teczka bikera meteor2017

avatar Miejsce robienia kawy do termosu: Żyrardów. Od 2009 nakręciłem 108236.15 km z czego 15464.75 wertepami i wyszła mi mordercza średnia 16.90 km/h
meteor2017 bs-profil

baton rowerowy bikestats.pl

Czerstwe batony

2022 2021 2020 2019 2018 2017 2016 2015 2014 2013 2012 2011 2010 2009
Profile for meteor2017

Pocztówki zza miedzy

Znajomi bikestatsowi

Jakieś tam wykresy

Wykres roczny blog rowerowy meteor2017.bikestats.pl

Kalendarium

Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2018

Dystans całkowity:646.54 km (w terenie 113.30 km; 17.52%)
Czas w ruchu:44:06
Średnia prędkość:14.66 km/h
Maksymalna prędkość:36.30 km/h
Liczba aktywności:23
Średnio na aktywność:28.11 km i 1h 55m
Więcej statystyk
  • dystans 5.72 km
  • czas 00:23
  • średnio 14.92 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Z Klu na dworzec (w śnieżycy)

Piątek, 16 marca 2018 · dodano: 20.03.2018 | Komentarze 2

Akurat trafiliśmy na śnieżycę wiosenną (ale śnieżyczki przebiśnieg nie było).



Dzieci wychodzące z przedszkola dziwiły się dzisiaj, że w międzyczasie zrobiła się zima.

- Mama, śnieg mi leci do oczu.
- To je zakryj rękami.




Ruszamy spod przedszkola, Kluska przez połowę drogi wołała:
- Jutro sobota urodziny kota!
A przez drugie pół:
- Jutro sobota, urodziny rynku!






O, jedzie InterRegio do Łodzi pomalowany na PolRegio. Tym razem inna modernizacja EN57, a konkretnie EN57ALd, czyli jedna z najnowszych, bo wykonywane w 201 i 2018.




Spotkanie z Dartem



Impuls odjeżdża w śnieżną dal



Rowery pod dworcem



I rowerzystki





  • dystans 1.30 km
  • czas 00:05
  • średnio 15.60 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Po Klu do przedszkola

Wtorek, 13 marca 2018 · dodano: 19.03.2018 | Komentarze 6

Wszystko mniam, poza pomarańczami do chałki... bo za kwaśne.



Nowa wystawa szatniowa.



Dystans mały, po powrót z buta - odprowadzaliśmy przyjaciółkę Kluski do domu (mieszcze zaraz obok nas). Przy okazji zaprosiła nas do siebie.


No to  teraz idziemy w odwiedziny do tej przyjaciółki...trzeba się spakować - zabieramy poduszkę w kwiatki, dwa koty w klatce, misia pod pachę, talię kart z Kubusiem, mnóstwo zwierzaczków do plecaka, stonogę do kieszonki, drugą do drugiej. Ja dostałem dużego kota pod pachę, a do plecaka żółwia. Nie, Kluska się nie przeprowadza, to tylko krótka wizyta.

Wiktorka wyjęła zestaw małego lekarza i otworzyły klinikę weterynaryjną. Badały po kolei wszystkie zwierzaczki, opatrywały przy pomocy papieru toaletowego. Głównie były jakieś złamania, przeziębienia, ale nawet jeden poród (Klu tłumaczyła kotkowi, obsłuchując brzuszek stetoskopem - "Będzies mieć dzidziusia", chyba było cesarskie cięcie, bo szukała w zestawie nożyka). Potem układały je spać i czytały im bajki.





I jeszcze powrót z zajęć plastycznych





  • dystans 4.15 km
  • czas 00:16
  • średnio 15.56 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Po Klu na dworzec

Niedziela, 11 marca 2018 · dodano: 08.04.2018 | Komentarze 0



  • dystans 24.39 km
  • 3.60 km terenu
  • czas 01:35
  • średnio 15.40 km/h
  • temperatura 15.0°C
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Za cytrynkiem w przedwiośnie

Niedziela, 11 marca 2018 · dodano: 18.03.2018 | Komentarze 2

Przedwiośnie pełną gębą, widzieliśmy kilka cytrynków, a lavinka znalazła nawet kota-cytrynka.



Grzybek dla wariaga (jeszcze chyba z jesieni)



I oto jesteśmy nad Pisią Gągoliną





Wyjście z jej doliny nie jest takie łatwe



Podjechaliśmy też do bobrzej tamy




Tak po roztopach wygląda jeziorko powstałe przez zalanie doliny. Gdzie jest koryto rzeki poznaje się po braku krzaków, drzewek itp. Tutaj ładnie widać, ale dalej są pozwalane drzewa i nie jest to taki oczywiste.



Trochę lodu jeszcze jest






No i tradycyjnie hamakowanie



Fajne drzewo, ze stolikiem na termosy, kubki, placki itp.




Dziś gramy w kości. W domu znalazłem bloczek z zapisem (z którego korzystaliśmy w domu, gdy byłem jeszcze małY0, kubek (ale tylko jeden, drugi Kluska gdzieś wywlokła... ale może się znajdzie), kości są względnie nowe, bo stare się pogubiły.



Ponieważ okazało się, że lavinka nie grała w kości, to graliśmy szkoleniowo - znaczy wypełnialiśmy rubryki po kolei, a nie z wyboru. Zaś w drugiej partii w szkółce wpisywaliśmy już jak kto chce, ale dalej figury już po kolei (lavinka stwierdziła, że nie jeszcze nie spamięta tego wszystkiego).

Poker z ręki... szkoda że nie można go było wpisać jako pokera.



Pamiętam, że na Wydziale była mocna ekipa grających w kości. Pełna rozgrywka trwała naprawdę długo (zwłaszcza gdy więcej osób się zebrało), bo jedno wypełnienie tabelki było tylko jedną rundą, a tych rund było kilka. A każda tabelka była wypełniana według różnych zasad, pierwsza kolejka normalnie jak kto chce, druga wypełniana od góry po kolei, trzecia od dołu, w czwartej to chyba były premiowane rzuty z małą ilością oczek (malusie - nie pamiętam, czy punktacja była odwrotna np. 1 oczko - 6pkt, 2 oczka -5pkt.... 6 oczek - pkt. czy też jakoś inaczej) i jeszcze kilka których nie pamiętam.

W sumie z raz z nimi zagrałem pełną rozgrywkę (no może dwa, ale głowy nie dam). Najczęściej grali przy stoliku obok bocznych schodów i turlanie słychać było na całej klatce schodowej... możliwe że ktoś im zwrócił uwagę, albo były jakieś skargi, bo potem zainwestowali w zielone sukno na stół i gdy na nim grali, rzeczywiście było znacznie ciszej. Tak czy inaczej od pewnego momentu w Kubusiu był zakaz gry w kości (Kubuś - wydziałowy bar).


  • dystans 20.30 km
  • 1.60 km terenu
  • czas 01:15
  • średnio 16.24 km/h
  • temperatura 10.0°C
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Do Mariana na Piknik

Sobota, 10 marca 2018 · dodano: 16.03.2018 | Komentarze 0

I znowu wycieczka sprzed tygodnia, a pogoda zupełnie nieaktualna...

Korzystając z tego że ciepło, wybraliśmy się na wycieczkę na skraj doliny Suchszego Dopływu Suchej po nową skrzynkę marianową. Pogoda okazała się wyjątkowo idiotyczna - wyszło słońce, to człowiek zaczął się gotować, zdjął z siebie to i owo, to przyszły chmury, to zaczynało ciągnąć po nerach itp. po prostu marzec. Ponieważ gruntówy rozmarzły i potworne na nich błoto, staraliśmy się jak najmniej jechać terenem i wybierać ten na którym nic lub prawie nic nie jeździ.

A oto i podmokłe łąki nad Suchszym Dopływem Suchej, jak podjechaliśmy to jakieś żurawie, czaple, czy inne takie darły ryje.




Na miejscu spotkaliśmy Pana Mariana, który układał pasjansa (a nie jest to łatwe, jak się dysponuje tylko talią do Czarnego Piotrusia). Bardzo się z naszej wizyty ucieszył i skoczył do bajorka z lodem gdzie chłodziła się flaszka. Po czym rozstawił na kamuflażowym obrusiku komplet aluminiowych kielonków turystycznych i wprawną ręką polał... zimny kefir prosto od krowy. Następnie rozwiesiliśmy hamak i zasiedliśmy do gry.





Graliśmy lesochroniarską talią (o tą) w Piotrusia



No i pora wracać.



  • dystans 5.77 km
  • czas 00:24
  • średnio 14.42 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Partyjka Piotrusia na dworcu

Piątek, 9 marca 2018 · dodano: 15.03.2018 | Komentarze 19

Dziś na dworcu rozegraliśmy parę partyjek Czarnego Piotrusia. Bo ostatnio z Klu grywamy właśnie w Piotrusia i jeszcze w Wojnę.




Co tam jakiś wjeżdżający pociąg, tu się gra toczy!




InterRegio do Łodzi. Ostatnio podstawiony był Feniks (EN57FPS) w barwach PolRegio, a dziś EN57AKM w łódzkim malowaniu.




W Piotrusia graliśmy specjalną talią z Kubusiem Puchatkiem (a więc w zasadzie graliśmy w Kubusia), Klu miała kiedyś też talię z Minnie i Daisy gdzie zamiast symboli były liczby... ale tę talię gdzieś rozwlekła po domu i teraz jest mocno niekompletna.




Mamy też w domu większą talię ze Słowacji... dla nieco większych dzieci. (powiększenie)



A gdy zapytałem Klu, czy wie że zwykła talią też można grać w Piotrusia, to bardzo się zdziwiła... no to jej pokazałem jak  (aczkolwiek graliśmy tylko połówką talii - czerwonymi).




Wydaje mi się, że w Piotrusia nigdy wcześniej nie grałem... w dzieciństwie grałem w wojnę (kto nie grał) i to chyba tylko w domu, potem w podstawówce i w domu  grało się w Kuku, Pana, Makao, w liceum już jakby mniej a jeśli już to w Makao i Remika. Gry w które  grałem, ale rzadko - raz albo parę razy, to Oko, Tysiąc, Poker,mam też wrażenie (ale głowy nie dam), że zdarzyło się grać jeszcze w Durnia, czy Licytację. mogłem też o czymś zapomnieć rzecz jasna. A Wy w co grywaliście?

Aha, później to już w ogóle mało się grało, na studiach zdarzyło mi się grać w Kierki i parę razy w Brydża. A na Ukrainie z lokalsami w Kozier.

Zdecydowanie najwięcej się grało w podstawówce, na zielonej szkole uciekaliśmy z dyskoteki, żeby się zaszyć w pokoju i grać w karty, kości, oraz radzieckie gierki elektroniczne. Sukcesem było też dostać karę - za karę nie szło się na jakieś zajęcia, tylko zostawało w pokoju... i można było grać do oporu! Kiedyś na zielonej szkole w Załęczu nad Wartą poszliśmy odwiedzić w sąsiednich domkach dziewczyny z Łodzi... potem za karę przepadły nam jakieś zajęcia, a że kilka osób miało te karę, to było z kim grać.

Inna historyjka, to jak uczyłem się grać w brydża - w pięć osób z Wydziału wybraliśmy się na długi weekend listopadowy w góry. Okazało się, że jest trójka brydżystów i dwie osoby, które grać nie umieją. Przy braku czwartego do brydża, postanowili nas nauczyć, więc przez żeby się nauczyć rozgrywki brydżowej, w pociągu do Zwardonia rżnęliśmy w kierki. A potem już w górach tłumaczyli nam zasady licytacji i na noclegach grywaliśmy w brydża.

Natomiast kiedyś jak byłem na obozie wędrowny w Gorganach, musiałem wcześniej wrócić. Zszedłem sam z gór i nocowałem w miejscu biwakowym pod Osmołodą, oprócz mnie rozbiło się tam dwóch Ukraińców. Zagraliśmy w karty, a konkretnie w kozier... pierwsza rozgrywka była ćwiczebna, bo się uczyłem i ją przegrałem. Okazało się że jest to rozgrywka zbliżona do brydżowej, a koziernyj, to kolor atutowy (co ciekawe po ukraińsku i rosyjsku atut to obecnie kozyr, natomiast po polsku zanim weszła do użycia obecna nazwa francuska, używano słowa kozer... czyżby kozier to taki zachodnioukraiński regionalizm?). Tak czy inaczej, jak zorientowałem się w zasadach, to kolejne trzy partie wygrałem i już nie chcieli więcej ze mną grać.


Ale wracając do dnia dzisiejszego, oprócz Piotrusia gramy z Kluską oczywiście w Wojnę. Jak to z kartami bywa, każdy zna inne zasady... przy czym o ile w makao było to oczywiste i jak gra wychodziła poza zgraną ekipę, to każda rozgrywka zaczynała się od ustalenia wspólnych zasad (jak na przykład graliśmy w domu, to nie stosowaliśmy zasad takich jak dama na wszystko, wszystko na damę, schodzenie z wagonika, czy przebijanie dwójki trójką, poznałem je później), a i tak często się kończyło sporami odnośnie jakiegoś nie uzgodnionego wcześniej przypadku (czy dama może być kartą rzuconą po makale, czy można schodzić z wagonika kartami funkcyjnymi itp.). O tyle w wojnie wydawałoby się, że trudno o różne zasady... a jednak.

Standardowa wojna wyglądała tak, że walczyć mogły tylko najwyższe figury na kupce (niższe odpadały - dla ustalenia uwagi odwróciłem więc dziesiątkę). Wygrywała osoba, która zaczynała jedną z tych wyższych kart, nawet jeśli na końcu na wierzchu było coś niższego (od dziesiątki w naszym przypadku).




Jednak jeśli zastosować kolonijną zasadę lavinki, że wojna jest nadrzędna, sytuacja jest inna i w powyższym przypadku wygrywa dziesiątka...

Otóż w poniższym przypadku normalnie wygrałaby dama, ale z zasadą  wojna jest nadrzędna, niższe figury najpierw przeprowadzają wojnę i na koniec porównuje się karty leżące na wierzchu u wszystkich graczy. W tym wypadku wygrywa as.




Zasada ta sprawia, że wojna jest nieco ciekawszą grą (choć bez przesady, toteż jest grą tylko dla najmłodszych), zwiększa się częstotliwość wojen, pojawiają się wojny krzyżowe i znacznie zwiększa się  szansa na wojny wielopiętrowe. Wojny bowiem przeprowadza się do momenty, aż każda karta na wierzchu będzie inna. Również do końca nie można przewidzieć kto wyjdzie zwycięsko z takiej wojny.

Jeszcze jeden przykład,  po pierwszej wojnie na wierzchu są dwie damy, które z kolei przeprowadzają następną wojnę. A na koniec wygrywa osoba, która na początku miała najniższą kartę, a potem przegrała wojnę... jednak na koniec i tak ma ósemkę, która jest najwyższą kartą.





Nadal jednak największy problem wojny jest taki, że rozgrywka jest strasznie długa... dla dwóch graczy w zasadzie nie ma sensu kontynuować gry, więc my w tym momencie uznajemy, że obaj są zwycięzcami i zaczynamy nową grę.

Dlatego też, żeby wyeliminować ten problem wymyśliłem nową odmianę wojny, którą nazwałem:



♥ ♦ Wojna na kolory ♣ ♠

Karty dzielimy na kupki według kolorów i każdy gracz otrzymuje do gry potasowaną kupkę danego koloru. Są dwie możliwości:
- dwie kupki - karty czerwone i karty czarne (gra dla 2 graczy)
- cztery kupki - kiery, kara, piki, trefle (gra dla 2-4 graczy)

Dalej gramy w wojnę, ale pokonane karty przeciwnika nie są przechwytywane, lecz zbijane - eliminowane z gry i odkładane na bok, do gry wracają tylko karty osoby zwyciężającej (czyli chodzi o to, żeby na ręce gracz miał cały czas karty tego samego koloru). Grając nie stosowaliśmy zasadywojna jest nadrzędna, ale to już jak kto sobie tam chce.

W ten sposób udało mi się osiągnąć to co chciałem, a mianowicie rozgrywka nie jest długa i nie ciągnie się w nieskończoność (nawet dla dwóch graczy). W grze jest spora szansa na remis, gdyż na koniec gracze mają mało kart, ale za to mocne... kilka razy nam się zdarzyło, że na koniec była wojna, która nie mogła być dokończona z powodu braku kart u obu graczy (uznaliśmy, że to remis).

Jest to nadal wojna, a więc gra prosta, niezbyt ciekawa i przede wszystkim dla najmłodszych dzieci, które są jeszcze za małe na bardziej zaawansowane gry. Na pewno jest dobra jako choćby urozmaicenie, gdy zwykła wojna się znudzi.


  • dystans 3.77 km
  • czas 00:16
  • średnio 14.14 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Z Klu na łyżwy

Poniedziałek, 5 marca 2018 · dodano: 14.03.2018 | Komentarze 2

Trzeba się posilić i do parku na łyżwy



To ostatni moment, bo zaczyna się odwilż... już dziś w dzień dochodziło do +3, śnieg nieprzyjemnie lepki, ale jeszcze wszystko jako tako zmrożone po nocy, gdy było od -8 do -10. Tak więc pojechaliśmy ostatni raz do parku na zamarznięte Żabie Oczko.

Klu bardziej chodziła na łyżwach niż jeździła. Jeździła wtedy, gdy ją ciągnąłem.



Rysujemy ślimaczka - ślimaczek śpi i jest schowany w skorupce.




Kaczki tu były.



No to dalej jazda






O, wmarznięty kijek... nie da się wyjąć.



Przygotowaliśmy trasę, a teraz nią jeździmy. Najpierw na kolankach



O, a tu jest wmarznięta gałązka.




Mała przerwa



Gramy w curling kawałkami lodu



A właściwie w curlingo-golfa, bo ktoś próbował wybić przerębel, ale się nie przebił, powstał tylko dołek.



Znaleźliśmy nawet użyte narzędzie



A potem przyszedł Pan Marian, wyjął z kieszeni trzy granaty i zaproponował grę w ruski curling. To się gra tak - wyciąga się zawleczkę i puszcza granat po lodzie... Żabie Oczko po tej grze, wyglądało następnego dnia tak:



Widać jak gruby był lód, te bryły miały ponad 20cm (dokładnie nie wiem ile, bo nie miałem miarki)





  • dystans 4.16 km
  • czas 00:16
  • średnio 15.60 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Po Klu na dworzec

Niedziela, 4 marca 2018 · dodano: 08.04.2018 | Komentarze 0



  • dystans 32.32 km
  • 18.50 km terenu
  • czas 02:30
  • średnio 12.93 km/h
  • rekord 36.30 km/h
  • temperatura -7.0°C
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Nieco naobkoło nad Pisię

Niedziela, 4 marca 2018 · dodano: 13.03.2018 | Komentarze 4

To koniec mroźnej pogody - w nocy jeszcze solidny mróz, gdy wyjeżdżałem było -7, ale w dzień dobiło lub prawie dobiło do zera... śnieg zaczął się robić nieprzyjemnie lepiący, to jeszcze nie odwilż, ale zapowiedź odwilży w kolejnych dniach. Wybrałem się więc nad Pisię, dopóki jest w lodowych okolicznościach przyrody. Jechałem jednak nieco naokoło, a to podjechałem po skrzynkę, a to pojechałem sprawdzić ściezki i miejsca, których ostatnio nie odwiedzałem.

Parapet de luxe



Przy torach odkryłem ciekawe miejsce - rów, który był wypełniony wodą, gdy zaczynały się mrozy, woda rozlała się też na sąsiedni las. Niedługo po tym, gdy lód pokrył powierzchnię, woda spłynęła... tak więc powstała warstwa lodu wisząca w powietrzu na drzewach i krzaczkach.  Gdy się po nim stąpało, to się załamywał (zresztą ktoś już wcześniej po nim chodził).






Można było więc sobie obejrzeć lód od spodu i znajdujące się tam różne nacieki.


















Skoro przy torach, to trochę trainspottingu



Trafiłem na skład ŁKA złożony z dwóch Flirtów - jeden standardowy, a drugi w okolicznościowym malowaniu (z okazji Święta Niepodległości, ponadto nadano mu imię Marszałek).




Chwilę później w drugą stronę jechał drugi skład ŁKA, również podwójny (ale ze dwa razy widziałem już na tej trasie potrójne).



Mostek na Suchszym Dopływie Suchej... blisko torów, może dlatego jest z podkładów kolejowych.




Drugi też z podkładów, a ponadto na szynie kolejowej




Jedno z mokradeł po drodze...



Po którym wcześniej hasała sarenka



Dworek dawnego Folwarku Raczyn. Z roku na rok w coraz gorszym stanie.




Mount Cegielest? Ten który kilkakrotnie zdobywaliśmy? Link do relacji (niestety w starszych relacjach zdjęcia wrzucałem na Imageshack i już dawno szlag trafił).

Nie mam pewności czy jest to Mount Cegielest, bo ten był dwa razy wyższy, a obok rósł duży kasztanowiec (ten ze zdjęcia powyżej). Oczywiście Mount Cegielest mógł zerodować, a drzewo zostać wycięte... ale mógł się też całkowicie zawalić,  a o ile pamiętam, to był tam też drugi, mniejszy masyw - Mount Cegielest III, więc to może on?




Jako że Mount Cegielest III nie był do tej pory chyba zdobyty, więc na wszelki wypadek dokonałem zimowego wejścia.



Wąwozik po sąsiedzku.




A w dole Okrzesza




Tu też bobrza tama i rozlewisko (ale mniejsze niż to na Pisi).






Hmmm, a czyje to ślady? Może jakiejś kuny, tchórza, czy innej łasicy?







Klimatyczny płotek



Leśna Krzyżówka



A oto i Pisi Gągolina, z mostem CMK w tle.



Dojechałem tam, gdzie ostatnio skończyłem, czyli do bobrzej tamy. Tam porzuciłem rower w krzakach i dalej wzdłuż rzeki z buta - prawie do Hamerni i z powrotem.

Powyżej tamy liczne śladu działaności bobrów.







I znów jakieś ślady, czyżby też jakieś łasicowate?





No i zając.



Spacer wzdłuż częściowo skutej lodem Pisi







Miejsce śmierci Tymoteusza Tatara



I dalej wzdłuż Pisi













Bliżej Hamerni znalazłem jeszcze dwie bobrze tamy, jednak obie niższe i żadna nie spiętrzała Pisi powyżej koryta.



Ta druga może i niższa, ale dłuższa... bo zbudowana nie w poprzek koryta, ale częściowo też wzdłuż.




Tych tropów nawet nie próbuję zidentyfikować



Machnięcie skrzydłami... ale nie będę zgadywał jaki to ptak



W drodze powrotnej jeszcze postój na mostku i klasyczny kadr z mostku






  • dystans 41.34 km
  • 29.00 km terenu
  • czas 03:21
  • średnio 12.34 km/h
  • temperatura -9.0°C
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Łoś na Trakcie Kozackim

Sobota, 3 marca 2018 · dodano: 11.03.2018 | Komentarze 7

Jak wyjeżdżałem było -9, ale w dzień dochodziło do -6.

W nocy znów popadało śniegu... niedużo, ale wystarczyło żeby ulice stały się nieprzyjemnie mokre. Dopiero na bardzo bocznych drogach było znośnie, znaczy tak:



Ujście Suchszego Dopływu Suchej (ciek z góry kadru) do Suchej (ciek z prawej).



Jak z rana jechałem, to było tak... a jak później wracałem, to było tak jak na drugiej fotce.




Bajorko leśne



Ruinki leśne



Bagienko leśne (ten śnieg leży na lodzie)... no i znów zaczął prószyć śnieg.




Bardzo przyjemne bagienko, bo niezakrzaczone i da się wygodnie po nim jeździć rowerem.



Kawka na środku bagna.



Spacer rodziny kubeczków po bagnie



Trakt Kozacki - w dali kolejne zamarznięte rozlewiska. Udałem się tutaj, bo mroźna zima to jeden z nielicznych momentów, kiedy tę drogę da się w miarę sprawnie przejechać. W innych okresach jest to przebijanie się przez zalaną drogę.



Hmmm, duży ślad nawet jak na dzika... hmmmm... łoś?



O, tu się poślizgnął na lodzie



Okazało się, że trafiłem. Wkrótce spotkałem łosia na trakcie



O, zauważył mnie




Powoli się oddalił drogą, a gdy zobaczył że podążam w tym samym kierunku, zrobił skok w bok w krzaki.



A tutaj już świeże ślady. Swoją drogą bardzo dużo tu teraz łosiowych tropów. Byłem tu sześć dni temu i nie widziałem ani jednego, od tej pory pojawiły się dosłownie wszędzie... gdzie nie zszedłem w bok z traktu, żeby obejrzeć jakieś zamarznięte bajorka, rozlewiska, wszędzie były ślady. Ciekawe czy to wszystko ten sam łoś, czy jest ich tu więcej?





A tu wyraźnie szedł po moich śladach sprzed niemal tygodnia... i słusznie, bowiem gdzie wujek To Mi, tam na pewno jest jakieś żarcie.



Porównanie ze śladami sarny.




I inne tropy...



Wracając postanowiłem zahaczyć o skrzynkę, którą założyłem dwa dni wcześniej. Postanowiłem pojechać doliną Suchszego Dopływu Suchej, a co!

Hmmm, przede mną niedawno wylało... jechać, nie jechać? Może jak szybko przejadę lód wytrzyma, nawet jeśli osłabiony?




Udało się



Podjazd pod skrzynkę miałem efektowny przez zalane łąki... szkoda że akurat nikogo przy skrzynce nie było (tego dnia, ale wcześniej, były tu dwie ekipy).



Wieczorny trainspotting




Dopisek:
Aha, lavinka jak zobaczyła zdjęcia śladów łosia, to rzuciła że ktoś wrzucał ostatnio fotki tropów żubra i dodała "To będzie ciężko przebić". Co, ja nie przebiję? Kiedyś widziałem w Bieszczadach śladu żubra i to z ich właścicielem! Chyba nie zdążyłem zrobić fotki żubra, ale może gdzieś mam analogowe zdjęcie tych śladów na śniegu.

A co tam ślady - przebiję jeszcze kupą żubra! Kup żubra jak szedłem w Bieszczadach na Maguryczny (szczyt poza szlakami) było bardzo dużo, ale najciekawsza była pewna kupa, która leżała centralnie przed wejściem do pewnego szałasu... ale to nic, jak byliśmy tam 9,5 miesiąca później, tak kupa nadal tam leżała, tylko zzieleniała (foto 1, foto 2 po 9 miesiącach)