano) szosą w kierunku na Skierniewice i Puszczę Mariańską, a potem odbicie na bocznej asfalty... za Studzieńcem okazuje się, że ostatni na tej trasie gruntowy odcinek wyasfaltowali! Super, a dalej okazało się że jeden z bardzo zniszczonych i wertepiastych asfaltów też wyasfaltowali na nowo... niestety dalej jest już typowy asfalt mazowiecki, ale i tak trasa się poprawiła.

Po drodze energia wiatrowa i biogenerator... wiatraki dopiero zaczynały ruszać, na początku dwa, a potem kolejne.



Udało się też znaleźć kilka kań - jedną na cmentarzu, a dwie jak udałem się w krzaczki. Tę drugą miejscówkę zapamiętałem, żeby ewentualnie zebrać grzyby w drodze powrotnej.



Początkowo tniemy tylko z krótkimi postojami na odpoczynek - miejsca odwiedzone wcześniej, pierwszy postój na zwiedzanie w Krzemienicy pod późnogotyckim kościołem, który akurat przechodzi remont.





W pobliżu kapliczka z datą 1635, też po renowacji i rekonstrukcji - zachował się postument i górna część która stała bezpośrednio na nim (bez kolumny). Tak więc teraz fragmenty są nowe, a fragmenty stare.




Daliśmy się zmonitorować



Tutaj kolejna kapliczka, która była w podobnym stanie (bez kolumny) i podobnie została zrekonstruowana.



Słonecznikowe pola.




Kościół w Czerniewicach, ten za to świeżo po remoncie




Stąd już prosto przez las do Spały (asfaltami, tylko krótki kawałek gruntówy), przejeżdżając obok stacyjki Spała, dostrzegam, że... stoi tam szynobus, a właściwie połączone dwa (SA135 Przewozów Regionalnych, ostatnio takim tylko Kolei Mazowieckich jechaliśmy z Tłuszcza, różnica jest taka że tamten miał jedną parę drzwi, a ten dwie i nieco inaczej rozplanowane wnętrze.

Zdziwko jest, bo tędy nic regularnie nie jeździ - jest to końcowa stacja linii odbijającej tu z Tomaszowa (raptem 8,5km). Na stacyjce znaleźliśmy rozkład jazdy, ale okazało się że tona dożynki dwa tygodnie wcześniej (dożynkowy rozkład jazdy), o dzisiejszym kursie nic tu nie było. W ogóle jak byłem tu z huannem 10 lat temu, to wtedy nawet okazjonalnie chyba nic nie jeździło, bo tory już ładnie zarastały.



Pewnym problemem było znalezienie skrzynki w pobliżu torów - najpierw pojechaliśmy do Spały, a potem przejeżdżając tędy ponownie stwierdziliśmy że nadal szynobusy stoją. Rzuciliśmy okiem do kabin maszynisty i wydawało nam się że nikogo tam nie ma. Podjechaliśmy więc już spokojnie w miejsce ukrycia skrzynki, ale na wszelki wypadek maskowaliśmy nasze poszukiwania robieniem zdjęć itp.





A teraz Spała. Jak podjechaliśmy do Spały pod Informację Turystyczną, to obok w stojaku rowerowym stały dwa przypięte rowery w tym... znajoma Meridzia. No dobra rower znaleziony, a gdzie jest huann? Dryndnęliśmy i okazało się że siedzą w karczmie przy kawie, ale niedługo będą. No to czekając pobraliśmy z IT paszporty które huann  kilka dni wcześniej rozwoził (pełna nazwa to Paszport Wojewódzkich Obchodów Światowego Dnia Turystyki na Ziemi Tomaszowskiej) i pobraliśmy do niego po dwa stempelki spalskie (pani już wiedziała gdzie jest na nie miejsce w paszporcie i szybko je tam przybiła, bo zanim my byśmy znaleźli...).

Poza tym ja tradycyjnie przybiłem pieczątki na mapie, a lavinka w notesie... i nie tylko te z okazji, ale też standardowy spalski, jaki pani tam miała.



W międzyczasie przyszła jakaś pani, żeby też wbić pieczątki i zagaiła:
- Turyści? O tam, gdzie jest namiot "łódzkie promuje" zaraz ma być leczo, bo w końcu muszą nam dać jeść! - widocznie pani też turystka i trafiła t z okazji ŚDTnZT.

Też przypięliśmy obok rowery i poszliśmy jeszcze na tyły budki obejrzeć kościółek.




Z kościółkiem miałem pewien problem by ustalić co i jak... są więc informacje że kościół zbudowano w 1923 roku (określany czasem jako kaplica), a kolejne że obok w 1992 roku wybudowano kościół polowy... problem w tym, że w obu przypadkach znaleźć można zdjęcia tego samego kościoła ze zdjęć powyżej, na miejscu też jest tylko jeden. Więc jak to jest?

Obok jest jakiś budynek, mi wyglądał na plebanię, ale kto wie, może to któryś z nich...



W końcu udało mi się poukładać informacje, bowiem "letni kościół polowy", to określenie nieco na wyrost, zwłaszcza informacja o budowie jest myląca. To po prostu placyk z ławkami i kapliczką, która chyba jest ołtarzem. A że na tyłach jest kościół z 1923, stąd wydaje się ze zdjęć, że to o tamten chodzi.



Gdy wróciliśmy do rowerów, była już ta Monika, ale dla odmiany huann poszedł nas szukać. W końcu jak się wszyscy zebraliśmy, poszliśmy na to wspomniane leczo, które już było rozdawane.



No, całkiem niezła porcja leczo, ale myślę że samotrzeć byśmy dali mu radę - znaczy ja, huann i Kluska (ale nie teraz, za rok, bo Kluska nie lubi teraz leczo, ale mówi że będzie lubić jak będzie miała 7 lat).




Takie miny, huann bo porcja za mała, a lavinka bo nie lubi leczo... i z bólem serca musiałem zjeść jej porcję.



Spotkanie było krótkie, bo huann z Moniką jechali teraz na Inowłódz, a my najpierw jeszcze chcieliśmy pofocić w Spale, potem pojechać do Konewki, a na koniec dopiero do Inowłodza, tak więc się pożegnaliśmy



Wieża ciśnień



Fundamenty pałacu carskiego, które można obecnie najłatwiej namierzyć po ciuchci. Na fotopolska jest sporo zdjęć pałacu i można zobaczyć jak wyglądał.




No i pomnik żubra... ustawiony pierwotnie pod Białowieżą Obecnie stoi tam kopia) po większej strzelaninie leśnej, podczas której sam car Aleksander II zamordował ponoć 10 żubrów.

Niestety sporo ludzi dziś się tu kręciło, każdy robił sobie słit focie, toteż już samo zrobienie zdjęcia żubra bez nikogo wymagało od nas cierpliwości... tym razem więc na żubra nie właziłem, może następnym razem, a może wtedy już Kluska będzie włazić a nie ja (trzecie pokolenie).



A tu fotka sprzed dziesięciu lat.




A tu zdjęcia mojego taty (dowcip polega na tym, że najpierw ja sobie strzeliłem fotę na żubrze, a potem wyszperałem poniższe fotki).




Oglądamy jeszcze kilka budynków z czasów carskich - wozownia



Koszary... co prawda tylko kozaków, więc może i bez wariag zaliczyłby nam gminę, ale wolimy nie ryzykować.



Jedziemy na Konewkę (z szukaniem skrzynki na stacji po drodze, o czym już pisałem). Z paszportem zwiedzanie schronu kolejowego jest dziś za darmo, a pani widząc co wyjmuję mówi:
- Strona dwadzieścia sześć - i faktycznie tam jest opis Konewki i miejsce na pieczątkę, do mapy wbijam też dwie inne które tu standardowo mają.



Mały czołg porucznika Grubera... niestety w pelerynce przeciwdeszczowej.



Kiedyś tu byłem z huannem, ale tylko rzuciliśmy okiem z zewnątrz, decydując się że zwiedzimy drugi, ale niezagospodarowany, opuszczony schron kolejowy w niezbyt dalekim Jeleniu. Tak więc dziś nadrabiałem zaległości. Początek schronu zajmuje wystawa wszelakiego żelastwa militarnego itp. ale że schron jest długi, to dalej w głębi już ich nie ma.

Aha, w Polsce są cztery takie schrony kolejowe i występuję parami - Konewka i Jeleń, oraz Strzyżów i Stępina. Trzy są wybudowane na powierzchni, a ten w Strzyżowie to tunel wydrążony w górze - zresztą w nim byłem i miałem okazję nawet pojeździć w nim na rowerze, tutaj wpis o bunkrze w Strzyżowie.





Jest za to fragment z odsłoniętym torowiskiem (na większości jest przykryte dechami).



Tunel techniczny biegnący równolegle wzdłuż głównej, kolejowej części schronu, nieco zalewany... z niego są wyjścia na zewnątrz, ale obecnie zamurowane i niestety okazuje się że aby wyjść, trzeba się cofnąć do samego początku (jest też drugie wyjście, ale odkrywamy je poniewczasie).



A oto i schron z zewnątrz.






Jedno z bocznych wejść.



A to budynek hydroforni i zbiorników wody.



O, znalazłem skrzynkę i pojemnik na logbook... chyba.



A to budynki elektrowni, filtrów, wentylatorów, kotłowni...




Tu trafiamy do kanałów technicznych



No i gdzie wyleźliśmy?



No tak, to jest to tajne wyjście z bunkra kolejowego



Kochbunker (zdaje się że przeniesiony z Widzewa), oraz mobilna przyczepa dowództwa.



Oraz taka fotka sprzed dziesięciu lat i teraz.




Jedziemy na Inowłódz i po drodze spotykamy huanna z Moniką rypiących do Tomaszowa na pociąg (mówią, że zajrzeć na Konewkę już nie zdążą), krótka chwila na pogaduchy i każdy jedzie w swoją stronę.



W Inowłodzu zaczynamy oczywiście od romańskiego kościoła św. Idziego.





Z widokiem na Pilicę... choć samej rzeki niewiele widać spomiędzy krzaków.



Jedziemy do drugiego, nowszego kościoła, gdzie udaje mi się naliczyć cztery wmurowane pociski.





A stamtąd na zamek. O ile pamiętam, to chyba nie udało mi się zwiedzić wcześniej ruiny, gdy byłem chyba już trwała budowa i ruina została przebudowana do obecnego stanu. Z zewnątrz i na dziedzińcu wygląda nawet całkiem całkiem, ale wnętrza mi do gustu nie przypadły, zbyt nowocześnie urządzone i wykończone, nawet nie udają średniowiecznego zamku, na przykład podłogi wyłożone kafelkami w salach i na tarasach (dziedziniec na szczęście wybrukowany), a mogli przecież jakiegoś klinkieru użyć.

Również pieczątek nie udaje się zdobyć - ciężko ocenić które pomieszczeniu szukać obsługi (w tym najoczywistszym, za drzwiami pod tabliczką IT nikogo nie ma), ponadto nikt ze spotkanych osób nie wygląda na obsługę... no cóż, jesteśmy w ostatniej godzinie otwarcia zamku, to prawie jak po fajrancie. Aż tak bardzo na pieczątkach nam nie zależy, żeby wszystkich po kolei zaczepiać i pytać czy są operatorami pieczątek, zbieramy je niejako tylko przy okazji.




- Jaki współczesny serial historyczny był tu kręcony?
- ???
- Panie Kazimierzu, gdzie pan takie ładne króliki dostał?
- Szwagier mi dwa z Czech przywiózł, 50 halerzy za króla.
- Daj pan na wystawę, sukces murowany.
- Bardzo proszę nie podpowiadać!
- "Kazimierz - król który został mularzem".



Zahaczamy też o synagogę, w której uzupełniamy zapasy pieczywa, a przy okazji zwiedzamy wnętrza.





Rzucamy jeszcze na galerię Manufakturę Simcinów, którą polecał huann... niestety ok. 18-ej wszystko na rynku jest już pozamykane na głucho. Swoją drogą, tutaj galeria chyba niedawno się przeniosła, wcześniej była po drugiej stronie Pilicy, w części Inowłodza o nazwie Simcinów właśnie. 

A huann, który miał okazję zajrzeć do galerii, wspominał że ponoć Simcinowie to według legendy były jakies bliżej nieokreśone istoty żyjące nad Pilicą, takie miejscowe trolle... ciekawe tylko, czy to autentyczna legenda, czy wymyślona na potrzeby galerii. Tak czy inaczej, oto fotka Simcina z Simcinowa.




Przejeżdżamy przez Pilicę i ruszamy dalej drogą wojewódzką w kierunku Opoczna... i tu miłe zdziwko, wzdłuż szosy biegnie taki miły asfalcik rowerowy, do tego nijak nieoznaczony więc jak kto ma ochotę zasuwać szosą, to kodeks drogowy tego nie zabrania (choć chyba tylko najbardziej zatwardziali szosowcy nie skuszą się na tę nieusankcjonowaną znakami ddr-kę. Powoli zapada zmrok, ruch na szosie spory, więc my z przyjemnością korzystamy z asfalciku (oj, taki by się przydał u nas z Żyrka przez las).

Niestety kończy się wraz z granicą Spalskiego Parku Krajobrazowego, dalej na Opoczno trzeba rypać szosą, czasem tylko chyba można jakimiś serwisówkami... ale trzeba uważać, bo czasem się kończą ślepo i trzeba się wracać, albo przebijać się przez rów, a może i barierki. Ale to u nas częsty problem, że nawet jak jest fajna ddr-ka, to urywa się ni  w pięć, ni w dziesięć, a pociągnęli by jeszcze kawałek do pierwszej wsi za torami, to można by dalej pojechać wygodnie bocznymi asfaltami.

My na szczęście tutaj i tak odbijamy w las, ale wiemy na przyszłość, że dalej niestety nie ma na co liczyć.



No i co? Wbijamy się gdzieś w krzaki, rozbijamy namiot, kolacja i lulu.


  • dystans 119.52 km
  • 8.10 km terenu
  • czas 06:55
  • średnio 17.28 km/h
  • rekord 45.90 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Podrawska pętelka

Sobota, 19 maja 2018 · dodano: 26.05.2018 | Komentarze 4

Zapowiadała się niemal idealna pogoda na rower - bez deszczu, niezbyt ciepło. I faktycznie tak było - przez większość dnia pochmurno, gdy Słońce zaczynało wyglądać spomiędzy chmur, robiło się znacznie cieplej, ale na szczęście skwaru nie było... sytuację dodatkowo ratował chłodny wiatr.

No to w drogę - Przystanek Esterka (który kiedyś już był na blogu pocztówkowym i tam więcej zdjęć)



Jako że przystanek nie ma ławki, postój robimy pod  schowaną gdzieś za nim w krzakach wiatką.



Rejon za Jeruzalem obfituje w akacje przy drogach, normalnie można nie zwrócić na to uwagi, ale teraz gdy kwitły nie sposób tego faktu przeoczyć.




Zabudowania wojskowe przy poligonie Raducz (tak w ogóle na ogrodzeniu jest zakaz robienia zdjęć).



Rawkę przekraczamy pod Nowym Dworem



Jeden z pobocznych mostków chyba przeszedł gruntowny remont, bo pamiętam go, że był trochę rozpadający się. Na wewno zyskał nową nawierzchnię - stare podkłady kolejowe.



Pomnik Marii Grzegorzewskiej w Wołuczy




Dwór w Rossosze... chociaż niewiele go widać.



Tablica ogłoszeń w... eee, chyba Janolinie.





Przystanek gimbusów Wilkowice w Starej Wsi, widać korzysta z tradycji umieszczania stacji i dworców w sąsiednich miejscowościach.



Wysokienice - tutaj jest nowy kościół, ale warto się zatrzymać i zajść na dziedziniec kościelny, bo tam jest makieta starego kościółka.





Drewniany kościół został przeniesiony w 2006 roku do skansenu w Maurzycach, więc wstawiam jego fotkę z niegdysiejszej wizyty tamże.



Ale wracając do Wysokienic, pozostałości po cmentarzu przykościelnym.




Z pięknie obrośniętym bluszczem i winobluszczem pomnikiem go upamiętniającym




Od kościoła daleko nie odjechaliśmy, bo znów musieliśmy zrobić fotostop.



Rycerz taki trochę drewniany, można powiedzieć nawet że sztywny... stoi sobie tutaj na Szlaku Grunwaldzkim (jeden, w Samicach stoi na przykład dwóch - foto). Wysokienice są wymienione w Kronice Długosza przy opisie marszu na Grunwald... co prawda nie było tu takich dramatycznych wydarzeń jak w Samicach, ot wojsko stanęło obozem na noc.   Poniżej odpowiedni fragment (wg wydania z 1869, nowsze tłumaczenie tego fragmentu z łaciny można znaleźć np. tu)

We Czwartek po święcie Ś. Jana Chrzciciela, od południa, ruszył Władysław król Polski z całą siłą zgromadzonych wojsk do Wolborza. Poczem pierwszym obozem stanąwszy w Lubochni, w Piątek przybył do Wysokinic, a w Sobotę do Rudni żelaznej biskupiej i wielkiego stawu zwanego Sejmice, gdzie piorun uderzywszy zabił kilka koni i jednego człowieka, a drugiego śmiertelnie poraził; misę zaś gotowanemi rybami napełnioną, w namiocie rycerza Dobka z Oleśnicy, z której u stołu jadła drużyna, strawił ze szczętem, nikomu jednak z siedzących przy stole nie szkodził.

I tu jeszcze jedna ciekawostka, wymieniona jest w okolicy rudnia żelazna biskupia, w nowszym tłumaczeniu arcybiskupia kopalnia rudy żelaznej... niewątpliwie chodzi o rudę darniową :-)




Tablica ze szlakiem (szlak - powiększenie)



Pomnik dziesięciolecia odzyskania niepodległości... zastanawia dolna tabliczka, nie wiedziałem że godłem Polski jest korona.



Widoczki na okoliczne farmy wiatrowe.




Kapliczka w Soszycach po remoncie...  Figura odmalowana, ciekawe są te łuski którymi jest postać pokryta, wodnik jakiś czy co?




Pora na zjazd z powrotem w dolinę Rawki. A póki co mały postój w cieniu.



Przecinamy kolejkę rogowską



Kościół w Boguszycach. Tutaj ze dwa razy mieliśmy pecha, bo odbiliśmy się od zamkniętej furtki, ale dzisiaj udało się wejść na dziedzinie i obejrzeć kościół z bliska.





Teren bardzo zadbany, na dziedzińcu sporo, wymurowanych z kamienia polnego klombików, do tego jeszcze doniczki z kwiatkami poustawiane na pieńkach.




Nagrobek Ignacego Marcellego Kolumny de Wale Walewskiego, b. Podprefekta P-tu Gostyńskiego i Rawskiego, Radzcy Województwa Mazowieckiego. Dziedzica Dóbr Wale, Chociwek, Podkonic wielkich, małych i Rawskich*, Zglinny Wielkiej i Małej, Prandocina, Bogusławek, Boguszyc, Zawada.** urodził się w Walach d. 16 Stycznia 1779 † 25 Lipca 1851

*) - obecnie Podkonice Duże, Małe i Miejskie
**) - wszystkie wsie na południowych i zachodnich obrzeżach Rawy, tylko Zglinna kawałek dalej (na północ od Wysokienic i Wilkowic)





Po drodze mieliśmy pod kołami sporo fatalnych dróg, ale pod Rawą ich jakość tak się poprawiła, że nawet drogowskazami ostrzegali ile dziurdziołów będzie na danej trasie... wcześniej też mogliby ostrzegać, ale cyfry by były trzycyfrowe co najmniej.



Meszek



No i wjeżdżamy do Rawy Mazowieckiej (jak sama nazwa wskazuje, jesteśmy w województwie łódzkim), w rejonie miasta spotykamy sporo rowerzystów, min. jak się później okazuje także z bikestatsa, a mianowice Goździka i Skowronki.

Najpierw, gwóźdź programu, czyli najważniejsza atrakcja do zwiedzenia



Oto i Tatar... niestety chyba jeszcze w stanie płynnym, wymagającym zagęszczenia.




Dziury w wodzie.



Te dziury to chyba część przetwórni, zasysają z okolicy wszystko co w tej wodzie mieszka i rośnie, a  po przemieleniu i odsączeniu/odparowaniu otrzymujemy tatar, paprykarz i pasztet mazowiecki.




Uwaga na wiewióry giganty



Jeszcze stoi



Park w remoncie




Kościół zresztą też... kiedyś widziałem wzmiankę o usunięciu pocisków, ale te dwa w dzwonnicy jeszcze są. Kiedyś na wystawie zzdjęć z remontu widziałem jeszcze trzeci, chyba z tyłu dzwonnicy (którego nie da się zobaczyć z ulicy), teraz obejrzeliśmy aktualną wystawę pod kościołem, ale tamtej fotki nie było, a nowych pocisków na zdjęciach nie było widać.





Czubek ratusza zza krzaków



Zamek, a właściwie jego ogryzek, a właściwie to nawet jego rekonstrukcja.



Lepiej nie podchodzić, bo na głowę... powiedzmy że srak może naptać.



Tak niby wyglądał ten zamek (powiększenie)



No i pora wracać, jedźmy szybciej, bo się ściemnia.


  • dystans 53.58 km
  • 21.80 km terenu
  • czas 03:37
  • średnio 14.81 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Na cmentarz przez bagna

Sobota, 21 kwietnia 2018 · dodano: 23.04.2018 | Komentarze 2

Dwa tygodnie Łukasz, Jacek i Paweł organizowali wiosenne sprzątanie cmentarza w Budach Grabskich... lavinka się tam wybrała, ale mi troszkę szkoda było pierwszego weekendu z idealną pogodą, więc wyskoczyłem na weekendówkę za pociskami. Potem Łukasz pisał, że nie mogą w kolejne weekendy... dziś zdecydowaliśmy się podskoczyć sami coś tam porobić. W planach są tez inne cmentarze, ale że z braku ogródka nie mamy na składzie ciężkiego sprzętu ogrodniczego (kosiarki, sekatory, grabie), a nawet jeśli, to część z tego ciężko by było zabrać rowerem to nasze możliwości były w tym zakresie ograniczone. Poza tym nie wiemy, jakie prace poza wykoszeniem chęchów są potrzebne, czy planowane na kolejnych cmentarzach. Pojechaliśmy więc na ten sam cmentarz, bo tam jeszcze zostały rowy do oczyszczenia z gałęzi i konarów, a to byliśmy w stanie zrobić dysponując dwiema parami rąk obutymi w rękawice robocze.

Ale najpierw wstąpiliśmy na bagno po skrzynkę, a co! W zasadzie chciałem tam zajrzeć, gdy będzie kwitło (okrężnicą bagienną), a dwa lata temu kwitło w połowie maja... ale co tam, może się uda jeszcze w maju podskoczyć.






O, taki zmutowany torfowiec próbował nas pożreć.



I rzęsa starała się nas pochłonąć.




Nie to, że na bagnie nic jeszcze nie kwitnie. Bo kwitną na przykład trawy i kaczeńce.








A skrzynka... byłem tu półtora miesiąca temu, jak bagno było zamarznięte, ale jej nie znalazłem. Szukałem bez GiePSa, więc miałem spory obszar do przeszukania, a potem okazało się że była pod śniegiem. Z GiePSem i bez pokrywy śnieżnej poszło szybko, bo kesza zauważyliśmy już z pewnej odległości, ale okazało się, że do logbooka nie da się wpisać, bo jest mokrą szmatą., poza tym pojemnik się odkleił i jest luzem... więc ta wilgoć chyba z roztopów i deszczy, a nie dlatego że bagno się podniosło i pochłonęło skrzynkę, bo ta by wtedy odpłynęła.

Ponieważ na bagnie postanowiliśmy się tradycyjnie rozbić z hamakiem, to zabrałem się do suszenia logbooka - najpierw scyzorykiem porozdzielałem karteczki (inaczej się nie dało, tak były zlepione), poprzekładałem chusteczką i odcisnąłem, potem rozłożyłem na specjalnej konstrukcji patyczkowej na słońcu i wietrze. Podczas bagiennego pikniku ładnie podsechł, choć nadal była wilgoć na zgięciach, ale już bez problemu dało się weń wbić z pieczątki i wpisać.





A teraz pora na hamakowanie - no może nad największą głębiną się nie rozbiliśmy, ale tam wszędzie gdzie są trawy jest i woda.




A na brzegu paprocie kiełkują, fioły kwitną.




Coś się już wykluło, czy raczej coś innego miało jajecznicę na śniadanie?




Po hamakowaniu ruszyliśmy dalej, ale zahaczyliśmy jeszcze o częściowo zalane okopy.




Do tej pory drogi gruntowe takie sobie, ale przejezdne bo błoto wyschło. Dalej mogliśmy próbować dobić do asfaltu, ale postanowiliśmy dalej przebijać się lasem. Na skraju Smolarni okazało się, że we wsi drogę utwardzili gruzem, więc zdecydowaliśmy się objechać dróżką leśną... a tam albo zryte przez ciężki sprzęt i błoto (jechać dało się tylko środkiem)



Rozbabrane nie było tylko tam, gdzie zwalone drzewa... część przez wichury, część przez bobry.



Część drzew bobry pięknie pocięły na kawałki, a poza tym dokładnie okorowały.




No cóż tu gruz, tam błoto i kłody pod koła... takimi dróżkami się jeździ, gdy jest jakaś rundka po okolicy i mamy czas wbijać się w nieprzejezdne, czy trudno przejezdne odcinki. Warto było zobaczyć, jak teraz ten fragment wygląda i przekonać się, że na dłuższych trasach nie ma co się tu wbijać, tylko pojechać naokoło asfaltem.




Zresztą dalej podobnie... niestety w Puszczy Bolimowskiej teraz bardzo dużo ścinek i już chyba nie mam bocznych i malowniczych dróżek leśnych, które nadały by się do przejazdu przez las... wszystkie zryte przez ciężki sprzęt i trzeba rypać główniejszymi drogami utwardzonymi tłuczniem i z wyciętymi drzewami kilka metrów od drogi. Nie chciałem jechać jedną z takich autostrad ścinkowych, tylko skręciliśmy w jedną z prawdziwych dróg leśnych, ale okazało się że od ostatniego mojego przejazdu były tu ścinki i w połowie dosyć ciężko się jedzie, ech.

No i dojechaliśmy na cmentarz, ale była już prawie 16. Poniżej dwa zdjęcia - z października 2015 i aktualne. W międzyczasie chęchy zostały wykoszone w listopadzie 2015, kolejne koszenie było dwa tygodnie temu.




lavinka prezentuje swoje rękawice ogrodnicze



Bierzemy się do roboty - do oczyszczenia ze stosów konarów i gałęzi (które tam chyba trafiły w czasie ścinki w okolicy) są rowy dookoła cmentarza. W półtorej godziny (z fajrantami) uprzątamy lewy i tylny rów. Gdybyśmy przyjechali wcześniej, to byśmy dali radę ogarnąć i prawy (przedniego nie ma, bo przód cmentarza jest zniwelowany), ale już zrobiło się późno i trzeba było wracać.





A na cmentarzu paprocie już wychylają łebki.





Jabłonka lada moment zakwitnie.





Nieliczne zawilce jeszcze kwitną.



Bażant w drodze powrotnej.



Kwitnące jagody



I bukiet kaczeńców na koniec.




  • dystans 88.06 km
  • 13.00 km terenu
  • czas 04:57
  • średnio 17.79 km/h
  • rekord 38.60 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

A na Radom kury jadom 2: Złota Jabolowa Jesień

Niedziela, 1 października 2017 · dodano: 19.10.2017 | Komentarze 5

materac z mchu - Ulów - Waliska - Nowe Miasto nad Pilicą - Łęgonice - Nowe Łęgonice - Sadkowice - Szwejki Nowe - Szwejki Małe - Biała Rawska - Zawady - Studzieniec - Żyrardów (MAPA)

Galeria zdjęć z wyjazdu

Noc dosyć zimna - jakieś 2-3 stopnie, może dlatego poranek jakiś taki leniwy i zbieramy się wyjątkowo powoli.



Gotuje się woda na kawę.



A teraz grzeje się woda do mycia zębów.



Kawa zbyt szybko stygnie, więc trzeba kubek wstawić do podgrzewacza.



Spacer po lesie zaowocował zebraniem
- 9 podgrzybków
- 2 zajączków
- 1 sitka



Decyduję się nawlec je na nitkę i przytroczyć na bagażniku... a właściwie na namiocie.



Uśmiech grzybiarza.



A tak to wyglądało na starcie i po kilku godzinach jazdy w słońcu i wietrze... całkiem ładnie się podsuszyły, niesety parę odpadło na początkowym, wertepiastym odcinku, kiedy nie zaczęły podsychać, kurczyć się i lepiej trzymać na nitce.




No to pora wyjechać z lasu.




Pod lasem natykamy się na stary, opuszczony sad i napełniamy sakwy jabłkami. Obok są już nowe, niskopienne sady. Tak na marginesie - wjeżdżamy w strefę przejściową, są jeszcze tunele z papryką, ale pojawiają się też sady jabłkowe. Potem jest las, Pilica i za Nowym Miastem folii już nie ma, same sady.



Trochę drewnianej zabudowy po drodze... a droga przez las gruntowa i dziurawa niemożebnie. Do tego pobocza zawalone samochodami (sezon grzybowy), my jednak w dobrym miejscu nocowaliśmy - głębiej w lesie, podjechać samochodem za bardzo się nie dało, więc i grzybiarz z kulawą nogą nam się nie przyplątał z rana.




Kościółek, tzw. kaplica na Borowinie... obecnie w Waliskach. Ponoć wybudowany w XVII w. przy cudownym źródełku. W 1850 kuria zamknęła kościół i zakazała organizowania odpustów "z powodu odbywających się podczas odpustów burd i pijatyk".



Nepomuk



Furtka... ponieważ sama się otwiera, jest zastawiana kamieniem, który też jest pomalowany na zielono.




Na jednym z fotostopów minęło nas dwóch grzybiarzy... trochę gubili grzybów, bo chwile potem zauważyliśmy  jeden walający się na asfalcie.



Widok przez stawy i dolinę Pilicy na Nowe Miasto.



Przekraczamy Pilicę i rzut okiem z mostu na pałac.




W Nowym Mieście ruszamy poszukać pozostałości po Zakładzie Przyrodoleczniczym, bo o ile ostatnio udało mi się znaleźć budynek zakładu, to już pozostałości ujęcia wody nie. Tym razem znając już teren, przeanalizowałem dostępne zdjęcie (o stąd) i wytypowałem  potencjalną lokalizację... okazało się, że prawidłowo, bo faktycznie znaleźliśmy kapliczkę. Wyjaśniło się dlaczego poprzednio jej nie znalazłem - była na terenie ogrodzonym (choć da się na niego wejść), z dala od drogi i w krzakach.




Jako cokół służy rura ujęcia wody.




Kluczowy okazał się ten widok na budynki pozostałe po zakładzie, jak dotarliśmy w miejsce skąd tak je widać, to i kapliczkę dało się namierzyć. 




Od Nowego Miasta jedziemy trasą, która w znacznej części pokrywa się z tą, którą pokonałem 2,5 miesiąca wcześniej. Dlatego nie wrzucam teraz zbyt dużo zdjęć z Nowego Miasta, okolic i miejscowości na trasie, bo były już w odpowiednim wpisie.

Pod MiGiem



Górna część ulicy Pilicznej.




Nowy witacz, ostatnio był jeszcze ten stary.



Parę widoczków po drodze.





Z Łęgonic i Górki Zgody, żeby nie jechać szosą główną, objeżdżamy bokiem - trochę asfaltu, ale też trochę gruntówy. Po drodze okzało się, że górka zmieniła się z powodu żwirowni w dołek.





Babie Lato, a właściwie zaczyna się już Złota Polska Jesień... jesiony się złocą, niektóre gałęzie klonów też już łapią kolory, poza tym zielono. Co ciekawe, w Ameryce taką pogodę o tej porze roku nazywa się Indiańskim Latem (Indian Summer).





Jedziemy przez warecko-grójeckie zagłębie sadownicze.



No i na co ci było Szwejku tu przyjeżdżać? Nie wiedziałeś że na polskich drogach panuje prawo dżungli i trup się gęsto ściele? Ostatnio ten znak widziałem jeszcze w pionie.



  • dystans 145.16 km
  • 8.30 km terenu
  • czas 07:26
  • średnio 19.53 km/h
  • rekord 41.30 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Nowe Miasto i stare pociski

Wtorek, 18 lipca 2017 · dodano: 11.08.2017 | Komentarze 12

Jako że ostatnio jakoś nie było pocisków, to wybrałem się w rejon, gdzie miałem kilka miejscówek do sprawdzenia, a mianowicie do Nowego Miasta nad Pilicą.

Po drodze mały postój w Białej Rawskiej.



A może gruszeczkę?



Rzuciłem jeszcze okiem na kościół, ale tutaj żadnych pocisków nie ma.




W tej figurze ciekawostką są klucze.




A tutaj by można napisać nową powieść o Szwejku... oczywiście nie o Józefie, tylko jego bracie i o tym jak brał udział w operacji Warszawsko-Dęblińskiej, Bitwie pod Łodzią i wojnie pozycyjnej nad Rawką, Bzurą i Pilicą. Co prawda C.K. wojaków tu było nie za dużo, ale jakaś kawaleria się tam plątała (Paweł Hulka-Laskowski pisał o kawalerzystach z Małopolski, co w Żyrardowie mieli postój cofając się od Warszawy), a nad Rawką i Bzurą była bateria moździerzy 305mm.

Można też z drugiej strony opisać dzieje w wojsku rosyjskim jakiegoś dalszego kuzyna Józefa Szwejka, który mógł pochodzić od  Braci Czeskich którzy emigrowali do Polski i ich potomkowie mieszkali min. w Żyrardowie (tak jak Paweł Hulka-Laskowski, który właśnie Szwejka tłumaczył z czeskiego).

Mam nawet pomysł na początek, jak to zamykają Jana Szwejka za pędzenie bimbru i jak się tłumaczy, że nie łamie ukazu carskiego o prohibicji, bo on szykuje zapas trunku na rychłe oblewanie wielkiego zwycięstwa, bo wg. gazet za dwa miesiące wojska rosyjskie wkroczą do Berlina... temat jest rozwojowy.





Gmina sadów i jabłek




Resztki jakiegoś gongu pożarowego... ciekawe cod czego jest to u góry (tylko pałeczki do uderzania już nie ma).




Kościół w Sadkowicach, tutaj pocisków nie namierzyłem wcześniej i na miejscu się okazuje, że faktycznie nie ma.




Kapliczka zaraz za Sadkowicami (pod Lutoborami).




Powiększenie poniższej tabliczki po kliknięciu w fotkę.



I pierwszy cel wycieczki - wieś Żdżary.



Kaplica grobowa na cmentarzu




Nepomuk usytuowany strategicznie na niewielkim wzgórzu w centrum wsi - całą wieś zaleje, a do niego woda nie dojdzie. Zresztą wieś jeszcze nie nad samą Pilicą, co najwyżej pomniejsze rzeczki mogły tu powylewać.




No i właściwy cel - kościół w Żdżarach. Wcześniej ze zdjęć namierzyłem te trzy pociski.



Na frocie największy - o średnicy ok. 15cm, a boczne ok. 11 i 7 cm. Niestety otynkowane podczas ostatniego remontu, jeszcze całkiem niedawno nie były ani otynkowane, ani pomalowane, co widać na zdjęciach które można w jęternecie znaleźć.




Prawdziwa niespodzianka czekała jednak w północnej ścianie kościoła (która jest gorzej obfocona online), gdzie w równych rzędach tkwi 9 pocisków o średnicy ok. 18cm.




Jeszcze taki artefakt średnicy ok. 12cm trafiłem... tylko do czego to służyło? W Kozłowicach skorupa z podobnie rozklepanym kołnierzem służy jako gong pożarowy, a tutaj tkwi w drzewie. Może pierwotnie też to był gong, albo coś innego i w drzewie umieszczony został wtórnie? 




Jadę dalej, a na horyzoncie widać Górkę Zgody (vel Przeprośną) z kościołem św. Rocha.



Powstanie kościoła wiąże się się z Rokoszem Lubomirskiego, bowiem 31 lipca 1666 zawarto ugodę w Łęgonicach kończącą rokosz, a na tej górce na pamiątkę zbudowano kaplicę. Kaplica została uszkodzona w czasie pierwszej wojny (ponoć artyleria ostrzelała ją zza Pilicy), a po wojnie zbudowano w tym miejscu kościół. Obecnie przy wejściu są portrety króla Jana Kazimierza i Jerzego Sebastiana Lubomirskiego.





Te kamienne elementy, to chyba pozostałości po kaplicy.



Tutaj projekt budowy kościoła i fotka kaplicy z 1919 roku (lepsza jakość na fotopolska - kaplica)



Widoczek stąd ładny.



A teraz pora na pociski - co prawda miałem zdjęcia kościoła, ale nie z tej strony z pociskami... udało mi się wypatrzeć trzy, ale chciałem na miejscu policzyć dokładnie ile ich jest.

Kościół został co prawda wybudowany po I wojnie, ale na pamiątkę zniszczenia kaplicy, wmurowano w południową ścianę (od strony Pilica, która jest stąd ładnych parę kilometrów) pociski - jest ich 9 co najmniej dwóch różnych kalibrów, ale jest też chyba dziura w którym mógł być dziesiąty.



Mam zagwodkę jeśli chodzi o te okrągłe na płask... wydaje mi się że to raczej ciemna cegła w tym kształcie, ale ten z lewej u góry wygląda bardziej jak pocisk. Tak więc kwestię pozostawiam otwartą.




I dziura w której prawdopodobnie też był pocisk.



Rekonstrukcja pustelni za kościołem



Cmentarz wojenny




Grób ostatniego pustelnika - Ignacego Piotrowskiego, który zmarł w 1970 roku. Tak wyglądał kilka lat temu, ale ostatnio niestety postawiono nowy nagrobek i wygląda tak... no tak, trzeba było walnąć taki katafalk, jakby nie możnaskromnej mogiły ziemnej z drewnianym krzyżem.




Na cmentarzu wojennym jest też zachowany jeden głaz nagrobny.



Ponieważ lavinka dopytywała o jeżyny, to zrobiłem fotkę jak wygląda sytuacja (ponieważ wpis pojawia się z opóźnieniem, śpieszę donieść że na początku sierpnia jeżyny już u nas były).



Drugi kościół w Łęgonicach... za Pilicą jest jeszcze jeden drewniany w Łęgonicach Starych, ale trzeba tam jechać naokoło przez Nowe Miasto, a nie miałem na to czasu.



No i wjeżdżam do Nowego Miasta.



Kapliczki







Kościół i klasztor kapucynów - tutaj też miałem namierzony jeden pocisk, ale nie byłem pewiem czy to nie coś innego. Na miejscu okazało się że faktycznie jest dokładnie jeden (od południa, czyli od strony Pilicy), ale ze względu na to że nie ma dostępu do kościoła z tyłu, to nie mam pewności czy coś tam jeszcze nie tkwi.






Klimatyczna ruderka.



Przy kontenerze na makulaturę znalazłem taką książkę... w moim domu książek się nie wyrzuca, więc ją przygarnąłem, zwłaszcza że w dobrym stanie (tylko kawałek grzbietu trzeba podkleić).




Pomnik a dworcu autobusowym





Zajrzałem czy MiG jeszcze stoi... stoi, choć zastawiony dookoła samochodami.



No i drugi kościół w Nowym Mieście, gdzie też miałem podejrzane pypcie wyglądające na pociski... na miejscu stwierdziłem że faktycznie to pociski i jest ich 8 sztuk (głównie od południa).






Epitafia wmurowane w ścianą zewnętrzną (powiększenie po kliknięciu w zdjęcia)






Zjeżdżam ze skarpy na ulicę Bielińskiego, gdzie znajdował się zakład przyrodoleczniczy Bielińskiego (info).





Rzuciłem jeszcze okiem na pałac (bez zmian), a w parku pałacowym plac zabaw, który został zamknięty (jednak nie wiem z jakiego powodu).





Rzut okiem na końcową stację wąskotorowej kolejki grójeckiej. (obecnie kursy turystyczne tylko na trasie Piaseczno - Tarczyn, nawet do Grójca nie dojeżdża, tak więc obecnie nazywana jest piaseczyńską).



Na wyjeździe z Nowego Miasta jeszcze śmieszka rowerowa.



Nie jadę prosto z powrotem, tylko jeszcze odbijam do Lubani rzucić okiem na kolejny kościół. Ale najpierw kapliczka (powiększenie tabliczki po kliknięciu w fotkę).



A oto i kościół - pocisków brak.




Obok kilka starych nagrobków - min. b. majora b. wojsk polskich (klik by powiększyć).




Jeszcze kaplica cmentarna.



I to tyle - dalej do Sadkowic i powrót już tą samą trasą przez Białą Rawską. Podsumowując - znalazłem pociski w czterech kościołach, w których je już wcześniej namierzyłem (tyle że było ich więcej niż byłem w stanie stwierdzić online), w pozostałych kościołach nic nie było. No i jeszcze ten pocisk w drzewie trafiłem.


  • dystans 114.76 km
  • 6.80 km terenu
  • czas 06:12
  • średnio 18.51 km/h
  • rekord 40.20 km/h
  • temperatura 30.0°C
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Znowu upał, znowu pociski

Niedziela, 28 maja 2017 · dodano: 31.05.2017 | Komentarze 5

Znowu upał... znowu wyruszyłem na poszukiwanie pocisków, tym razem na południe. Niedziela nie jest dobrym dniem na oglądanie kościołów, ze względu na msze, jak jest zimno to jeszcze, ale gdy jest ciepło to sporo ludzi uczestniczy w mszy przed kościołem.  No ale co zrobić, jadę wtedy kiedy mogę...

Pierwszy stopik w Białej Rawskiej, dojechałem gdy trwała msza, ale sobie zrobiłem postój w parku i potem między mszami na szybko obejrzałem kościół (na fotce dziś tylko dzwonnica).



Dalej jadę mniej więcej wzdłuż Rogowskiej Kolejki Wąskotorowej... powstała ona w czasie I wojny jako kolej polowa (o rozstawie szyn 600mm - po II wojnie przebudowano na 750mm), Niemcy wybudowali ją w marcu 1915 (ponoć 28.02-22.03.1915), biegła ona od Rogowa (czyli od linii kolejowej) do Rawy Mazowieckiej.

Później, po ustąpieniu Rosjan z frontu przedłużono ją do Białej Rawskiej (jeszcze w czasie I wojny - rozkład z 01.06.1917). Na stronie internetowej kolejki (dział historia) można co prawda przeczytać, że jeszcze w czasie walk tutaj dociągnięto kolejkę do Białej i Żdżar (odgałęzienie na Nowe Miasto n. Pilicą, obecnie już dawno rozebrane), ale to bzdura - Biała Rawska była wtedy po rosyjskiej stronie frontu. Osobną kwestią jest odnoga na Żdżary i kiedy powstała, bowiem biegła ona dokładnie po linii frontu, albo tuz za nim (aczkolwiek wymaga to jeszcze dokładnej analizy przebiegu frontu), więc być może powstała raczej później, ale raczej w czasie wojny lub tuż po niej, bo jest na mapie z 1923 (a na mapach z lat 30. już nie ma). Natomiast artykuł sugeruje że do Nowego Miasta nie dociągnięto kolejki dlatego że nie zdążono nim Rosjanie zaczęli odwrót (i zatrzymano prace)... a wcale bo nie, Nowe Miasto było po prostu jak Biała po rosyjskiej stronie frontu.

Mam wrażenie że pomylone zostały kolejka grójecka (1000mm - mapa tej kolejki) i rogowska... istniejąca przed wojną kolejka grójecka była bowiem przedłużana w czasie trwania frontu w 1915 z Grójca właśnie do Nowego Miasta, ale przed odwrotem zdążono dociągnąć do Mogielnicy, a po I wojnie przedłużono ją do Nowego Miasta (a były ponoć nawet plany by dociągnąć do Radomia). Po II wojnie ponoć nawet rozważano połączenie kolejek - dociągnąć spod Grójca do Białej Rawskiej i z Nowego Miasta do Rawy Mazowieckiej, ale na planach się skończyło.

Ciekawostką jest też, że w czasie wojny Rosjanie mieli jeszcze kolejkę (ale konną) do Białej Rawskiej od strony Grójca. Można znaleźć wzmianki, że ponoć w czasie odwrotu kolejka ta dokonała samoewakuacji, mianowicie tor z jednej strony rozbierano, a z drugiej układano (bezpośrednio na drogach)i tak kolejka "dojechała" do Góry Kalwarii, dalej mostek drogowym przez Wisłę (ale nie wiem ile w tej historii prawdy)

Na zdjęciach poniżej kolejka rogowska i wiadukt nad CMK (czyli z lat 70.)







I dalej na Rawę w siną dal... a ja odbijam na południe szukać dalej pocisków.



Regnów.



W tym kościele nie miałem namierzonych pocisków, więc na miejscu miałem niespodziankę, bo okazało się że jeden jest wmurowany. Regnów był po rosyjskiej stronie frontu.





Jak dojechałem do Cielądza, to okazało się że trwa msza i sporo ludzi na dziedzińcu... mając nadzieję że kończy się za kwadrans (a nie za trzy) podjechałem na cmentarz z I wojny zrobić sobie postój. Daty śmierci na kamieniach, to 25-26.10.1914 (czyli odwrót Niemców spod Warszawy), oraz pierwsza połowa marca 1915, czyli natarcie na tym odcinku (między Rawą a Pilicą), które nieco przesunęło front.

Generalnie pociski w okolicznych kościołach w większości datowałbym właśnie na te okresy - albo październik 1914, albo grudzień 1914 - lipiec 1915, czyli okres walk pozycyjnych na linii między Rawką w Rawie, a Pilicą. Generalnie w trójkącie Rawa - Nowe Miasto - Inowłódz chyba większość kościołów ma wmurowane pociski - naliczyłem ich na razie  jakieś 9-10.





No i powrót do kościoła - tutaj ze zdjęć miałem namierzone trzy pociski, w sumie naliczyłem ich cztery (trzech różnych kalibrów).






Po mszy jeszcze trochę ludzi było na parkingu i gadali... jak odjechali, to podstawiłem rower pod mur i wlazłszy na niego, zmierzyłem mniej więcej największy z pocisków, miał ok. 15cm.



Opłotkami kieruję się do Rawy.



Rzut okiem na kościół ewangelicki.



A potem kościół pasjonistów.




Historia i opis kościoła (powiększenie po kliknięciu w zdjęcie)



Pocisków nie stwierdziłem - na zdjęciach dwa repery i inne obiekty.






Kolejny kościół w Rawie - tutaj dwa pociski wypatrzone w dzwonnicy. Jeden to pocisk lub jego skorupa, a drugi to chyba łuska.





Trzeci wypatrzyłem jeszcze na jednych ze zdjęć remontu, które były wywieszone przy kościele. Przedstawia chyba dzwonnicę, ale od tyłu, gdzie nie za bardzo da się zrobić zdjęcie.



Znalazłem taką wzmiankę prasową (oryginalnego artykułu nie było online, ale treść zachowała się cytowana na jakimś forum, czy w jakichś kopiach - z 2003 albo wcześniej):

"Dziennik Łódzki": Trzy pociski artyleryjskie z okresu I wojny światowej usunęli wczoraj w południe saperzy z muru kościoła  Niepokalanego Poczęcia NMP w Rawie Mazowieckiej.

Ponieważ nie było pewności, czy pociski nie zawierają materiału wybuchowego, policja ewakuowała ponad 100 przechodniów z pl. Piłsudskiego w centrum miasta, poleciła też usunąć wszystkie samochody. Na przyległych ulicach został wstrzymany ruch. Miejsce akcji zabezpieczała straż pożarna, pogotowie ratunkowe i gazowe. W okolicach kościoła odłączono prad - relacjonuje gazeta.

Korzystając ze strażackiego podnośnika, żołnierze rozkuli ścianę kościoła. Dopiero po wyjęciu z niej pocisków upewnili się, że nie stanowią zagrożenia. Akcja trwała blisko 4 godziny - informuje dziennik. Nie wiadomo, kiedy pociski umieszczono w murach rawskiego kościoła. Nie ma o tym wzmianki w żadnych dokumentach, nie wiedział o nich konserwator zabytków. Dowódca saperów chor. sztabowy Zbigniew Jagielski powiedział "Dziennikowi Łódzkiemu", że prawdopodobnie zostały wmurowane na pamiątkę


I teraz pytanie czy to te same trzy co są w dzwonnicy, tylko je ponownie wmurowano, czy też inne trzy w samych murach kościoła. Z przeglądu zdjęć archiwalnych wynika, że w okresie międzywojenny tych pocisków nie było... jest za to coś podejrzanego nieco niżej (być może właśnie pocisk: link). W 1939 tutaj chyba walk nie było, ale ponoć w 1945 Rawa została zbombardowana i było sporo zniszczeń. Na zdjęciach archiwalnych z czasów PRLu już są pociski w obecnej konfiguracji, przy czym ciekawe jest że przed wojną środkowa wnęka (tam gdzie jest zegar) nie była zamurowana, a obecnie zewnętrzne, więc jakieś przebudowy musiały być (pewnie wtedy wmurowano pociski - nowe, albo gdzie indziej wmurowano stare, albo jedno i drugie). Aha, w 2006 pociski nie były jeszcze pomalowane.

Aktualnie też trwa remont - widok od tyłu.




I kolejka rogowska w Rawie - most na Rawce wybudowany w okresie międzywojennym, w miejsce mniej trwałego z czasów wojny.






Rawka w Żydomicach.




Późnomajowe krajobrazy Wysoczyzny Rawskiej po drodze.




Malowanie kapliczki na srebrno, to niezbyt dobry pomysł... a jeszcze gorszy pomalowanie jej CAŁEJ na srebrno.



Ostatni postój, na cmentarzu w Studzieńcu.



Na koniec jeszcze fotka archiwalna od wariaga (znaleziona na tym forum). Sierpień 1915 i ekspozycja niemieckich pocisków w Twierdzy Osowiec, przy cerkwi.


Kategoria >100, łódzkie


  • dystans 81.01 km
  • 16.50 km terenu
  • czas 05:03
  • średnio 16.04 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Skierniewice i okolice

Niedziela, 21 maja 2017 · dodano: 26.05.2017 | Komentarze 12

Nie mieliśmy za bardzo pomysłu gdzie dziś wyskoczyć i stanęło na tym że może na Skierniewice, bo jest kilka skrzynek do znalezienia, kilka naszych do sprawdzenia co z nimi i jeszcze można kościoły kontrolnie sprawdzić pod kątem pocisków (choć raczej w nich nic nie ma).

Kacza rodzinka



Konwalijka dwulistna



Dąbrówka rozłogowa



Zajrzeliśmy na cmentarz w Budach Grabskich, który jest teraz cały w konwaliach (majowych rzecz jasna, w czerwcu będzie... też w majowych). No cóż, nie bez powodu w logo Bolimowskiego Parku Krajobrazowego jest właśnie konwalia.




Poza tym na cmentarzu kwitł siódmaczek leśny



Postindustrialna Rawka





O, gong ppoż... niestety nie z pocisku, tylko z szyny kolejowej



Zapraszamy do korzystania z drogi rowerowej Skierniewice - Bolimów.

Formalnie zaczyna się kilkadziesiąt metrów dalej, bo dopiero tam znaku postawili... nie da się więc na nią wjechać bezpośrednio np. z bocznej drogi, tylko najpierw zjechać na główniejszą drogę, a dopiero potem na śmieszkę rowerową. Mimo takich utrudnień jak wysoki krawężnik z jednej strony i betonowa rynna, a potem rów z drugiej, ludzie omijają te barierki (widać trochę już wydeptaną/wyjeżdżoną ścieżkę w trawie z prawej)... partacze, żeby temu zapobiec sugeruję zastosowanie drutu kolczastego pod prądem i położenie pola minowego. Cała nadzieja w tym, że może przed Bolimowem zakończyli rowem przeciwczołgowym i wilczymi dołami.



Z cyklu kapliczki







Podczas jednego z postojów kawowo-kanapkowych okazało się że jakiś robak wlazł lavince do sakwy, toteż musiałem go wytrząsać. Była to samica oleicy fioletowej (dzięki malarz za identyfikację).



No to rzut okiem na kościoły (pocisków faktycznie nie było) - najpierw kościół wojskowy, dawniej cerkiew garnizonowa.



Tam z lewej strony jest taki krzyż, co ciekawe na zdjęciach z I wojny właśnie w tym miejscu jest cmentarz.




Oto fotka archiwalna z cmentarzem (by powiększyć kliknij w zdjęcie), cerkiew przed przebudową, przy czym zdjęcie robione z nieco innej strony niż to moje.



Na dawnym cmentarzu komunalnym, który pełnił swoją funkcję może z 20 lat, bo został zamknięty z powodów sanitarnych (znajduje się na skarpie nad zalewem.




Cmentarz wielowyznaniowy "Strzelba".




Łabędzia eskadra na wspomnianym wcześniej zalewie



Ścieżka w krzakach nad Łupią




Kościół św. Stanisława



W zasadzie znajdującego się przy nim cmentarza św. Rocha nie zwiedzamy (można tu utknąć na dłużej, a kiedyś już to trochę czasu spędziliśmy), ale parę nagrobków i tak wpada w obiektyw.

Ot przykładowo grób tobolca dla wariaga (powiększenie tego i kolejnych po kliknięciu w zdjęcie)



Grób kapitana artylerii konnej - odrestaurowany w międzywojniu, czym stosowna informacja na cokole.




A tu nagrobek wystawiony przez owego kapitana.



I kolejny kościół - św. Jakuba.




Na dziedzińcu stoi figura św. Jana Nepomucena (dawniej przed Sejmikiem Samorządowym).




A oto i wspomniany dawny Sejmik Samorządowy.



Obecnie stoi tu pomnik wdzięczności Armii Czerwonej i Wojsku Polskiemu.






Wracając zahaczamy jeszcze o kościół w Bartnikach, żeby porobić zdjęcia pocisków, bo lavinka ma lepszy zoom w aparacie. O ile ten pocisk nie budził wątpliwości.




O tyle ten był jakiś dziwny i chciałem mieć lepsze zdjęcia - na pierwszy rzut oka wydawało się, że może to pocisk podobnego kalibru co ten pierwszy, ale może z czapeczką tynku chlapniętego nań. A może nie jest to cała skorupa, tylko jej fragment... i czy w ogóle to pocisk? Z moich zdjęć nie dało się jednoznacznie rozstrzygnąć tej kwestii.



I co? Okazuje się, że to nie jest tyłk, czy bok pocisku, tylko jego czubek... i to chyba z zapalnikiem (miedziany chyba). Kaliber dosyć duży, moim zdaniem co najmniej 15cm, a bardzo możliwe że nawet sporo większy (zależy jaki fragment pocisku wystaje).




Tradycyjny stopik przy dworcu w Radziwiłłowie





- A wiesz, że jak nażresz się dmuchawców, to będziesz latał tak jak one?
- Eee, zalewasz.
- A to spróbuj.
- Mniam, mniam... khe, khe, KHE! Tego się KHE! nie da jeść KHE! w gardle staje.
- Jak nie umiesz jeść, to nigdy nie będziesz latał.

Kategoria łódzkie