teczka bikera meteor2017

avatar Miejsce robienia kawy do termosu: Żyrardów. Od 2009 nakręciłem 108816.95 km z czego 15571.85 wertepami i wyszła mi mordercza średnia 16.91 km/h
meteor2017 bs-profil

baton rowerowy bikestats.pl

Czerstwe batony

2022 2021 2020 2019 2018 2017 2016 2015 2014 2013 2012 2011 2010 2009
Profile for meteor2017

Pocztówki zza miedzy

Znajomi bikestatsowi

Jakieś tam wykresy

Wykres roczny blog rowerowy meteor2017.bikestats.pl

Kalendarium

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2018

Dystans całkowity:414.78 km (w terenie 43.60 km; 10.51%)
Czas w ruchu:27:15
Średnia prędkość:15.22 km/h
Maksymalna prędkość:34.80 km/h
Liczba aktywności:25
Średnio na aktywność:16.59 km i 1h 05m
Więcej statystyk
  • dystans 5.82 km
  • czas 00:38
  • średnio 9.19 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Z Klu do biblioteki i włóczenie się po parkach

Wtorek, 21 sierpnia 2018 · dodano: 22.08.2018 | Komentarze 2

Dziś z Klu do biblioteki, po drodze przejeżdżaliśmy świeżo wyasfaltowaną drogą, która w zasadzie nie jest jeszcze ukończona (dzięki czemu ruch praktycznie zerowy), za to dziś był taki widoczek ze znakami. Musiałem wytłumaczyć co który oznacza i potem po drodze musiałem opowiadać co napotkane znaki oznaczają (chyba, że już go wcześniej widzieliśmy, to Klu w większości sama potrafiła powiedzieć co to za znak).



Uff, ale dziś mamy stosik do oddania.



Zbliżenia na fotki na klatce schodowej w bibliotece.




Wypożyczyliśmy min. książeczkę z ulubionejj ostatnio serii Kluski, tym razem porównanie życia dawniej i dziś. W sali szkolnej jest np. portret Wilusia (w paradnym hełmie kirasjerów), myślałem początkowo że chodzi o zabór pruski, ale potem zorientowałem się, że ta seria książek jest tłumaczona z niemieckiego. Ta książeczeka podoba się Klusce chyba nawet jeszcze bardziej niż inne z tej seri.




Rowerowe klimaty pod biblioteką.



Z rana było sporo chmur, więc i przyjemny chłodek, toteż skoczyliśmy na Jordanek, ale potem zaczęło się robić słonecznie, więc uciekliśmy przed skwarem.



Najpierw przenieśliśmy się do parku Seniora, który powstał w zeszłym roku w miejscu sosnowego zagajnika.



Stoi tu min. mikrotężnia które są ostatnio modne. Tutaj nie sprawdzaliśmy, ale podejrzewamy że nie leci tam żadna solanka, tylko zwykła kranówa, kiedyś w którejś mikrotężni spróbowaliśmy wody i wcale nie była słona. Krótko mówiąc taki nieco większy nawilżacz powietrza i tyle... tylko nie wiem, czy stojąca kawałek dalej kurtyna wodna jest chyba skuteczniejsza w tym temacie (tylko mniej reprezentacyjna).



Obowiązkowa ostatnio siłownia plenerowa, prawdę mówiąc niektóre urządzenia są nieco dziwne - ten podwójny kręciołek jest śmieszny, ale nadaje się dla Kluski, bo ja zahaczam kolanami o ten górny. Parę urządzeń było takich, że nie bardzo wiadomo do czego mają służyć... może stali bywalcy odkryli i trzeba by podpatrzyć co z tym robią.



Stoliki z szachownicami (tutaj są trzy) są zwykle o tyle niepraktycznie, że nie ma czym grać. Trzeba przynieść własne figury, bierki, efekt jest taki że nie wiem czy choć raz widziałem żeby ktoś na takich grał. A tutaj o dziwo przy jednym grali i to nie jakieś dziadki, tylko jakaś młodzież.



Co się okazało? Bierki zostały zorganizowane przez bywających tu mieszkańców - za białe robią kamyki, którymi jest miejscami wysypany skwerek, a czarnymi są szyszki, o które w sosnowym zagajniku nietrudno.




Skorzystaliśmy więc i my, tylko wstyd się przyznać, że nie pamiętałem jak się gra w warcaby. Grałem w nie jakoś we wczesnej podstawówce, a potem już tylko w szachy... w domu też ostatnio nie było okazji po nie sięgnąc, niy szachownica od szachów jest, ale figury mamy tylko szachowe. Teoretycznie można zagrać kamykami od go, ale jakoś tak...

No i efekt był mniej więcej taki:




Powyższy cytat to "Fachowcy", czyli niezapomniani Friedmann i Kofta (cały kawałek Fachowców o szachach). Też nie pamiętałem czy czarne na białych, czy odwrotnie białe na czarnych... coś mi tam świtało że coś tam jest z kolorami, więc ułożyłem czarne na czarncyh, a białe na białych, przy takim ułożeniu niemożliwe było bym wydedukał prawidłowe zasady.

Miałem problem jak się bierki ruszają, początkowo zastanawiałem się, że może tak jak piony w szachach, ale w końcu wykombinowałem że ruch jest też o jedno pole, ale do przodu, do tyłu, na boki, na skos, a damka dowolnie. Bicie pamiętałem w miarę dobrze, że na skos, że z przeskakiwanie (a nie jak w szachac), tylko nie pamiętałem że można zmieniać kierunek w trakcie bicia. Ostatecznie z takimi dracznymi zasadami sobie zagraliśmy na początek.



Hmmm, jaki by tu teraz ruch wykonać...



Łyknę kawy, to może mnie olśni.



Nie olśniło... to może zagrajmy w kości, takie do opowiadania historyjek (Klu wypatrzyła w bibiliotece zestaw którego nie mieliśmy, mają tam trzy z różnymi rysunkami na kościach, ale dwa pozostałe już kiedyś wypożyczaliśmy).



Eee, to może ręcznie podobieram rysunki, żeby mi pasowało.



Pan Marian wstał rano, WTEM!...




Te stoliki mają ten felerek, że niestety nie są zbyt dobrze zacienione, zwłaszcza z rana i  w godzinach okołopołudniowych są w pełnym słońcu. My byliśmy po 14-ej to było ok, ale następnego dnia jak przejeżdżaliśmy obok przed 12-tą, to nawet nie było co się zatrzymywać, bo można było się upiec. Z tego co widzę w EkoParku też będą stoliki z szachownicami, ale na terenie otwartym bez cienia, tak więc latem w słoneczny dzień odpadają.

Na koniec jeszcze wpadliśmy do parku, tam z ciekawostek, niektóre kasztanowce zaatakowane przez szrotówka wypuszczają nowe liście, a nawet kwiatostany.






  • dystans 4.02 km
  • czas 00:15
  • średnio 16.08 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Po Klu na dworzec

Poniedziałek, 20 sierpnia 2018 · dodano: 22.08.2018 | Komentarze 0



  • dystans 46.42 km
  • 11.00 km terenu
  • czas 02:55
  • średnio 15.92 km/h
  • rekord 34.60 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Wysyp kurek trwa

Niedziela, 19 sierpnia 2018 · dodano: 20.08.2018 | Komentarze 10

- 815 kurek
- 1,5 prawdziwka
- 1 kozak
- 2 czubajki

Człowiek wstaje rano, wygląda za okno i jak widzi gorejące słońce na czystym niebie, to mu się odechciewa wyściubiać nosa z domu... to nie jest dzień na jakąkolwiek aktywność fizyczną, to jest dzień w który należy się zaszyć w jakimś zacienionym kąciku. Ale cóż, jeśli się smażonych kurek zachciewa,  to trzeba zabrać pierwszą krzyżowa w troki i wyjść w ten żar.

Nie mogłem się rano zebrać, ale w końcu jakoś się udało, tyle że jak wyruszyłem, to była już dziesiąta i poranny chłodek już minął,  tak więc już na dojeździe do lasu było za gorąco. Spacer po lesie też nie należał do przyjemności - gorąco, parno, powietrze stoi... człowiek oblewa się potem, komary go rypią. A przez cały dzień niestety było słonecznie, ze dwa razy tylko na chwilkę jakieś chmurki naszły.   Na szczęście komarów było mniej niż ostatnio i jak człowiek usiadł w cieniu odpocząć, napić się kawki, przetrącić kanapką i poczytać Wiecha, a w międzyczasie  nieco ostygnąć, nie opadały człowieka chmurą i nie zjadały żywcem, dało się wytrzymać.

Dlatego dotrwałem jakoś do wieczora i gdy wracałem największy skwar minął, słońce było nisko, a cienie długie. Nadal było gorąco, ale do wytrzymania, a z czasem temperatura zaczęła dochodzić do rozsądnych poziomów.


Za to kurki z nawiązką wynagrodziły te wszystkie trudy, było ich więcej niż przed tygodniem. Obstawiam, że za tydzień będzie ich już mniej (prognozuję po ilości malusich kurek, nadal trochę jest, ale zdecydowanie mniej niż tydzień temu).





Poza tym znalazłem cztery prawdziwki - dwa małe (jeden dobry, drugi całkiem robaczywy) i dwa większe (z jednego po wykrojeniu zostało z pół kapelusza, drugi kompletnie przeżarty).





Poza tym znalazłem pierwsze w tym roku kozaki -  ten z fotki dobry, drugi nieco mniejszy robaczywy.



Zebrałem też symbolicznie dwie czubajki do dorzucenia do powyższych grzybków (ale było ich więcej).



Takie coś znalazłem - nie podgrzybek (miąższ nie sinieje), nie goryczak (nie jest gorzki, nie prawdziwek (inny trzonek), a do tego zamszowy kapelusz. Zastanawiałem się co to i co z nim zrobić, może bym zabrał do dokładniejszej identyfikacji w domu (w razie niepewności i tak do wyrzucenia), ale dylemat rozwiązał się sam - był kompletnie robaczywy.

Po sprawdzeniu stwierdzam, że jest to prawdopodobnie piaskowiec kasztanowaty.




A to żółciak siarkowy, młode owocniki ponoć jadalne w internetach są przepisy na żółciak a' la sznycel... ale nie skorzystałem i nie zebrałem.




A to nieco starsze owocniki.



Trzeba uważać, żeby szukając grzybów nie wleźć w mrowisko.



Znów spotkałem padalca.



A to co? Jajeczka? Mikrogalasy?



Konwalia majowa owocuje.



Konwalijka dwulistna też.



A to nie wiem, za dużo jest podobnych roślin, trzeba by dosyć dokładnie przebadać różne cechy, żeby dobrze zidentyfikować.





A propos niedzieli z zakazem handlu, taką retroprasówkę mam akurat pod ręką. Jak widać sprawa handlu w niedziele to nie jest nowy temat, czasy się zmieniają, a niektóre rzeczy i problemy pozostają w gruncie rzeczy takie same... teraz Żabka, a kiedyś Żydzi. No cóż, według ich kalendarza siódmy dzień tygodnia, który się święci wypada w sobotę.

A w tym samym numerze był jeszcze jeden artykuł o handlu na Placu Mirowskim i w Halach Mirowskich, nieco obszerniejszy, dlatego nie wstawiam, tylko daję link do całości - 1938-04-04 Dzień Dobry!



Co prawda mowa tam o Placu Mirowskim i Halach Mirowski, ale z drugiej strony hal był Plac Żelaznej Bramy (mapka). Hala zachodnia miała odres Plac Mirowski 1, a wschodnia Plac Żelaznej Bramy 1. A dlaczego o tym wspominam? Bo na Placu za Żelazną Bramą praprababcia lavinki handlowała kwiatami z bibułki, które sama wyrabiała.



Takie bibułkowe kwiaty pojawiają się też w felietonach Wiecha - w jednym nawet były kupione właśnie na Placu za Żelazną Bramą. Poniżej odpowiednia fragment, a cały felieton o tutaj: "Najpiękniejsze kwiaty..." (jest to jeden z felietonów sądowych, znaleźć go można w zbiorze "Mąż za tysiąc złotych").

Oczywiście za Żelazną Bramą takich przekupek handlujących kwiatami z bibułki pewnie było więcej, ale dla nas jest oczywiste że kwiaty zostały kupione u babci Medzi.






  • dystans 4.07 km
  • czas 00:17
  • średnio 14.36 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Z Klu na dworzec

Piątek, 17 sierpnia 2018 · dodano: 20.08.2018 | Komentarze 0



  • dystans 6.31 km
  • czas 00:30
  • średnio 12.62 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Z Klu do Trzeciej Biblioteki

Czwartek, 16 sierpnia 2018 · dodano: 17.08.2018 | Komentarze 4

Kluska dopytuje się, kiedy otworzą po remoncie trzecią bibliotekę, tę obok jej przedszkola. Dokładnej daty nie znam, ale prawdopodobnie dopiero zimą... to za dłuuugoooo! Jak by powiedziała Kluska. Ale za to zaproponowałem, że w zamian pojedziemy do innej biblioteki - filii numer 3, poza tym to jest trzecia żyrardowska biblioteka do której się zapisała (a ponieważ teraz jest jedna karta na wszystkie placówki biblioteki miejskiej, zapisanie polega tylko na na aktywowaniu karty w danej filii).

Tutaj nie ma dużo pozycji dla dzieci, ale zawsze coś tam się znajdzie, tyle że trochę trzeba się przekopać przez książki na półkach, bo młodzieżowe i dziecięce są razem.



Martynka uczy się tańczyć... a nie, to tylko Kluska zwiedza bibliotekę.




Obok na wjeździe na osiedlowe uliczki jest jeszcze zachowana brukowa nawierzchnia, w większości kocie łby.



Następny postój - plac zabaw pod szkołą podstawową nr 2. Na starych zdjęciach można zobaczyć, że budynek był początkowo piętrowy, ale później został nadbudowany (widać to, jak się przyjrzeć cegłom na granicy pierwszego i drugiego piętra.




Nowa tablica wmurowana z okazji 125-lecia szkoły.



Jak czytałem propozycje komisji dekomunizacyjnej, to tam było min. żeby usunąć tablice poświęconą Pietrkowi i zastąpić inną na 125-lecie szkoły. Widziałem zdjęcia z uroczystości odsłonięcia nowej tablicy i myślałem tą starą usunięto, jak przejeżdżałem obok to jej nie widziałem, ale teraz widzę że przetrwała - po prostu jest nieco z boku i  nie rzuca się w oczy.

Z ciekawostek, moja mama wspomina że kiedyś była taka knajpa "Pietrek" (w budynku domu kultury, tam gdzie teraz "Tygielek") i że tam się chodziło min. na dyskoteki.



Przy okazji obejrzeliśmy sobie z Kluską mury szkolne - podmurówka z kamienia polnego, potem różnie ułożone cegły, no i niektóre cegły o specjalnych kształtach.




Jak słońce opanowało prawie cały plac zabaw, przenieśliśmy się do parku. Kluska - zdobywca najwyższej skałki!



Oczywiście oprócz zabawy na placu zabaw, poczytaliśmy te książki z biblioteki, a poza tym pograliśmy w gry - oto jedna z moich propozycji w grę BUG (więcej o moich wymyślonych rozgrywkach w BUGa piszę w tym wpisie).



"20 minut dziennie, codziennie"? Dzień wcześniej to my mieliśmy chyba "20 minut co godzinę", Klu miała wyjątkową fazę na czytanie książek, większość dnia na tym spędziliśmy - w domu, parku, na placu zabaw. A na fotce niżej już sama przegląda sobie książki (tutaj nie biblioteczne, tylko z domowego księgozbioru).



To skoro jesteśmy w tematyce książkowej, rozdział ze wspomnień Wiecha " Piąte przez dziesiąte" o tym jak wydał pierwszą książkę.

Pierwsza książka

W międzywojennych czasach wydać książkę nie było rzeczą łatwą. Toteż pierwszy zbiór moich felietonów, złożony z samych pyskówek i opatrzony tytułem „Znakiem tego...” odleżał się trochę, zanim znalazłem wydawcę. Zwróciłem się najpierw do ruchliwej, poważnej firmy Przeworskiego. Ale kierownik, pan Igrek, odpowiedział mi, że felietonów niżej Nowakowskiego Przeworski nie wydaje. Połknąłem pigułkę i wrzuciłem maszynopis do szuflady, niech leży. Jednak życzliwe dusze pomogły.
Miła moja koleżanka redakcyjna Karolina Beylin, stale współpracująca z taką potęgą wydawniczą jak przedwojenny „Rój”, powiedziała mi kiedyś:
- Wiesz, ja ci to załatwię.
Ale nie załatwiła. Władca „Roju”, Marian Kister, odpowiedział:
- Widzi pani, to są cukierki. Jeden cukierek każdy zje chętnie, ale torbę cukierków kto kupi?
No to lu maszynopis do szuflady. Ale ambicja ujrzenia własnych utworków w wydaniu książkowym nie dawała mi żyć. Postanowiłem sam zabawić się w wydawcę. Papier, druk itp. dostałem w prezencie od Domu Prasy. Książka się ukazała i poleciała jak szatan. W ciągu dwóch tygodni nie było śladu nawet pod ladami. I wtenczas zacząłem się odgrywać. Najpierw zgłosił się „Przeworski” za pośrednictwem pewnego dziennikarza, który mi oświadczył, że pan Igrek chce ze mną mówić.
- Drogi panie kolego, czy pan zna dobrze pana Igreka? - zapytałem.
- Doskonale.
- To niech mu pan powie, żeby mnie pocałował... - tu bardzo dokładnie określiłem miejsce, gdzie pocałunek ma zostać złożony. Drugi zgłosił się telefonicznie uroczy szaławiła Marian Kister. - Panie Wu, przyjdź pan do „Roju”, pogadamy.
- Po co, przecież pan cukierkami nie handluje?
- Jakimi cukierkami? Co za cukierki? Co ta Karolcia narozrabiała?
Jednak znudziło mi się być wydawcą i po następnym telefonie Kistera zgodziłem się oddać mu prawa druku dalszych wydań „Znakiem tego”. Było ich pięć. Potem z latami leciały dalsze książki, ale tę pierwszą wspomina się najmilej, zwłaszcza że były z nią związane wspaniałe bankiety. Drugie wydanie uczciliśmy z Kisterem w „Małej Ziemiańskiej”, gdzie mi postawił pół czarnej i wspaniałe ciastko z owocami, tak zwaną balijkę. Ale po trzecim wydawca zatelefonował do mnie:
- Przyjdź pan o pierwszej do „Roju”, musimy oblać sukces. Będzie Wańkowicz i jeszcze kilka osób.
Przyszedłem. Kister zajęty był na razie różnymi sprawami, ale kiedy skończył, przyszedł pan Melchior Wańkowicz z wypchaną teczką i zaczęła się uczta. W teczce było pełno zagranicznych magazynów oraz ćwiartka z czerwoną kartką i duża, gorąca, zatkana na dwa patyki kiszka kaszana. Biesiada nie trwała długo, ale był to na pewno najmilszy bankiet, w jakim brałem udział z okazji powodzenia książki. Zresztą kiszka pochodziła od Radzymińskiego z rogu Brackiej i Widok.
Przedwojennemu warszawiakowi to wystarczy, żeby się „każdy jeden” oblizał.



Poniżej reklamy książki "Znakiem tego" z jednego z czerwoniaków, a konkretnie " Dzień Dobry!" (redakcja znajdowała się we wspomnianym Domu Prasy):




Jeszcze z ciekawostek - przez pierwsze lata rubryka " Walery Wątróbka ma głos" nie była podpisana, aż któregoś dnia pojawiła się taka wzmianka, a później już widniał podpis "Wiech".


1936-12-06, Dzień Dobry!


  • dystans 4.23 km
  • czas 00:21
  • średnio 12.09 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Z Klu do parku

Środa, 15 sierpnia 2018 · dodano: 16.08.2018 | Komentarze 0



  • dystans 5.65 km
  • czas 00:23
  • średnio 14.74 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Z Klu do biblioteki i ucieczka przed burzą

Wtorek, 14 sierpnia 2018 · dodano: 14.08.2018 | Komentarze 3

Dziś Klu rusza do biblioteki z nowym workiem, własnoręcznie pokolorowanym (to był taki specjalny worek do kolorowania flamastrami).  A w worki książki do/z biblioteki (te mniejsze, bo i worek nieduży).



Chciałem dziś tylko do jednej biblioteki podskoczyć, a do drugiej za dwa-trzy dni... ale jak Klu się dowiedziała, to zaprotestowała i wymogła żeby jechać do obydwu za jednym zamachem jak zwykle. No dobra. Jak wychodziliśmy z centrali na Mostowej, to zaczęło kropić, ale na szczęście szybko przeszło, bo chmura nas tylko brzegiem zahaczyła. A potem tradycyjnie na rozwałkę w parku, tu chyba solidniej padało, ławkę trzeba było przetrzeć ręcznikiem - na szczęście miałem ze sobą, z Kluską nawet na wypad na miasto, trzeba się przygotować jak na wojnę i zabrać mnóstwo różnych bambetli.

Drugie śniadanie, czyli kawa (zbożowa z mlekiem) i kajzerka.



Ledwie przeczytaliśmy jedną książeczkę, a już trzeba było się zbierać i uciekać przed kolejną chmurą, która pojawiła się na horyzoncie i raz czy dwa nawet grzmotnęło. Ponieważ uciekaliśmy w tę samą stronę, w którą szły chmury, to bez pośpiechu zdążyliśmy przed ulewą (tym razem porządną).




No cóż, zwykle większość książeczek zdążymy przeczytać jeszcze w parku, ale tym razem się nie udało. A znów wypożyczyliśmy cały stosik.



Poza tym wzięliśmy dwie gry - "Podwodne królestwo", czyli dosyć prosta planszówka, pionki poruszają się dookoła planszy, a na kolejnych polach dostaje się perełki, czeka kolejkę, dostaje dodatkowy rzut kostką, albo można za perełki kupić przedmioty (karty przedmiotów są w czterech kolorach i trzeba zebrać cztery, każdy w innym kolorze).

Dla Kluski to gra jest wręcz zbyt łatwa (na pudełku oznaczona od 4 lat), ale jako urozmaicenie na jedną, czy dwie partyjki w sam raz. Powiększenia poniższych planszy po kliknięciu w fotkę.

Edit: chyba Klusce ta gra się spodobała, bo jeszcze zaciągnęła koleżankę z podwórka na partyjkę.



Druga dużo trudniejsza - "Bug", oznaczona od 6 lat, ale moim zdaniem proponowane dwa warianty gry są nieco za trudne dla sześciolatków. Każda karta ma na awersie kilka różnych owadów w różnych kolorach, a a na rewersie jakieś pytanie (np. ile jest much, owadów niebieskich itp.).  Wykłada się kolejno trzy karty i trzeba zapamiętać co na nich było, bo są potem zasłaniane i wyłożone pytanie o ilość określonych owadó, a swoje odpowiedzi gracze zaznaczają żetonami na specjalnej planszy.

Druga wersja gry jest dwuosobowa, jeden gracz znów wykłada trzy karty, ale potem wybiera jedną i odwraca ją na pytanie, a ten drugi ma na nie odpowiedzieć.

My graliśmy więc w wersję uproszczoną (często musieliśmy w niektórych planszówkach modyfikować zasady by nieco uprościć),  wykładając i odwracając tylko jedną kartę, a i tak było dosyć trudno (pozwalałem Klu jeszcze szybko zerknąć na awers z owadami). Spróbujemy jeszcze grać w trzy otwarte karty, żeby po prostu policzyć ile jest na nich odpowiednich owadów, co będzie chyba dla Klu zbyt łatwe, ale ona lubi takie rzeczy, więc może się spodoba. Może jeszcze wymyślimy jak wykorzystać te karty do gry, bo gra ma potencjał.




Edit: rzeczywiście gra w otwarte karty i po prostu liczenie odpowiednich owadów było bardziej na poziomie Kluski, zwłaszcza te nieco trudniejsze zadanie, bo policzyć owady w danym kolorze to łatwizna.

Poza tym wymyśliłem kolejną grę z zastosowaniem tych kart. Każdy otrzymuje trzy karty, wykładamy kartę pytania - na fotce poniżej "ile jest pomarańczowych owadów", wykładamy na środek kartę na której jest najwięcej owadów spełniających kryteria pytania (tu pomarańczowych), "lewę" zgarnia ten który ma więcej danych owadów (tutaj karta Kluski z czterema pomarańczowymi).

Potem każdy gracz otrzymuje po jednej karcie, by znów mieć trzy, jak jest remi to karty wyłożone wracają po prostu z powrotem na rękę. Ponieważ kart do takiej rozgrywki nie ma zbyt dużo, to utylizujemy te z kupki zadanych pytań i dajemy je graczom na rękę stroną z owadami. No i wygrywa ten kto zdobył więcej lew.



Jak Klu nie było, wypożyczyliśmy sobie min. grę "Ogródek", gra od 8 lat i faktycznie dla Klu by była chyba zbyt skomplikowana, choć pewnie dałoby się uprościć zasady tak by skupić się na samym układaniu rabatek na grządce, rezygnując z różnych dodatkowych elementów i zasad. Póki co zagraliśmy tylko z lavinką



No cóż, teraz na rynku jest zatrzęsienie różnych planszówek, gier karcianych, kościanych itp. korzystamy więc chętnie z zasobów biblioteki w tym zakresie, bo fortunę by można na nie wydać, a choć w niektóre są rewelacyjne i można faktycznie w nie grać wielokrotnie, to część jest na raz lub dwa, a niektóre w ogóle okazują się niewypałami, choć początkowo wyglądają zachęcająco.


  • dystans 4.07 km
  • czas 00:16
  • średnio 15.26 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Po Klu na dworzec

Poniedziałek, 13 sierpnia 2018 · dodano: 14.08.2018 | Komentarze 0



  • dystans 44.96 km
  • 10.30 km terenu
  • czas 02:47
  • średnio 16.15 km/h
  • rekord 34.80 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Wysyp kurek

Niedziela, 12 sierpnia 2018 · dodano: 13.08.2018 | Komentarze 7

- 504 kurki

poza tym z grzybów jadalnych znalazłem 3 robaczywe prawdziwki, trochę czubajek (muchomor rdzawobrązowy), muchomory czerwieniejące, gołąbki... za to nie było już wcale zajączków i kań, których nie ma od jakiegoś już czasu. W tym roku nie znalazłem jeszcze żadnego maślaka, podgrzybka brunatnego, czy kozaka.

A było tak - korzystając z chłodniejszego dnia, pojechałem do lasu (ochłodziło się po wczorajszych deszczach - padało wczoraj do południa, a potem w nocy). Dojazd z silnym wiatrem w pysk, toteż się zmachałem, ale przynajmniej ładnie chłodził, bo słońce od rana przypiekało. W ogóle cały dzień słoneczny, na szczęście w cieniu była przyjemna temperatura, ale jak się połaziło po lesie, trafiając na plamy słońca, to trochę można było spłynąć potem (wiatr w lesie był słabo odczuwalny). Las był wilgotny po nocnych opadach i do tego dużo komarów.

Jak widać z zestawienia, zebrałem tylko kurki, ale za to dużo i nie narzekam bo właśnie na kurkach mi najbardziej zależało... no, gdyby jeszcze kanie się trafiły, ale te tylko raz w lipcu trafiłem. W większości kurki były małe i średnie, dużych prawie nie było, no i sporo maleństw za małych na zbieranie.






A między kurkami... chyba padalec. Najpierw wykluczyłem żmiję i odetchnąłem, potem wykluczyłem zaskrońca, następnie wykluczyłem (choć nie na 100%) wszystkie pozostałe występujące u nas węże - miedziankę (gniewosz plamisty), węża eskulapa i pytona. Pozostała więc jaszczurka.



Prawdziwki już tylko trzy, a w dodatku kompletnie robaczywe. Coś tam z brzegów kapeluszy może by się wykroiło, ale i tak by było za mało, więc dałem sobie spokój.




Trochę niedużych czubajek też trafiłem, może parę łebków bym zebrał by dorzucić do innych grzybów... ale nie miałem tych innych grzybów (kurek nie licze, bo te idą osobno na patelnię).




Gołąbek jakiś, pytanie czy jadalny, a poza tym i tak pewnie robaczywy



Muchomorek, być może czerwieniejący.



A tem muchomor to chyba sromotnikowy.



Inne grzybki






A poza trzmielina



Dereń świdwa



Trawy spalone słońcem



Jak już obleciałem z grubsza miejscówki, postanowiłem że poczekam aż słońce się zniży i spróbuję jeszcze nazbierać jeżyn. Chciałem posiedzieć w zacienionym lesie i poczytać wiecha, ale komary mi żyć nie dały, więc w końcu odpuściłem i się zwinąłem.  Na szczęście część krzaków jeżyn była w lekkim cieniu, próbowałem też podejścia do tych na słońcu, jednak szybko zrezygnowałem bo za gorąco. Mimo to zebrałem wystarczająco owoców... ale tak na oko jeżyny już się w zasadzie kończą (w połowie sierpnia!).



Z powrotem wiatr był niestety bardzo słaby, na dodatek zaczął kręcić o pod samym Żyrkiem nawet przeszkadzał.

Dziś tylko dwa króciutkie cytaty z Walerego Watróbki, ze zbiorku "Śmiech śmiechem" (a żart żartem), które mnie rozbawiły w cieniu pod świdośliwą.






  • dystans 50.77 km
  • czas 03:19
  • średnio 15.31 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze

po mieście x9

Piątek, 10 sierpnia 2018 · dodano: 03.09.2018 | Komentarze 0

Pawica grabówka (Saturnia pavonia)
więcej zdjęć













też pawica grabówka, ale młodsze gąsienice

























Kokon, w którym ukryta jest/była poczwarka. Pawica grabówka ma właśnie takie, aczkolwiek nie mam 100% pewności, że to właśnie ona. Jest jednak na to spora szansa, zwłaszcza że gąsienice spotykałem żerujące na krzewinkach czarnej jagody i w ich zaroślach własnie natrafiłem na kokony.




Potem znalazłem drugi, również przylepione do liści jagodzin.