teczka bikera meteor2017

meteor2017 bs-profil

Hołmpejcz
Wujka To Miego pocztówki zza miedzy
Szef kuchni poleca - placki mniszkowe
Mini Atlas Motyli
Archiwum MfPRDKW
Poczet rowerów
Jakieś tam wykresy

Kalendarium
- 2025, Kwiecień9 - 19
- 2025, Marzec18 - 46
- 2025, Luty12 - 32
- 2025, Styczeń15 - 50
- 2024, Grudzień21 - 69
- 2024, Listopad13 - 25
- 2024, Październik22 - 58
- 2024, Wrzesień16 - 36
- 2024, Sierpień9 - 19
- 2024, Lipiec12 - 32
- 2024, Czerwiec18 - 74
- 2024, Maj12 - 44
- 2024, Kwiecień15 - 56
- 2024, Marzec15 - 43
- 2024, Luty8 - 35
- 2024, Styczeń5 - 14
- 2023, Grudzień9 - 41
- 2023, Listopad10 - 43
- 2023, Październik22 - 106
- 2023, Wrzesień21 - 102
- 2023, Sierpień18 - 81
- 2023, Lipiec14 - 47
- 2023, Czerwiec19 - 74
- 2023, Maj28 - 100
- 2023, Kwiecień23 - 127
- 2023, Marzec16 - 87
- 2023, Luty19 - 99
- 2023, Styczeń17 - 91
- 2022, Grudzień18 - 113
- 2022, Listopad26 - 112
- 2022, Październik31 - 91
- 2022, Wrzesień30 - 114
- 2022, Sierpień22 - 95
- 2022, Lipiec26 - 104
- 2022, Czerwiec30 - 68
- 2022, Maj34 - 136
- 2022, Kwiecień23 - 78
- 2022, Marzec25 - 91
- 2022, Luty20 - 88
- 2022, Styczeń25 - 123
- 2021, Grudzień15 - 110
- 2021, Listopad21 - 64
- 2021, Październik22 - 105
- 2021, Wrzesień18 - 86
- 2021, Sierpień18 - 110
- 2021, Lipiec13 - 62
- 2021, Czerwiec16 - 78
- 2021, Maj23 - 95
- 2021, Kwiecień22 - 124
- 2021, Marzec19 - 95
- 2021, Luty10 - 38
- 2021, Styczeń14 - 63
- 2020, Grudzień15 - 27
- 2020, Listopad15 - 17
- 2020, Październik23 - 19
- 2020, Wrzesień21 - 77
- 2020, Sierpień16 - 82
- 2020, Lipiec18 - 77
- 2020, Czerwiec21 - 84
- 2020, Maj25 - 102
- 2020, Kwiecień28 - 220
- 2020, Marzec27 - 77
- 2020, Luty18 - 40
- 2020, Styczeń9 - 11
- 2019, Grudzień13 - 15
- 2019, Listopad13 - 12
- 2019, Październik22 - 47
- 2019, Wrzesień21 - 46
- 2019, Sierpień21 - 19
- 2019, Lipiec26 - 31
- 2019, Czerwiec27 - 17
- 2019, Maj35 - 48
- 2019, Kwiecień34 - 40
- 2019, Marzec34 - 49
- 2019, Luty29 - 44
- 2019, Styczeń36 - 162
- 2018, Grudzień16 - 22
- 2018, Listopad23 - 5
- 2018, Październik25 - 20
- 2018, Wrzesień21 - 24
- 2018, Sierpień25 - 57
- 2018, Lipiec26 - 59
- 2018, Czerwiec16 - 44
- 2018, Maj20 - 32
- 2018, Kwiecień23 - 66
- 2018, Marzec23 - 66
- 2018, Luty20 - 87
- 2018, Styczeń15 - 74
- 2017, Grudzień19 - 111
- 2017, Listopad12 - 46
- 2017, Październik24 - 49
- 2017, Wrzesień22 - 82
- 2017, Sierpień22 - 64
- 2017, Lipiec19 - 45
- 2017, Czerwiec21 - 60
- 2017, Maj24 - 171
- 2017, Kwiecień20 - 165
- 2017, Marzec17 - 73
- 2017, Luty11 - 46
- 2017, Styczeń17 - 84
- 2016, Grudzień14 - 48
- 2016, Listopad26 - 129
- 2016, Październik20 - 117
- 2016, Wrzesień26 - 103
- 2016, Sierpień37 - 179
- 2016, Lipiec32 - 278
- 2016, Czerwiec30 - 102
- 2016, Maj36 - 127
- 2016, Kwiecień36 - 139
- 2016, Marzec41 - 173
- 2016, Luty31 - 116
- 2016, Styczeń28 - 180
- 2015, Grudzień16 - 118
- 2015, Listopad21 - 82
- 2015, Październik32 - 98
- 2015, Wrzesień21 - 109
- 2015, Sierpień7 - 29
- 2015, Lipiec27 - 86
- 2015, Czerwiec32 - 71
- 2015, Maj25 - 168
- 2015, Kwiecień17 - 113
- 2015, Marzec16 - 88
- 2015, Luty9 - 90
- 2015, Styczeń4 - 22
- 2014, Grudzień19 - 192
- 2014, Listopad18 - 87
- 2014, Październik12 - 96
- 2014, Wrzesień20 - 85
- 2014, Sierpień13 - 26
- 2014, Lipiec12 - 78
- 2014, Czerwiec17 - 89
- 2014, Maj27 - 122
- 2014, Kwiecień17 - 122
- 2014, Marzec9 - 85
- 2014, Luty7 - 69
- 2014, Styczeń5 - 53
- 2013, Grudzień17 - 187
- 2013, Listopad15 - 117
- 2013, Październik20 - 137
- 2013, Wrzesień18 - 162
- 2013, Sierpień16 - 74
- 2013, Lipiec4 - 20
- 2013, Czerwiec12 - 98
- 2013, Maj15 - 55
- 2013, Kwiecień8 - 76
- 2013, Marzec8 - 100
- 2013, Luty5 - 56
- 2013, Styczeń7 - 147
- 2012, Grudzień5 - 38
- 2012, Listopad5 - 127
- 2012, Październik4 - 23
- 2012, Wrzesień4 - 27
- 2012, Sierpień10 - 32
- 2012, Lipiec10 - 23
- 2012, Czerwiec6 - 31
- 2012, Maj17 - 116
- 2012, Kwiecień19 - 106
- 2012, Marzec12 - 79
- 2012, Luty4 - 21
- 2012, Styczeń3 - 37
- 2011, Grudzień3 - 31
- 2011, Listopad13 - 135
- 2011, Październik15 - 121
- 2011, Wrzesień15 - 26
- 2011, Sierpień6 - 9
- 2011, Lipiec14 - 2
- 2011, Czerwiec13 - 83
- 2011, Maj12 - 78
- 2011, Kwiecień9 - 35
- 2011, Marzec2 - 3
- 2010, Listopad1 - 1
- 2010, Październik13 - 14
- 2010, Wrzesień4 - 9
- 2010, Sierpień3 - 3
- 2010, Lipiec6 - 4
- 2010, Czerwiec7 - 3
- 2010, Maj8 - 5
- 2010, Kwiecień9 - 10
- 2010, Marzec1 - 0
- 2009, Grudzień7 - 13
- 2009, Listopad8 - 16
- 2009, Październik11 - 5
- 2009, Wrzesień19 - 21
- 2009, Sierpień18 - 14
- 2009, Lipiec25 - 11
- 2009, Czerwiec7 - 16
- 2009, Maj5 - 12
- 2009, Kwiecień10 - 22
- 2009, Marzec10 - 10
- 2009, Luty5 - 0
- 2009, Styczeń5 - 12
- dystans 20.70 km
- 1.00 km terenu
- czas 01:10
- średnio 17.74 km/h
- rower Srebrny Rower
- Jazda na rowerze
Z Klu na zbiórkę
Sobota, 26 września 2020 · dodano: 28.07.2022 | Komentarze 0
- dystans 58.00 km
- 1.50 km terenu
- rower Srebrny Rower
- Jazda na rowerze
Na wydmy i do biblio
Czwartek, 24 września 2020 · dodano: 28.07.2022 | Komentarze 0
- dystans 17.44 km
- 6.00 km terenu
- czas 01:25
- średnio 12.31 km/h
- rower Srebrny Rower
- Jazda na rowerze
Modlin - Dzień bez Samochodu 2020
Wtorek, 22 września 2020 · dodano: 27.12.2020 | Komentarze 10
Od paru lat regularnie korzystamy z darmowej komunikacji w Dzień bez Samochodu (22.09), by wybrać się na krótszą, lub dłuższą wycieczkę kolejową. Wycieczka jest zwykle na wschód, bo darmowe są przejazdy Kolejami Mazowieckimi, WKD, SKM i ogólnie komunikacją miejską w Warszawie.Jeśli wycieczka jest na zachód, to najdalej do Skierniewic, bo dalej obchodzony jest Dzień Dyskryminacji Pasażerów bez Samochodu - w ŁKA i u wielu innych przewoźników w kraju przejazd jest za darmo, ale tylko dla osób z dowodem rejestracyjnym samochodu. W Warszawie i na Mazoowszu przejazd jest natomiast za darmo dla wszystkich, dlatego zwykle nasza wycieczka obejmuje przejazd przez węzeł warszawski.
Tym razem postanowiliśmy się machnąć z Kluską do Modlina. Najpierw dojazd do Warszawy i przesiadka na Zachodniej - idziemy na peron 8, który jeszcze parę lat temu był osobnym przystankiem kolejowym Warszawa Wola. Jako ciekawostkę dodam, że obecnie (po remoncie kolei obwodowej i dobudowaniu nowych przystanków) nazwę Warszawa Wola nosi dawny przystanek Warszawa Kasprzaka, a Warszawa Kas... a nie, takiego już nie ma. Za to dawny Warszawa Koło przemianowano na Warszawa Młynów, a nazwę Warszawa Koło nosi teraz nowo wybudowany przystanek. Proste, prawda?
W każdym razie z peronu drugiego na peron 8 musimy kawałek przejść.
Peron po remoncie. Akurat stały dwie SKMki.
Czekając na pociąg i słuchając komunikatów z głośnika, wymyśliliśmy kolejowy rap. Zaczęło się od "WuKaDeee" w charakterystyczny sposób przeciąganego (kto był na Zachodniej, to wie o co chodzi), a potem poszły kolejne zwrotki. Oczywiście sam zapis nie oddaje charakteru, trzeba to zaśpiewać... no ale trudno:
WKD, SKM, pospieszne
Koleje Mazowieckie
Elf, Flirt, Impuls,
piętrusy
Kibel, kibel, kibel,
En57!
W końcu przyjechał nasz pociąg, załapaliśmy się na nowego Flirta, którego dostawy do Kolei Mazowieckich trwają od kilku miesięcy.
Jeśli chodzi o przewożenie rowerów, to jest to sześć wieszaków. My oczywiście nie wieszaliśmy, nie będziemy wieszać załadowanych rowerów, nie chcieliśmy zdejmować też sakw, które potem musielibyśmy przy wychodzeniu z powrotem montować. Na szczęście wsiadaliśmy na stacji początkowej i wieszaki nie były zajęte, toteż mieliśmy miejsce na oparcie rowerów... samych rowerzystów też jakoś dużo nie było.
Zresztą niektórzy nie mogli trafić do rowerowego, bo oznaczenie na szybie nie jest zbyt dobrze widoczne z daleka (potem przy innym pociągu widzieliśmy jakąś parę, która wsiadła gdzie bądź, bo nie mogli znaleźć rowerowego). Prawdę mówiąc, teraz w KM najlepiej rowerowo są oznaczone niektóre kible, gdzie są wielkie czarne rowery na malaturze, które są widoczne z daleka (dla przykładu oto foto)
Ewentualnie można jeszcze tutaj wstawić rowery, ale trzeba tam trafić, bo tu już nie ma oznaczeń z zewnątrz.
Część takich Flirtów ma w przyszłości też trafić na naszą trasę, z czego nie jest jakoś zachwycony, właśnie ze względu na rozwiązania dotyczące przestrzeni do przewozu rowerów. Obecnie u nas można spotkać Impulsy (tutaj wpis z opisem i zdjęciami) i są one wygodniejsze dla podróżnych z rowerami. Teoretycznie stojaków jest tyle samo (sześć), ale są one w dwóch miejscach jednostki, więc jest mniejsza szansa że trzeba będzie lecieć do nich przez pół peronu... poza tym są nieco lepiej oznaczone, takie znaczki są na szybach dwóch drzwi w sąsiedztwie stojaków (co ma jednak ten mankament, że nie wiadomo przez które drzwi lepiej wejść). W praktyce w Impulsie da się jeszcze umieścić dodatkowe 1-2 rowery pod stolikiem przy jednym ze stojaków, a ponadto jak nie zaczepiać o stojaki, to w każdej miejscówce da się oprzeć większą ilość rowerów.
Docieramy do Modlina
Widzimy w peronach Elfa, Elfem będziemy wracać. Jest to pociąg lotniskowy, który jeździ z Lotniska Okęcie (im. Chopina) do Modlina, gdzie pod samo lotnisko podwozi ze stacji autobus.
Przed dworcem kolejny pojazd w barwach Kolei Mazowieckich - autobus lotniskowy.
Ruszamy na twierdzę - Brama Ostrołęcka, kiedyś dało się przesmyrgnąć przy niej pieszo lub rowerem, od ładnych paru lat to przejście jest zamknięte, tak więc podjechaliśmy od drugiej strony, wjechaliśmy potem pod górę do wjazdu do twierdzy, a potem zjazd nad rzekę i lądujemy po drugiej stronie bramy.
Kluska się zaciągnęła do Flotylli Wiślanej - w tle Bugonarew (ale według oficjalnego nazewnictwa - Narew) i Most Pancera na niej, most kolejowo-drogowy, który dziś dwa razy pokonujemy pociągiem.
Chomik, albo inna świnka morska na spacerze.
Stacja gołębi pocztowych cały czas jest w remoncie.
Zaraz docieramy do cytadeli (od strony rzeki), którą tworzą koszary - tutaj nad nimi wznosi się Wieża Biała.
Na pierwszym planie elektrownia.
I okolice.
Na brzegu Bogonarwi.
Ziemna zjeżdżalnia.
Muszla szczeżui oblepiona racicznicami.
Jedziemy dalej drogą między koszarami, a rzeką. Koszary mają ponoć długość 2250m i są określane (min na tablicy z fotki poniżej) jako "najdłuższy budynek wojskowy w Europie", a czasem można spotkać nawet twierdzenie że "najdłuższy budynek w Europie"... moim zdaniem to taka gadka turystyczna, bowiem budynek nie ma ciągłości (przynajmniej w części nadziemnej), są dwie przerwy dzieląca koszary na dwie części - południową nadrzeczną i północną. Ta pierwsza ma poniżej kilometra, ta druga ponad.
Nie zmienia to faktu, że koszary są imponująca budowlą, obecnie na odcinku do Bramy Napoleona krzaki zostały wycięte, przez co budynek jest lepiej widoczny.
Tablica (powiększenie po kliknięciu w fotkę). Właśnie takie tablice zostały poustawiane w ostatnich latach w Modlinie w pobliżu niektórych obiektów.
Jest i Brama Napoleona, obok jest zjazd, który prowadził do nieistniejącego mostu prowadzącego na Wyspę Szwedzką.
Nowiutki mura, jest na nim data 2020.
Zejście nad Bugonarew przez kojec/kaponierę Meciszewskiego.
Widok na spichlerz na Kępie Szwedzkiej (Wyspie Szwedzkiej).
W rzekę wybiega ostroga, która oddziela wody Wisły i Budonarwi, łączą się one na końcu ostrogi. Tak właśnie wygląda ujście Narwi do Wisły.
Na pierwszym planie Bugonarew, na drugim na ostrogą Wisła, na trzecim za wyspą reszta Wisły.
Jedziemy dalej wzdłuż rzek - nad nami elewator.
Docieramy do 551 kilometra Wisły.
Podjechaliśmy tu przeserwisować skrzynkę lavinki, bo z logów wynikało, że sporo się tu działo i rzeczywiście, znaleźliśmy skrzynkę w... rękwiczce roboczej, a składały się na nią: nakrętka pozostała z jednej z poprzednich reaktywacji, dwie kinderki i pojemniczek z logbookiem i jakimś fantem. Na pierwszy rzut oka widać było, że skrzynka z historią, zastanawialiśmy się, czy aby tak jej nie zostawić,, ale ostatecznie zainstalowaliśmy nowy pojemnik.
Korzeniowa plątanina.
Nad rzeką
Z lewej Most Pancera na Narwi.
A z prawej most na Wiśle.
Potem wracamy, opuszczamy nadbrzeżną część i wjeżdżamy do centralnej części twierdzy.
Tym razem jedziemy do Bramy Dąbrowskiego, do której prowadził most, a po którym pozostały filary. Okolica została wykoszona z krzaków, dzięki czemu filary są lepiej widoczne, ale niestety straciły też na uroku.
Kiedyś był to tunel ceglano-roślinny, tak jakby ruiny w dżungli. Zwłaszcza jesienią było klimatycznie. Teraz jest jakoś tak... łyso, mogli część zarośli zostawić, ech.
A oto i brama od strony zewnętrznej
I wewnętrznej
Oraz wnętrze bramy.
Przerwa na wątek przyroniczy, spotykamy tutaj ćmę, która nazywa się: Szczerbówka ksieni
Szlaki, drogowskazy... ależ tu się turystycznie zrobiło, kiedyś sami musieliśmy odnajdywać drogę do odpowednich miejsc i wyszukiwać ich nazwy.
Początkowo jeździliśmy po twierdzy na takiej mapie, która nadawała się na dojazd do Modlina, ale po samej twierdzy trzeba było trochę pobłądzić.
Później jak dorwałem dokładniejszą mapkę, sprawa już była prostsza (zwłaszcza że i w samej twierdzy nieco się orientowałem).
Brama Północy (a za niej wieża z zabudowań koszar).
Żeby pokazać czym była początkowo jazda po Modlinie bez mapy, wspomnę że kiedyś podczas wycieczki ze znajomymi, dojechaliśmy do bramy właśnie od tej, zewnętrznej strony, a po drugiej stronie zobaczyliśmy kompleks koszar. Więc przeciągnąłem całą grupę (z rowerami) przez górę bramy - górą. Tak więc należało najpierw wrypać ostrą skarpą na szczyt bramy (wejść jak wejść, ale wciągnąć te kilka rowerów, to nie była prosta sprawa), a potem zrypać się z drugiej strony, po to by kilka chwil później odkryć, że niepotrzebnie się tam wspinaliśmy, bo naokoło biegła droga.
Widok z bramy na koszary.
Rawelin przed bramą, osłaniający ją przed bezpośrednim atakiem.
A w środku bramy... czyżby portal-teleporter do stolicy?
Tym razem nie pokonujemy trasy wsponaczkowej, tylko objeżdżamy drogą i trafiamy do Bramy Kadetów (brama w pierścieniu koszar, wiodąca na dziedziniec).
Tu się zrobiło jeszcze bardziej urystycznie ( ludzi było najwięcej na naszej dzisiejszej trasie).
Przebudowana prochownia, ale nie udało się zajrzeć do środka, bo czynna tylko w weekendy.
Przed nią ławki, które mają chyba udawać okopy... no, gdyby były głębsze.
Na górze taras widokowy.
Pamiątkowa
- O, jaki mały czołg.
- lavinka, to jest tankietka.
- Ma lufę? Ma! No to czołg.
- Taki kieszonkowy czołg to się nazywa tankietka.
Jak jest czołg, to obowiązkowo trzeba wejść na lufę, a jak jest tankietka, i taka lufa karabinu maszynowego, to przynajmniej Offca wejdzie (w przypadku Offcy, przynajmniej nikt nie wyskoczy "złaźcie z tego czołgu", co nam się nieraz zdarzało).
TK-1? TK-1 do był prototyp i do tego otwarty od góry, do seryjnej produkcji weszła TK-3 (z zabudowanym nadwoziem) i to miała być raczej rekonstrukcja właśnie TK-3, ale jeśli rekonstrukcja różnych elementów jest równie wierna jak nazwy...
Brama Poniatowskiego
Zachodni kraniec koszar z Wieżą Czerwoną i kolekcją betonowych zapór przeciwczołgowych.
Mała figurka Baśki Murmańskiej, niedźwiedzicy który trafiła do Modlina z żołnierzami z Murmańska.
Kluska zachwyciła się małą Basią.
To był czas się zbierać na pociąg, powoli zbliżał się zmierzch, po drodze na dworzec odwiedziliśmy jeszcze dużą Baśkę pod CITem.
W rejonie dworca, ponieważ mieliśmy zapas do pociągu, to obfociłem min. NMkę, czyli Nowodworski Rower Miejski (Modlin administracyjnie jest częścią Nowego Dworu Mazowieckiego).
Nieco krzywe stojaki rowerowe (w tle dwóch chłopaków zwracających NMkę).
A przy samej kładce na peron - samoobsługową stację naprawczą.
Części narzędzi już brak.
Tak jak wspomniałem wracaliśmy Elfem, w którym jest niewiele miejsca na rowery - te trzy wieszaki.
Jeszcze przesiadka na Wschodniej i jesteśmy w domu.
- dystans 16.67 km
- 2.00 km terenu
- czas 00:58
- średnio 17.24 km/h
- rower Srebrny Rower
- Jazda na rowerze
Leśno-szałasowo-namiotowo-grzybowo
Niedziela, 20 września 2020 · dodano: 05.10.2020 | Komentarze 12
Wypad z Kluską do lasu, do jednej z naszych miejscówek szałasowych, a dokładnie miejscówki głazowo-szałasowej.Kluska obowiązkowo ze swoim nowym namiotem i sama go rozbija.
No, prawie sama:
- Potrzymaj no mi maszty.
Stary dowcip przy rozbijaniu namiotu (wymyślony na jakimś wyjeździe kilkanaście lat temu):
- Masz ty śledzia?
Jeszcze tylko narzucić tropik, położyć instalacje (tym zajmuje się owca):
Elektryka prąd nie tyka,
A jak tyknie, to elektryk fiknie.
Inspekcja skrzynki - pilnuje jej pomrów. Tak w ogóle to jest świetna miejscówka dla miłośników ślimoli, przy lub na skrzynce zawsze się znajdzie jakieś pomrowy.
O tej porze roku obowiązkową pozycją w lesie są grzyby, dziś zebrałem symboliczne ilości (dorzucę do prawdziwków zebranych dzień wcześniej):
- 2 kozaki
- 2 kurki
- 2 czubajki
- 1 prawdziwek
Kozaki
Kurki
Czubajka (muchomor rdzawobrązowy)
Nie zbierałem surojadek, czyli gołąbków:
O, a ta jak się zamaskowała.
Szwarcgołąek... nie mam pewności, czy to na pewno jest gołąbek, bo dokładnie nie sprawdzałem.
W temacie czarnych charakterów - lejkowiec dęty (jadalny).
I jeszcze czarny żołądź.
Tęgoskór
kolonia trującej maślanki
Kolekcja muchomorów, Kluska bardzo się ucieszyła ze znalezienia muchomora czerwonego, co by nie mówić, jest to bardzo ładny grzybek.
I jeszcze taki (zazwyczaj nie bawię się w dokładną identyfikację muchomorów, niektóre są zbyt podobne), może to być muchomor plamisty (trujący, czy twardawy (jadalny, albo jeszcze inny.
To też chyba jakiś muchomor.
A tego znam dobrze - muchomor zielonawy (sromotnikowy).
A to nie pamiętam jak oceniłem na miejscu, czy bardziej jako muchomor sromotnikowy, czy cytrynowy.
I jeszcze taki grzybek z "ogródka grzybowego" przy szałasie.
- dystans 44.00 km
- 8.00 km terenu
- rower Srebrny Rower
- Jazda na rowerze
Wysyp prawdziwków
Sobota, 19 września 2020 · dodano: 03.10.2020 | Komentarze 7
- prawdziwki - 92- zajączki - 8
- kanie - 5
- kozaki - 4 (2 czerwone, 2 brązowe)
- podgrzybki - 1
Rekonesans w lesie przekonał mnie, że grzyby w lesie są, tak więc nie przegapiłem całkiem wrześniowej pogody grzybowej. Pojechałem więc dalej na większe grzybobranie. Na dróżce wiodącej w moje ulubione rejony grzybowe, spotkałem jadącego z naprzeciwka starszego pana, który miał w koszu czubato podgrzybków. Z jednej strony to dobra wiadomość, bo oznacza że grzyby faktycznie są, a z drugiej... mógł ogołocić którąś z moich miejscówek (aczkolwiek wyglądało raczej na to, że wcześniej skończyło mu się miejsce, niż grzyby w lesie).
Początkowo grzybobranie przebiegało bez rewelacji - parę prawdziwków (same łepki, bo nóżki robaczywe), trzy kozaki, symboliczny podgrzybek, kilka zajączków (nierobaczywych!), ze dwie-trzy kanie.
kozaki
zajączki
Taki o grzybek... kiedyś go chyba nawet identyfikowałem, ale nie pamiętam co to.
kania
Trafiam w dwóch miejscach na spore ilości opieniek. Mam zamiar wrócić po nie i osobno zebrać te ładniejsze łebki do marynowania... ale na koniec jestem tak obładowany, że nie wiem czy bym się zabrał z nimi... a nawet jeśli, to stwierdziłem, że nie dam rady obrobić się z tymi grzybami i zostawiam opieńki w lesie.
I tak sobie zbieram, wpadają kolejne prawdziwki, mam ich już ze 16... WTEM! Trafiam na miejsce, gdzie w promieniu kilku-kilkunastu metrów zbieram 30 prawdziwków (po odrzuceniu tych robaczywych), spora część nawet ze zdrowymi trzonkami.
Dalej już prawie same prawdziwki - po zajączki się nawet nie schylam (i tak większość robaczywa), znalazłem jednego kozaka, kilka kań... a prawdziwków luzem rosnących nieco ponad 20. Poza tym trafiam na dwa kolejne zgrupowania - w drugi 8,5, a w trzecim (zdjęcia poniżej) 17 sztuk. Ponad połowę prawdziwków zbieram w tych trzech miejscach.
Na koniec jeszcze pół garstki jeżyn.
Wydaje mi się, że mamy już wyłonionego Grzybiarza Roku 2020 - otóż pewien pan z miasta Łodzi (nie huann), który twierdził że dobrze zna się na grzybach, postanowił spróbować muchomora sromotnikowego (zielonawego), żeby porównać z kanią. Zjadł trzonek muchomora i oczywiście wylądował w szpitalu z zatruciem. Przeżył tylko dlatego, że pomylił muchomory i zamiast zielonawego zjadł plamistego.
Nie wiem, czy ta wiadomość jest prawdziwa, ale jest tak absurdalna, że jest to nawet możliwe... nie wiemcz czy jakiś dziennikarz by coś takiego wymyślił. Swoją drogą ciekawe dlaczego trzonek? Może znalazł informację, ze najwięcej toksyn jest w kapeluszu? Ale taka próba nie ma sensu o tyle, że trzonek może się różnić smakiem od kapelusza... no, ale kto by wymagał logiki od kogoś kto celowo zjada muchomora sromotnikowego.
Inna sprawa, że powtarzana jest bzdura o tym, że muchomor zielonawy jest podobny do kani i z nią mylony... moim zdaniem jest to niemożliwe i jeśli jest mylony, to gołąbkami (tymi zielonymi), ponoć też z gąskami, czy z pieczarkami (jak młody i słabo wybarwiony). Wydaje mi się, że ten mit jest wręcz szkodliwy, bo ludzie co najwyżej słyszą że jest podobny do kani... a powinno być trąbione z jakimi grzybami najłatwiej go pomylić ( taka informacja jest dostępna, ale dużo rzadziej), zwłaszcza że to najbardziej niebezpieczny grzyb w Polsce.
A z czym można pomylić kanię? Na przykład z muchomorem czerwieniejącym (jadalny), fotka poniżej)... do muchomora czerwieniejącego jest podobnym kilka innych muchomorów (faktycznie trujących), więc od biedy i z kanią można je ewentualnie pomylić (choć trzeba się słabo znać na kaniach, bo znając jej cechy charakterystyczne, naprawdę trudną ją z czymkolwiek pomylić... albo kosić grzyby zupełnie bez sprawdzania).
Można też pomylić z czubajką czerwieniejącą (też jadalna).
Ale z muchomorem sromotnikowym? Nawet biorąc pod uwagę, że wygląd grzybów jest bardzo zmienny w obrębie jednego gatunku, to co najwyżej z gąskami i gołąbkami można go pomylić (zwłaszcza młode egzemplarze).
A na koniec mała zagadka - kania, czy nie kania?
- dystans 25.50 km
- 10.50 km terenu
- czas 01:14
- średnio 20.68 km/h
- rower Srebrny Rower
- Jazda na rowerze
Krótki wypad do lasu
Piątek, 18 września 2020 · dodano: 29.09.2020 | Komentarze 6
- 7 kań- 4 maślaki
- 3 czubajki
- 2 kurki
- 1 łepek prawdziwka
Taka tam rundka po pobliskim lesie, a przy okazji zobaczyć jak sytuacja z grzybami... nie miałem ostatnio czasu wybrać się na grzyby, a ostatni deszcz padał chyba ze dwa tygodnie wcześniej, w lesie zaczęło się robić sucho i obawiałem się że już nie załapię się na grzyby.
Rekonesans wykazał, że coś tam jest - szczególnie z kań się ucieszyłem. Jeśli chodzi o resztę, to za mało by cokolwiek z nich zrobić, ale coś tam jest, zatem można wybrać się gdzieś dalej i dozbierać, bo tutaj więcej grzybiarzy niż grzybów.
Kanie na kolację i śniadanie
Maślak
Kurki
Prawdziwek
Zajączek (wszystkie zajączki były robaczywe)
Gołąbki
Jakaś purchawka
No i muchomory
Żeby nie było, że we wpisie same grzybki
- dystans 54.72 km
- 8.00 km terenu
- czas 03:39
- średnio 14.99 km/h
- rower Srebrny Rower
- Jazda na rowerze
Kazimierzowanie 4: Powrót z martwą ryjówką
Czwartek, 10 września 2020 · dodano: 28.09.2020 | Komentarze 9
Wracamy do Dęblina na pociąg. Zanim jeszcze wyjedziemy z Kazimierza, postój przy kołach łopatkowych statku wiślanego "Traugutt". Widzieliśmy je już na wjeździe, a że postawione w 2014, więc podczas naszych poprzednich wizyt jeszcze ich nie było. Postanawiamy więc zrobić stopik podczas wyjazdu.Tablica z gatunku tych, co trudno z nich cokolwiek odczytać i nie da się zrobić zdjęcia, by wszystko było widać.
Zadanie dodatkowe - policzenie łopatek.
Obok jest skrzynka, ale nad Wisłą, po drugiej stronie szosy. Nazywa się "pomnik portu" i początkowo nie wiemy, czy chodzi o koła łopatkowe, czy rzeźbę przy bulwarach... w każdym razie, rzeźbę zinterpretowaliśmy jako "Kazimierz Wielki na kajaku". Ponadto wymyśliliśmy dowcip:
- Dlaczego deptaki nad brzegiem akwenu nazywa się bulawarami?
- ?
- Bo w czasie powodzi są to bul-bul-bulwary.
Jedziemy dalej, rzucając okiem i obiektywem na spichlerze z tej strony Kazimierza. Dwa są w remoncie (w tym Muzeum Przyrodnicze, które z tego powodu jest nieczynne).
W Bochotnicy korzystamy z obczajonego wcześniej skrótu i tutaj postój na kładce, bo można puszczać różne rzeczy z nurtem rzeczki.
Rypiemy na Puławy śmieszką wzdłuż wału... pod wiatr. Ja tam walkę z wiatrem wygrywam, ale lavinka zostaje sporo z tyłu.
WTEM! Martwa ryjówka! Znalezienie tej ryjówki było jednym z najważniejszych wydarzeń wyjazdu.
Inne ryjówkowate wykluczyliśmy - rzęsorek rzeczek raczej nie, bo zbyt daleko od wody (w domu dodatkowo sprawdziliśmy, że jest większy). Kluska wykluczyła zębiełka:
- Czy ma czerwone zeęby na końcu?
- No, takie brązowe.
- W takim razie jest to ryjówka malutka lub aksamitna, bo one mają czerwone zęby, a zębiełek białawy ma całe biiałe.
- ???
Kluska miała rację. Otóż czytaliśmy aktualnie komiksy z serii "Saga o ryjówce", gdzie było sporo informacji o ryjówkowatych wplecionych w treść, a na końcu jeszcze trochę ciekawostek. No i tam było, że ryjówki mają czerwonawe końcówki zębów, bo są w nie wbudowane związki żelaza, żeby się zbyt szybko nie ścierały.
W domu z poniższego zdjęcia oszacowaliśmy długość ryjówki i wyszło nam, że raczej malutka (aczkolwiek rozmiar nam wyszedł taki, że stuprocentowo aksamitnej nie możemy wykluczyć), czyli najmniejszy ssak Polski!
Naszym zdaniem ta ryjówka nie zjadła śniadania i bam! Jest martwa!
Oto wspomniane komiksy Tomasza Samojlika (jednego z ulubionych ostatnio rysowników Kluski). Już z samych tytułów można się nauczyć jakie ryjówkowate występują w Polsce, a z samej lektury także o innych zwierzątkach - oprócz norek amerykańskich są też tchórz, gronostaj, wydra, łasica, koszatka, norniki... czy żółw błotny i inne.
A tu rysunki Kluski (skopiowane z komiksu przy pomocy kalki) bohaterów z rodziny ryjówkowatych.
Wracamy z dygresji i wycieczki w krainę książek, i dojeżdżamy do Puław. Przejeżdżamy pod mostem. Zacytuję sam siebie z wpisu na sąsiednim blogu pocztówkowym - Most w Puławach (ewidentnie nawiązywałem do informacji o zamku w pierwszej księdze Tytusa):
"Stalowy most drogowy na Wiśle w Puławach
- 1934 - wybudowany
- 1939 - zniszczony
- 1942 - naprawiony
- 1944 -wysadzony
- 1949 - odbudowany
Zwiedzanie w godzinach 0-24 przez cały rok. Bilet Normalny 10zł, Ulgowy 6zł, wstęp wolny w poniedziałki, wtorki, środy, czwartki, piątki, soboty i niedziele"
Jedziemy na punkt widokowy, by urządzić sobie porządny postój. Sześć lat temu odwiedziliśmy to miejsce, więc może zapodam znów parę zdjęć - aktualne i archiwalne.
Zdjęcie archiwalne - wykonane 5 minut wcześniej.
Wyścigi na schodkach.
Górny pokład punktu wid... eee, znaczy naszego statku. A właściwie, to mostek kapitański.
A to dziób naszego statku (z prawej wejście do portu.
Kapitan Kluska na posterunku. Ponieważ mamy dosyć szczupłą załogę, kapitan jest jednocześnie sternikiem, lavinka jest majtkiem i ma wysokie stanowisko w bocianim gnieździe, a ja jestem kukiem.
Inny widok na nasz okręt.
Dziś silny wiatr, nad Wisłą wieje solidnie, a na punkcie widokowym to wichura taka, że ho, ho... normalnie z dziesięć w skali Beauforta... no może dziewięć. Po jakimś czasie przenosimy się głębiej do portu na hamaki.
Ale jak jest dziesiątka (czy dziewiątka), to i w tych hamakach nieźle buja.
Mamy tam bliskie spotkanie z pająkiem z rodziny skakunowatych (rzeczywiście skakał!), ten słodziak to prawdopodobnie pyrgun nazielny.
A w porcie - tym się kiedyś woziło turystów po Wiśle.
A tym się wozi teraz.
Za Puławami mamy następujące opcje:
- rypać kilka kilometrów wojewódzką i dopiero dalej odbić w drogą dochodzącą do szlaku wzdłuż torów (ta wojewódzka jest koszmarna, naprawdę nie mamy ochoty nią jechać),
- najpierw dobić do torów, potem kawałek szlakiem wzdłuż nich, przy torach odbić do wojewódzkiej, nią ze 2km i powrót do torów (dodatkowy dystans, a i tak na koniec rypanie wojewódzką).
Ostatecznie decydujemy się jechać tak jak poprzednio, przebijając się przez skład kruszyw, który zatarasował szlak. Jest o tyle lepiej, że minęło parę dni od deszczy i jest mniej błota... tyle że pechowo trafiamy na manewrującą wywrotkę, ale jakoś udaje się ją w końcu ominąć. Uff, najgorszy odcinek za nami.
Jedziemy wzdłuż torów, więc jest trochę trainspottingu. Oto nowy nabytek PKP Intercity - Griffin od Newagu, na tej trasie łatwą tę lokomotywę spotkać, bo widzimy ją kilka razy (chyba co najmniej ze trzy).
Kibel w barwach Polregio.
Takie cuś.
ET41, już wcześniej go widzieliśmy, gdy nas mijał a teraz my go mijamy.
Dojeżdżamy do stacji Gołąb, gdzie obowiązkowy stopik przy przejeździe, który robi PING!
Znów mija nas ten ET41
Pociąg do Dęblina, czyli kibel (zmodernizowany) w barwach lubelskich.
Wieprz... jak przejeżdżaliśmy tu trzy dni wcześniej, przypomniałem sobie nasz dowcip o Wieprzu, ale teraz sobie przypomniałem, że miał on jednak nieco inne brzmienie, a ja go przekręiłem. Powinno być tak:
- Czy Wieprz chrumka?
- Nie, Wieprz kumka.
Mniej więcj w rejonie Wieprze Kluska sobie przypomniała piosenkę z obozu, którą sąsiedni podobóz śpiewał przy posiłku. Dalej jedziemy ze śpiewem na ustach (na melodię "Morskich opowieści"):
Dżem, dżem, zupa mleczna,
Dżem, dżem, pasta jajeczna,
Dżem, dżem, serek topiony,
Ja to wszystko zjem mniam, mniam, mniam!
Tak dojeżdżamy do Dęblina i zwiedzamy Fort Mierzwiączka:
Znajdujemy taką oto gąsienicę.
Dziś z lotniska mniej lata, ale latają chyba te same co poprzednio, tylko zdecydowanie rzadziej, oraz takie coś... wydaje mi się, że to M28 "Bryza".
Docieramy do Dęblina - oto nasz kibel. Ogólnie ten rejon zyskał u nas przydomek Kraina Kibli, a to dlatego że wszystkie stojące w Dęblinie pociągi osobowe były kiblami (z/do Warszawy, do Radomia, Do Lublina). Na trasie do Lublina też widzieliśmy same kible.
Trafiamy na modernizację EN57AL, ten kibel (jak i niektóre inne) ma najlepsze w Kolejach mazowieckich oznaczenie przedziału rowerowego, widoczne z daleka, a nie jakieś białe na szybce, które nie tak łatwo wypatrzeć, gdy wjeżdża na peron. Poza tym w odróżnieniu od niektórych modernizacji nie zlikwidowali tu jednego rowerowego i ma go nadal na obu końcach. Co prawda jeden jest mały (ten na fotce), ale jest... drugi jest obszerniejszy.
No i tyle, podsumowując największymi atrakcjami wyjazdu były:
dzień 1: przejazd który robi PING!
dzień 2: taczki
dzień 3: kałuża w kamieniołomie
dzień 4: martwa ryjówka
Kategoria lubelskie, weekendówki
- dystans 9.42 km
- 6.00 km terenu
- czas 00:45
- średnio 12.56 km/h
- rower Srebrny Rower
- Jazda na rowerze
Kazimierzowanie 3: Pętelka o żenującym dystansie
Środa, 9 września 2020 · dodano: 27.09.2020 | Komentarze 6
Wiemy już, że wyciągnąć Kluskę z taczek na spacer po Kazimierzu nie będzie łatwo. Toteż z rana, gdy idę do sklepu, robię rundkę po mieście w poszukiwaniu zadań do wykonania... to właśnie wczoraj się podobało Klusce i podobała jej się perspektywa wykonania kolejnych zadań do skrzynki wirtualnej w Kazimierzu. Tyle że zadania były trochę nudne - poza znalezieniem napisu na belkach studni na rynku, trzeba było sobie zrobić zdjęcia przy kilku obiektach, dlatego postanowiliśmy dołożyć kilka własnoręcznie wymyślonych, ciekawszych zadań. Poza tym na spokojnie oglądam kościoły w poszukiwaniu pocisków (bo potem z Kluską nie miałbym głowy dokładnie obejrzeć dookoła i mógłbym jakiś zakamarek pominąć).Ruszamy więc na przedpołudniowy spacer - klasztor.
Tutaj zadanie - policzyć drewniane schody wiodące do kościoła. Rzeczywiście jest ich 60 jak piszą w przewodniku.
Na szczycie jest nawet ławeczka, na której można przysiąść i zapisać wykonanie zadania z wynikiem.
Tutaj znalazłem też pocisk nad wejściem do kościoła (ta lokalizacja była tylko do potwierdzenia, bo znalazłem o nim wzmiankę na jakimś forum, tylko że nie znalazłem zdjęcia na którym by był).
Fotka z Offcą i widokiem na Kazimierz.
Kolejne zadanie - spisać numery z tabliczek ze starych domów, umieszczonych na małej drewnianej galeryjce przy Plebance.
Idziemy na rynek - fotka poranna i podobny kadr z czerwcowego weekendu kilkanaście lat temu.
Tu mała dygresja - celowaliśmy z tym wypadem w środek tygodnia, bo choć już po wakacjach, to w weekend można się spodziewać sporo ludzi (zwłaszcza przy ładnej pogodzie), a nie chcieliśmy być zadeptani. Z rana było przyjemnie, w ciągu dnia jak na nasz gust trochę za dużo ludzi, ale do przeżycia. W Kazimierzu byłem kilkanaście lat temu w lutym i było ok, ale jak przejeżdżałem później w jakiś czerwcowy weekend, to czym prędzej stąd uciekłem (a dlaczego - widać na dolnym zdjęciu).
Z cyklu kazimierski kanon - manierystyczne kamienice:
- Kamienica Celejowska
- Kamienice Przybyłów
No i jesteśmy na rynku.
Zadanie z wirtuala - zrobić sobie zdjęcie z psem Werniksem... ale mu pysk wygłaskali.
W pobliżu znajdujemy mozaikowego kota i tu kolejne zadanie - policzyć w ilu kolorach są kafelki, osobno w połówce niebieskiej i żółtej.
Widoczny na zdjęciach z rynkiem kościół farny. Tutaj zadanie - znaleźć pośród wmurowanych epitafió takie z czaszką i spisać z niego rok.
Pocisk w pobliżu wejścia do kościoła. Tego nie miałem wcześniej wstępnie namierzonego.
Aha, w kościele św. Anny nie wypatrzyłem żadnego wmurowanego pocisku.
Cmentarz za farą i widok na zamek.
Wbijamy się na zamek, wstęp płatny (bilet obowiązuje na zamek i basztę), jak byłem kilkanaście lat temu to się wchodziło bez opłat, przynajmniej poza sezonem... teraz już nie da rady, bo zamontowana brama i jak kasa zamknięta to się nie wejdzie (na basztę już poprzednio nie dało się dostać). Teraz to i na Górę Trzech Krzyży wstęp jest płatny.
Zwiedzamy zamek... eee, jakoś nowe te ruiny, chyba je ostatnio rozbudowali, a jednocześnie w połowę dziur się nie da się teraz wejść, bo zamknięte kratami, zaś mostek króciutki i niewiele rekompensuje. Poniżej pary zdjęć, drugie sprzed kilkunastu lat.
Idziemy na basztę - widoczek na zamek i miasto.
Kluska nadaje sygnały, nie ma najważniejszego, więc nie wiadomo czy na dole zrozumieją Kluskę nadającą "Przyślijcie więcej jedzenia!".
Zrozumieli - rodzice stanęli na wysokości zadania taszcząc pełne plecaki żarcia na drugie, trzecie i czwarte śniadanie (ewentualnie pierwszy, drugi i trzeci przedobiadek).
Tutaj zadanie - zmierzyć obwód baszty... nie udało się zmierzyć tej węższej części, bo z drugiej strony jest za wysoko, ale to rozszerzenie przy ziemi na ok. 35m. Mieliśmy za krótką miarkę i sznurki by spuścić je z góry i zmierzyć wysokość. Przy okazji znaleźliśmy jakieś skamieniałości w jednym z wapieni budujących basztę.
To tyle jeśli chodzi o Kazimierz z buta. Jak się obrobiliśmy na miejscu, to jeszcze popołudniu ruszyliśmy na rowerową pętelkę po najbliższej okolicy. Najpierw ruszamy na kamieniołom opoki, tylko którędy?
Hmmm, na Kraśnik będzie dobre 8 kilometrów (z buta to będą 103 minuty).. Kierunek z grubsza dobry...
W zasadzie są trzy opcje:
- ulicą, która jest brukowa
- bulwarem, który jest chodnikiem z wyoblonej kostki po wale, mimo niedużego ruchu i tak trzeba się czasem mijać z pieszymi (a to formalnie nie jest cpr, tylko bulwar pieszy (ale z braku dobrych opcji, rowerzyści z niego korzystają)
- gruntówą przy wale
Wybieramy opcję numer 3. Gruntówa taka sobie, do tego trzeba slalomować między wielkimi kałużami po ulewie sprzed półtora dnia (na szczęście, gdy kałuże zaczynają obejmować całą drogę i nie da się ich ominąć, jest już objazd przez kamieniołom). Jak dojeżdża do nas ulica z opcji nr 1 (przy spichlerzu z kostki), to wjeżdżamy na bruk... decydujemy się wbić na bulwar, ale z góry widzimy, że z góry nawierzchnia się poprawia (znaczy bruk przechodzi w kostkę). Tak więc wracamy się przetyrtać brukiem te 100m z hakiem, potem kostką, znów gruntówa i kamieniołom.
Po drodze skrzynkujemy i zwiedzamy - z ruin spichlerza Kluski nie da się wyciągnąć, taka fajna miejscówka w oknie.
Przy okazji w gruzie znajdujemy pierwszą skamieniałość - takiego oto ślimaczka.
Docieramy w końcu do kamieniołomu.
lavinka zostaje na dole pilnować rowerów (ale też robi wycieczkę z poziomu o na poziom 1 kamieniołomu), my zaś idziemy w kamieniołom na wycieczkę, na poziom 2 lub nawet 3.
Małe i odpowiednio płaskie kawałki opoki dosyć łatwo połamać, co prezentujemy na poniższym obrazku.
Ostrożny powrót.
Przy okazji znalazło się trochę górnokredowych skamieniałości - głównie małże
Ale też kolejny ślimak
Takie cusie
A to wygląda jak kość, Kluska stwierdziła że na pewno dinozaura. Niech więc będzie, że jest to fragment żebra dinozaura... no, plezjozaura.
A potem Kluska odkryła kałużę... a przy niej wapienne błotko, miało naprawdę fajną konsystencję.
A potem... tak, przyjechaliśmy do innego województwa, by bawić się w kałuży i rzucać do niej kamienie. Tutaj spędziliśmy sporo czasu.
W końcu podjechaliśmy rzucić okiem na prom, który tak rzęzi, że słyszeliśmy go z kamieniołomu.
Tablica z cennikiem (Kluska oczywiście musiała cały przeczytać... na głos). Poniżej wklejam cennik sprzed kilkunastu lat (powiększenia tablic po kliknięciu w fotki).
No a potem trzeba się wrypać betonką z doliny Wisły na Wyżynę. Jak już się wypłaszczyło, to nawet zaczął się asfalt, ale zaraz przeszedł w trylinkę... o rany, zjazd do szosy głównej był mordęgą, cały czas na hamulcach, bo strach było po tym wertepie szybciej zjeżdżać. Jak już dotarliśmy do szosy głównej , ufff co za ulga jechać w miarę dobrym asfaltem. Mieliśmy już serdecznie dość nawierzchni miejscowych bocznych dróg, pod Kazimierzem lepiej nie kombinować tylko polecieć głównymi.
Szosą główną podjeżdżamy (dosłownie, bo jest łagodny podjazd) do cmentarza żołnierzy radzieckich.
Przy okazji dalej keszujemy, a Kluska instaluje się w ruinkach (chyba kibla), w którym są zwalone stare, betonowe krzesełka (bo na nazwanie ich ławkami są za małe) - trzeba tylko ten beton odpowiednio przewalić, umieścić na nim drewnianą część i już można siadać w kolejnej bazie.
Rozpoczynamy zjazd doliną (czy też może większym wąwozem) do Kazimierza... rany, jak to dobrze, że tu już nie ma trylinki i można się rozpędzić. Ziuuu, tak się dobrze jedzie, że w try miga dojeżdżamy do kirkutu i prawie go przegapiamy, ale w ostatnim momencie udaje nam się zorientować, ze pora się zatrzymać.
Kazimierska ściana płaczu wykonana ze zniszczonych macew.
Zwyczaj kładzenia kamyków na macewach, czy karteczek z prośbami znam i już się z tym spotkałem na kirkutach.
Ale podpieranie macew gałęziami? Pierwsze widzę. Z tyłu za pomnikiem są w lesie ustawione ocalałe w całości macewy.
Sądząc z symboliki macew, sporo tu było osób znanych z dobroczynności... z tą symboliką do tej pory rzadko się spotykałem, a tutaj dłoń wkładająca monetę do skarbonki widnieje na sporej ilości macew.
Dalej keszujemy - jedna skrzynka jest naprzeciwko kirkutu, po drugiej stronie szosy. Obok jest strumyk, więc idziemy jego tropem i wchodzimy w wąwóz. Strumyk zaraz się kończy źródełkiem, a my idziemy w górę już suchym wąwozem. Trochę nam się zeszło, więc lavinka, która od skrzynki wróciła pilnować rowerów, zastanawiała się gdzie nas wessało.
No i stąd dalszy zjazd i szybko docieramy do domu. Pętelka wyszła o żenującym dystansie, nawet do 10km nie dobiliśmy, aż wstyd wrzucać na bikestatsa. A najśmieszniejsze, że zajęła nam ponad cztery godziny... no ale sporo innych rzeczy robiliśmy poza samą jazdą na rowerze, zama zabawa w kałuży zajęła nam sporo czasu.
Kategoria lubelskie, weekendówki
Kazimierzowanie 2: Wczasy w taczkach
Wtorek, 8 września 2020 · dodano: 23.09.2020 | Komentarze 3
No i jesteśmy w Kazimierzu, dziś dzień bezrowerowy, bo mamy robotę - jesteśmy tu po to by pomierzyć tę chatkę i przybudówki (a przy okazji mamy w niej nocleg). Nie jest łatwo to połączyć z opieką nad Kluską - trochę nam pomaga w mierzeniu, trochę sama się zajmuje sobą, albo ja jestem oddelegowany do jej zabawiania... niektóre fragmenty domierzamy, gdy już śpi i jakoś to idzie.Klusce domek i ogród bardzo się spodobały - samo zglądanie wszystkich kątów w domku było niesamowitą frajdę - zabawa fajerkami na starej kuchni, otwieranie i zamykanie okien skrzynkowych itp.
Potem przyszedł czas na zwiedzanie ogrodu, a przede wszystkim półdzikiej części na skarpie za domem. Są tam stare ule, w większości bezludne, ale jeden jest zamieszkany (najpierw sam ostrożnie z daleka to sprawdziłem) i do niego się nie zbliżamy, mimo że znaleźliśmy profesjonalny sprzęt.
Dalej tylko krzaki, więc ruszamy z ekspedycją badawczą.
Po przedarciu się przez krzaki, łączki itp. trafiamy do wąwozu. Na poniższej fotce widać Kluskę:
A tu zoom:
Wracamy po lavinkę, żeby ją też przeciągnąć przez wąwóz, a co!
No i wreszcie jedna z lepszych atrakcji - taczki! Robiłem za taczki-bus, miałem stałą linię z przystankami:
- szopy (przystanek początkowy/końcowy)
- jabłonka (przystanek na żądanie)
- główny
- schody (przystanek początkowy/końcowy)
Tak jakoś na zdjęciach jest ciągnięcie taczek tyłem, a jednak prawie zawsze pchaliśmy je normalnie przodem, tylko akurat tak się załapały na zdjęciach.
Z innych atrakcji - fajne pająki z szopy
Trenażer w piwnicy
Tak więc trudno było pod wieczór wyciągnąć Kluskę z domu i taczek na jakiś spacer, nigdzie nie chciała iść. Taczki wygrały z Kazimierzem!
W końcu po długich zabiegach udało się i ruszyliśmy pieszo w kierunku jednego z bardziej znanych wąwozów (Korzeniowego Dołu)... i to był błąd, trzeba było rowerem. Niby dystans żaden, ze dwa kilometry w jedną stronę, normalnie to biegiem potrafi dużo większy dystans pokonać (w towarzystwie innych dzieciaków, to nawet pod dwadzieścia kilometrów), ale tu trochę jej się nudziło i musieliśmy ją zabawiać opowiadaniem różnych historii.
Ale w końcu dotarliśmy
Tutaj największą atrakcją był nie sam wąwóz, lecz zadania do geologicznej skrzynki wirtualnej (tzw. Earthcache), np. znalezienie konkretnego drzewa (wg. zdjęcia) i zmierzenie jak wysoko od dna wąwozu zaczyna się pień.
Poza tym były pająki.
No i powrót do taczek (po drodze jeszcze jedną skrzyneczkę znaleźliśmy).
Kategoria lubelskie, weekendówki
- dystans 48.12 km
- 3.50 km terenu
- czas 03:00
- średnio 16.04 km/h
- rower Srebrny Rower
- Jazda na rowerze
Kazimierzowanie 1: Przejazd, który robi PING!
Poniedziałek, 7 września 2020 · dodano: 20.09.2020 | Komentarze 5
Żyrardów >>> Warszawa >>> Dęblin - Keszczówka - Bobrowniki - Niebrzegów - PKP Gołąb - PKP Puławy Azoty - PKP Puławy Chemia - Puławy - Parchatka - Bochotnica - Kazimierz DolnyJedziemy do Kazimierza, tak tego na dole (mapy) nad Wisłą. Z Żyrka jedziemy na Zachodnią, gdzie mamy trochę czasu na przesiadkę, więc sobie trainspottingujemy. Udało się trafić najnowszy nabytek Kolei Mazowieckich, czyli Flirt3.
Ale też stare, niezmodernizowane kible (Klusce bardzo się podobały), tutaj dwa z różnych okresów produkcji, widać że się różnią czołem (ten z lewej jest starszy).
Do Dęblyna też jedziemy kiblem, tyle że zmodernizowanym... kiedyś na którejś stacji (nie pamiętam czy Zachodniej, czy Centralnej), jedna pani zapowiadała np. "Pociąg do Lublyna przez Dęblyn Puławy Miasto Nałęczów*", ale jeszcze weselej było jak zapowiadała pociąg do Berlyna.
*) długo się zastanawiałem, dlaczego pani podkreśla, że Nałęczów jest miastem, a przy innych miejscowościach nie... dopiero potem, jadąc na tej trasie zorientowałem się że to nie "Miasto Nałęczów", tylko stacja "Puławy Miasto".
Tak na marginesie, pociągi do Dęblina kursują dopiero od 30 sierpnia, wcześniej długo trasa była zamknięta (na różnych odcinkach) z powodu remontu. Remont nadal trwa, ale trasa jest przejezdna.
Wbijamy się do pociągu, a tam w części na rowery strefa ochronna... no i co mamy zrobić? Wstawiamy rowery do strefy ochronnej (generalnie to część wydzielona dla załogi pociągu, ale teraz jest nieużywana z tyłu, bo pociąg jedzie w drugą stronę).
Teoretycznie mogliśmy upchnąć rowery z drugiej strony wejścia, ale tam początkowo siedzieli ludzie, dopiero potem opustoszało, ale już nie przestawialiśmy rowerów. Zresztą konduktorka nawet słowa nam nie powiedziała... to znaczy spytała się, czy to my jedziemy z tymi rowerami, ale chodziło jej o to, żeby wiedzieć gdzie zwrócić uwagę czy już wyładowaliśmy się ze wszystkimi gratami, ale zobaczyła że wysiadamy na stacji końcowej.
Aha, my siedzimy tam z przodu, bo te składane krzesełka są dosyć niewygodne.
Stacja Dęblyn. Na szczęście już nie pada... według prognoz, z rana miały przechodzić deszcze przez południwo-wschodnią Polskę i zasadniczo powinny przejść nim dojedziemy, ale było ryzyko że będzie jeszcze padać. Po drodze widać mokre drogi, czasem nawet kałuże.
Samowarek przy stacji
Jedziemy, a nisko nad nami samoloty latają... no tak, lotnisko wojskowe w Dęblinie.
Jedziemy asfaltową ddr-ką, której tu nie było jak jechaliśmy tędy poprzednio parę lat temu. Całkiem przyzwoita, nawet krawężniki wyrównane i nie robią dup-dup. Przyd nami wyniesione skrzyżowanie, a my skręcamy... niestety w starą kostkową ddr-kę (która była tu już poprzednim razem).
Jedziemy opłotkami Dęblina, omijając centrum i wojewódzką, do której dobijamy w końcu, ale po 100m z hakiem odbijamy już w bok... nie chodzi tylko o duży ruch na tej drodze (jest spory, ale bez przesady), ale też o koszmarnie wertepiastą ddr-kę
Teraz dla odmiany objeżdżamy lotnisko, a nad nami cały czas latają samoloty. A my mijamy Wieprz... kiedyś wymysliłem taki dowcip:
- Czy Wieprz chrumka?
- Nie, Wieprz plumka.
Nad Wieprzem udaje się uchwycić te F-16, MiG-i, czy co tam lata... bo tędy podchodzą do lądowania i lecą wolno
(edit: Pim zidentyfikował je jako M-346 Bielik).
- Czy to prawda, że Wieprz nie ma brzegów?
- Tak, to prawda.
Kluska zalicza nową gminę (chyba już trzecią dziś).
Dojeżdżamy do linii kolejowej Dęblin - Puławy (albo Warszawa - Lublin, jak kto woli). planujemy postój an stacji Gołąb.... a tu zdziwko, bo stacja została przesunięta, pierwotnie była jakiś kilometr w bok, ale po remoncie jest przy przejeździe kolejowym (no i słusznie, o kilometr bliżej Gołębia, choć do zabudowań przysiółka jest nadal z kilometr, a do samego Gołębia ze dwa).
Prawdziwym hitem tej stacji jest przejazd kolejowy, który robi PING! Serio, co kilka sekund (Kluska wyliczyła, że co 12 sekund, ale za szybko te sekundy liczyła).
Tu mała dygresja, kiedyś jak w kilka osób wędrowaliśmy przez Gorce, Pieniny i Beskid Sądecki, nocowaliśmy bodaj w Czorsztynie, to na korytarzu mieliśmy czajnik elektryczny, który robił PING! (jak się wyłączał) Normalnie jak ktoś gotował wodę, to się pytał czy nie wstawić więcej jeszcze dla kogoś... a tam na każdą herbatę, każdą zupkę wstawialiśmy osobno, żeby częściej robił PING! W domu od dawna uczę toster, żeby robił PING! ale na razie z marnym skutkiem (znaczy żadnym).
Kibel jako tygrys!
Ciuch, ciuch! A tu jedzie inny pociąg.
Hmmm, to dokąd teraz?
Dalej jedziemy wzdłuż torów ulicą... Stacja Kolejowa.
Oto dawny budynek stacji Gołąb, to stąd przesunięto stację w obecną lokalizację (ale budynku nie). Jak przejeżdżaliśmy tędy sześć lat temu, to budynek był w rusztowaniach, teraz po remoncie.
Jedzie się dobrze, bo na drodze wzdłuż torów jest nowy asfalt. Poprzednim razem aż tak różowo nie było.
Tuż przed stacją Puławy Azoty jest kawałek starego asfaltu, a za stacją gruntówa (ale dobrze utwardzona). Niestety przed przejazdem kolejowym droga zamieniona jest na skład kruszyw i zaplecze dla ciężkiego sprzętu i jeszcze jakieś tabliczki, które olewamy i jakoś się przebijamy, przez błota i dziurdzioły. Jakby co, jedziemy szlakiem rowerowym, bursztynowym.
Przeskakujemy na drugą stronę torów i dalej szlak wiedzie klimatyczną ścieżką skrajem Azotów.
Uwaga, przejazd pod rurą!
A tu kluska uparła się, że przeczyta na głos cały regulamin połowu ryb w osadniku.
Powiększenie po kliknięciu w fotkę:
Jedziemy dalej wzdłuż rury
Przy stacji Puławy Chemia przebudowa dróg, ale da się przebić, potem dobijamy do wojewódzkiej z Dęblina do Puław, ruch koszmarny (min. dlatego ją omijaliśmy trasą wzdłuż torów), już samo wjechanie na nią jest problematyczne, bo trzeba przeczekać sznury samochodów. W końcu sie wbijamy i kawałek dalej zjeżdżamy nad Wisłę, a za mostem bulwarami...
Ddr-ka jest betonowa o strasznie nierównej powierzchni. Zdaje się, że nie jest to wylewka, tylko ułożona z prefabrykowanych płyt (ale mogę się mylić), ich producenta przywiązałbym do roweru i pociągnął za sobą kilka razy w te i z powrotem po całej tej trasie.
Krótki postój przy wodowskazie historycznych stanów Wisły (powodziowych). Niestety większość z nich jest nieczytelna, albo ledwie da się odcyfrować.
Most w Puławach
Port
Za Puławami jedziemy ddr-ką, to by była super trasa, gdyby była asfaltowa i może jeszcze puszczona szczytem wału, a tak po prostu jest. Zaczyna się za mostem w Puławach i leci do Bochotnicy, niestety jest to wertepiasta kostka, pierwotnie była szersza, ale boki zarastają... w sezonie turystycznym prawdopodobnie jest tu duży ruch, musi być tu masakra co chwila kogoś mijać, wyprzedzać... nawet w środku tygodnia we wrześniu mijamy trochę rowerzystów.
Początkowo trasa omija wjazdy na wał, my z Kluską na nie wjeżdżamy, bo są lepsze widoczki (zwłaszcza na lavinkę, która nas wtedy mija... w potem my ją gonimy, taka zabawa). Ale dalej trzeba się wrypać już obowiązkowo na każdy.
Po drodze mijamy uprawy chmielu.
Postój po drodze. Zabawa w "Padnij! Rowerzyści!", włażenie i zbieganie z wału itp.
Kluska wypatrzyła też swojego pierwszego tygrzyka.
Widoczki, z wału są najlepsze, bo z dołu są nieco ograniczone. W zasadzie jedziemy wzdłuż Wisły i można jej w ogóle nie widzieć... gdyby nie to, że z Kluską się wrypaliśmy na przejazd w miejscu gdzie było widać Wisłę, to byśmy jej nie widzieli.
W Bochotnicy jedziemy skrótem, czyli musimy się przebić kładką nad rzeczką Bystrą na równoległy wał, który w linii prostej jest odległy o niecałe 100m. Nie tylko chodzi o to, że skracamy trasę o jakieś 1,5 km (czasowo wychodzi chyba podobnie, bo trzeba przeprowadzić rowery przez jeden wał, potem skarpą zejść do rzeczki, wyjść z niej, wprowadzić na drugi wał...), ale też nie musimy się wbijać na wojewódzką, na której jest duży ruch.
Kawałeczek dalej i tak musimy zjechać z wału na szosę do Kazimierza, ale już za wojewódzką, która w Bochotnicy odbiła na wschód. Tak jedziemy do celu, w Kazimierzu możemy skręcić w boczną, równoległą uliczkę... kostkową, więc jedziemy dalej główną, na której wieczorem ruch nie jest duży. No i jesteśmy.
Kategoria lubelskie, weekendówki