teczka bikera meteor2017

avatar Miejsce robienia kawy do termosu: Żyrardów. Od 2009 nakręciłem 108860.05 km z czego 15577.35 wertepami i wyszła mi mordercza średnia 16.91 km/h
meteor2017 bs-profil

baton rowerowy bikestats.pl

Czerstwe batony

2022 2021 2020 2019 2018 2017 2016 2015 2014 2013 2012 2011 2010 2009
Profile for meteor2017

Pocztówki zza miedzy

Znajomi bikestatsowi

Jakieś tam wykresy

Wykres roczny blog rowerowy meteor2017.bikestats.pl

Kalendarium

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2017

Dystans całkowity:732.63 km (w terenie 105.15 km; 14.35%)
Czas w ruchu:44:24
Średnia prędkość:16.41 km/h
Maksymalna prędkość:41.80 km/h
Liczba aktywności:22
Średnio na aktywność:33.30 km i 2h 06m
Więcej statystyk
  • dystans 4.11 km
  • czas 00:16
  • średnio 15.41 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

na dworzec

Niedziela, 17 września 2017 · dodano: 25.09.2017 | Komentarze 0






















































  • dystans 54.61 km
  • 16.50 km terenu
  • czas 03:28
  • średnio 15.75 km/h
  • rekord 35.40 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Wysyp kań, kurki i inne okoliczności

Sobota, 16 września 2017 · dodano: 25.09.2017 | Komentarze 4

140 kurek
28 maślaków
6 maslaków
17 podgrzybków
32 czubajki
3 prawdziwki
3 kozaki
1 podgrzybek zajączek
22 podgrzybki złotopore (zajączki)
26 kań

Po południu zapowiadali deszcze, więc postanowiłem szybko wyskoczyć do Puszczy Bolimowskiej, nazbierać szybko grzybów i chodu... ale plany panami, jednak z grzybami nic pewnego i zaplanować się nie da. Liczyłem na to, że miejscówka w której rok temu nazbierałem mnóstwo podgrzybków, wreszcie obrodziła, bo właśnie jest wysyp min. na podgrzybki w podobnych miejscach. Ale gdzie tam... albo ich nie było, albo zostały wyzbierane, albo jedno i drugie (grzybiarze co prawda byli głównie na skraju lasu, a nie w głębi, ale dalej też się zdarzali). Znalazłem kilka podgrzybków, a poza tym ogromny urodzaj czubajek - dużo, duże, zbierałem same łebki, a i to tylko co któreś.



No i tyle jeśli chodzi o szybkie grzybobranie. Nastawiłem się że mnie zleje i pojechałem na kolejne miejscówki. No i w sumie trochę tego i owego się nazbierało. Podgrzybków jakoś dużo w końcu nie było.



Udało się zebrać trochę zajączków, które prawie wszystkie były zdrowe... latem to już nawet się po nie nie schylałem, bo w 90% robaczywe, lub zapleśniałe. W ogóle latem grzyby bardziej robaczywe, teraz tylko pojedyncze musiałem odrzucić, lub odkroić ogonek. No i nie jest tak gorąco, człowiek nie chodzi spocony po lesie. Co jesień, to jesień.



lavinka pytała mnie ostatnio o maślaki, bo chciała ugotować z nich zupę. No to znalazłem, oprócz zwyczajnych, także kilka żółtych. Aczkolwiek zupa taka warzywna, w której pływa kilka grzybów... a dlaczego maślaki, a nie podgrzybki lub prawdziwki? Bo bardziej delikatne w smaku, a chodziło o to żeby zupy nie czuć było grzybami (co się udało). Ech lavinka, lavinka.




Kozaki też się jakieś trafiły.




Sporo kurek udało się znaleźć




Dużo też purchawek. Choć usmażone na słodko są bardzo dobre, to nie zbierałem, bo stwierdziłem że za dużo mam roboty z grzybami i nie będę miał się kiedy nimi zająć.




Lakówki ametystowe, choć też jadalne, to również nie zbierałem.



Jednak głównym bohaterem dzisiejszego grzybobrania były kanie, których w tym sezonie jeszcze nie miałem okazji zbierać. A teraz jest aż nadmiar. Trochę przesadziłem z nimi, bo początkowo zbierałem te mniejsze, a potem dopiero trafiłem na większe... jakbym od razu trafił na okazałe "talerze" to tymi małymi bym sobie głowy nawet nie zawracał. Wracając podrzuciłem kilka Werronie.



W ogóle te najmniejsze to możliwe że nie czubajki kanie, tylko jeden z  bardzo podobnych, też jadalnych gatunków -  czubajki gwiaździste.




Poniżej mała kaniowa galeria, a szczególnie młode, bardzo fotogeniczne kanie, których nie zbierałem.



















Podsumowując - może to dobrze że nie było tych podgrzybków, bo dzięki temu trafiłem na kanie i kurki. A w końcu mnie nie zmoczyło. Coś tam kropiło jak zbierałem kurki, myślałem że się rozpada ale przeszło. Pod Żyrardowem widziałem mokre asfalty, tam chyba większa chmura przeszła, ale ja drogę powrotną miałem na sucho.

Brama do lasu niestety padła :-(




  • dystans 4.09 km
  • czas 00:15
  • średnio 16.36 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Z Klu na dworzec

Piątek, 15 września 2017 · dodano: 25.09.2017 | Komentarze 0



  • dystans 14.13 km
  • 9.00 km terenu
  • czas 01:10
  • średnio 12.11 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Trzech grzybiarzy na jeden grzyb

Środa, 13 września 2017 · dodano: 19.09.2017 | Komentarze 6

No dobra, aż tak dramatycznie to nie  byłot, zwłaszcza jak się wjechało głębiej w las, bo najwięcej ludzi na skraju lasu, albo blisko szos i głównych dróg leśnych. Ale i tak jest to już ta pora roku, gdy ludzie się zwiedzieli że są grzyby i ruszyli zbierać...  to jest ta pora, gdy jedzie się skoro świt, żeby inni nie zdążyli wyzbierać (a ja oczywiście świtkiem pod południe), zwłaszcza w żyrardowskim lesie, który aż taki duży nie jest, też raczej bardzo dużo grzybów  nim nie ma, ale za to ze względu na bliskość miasta, grzybiarzy jest w nadmiarze.

Niestety na miejscówce, z którą wiązałem największe nadzieje, trafiłem akurat na jakiegoś pana z rowerem wyłażącego z krzaków. I faktycznie, coś tam znalazłem ale niewiele, albo wyzbierane, albo jednak nie było zbyt dużo podgrzybków tym razem, albo jedno i drugie. Pojeździłem jeszcze tu i tam, i w końcu trochę grzybów się uzbierało.

- 56 czubajek
- 33,5 podgrzybka
- 9 zajączków (podgrzybków zajączków)
- 7 kozaków
- 2 surojadki
- 1 maślak zwyczajny
- 0,5 prawdziwka




Część grzybów zaatakowała pleśń, głównie niejadalne, ale trochę podgrzybków niestety też i to wcale niezbyt zgrzybiałych.



Było bardzo dużo czubajek, zbierałem same czubki (swoją drogą, to jest kolejna nazwa tego grzybka, ciekawe w jakim rejonie używana), a i tak nie wszystkie.



Kozaki też były.




Nawet prawdziwek się trafił, ale w połowie robaczywy.



Skusiłem się na dwie surojadki.



Grzybiarze...



Z grzybów jadalnych, których nie zbierałem - maślak pstry. Tak w ogóle już wiem skąd go znam, u nas co prawda rzadko się go spotyka, ale kiedyś jak szliśmy sobie wdłuż wybrzeża z Ustki na Hel, to w młodych sosenkach było ich zatrzęsienie (tylko większych, bardziej rozłożystych, stąd początkowo nie poznałem). Konsultując się z grzybiarzami, którzy mieli pełne kosze tego, też szybko nazbieraliśmy aż za dużo i jeszcze paru osób się popytaliśmy, by się upewnić co do grzyba. Miejscowi nazywali ten grzybek miodówką. Wieczorem ugotowaliśmy to na kempingu, ale faktycznie żadna rewelacja.



Opieńki, nowo wyrośnięta kępka, na pniaku były jeszcze starsze nóżki, bo ktoś już tu był i zebrał kapelusze. Też nie zbierałem, raz że słabo się na nich znam (nigdy nie zbierałem), a dwa że jak w zeszłym roku na próbę nazbierałem, to się zastanawiałem co z nich zrobić i wybów padł na "kotlety mielone" z opieniek. Równolegle zrobiłem też kotlety z podgrzybków, które były lepsze... tak więc dałem sobie spokój z opieńkami, zwłaszcza że i tak rzadko na nie trafiam.



Czernidłak kołpakowaty, jeszcze nie miałem przyjemności jeść :-)



Lakówka ametystowa, czyli podgrzybek denaturatowy... kiedyś nawet na próbę zamarynowałem, ale w końcu nie skusiłem się na degustację (link do zdjęć).



Purchawka, takie białe to nawet zbierałem i  jadłem potem smażone na słodko - całkiem, całkiem.



Z innych grzybów, niekoniecznie jadalnych - kolekcja surojadek, w tym jedna służąca jako leśne poidełko.






Takie maleństwa zbiorczo się u nas określa psiakami.




Trafiłem kilka tęgoskórów(chyba)  z zupą zarodnikową w środku. Trochę wyglądały jak żurek w chlebku.





Jakiś muchomor, całkiem ładny, ale nie wnikałem, czy jadalny.



Grzyb świerkowy ;-)



  • dystans 6.57 km
  • czas 00:30
  • średnio 13.14 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Z Kluską po skrzynke itp.

Wtorek, 12 września 2017 · dodano: 18.09.2017 | Komentarze 0

Jak się zbierałem by jechać po Klu do porzedszkola, przyszło powiadomienie o nowej skrzynce, no to wyszedłem ciut wcześniej, pojechałem za park i znalazłem skrzynkę (byłem pierwszy). A potem standardowo po Klu.




- A to mój jeżyk :-)




Spytałem czy chce jechać szukać skarbu, odpowiedź była oczywiście taka:
- TAAAAAAAAAK!!!!!!!

No to pojechaliśmy, a po drodze obejrzeliśmy kwiatki, które się nazywają, że witają zimę.





I spacer dookoła Żabiego Oczka... jak każde oko, przykryte jest rzęsą. Obejrzeliśmy sobie z bliska rzęsę, a ja wytłumaczyłem dlaczego jeziorko jest zielone i nie widać wody. No i po drodze nazbieraliśmy jeszcze kasztanów.







A potem po skrzynkę, obok miejsca gdzie był kiedyś basen... tam gdzie ten prostokąt krzaków, basenu już nie ma, ale jest zagłębienie w ziemi, które porosły akacje.



Wpis do logbooka.



Schowaliśmy skrzynkę i nim odjechaliśmy, przyszli jeszcze ciocia Werrona i wujek Piotrek... ale my byliśmy pierwsi :-)




  • dystans 54.61 km
  • 6.00 km terenu
  • czas 03:23
  • średnio 16.14 km/h
  • rekord 32.70 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Wkra Wkre mija - dzień 2

Niedziela, 10 września 2017 · dodano: 17.09.2017 | Komentarze 11

krzaki noclegowe - Boęcin - Kuchary Żydowskie - Sochocin - Malużyn/Małużyn - Wola Młocka - Młock - Kownaty Żędowe - Ciechanów >>> Modlin >>> Warszawa >>> Żyrardów (MAPA)

Album ze zdjęciami

Ponieważ wczoraj na dróżce którą zdążaliśmy na miejsce noclegowe wypatrzyłem podgrzybka, rano nim obudziłem lavinkę, udałem się na małe grzybobranie. Oto zbiór:
- 25 kurek
- 4 podgrzybki
- 3 zajączki



Na zdjęciu jest więcej niż ostatecznie, ale przed zapakowaniem (do lodówki turystycznej, żeby trzymały porannych chłodek - wkład już nie chłodził) sprawdziłem i dwa okazały się robaczywe, a jeden uznałem za zbyt miękki na transport. Ogólnie podgrzybków było więcej, ale zbierał tylko te twarde ze względu na transport... niektóre były tak namięknięte od deszczu, że normalnie też bym sobie je chyba odpuścił. A na kolację były dziś kurki smażone.




Czubajki też rosły (choć niewiele)... ciekawe jak je tutaj nazywają.



Nie, nie gotuję od razu tych grzybów... to kawka się robi.



Jak się rano okazało, ta kupa obok namiotu porośnięta mchem, to nie ziemia, a głaz narzutowy. Coś mamy do nich nosa.



Mimo że las w innych rejonach dosyć świetlisty, to my znaleźliśmy chyba największe krzaki w tym lesie i się tam rozbiliśmy...  wybraliśmy boczną dróżkę, taką co już zarastała, dalej okazało się że z jednej strony mocno zakrzaczona, z drugiej zwalone drzewo, więc nic nam przypadkiem nie przejedzie tędy w pobliżu namiotu.

Zresztą rano okazało się, że do lasu przyjechało sporo grzybiarzy, ale nasza miejscówka była bardzo dobra, w tych krzakach nikt nam nie przeszkadzał. Swoją drogą to trochę żenada - leśnictwo wybudowało porządny parking leśny z infrastrukturą, w opisie było że właśnie min. z myślą o grzybiarzach, a kierowcy co? Parkują dosłownie 200m dalej w lesie... jadą na grzyby i tych 200m przejść nie dadzą rady? Grzyby też zbierają tylko naobkoło samochodu?



No to jedziemy. Zaczynamy od cyklogrobbingu -  pierwszy fotostop na cmentarzu żołnierzy Armii Czerwonej w Bolęcinie.







Kwatera oficerska i podoficerska zaopatrzona jest w rozwałkowe ławeczki.



Kolejny postój w Sochocinie (dobiliśmy z powrotem do Wkry). Przy kościele przyjemny skwerek z ławeczkami, na którym przeczekaliśmy tłum wywalający się z kościoła (trafiliśmy na koniec mszy). Jednak... no właśnie, za daleko do kosza było? Druga ławka podobnie wyglądała, tylko że z flaszkami po piwie.



Oto i kościół, jak się okazało z pociskiem. Na trasie mieliśmy w sumie 5 kościołów z wmurowanymi pociskami, przy czym tych w Sochocinie i Jońcu nie miałem wcześniej namierzonych, zaś w Cieksynie, Starej Wronie i Nowym Mieście i owszem.

Tutaj tylko jeden i w takim miejscu, że niełatwo wypatrzeć (wysoko w załomie, a poza tym kościół ceglany)




Były też aż trzy repery - oto najstarszy.



Kamień węgielny i inne kamienie upamiętniające budowę kościoła.



To chyba plebania.



Jedziemy dalej w górę Wkry (której jednak nie widzimy) do Malużyna (choć na niektórych tabliczkach jest Małużyn. Tam oglądamy ceglano-drewniany kościółek.








Miejsce przyjemne, jednak możliwości rozwałkowe takie sobie... no to jedziemy na rozwałkę na mostek nad Wkrę, przy okazji pożegnać się z tą rzeką, bo zaraz odbijamy od niej w kierunku Ciechanowa. Nad rzeką krzaki, a jedyna łączka w słońcu (znów się robi gorąco), robimy więc sobie rozwałkę na mostku, bo droga bardzo boczna, po drugiej stronie Wkry jakaś nieduża wieś, do której jest chyba zresztą inny dojazd... w czasie postoju przejechał tylko jeden samochód, z dwoma kajakami i ekipą, która tu wodowała.




Żegnamy się z Wkrą i rypiemy na Ciechanów. W Młocku niepokojące znaki, że objazd, że roboty drogowe itd.  Okazuje się że nasza droga jest w remoncie. Możliwości objazdu są dwie, nadrabia się parę kilometrów ale nie tak znowu dużo, tyle że z jednej strony trzeba rypać drogą drogą krajową, a z drugiej strony wojewódzką do samego Ciechanowa. Postanawiamy sprawdzić czy da się przejechać... i słusznie, jedzie się jak średniej jakości gruntówą i na szczęście tylko do następnej wsi (ok. 2km), ufff.

Po drodze lavince przypomina się jak na pograniczu słowacko-węgierskim, wyczaiłem kiedyś skrót z mostem granicznym kolejowym na którym była piesza kładka. Wiodła tam właśnie jakaś taka gruntówa wśród pól, tyle że zupełnie nie w tym kierunku co trzeba... ale tą drogą jechała akurat jakaś pani na rowerze, no to zapytałem ją po polsku wtrącając słówka słowackie (byliśmy jeszcze na Słowacji) czy tędy dojedziemy na most kolejowy, a pani mi odpowiedziała po węgiersku że tak.

No to przypomniało nam się jak pod Budapesztem w piekarnio-cukierni kupowałem pieczywo i jakieś słodkie bułki - jak pani zapytała mnie czego sobie życzę, a ja odpowiedziałem po angielsku że na razie się tylko rozglądam, to na zapleczu zapanowała panika i próba znalezienia kogoś kto parla po angielsku. Nie znaleźli i spanikowana pani wróciła do mnie, a jak widząc co jest grane, po prostu pokazywałem palcem co chce kupić i ile.
- Tam to bardziej po niemiecku byś się dogadał. Pamiętaj, po niemiecku "proszę" jest "bitte".
- Ale ja nie chciałem dać im w mordę, tylko kupić bułki. Jak jest bułka po niemiecku.
- Bułka, hmmm... może spróbować "kajzerka"? Powinni zrozumieć.



Dojeżdżamy do obwodnicy Ciechanowa. Jest pełny krąg i zdaje się wzdłuż całości jest ddr-ka, łw zachodniej, czyli nowszej części jest ładna asfaltowa... z minusów, to niestety cztery razy zmienia stronę szosy. Na wschodniej połówce jest po jednej stronie (tak wynika z map), ale dla odmiany z kostki.



Najpierw myk na stację. Dworzec jest nowy i całkiem ładny. Kupujemy bilety, żeby potem nie stać w kolejkach w ostatnim momencie i ruszamy na miasto.



Jedziemy ulicą Sienkiewicza, naszą uwagę zwracają ciągnące się po obu stronach klimatyczne budynki. Jak się okazuje, jest to osiedle Bloki, wybudowane przez Niemców w latach 40 (info). My jedziemy jej skrajem, a budynków (w tym część znacznie dłuższa), jest ok. 100.





Ulica Sienkiewicza jest częściowo w remoncie, powstaje asfaltowa ddr-ka - końcówka ma już nawierzchnię, ale poza tym trzeba albo tyrtać się poniemieckim brukiem, albo wzorem lokalsów jechać chodnikiem. Po drodze trafiamy na taką rzeźbę, skoro ma tabliczkę, to znaczy że jest to Wielka Sztuka (tzw. kryterium lavinki-meteora, czyli jak poznać że jest to sztuka, a nie na przykład ubikacja, stos gruzu, albo Pan Marian). Okazuje się, że przed centrami handlowymi Dekada są stawiane takie rzeźby...

Hmm, u nas w Żyrku jest też takie centrum, ale po centrach handlowych nie chodzimy (chyba że do marketu po żywność, ale tam marketu ni ma), a obok nie jeździmy, bo ulica jest ruchliwa i nieprzyjemna. Potem podjechałem i sprawdziłem, faktycznie stoi tam identyczna rzeźba, jak to trzeba pojechać do Ciechanowa, żeby dowiedzieć się co przybyło w moim mieście.




Przeprawiamy się przez rzeczkę Łydynię (dopływ Wkry).



Ale przed mostem jest park im. Marii Konopnickiej z pomnikiem tejże.



Hotelem dla owadów.



I wyrwikółkami, jak się okazało ten wzór jest stosowany w Ciechanowie (widzieliśmy jeszcze w paru miejscach).



Docieramy na stoki Farskiej Góry (która zresztą jest grodziskiem).



Znajdujący się na dole kościół św. Tekli oglądamy przelotnie, bo trwa msza i dużo osób jest na dziedzińcu, więc pchamy rowery na skarpę obejrzeć farę.





Trochę tu powmurowywali głazów (ale kul nie ma), niektóre stanowią fundament pod przypory... swoją drogą w tychże przyporach są nawet otwory maculcowe.




Wdrapujemy się na na Farską Górę, na szczycie której jest dzwonnica.



W okolicy góry.




Msza w sąsiednim kościele się w międzyczasie skończyła, więc możemy spokojnie obejrzeć i ten, z klasztorem obok.





No to w drogę, podjazd pod skarpę i dalej deptakiem (ul. Warszawska).




Ratusz



No i docieramy do wizytówki Ciechanowa, czyli Zamku Książąt Mazowieckich.



Niestety okazuje się że wejście na baszty tylko z przewodnikiem i wchodzi się za kwadrans. W międzyczasie oglądamy sobie dziedziniec, w tym niezachowany, ale częściowo odbudowany budynek przy północnym murze.






Hmmm, piaskownica archeologiczna? Wyposażenie niekompletne - tylko plastikowe pojemniki, brak łopatek i sitka.... może już sezon archeologiczny się zakończył, bo mali archeolodzy poszli do szkół i przedszkoli, toteż nie ma komu jeździć na wykopki.




Oglądamy wystawę archeologiczną.



Są tu min. kule armatnie



A to mi się kojarzy z trapezami gimnastycznymi w różnych stylach, które wymyślił Tytus.



Zaglądamy też do sali multimedialnej, ale tylko na chwilę - wielkie eee tam. Umieścili by to samo na stronie, to można by sobie poklikać na telefonie lub w komputerze, a tutaj to trochę strata czasu.

No i wchodzimy na baszty... to niestety była totalna porażka, oprócz nielubianego przez nas zwiedzania z przewodnikiem, czyha na nas wystawa multimedialna (o ta). Już samo zwiedzanie z przewodnikiem - nie da się swobodnie połazić, porobić zdjęcia i pooglądać... jak się wtłoczy kilkanaście osób do niewielkich pomieszczeń baszty to jest straszny tłok, nie da się nawet obejrzeć co tam jest bo trzeba się przepychać itp. Oczywiście przyjęliśmy strategię - wleczemy się w ogonie i mamy trochę wolnej przestrzeni bez ludzi.

Niestety okazało się że jest zwiedzanie multimedialne - pani gasi światło i jest wyświetlany film (na cegłach, więc słabo widać), do tego głośno i z pogłosami więc słabo słychać. Albo nie film, tylko nagrany kawałek, pół biedy jakaś pani coś czytająca, gorzej jak jakiś rap... pochlastać się można. Do tego targetem tych kawałków jest młodzież szkolna, albo stereotypowy Janusz. To było dla nas za dużo... przy pierwszej okazji urwaliśmy się i polecieliśmy wyżej.

Przez chwilę mieliśmy spokój, zwiedziliśmy sami ze dwie salki, oraz obejrzeliśmy widoki ze szczytu baszty. Mieliśmy zamiar wrócić i wmieszać się w tłum, a potem uciec na drugą basztę ale pani oprowadzająca zauważyła nasz brak (kurczę, zbyt charakterystyczni jesteśmy), dostaliśmy zjebkę że nie wolno samemu zwiedzać i od tej pory filowała czy jesteśmy ... toteż nie udało się wejść na górną, zamkniętą część drugiej baszty (drzwiczki były tylko przymknięte, a nie zamknięte).  No cóż, pozostało przyjąć z powrotem strategię "wleczemy się w ogonie". Ogólnie poczuliśmy się jakbyśmy wrócili do szkoły (zresztą w Ciechanowie ostatni raz byłem właśnie w szkole... nie pamiętam czy poza zamkiem coś zwiedzaliśmy), a poza tym jak zwykle przy takich okazjach przypomnieliśmy sobie dlaczego nie lubimy zwiedzania z przewodnikiem, a poza tym nauczyliśmy że należy się wystrzegać wystaw multimedialnych.



 Sama wystawa taka se - najciekawsza była salka a 'la zbrojownia, bo tam w ogóle były jakieś eksponaty... bo gdzie indziej to np. sztuczny pan w kajdanach itp. O, tu znów mamy kule i chyba granaty armatnie, oraz dwie bombardy małego kalibru.











Żeby nie było - niektóre rzeczy nam się podobały. Na przykład pieczątki, muzeum ma sporą, dwukolorową pieczątkę. Poza tym w salkach baszt są pieczątki stylizowane na pieczęcie różnych książąt mazowieckich, które można sobie przybić na karteczkach z informacjami o danym księciu (ja przybijałem sobie na mapie, którą miałem szczęśliwie w kieszeni, ale lavinka nie wzięła swojego notesu). Tylko że nie wiem czy znaleźliśmy wszystkie, bo w tłoku nie zawsze dało się dokładnie salek obejrzeć - zwłaszcza na początku jak nie wiedzieliśmy o pieczątkach.



Zwiedzanie baszt to ok. 40 minut, my byśmy sobie spokojnie je oblecieli dwa razy szybciej, a może nawet w 15 minut, a jednocześnie zobaczyli dwa razy więcej i więcej porobili zdjęć. No i przez to wariag nie zaliczy nam gminy miejskiej Ciechanów, bo już zabrakło czasu podjechać do koszar (a chcieliśmy)... prosto z zamku rypiemy na dworzec, bo już późno.

Na dworcu lavinka zobaczyła stojący pociąg i od razu tam pobiegła nie czekając na mnie... a tu stały w sumie cztery pociągi (pojedyncze składy typu Elf) przy dwóch peronach.  No to  sprawdziłem na wywieszonych rozkładach z którego odjeżdża nasz, poszedłem sprawdzić co się wyświetla na wskazanym składzie i gdy upewniłem się że to nasz, dawaj szukać lavinki. Na szczęście zorientowała się że poleciała do złego pociągu i nie musiałem latać po tunelach.



W Elfach jest mało miejsca na rowery - jeden zakątek z trzeba pionowymi wieszakami. W poziomie dałoby się tu więcej upchnąć rowerów, ale jak ktoś już się powiesi, to za późno. Wsiadamy na pierwszej stacji, więc początkowo w miarę luźno (znaczy wszystkie miejsca na rowery zajęte).



A była niedziela popołudniu, pociąg zaczął się zapełniać, w tym zakątku i dwóch sąsiednich wyjściach w pewnym momencie było 10 rowerów, a zdaje się że przy kolejnych też jakieś były. Jak wysiadaliśmy w Modlinie, nie było to wcale łatwe.



Przesiadka w Modlinie, bo ze względu na remont kolei obwodowej, pociąg z Ciechanowa nie dojeżdża do Zachodniej, tylko do Gdańskiej... i tak musielibyśmy się przesiadać na metro, albo co, więc wybieramy przesiadkę w Modlinie. Elf lotniskowy (też jedna jednostka) jest już podstawiony, więc z drzwi do drzwi.



W tracie jazdy sytuacja się powtarza i pociąg się zapełnia rowerami (były jeszcze przy wejściach)



Kolejna przesiadka na wschodnie... i znowu nasz pociąg już stoi, tym razem Impuls i to dwie jednostki. W Impulsie jest więcej miejsca na rowery, bo w dwóch miejscach w sumie 6 stojaków poziomych, nie zawieszając da się upchnąć więcej, poza tym naprzeciwko jednego ze stojaków jest stolik barowy, pod który znów da się ze dwa rowery wepchnąć... A że dwie jednostki, to w sumie daje zaprojektowanych wieszaków sztuk 12. Tak więc luz.

A na Zachodniej wsiada babcia z Kluską, które wracają z Warszawy.



  • dystans 120.27 km
  • 13.50 km terenu
  • czas 06:36
  • średnio 18.22 km/h
  • rekord 41.80 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Wkra Wkre mija - dzień 1

Sobota, 9 września 2017 · dodano: 12.09.2017 | Komentarze 14

Żyrardów - Kaski - Kampinos - Leoncin - Zakroczym - Swobodnia - Borkowo - Cieksyn - Stara Wrona - Joniec - Nowe Miasto (nad Soną) - krzaki noclegowe (MAPA)

Album ze zdjęciami

Nie leje, morderczego upału nie ma, dziecko z babcią... nic tylko wyskoczyć na weekend. No to fru z wiatrem, czyli na północ (choć były odcinki jazdy na zachód lub wschód z wiatrem bocznym). Pierwszy postój w Kaskach, gdzie okazało się ostatnio postawili mini tężnię... obok jest też siłownia plenerowa, do tego ławki, wiatka. No cóż, mam pewne wątpliwości, czy taka kieszonkowa tężnia ma jakiekolwiek znaczące właściwości inhalacyjne, ale przybyło sympatyczne miejsce rozwałkowe, akurat na spotykanie się z huannem, który tą trasą czasem pędzi na Warszawę.




Pole dyniowe, chyba jest urodzaj.




Na razie rypiemy, bo okolice znane, poranek w miarę chłodny, ale robi się coraz cieplej więc trzeba korzystać z pogody optymalnej do jazdy... kolejny postój w Kampinosie ma placyku obok siłowni plenerowej i placu zabaw, a następny już po przebiciu się przez Puszczę Kampinoską w Leoncinie przy siłowni plenerowej i placu zabaw. Obrodziło tymi siłowniami.

Przy okazji rzut okiem na kościół w tymże Leoncinie, czy nie ma pocisków...jesteśmy na przedpolach Twierdzy Modlin, a kościół w czasie którejś z wojen był poważnie zniszczony (kiedyś oglądałem zdjęcia z odbudowy, wywieszone w kruchcie). Pocisków jednak nie ma.



Jest też pomnik z tablicą, która formą jest bardzo podobną do takich upamiętnijących poległych w wojnie polsko-bolszewickiej (link), może i tu kiedyś taka była?




Prze most ekspresówki przebijamy się przez Wisłę



Jakiegoś zejścia, czy zjazdu z kładki pieszej nie ma... na szczęście jest wyrobiona ścieżka. Tutaj już robi się gorąco, więc przebieram się na wersję light, zostaję w sandałkach, krótkich spodenkach i koszulce bez rękawów.



W Zakroczymiu dawno nie byliśmy... to znaczy w ostatnich latach przejeżdżaliśmy tędy, ale spieszyliśmy się do Modlina na pociąg, więc nie było okazji zwiedzać.  Dziś trochę czasu tu poświęciliśmy na fotostopy i keszowanie.

Pomnik-latarnia na Rynku, upamiętnia Powstańców Styczniowych, choć po od budowie nie tylko... na szybkach latarni herby Zakroczymia, ziemi zakroczymskiej, rewers i awers orderu Gwiazda Wytrwałości - odznaczenia ustanowionego w 1831r. w Zakroczymiu, jednak jako odznaczenie państwowe nie zostało wtedy nikomu przyznane. Z opisu w wiki: od 1981 odznaczenie prywatne nadawane przez bliżej nieokreśloną kapitułę.






Zjeżdżamy do kościoła




Znajdujemy tu wmurowane dwie kule armatnie i żarno





Kamieni wmurowanych jest więcej, ale już nie w tak eksponowanych miejscach, a poza tym już nieregularne.



Jeszcze stopik przy kościele przyklasztornym





I na kwaterze z 1939





I rypiemy dalej na północ... uwaga na nisko latające samoloty, przejeżdżając przez wiadukt obowiązkowo schylić głowy!



Kolejne pole z dyniami



Powoli dobijamy do Wkry, ale choć jedziemy wzdłuż niej, to jeszcze jej nie widzimy. Pomnik w Borkowie upamietniający poległych w wojnie polsko-bolszewickiej i bitwę warszawską (tutaj toczyły się walki na przeprawach). W okolicy jest też na cmentarzach trochę kwater wojennych z tego okresu, ale w końcu o żadną nie zahaczyliśmy.

Powiększenie po kliknięciu w fotkę.



No i jest Wkra, przejeżdżamy na drugą stronę, Generalnie okolica trochę turystyczno-letniskowa - kajaki, domki letniskowe, ośrodki itp.



Niebieskie kajaki... te czerwone zaś, to chyba przewodnickie.




Zielona konkurencja.



Wjeżdżamy do Cieksyna, który jest w bok od Wkry (ale blisko)




Przy przystanku trafiamy na pierwszą z rzeźb ze szlaku kolorowych drzew (drzewo pomarańczowe -  tabliczka)




Sam przystanek też całkiem ładny




A tak wygląda rozkład jazdy - zdziwko, co? Powiększenie po kliknięciu w fotkę.



A teraz kościół - a w nim 5 pocisków artyleryjskich (czerwone kółka) i dwie kule armatnie (fioletowe).




Poniżej na fotce zniszczenia w czasie I wojny światowej... zdaje się że walki w tym rejonie mogły się toczyć jakoś w okresie lipiec-sierpień 1915, bo zdaje się że wcześniej front był za Ciechanowem. No i potem w 1920.




Pociski wmurowane ścianie południowej i zachodniej są dużego kalibru, cylindryczne, przy czym jedne ma otwór po zapalniku dennym, czyli umieszczonym z tyłu, a nie na czubku.




Kule armatnie sa od strony północnej, wmurowane w szkarpy dzwonnicy.




Rzut obiektywem do środka.



Ta chałupa, to chyba coś w rodzaju domu kultury




Drzewo turkusowe, wszystkie tabliczki są mniej lub bardziej uszkodzone... na szczęście same rzeźby są nieco bardziej odporne.




Rzeczka Nasielna, dopływ Wkry (Nasielna - tablica informacyjna), a obok mostku strażnik.





Linia kolejowa Nasielsk - Sierpc... już pierwszy rzut oka wystarcza, żeby wyjaśnić dlaczego na tej trasie kursują szynobusy.

Przypomniał mi się wierszyk wypisany na stacji Sułkowice, ale pasowałby i tutaj:
Cztery słupki, dwie tablice
To jest stacja Sułkowice





Drzewo cytrynowe, a że stoi  przy torach, to pień jest z szyn kolejowych (tablica). Na czwarte drzewo nie trafiliśmy, ale też nie mielismy czasu, żeby objeżdżać wzdłuż i wszerz całą wieś.



Wracamy tym samym mostem na drugą stronę Wkry i nieco oddalamy się od rzeki. Po drodze mija nas jakiś samochód, jadący jakieś 30km/h (+/-5) z otwartym do góry bagażnikiem, a za nim koleś na kolarce... eee, śrubuje się rekordy na apce?



Kościół w Starej Wronie (w okolicy są jeszcze Nowa Wrona, Wrona i Ślepowrony) a w nim 19 pocisków.





Jeden z otworem po zapalniku dennym, a dwa nawet z zapalnikiem.




Najniżej wmurowany pocisk pomalowany... skwar daje się we znaki i w końcu temu nie zmierzyłem średnicy.



Znów spotykamy linię na Sierpc (tym razem ze strażnikiem), ale teraz ją przekraczamy



Dojeżdżamy do Jońca nad Wkrą. O ile wiedziałem, że w poprzednich dwóch kościołach są pociski, o tyle tutaj nie... ale okazało się, że są dwa z tyłu w mało eksponowanym miejscu.




A na dzwonnicy taka tablica (powiększenie po kliknięciu), Klusce by się spodobała.



Przekraczamy znów Wkrę i oddalamy się od rzeki jadąc do Nowego Miasta.



To kolejny kościół, a obok drewniana dzwonnica





Trochę późno się już robi, no to sprawdźmy która godzina



Sześć pocisków... ten jeden zakończony ściętym stożkiem, to chyba raczej z II wojny światowej (przynajmniej tak mi się wydaje, że takie nie były stosowane jeszcze w czasie I wojny), nad nim nie wiadomo co, ale chyba jakiś częściowo zniszczony. A z tych kolejnych czterech w kształcie walca, trzy niższe posiadają zapalnik denne... niestety wysoko, w cieniu, a lavinka nie wzięła teleobiektywu, więc niestety nie mam dobrego zbliżenia.





Sporo głazów tu wmurowali, a poza tym widać chyba zamurowanie otworów maculcowych.






Postój robimy sobie na Zielonym rynku w wiatce przy placu zabaw i siłowni plenerowej. A na zdjęciach resztki zabudowy małomiasteczkowej zachowanej w tym rejonie.






Orzełek na pomniku na Głównym Rynku.




Nowe Miasto nad Soną (dopływem Wkry)



Cmentarzyk z I wojny pod Nowym Miastem.




Powoli jedziemy szukać miejsca na nocleg... przy szosie trafiamy na taki parking leśny. Miejsce sympatyczne i w odróżnieniu od większości tego typu miejsc, nie jest drewniano-drewniany, a ławki, wiatki są dosyć nowoczesne w formie. No i fajnie wtopione w zieleń, nie jest to wycięty w lesie placyk. Nazwa jest zastanawiająca - Przystajnia Przepitki.

W regulaminie jest zakaz rozbijania namiotu, to jednak nie Norwegia (można natomiast zaparkować przyczepę kempingową na jedną dobę - regulamin), ale nawet jeśli można by było, oraz gdyby pozwalał na palenie ognisk (a jest zakaz), to i tak jak na nasz gust za blisko szosy - raz że hałas przejeżdżających samochodów, dwa ryzyko że wpadnie jakaś imprezowa ekipa, albo co gorsza awanturna. Tak czy inaczej jedziemy dalej i znajdujemy przyjemne miejsce w krzakach.






Trasa biegowa obok parkingu.




  • dystans 4.86 km
  • czas 00:19
  • średnio 15.35 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Z Klu na dworzec

Piątek, 8 września 2017 · dodano: 12.09.2017 | Komentarze 0

Już tydzień temu trudniej się jechało przez miasto ze względu na większy niż w wakacje ruch samochodowy... ale dziś to już jakaś masakra - ruch koszmarny, prawie co skrzyżowanie zatory, a nawet korki (w Żyrardowie!). Widać już ostatecznie pokończyły się wakacje, a szkoła zaczęła na dobre.



Stojaki rowerowe pod stacją - już w momencie ich postawienia było ich za mało (mimo że z drugiej strony budynku są jeszcze wyrwikółka, a za krzakami zadaszone wyrwikółka na starym park&ride). Teraz budują nowe p&r, za torami są już gotowe i też są zadaszone stojaki... tym razem U-kształtne. Po tej stronie jeszcze w budowie i też stojaki.



To nieco poprawi sytuację, ale moim zdaniem nadal będzie za mało - na oko nie zmieszczą się tam nawet wszystkie rowery, które w tej chwili są przypinane gdzie popadnie. Ale to tak jak z samochodami -  im więcej dróg i parkingów, tym więcej samochodów, a im więcej stojaków i ddr-ów, tym więcej rowerów (choć to oczywiście tylko niektóre z czynników).



A na torach mały przegląd taboru - piętrus (tym razem lokomotywa i wszystkie wagony od Bombardiera).




Dwa pociągi z PKP Intercity - klasyczny wagonowy ciągnięty przez EU07, oraz Dart.




Poza tym manewrowała spalinówka w barwach PKP Cargo (SM42)



No, a na koniec podjechał Impuls, do którego upchnęliśmy dziecko i babcię... papa i jedziemy się pakować na weekendówkę.




  • dystans 17.02 km
  • 8.00 km terenu
  • czas 01:09
  • średnio 14.80 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Nagły Wysyp Podgrzybków

Wtorek, 5 września 2017 · dodano: 11.09.2017 | Komentarze 10

Mimo że znów się pokazały grzyby (dzięki deszczowej pogodzie), to jakoś nie było kiedy się wybrać... teraz też za bardzo czasu nie miałem, ale na szybko do żyrardowskiego lasu udało mi się wyskoczyć.  Las mokry po porannym deszczu, w trakcie zbierania też trochę siąpiło, przez to byłem kompletnie sflorzony, a buty suszyłem potem przez dwa dni. Ale było warto - ładną mieszankę grzybów udało się zebrać: Za to grzyby ładnie błyszczały, co trochę pomagało w ich namierzeniu.

- 49 podgrzybków
- 21 czubajek
- 18 zajączków
- 8 maślaków
- 7 kozaków
- 3 surojadki
- 1,5 prawdziwka
- (3 maślaki pstre)



Na dzień dobry, jeszcze nie zsiadłem z roweru, a już trafiłem na takiego prawdziwka - tak zwana podpucha, bo potem prawdziwków mało, a te które były, to starsze i już robaczywe.




Ale głównie były podgrzybki.






Było też dużo czubajek, mogłem zebrać kilka razy więcej, ale tylko symbolicznie co ładniejsze czubki zbierałem, bo w transporcie się łamią, zwłaszcza między twardszymi grzybami.



Całkiem sporo też podgrzybków zajączków - ten pierwszy mnie zaskoczył, taki maluch, myślałem że jakiś blaszkowy, strzeliłem fotkę, zaglądam pod kapelusz... a tam żółte rurki!




Kozaki, od szaro-czarnego po szaro-białe i jeszcze z zielonkawym odcieniem kapelusza się trafiały.




Maślaczki



A, skusiłem się na kilka surojadek... dużo ich było, ale zebrałem tylko trzy ładne, żółciutkie (żółte są co najmniej dwa gatunki - jasnożółty i brudnożółty), sprawdziłem jeszcze  tylko dokładnie, czy nie ma nawet ledwie wyczuwalnego szczypania na języku.



Z nieznanych mi dotąd grzybów - maślak pstry, sztuk trzy. Przynajmniej tak sądzę. Ostatecznie do gara nie trafił, bo jednak miałem cień wątpliwości, a poza tym ponoć smakowo taki sobie.





Kategoria mazowieckie


  • dystans 2.85 km
  • czas 00:11
  • średnio 15.55 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Pierwszy dzień w przedszkolu

Poniedziałek, 4 września 2017 · dodano: 07.09.2017 | Komentarze 3

Pierwszy dzień września odpuściliśmy i przedłużyliśmy Klusce wakacje, ale w poniedziałek już pojechała...

Zaczynamy tradycyjnie jadłospisem i przypomnieniem listy alergenów.



Jeszcze coś dla huanna



Tiaaa, jakżeby inaczej.



Wio koniku!



Improwizowany parking rowerowy (a w tle remont połówki przedszkola).




Wracamy