teczka bikera meteor2017

avatar Miejsce robienia kawy do termosu: Żyrardów. Od 2009 nakręciłem 109102.90 km z czego 15619.35 wertepami i wyszła mi mordercza średnia 16.91 km/h
meteor2017 bs-profil

baton rowerowy bikestats.pl

Czerstwe batony

2022 2021 2020 2019 2018 2017 2016 2015 2014 2013 2012 2011 2010 2009
Profile for meteor2017

Pocztówki zza miedzy

Znajomi bikestatsowi

Jakieś tam wykresy

Wykres roczny blog rowerowy meteor2017.bikestats.pl

Kalendarium

Wpisy archiwalne w kategorii

weekendówki

Dystans całkowity:5946.00 km (w terenie 816.45 km; 13.73%)
Czas w ruchu:361:15
Średnia prędkość:16.45 km/h
Maksymalna prędkość:55.30 km/h
Suma podjazdów:550 m
Liczba aktywności:84
Średnio na aktywność:70.79 km i 4h 21m
Więcej statystyk
  • dystans 73.82 km
  • 4.50 km terenu
  • czas 04:25
  • średnio 16.71 km/h
  • rekord 33.30 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Weekend Bez Samochodu 2: Przygoda czyha za winklem

Niedziela, 24 września 2017 · dodano: 07.10.2017 | Komentarze 8

las - Stare Litewniki - Chłopków - Górki - Czuchów - Zaborze - Patków - Niemojki - Lipiny - Przesmyki - Łęczycki - Paprotnia - Hołubla - Krześlinek - Golice - Żabokliki - Siedlce >>> Warszawa >>> Żyrardów (MAPA)

Album ze zdjęciami

Poranek w grzybach... standarcik - podgrzybki, zajączki, maślaki, nawet czubajki (ciekawe jak je tutaj nazywają). A na zdjęciach lakówki ametystowe i czubajka czerwieniejąca.




Okop jakiś, cy cuś innego?



Śniadanie, napełnianie termosów, pakowanie, zwijanie namiotu i jedziemy. Co prawda dziś cały czas w województwie mazowieckim, ale prawie cały czas na historycznym Podlasiu, aż dojeżdżamy do... Małopolski (Siedlce).

W Starych Litewnikach skok w bok po skrzynkę, bo w ciekawym miejscu - ładna kapliczka, a przy niej trzy kamienie, dwa z wyrytymi krzyżami, a trzeci z datą 1636 i ponoć nazwiskiem IWAN ZISZENIA (aczkolwiek tego już nie jesteśmy w stanie przeczytać). Prawdopodobnie nagrobek.






Po drugiej stronie tajemnicza mogiła.



Chłopków - kościół, dawna cerkiew. Kiedyś tu była parafia unicka, jednak wraz z likwidacją diecezji unickiej w Królestwie polski w 1875 - wiki (tak, już jesteśmy na terenie dawnego Królestwa Polskiego, więc dziś będzie się ta data przewijać, a nie 1839) zmieniona na prawosławną, potem zaś "w 1890 roku z nakazu władz carskich rozebrano dotychczasową drewnianą świątynię. Na jej miejscu w tymże roku wzniesiono nową, murowaną cerkiew", czyli tą z poniższego zdjęcia. W 1918 cerkiew została rewindykowana (wiki o rewindykacji w międzywojniu) i od tej pory jest kościołem katolickim. (historia - źródło)

Akurat trwała msza, ale że było chłodnawo to ludzie siedzieli w środku i ani oni nam, ani my im nie przeszkadzali i spokojnie mogliśmy obejrzeć kościół/cerkiew. A ksiądz akurat mówił o bezpieczeństwie na drogach i przekazywał apel policki łosickiej o zachowanie ostrożności, bo w tym roku już 6 osób zginęło w powiecie. Sporo więc uwagi poświęcił kierowcom, a n akoniec pieszym (np. obowiązkowe odblaski poza terenem zabudowanym), czy rowerzystom (obowiązkowe oświetlenie). Ruszyliśmy dalej i chwilę później minął nas jakiś samochód grzejący zdrowo ponad stówę... tiaaa.



lavinka prezentuje jak w tym miejscu jechać, by nie zarobić gałęzią w głowę.



Kolejny kościół - w Górkach. Ten nieco starszy , na stronie diecezji opis skromy, wynika że zbudowano go w latach go w latach 1517-1622. Ciekawa jest wzmianka: "na pewien okres czasu, kościół zajęli arianie, aż dopiero za Bpa Bernarda Maciejowskiego powrócił do katolików", ów biskup był prymasem Polski w latach 1606-08, więc obstawiam że wtedy kościół wrócił do katolików (więc zanim kościół został dokończony).

Nieco obszerniejszy jest opis na tej stronie i nie do końca pokrywa się z powyższymi danymi - z niego wynika że budowa kościoła trwała jeszcze dłużej, ruszyła w 1517 lub 1529, a ukończono go dopiero pod koniec XVII wieku i w 1698 został konsekrowany (ta data się powtarza). A wracając do tematu unitów, to po wydaniu ukazu tolerancyjnego w 1905 roku "w parafii Górki 5980 unitów zamieszkujących okoliczne wioski przeszło do kościoła rzymsko-katolickiego".



"Fronton kościoła ozdobiony jest trzema pruskimi pociskami armatnimi, które w czasie pierwszej wojny światowej w 1915 r. poważnie naruszyły kościół (na murach kościelnych było aż 36 dziur po pociskach). W roku 1919 kościół został odrestaurowany po zniszczeniach wojennych."




Tablica z łacińskim napisem, którego tłumaczenie znajdziecie na stronie, którą powyżej linkowałem (powiększenie)



Nagrobek za kościołem.




Dworek w Puczycach (informacje o dworku - info 1, info 2)



Skoro na poprzedniej weekendówce były zdjęcia pól dyń, to i teraz zatrzymałem się, żeby strzelić fote.



Ponownie kolej Siedlce - Czeremcha.



Hmmm... skorzystać, czy nie? Gruntówa nie nastraja do skrótu, zresztą rzut oka na mapę i okazuje się że skrót względnie niewielki.



Młyn na rzeczce... już myślałem, że będzie okazja wysłać huannowi tradycyjne pozdrowienia znad Tucznej ale nie. Rzeczka nie Tuczna, a Toczna się nazywa.



Wtem!



No, teraz jestem gotowy na wjazd do strefy zagrożonej... jak zimą przeglądałem komunikaty na stronie Głównego Inspektoratu Weterynarii w związku z wystąpieniami w naszej okolicy przypadków ptasiej grypy (tutaj wpis grypowy), to widziałem że są też komunikaty o wystąpieniu afrykańskiego pomoru świń. O ile epidemia grypy wygasła, to ASF się trzyma (tutaj mapa, a tu komunikaty)

Dowcip polega na tym, że w zasadzie przez całą wycieczkę przebywaliśmy w obszarze zagrożenia, a tam gdzie pojawiły się pierwsze tabliczki, to wjechaliśmy do obszaru ochronnego...




Od czasu do czasu trafiamy na jakieś drewniane chałupki... ech i pomyśleć, że kiedyś całe wsie tak wyglądały.



Kolejny kościół (z 1783), tym razem w Niemojkach.





Kaplica pogrzebowa za kościołem.



W Niemojkach podskakujemy do stacji kolejowej i robimy sobie postój na peronie. Dworzec taki jak w Siemiatyczach, czy na S-Ł.



Dworzec, czy peron?





Zwykle jeżdżą tutaj dwa szynobusy Kolei Mazowieckich na trasie Siedlce Czeremcha, jeden Warszawa-Siedlce-Czeremcha i dwa Przewozów Regionalnych Hajnówka-Czeremcha-Siedlce. Każdy z nich w te i z powrotem, czyli na odcinku Siedlce-Czeremcha jest 5 kursów w te i 5 kursów we wte.



Domek na prerii...



Krzyż choleryczny, zachowała się inskrypcja, choć ledwie da się odcyfrować pojedyncze słowa - POWIETRZA, WOJNY, ZACHOWAJ NAS PANIE. GŁODU i OGNIA są już zupełnie nieczytelne.





Hmmm, może by tak na skróty do Majówki? Hmmm, 7... ale czego 7? Pewnie miesięcy. To jakby nie liczyć wypada pod koniec kwietnia, zatem żaden to skrót.



Kościół w Przesmykach (1776r.), na pierwszy rzut oka może wyglądać na murowany, zwłaszcza że jest dosyć dużym a do tego dzwonnica bramna obok w podobnych kolorach jest właśnie murowana, ale nie... kościół jest drewniany.






Kaplica cmentarna tamże.



Oho, zbliżamy się do ogniska... trzeba przedsięwziąć kolejne środki ostrożności.



Strzępki mat dezynfekcyjnych.



Kościół w Paprotni (z 1750). I tu zdziwko, bo na zdjęciach był w kolorze dzwonnicy, a ostatnio przeszedł remont i zmienił kolor - o tak wyglądał (nie on jeden na naszej trasie), widać że remont niedokończony (część okien), ale na szczęście jest na tyle gotowy, żeby dało się zrobić zdjęcia.

"W 1876 r. w ramach represji za udzielanie posług religijnych unitom z sąsiedniej wsi Hołubla, których świątynię zamieniono wcześniej na cerkiew prawosławną, kościół w Paprotni został zamknięty przez rząd carski. Od tego czasu świątynia niszczała, gdyż zabroniono ją także remontować. (...) Równocześnie w Paprotni potajemnie posługiwali księża z Siedlec. W tym celu pod prezbiterium kościoła wykopano korytarz, którym można było dostawać się do wnętrza pomimo zapieczętowanych drzwi. Do dziś z tyłu prezbiterium, w kamiennej podwalinie świątyni, istnieje niewielkie okno, którym wchodzono z zewnątrz. Natomiast w posadzce po prawej stronie prezbiterium, znajduje się wejście do tego podziemnego korytarza. W 1905 r. w wyniku ogłoszenia przez cara ukazu tolerancyjnego, nastąpiły pewne swobody religijne. W 1906 r. delegacja parafian wyruszyła do Petersburga, aby osobiście prosić cara o wydanie zgody na otworzenie kościoła i przywrócenie parafii. Ostatecznie imperator pozwolił tylko na możliwość sprawowania nabożeństw w świątyni paprockiej, na co wystawił odpowiedni dokument, poświadczający jego wolę." Ponieważ kościół przez te lata niszczał, przeszedł od razu generalny remont, parafia zaś została przywrócona w 1919. (info)




No i docieramy do wspomnianej chwilę wcześniej Hołubli... skoro i tak tu byliśmy, to postanowiliśmy nie jechać drogą powiatową, tylko boczną do kościoła (choć on dosyć nowy z lat 1940-42). Okazało się, że warto było, bo miejsce ciekawe z kilku względów.



Oto i kościół. Kiedyś była tu cerkiew (a właściwie kolejno dwie drewniane cerkwie), najpierw prawosława, a po Unii Brzeskiej unicka, zaś od 1875 cerkiew prawosławna, to ostateczna likwidacja diecezji unickiej i przyłączenie jej do kościoła prawosławnego, już we wcześniejszych latach prowadzono działania mające na celu likwidacji kościoła unickiego, min. usuniecie z obrządku i wystroju cerkwi elementów łacińskich, a przywrócenie prawosławnych, a nawet przebudowa cerkwi by upodobnić je do rosyjskich. Właśnie opis takich działań znalazłem we fragmentach kroniki parafialnej, dostępnej na tej stronie.

"W 1867 r. przybył do Hołubli naczelnik powiatu siedleckiego, pułkownik Kaliński ze strażnikami, wójtem i pisarzami, aby wynieść organy cerkiewne. Unici z Hołubli próbowali stawić czoła reformatorom religijnym, lecz 19 rodzin nie mogło stawić znaczącego oporu. W listopadzie 1872 roku, po wyrestaurowaniu cerkwi przez rząd, przybyła nowa ekspedycja, aby tym razem wyrzucić ołtarze, obrazy, chorągwie, a przywieziono nowe, prawosławne prestoły i różne ikony. Parafianie widząc to uradzili przedsięwziąć możliwe środki, w celu niedopuszczenia, aby tymi nowościami skalano świętość ich cerkwi. Na ten opór ostro zareagował pułkownik Kaliński, słowami:
„Wszystko to jest polskie i buntownicze, kto śmie upominać się za to, ten się buntuje przeciw carowi, a więc godzien będzie kary”.

Hołublanie po naradzie zamilkli, ale jak tylko naczelnik ze strażnikami odjechał, pownosili wszystkie wyrzucone przedmioty do cerkwi. Kaliński przyjechał wtedy powtórnie do Hołubli ze strażnikami, Kozakami i całą gminną kancelarią i otworzywszy cerkiew rozkazał wszystko nie wynosić, ale wyrzucać, nie szczędząc przy tym w samej cerkwi obelg i zniewag w odniesieniu do świętości. Wtedy parafianie, wszyscy 19 gospodarzy, stanęli u drzwi cerkwi i nie pozwalali, aby w ich obecności bezczeszczono ołtarze i obrazy i urągano ich wierze. Na rozkaz Kalińskiego, strażnicy i Kozacy zaczęli bić unitów, używając pałaszów i nahajek. Sam naczelnik rzuciwszy się pomiędzy lud z drewnem w ręku począł go rozbijać i kaleczyć po głowach. Za przykładem naczelnika strażnicy z Kozakami rozgromili parafian i każdego na rozkaz swojego wodza przed cerkwią kładli i bili. Wyrzuciwszy z cerkwi parafian i wszystkie ich świętości poczęli wnosić swoje prestoły i ikony. "


Dalej można znaleźć opis represji wobec opornych unitów, w tym deportacje mężczyzn wgłąb Rosji... przy czym było wiele ofiar śmiertelnych. Po ukazie tolerancyjnym z 1905 unici hołublańscy przechodzili na katolicyzm, a cerkiew została zamknięta w 1907 "W Hołubli pop prawosławny był obsadzany od samego początku. Kiedy „upornych” wywieziono na wygnanie, oczekiwał, że następne pokolenia powoli nawykną. Czekał na próżno, nikt dobrowolnie do cerkwii nie przychodził. Ostatecznie czując się niepewny, przeniósł się do Czołomyj, ta wioska uchodziła bowiem za najbardziej sprawosławioną."

Takii kawałek podsumowujący: "W 1875 r. kościół zabrali moskale katolikom unitom na cerkiew, a ostatni ks. Unicki Łukaski zmarł w Węgrowie. Do 1907 r. w tym kościele administrowali popi, poczem wynieśli się do cerkwi pounickiej w Czołomyjach. W 1915 r. wraz z moskalami wyszli i popi, a Niemcy kościół oddali katolikom. 15 sierpnia 1918 r. Dziekan Siedlecki na mocy upoważnienia Kurii biskupiej lubelskiej dokonał poświęcenia. Parafia została erygowana 1 maja 1921 roku. "

To nie koniec historii, bo w latach 1940-42 w miejscu starej, drewnianej cerkwi/kościoła został wybudowany obecny kościół, przy czym wybudowano go z cegły pochodzącej z ruin zbombardowanych w 1939 Siedlec. "Już w listopadzie 1939 r. mieszkańcy Hołubli, Uziąb, Stasina i Czubaków codziennie po 20-30 furmanek (wozy kute żelazem, w zimie sanie) przywozili cegłę do Hołubli. Każdorazowo, codziennie w transporcie cegły brał udział na trasie Siedlce-Hołubla ks. Pielasa, który posiadał dokument wystawiony przez dr Friedricha Gercke zezwalający na transport cegły. Przez okres 1939/1940 i wczesnej wiosny cegła na budowę kościoła została przywieziona do Hołubli na plac budowy. Kobiety, dzieci, młodzież całą zimę czyścili cegłę. "

"Na fundamencie cokół na wysokości około metra z kamienia łupanego. Z pól przywożono potężne głazy. Kamień łupano na miejscu. Prace te wykonywali: Józef Iwański i Marian Jurek. Specjalnymi stalowymi dłutami wybijali w kamieniu na jednej linii otwory co 5-7 cm, wkładali dwie blachy i pomiędzy blachy wbijali stalowe kliny młotem. Na cokole ułożono mury z cegły. Cegły podawano ręcznie. Na wysokości cegły wnoszono po rusztowaniach na specjalnych noszach plecakowych, aż do wysokości 13,5 m. "

Stary kościół funkcjonował do momentu gdy nowy był gotowy w stanie surowym, wtedy "został przeniesiony do Golic, omurowany pustakami, funkcjonuje do dzisiaj jako dom mieszkalny."



Stacje drogi krzyżowej posiadają tabliczki z komentarzem nawiązującym do historii unitów z Hołubli (powiększenie)





Krzyż-pomnik unitów, na tablicy tylko kilka nazwisk, ale lista ofiar jest dłuższa - można znaleźć np. w linkowanej wyżej kronice (tablica 1, tablica 2)







Drewniane przedszkole




A ten obelisk obok, to "Pamiątka 10-lecia niepodległości Polski 1918-1928"



Jedziemy dalej, to zdjęcie zrobiłem ze względu na drogowskazy... ale okazało się kluczowe do dalszej drogi. Otóż przejazdu na wprost nie ma, roboty drogowe, a ta żółta tablica to schemat objazdów. Aha, druga połowa dnia i zaczynają się przygody komunikacyjne, rzut oka na mapę - aha, pewnie remont mostka na Liwcu, mam nadzieję że zrobili jakąś kładkę (zwykle robią, nie zawsze ale górny Liwiec to nie dolna Bzura, czy Utrata gdzie kładek nie robili), a może da się po nim już przejść. W ostateczności rzeczka nieduża, może da się w bród.

Objechać niby się da - ale na pewno nie tak jak proponują, bo przez Mordy sporo nadrabiamy i rypiemy wojewódzką, przez Suchożebry mniej ale krajową. Można kombinować lokalnymi drogami (odległość podobna jak głównymi), ale jest ryzyko że stracimy sporo czasu na gruntówach... niby trochę zapasu czasu mamy do pociągu, ale chcemy jeszcze to i owo w Siedlcach obejrzeć. No nic, na razie na Krześlin, potem na most i zobaczymy na czym stoimy.



Kościół w Krześlinie, ukończony w 1740, był tu klasztor dominikanów, potem bernardynów, ale został zamknięty w 1865... ta data często się powtarza przy historii klasztorów, bo na terenie zaboru rosyjskiego zlikwidowano większość klasztorów - najpierw ukazem z 1832, a potem po Powstaniu Styczniowym ukazem z 1864 - wtedy w Królestwie Polskim ze 192 zamknięto 114, a resztę podzielono na etatowe (35) i ponadetatowe (48 - nie mogły przyjmować nowicjuszy, a gdy liczba zakonników spadała poniżej 8, były zamykane) . Zamknięto też prawie wszystkie z pozostałych po 1832 klasztory na pozostałych ziemiach zaboru (wiki).

Budynków klasztoru obecnie już nie ma, zostały rozebrane w XX wieku, ponoć materiał części z nich posłużył do dobudowania naw bocznych kościoła.



Dziś chyba jakiś odpust, cy cuś... na szczęście było już po imprezie, przy ulicy senne stragany, bo ludzi już nie było, a na dziedzińcu kościoła, odgrodzonym wysokim murem, w ogóle żywej duszy, cisza, spokój w sam raz do zwiedzania.

Przed kościołem mogiły wojenne - dwie z 1939, jedna z 1945 i jeszcze krzyż-pomnik "Poległym w walce o wolność Polski 1914-1920".







Jedziemy na most i przy kapliczce rzut okiem na kościół z daleka.




Na miejscu okazało się, że to faktycznie remont mostu, jest kładka, ale dojście dosyć błotnistym polem. Przy okazji pomogliśmy starszej pani wnieść rower po wysokim nasypie na drogę. Tak więc kolejna przygoda komunikacyjna zakończyła się szczęśliwie i nie trzeba było pokonywać rzeczki wpław, czy rypać naobkoło.




Liwiec w tym miejscu uregulowany i niespecjalnie malowniczy... dopiero dalej w dole biegu jest zachowany w naturalnym stanie.



Już prawie w Siedlcach, ale we wsi Golice jeszcze trochę drewnianej zabudowy się ostało.



No i wjeżdżamy do Siedlec.



Postanawiamy kawałek objechać ddr-ką skuszeni względnie nową kostką, jednak po chwili żałujemy tej decyzji, bo dalej jest stara, fazowana i mocno wertepiasta kostka, brrr.



Jedziemy przez Siedlce





Rzut okiem na pałac Ogińskich (wiki)




Mijamy kolumnę toskańską - "kolumna w stylu barokowym, wzniesiona w 1783 roku, kosztem Aleksandry Ogińskiej" (wiki)



Od kolumny ciężko się przebić na drugą stronę szosy do lapidarium, toteż objeżdżamy uliczkami do normalnego skrzyżowania, a przy okazji stopik przy neogotyckiej katedrze (wiki)




Trzeba przeczekać aż przejdzie Krucjata Różańcowa.



I wreszcie docieramy do lapidarium urządzonego na terenie starego cmentarza katolickiego, z którego wydzielono też część prawosławną (info).







Nagrobek generała Maxa von Wallenberga gubernatora siedleckiego w czasie I wojny - Militärgouvernement Siedlce to jedna z jednostek administracyjnych, na które było podzielone Generalne Gubernatorstwo Warszawskie utworzne przez niemieckie i austro-węgierskie władze okupacyjne (wiki). Mam album Das Generalgouvernement Warschau, z którego wklejam zdjęcie generała i jego grobu (przed wykonaniem niniejszej płyty).




 
Dla wariaga obfociłem zaś wszystkie, lub prawie wszystkie nagrobki z cyrylicą (wszystkie w albumie z wycieczki). Poniżej te okołowojskowe z czasów rosyjskiego garnizonu w Siedlcach, a więc żony rosyjskiego generała-majora.



Oraz dwa porośnięte mchami i porostami nagrobki żołnierzy. Niestety niektóre nagrobki trochę bez sensu umieszczone, tak że inskrypcje zasłonięte przez nagrobki z pierwszego rzędu, stąd ta druga fotka jest jaka jest - trochę niewyraźna, bo pod skosem, a do tego było ciemno i w ogóle.




Kontynuujemy cyklogrobbing, kolejny fotostop to cmentarz wojenny. Był to cmentarz wojenny z czasów I wojny światowej, tutaj znajdował się grób generała Maxa von Wallenberga. Jednak po wojnie szczątki pochowanych tu żołnierzy (w tym generała) przeniesiono do kwatery w innej części cmentarza, a tu powstał cmentarz żołnierzy polskich poległych w wojnie polsko-bolszewickiej... z pierwotnego cmentarza do dziś zachował się pomnik, tylko tabliczki są inne (zdjęcia archiwalne pomnika). Ta kwatera z I wojny ponownie została ekshumowana w 2001, a szczątki przeniesiono na cmentarz wojenny do Puław (tak jest w artykule, ale wydaje mi się że chodzi o zbiorczy cmentarz Polesie w powiecie puławskim, na który prowadzone są ekshumacje żołnierzy niemieckich z II wojny światowej).

Później na cmentarzu pochowano żołnierzy poległych w czasie II wojny światowej, ale próżno po internetach szukać szczegółów na ten temat, a groby są w większości bezimienne i też trudno się zorientować na miejscu. Na cmentarzu są też groby powojenne, w tym prawdopodobnie z walk z partyzantką antykomunistyczną.

Warto dodać, że był tu także cmentarz żołnierzy niemieckich z II wojny światowej - kilka lat temu przeprowadzano ekshumacje i z ok. 750 pochowanych tu żołnierzy wydobyto szczątki 290. Pozostali byli pochowani np. pod chodnikiem (ekshumacje miały się odbyć przy okazji remontu), albo są tam obecnie groby cywilne. Są to informacje sprzed paru lat, od tej pory mogły być jeszcze jakieś prace (informacje o ekshumacjach - artykuł).










No to pora na dworzec kupić bilet - po drodze miłe zaskoczenie, a mianowicie pasy rowerowe. Które mają zrobiony zjazd na ddr-kę (plus, że nie trzeba się teleportować, albo inaczej kombinować), niestety jakimiś wertepiastami, zwłaszcza w drugą stronę chodnikiem (za to minur). Dalej kostkowa ddr-ka, ale ujdzie bo kostka niefazowana i jeszcze względnie nowa.





Po zakupie biletu, jako że jeszcze mamy zapas czasu, uzupełnienie jedzenia na drogę (chleb się skończył) w Biedronce pod dworcem i myk pod dawną cerkiew, którą widzieliśmy po drodze z oddali. A to siedlecki cechy rzemieślnicze.



Dojeżdżamy do dawnej cerkwi (1867-69), obecnie jest to kościół garnizonowy. Po przebudowie w okresie wojennym jest, mówiąc oględnie - taki sobie. Trudno się jednak dziwić, że po latach zaborów w międzywojniu cerkwie, które stanowiły symbol rosyjskiego panowania burzono lub przebudowywano na kościoły usuwając charakterystyczne elementy... wystarczy poczytać choćby powyższą relację i dzieje okolicy w czasie zaborów. Niemniej jednak trochę żal, bo jako cerkiew z kopułami itp. świątynia była dużo ładniejsza. (tu zdjęcia archiwalne cerkwi)





Świątynia jest bardzo ładnie położona - na skrzyżowaniu (ale nie pod kątem prostym) dwóch ulic - alej. Przecinając taką aleję jadąc na dworzec, z daleka widzieliśmy kościół.




Dworzec w Siedlcach jaki jest każdy widzi. Chyba nikt nie będzie żałował jak się go zburzy by postawić coś nowego, albo gruntownie przebuduje (a tak wyglądał przed wojną)




Czekamy na pociąg, ale to oczywiście nie koniec przygód, bo na polskie koleje zawsze można liczyć. Jesteśmy na peronie trochę wcześniej, żeby spokojnie załadować się z rowerami i zająć miejsca. Liczyliśmy na wcześniejsze podstawienie pociągu, ale okazuje się że nie zaczyna on biegu w Siedlcach, tylko leci z Łukowa. Prawie na pewno piętrus, więc musimy się władować do wagonu sterowniczego gdzie są miejsca na rowery.

Czekamy, tłum gęstnieje... w międzyczasie przyjeżdża szynobus Kolei Mazowieckich z Hajnówki i połowa pasażerów dołącza do tłumu. Większość pasażerów tłoczy się z przodu, bo tam jest przejście podziemne z dworca, bo tam wjechał szynobus. Teraz wszystko zależy czy wagon sterowniczy będzie z przodu (niedobrze), czy też z tyłu (hurra).



Wjechał pociąg z Łukowa, piętrus, wagon sterowniczy z przodu... szlag! Tłum wali do środka, a tam już wszystkie miejsca zajęte, ludzie stoją, po władowaniu się do środka będzie niezły ścisk... niby tam na dole jest sporo pustej przestrzeni, ale w tych warunkach nawet nie ma co liczyć o wepchnięciu się tam z rowerami i to z sakwami. Konduktor coś tam rozmawia z podróżnymi, ale nie zastanawiam się nad tym co mówi, bo sytuacja jest kryzysowa, trzeba działać - łapiemy rowery i pędzimy na tył pociągu.

Z tyłu luźniej, są nawet wolne miejsca siedzące (tak z 1/3... no może 1/4) i jedna pani z rowerem na pomoście. Mamy do wyboru stać z rowerami przez całą podróż i cały czas je przestawiać, bo i tak byśmy trochę zastawiali wyjścia i przejścia, jest też zaułek który normalnie jest też przejściem do kolejnego wagonu, ale teraz ten wagon jest ostatni.

Z jednej strony są składane siedzenia, ale siedzi na nich dwóch panów, no to proszę ich żeby się przesiedli, bo miejsc jest dużo... jeden bez problemu zgadza się na naszą propozycję, ale drugi kwęka, że przecież na pomoście jest dużo miejsca. Ożesz ty dziadu, to tobie się nie chce się d...y ruszyć i przesiąść na sąsiednie siedzenie, a przez to mamy całą drogę sterczeć trzymając rowery? No to wysunąłem argumenty, że tam blokujemy wejście wsiadających i wysiadających, że jeszcze kilku rowerzystów może wsiąść itp. W końcu łaskawie przesiadł się (widać go na fotce poniżej - przesiadł się z lewej na prawą).

To właśnie przez takich osobników nie lubię takich składanych siedzonek, które często są montowane w miejscach przeznaczonych dla rowerów - niby idea jest słuszna, bo dzięki temu jest lepiej wykorzystana przestrzeń i jak nie ma rowerów to jest kilka dodatkowych miejsc siedzących, ale praktyka jest taka, że nawet jak połowa miejsc jest wolna, to tutaj ktoś się rozklapsnie i jak się go poprosi żeby się przesiadł to zaczyna kwękać, a czasem się w ogóle zaprze i nie bo nie. A poza tym jak pociąg jest nieco bardziej załadowany, to wtedy są problemy z wpakowaniem roweru.

Proponujemy jeszcze pani żeby się dostawiła ze swoim rowerem, ale nie skorzystała. Ostatecznie ja znajduję sobie miejsce na dole, lavinka stwierdza że tam dla niej za duszno i siada na schodkach w pobliżu drzwi, bo tam więcej powietrza. A ja dopiero teraz składam sobie co mówił konduktor, zdaje się że namawiał ludzi żeby zamiast ładować się do pierwszego wagonu, poszli dalej bo tam jest luźniej, ktoś chyba bał się że pociąg odjedzie, bo konduktor odpowiedział "Ja to zarządzam, więc nie odjedzie" ale chyba nikogo, albo mało kogo udało mu się przekonać.



No dobra, ale o co chodzi z tą Łukowską Rzeźnią że taka załadowana? Po pierwsze niedziela wieczór, ludzie wracają do Warszawy. Po drugie jest z Łukowa, a stamtąd pociągi kursują co 2-3 godziny, ten jest w Warszawie ok 18-ej i to bezpośredni, a następnym jest się o 22-ej i trzeba w Siedlcach się przesiąść. No i po trzecie, od Siedlec jest to pociąg przyspieszony i to znacznie - między Siedlcami, a Warszawą Wschodnią zatrzymuje się tylko na 3 stacjach i jedzie 49min (dla porównania przyspieszony którym jechaliśmy w piątek i potem wraca, zatrzymuje się na 6 stacjach i jedzie 1:03, a zwykły osobowy ma aż 22 stacje i jedzie ponad 1:20).

Tak więc szczęśliwie dla nas za Siedlcami prawie się nie zatrzymuje, osób kilka wsiada, ale niewiele i do samej Warszawy są miejsca siedzące... jakby sterowniczy był z tyłu, to w ogóle nie byłoby sprawy i kolejnej przygody komunikacyjnej. W Warszawie szybka przesiadka, bo nasz pociąg już stoi, ale musimy się przemieścić na inny peron - oba nasze pociągi na poniższej fotce.



Tutaj luz, oczywiście potem trochę osób podosiada, prawie połowa miejsc  będzie zajęta, ale w porównaniu z Łukowską Rzeźnią luzik. Na Zachodniej jeszcze dosiada babcia z Kluską i tak dojeżdżamy do domu.



Tak więc rzeczywiście wycieczka z przygodami - komunikacyjnymi drogowo-mostowo-kolejowym, na szczęście wszystkie dobrze się skończyły i nie mieliśmy z ich powodu zmiany trasy, czy istotnych opóźnień choć na początku każda z sytuacji tym groziła. Po kolei były to:
- czkawka szynobusu zaraz za Siedlcami
- most kolejowy na Bugu w remoncie
- wiatrołom w lesie za Bugiem
- most na Liwcu w remoncie
- Łukowska Rzeźnia







.


  • dystans 89.32 km
  • 10.50 km terenu
  • czas 05:33
  • średnio 16.09 km/h
  • rekord 36.50 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Weekend Bez Samochodu 1: Podlaskie klimaty

Sobota, 23 września 2017 · dodano: 04.10.2017 | Komentarze 2

grzyby w krzakach - Dobrowoda - Kleszczele - Milejczyce - Hornowo - Żurobice - Siemiatycze - Siemiatycze-Stacja - most na Bugu - Stare Mierzwice - Sarnaki - krzaki (MAPA)

Album ze zdjęciami

Na początek wzmianka historyczna o tym jak wyglądała przynależność tych terenów w czasach zaborów (to będzie istotne przy wzmiankach o odwiedzanych obiektach) - otóż na północ od rzeki Bug początkowo był to zabór pruski a na południe austriacki. Od 1807, gdy postało Księstwo Warszawskie , objęło ono tereny na południe od Bugu, a te na północ trafiły do zaboru rosyjskiego i podział ten utrzymał się po wojnach napoleońskich, tyle że na południe od rzeki była granica Królestwa Polskiego (do granic na zachodzie i północy na Nurcu i Narwi nie jechaliśmy).

Poranek w mokrym lesie, za to grzybów po prostu zatrzęsienie... nie dało się rozbić namiotu, żeby nie spać na grzybach. Rano najpierw nie padało, ale gdy już się pakowaliśmy to zaczęło kropić, a potem rozpadało się nieco bardziej. Na szczęście namiotu nie zdążyliśmy złożyć i mogliśmy w środku przeczekać. Trochę popadało, ale w końcu przeszło i mogliśmy się zwijać.



Grzyby wszelakich gatunków, głównie niejadalne, ale jadalne też się trafiały. Na przykład okazało się, że rowery postawiliśmy na kurkach. Były też kozaki, zajączki, podgrzybki, jakiś prawdziwek... nie zbieraliśmy jednak, bo po deszczach dosyć namoknięte, nawet w normalnych warunkach pewnie by się do transportu nie nadawały, a co dopiero do wiezienia przez dwa dni.




Kania, która wczoraj w nocy witała nas przy bocznej dróżce, którą wbijaliśmy się w krzaki.



Widłaki



No to jedziemy, o ile wjazd w las był piaszczysty to wyjazd błotnisty... a Green Velo poleciało asfaltem, to ewidentne przeoczenie, nasza trasa jest bardziej urozmaicona i wnioskujemy o zmianę przebiegu szlaku!



Pod Dobrowodą przekraczamy linię kolejową Czeremcha - Hajnówka.



Dobrowoda nad rzeczką Dobrowódką, to całkiem przyjemna wieś, w której jest trochę drewnianej zabudowy.




I tu się okazuje, że wróciliśmy na Green Velo... i już po chwili trafiamy na bruk! Wzorem lokalsów jedziemy chodnikiem, a potem ścieżką, na szczęście odcinek brukowy ma tylko 400m. Jakby kto się pytał jak na mapce GV jest oznaczona ta nawierzchnia, to jest to "kostka/płyty".




Spokojnie dojeżdżamy do Kleszczeli, mamy zamiar podjechać do centrum wsi obejrzeć kościół, cerkwie i zrobić zakupy w sklepie... Green Velo jednak zaczyna jakoś dziwnie kręcić, widzimy znak MOR - 1 i postanawiamy podjechać przetestować ten MOR, bo potem chyba nie będzie okazji.

A to przykład jednej z ewidentnych niedoróbek - znak postawiony za słupem, tak żeby nie było wszystkiego widać.



Co się okazuje - MOR jest poza szlakiem, który odbija dalej w kierunku Hajnówki nie wjeżdżając do środka wsi. Sam MOR (Miejsce Obsługi Rowerzystów) jest gdzieś na opłotkach, od szlaku prowadzą osobne znaki. Zarówno GV, jak i odbitka do MORu doskonale omijając zabytki i inne atrakcje Kleszczel, w tym sklepy.



No i trafiliśmy w końcu na MOR, na który składają się:
- wiatka z ławkami i mapą szlaku
- ławki ze stołem
- toi-toi  ukryty za wiatką
- stojaki rowerowe
- kosze na śmieci



Kosze na odpady segregowalne... brak kosza na odpady niesegregowalne. Poza tym nie ma podpisów, są tylko kolory klap. Ponieważ nie pamiętam, który kolor co oznacza (bo u nas jest jeden kosz ogólny na wszystkie odpady segregowalne... no, jakiś czas temu pojawił się jeszcze na szkło), to po chwili wahania wrzucam słoik i pokrywkę razem do pierwszego lepszego kosza, a sądząc po zawartości wszyscy robią dokładnie tak samo. To tyle jeśli chodzi o segregację.



Jest mapka poglądowa całego szlaku, ale brak bardziej przydatnej na szlaku mapki szlaku w najbliższej okolicy. Jest też lista najważniejszych i najbardziej znanych atrakcji turystycznych na całym szlaku, ale co z tego że są oznaczone atrakcje np. okolic Przemyśla, gdy nie ma nic o zabytkach i atrakcjach Kleszczeli i najbliższej okolicy.



MOR postał obok siłowni plenerowej, może to był główny powód tej dziwnej lokalizacji?



No i to tyle, jeśli chodzi o Green Velo, bo odbijamy zwiedzić Kleszczele, a potem w zupełnie innym kierunku. Odcinek szlaku, którym jechaliśmy był generalnie ok, ale czytając testy szlaku na stronie Zielonego Mazowsza okazuje się że trafiliśmy po prostu na jeden z lepszych odcinków "Od Czeremchy jakość szlaku znacząco się poprawia. Możemy spokojnie poruszać się na zasadach ogólnych po wygodnych i mało uczęszczanych drogach lokalnych." (tutaj test odcinka Grabarka - Puszcza Białowieska, a tutaj także innych odcinków).

Oczywiście to nie przypadek, bo nie jechaliśmy szlakiem "na pałę", tylko planowaliśmy trasę tak by jechać głównie asfaltami, najlepiej bocznymi. A tak wygląda podsumowanie powyższego testo: "Te kilkadziesiąt kilometrów szlaku należy w ocenie podzielić na dwie części. Pierwszą część, od Grabarki do Czeremchy, należy omijać szerokim łukiem. (...) Drugą część trasy, od Czeremchy do Hajnówki i Białowieży, można z czystym sumieniem polecić praktycznie każdemu rowerzyście. Poza drobnymi mankamentami i uwzględniając kilka korekt przebiegu jest on wygodny..."

Jak wcześniej wspominałem, ponieważ kiedyś nie ładowała mi się mapa szlaku na stronie GV, potem ignorowałem już ten szlak. Teraz po powrocie sprawdziłem i okazało się że mapa działa (pewnie dlatego że jest "po sezonie", lavinka twierdzi że w środku nocy też kiedyś udawało jej się ją odpalić). Okazuje się że w końcu dodali informację o nawierzchni szlaku (początkowo chyba tego nie było)... jednak dobór kolorów jest dosyć dziwny, bardzo nieintuicyjny, kolory są zbliżone do siebie, a szary znika na podkładzie Open Street Map... mając całą paletę barw można było to dużo lepiej dobrać. Poza wspomnianym oznaczeniem gdzie bruk jest oznaczony jako kostka/płyty (a to istotna różnica w nawierzchni), znalazłem też błąd - w Czeremsze przy stacji zaznaczyli gruntówę, a jest tam asfalt.

Ponad dwa lata temu jechaliśmy częściowo po śladzie szlaku, który dopiero miał powstać, rzuciłem więc okiem na przebieg szlaku w tym rejonie i widzę że w Kodniu też objeżdża miejscowość skrajem, omijając wszelkie atrakcje. W testach ZM piszą tak:  "W Kodniu szlak zupełnie niepotrzebnie zbacza na ścieżkę z kostki przy drodze lokalnej. Ścieżka jest kiepskiej jakości, niebezpieczna, omija zarówno główne atrakcje miejscowości jak i bazę noclegowo-gastronomiczną. Lepiej trzymać się drogi wojewódzkiej." Wniosek więc, że nie jest to jednostkowy przypadek, tylko częstsza praktyka i lepiej na szlak nie liczyć, samemu się przygotować do zwiedzania miejscowości na trasie... zwłaszcza że na mapę nie są naniesione atrakcje, a nawet gdyby, to w wyszukiwarce miejsc (osobna zakładka) w Kleszczelach nic ciekawego nie ma poza informacją turystyczną, oraz miejscami noclegowymi.

Oznakowanie szlaku jest dobre, przynajmniej na razie, bo już kilku znaków ewidentnie brakuje... pytanie czy będzie on utrzymywany w dobrym stanie i jak będzie to wyglądać za kilka lat.

Podsumowując - trafiliśmy na w miarę dobry odcinek szlaku, nie jeden z tych bardziej krytykowanych, jednak jest sporo drobiazgów, do których można się przyczepić, które co prawda nie dyskwalifikują szlaku jako takiego, ale przy takiej inwestycji, która została przygotowana na setki milionów, zastanawiająca jest ilość niedoróbek... no cóż, jak się to robiło w pośpiechu na ostatnią chwilę, żeby zdążyć wydać kasę w terminie, żeby nie cofnęli dotacji, to tak to wygląda. A to  jest jeden z lepiej ocenionych odcinków.


Opuszczamy szlak i zwiedzamy Kleszczele - najpierw drewniana cerkiew. Tak, to na zdjęciu to nie jest dzwonnica, tylko sama cerkiew... a właściwie jedno i drugie, a właściwie... no to może po kolei. Historia jest dosyć dokładnie opisana na Wikipedii (patrz: cerkiew i dzwonnica), poniżej z grubsza tylko streszczę.

W tym miejscu znajdowała się drewniana cerkiew św. Mikołaja, była to cerkiew prawosławna, parafia nie przyjęła postanowień Unii Brzeskiej z 1596 i pozostała przy prawosławiu, w latach 1632-35 przechodziła z rąk do rąk i w 1635 komisja królewska nakazuje zwrot cerkwi prawosławnym ... ale to nie koniec historii, w 1648 unici siłą zajmują ostatecznie cerkiew. W 1709 zostaje zbudowana dzwonnica (obiekt z poniższego zdjęcia). W 1839 następuje likwidacja Kościoła Unickiego w zaborze rosyjskim (W Królestwie Polskim zaś w 1875) i cerkiew staje się znów prawosławna. W 1915 roku prawosławni mieszkańcy Kleszczel udają się na bieżeństwo, a cerkiew ulega zniszczeniu... ocalała jedynie dzwonnica, która to obecnie pełni funkcję prawosławnej cerkwi filialnej, również p.w. św. Mikołaja.



Naprzeciwko druga, murowana cerkiew Zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny (historia na wiki), której filią jest drewniana dzwonnica-cerkiew. Jej dzieje nie są aż tak burzliwe, ale również ciekawe.  Otóż w tym miejscu znajdował się drewniany kościół katolicki, który został zamknięty w 1866, a w następnych latach w jego miejscu stanęła cerkiew prawosławna. Ponoć materiału z rozebranego kościoła użyto do jej budowy... hmmm, cerkiew jest murowana, więc może do konstrukcji dachu? "Inwestycja została opłacona przez rosyjski skarb państwa, natomiast miejscowi parafianie zgromadzili kwotę 3299 rubli i 49 kopiejek na zakup wyposażenia". Konsekrowana w 1877 od tego momentu była cerkwią parafialną, a drewniana cerkiew po drugiej stronie ulicy (a obecnie dzwonnica-cerkiew) jej filią.

Ta cerkiew dla odmiany uległa zniszczeniu pod koniec II wojny światowej "W lipcu 1944 cerkiew została spalona podczas działań wojennych. Całkowitemu zniszczeniu uległ dach i większość wyposażenia wnętrza, uszkodzeniu uległ ikonostas." Po wojnie odbudowana, sprawdzałem czy nie ma pocisków, ale nie.




Oto jeden z nagrobków z medalionem poświęcony słudze bożemu Joannowi i wszystkim żołnierzom poległych na polach bitew w 1915 roku (napis - powiększenie). Tak się zastanawiam, czy data 1933 to data śmierci Joanna, czy też data wystawienia symbolicznego nagrobka poległemu w 1915 mężowi.



Odnośnie medalionu, podlinkowałem wariagowi, który stwierdził "Ciekawa fotka bo na wierzchu czapki krzyż opołczeńca (coś w rodzaju pospolitego ruszenia) a na otoku typowa żołnierska 'kokarda'". Jak jednak szybko googlnąłem, to okazuje się  że takie zestawienie nie było jakieś niezwykłe i rzadkie, bo szybko trafiłem na taką oto fotkę.



Na skwerkach rzeźby-krzesła. Ten drugi skwerek spory w centrum Kleszczeli, zadziwiające że tam nie zrobili MORu, bo prowadząc szlak (lub chociaż odbitkę do niego) dałoby się obejrzeć zabytki Kleszczeli. Poza tym pomnik Zygmunta I Starego, na którego polecenie założono tę miejscowość i nadano jej prawa miejskie (Kleszczele straciły je w 1950, a odzyskały w 1993).




I jeszcze kościół p.w. św. Zygmunta Burgundzkiego z drewnianą dzwonnicą. Pierwotnie kościół znajdował się tam, gdzie obecnie cerkiew, ale po Powstaniu Styczniowym "Ukazem (Nr 38/1866) Konstantego von Kaufmana, gubernatora grodzieńskiego i wileńskiego w dniu 30 czerwca 1866 roku kościół kleszczelowski został zamknięty, a całe beneficjum, pięć dzwonów i trzy obrazy przejęli prawosławni."

Dopiero po wydaniu przez cara ukazu tolerancyjnego w 1905 roku (kilka słów o tym na pocztówkach) i była możliwość wybudowania nowego kościoła, który powstał w latach 1907-10 w nowym miejscu (patrz też historia kościoła). Dzwonnica jest z 1923.





A w kościele pocisk, wysoko z prawej w elewacji. Z tablicy informacyjnej: "W czasie wojny sowiecko-niemieckiej  w czerwcu 1941 roku świątynia została poważnie uszkodzona przez artyleryjskie pociski, a ślad po jednym z nich można zobaczyć w bryle po prawej stronie". Dodatkowo można przeczytać, że remont miał miejsce w 1946.

Na starszych zdjęciach (foto wiki) sprzed odmalowania elewacji, widać że tuż pod pociskiem była napisana data - jakby 1945... tak przynajmniej mi się wydawało, ale teraz jak się przyglądam, to równie dobrze mogło to być 1946. Musiałbym mieć lepsze zbliżenie, a ponieważ daty już nie ma, to nie mogłem sprawdzić osobiście.



Jeszcze odwiedzamy sklep by nabyć pieczywo itp, jakaś kapliczka po drodze.



I opuszczamy miasteczko Kleszczele... żeby pasował do nazwy, witacz jest umieszczony w krzakach.



Jedziemy na zachód drogą wojewódzką, ruch jest owszem, ale na szczęście niezbyt duży i tak dojeżdżamy na opłotki Milejczyc i do cmentarza żołnierzy radzieckich. Kilka lat temu zniszczony, teraz po remoncie... choć już nie tak klimatyczny jak kiedyś. Została jeszcze wielka dłoń, oraz sierp i młot na ogrodzeniu jeśli chodzi o detale nadające niepowtarzalny charakter miejscu, ale nie ma już czerwonych gwiazd sterczących z tablic nagrobkowych, a napis na pomniku już zwyczajny, taki od linijki z komputera na prostym postumencie (kiedyś udawał flagę). Tak wyglądał kilka lat temu - galeria.








No i wjeżdżamy do samych Milejczyc - najpierw pod kościół, drewniany z XVII wieku, a obok dzwonnica z 1740 (informacje o kościele). Ten kościół również został zamknięty w 1866, a następnie zamieniony  na cerkiew prawosławną. Ponownie przejęty przez katolików w 1917 roku.




A ten budyneczek obok, to chyba parafia z ok. 1900 roku.



Synagoga z 1927, po wojnie mieścił się tu Dom Kultury z kinem i biblioteką... w latach 80. ruszyła przebudowa budynku, według projektu który zakładał znaczną ingerencję w wygląd, ale jednocześnie zachowanie dwóch ścian z zachowaniem oryginalnych otworów okiennych i uzupełnienie detali. Jednak prace  przebiegały niezgodnie nawet z tym projektem - "Przemurowano otwory okienne i drzwiowe, większość zmniejszono oraz zmieniono ich kształt, zbito również detal elewacyjny". W latach 90. przebudowa stanęła i budynek stoi opuszczony do dziś.





Myk dalej przez Milejczyce.



Cerkiew prawosławna p.w. św. Barbary, wzniesiona w latach 1899–1900 (poprzednią zniszczył pożar w 1859). Parafia i wcześniejsza cerkiew, były najpierw prawosławne, a po Unii Brzeskiej unicki - "Obecny na synodzie w Brześciu (1596) proboszcz milejczyckiej parafii złożył podpis przeciwko postanowieniom zawieranej unii. Mimo to prawdopodobnie już w XVII w. obydwie cerkwie stały się unickie." Ponownie prawosławne od 1839 i likwidacji wyznania unickiego w zaborze rosyjskim (wiki: cerkiew, parafia).

Jeszcze parę lat temu cerkiew była niebieska (foto), ale po remoncie jest teraz brązowa. Na teren nie mogliśmy wejść, bo trwały jakieś prace przy alejkach, furtce itp. i wejście przez jedną furtkę było zagrodzone, a z drugiej strony furtka zamknięta.



Zahaczyliśmy też w międzyczasie o cmentarz, gdzie jest prawosławna cerkiew cmentarna p.w. św. Mikołaja z 1890 roku (wiki), to już chyba co najmniej trzeci obiekt w tym miejscu i tak jak parafia, były one kolejno prawosławne, unickie i znów prawosławne.



Odbijamy z drogi wojewódzkiej i bocznymi asfaltami jedziemy do Siemiatycz. Po drodze klimatyczne wiatki przystankowe, ale gdy zdecydowaliśmy że pora na jakiś postój, to trafił nam się zwykły blaszak... za to ładnie zamaskowany chmielem i barszczem (zwyczajnym).





Mały skok w bok do cerkwi w Żurobicach -dawniej unicka, obecnie prawosławna, z 1805 roku, pierwotnie znajdowała się na południe od wsi, ale w 1845 przeniesiona na cmentarz przy drodze przez wieś i tam jest do dziś. Wieża dobudowana dopiero w 1953.

Do niedawna również była niebieska (foto), niestety furtki na dziedziniec zamknięte na cztery spusty, więc tylko fotki zza ogrodzenia.




No to jedziemy dalej, powrót do szosy pod wiatr, a potem dalej mniej lub więcej z wiatrem (tak jak większość trasy dzisiaj).






W Siemiatyczach witają nas jakieś cpr-y i ddr-y... ot przykład, boczna uliczka osiedlowa z uspokojonym ruchem (wyniesione przejścia), ale jest kostkowy ddr i zakaz jazdy ulicą. Po ok. 150m jest skrzyżowanie z rondem i koniec ddr-u - trzeba albo zejść z roweru i z buta udać się za winkiel, przejść przez ulicę i tam za winklem z powrotem można jechać ddr-em. Można też zjechać na ulicę, a za rondem trzeba z powrotem zjechać na ddr. Ja zjechałem na rondo, ale dalej już olałem śmieszki i pojechałem normalnie ulicą do kolejnego skrzyżowania 150m dalej.



Docieramy do całkiem przyjemnego zalewu... przyjemny głównie dlatego, że jest pusto. Postanawiamy tutaj więc zrobić sobie kolejną rozwałkę.






Po odpoczynku jedziemy zwiedzać, pierwsza na trasie jest malowniczo położona na wzniesieniu cerkiew. To bodaj trzecia z kolei cerkiew w tym miejscu, początkowo była to parafia prawosłana, potem unicka "Przeszła na własność Kościoła unickiego formalnie natychmiast po podpisaniu aktu unii brzeskiej, de facto zaś w 1614". Tak jak inne cerkwie na naszej trasie, od 1839 do chwili obecnej jest prawosławna. Parafia była uboga, a cerkiew w złym stanie, opisywana tak: "budynek w ostatecznej ruinie, kryty słomianym dachem". 

I znów po Powstaniu Styczniowym nastąpiły zmiany, w tym przypadku budowa nowej, murowanej cerkwi obok starej drewnianej (rozebranej dopiero jakiś czas po wybudowaniu nowej). "Budowa świątyni została sfinansowana częściowo przez skarb państwa rosyjskiego (3 tys. rubli), z daru biskupa brzeskiego Ignacego oraz ze składek parafian, którzy również za darmo pracowali przy wznoszeniu obiektu. Właściciele cegielni Ciecierski i Fanshawe przekazali na ten cel po 25 tys. cegieł, 10 tys. zaś pozyskano z rozbiórki części budynków katolickiego klasztoru misjonarzy. Według Dobrońskiego trzytysięczna dotacja państwowa pochodziła z wymuszonej na pozostałych mieszkańcach Siemiatycz kontrybucji, podobnie wymuszono na właścicielach cegielni przekazanie „daru”".

W 1915 cerkiew została zamknięta, ponieważ duchowieństwo i znaczna część prawosławnych mieszkańców udała się na bieżeństwo. (wiki - historia cerkwi, historia 2)



Studzienka i zachowane nagrobki z cmentarza przycerkiewnego.




Pomnik na pamiątkę bieżeństwa w 1915 roku (parę słów o tym w wiki), czyli wielkiej ucieczki i ewakuacji przed Niemcami, gdy w 1915 front został przerwany w Galicji i na północy, a wojska niemieckie i austro-węgierskie niepowstrzymanie parły na wschód. "Pod wpływem agitacji rodzinne strony opuściło od 2 do 3 milionów ludzi (...) Według szacunków około 1/3 bieżeńców nie przeżyła ucieczki i pobytu w Rosji"




Kolejny obiekt, to kościół - który został wybudowany w latach 1626 - 1637 ufundowany przez Sapiehów. W XVIII przebudowany min. zmieniona została fasada, zyskał wieżę, obok powstała dzwonnica, został też zbudowany klasztor. (historia kościoła - tego jak i poprzednich, historia 2).



W wieży są dwa pociski... chyba, bo z wyglądu nie jestem w 100% stwierdzić co to jest, są dosyć wysoko a lavinka niestety nie wzięła teleobiektywu, więc dysponuję słabej jakości fotkami. Z jednej strony trochę dziwny kształt i jakby jakieś szkiełko w nie wprawione (czy coś), które w słońcu się błyszczy, a z drugiej strony co innego mogłoby to być?





Obok klasztor, został on zamknięty w czasie represji po Powstaniu Listopadowym, a ponadto później: "w czasie publicznej licytacji w 1856 roku większość zabudowań gospodarczych została sprzedana, a murowany spichlerz rozebrano w 1865 roku na budowę cerkwi prawosławnej w Siemiatyczach" - aha, czyli stąd te wcześniej wspomniane 10 tys. cegieł na budowę cerkwi.




Następnie udajemy się na cmentarz - oto cmentarna kaplica katolicka.



Przed nią mogiły wojenne - mogiła powstańców styczniowych poległych w Bitwie pod SIemiatyczami (wiki), a na niej kapliczka.




Obok trzy mogiły żołnierzy poległych w 1920 (powiększenia - grób 1, grób 2, trzeci zaś bezimienny)



Oraz mogiła żołnierza zmarłego w 1919 (powiększenie)



Kolejny obiekt na cmentarzu, który oglądamy, to kaplica ewangelicka, która jest teraz galeria sztuki sepulkralnej, a konkretnie jest tam ekspozycja żeliwnych krzyży nagrobnych wykutych przez okolicznych kowali.




Dom talmudyczny z 1893, a za nim synagoga z 1797 wg projektu Szymona Bogumiła Zuga.

Synagoga została ufundowana przez księżnę Annę z Sapiehów Jabłonowską, a historia jej powstania jest dosyć nietypowa. Otóż podczas przebudowy miasta i budowy pałacu, księżna postanowiła poprowadzić ulicę z pałacu na rynek... jednak przebiegać miała ona przez teren kirkutu. Księżna uzyskała zgodę jednego z przedstawicieli społeczności żydowskiej, ale inni się nie zgadzali, ale ulica została wybudowana, a Żydzi otrzymali teren na cmentarz w innym miejscu. Jednak później jej syn zachorował i zmarł na nieznaną chorobę, księżna widząc w tym karę bożą, postanowiła ufundować synagogę przy ulicy wiodącej do pałacu. (o synagodze)




Jedziemy tą ulicą w kierunku pałacu i na jej końcu, lekko z boku jest pomnik min. powstańców styczniowych .



 
A teraz pałac... niewiele z niego zostało, bo spłonął w czasie powstania styczniowego, ocalały sfinksy które stały przy bramie wjazdowej, chociaż nie wiem czy to te oryginalne, bo gdzieś tam jest wzmianka że zrekonstruowane. Jest jeszcze oranżeria.  (informacje - tablica) (o sfinksach, oraz o sfinksach i pałacu). A tak na marginesie, inny pałac Anny Jabłonowskiej odwiedziliśmy wiosną w Kocku.




No to pora jechać dalej, bo robi się późno, odbijamy tym razem na zachód i rypiemy wyjątkowo pod wiatr. Stacja Siemiatycze (na linii Siedlce - Czeremcha) jest ładnych parę kilometrów od Siemiatycz, ww wsi o nazwie Siemiatycze-Stacja. Budynek dworcowy taki sam jak dworce na linii Skierniewice - Łuków (np. Mszczonów, Tarczyn itd.)



Dojeżdżając do Bugu przecinamy linię sowieckich umocnień budowanych na początku lat 40. tzw. Linię Mołotowa... nie robimy rundki po bunkrach, bo ich tam niemało, a noc się zbliża. Ot tylko oglądamy dwa nieduże, jednoizbowe schrony bojowe z dwoma otworami strzelniczymi (na wprost i w bok). Jeden ma normalne wejście od tyłu, ale drugi nie ma wcale... za to zejście do ciasnej kanciapy na poziomie -1, ponoć wyjście było tunelem, który jest jednak zasypany.






Most na Bugu - o miała być wieczorna perełka, ale... był w remoncie. Po pierwsze nie jest tak klimatyczny jak stary, zardzewiały (ech, spóźniliśmy się), po drugie przejście niezbyt przyjemne, bo straszny hałas - trwa piaskowanie, a po trzecie jest ryzyko że w ogóle nam nie pozwolą go pokonać - i niby objechać się da, ale raz że nadrabiamy trochę drogi (a jest późno i nie mamy zapasu czasu), a dodatkowo drogą krajową.

Ponieważ nikogo nie widzimy, to po cichutku wbijamy się na most (znaczy w barakach się ktoś kręci, ale szybko przechodzimy nim ktoś nas zauważy) i długa! Uszy trzeba zatykać, taki hałas... znaczy jedno ucho, bo druga ręka jest potrzebna do prowadzenia roweru. Po minięciu strefy piaskowania i przejściu połowy mostu zwalniamy - jest ciszej, a my ogłuszeni na jedno ucho. Robimy parę fotek, ale lavinka pogania, bo znając nasze szczęście, za chwilę nadjedzie pociąg. Po drugiej stronie mostu widzimy że chodzi jakiś człowiek... ani chybi ochrona, jak będzie teraz chciał nas cofnąć, to będziemy negocjować że przecież nie będziemy rypać całego mostu z powrotem. Mijamy go, słowa nie powiedział, ale dobrze że jechaliśmy od północy, bo gdybyśmy trafili na niego na wjeździe, to może próbowałby nas cofnąć. A zresztą, kto wie może jednak nie? Tak czy inaczej - wielkie uff, udało się!





No i tak oto opuszczamy województwo podlaskie, a wjeżdżamy w mazowieckie (choć cały czas jesteśmy na historycznym Podlasiu), tutaj też była granica zaborów, a później Księstwa Warszawskiego i Królestwa Polskiego.

Z drugiej strony rzeki jest las, grzybiarze, grzyby... maślak sitarz, cała kępa przy drodze, chyba dużo tu innych grzybów i takich nawet nie zbierają.




Ale to nie koniec przygód, jedziemy kawałek drogą leśną wzdłuż torów i... trafiamy na wiatrołom. Na szczęście tylko parę drzew zwalonych drzew, po ich obejściu da się normalnie jechać, z dróg drzewa uprzątnięte. Mam wrażenie że te zostały zostawione specjalne, żeby zablokować dojazd do mostu i w las.




No i wyjeżdżając okazuje się że był zakaz wstępu (powiększenie, oraz komunikat z mapą na stronie nadleśnictwa)



Takie hasełko zrobione z korków od butelek, kartonów itp.



To chyba dotyczy tej oto podniebnej kładki rowerowej.



Pod Mierzwicami mijamy taki oto przystanek autobusowy.




A przed Sarnakami o taki.




Pomnik w Sarnakach - model rakiety V2 w skali 1:1, upamiętnia przechwycenie rakiety V2 przez AK. A było to tak - po zbombardowaniu ośrodka badawczego w Peenemünde, gdzie prowadzono badania nad V1 i V2 i uruchomiono ich produkcję sprawił, że produkcję przeniesiono, a testy przeprowadzano na poligonie w miejscu wysiedlonej wsi Blizna (w rejonie Dębicy). Wystrzeliwano stamtąd rakiety, a oddziały stacjonujący w szkole w Sarnakach szukały miejsca ich upadku i  zbierały ich szczątki... to ok. 250km od miejsca wystrzelenia, swoją drogą niewesoło mieli w tym rejonie, w każdej chwili na chałupę mogła spaść rakieta V2.

Jedna z rakiet spadła 20 maja 1944 roku na mokradła nad Bugiem i nie eksplodowała, partyzanci z 22 pp AK dotarli na miejsce przed Niemcami i zamaskowali niewybuch sitowiem, w nocy wrócili z zaprzęgami, wydobyli rakietę (która przełamała się na dwie części) i przetransportowali do jednej ze wsi pod Sarnakami i tam ukryli. Później przybyli specjaliści, wymontowali najważniejsze części i samochodem przewieźli do Warszawy (ukryte pod ziemniakami). W międzyczasie sąsiedni oddział AK dostał zadanie patrolowania lasów i odwracania uwagi Niemców, w potyczkach zginęło dwóch partyzantów. W lipcu na lądowisku pod Tarnowem wylądował samolot RAFu, który zabrał części rakiety i wyniki badań do Włoch, skąd trafiły do Londynu (operacja Most III - wiki, artykuł, zdjęcia: fragment V2 spod Sarnak, schematy V1 i V2 z raportu AK) / (tablica informacyjna, oraz mapa)

Pomnik ma odwzorowywać rakietę V2 wbitą w nadbużańskie bagna, na paskach po bokach są wymienione miejscowości - szlak rakiety od Peenemünde do Londynu, a z drugiej strony jednostki biorące udział w przechwyceniu. Hasło na tablicy "Oni ocalili Londyn / They saved London", wziął się od tytułu książki brytyjskiego pisarza Bernarda Newmana, który pisał o rozpracowaniu i bombardowaniu ośrodka w Peenemünde, zdobyciu V2 itp. zekranizowana pt. "Battle of the V-1




W Sarnakach oglądamy jeszcze drewniany kościół z 1816 roku - "Budowali go miejscowi cieśle, wzorując się na starej świątyni (...) Niezbyt starannie postawiony kościół był kilkakrotnie gruntownie przebudowywany: w 1873 roku, w latach 1880-1886, po zawaleniu się 6 sierpnia 1880 roku jednego z bocznych filarów, a także w latach 1904-1905" (historia)





Wyjeżdżamy z Sarnak szosą i kawałek dalej odbijamy w las... baliśmy się, że i tu będą wiatrołomy, ale nie. Wybieramy miejsce na rozbicie namiotu (oczywiście w grzybach), kolacja i lulu.




  • dystans 7.86 km
  • 3.35 km terenu
  • czas 00:39
  • średnio 12.09 km/h
  • rekord 21.90 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Weekend Bez Samochodu 0: Green Velo znienacka

Piątek, 22 września 2017 · dodano: 26.09.2017 | Komentarze 4

Żyrardów >>> Siedlce >>> Czeremcha - Kuzawa - krzaki

Dzień Bez Samochodu... no, dla nas to dzień jak codzień, ale tego dnia w Kolejach Mazowieckich można było pojechać za darmo. Postanowiliśmy skorzystać z okazji i wyruszyć na weekend już w piątek, dziecko wcześniej odstawiliśmy na dworzec (weekend z babcią u wujka, jak zwykle), a my złapaliśmy piętrusa bezpośrednio do Siedlec - oszczędzamy czas na braku przesiadki w Warszawie, a także na tym, że jest przyspieszony, nie zatrzymuje się na części stacji za Warszawą. Co prawda przesiadka w Siedlcach jest nieoptymalna, bo aż godzinę czekamy na szynobus.



Z Siedlec do Czeremchy jedziemy nowym szynobusem 222M (kiedyś już takim jechaliśmy w drugą stronę - fotki w tym wpisie). Jeszcze nie wyjechał na dobre z Siedlec, a już zaczyna szwankować... raz staje, drugi raz staje i przygasa światło, łapie opóźnienie. Hmm, ciekawe czy dojedziemy? No, my w zasadzie możemy dojechać nawet na rano - karimaty się rozłoży, prześpimy się, tylko z odpaleniem epigazu kierownik pociągu i może instalacja ppoż mogą mieć coś przeciwko. Trudno, na kolacji kanapkowej też przeżyjemy.

Już prawie zaplanowaliśmy noc w pociągu, aż tu nagle pociąg ruszył potem już jechał normalnie, nawet te kilka minut opóźnienia chyba nadrobił. Jak się okazało były problemy z napięciem, ale po wyłączeniu ogrzewania już było ok. No cóż, konstrukcja prawie prototypowa, powstały dwa egzemplarze, a my jechaliśmy tym pierwszym 222M-001, czyli tym samym co 2,5 roku temu (przy czym wtedy na trasie był jeszcze tylko jeden szynobus tej serii, drugi został zamówiony później).

W międzyczasie okazało się, że pani w kasie w Siedlcach nie wiedziała o Dniu Bez Samochodu i sprzedawała bilety, konduktor chodził i wypisywał coś tam na ich odwrocie, żeby podróżni mogli w kasie żądać zwrotu pieniędzy... jak znów będą w Siedlcach, bo w kasie wydania.



No i jesteśmy na miejscu, wypakować się z pociągu i w drogę. Na szczęście nie pada, choć po drodze mijaliśmy deszcze (na przykład za Siedlcami padało).



Ledwie wyjechaliśmy z dworca, a prawie spadamy z rowerów... Green Velo! No tak, jadąc pod wschodnią granicę, można się było spodziewać że się natkniemy na GV, ale jakoś o nim zapomniałem... może dlatego że jak kiedyś zastanawiając się nad jakąś trasą próbowałem na ich stronie odpalić mapę i sprawdzić czy nie natkniemy się na GV i może nam będzie po drodze, to mapa nie działała i się zraziłem. lavinka twierdzi, że mapa szlaku GV online zazwyczaj nie działa i jej udało się kiedyś ją załadować w środku nocy jak nikt nie korzystał ze strony.. teraz po powrocie sprawdziłem, mapa działa, może dlatego że jest już "poza sezonem rowerowym" i strona nie jest tak obciążona jak w sezonie.

Tak więc dziś znienacka wpadamy na szlak Green Velo, kawałek nim jedziemy bocznymi asfaltami, a potem skręcamy w piaszczystą drogę w las, dobrze że po deszczach, to jakoś dało się nią jechać. GV leci na Kleszczele, a więc jutro jeszcze się spotkamy.



W lesie mokro (od rana tu padało), z tego powodu, a także dlatego że już późno, nie rozpalamy ogniska, tylko kolację gotujemy na epigazie (lavinka chinszczaka, a z gara w lodówce wziąłem do słoiczka leczo z ziemniakami - mniam!).



No to weekend rozpoczęty - prognozy pogody mieszane, może popadywać, może nas nawet zlać. No trudno, jakoś przeżyjemy jakby co, ale liczymy że zbyt dużo i zbyt intensywnie nie będzie padać. Dobranoc.




.


  • dystans 54.61 km
  • 6.00 km terenu
  • czas 03:23
  • średnio 16.14 km/h
  • rekord 32.70 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Wkra Wkre mija - dzień 2

Niedziela, 10 września 2017 · dodano: 17.09.2017 | Komentarze 11

krzaki noclegowe - Boęcin - Kuchary Żydowskie - Sochocin - Malużyn/Małużyn - Wola Młocka - Młock - Kownaty Żędowe - Ciechanów >>> Modlin >>> Warszawa >>> Żyrardów (MAPA)

Album ze zdjęciami

Ponieważ wczoraj na dróżce którą zdążaliśmy na miejsce noclegowe wypatrzyłem podgrzybka, rano nim obudziłem lavinkę, udałem się na małe grzybobranie. Oto zbiór:
- 25 kurek
- 4 podgrzybki
- 3 zajączki



Na zdjęciu jest więcej niż ostatecznie, ale przed zapakowaniem (do lodówki turystycznej, żeby trzymały porannych chłodek - wkład już nie chłodził) sprawdziłem i dwa okazały się robaczywe, a jeden uznałem za zbyt miękki na transport. Ogólnie podgrzybków było więcej, ale zbierał tylko te twarde ze względu na transport... niektóre były tak namięknięte od deszczu, że normalnie też bym sobie je chyba odpuścił. A na kolację były dziś kurki smażone.




Czubajki też rosły (choć niewiele)... ciekawe jak je tutaj nazywają.



Nie, nie gotuję od razu tych grzybów... to kawka się robi.



Jak się rano okazało, ta kupa obok namiotu porośnięta mchem, to nie ziemia, a głaz narzutowy. Coś mamy do nich nosa.



Mimo że las w innych rejonach dosyć świetlisty, to my znaleźliśmy chyba największe krzaki w tym lesie i się tam rozbiliśmy...  wybraliśmy boczną dróżkę, taką co już zarastała, dalej okazało się że z jednej strony mocno zakrzaczona, z drugiej zwalone drzewo, więc nic nam przypadkiem nie przejedzie tędy w pobliżu namiotu.

Zresztą rano okazało się, że do lasu przyjechało sporo grzybiarzy, ale nasza miejscówka była bardzo dobra, w tych krzakach nikt nam nie przeszkadzał. Swoją drogą to trochę żenada - leśnictwo wybudowało porządny parking leśny z infrastrukturą, w opisie było że właśnie min. z myślą o grzybiarzach, a kierowcy co? Parkują dosłownie 200m dalej w lesie... jadą na grzyby i tych 200m przejść nie dadzą rady? Grzyby też zbierają tylko naobkoło samochodu?



No to jedziemy. Zaczynamy od cyklogrobbingu -  pierwszy fotostop na cmentarzu żołnierzy Armii Czerwonej w Bolęcinie.







Kwatera oficerska i podoficerska zaopatrzona jest w rozwałkowe ławeczki.



Kolejny postój w Sochocinie (dobiliśmy z powrotem do Wkry). Przy kościele przyjemny skwerek z ławeczkami, na którym przeczekaliśmy tłum wywalający się z kościoła (trafiliśmy na koniec mszy). Jednak... no właśnie, za daleko do kosza było? Druga ławka podobnie wyglądała, tylko że z flaszkami po piwie.



Oto i kościół, jak się okazało z pociskiem. Na trasie mieliśmy w sumie 5 kościołów z wmurowanymi pociskami, przy czym tych w Sochocinie i Jońcu nie miałem wcześniej namierzonych, zaś w Cieksynie, Starej Wronie i Nowym Mieście i owszem.

Tutaj tylko jeden i w takim miejscu, że niełatwo wypatrzeć (wysoko w załomie, a poza tym kościół ceglany)




Były też aż trzy repery - oto najstarszy.



Kamień węgielny i inne kamienie upamiętniające budowę kościoła.



To chyba plebania.



Jedziemy dalej w górę Wkry (której jednak nie widzimy) do Malużyna (choć na niektórych tabliczkach jest Małużyn. Tam oglądamy ceglano-drewniany kościółek.








Miejsce przyjemne, jednak możliwości rozwałkowe takie sobie... no to jedziemy na rozwałkę na mostek nad Wkrę, przy okazji pożegnać się z tą rzeką, bo zaraz odbijamy od niej w kierunku Ciechanowa. Nad rzeką krzaki, a jedyna łączka w słońcu (znów się robi gorąco), robimy więc sobie rozwałkę na mostku, bo droga bardzo boczna, po drugiej stronie Wkry jakaś nieduża wieś, do której jest chyba zresztą inny dojazd... w czasie postoju przejechał tylko jeden samochód, z dwoma kajakami i ekipą, która tu wodowała.




Żegnamy się z Wkrą i rypiemy na Ciechanów. W Młocku niepokojące znaki, że objazd, że roboty drogowe itd.  Okazuje się że nasza droga jest w remoncie. Możliwości objazdu są dwie, nadrabia się parę kilometrów ale nie tak znowu dużo, tyle że z jednej strony trzeba rypać drogą drogą krajową, a z drugiej strony wojewódzką do samego Ciechanowa. Postanawiamy sprawdzić czy da się przejechać... i słusznie, jedzie się jak średniej jakości gruntówą i na szczęście tylko do następnej wsi (ok. 2km), ufff.

Po drodze lavince przypomina się jak na pograniczu słowacko-węgierskim, wyczaiłem kiedyś skrót z mostem granicznym kolejowym na którym była piesza kładka. Wiodła tam właśnie jakaś taka gruntówa wśród pól, tyle że zupełnie nie w tym kierunku co trzeba... ale tą drogą jechała akurat jakaś pani na rowerze, no to zapytałem ją po polsku wtrącając słówka słowackie (byliśmy jeszcze na Słowacji) czy tędy dojedziemy na most kolejowy, a pani mi odpowiedziała po węgiersku że tak.

No to przypomniało nam się jak pod Budapesztem w piekarnio-cukierni kupowałem pieczywo i jakieś słodkie bułki - jak pani zapytała mnie czego sobie życzę, a ja odpowiedziałem po angielsku że na razie się tylko rozglądam, to na zapleczu zapanowała panika i próba znalezienia kogoś kto parla po angielsku. Nie znaleźli i spanikowana pani wróciła do mnie, a jak widząc co jest grane, po prostu pokazywałem palcem co chce kupić i ile.
- Tam to bardziej po niemiecku byś się dogadał. Pamiętaj, po niemiecku "proszę" jest "bitte".
- Ale ja nie chciałem dać im w mordę, tylko kupić bułki. Jak jest bułka po niemiecku.
- Bułka, hmmm... może spróbować "kajzerka"? Powinni zrozumieć.



Dojeżdżamy do obwodnicy Ciechanowa. Jest pełny krąg i zdaje się wzdłuż całości jest ddr-ka, łw zachodniej, czyli nowszej części jest ładna asfaltowa... z minusów, to niestety cztery razy zmienia stronę szosy. Na wschodniej połówce jest po jednej stronie (tak wynika z map), ale dla odmiany z kostki.



Najpierw myk na stację. Dworzec jest nowy i całkiem ładny. Kupujemy bilety, żeby potem nie stać w kolejkach w ostatnim momencie i ruszamy na miasto.



Jedziemy ulicą Sienkiewicza, naszą uwagę zwracają ciągnące się po obu stronach klimatyczne budynki. Jak się okazuje, jest to osiedle Bloki, wybudowane przez Niemców w latach 40 (info). My jedziemy jej skrajem, a budynków (w tym część znacznie dłuższa), jest ok. 100.





Ulica Sienkiewicza jest częściowo w remoncie, powstaje asfaltowa ddr-ka - końcówka ma już nawierzchnię, ale poza tym trzeba albo tyrtać się poniemieckim brukiem, albo wzorem lokalsów jechać chodnikiem. Po drodze trafiamy na taką rzeźbę, skoro ma tabliczkę, to znaczy że jest to Wielka Sztuka (tzw. kryterium lavinki-meteora, czyli jak poznać że jest to sztuka, a nie na przykład ubikacja, stos gruzu, albo Pan Marian). Okazuje się, że przed centrami handlowymi Dekada są stawiane takie rzeźby...

Hmm, u nas w Żyrku jest też takie centrum, ale po centrach handlowych nie chodzimy (chyba że do marketu po żywność, ale tam marketu ni ma), a obok nie jeździmy, bo ulica jest ruchliwa i nieprzyjemna. Potem podjechałem i sprawdziłem, faktycznie stoi tam identyczna rzeźba, jak to trzeba pojechać do Ciechanowa, żeby dowiedzieć się co przybyło w moim mieście.




Przeprawiamy się przez rzeczkę Łydynię (dopływ Wkry).



Ale przed mostem jest park im. Marii Konopnickiej z pomnikiem tejże.



Hotelem dla owadów.



I wyrwikółkami, jak się okazało ten wzór jest stosowany w Ciechanowie (widzieliśmy jeszcze w paru miejscach).



Docieramy na stoki Farskiej Góry (która zresztą jest grodziskiem).



Znajdujący się na dole kościół św. Tekli oglądamy przelotnie, bo trwa msza i dużo osób jest na dziedzińcu, więc pchamy rowery na skarpę obejrzeć farę.





Trochę tu powmurowywali głazów (ale kul nie ma), niektóre stanowią fundament pod przypory... swoją drogą w tychże przyporach są nawet otwory maculcowe.




Wdrapujemy się na na Farską Górę, na szczycie której jest dzwonnica.



W okolicy góry.




Msza w sąsiednim kościele się w międzyczasie skończyła, więc możemy spokojnie obejrzeć i ten, z klasztorem obok.





No to w drogę, podjazd pod skarpę i dalej deptakiem (ul. Warszawska).




Ratusz



No i docieramy do wizytówki Ciechanowa, czyli Zamku Książąt Mazowieckich.



Niestety okazuje się że wejście na baszty tylko z przewodnikiem i wchodzi się za kwadrans. W międzyczasie oglądamy sobie dziedziniec, w tym niezachowany, ale częściowo odbudowany budynek przy północnym murze.






Hmmm, piaskownica archeologiczna? Wyposażenie niekompletne - tylko plastikowe pojemniki, brak łopatek i sitka.... może już sezon archeologiczny się zakończył, bo mali archeolodzy poszli do szkół i przedszkoli, toteż nie ma komu jeździć na wykopki.




Oglądamy wystawę archeologiczną.



Są tu min. kule armatnie



A to mi się kojarzy z trapezami gimnastycznymi w różnych stylach, które wymyślił Tytus.



Zaglądamy też do sali multimedialnej, ale tylko na chwilę - wielkie eee tam. Umieścili by to samo na stronie, to można by sobie poklikać na telefonie lub w komputerze, a tutaj to trochę strata czasu.

No i wchodzimy na baszty... to niestety była totalna porażka, oprócz nielubianego przez nas zwiedzania z przewodnikiem, czyha na nas wystawa multimedialna (o ta). Już samo zwiedzanie z przewodnikiem - nie da się swobodnie połazić, porobić zdjęcia i pooglądać... jak się wtłoczy kilkanaście osób do niewielkich pomieszczeń baszty to jest straszny tłok, nie da się nawet obejrzeć co tam jest bo trzeba się przepychać itp. Oczywiście przyjęliśmy strategię - wleczemy się w ogonie i mamy trochę wolnej przestrzeni bez ludzi.

Niestety okazało się że jest zwiedzanie multimedialne - pani gasi światło i jest wyświetlany film (na cegłach, więc słabo widać), do tego głośno i z pogłosami więc słabo słychać. Albo nie film, tylko nagrany kawałek, pół biedy jakaś pani coś czytająca, gorzej jak jakiś rap... pochlastać się można. Do tego targetem tych kawałków jest młodzież szkolna, albo stereotypowy Janusz. To było dla nas za dużo... przy pierwszej okazji urwaliśmy się i polecieliśmy wyżej.

Przez chwilę mieliśmy spokój, zwiedziliśmy sami ze dwie salki, oraz obejrzeliśmy widoki ze szczytu baszty. Mieliśmy zamiar wrócić i wmieszać się w tłum, a potem uciec na drugą basztę ale pani oprowadzająca zauważyła nasz brak (kurczę, zbyt charakterystyczni jesteśmy), dostaliśmy zjebkę że nie wolno samemu zwiedzać i od tej pory filowała czy jesteśmy ... toteż nie udało się wejść na górną, zamkniętą część drugiej baszty (drzwiczki były tylko przymknięte, a nie zamknięte).  No cóż, pozostało przyjąć z powrotem strategię "wleczemy się w ogonie". Ogólnie poczuliśmy się jakbyśmy wrócili do szkoły (zresztą w Ciechanowie ostatni raz byłem właśnie w szkole... nie pamiętam czy poza zamkiem coś zwiedzaliśmy), a poza tym jak zwykle przy takich okazjach przypomnieliśmy sobie dlaczego nie lubimy zwiedzania z przewodnikiem, a poza tym nauczyliśmy że należy się wystrzegać wystaw multimedialnych.



 Sama wystawa taka se - najciekawsza była salka a 'la zbrojownia, bo tam w ogóle były jakieś eksponaty... bo gdzie indziej to np. sztuczny pan w kajdanach itp. O, tu znów mamy kule i chyba granaty armatnie, oraz dwie bombardy małego kalibru.











Żeby nie było - niektóre rzeczy nam się podobały. Na przykład pieczątki, muzeum ma sporą, dwukolorową pieczątkę. Poza tym w salkach baszt są pieczątki stylizowane na pieczęcie różnych książąt mazowieckich, które można sobie przybić na karteczkach z informacjami o danym księciu (ja przybijałem sobie na mapie, którą miałem szczęśliwie w kieszeni, ale lavinka nie wzięła swojego notesu). Tylko że nie wiem czy znaleźliśmy wszystkie, bo w tłoku nie zawsze dało się dokładnie salek obejrzeć - zwłaszcza na początku jak nie wiedzieliśmy o pieczątkach.



Zwiedzanie baszt to ok. 40 minut, my byśmy sobie spokojnie je oblecieli dwa razy szybciej, a może nawet w 15 minut, a jednocześnie zobaczyli dwa razy więcej i więcej porobili zdjęć. No i przez to wariag nie zaliczy nam gminy miejskiej Ciechanów, bo już zabrakło czasu podjechać do koszar (a chcieliśmy)... prosto z zamku rypiemy na dworzec, bo już późno.

Na dworcu lavinka zobaczyła stojący pociąg i od razu tam pobiegła nie czekając na mnie... a tu stały w sumie cztery pociągi (pojedyncze składy typu Elf) przy dwóch peronach.  No to  sprawdziłem na wywieszonych rozkładach z którego odjeżdża nasz, poszedłem sprawdzić co się wyświetla na wskazanym składzie i gdy upewniłem się że to nasz, dawaj szukać lavinki. Na szczęście zorientowała się że poleciała do złego pociągu i nie musiałem latać po tunelach.



W Elfach jest mało miejsca na rowery - jeden zakątek z trzeba pionowymi wieszakami. W poziomie dałoby się tu więcej upchnąć rowerów, ale jak ktoś już się powiesi, to za późno. Wsiadamy na pierwszej stacji, więc początkowo w miarę luźno (znaczy wszystkie miejsca na rowery zajęte).



A była niedziela popołudniu, pociąg zaczął się zapełniać, w tym zakątku i dwóch sąsiednich wyjściach w pewnym momencie było 10 rowerów, a zdaje się że przy kolejnych też jakieś były. Jak wysiadaliśmy w Modlinie, nie było to wcale łatwe.



Przesiadka w Modlinie, bo ze względu na remont kolei obwodowej, pociąg z Ciechanowa nie dojeżdża do Zachodniej, tylko do Gdańskiej... i tak musielibyśmy się przesiadać na metro, albo co, więc wybieramy przesiadkę w Modlinie. Elf lotniskowy (też jedna jednostka) jest już podstawiony, więc z drzwi do drzwi.



W tracie jazdy sytuacja się powtarza i pociąg się zapełnia rowerami (były jeszcze przy wejściach)



Kolejna przesiadka na wschodnie... i znowu nasz pociąg już stoi, tym razem Impuls i to dwie jednostki. W Impulsie jest więcej miejsca na rowery, bo w dwóch miejscach w sumie 6 stojaków poziomych, nie zawieszając da się upchnąć więcej, poza tym naprzeciwko jednego ze stojaków jest stolik barowy, pod który znów da się ze dwa rowery wepchnąć... A że dwie jednostki, to w sumie daje zaprojektowanych wieszaków sztuk 12. Tak więc luz.

A na Zachodniej wsiada babcia z Kluską, które wracają z Warszawy.



  • dystans 120.27 km
  • 13.50 km terenu
  • czas 06:36
  • średnio 18.22 km/h
  • rekord 41.80 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Wkra Wkre mija - dzień 1

Sobota, 9 września 2017 · dodano: 12.09.2017 | Komentarze 14

Żyrardów - Kaski - Kampinos - Leoncin - Zakroczym - Swobodnia - Borkowo - Cieksyn - Stara Wrona - Joniec - Nowe Miasto (nad Soną) - krzaki noclegowe (MAPA)

Album ze zdjęciami

Nie leje, morderczego upału nie ma, dziecko z babcią... nic tylko wyskoczyć na weekend. No to fru z wiatrem, czyli na północ (choć były odcinki jazdy na zachód lub wschód z wiatrem bocznym). Pierwszy postój w Kaskach, gdzie okazało się ostatnio postawili mini tężnię... obok jest też siłownia plenerowa, do tego ławki, wiatka. No cóż, mam pewne wątpliwości, czy taka kieszonkowa tężnia ma jakiekolwiek znaczące właściwości inhalacyjne, ale przybyło sympatyczne miejsce rozwałkowe, akurat na spotykanie się z huannem, który tą trasą czasem pędzi na Warszawę.




Pole dyniowe, chyba jest urodzaj.




Na razie rypiemy, bo okolice znane, poranek w miarę chłodny, ale robi się coraz cieplej więc trzeba korzystać z pogody optymalnej do jazdy... kolejny postój w Kampinosie ma placyku obok siłowni plenerowej i placu zabaw, a następny już po przebiciu się przez Puszczę Kampinoską w Leoncinie przy siłowni plenerowej i placu zabaw. Obrodziło tymi siłowniami.

Przy okazji rzut okiem na kościół w tymże Leoncinie, czy nie ma pocisków...jesteśmy na przedpolach Twierdzy Modlin, a kościół w czasie którejś z wojen był poważnie zniszczony (kiedyś oglądałem zdjęcia z odbudowy, wywieszone w kruchcie). Pocisków jednak nie ma.



Jest też pomnik z tablicą, która formą jest bardzo podobną do takich upamiętnijących poległych w wojnie polsko-bolszewickiej (link), może i tu kiedyś taka była?




Prze most ekspresówki przebijamy się przez Wisłę



Jakiegoś zejścia, czy zjazdu z kładki pieszej nie ma... na szczęście jest wyrobiona ścieżka. Tutaj już robi się gorąco, więc przebieram się na wersję light, zostaję w sandałkach, krótkich spodenkach i koszulce bez rękawów.



W Zakroczymiu dawno nie byliśmy... to znaczy w ostatnich latach przejeżdżaliśmy tędy, ale spieszyliśmy się do Modlina na pociąg, więc nie było okazji zwiedzać.  Dziś trochę czasu tu poświęciliśmy na fotostopy i keszowanie.

Pomnik-latarnia na Rynku, upamiętnia Powstańców Styczniowych, choć po od budowie nie tylko... na szybkach latarni herby Zakroczymia, ziemi zakroczymskiej, rewers i awers orderu Gwiazda Wytrwałości - odznaczenia ustanowionego w 1831r. w Zakroczymiu, jednak jako odznaczenie państwowe nie zostało wtedy nikomu przyznane. Z opisu w wiki: od 1981 odznaczenie prywatne nadawane przez bliżej nieokreśloną kapitułę.






Zjeżdżamy do kościoła




Znajdujemy tu wmurowane dwie kule armatnie i żarno





Kamieni wmurowanych jest więcej, ale już nie w tak eksponowanych miejscach, a poza tym już nieregularne.



Jeszcze stopik przy kościele przyklasztornym





I na kwaterze z 1939





I rypiemy dalej na północ... uwaga na nisko latające samoloty, przejeżdżając przez wiadukt obowiązkowo schylić głowy!



Kolejne pole z dyniami



Powoli dobijamy do Wkry, ale choć jedziemy wzdłuż niej, to jeszcze jej nie widzimy. Pomnik w Borkowie upamietniający poległych w wojnie polsko-bolszewickiej i bitwę warszawską (tutaj toczyły się walki na przeprawach). W okolicy jest też na cmentarzach trochę kwater wojennych z tego okresu, ale w końcu o żadną nie zahaczyliśmy.

Powiększenie po kliknięciu w fotkę.



No i jest Wkra, przejeżdżamy na drugą stronę, Generalnie okolica trochę turystyczno-letniskowa - kajaki, domki letniskowe, ośrodki itp.



Niebieskie kajaki... te czerwone zaś, to chyba przewodnickie.




Zielona konkurencja.



Wjeżdżamy do Cieksyna, który jest w bok od Wkry (ale blisko)




Przy przystanku trafiamy na pierwszą z rzeźb ze szlaku kolorowych drzew (drzewo pomarańczowe -  tabliczka)




Sam przystanek też całkiem ładny




A tak wygląda rozkład jazdy - zdziwko, co? Powiększenie po kliknięciu w fotkę.



A teraz kościół - a w nim 5 pocisków artyleryjskich (czerwone kółka) i dwie kule armatnie (fioletowe).




Poniżej na fotce zniszczenia w czasie I wojny światowej... zdaje się że walki w tym rejonie mogły się toczyć jakoś w okresie lipiec-sierpień 1915, bo zdaje się że wcześniej front był za Ciechanowem. No i potem w 1920.




Pociski wmurowane ścianie południowej i zachodniej są dużego kalibru, cylindryczne, przy czym jedne ma otwór po zapalniku dennym, czyli umieszczonym z tyłu, a nie na czubku.




Kule armatnie sa od strony północnej, wmurowane w szkarpy dzwonnicy.




Rzut obiektywem do środka.



Ta chałupa, to chyba coś w rodzaju domu kultury




Drzewo turkusowe, wszystkie tabliczki są mniej lub bardziej uszkodzone... na szczęście same rzeźby są nieco bardziej odporne.




Rzeczka Nasielna, dopływ Wkry (Nasielna - tablica informacyjna), a obok mostku strażnik.





Linia kolejowa Nasielsk - Sierpc... już pierwszy rzut oka wystarcza, żeby wyjaśnić dlaczego na tej trasie kursują szynobusy.

Przypomniał mi się wierszyk wypisany na stacji Sułkowice, ale pasowałby i tutaj:
Cztery słupki, dwie tablice
To jest stacja Sułkowice





Drzewo cytrynowe, a że stoi  przy torach, to pień jest z szyn kolejowych (tablica). Na czwarte drzewo nie trafiliśmy, ale też nie mielismy czasu, żeby objeżdżać wzdłuż i wszerz całą wieś.



Wracamy tym samym mostem na drugą stronę Wkry i nieco oddalamy się od rzeki. Po drodze mija nas jakiś samochód, jadący jakieś 30km/h (+/-5) z otwartym do góry bagażnikiem, a za nim koleś na kolarce... eee, śrubuje się rekordy na apce?



Kościół w Starej Wronie (w okolicy są jeszcze Nowa Wrona, Wrona i Ślepowrony) a w nim 19 pocisków.





Jeden z otworem po zapalniku dennym, a dwa nawet z zapalnikiem.




Najniżej wmurowany pocisk pomalowany... skwar daje się we znaki i w końcu temu nie zmierzyłem średnicy.



Znów spotykamy linię na Sierpc (tym razem ze strażnikiem), ale teraz ją przekraczamy



Dojeżdżamy do Jońca nad Wkrą. O ile wiedziałem, że w poprzednich dwóch kościołach są pociski, o tyle tutaj nie... ale okazało się, że są dwa z tyłu w mało eksponowanym miejscu.




A na dzwonnicy taka tablica (powiększenie po kliknięciu), Klusce by się spodobała.



Przekraczamy znów Wkrę i oddalamy się od rzeki jadąc do Nowego Miasta.



To kolejny kościół, a obok drewniana dzwonnica





Trochę późno się już robi, no to sprawdźmy która godzina



Sześć pocisków... ten jeden zakończony ściętym stożkiem, to chyba raczej z II wojny światowej (przynajmniej tak mi się wydaje, że takie nie były stosowane jeszcze w czasie I wojny), nad nim nie wiadomo co, ale chyba jakiś częściowo zniszczony. A z tych kolejnych czterech w kształcie walca, trzy niższe posiadają zapalnik denne... niestety wysoko, w cieniu, a lavinka nie wzięła teleobiektywu, więc niestety nie mam dobrego zbliżenia.





Sporo głazów tu wmurowali, a poza tym widać chyba zamurowanie otworów maculcowych.






Postój robimy sobie na Zielonym rynku w wiatce przy placu zabaw i siłowni plenerowej. A na zdjęciach resztki zabudowy małomiasteczkowej zachowanej w tym rejonie.






Orzełek na pomniku na Głównym Rynku.




Nowe Miasto nad Soną (dopływem Wkry)



Cmentarzyk z I wojny pod Nowym Miastem.




Powoli jedziemy szukać miejsca na nocleg... przy szosie trafiamy na taki parking leśny. Miejsce sympatyczne i w odróżnieniu od większości tego typu miejsc, nie jest drewniano-drewniany, a ławki, wiatki są dosyć nowoczesne w formie. No i fajnie wtopione w zieleń, nie jest to wycięty w lesie placyk. Nazwa jest zastanawiająca - Przystajnia Przepitki.

W regulaminie jest zakaz rozbijania namiotu, to jednak nie Norwegia (można natomiast zaparkować przyczepę kempingową na jedną dobę - regulamin), ale nawet jeśli można by było, oraz gdyby pozwalał na palenie ognisk (a jest zakaz), to i tak jak na nasz gust za blisko szosy - raz że hałas przejeżdżających samochodów, dwa ryzyko że wpadnie jakaś imprezowa ekipa, albo co gorsza awanturna. Tak czy inaczej jedziemy dalej i znajdujemy przyjemne miejsce w krzakach.






Trasa biegowa obok parkingu.




  • dystans 21.60 km
  • 8.20 km terenu
  • czas 01:22
  • średnio 15.80 km/h
  • rekord 31.70 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Upalno-leniwy poranek w lesie i Radziejowicach

Czwartek, 31 sierpnia 2017 · dodano: 06.09.2017 | Komentarze 2

Dziś szybko zaczęło się robić gorąco, toteż zbieraliśmy się leniwie, bo nie chciało nam się ruszać z lasu.

Ja dodatkowo byłem niewyspany, bo Kluska się strasznie wierci - a to z łokcia w nos dostałem, a to kopa w brzuch, a to ktoś się na mnie wturlał...



Hamakowanie






Spotkania z przyrodą - prawdziwek zabezpieczony przed zdeptaniem.



I inne grzybki



Żuczek



Pająk krzyżak na klasycznej pajęczynie





- Patataj, wio koniku - za konika chyba bardziej robi śpiwór, niż głaz.



- Jestem babuleńka!



Skoro chusta wyciągnięta, to kontrolne chustowanie, ale szybko się Klusce znudziło.




Pora na kawę




No to cyk




Ale w końcu się zebraliśmy, przemieściliśmy i zalegliśmy radziejowickim parku.





Znów kawa, ale z kubeczka który otrzymała w prezencie od stryjka huanna... dosyć rzadki widok, bo jak biorę ten i mój z kaczuszką, to Klu zabiera mi kubek z kaczuszką, a ja dostaję czerwony.



Zostaję z gratami, a Kluska z lavinką idą zwiedzać park.



- O, arka... w sam raz, bo za przyszły tydzień zapowiadają solidne deszcze.



- Podobno zabieracie po jednej sztuce każdego zwierzęcia. Czy jest jeszcze miejsce dla jednej małej Kluseczki?



- No to wchodzę!



Z powrotem na naszej ulubionej ławeczce (ale dziś za bardzo w słońcu była).



Dziecku niewiele do szczęścia potrzeba... wystarczy poduszka, ile zabawy było w rzucanie poduszką. Najpierw bawiła się sama, ale potem i mnie zatrudniła. Starałem się żeby być w cieniu, ale w taki upał każda aktywność jest wyczerpująca.




No tak, to rodzinne.




No to wracamy, trochę lasem to będzie więcej cienia. Po drodze mijamy jeszcze glinianki i radziejowicką cegielnię, którą dzierżawili właściciele żyrardowskiej fabryki. Przy okazji mała pogadanka co to jest glinianka, jak się robi cegły i że tutaj produkowano cegły z której zbudowane jest Kluskowe przedszkole i kawał Żyrardowa.




Kluska w mimozach, z poduszką pod pachą.





  • dystans 9.56 km
  • 0.50 km terenu
  • czas 00:37
  • średnio 15.50 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Leśne powietrze zaostrza apetyt

Środa, 30 sierpnia 2017 · dodano: 05.09.2017 | Komentarze 6

Ponieważ w parku Kluska spotkała koleżankę z przedszkola i tak fajnie się bawiły jeszcze z dwiema mniejszymi dziewczynkami, że nie miałem sumienia jej zabierać... a poza tym gorąco, że z cienia nie chciało się ruszać. Toteż późno wróciliśmy i zanim się zebraliśmy (obiad, dopakowanie itp.) to dosyć późno wyjechaliśmy. A w planach na dziś był nocleg w pobliskim lesie.



Tak więc, gdy dojechaliśmy, to słońce było nisko i w lesie panował już prawie półmrok. Toteż ja już za bardzo zdjęć nie robiłem, bo aparacik za cienki na takie warunki, toteż posiłkuję się fotkami  od lavinki.

Wygłupy na głazie narzutowym... przy okazji głazu pogadanka skąd się tu wziął, o lodowcu który go tu przywlókł, a także piaski, gliny i zapowiedź że jutro będzie ciąg dalszy. Poza tym Kluska non stop coś żarła, co chwila dopominała się o jedzenie - wszamał sporo kanapek z serkiem kanapkowym i jedną z żółtym, z półtora banana, ze trzy ogórki i co tam jeszcze... a przyjechaliśmy zaraz po obiedzie. Stąd tytuł.




A teraz rozbijamy namiot - najpierw wybieramy miejsce i zbieramy z niego patyczki... przy okazji okazuje się, że będziemy spać na prawdziwku.



Kluska oczywiście jak zwykle pierwsza do pomocy - najpierw do składania masztów.




- świetnie nam idzie, co?



- Kopsnij się tą rurką!



- Pchoj!



Kluska podaje szpilki, czyli dziewczynka ze szpilkami.




No i to tyle - oczywiście trochę bujania w hamaku, leżenia na kocyku, a głównie w namiocie. Poza tym nocna wizyta cioci Werrony i wujka Piotrka (dla których wzięliśmy skrzynkę, którą parę dni znaleźliśmy uszkodzoną przez zwierzątka i buteleczki do reaktywacji innej skrzynki)
- A ja myślałam, że to liski idą!

A potem lulu.


.


  • dystans 82.18 km
  • 7.50 km terenu
  • czas 04:49
  • średnio 17.06 km/h
  • rekord 33.80 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Weekend 13ego (2): Z Niedzieli na Łęczycę

Niedziela, 14 maja 2017 · dodano: 19.05.2017 | Komentarze 14

Łyse Góry - Karsznice - Ambrożew - Góra Świętej Małgorzaty - Podgórzyce - Tum - Łęczyca - Topola Królewska - Kozuby - Dobrogosty - Rybitwy - Kuchary - Witonia - Leszno - Kutno

Wszystkie zdjęcia w albumie Weekend 13-ego

Nocleg w lesie Łyse Góry u stóp wydmy...



Nie, tak nie spaliśmy, to tylko poranne podsuszanie namiotu.



Ambrożew i pierwsze domy z wapienia na trasie.



Na horyzoncie kościół w Górze Świętej Małgorzaty. Dawniej wieś nosiła nazwę Góra pod Łęczycą, a obecną od początku XV wieku. A według legendy góra została usypana za sprawą św. Małgorzaty, która w czasie wędrówki znalazła schronienie w tej wsi (w poprzedniej odwiedzonej ją przepędzili), a ponieważ mieszkańcy zastanawiali się gdzie pobudować kościół, ale nie mogli się zgodzić co do miejsca... rano św. Małgorzata zaczęła sypać kopiec, potem do pracy dołączyli mieszkańcy i tak została usypana góra na której został zbudowany kościół.



I sam kościół (oczywiście pw. św. Małgorzaty) z bliska - ponoć z XIII wieku, ale potem parę razy przebudowany.




Kolegiata w Tumie... do Tumu mamy jakiegoś pecha, jak trzy lata temu tędy przejeżdżaliśmy, to do skansenu nie dało się wejść bo poniedziałek (o pechu skansenowym jeszcze będzie), ani zwiedzić kolegiaty bo poniedziałek. Co gorsza furtka na dziedziniec kościelny była zamknięta i nie dało się obejrzeć kościoła z bliska! Dziś była niedziela i byliśmy tuż przed mszą, toteż kolegiaty znów nie dało się zwiedzić, tylko na szybko zajrzeliśmy do środka... ale przynajmniej z zewnątrz udało się obejrzeć tym razem.



Kościół jest z XII wieku, ale w międzyczasie parę razy niszczony, odbudowywany i przebudowywany... ostatni raz doznał zniszczeń w 1939 podczas bitwy nad Bzurą, a podczas odbudowy dokonano reromanizacji kolegiaty. Jak wyglądał przed wojną, można zobaczyć np. w galerii na fotopolska.





Kamienno-ceglany portal... tutaj w cegle są dołki, które już spotykaliśmy wczoraj na trasie w gotyckich kościołach. Dołki są o tyle tajemnicze, że nie do końca jest pewne jak powstały, a jest kilka teorii na ten temat. Na przykład że formą pokuty było wiercenie takie otworu palcem (lub monetą), stąd nazywa się je dołkami pokutnymi. Inna teoria mówi, iż wierzono w uzdrawiające właściwości sproszkowanej cegły z kościołów i po to ją wydłubywano. Wreszcie wg trzeciej jest to efekt używania świdra ogniowego do zapalania ognia w okresie wielkanocnym.





Dołki w Tumie są o tyle ważne, że mogą nam pomóc w stwierdzeniu która z tych teorii jest bardziej sensowna, zwłaszcza te dołki w bardziej zwietrzałych cegłach. Otóż widać, że dno dołka jest bardziej odporne niż otaczająca go cegła... czy zwykłe wiercenie palcem/monetą dołka jest w stanie aż tak utwardzić jego ścianki? Myślę że raczej wskazywałoby to na działanie świdra ogniowego, czyli że jest to efekt większego nacisku  i/lub wysokiej temperatury.




Dołki znajdujemy też w piaskowcu... a także sporą bruzdę (bruzdy, to kolejny ślad spotykany w murach średniowiecznych kościołów). Tutaj jest legenda, że to ślady diabła Boruty, który chciał przewrócić kościół. Swoją drogą, legenda o Borucie ma chyba źródła jeszcze w wierzeniach pogańskich, bowiem boruta czy też borowy był słowiańskim demonem (takim Dziadem Borowym z Kajka i Kokosza).




To i owo jest jeszcze wyryte w tym piaskowcu.




No i na koniec dołki w głazach narzutowych (min. granitach) użytych do budowy kościoła... choć tutaj mam pewne wątpliwości, czy powstały one tak samo jak dołki w cegłach i piaskowcach - po pierwsze są większe (choć to do sprawdzenia, czy dołki w cegłach dochodzą do takich rozmiarów), po drugie jest tylko jeden dołek na kamień, a nie po kilka, jak to często jest w przypadku cegieł.

Ale jeśli przyjąć, że mają takie same pochodzenie, to do granitu chyba musiało być jednak mocniejsze narzędzie niż palec.



A tak w ogóle to sporo tych dołków zaklajstrowano zaprawą (a czasem nawet wmurowano w nie mały kamyk).




No dobra, w Tumie odwiedzamy jeszcze na cmentarzu kwaterę wojenną z 1939



Drewniany kościół obok kolegiaty.



I skansen... a przynajmniej próbujemy odwiedzić, bo zwiedzić nam się znów nie udaje, przypomnę trzy lata temu też się nie udało, bo był poniedziałek. Teraz gdy dochodzimy wyskakuje pani ochroniarz i informuje że skansen jest od wczoraj zamknięty z powodu wyroju pszczół. Okazało się że wczoraj przyleciał rój pszczół - najpierw ułożył się jak żywy dywan (ponoć w ten sposób chronią królową), a potem umieścił się pod strzechą i w ciągu godziny pszczoły zbudowały gniazdo wielkości arbuza (według słów pani). Wezwali pszczelarza, który je zabrał, ale dziś ponoć znów zaczynają latać jakieś pszczoły stąd znowu został zamknięty.

No cóż, a zatem tylko fotki z zewnątrz i to z pewnej odległości.



A daleko za skansenem widać już wieżę zamku w Łęczycy.




No to w drogę do Łęczycy



Gdzie odwiedzamy zamek, ten od legendy o Borucie (zresztą na pieczątce muzeum jest właśnie Boruta). Ponieważ docieramy tutaj tuż przed otwarciem muzeum i panie dopiero się schodzą, robimy więc sobie mały postój na dziedzińcu, a potem idziemy kupić bilety wstępu na wieżę. Gdy już je kupiliśmy, pani z kasy podchodzi do okna i krzyczy:
- Paniii Baaasiuuu! Na wieżęęę!

I kilka chwil później przychodzi pani Basia z kluczami do wejścia na wieżę.





Parę widoczków Łęczycy z góry.




A tu już ratusz i rynek z dołu.



Na cokole Maryjki z fotki powyżej jest taki oto napis.



Jeden z łęczyckich kościołów, miałem go wcześniej namierzonego jako kościół z pociskami. Gdy przejeżdżamy pierwszy raz obok, na dziedzińcu i uliczce tłum... komunie jakieś, czy co? Gdy przejeżdżamy wracając z cmentarza jest lużniej, ale nadal sporo ludiz i jeszcze ciężko się przedostać przez ulicę z powodu sznuru jadących samochodów. Do tego z tyłu kościół odgrodzony ogrodzeniem z blachy falistej, więc i tak nie udało by się go dokładnie obejrzeć.



Dlatego poprzestajemy na fotce grupy pocisków i nie sprawdzamy czy jest w murach coś jeszcze.... zresztą i tak musimy trafić w nie aparatem robiąc zdjęcia nad ogrodzeniem z blachy trochę na czuja. Tutaj jest o tyle nietypowo, że są wmurowane tuż obok siebie - trzy łuski (co też nieczęsto się zdarza) i jeden pocisk (lub jego skorupa).



Odwiedzamy kwaterę z 1939 na miejscowym cmentarzu




Kolekcja tablic pamiątkowych na ścianie pomnika... to chyba tutaj tradycja, bo na pomniku przy rynku jest ich jeszcze więcej (tym razem tam nie podjeżdżaliśmy, ale oglądaliśmy poprzendim razem.




Za kwaterą zauważyłem jakiś prawosławny krzyż... co prawda ten nagrobek był nieczytelny, ale dalej znalazło się kilka, które dało się odczytać (specjalnie dla wariaga, prawosłane nagrobki z Łęczycy wrzuciłem do osobnego minialbumu)




Trafiłem tam też na dwie mogiły żołnierzy rosyjskich z I wojny światowej - jedna żołnierzy nieznanych, a drugą w której przynajmniej część była zidentyfikowana... przy czym po datach sądząc, byli to zmarli w niewoli niemieckiej. Najwcześniejsza jest data 13.10.1914, kiedy to Łęczyca była zajęta przez Niemców, a kolejne to 20-14.11. 1914 kiedy to Łęczyca była już ponownie zajęta przez Niemców, a potem grudzień 1914, styczeń, luty, maj, październik 1915, aż po luty 1916.





Jeszcze dwa groby z tej części (powiększenie napisów po kliknięciu w obrazek), ten drugi to podporucznik 16 ładożskiego pułku piechoty, co ciekawe data śmierci jest podana w starym i nowym stylu.





W innym miejscu za kwaterą 1939, jest małe lapidarium z nagrobkami z części prawosławnej, ewangelickiej, a może nie tylko.



Jest tu min. tablica porucznika 39 tomskiego pułku piechoty, czy lekarza wspomnianego 16 ładożskiego (ale to już w albumie).



Jeszcze drugi kościół (i klasztor) przed wyjazdem z Łęczycy.



Na wyjeździe spotkaliśmy jakiegoś szosowca z którym chwilę pogadaliśmy.
- Skąd jesteś (nie widział lavinki, która na chwilę została bardziej z tyłu)
- Z Żyrardowa.
- W Żyrardowie jest mocna grupa...
- Żyrardowskie Towarzystwo Cyklistów.
- Tak, właśnie robili kryterium (myślałem, że w okolicy był jakiś maraton ŻTC, ale po sprawdzeniu okazało się że w Mińsku Mazowieckim... chyba że chodziło o Łyszkowice dwa tygodnie wcześniej). A dokąd tera.
- Do Kutna na pociąg.
- Na pociąg?! A ja myślałem, że machniesz rowerem parę setek.
- Ja to bardzo dużych dystansów nie robię, nie ma kiedy... tu obejrzeć kościół, tam zwiedzić muzeum, połazić po cmentarzu, a jeszcze wbijemy się w gruntówy żeby w jakieś miejsce dojechać. W ogóle długo nie mogłem dobić do dystansu 200km choć oscylowałem blisko, dzień się kończył. Dopiero zimą  pewnego Sylwestra, zimą wcześnie się robi ciemno, to potem ani pozwiedzać, ani porobić zdjęć, to pozostaje rypanie.
- W grudniu to zimno. *
- Eee tam, wystarczy się cieplej ubrać... no i odpadają długie postoje. Teraz to za gorąco na jazdę się robi, człowiek by chętniej poleżał w cieniu z termosem mrożonej kawy, a zimą - krótki postój i w drogę zanim wystygnie.
- To ja mam inne podejście do jazdy.

No to se pogadał szosowiec z sakwiarzem ;-) Ale to jest właśnie różnica między uprawianiem sportu a jazdą na rowerze - jazda na rowerze jest środkiem do osiągnięcia jakiegoś celu, a nie celem samym w sobie, dystans, czas, prędkość średnia to rzeczy drugorzędne. Owszem fajnie przejechać setkę, czy półtorej, bo dzięki temu dalej można dojechać i więcej rzeczy obejrzeć. Przypomina mi się jeszcze czyjś dialog z lavinką:
- Uprawiasz sport?
- Nie.
- Ale przecież jeździsz na rowerze.
- Tak.
- No to uprawiasz sport.
- Nie, ja jeżdżę na rowerze.
- Ale...

Było kiedyś jakieś badanie (bodaj w krajach europejskich) i wyszło a ankiet że Holendrzy (a może Duńczycy) są jednym z najmniej uprawiających sport narodów europejskich... a jednocześnie najczęściej jeżdżącym na rowerze.

*) - to kolejny dowód, że dobrze skalibrowałem termometr rowerzysty.



Dojeżdżając do kościoła w Topoli Królewskiej, okolica jest umajona kolorowymi wstążkami i proporczykami... takie coś raczej rzadko się u nas spotyka, ostatnio widziałem coś takiego na południe od Łodzi.



Sam kościół jest o tyle interesujący, że z przodu wygląda tak:



A z tyłu tak:



Widoczek na dolinę Bzury.



W Kozubach i Dobrogostach sporo domów wapiennych, czasem całe gospodarstwa były wapienne, a nie tylko jeden budynek. Dalej, w następnych wsiach jeszcze z jeden czy dwa takie budynki widzieliśmy ale już zdecydowanie mniej.



Kościół w Witoni, ponieważ zaczęło się robić późno, zdecydowaliśmy się rypać do Kutna szosą główną (na szczęście ruch nie był bardzo duży), a nie dłuższą trasą opłotkami. W ogóle gmina Witonia to jedyna moja nowa gmina na trasie, ale lavinka chyba miała więcej.



Posadzone nowe drzewka... jedno na dziesięć nie uschło.



Stopik na przejeździe, bo akurat ŁKA do Kutna jechało.



W Kutnie nabyliśmy bilety, a potem już spokojnie ruszyliśmy pozwiedzać - pałac



Park pałacowy, obecnie...



A w parku mauzoleum Mniewskich, w którym mieści się muzeum bitwy nad Bzurą. Na stronie muzeum trochę informacji o ekspozycji i trochę zdjęć, a wirtualny spacer tutaj.




Eksponaty generalnie pochodzą z różnych okresów II wojny, nie tylko 1939... oto na przykład radzieckie działo z 1940.



Muzeum jest nieduże - jedna salka na górze, a druga na dole w krypcie. Jeszcze trafiliśmy na wstęp wolny (tylko zapomnieliśmy spytać o pieczątkę).




Odznaki pułkowe i inne, nieśmiertelniki...




Drugi egzemplarz tej tablicy jest na zewnątrz, ale o tym za chwilę.



W krypcie we wnękach urny z prochami Mniewskich i tablica im poświęcona. Poza tym urny z ziemią z miejscowości pola bitwy nad Bzurą, oraz dwie z pól bitewnych 14 pułku piechoty.






Mnie oczywiście interesowały pociski i łuski artyleryjskie, aczkolwiek robiły one głównie jako tło i było w ciemnych kątach.



Tym lepiej wyeksponowanym porobiłem jednak zdjęcia



Gablotka z polskim granatnikiem 46 mm wz. 36 (wiki) i  granat do niego. W tle mamy nabój artyleryjski 75 mm... pocisków i łusek w okolicach tego kalibru (75-77mm) jest najwięcej wmurowanych w kościoły i inne obiekty, zdaje się że tego typu dział było najwięcej. Ciekawostką jest, że po I wojnie armia polska miała niezły misz-masz w artylerii dysponując działami z armii zaborczych, ale też np. francuskimi. I tak te francuskie miały kaliber 75mm, rosyjskie 76,2mm, austro-węgierskie 76,5mm, niemieckie 77mm.

W 1939 w użyciu były zasadniczo te francuskie 75mm i rosyjskie przekalibrowane na 75mm (poprzez wymianę rdzenia lufy, albo przez umieszczeniu w lufie specjalnej koszulki). Kilka ciekawych zestawień uzbrojenia w 1939 na tej stronie.



To chyba granat moździerzowy 81mm (chyba, bo na karteczce jest błędnie 46mm), mniej więcej coś takiego tkwi w kościele w Kompinie (ale może też być niemiecki, 81,4mm).



Pomnik i w tle mur pamięci z kolekcją tablic.




Tutaj drugi egzemplarz tablicy która jest umieszczona w mauzoleum.



I nie jest to wyjątek, bo znalazłem tablicę jaka jest na pomniku w Skierniewicach.



A tak wygląda ta skierniewicka.



I druga bliźniacza upamiętniająca 25DP, być może drugi egzemplarz jest (albo był, bo nie udało mi się wyszukać) w Krotoszynie, Kaliszu lub Ostrowie (takie miejscowości są wymienione). Wyguglałem jeszcze jeden duplikat z Poznania, ale może ich być tam więcej, nie sprawdzałem wszystkich



No i na dworzec na pociąg - tutaj Elf Kolei Wielkopolskich.



Szynobus Kolei Mazowieckich do Sierpca.



A my jedziemy trochę zmodernizowanym EN57 Przewozów Regionalnych w nowym malowaniu PolRegio. Pociąg nagrzany na słońcu, toteż w środku jest duszno i gorąco... otwieramy okna, ale i tak czekamy na odjazd na zewnątrz (opóźniony 16 minut, bo przepuszczał jakiś spóźniony pospieszny). Niestety w pobliżu przedziału rowerowego siedzenia po zacienionej części pociągu zajął jakiś facet (następne były za kiblem i następnym pomostem, skąd nie widzieliśmy rowerów). Na szczęście gdy pociąg ruszył, facet zaczął marudzić że za bardzo wieje, zamknął okno które on otworzył, ale jeszcze pozostały dwa po naszej stronie... dla nas było wreszcie w sam raz. Po paru chwilach ten facet w końcu się zebrał i poszedł do innego przedziału (a pociąg pustawy, więc miał w czym wybierać), a my mogliśmy zająć miejsca zacienione w przeciągu..

Swoją drogą zabawne - facet w długich spodniach, czarnej bluzie z długim rękawem (a może nawet to był sweter) i mu było za zimno... a my w krótkich rękawkach, spodenkach, w sandałkach i było nawet trochę za ciepło. Co mi przypomina jak jechaliśmy w  jeszcze większy upał marszrutką na Ukrainie, można było się ugotować, ale jak otworzyliśmy okna to zaraz babcie okutane w swetry rzuciły się żeby zamykać.



W Skierniewicach przesiadka - to znaczy lavinka przesiadła się w pociąg do Żyrardowa, a ja podjechałem rowerem.

Podsumowując, znaleźliśmy lato... upał, komary, pokrzywy i co tam jeszcze. Lato jak nic.


  • dystans 90.52 km
  • 7.00 km terenu
  • czas 05:06
  • średnio 17.75 km/h
  • rekord 38.80 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Weekend 13ego (1): Z Soboty na Piątek

Sobota, 13 maja 2017 · dodano: 16.05.2017 | Komentarze 17

Żyrardów >>> Skierniewice - Maków - Pszczonów - Łyszkowice - Domaniewice - Chruślin - Sobocka Wieś - Sobota, -Walewice - Bielawy - Stary Waliszew - Piaski Bankowe - Oszkowice - Piątek - Pokrzywnica - Czerników - Łyse Góry

Wszystkie zdjęcia w albumie Weekend 13-ego

Wyjazd prawie zaczyna się feralnie (potem orientujemy się, że jest sobota 13-ego), ja wychodzę trochę wcześniej żeby podjechać na rynek po chleb (bilety już wczoraj kupiliśmy) i potem na dworzec. Zbliża się godzina odjazdu, już widać światełka pociągu, a lavinki jeszcze nie ma... w końcu widzę że jedzie! Dobra, łapię za rower... a lavinka gdzieś mi zniknęła. No zbiegam z peronu, patrzę, a ona zamiast wchodzić na peron 1, znosi rower do tunelu prowadzącego na peron 2. No to krzyczę i biegnę wnieść rower z powrotem na górę... wpadamy na peron 1, gdy pociąg już stoi - tylko  jedna jednostka. Na szczęście nie musimy do niego dobiec, bo końcówka składu jest obok nas, nie szukamy rowerowego tylko wpadamy w pierwsze lepsze drzwi, ufff.

Zresztą jak rano w ciepły weekend jest jedna jednostka, to 6 stojaków na rowery to i tak za mało... praktycznie na każdym pomoście są upakowane jakieś rowery, na poniższym zdjęciu widoczne są cztery.



Po nieco nerwowym starcie, spokojnie wysiadamy w Skierniewicach. Na sąsiednim peronie stoi pociąg do Kutna, może tym składem będziemy jutro wracać z Kutna?



Jedziemy na Maków, a po drodze zauważamy takie coś... to jest przemalowany wagon WuKaDki, która przeszłą na nowe składy, a stare zostały wyprzedane, albo zezłomowane.  Ale w oryginalnych barwach było mu ładniej.



To chyba stacja przesiadkowa z kolei normalnotorowej na bardzo-wąsko-torową... WuKaDka, żurawie wodne i ławki są normalnych rozmiarów, zaś  parowozik i latarnia są bardzo wąskie... znaczy małe.




Jak robiliśmy zdjęcia, zatrzymał się jakiś rowerzysta... jak się okazało, jedziemy w to samo miejsce, znaczy do Kutna na pociąg, tylko że my nieco naobkoło w dwa dni, a on dzisiaj. Ale początek trasy ten sam, tak poznaliśmy Krzyśka z Grodziska (który zresztą chyba jechał tym samym pociągiem co my)... w sumie dalej do Pszczonowa pojechaliśmy dalej. Okazało się, że Krzysiek zbiera pieczątki na... plebaniach. Nie wiedziałem, że plebanie mają swoje pieczątki, to znaczy można było przypuszczać że jakieś mają, ale nie wiedziałem że ozdobne (trochę na wzór schroniskowych, czy muzealnych).



Pszczonów - pierwszy z gotyckich kościółków na trasie (z neogotycką dzwonnicą)... ostatnio jak tu byłem, to kościół był w rusztowaniach i remoncie. Tu robimy sobie pierwszą rozwałkę i dopada nas sobota 13-ego, bowiem lavinka orientuje się że zgubiła kurtkę, którą wiozła na sakwach i karimacie. Nim się zastanowiłem, złapała rower i pojechała z powrotem jej szukać... gdyby nie to, może bym zdążył zaproponował, że to ja podjadę poszukać. W międzyczasie Krzysiek zdecydował że jedzie dalej, a lavinka nic nie znalazła.





Jedziemy dalej - Łyszkowice i pomnik z tablicami upamiętniających mieszkańców poległych w wojnie polsko-bolszewickiej. 2,5 roku temu pomnik na nowo został odsłonięty, po tym jak po wielu latach tablice wróciły do Łyszkowic (o ich losach pisałem kiedyś na blogu pocztówkowym).



Rzut okiem na kościół, również z międzywojnia... co ciekawe, kilkanaście lat temu (a może więcej) kościół wyglądał zupełnie inaczej - foto na wiki. Przez dłuższą chwilę, nawet sprawdzałem, czy to na pewno ten sam kościół... można dać zadanie "znajdź 10 różnic". Tu trzeba przyznać, że remont wyszedł kościołowi na dobre.



W temacie gmin... aha, po drodze dogonił nas Krzysiek, który się zasiedział na plebanii w Łyszkowicach, bo go ksiądz poczęstował ciasteczkami.



W Domaniewicach jest sanktuarium, którym jest... kaplica. Tutaj też ostatni remont zrobił jej dobrze (foto wiki sprzed kilkunastu lat), wcześniej była pomarańczowa w takim kolorze jak murek, a prezbiterium było otynkowane - teraz po usunięciu tynku odsłonięty został mur, który został wykonany z rudy darniowej i cegły





By powiększyć epitafium - kliknij w zdjęcie.



Kawałek dalej jest właściwy kościół.



Mały fotostop przy ruderce po drodze.




Kościół w Chruślinie




Tutaj mogliśmy pokazać Krzyśkowi dlaczego tak dokładnie oglądamy mury kościołów - jak to w gotyckim kościele były tzw. dołki pokutne (o nich będzie później) choć niezbyt dużo i niezbyt okazałe, były napisy na cegłach, a nawet trzy rozety.




Znalazły się nawet dwa pociski artyleryjskie (średnica 7cm z hakiem, więc kaliber pewnie 75-77mm). No i pytanie z której wojny, bo tutaj toczyły się walki w 1914 i 1939, a wzmianek o zniszczeniu/uszkodzeniu kościoła nie znalazłem. Oglądając mur, widać ze w tych miejscach były wybite mniejsze lub większe dziury, więc pewnie uzupełniając te luki wmurowano pociski. Znalazłem zdjęcie kościoła z międzywojnia (na fotopolska), niestety niewiele tam widać, poza tym że w kilku miejscach są wyraźne płaty naprawionego muru (wale nie jest wykluczone że w 1939 kościół nie oberwał znowu)




My dalej jedziemy na Sobotę i Bielawy... a Krzysiek na Bielawy i Sobotę. Niby to samo, ale dalej ruszamy w innym kierunku i lepie pasuje tak lub tak, dlatego teraz się rozdzielamy i jedziemy dalej.

Fotka z cyklu "policz bociany".



Przekraczamy Bzurę



No i jesteśmy w Sobocie - instalujemy się w parku, na ławeczce pod pałacem.




Po odpoczynku jeszcze trochę kręcimy się po okolicach parkowych



Sobota, Gorzelnia, Fajrant!



Tutaj można było się chyba upić oddychając samym powietrzem... a jak ktoś miał pecha, to od razu dostać kaca. Napotkaliśmy mobilny ul i niewątpliwie odkryliśmy tajemnicę robienia miodu pitnego... to co można przeczytać o wytwarzaniu miodów, to oczywiście pic na wodę fotomontaż i ma na celu zmylenie konkurencji. Tak naprawdę stawia się ule pod działającą gorzelnią, a pszczółki same sycą miód dosłownie z powietrza, potem wystarczy wybrany miód rozcieńczyć i gotowe.



Stadnina koni... mechanicznych. Myśmy nawet takiego konia ujeżdżali - stary, spokojny i nienarowisty.





W parku jeszcze kwitną mlecze, ale podczas weekendu większość zmieni się w dmuchawce.



Pora przemieścić się pod kościół w Sobocie.




Na tym głazie z lewej ud  góry też są wykute jakieś napisy.



A by powiększyć epitafium - kliknij w zdjęcie.




Jeszcze drewniana kaplica cmentarna i ruszamy na Piątek



Ale po drodze mały stopik pod pałacem w Walewicach. Niby statnina, a koni ni ma... w całej okolicy udało się ledwie jednego konia na wybiegu wypatrzeć.




Ponieważ jesteśmy już na polu bitwy nad Bzurą, jedziemy na cmentarz z 1939... tak nam się wydawało z wyglądu, ze to cmentarz i bywa tak określany tu i ówdzie, ale z innych źródeł wynika że to tylko pomnik i miejsce pamięci... i chyba tak właśnie jest. Za to przegapiliśmy cmentarz na którym ponoć są pochowani powstańcy styczniowi i żołnierze napoleońscy. No tak to jest, że dopiero szukając informacji po wyjeździe człowiek dowiaduje się co przegapił... no cóż, jest czego szukać następnym razem.

Patrząc na mapę topograficzną - pomnik 1939 jest zaznaczony bardziej na południe, cmentarz zaznaczony jest na skraju lasu przy drodze i jeszcze jakiś kopiec (?) z krzyżem w głębi lasu. Może są tam dwa cmentarze - eden na rogu lasu (faktycznie tam jest jakby polanka, ale niczym chyba nie oznaczona), a drugi w głębi?



My widzieliśmy tylko ten drugi krzyż przy samej drodze, może też ma jakiś związek z mogiłami.



No i postój przy pomniku z 1939... te rzeźby sprawiły że poczuliśmy się jak dwa tygodnie temu na majówce pod Łukowem. Trochę one tu już stoją, na pewno były w 2008.





Nim opuściliśmy Walewice, zauważyliśmy... rakiety na końskim torze przeszkód (edit: jak podpowiedział jeden z czytelników, są to zewnętrzne zbiorniki paliwa, prawdopodobnie do MiGa-21)




Jaki koniec? A był w ogóle początek?



Bielawy cmentarz... kaplica grobowiec.



I kwatera z 1939 (tym razem na pewno, a nie żaden pomnik). Akurat tutaj byliśmy 3 lata temu (relacja na bikestatsie)



Kolejny gotycki kościółek... trzy lata temu nie dostaliśmy się na teren, uznaliśmy że furtki są zamknięte (po tym jak się odbiliśmy w Tumie, było to uzasadnione podejrzenie), a poza tym byliśmy już zmęczenie sporym dystansem tego dnia i w ogóle trzydniówką, spory dystans jeszcze nas czekał, a jak się szarpałem z furtką jakiś pies ujadał mi za plecami...

Teraz myślę, że może był zamknięty, ale polegliśmy na furtce bo ma dosyć skomplikowany system zamykania i trzeba na spokojnie odciągną to, tamto, pociągną to tam... i otwarte ;-) Dziś też początkowo myśleliśmy że zamknięte, ale po dokładnym obejrzeniu, analizie i kilku próbach udało się wejść.




W kościele sporo tzw. dołków pokutnych - choć teorii na temat ich powstania jest w zasadzie kilka i do końca nic nie jest pewne... ale o tym jeszcze będę pisał następnego dnia. Zwłaszcza w murach prezbiterium jest ich dużo i to skupionych na pojedynczej cegle i jej okolicach. Oprócz wschodniej części, jeszcze trochę jest w południowych murach kościoła.




Poza tym wmurowanych jest kilka brył rudy darniowej.




Rzut okiem za mur kościoła



Kolejny fotostop w Starym Waliszewie  i cmentarz wojenny z 1939





Oraz kolejny pod kościołem, tym razem drewnianym



Obok kaplica grobowa Wilxyckich (powiększenie epitafium po kliknięciu w zdjęcie).




Obok jeszcze pomnik mieszkańców poległych w latach 1918-20 (też klik powiększający)



lavinka w rzepaku



Kawałek jedziemy szlakiem rowerowym... co prawda prowadzi gruntówami, ale tutaj żeby objechać asfaltem, to chyba musielibyśmy się cofnąć, albo sporo nadrabiać i to często z bocznym lub paszczowym wiatrem. Po drodze takie coś:



Gruntówa utwardzona tłuczniem jest dosyć wertepiasta z mnóstwem dziur... ciekawe jest to że jest to dla okolicy droga główna, ale dróżki boczne odchodzące od niej mają asfalt, a ta nie. Toteż telepiemy się dziurawą, rozjeżdżoną gruntówą.

Dalej zaczynają się nawet prehistoryczne relikty asfaltu (fotka w miejscu lepiej zachowanego), ale często mniej wertepiasta jest gruntówa obok.



Kościół w Oszkowicach i dwie dzwonnice




Oraz mogiła zbiorowa z 1939 na pobliskim cmentarzu.



A stąd już szosą główną na Piątek.



Fotka w pomniku geometrycznego środka Polski (choć ponoć wypada gdzieś pod Piątkiem, a nie na tym placu) z mapą od huanna... To w ramach popularnonaukowego sformułowania matematycznego twierdzenia o punkcie stałym:

"Jeśli lecisz samolotem/helikopterem/balonem/itp. nad jakimś obszarem i dysponujesz mapą tego terenu, to jeśli zrzucisz tę mapę to upadnie ona tak, że dokładnie jeden punkt z mapy spadnie na odpowiadający jej punkt w terenie".



Punkt skrajne służące do wyznaczenia środka... które są położone tak, że środek Polski wypada w miarę sensownie i to nawet w Polsce ;-)



Rzut okiem na kościół... też gotyck, ale otynkowany. Lepszego zdjęcia nie dało się zrobić, bo była msza i uliczka zastawiona samochodami.




Rowerowy środek Polski



I jeszcze kościół mariawicki



"Pomnik Chwały 14 Wielkopolskiej Dywizji Piechoty Armii Poznań".





Ziemia z pola bitwy (a dokładnie z Piątku, Mąkolic, Bielaw, Łęczycy, Koźla) jest umieszczona w gablotce w łuskach artyleryjskich, zaczopowanych kawałkami drewna udającymi pociski.

I teraz pytanie, czy takie łuski dopisywać do mojej listy pocisków? Zasadniczo większość z listy jest wmurowana, ale jeden czy dwa są zawieszone na ścianie na łańcuszku... z drugiej strony te łuski są w miarę nowe, bo pomnik odsłonięty w 1989. Sam nie wiem, na razie dopisuję do listy, ale jeszcze się zastanowię.




Kościół cmentarny w Piątku




No i dziś to już tyle, jeszcze tylko dojechać do lasu na nocleg i obiadokolację.


  • dystans 75.64 km
  • 13.70 km terenu
  • czas 04:19
  • średnio 17.52 km/h
  • rekord 36.60 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Ugotowany Rower Podłódzki #4: Na patelni doo(pół)koła Łodzi

Poniedziałek, 30 maja 2016 · dodano: 05.06.2016 | Komentarze 5

Łódź (al. Hetmańska - ul. Rokicińska - al. Piłsudskiego - al. Mickiewicza - park Poniatowskiego - al. JP II - ul. Łaska - ul. Wróblewskiego - ul. Nowe Sady - ul. Elektronowa - ul. Obywatelska - ul. Dolinna - ul. Zboczowa - ul. Dolinna - ul. Laskowicka - ul. Denna - ul. Prądzyńskiego - ul. Polarna - ul. Prądzyńskiego - ul. Denna - ul. Rusałki - ul. Pienista - ul. Maczka - ul. Sołtyka - ul. zamiejska - opłotki Lasu Lublinek - ul. Spartańska - ul. Gimnastyczna - ul. Armii Łódź - ul. Kusocińskiego - ul. Retkińska - park Piłsudkiego na Zdrowiu - ul. Srebrzyńska - al. Unii Lubelskiej - ul. Drewnowska - al. Włókniarzy - ul. Łagiewnicka - PKP Łódź Arturówek) - ok. 43km

Łódź Arturówek >>ŁKA >> Skierniewice - Żyrardów

Ruszamy z rana długą, asfaltową ddr-ką do centrum Łodzi. Na większości trasy jest z górki, do tego wiatr w plecy, to też często trzeba było pokręcić przy ruszaniu, a potem już nawet pedałować nie trzeba było... Prędkość maksymalna 36,6 właśnie na tym odcinku stuknęła.

Łódzkie wynalazki - znak "Uwaga piesi!" przed pasami, nie wiem czy jakoś pomaga, ale przynajmniej nie przeszkadza.



Czego nie można powiedzieć o upierdliwych wstrząsopaskach przed skrzyżowaniami...



Po interwencjach zamiast przycików zostały zamontowane detektory... znaczy przyciski też zostały. Plus opieraczka.



Łodzki rower miejski... czy też publiczny, jak zwał, tak zwał. Pierwsza napotkana stacja na trasie i pierwszy rower z awarią.




Przy następnej stacji lavinka się loguje i robi rundkę honorową.




Dziewczyna na nexbike'u wyprzedza lavinkę



Ptok



Stajnia Jednorożców... czyli nowy dworzec tramwajowy







Karolewka



Lublinek - czyli łódzkie lotniosko, a na nim Tuwim



US Air Force w kolorach maskujących (z góry pewnie wygląda jakby był częścią betonowej płyty lotniska ;-))



I samolocik rejsowy







Blok akwarium... ciekawe, czy mieszkanie zalewa jak się otworzy okno




Mały Pingwin Pik-Pok



Maurycy i Hawranek... powiem szczerze, że obu tych bajek nie znałem



Pętla na Zdrowiu



Chyba zajechaliśmy aż na Dziki Zachód



Pociąg do Skierniewic mieliśmy ze Zgierza i łapaliśmy go na Arturówku... ale że byliśmy nieco wcześniej, to schowaliśmy się w cieniu, bo na peronie była patelnia.



Flirty ŁKA są malutkie - każda jednostka jest złożony z dwóch członów (sterowniczych), w sumie cztery drzwi. Zwykle jeżdżą pojedynczo, choć czasem można spotkać zestawione dwie jednostki (np. do Warszawy) . Poniższe dwa zdjęcia przedstawiają prawie całe wnętrze (plus miejsca na końcówce składu, wyszło poza kadr na pierwszej fotce).



Są trzy wieszaki na rowery, gdy się wpakowaliśmy do pociągu, wisiały tam już dwa rowery... ale zaraz jeden pan z rowerem wysiadał. Trochę ciasno i tłoczno było, bo obok jest biletomat (ten żółty) i co chwila ktoś wsiadający podchodził tu kupić bilet. Jeszcze dwie osoby dosiadły się z rowerami, ale upakowały się jakoś po drugiej stronie kibla. W końcu udało się zdjąć sakwy i uwiesić nasze rowery... miejsca siedzące zajmowaliśmy gdy zatrzymał się na Widzewie i tłum wsiadł do pociągu, uff w ostaniej chwili. Potem jeszcze dosiadł jeden pan z rowerem.



Większość osób wysiadało po drodze do Koluszek, lub w samych Koluszkach (chyba efekt regularnych połączeń do Koluszek, bo do Skierniewic już mało co jeździ) i dalej pociąg jechał pustawy.

O, takie coś można znaleźć w ŁKA.



Ponieważ z zachodu szedł wał burzowy, lavinka w Skierniewicach z Flirta ŁKA przesiadła się do Impulsa KM... ja się nie przejmowałem i ruszyłem do Żyrka z opony, co było słuszną decyzją, bo do nas te burze nawet nie dotarły.



No i koniec weekendu. A huannowi i Monice serdecznie dziękujemy za gościnę :-)