teczka bikera meteor2017

avatar Miejsce robienia kawy do termosu: Żyrardów. Od 2009 nakręciłem 108749.60 km z czego 15563.35 wertepami i wyszła mi mordercza średnia 16.91 km/h
meteor2017 bs-profil

baton rowerowy bikestats.pl

Czerstwe batony

2022 2021 2020 2019 2018 2017 2016 2015 2014 2013 2012 2011 2010 2009
Profile for meteor2017

Pocztówki zza miedzy

Znajomi bikestatsowi

Jakieś tam wykresy

Wykres roczny blog rowerowy meteor2017.bikestats.pl

Kalendarium

Wpisy archiwalne w kategorii

>100

Dystans całkowity:17866.95 km (w terenie 1819.80 km; 10.19%)
Czas w ruchu:977:26
Średnia prędkość:18.28 km/h
Maksymalna prędkość:58.30 km/h
Suma podjazdów:4460 m
Liczba aktywności:152
Średnio na aktywność:117.55 km i 6h 25m
Więcej statystyk
  • dystans 129.50 km
  • 1.00 km terenu
  • czas 06:08
  • średnio 21.11 km/h
  • temperatura 27.0°C
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Wschodnia Ściana Mazowiecka

Piątek, 22 września 2023 · dodano: 24.09.2023 | Komentarze 13

Żyrardów >>> Siedlce - Strzała - Borki Siedleckie - Przygody - Suchożebry - Krynica - Ruda Kolonia - Patrykozy - Kożuchówek - Kobylany Górne - Wyrozęby - Szkopy - Baczki - Ostrowiec - Liszki - Skrzeszew - Wirów - Mołożew - Gródek - Jabłonna Lacka - Tchórznica Włościńska - Stasin - Zembrów - Szwejki - Seroczyn - Sterdyń - Lebiedzie - Ceranów - Olszew - Kosów Lacki - Tosie - Krupy - Jakubiki - Rytele Wszołki - Rytele Święckie - Boreczek - Małkinia Górna >>> Warszawa Wileńska - Warszawa Wschodnia >>> Żyrardów

22 września to Dzień Bez Samochodu i od wielu lat w Kolejach Mazowieckich tego dnia przejazd jest za darmo, więc jest okazja zaplanować jakąś wycieczkę. W grę wchodził kierunek północny, południowy lub wschodni. Kierunek zachodni odpadał, bo musiałbym się przesiąść do Polregio lub Łódzkiej Kolei Aglomeracyjnej, a ci przewoźnicy 22września obchodzą Dzień Samochodziarza (owszem, przejazd jest za darmo, ale tylko dla osób które okażą dowód rejestracyjny).

Jeśli chodzi o pogodę, to zapowiadało się gorąco, ale bezdeszczowo, do tego silny południowy wiatr, który sprawiał że najlepiej było zaplanować trasę wiodącą z południa na północ. Ostatecznie zdecydowałem się na kierunek wschodni, głównie dlatego że miałem do Siedlec bezpośredni pociąg i oszczędzałem czas na przesiadkach, a poza tym krócej jedzie niż do interesujących mnie okolic na południu i północy - byłem na miejscu kwadrans po 10-ej zanim jeszcze było maksimum gorąca. Jeśli chodzi o tytuł, to  zahaczam o wschodnie krańce województwa mazowieckiego, choć jest to już historyczne Podlasie.



Wysiadam na przystanku Siedlce Zachodnie (wybudowanym w 2004), żeby nie przebijać się przez miasto i pojechać opłotkami.Niestety od razu ładuję się w kostropate, kostkowate śmieszki, a jak dodać dup-dupy na krawężnikach przy każdym wyjeździe z posesji, to zaraz szlag mnie trafił i zjechałem na ulicę.



Ciekawie było w tym miejscu, bo jest nagły zjazd do wykopu (którym kiedyś chyba biegła jakaś bocznica kolejowa, a obecnie ulica), a górą  leci cepeer. A jak rowerzyści i piesi mają pokonać tę skarpę?



Dla nich jest przeznaczona ta perełka myśli technicznej urzędasów i drogowców, znana chyba w całej Polsce. Oczywiście nie zjeżdżałem tymi zawijasami, zwłaszcza że było tam sporo szkła, normalnie zniosłem rower po schodach.




Gdzieś w tych okolicach trafiłem na VeloMazovia, nie mam pojęcia dokąd i skąd tutaj wiódł, bo szlak jest tak fatalnie oznaczony, że nie znając dokładnie przebiegu nie da się podążać jego śladem. Na koniec dnia jeszcze raz na niego trafiłem i wtedy rozwinę temat.



Dalej jadę wzdłuż dawnej linii kolejowej Siedlce - Sokołów Podlaski - Małkinia Górna, choć obecnie za Sokołowem linia jest rozebrana. Kolejna kostkówa, na szczęście mniej wertepiasta i z kostki niefazowanej, toteż jakoś się jedzie. Co ciekawe na szaro jest droga rowerowa, a na czerwono dla pieszych... no cóż, na wschodzie wszystko musi być na odwrót. Prawdę mówiąc złapałem się na tym, że jadę odruchowo czerwoną częścią i skorygowałem dopiero, gdy ze zdziwieniem zauważyłem, że znaki poziome są na szarej.



Docieram do wylotówki z Siedlec (droga krajowa nr 63, którą jeszcze dwa razy spotkam na trasie) i  tu znów trafiam na kostropatą kostkówę... ale żeby się nie przyzwyczajać, kolory się odwróciły i część rowerowa chodnika jest teraz czerwona. Na szczęście zaraz uciekam w boczną drogę bez śmieszek i ruszam w poszukiwaniu Przygody.



O, w tej gminie chyba jeszcze nie byłem.... a nie , po sprawdzeniu okazuje się, że przeciąłem ją kilka lat temu na wschodnim skraju.



Dalej jadę wzdłuż linii kolejowej na Sokołów. Mijam most na Liwcu i przystanek Borki Siedleckie.




Tak docieram do wsi Suchożebry - fotostop pod kościołem.



W samym centrum wsi jest pas rowerowy (w drugą stronę jest na jezdni za skwerkiem), jak dla mnie ok, tylko trzeba uważac na babcie jadące pod prąd.



Odbijam w bok i jakiś czas później trafiam na wyblakły znak końca śmieszki, prawdę mówiąc nie zauważyłem jej, ale nawet jakbym zauważył, to bym olał to coś.



Do tej pory było dosyć płasko, ale przed Krynicą krajobraz zaczyna się fałdować i robi się lekko pagórkowaty. Jest Krynica Górska, Morska, to ta powinna być... Pagórkowata? a może po prostu Podlaska? Kariery turystycznej raczej nie zrobi, bo żadnych zdrojów nie, tylko ciek wodny o nazwie Stara Rzeka i  taka kapliczka na wjeździe.



Do tej pory jechałem mniej więcej z wiatrem, ale teraz wykręcam bardziej na wschód, a  że wiatr jest silny i południowo-wschodni, to zaczynam walkę z bocznym, a czasami nawet przednio-bocznym wiatrem. Przynajmniej czuję, że wybór jazdy w kierunku północnym był dobrą decyzją, a gdyby nie zygzakowata trasa, którą sobie wyznaczyłem, to wiatr by tylko pomagał.

Patrykozy, krzyż choleryczny na wjeździe do wsi (po drodze spotkam jeszcze kilka), oraz chałupka z kapliczką.




Kolejne 10 kilometrów jadę otwartym terenem walcząc z wiatrem, narastającym upałem i podjazdami.

Jest 12:15, a ja mam za sobą ponad 30km, gdy robię fotostop pod kościołem w Wyrozębach. Po ostatnim odcinku, czuję że pora na krótki postój by coś przegryźć i odpalić moją tajną broń - duży termos z mrożoną kawą. Jednak we wsi tak wali gnojówką, że po zrobieniu zdjęć szybko stąd uciekam.



Chatka na wyjeździe ze wsi.




Na szczęście do kolejnej wsi mam z wiatrem, a droga jest bardzo malownicza.




Tak więc na krótki popas zatrzymuję się pod okrągłym kościołem w Szkopach (dawna cerkiew). Od tej pory na fotostopach orzeźwiam się mrożoną kawą.




Jadę dalej - przystanek we wsi Baczki, sądząc po rozmiarze, pasażerami są dzieci. W Baczkach jestem osłonięty przed wiatrem zagajnikami,  dalej wykręcam na północ i znów mam z wiatrem, we znaki daje się już tylko coraz większy gorąc i podjazdy.



Gąsienic po drodze nie szukałem, na długiej trasie w nieznanym terenie nie ma na to czasu, coś tam na drodze mi mignęło, ale raczej pospolite, gdyby jakiś rarytas się trafił, to oczywiście bym dał po hamulcach i zawrócił... a tak, tylko takie Liszki. Fotka z niebem, bo każda gąsieniczka marzy by przemienić się w motyla i polecieć.



O, znak że zbliżam się do Bugu... a może do Buga. Sprawdziłem i wychodzi na to, że obie formy są poprawne, to by faktycznie rozwiązywało sprawę, bo zawsze miałem problem jak powiedzieć.



Pomnik na cmentarzu w Skrzeszewie, który upamiętnia poległych ułanów z Brygady Jazdy Ochotniczej, którzy uczestniczyli 19 sierpnia 1920 w walkach o Skrzeszew i Frankopol. Był to jeden z epizodów Bitwy Warszawskiej, w walce z wycofującymi się spod Warszawy bolszewikami, ułanom udało się uniemożliwić im przeprawę przez most na Bugu we Frankopolu.

Niestety nie znalazłem pewnych informacji, czy jest to tylko pomnik, czy także kwatera wojenna. Istnieje też możliwość, że ułani sa pochowani na tym cmentarzu, ale w innym miejscu.



Proporce są obrotowe, więc wskazują aktualny kierunek wiatru.




Kościół w Skrzeszewie.




W kościół wmurowane są cztery pociski artyleryjscie - jeden w fasadzie i trzy w podstawie wieży. Kościół został zniszczony w 1915, toteż pociski zapewne zostały wmurowane po wojnie podczas odbudowy i naprawy zniszczeń.




Pomnik przy skrzyżowaniu dróg, również upamiętniający bitwę pod Skrzeszewem i Frankopolem, tyle że ten jest z lat 30.



A na tym drogowskazie naliczyłem cztery błędy:
- ortograficzny
- nie łuski, tylko skorupy pocisków
- nie 6, tylko 4
- no i w złą stronę pokazuje



Jadę z wiatrem, ale o ile do tej pory miałem drogi o dobrych nawierzchniach, to za Skrzeszewem jest dosyć zniszczona i tak do samej Jabłonny Lackiej, toteż na gorszych odcinkach nie mogę rozwinąć pełnej prędkości z powodu dziur, łat, dziur w łatach i i łat na dziurach w łatach... najgorszy był chyba fragment przez Gródek. Na szczęście ruch znikomy (od momentu, gdy nieco oddaliłem się od Siedlec), toteż najbardziej zniszczone fragmenty mogę omijać środkiem, lub lewą stroną drogi... chyba że cała droga jest taka i nie ma jak omijać.

Gmina w krzakach... o, tej jeszcze nie mam, to jedna z dwóch gmin na trasie, w których jeszcze nie byłem (edit: po zaznaczeniu na zaliczgmine, okazało się, że jednak zahaczyłem o kilka kolejnych, tak więc w sumie pięć nowych wpadło)



Wirów Klasztor, czyli dawny monastyr. Pierwotnie w tym miejscu znajdowała się tylko cerkiew, obecny budynek został wybudowany w latach 1833-36 jako cerkiew unicka. Jednak w wyniku likwidacji kościoła unickiego na terenie zaboru rosyjskiego, w 1874 została przekształcona w cerkiew prawosławną, a po odzyskaniu niepodległości, w 1919 w kościół katolicki.



W tym właśnie miejscu w 1894 został zlokalizowany prawosławny klasztor żeński i istniał do 1915, kiedy to pod naporem wojsk niemieckich i austro-węgierskich Rosjanie musieli się wycofać na wschód. Z tego okresu pochodzi kompleks zabudowań klasztornych. Przy czym oprócz cerkwi z powyższego zdjęcia, na terenie monastyru znajdowały się jeszcze dwie inne.





Za kościołem można znaleźć nagrobek inhumenii Anny, przełożonej monastyru w latach 1894-1903. Aczkolwiek obecnie tu nie spoczywa, jej szczątki zostały ekshumowane i przeniesione na teren klasztoru na górze Grabarce.



Na liczniku mam ponad 50km i jest to najgorętszy moment dnia, toteż postanowiłem w okolicach Wirowa, lub kawałek dalej znaleźć jakiś zjazd lub zejście nad Bug i zrobić sobie odpoczynek. Za kościołem znajduję schodu wiodące nad rzekę.



Postój nieco dłuższy, bo odpoczynek jest potrzebny, ale nie mam czasu zbyt długo tu siedzieć, ponieważ jeszcze spory kawałek przede mną, a nadmiaru czasu nie mam.

Niestety w tym momencie orientuję się, że woda w butelce mi się kompletnie rozpuściła... otóż kiedyś podpatrzyłem taki patent, że jak się zamrozi butelkę z wodą, to potem w miarę jak w upale lód topnieje, to ma się zimną wodę jakby prosto z lodówki. Myślałem że wystarczy lekko zmrożona, więc półtoralitrową butelkę włożyłem do zamrażalnika ją wieczorem poprzedniego dnia, bałem się że zbyt wolno będzie się topić i mi zabraknie wody po drodze... jednak nie doceniłem upału, trzeba było dzień wcześniej ją zamrozić, po dwóch nocach mrożenia lód dłużej trzyma.

Widok na województwo podlaskie. Kiedyś już jechałem po tamtej stronie, toteż gminę w głębi kadru mam zaliczoną.




Trafiły się nawet grzybki żabka... ale ważka mi uciekła.




Ruszam dalej, w następnej wsi zjeżdżam do rezerwatu Wydma Mołożewska. Oto brama do rezerwatu... widywałem już coś takiego w BeskidzieNiskim, czy Norwegii, to jest po to, żeby krowy stąd nie wylazły.




Jest to rezerwat faunistyczny, ale nie te krowy podlegają ochronie... choć są one ważnym elementem rezerwatu, wypas bydła jest istotnym elementem zachowania łąk w obecnej postaci, podobnie jak koszenie, żeby nie zarastały lasem. A rezerwat powstał by chronić miejsca lęgowe ptaków, jak też miejsce gdzie gromadzą się podczas przelotów.

Aha, za krowami widać kolejny rezerwat o nazwie Skarpa Mołożewska.




Pod wiatką zaś znalazłem gniazdo takich oto owadów.



Kolejna wieś - Gródek. Dawna cerkiew unicka z 1743 roku, w latach 1875-1915 prawosławna (okoliczności takie jak w Wirowie), a potem kościół katolicki.



Tutaj trafiam na jeże





Obok na tablicy z mapką jest lista podobnych instalacji w okolicach, bo okazuje się, że jest ich więcej. 
(powiększenie listy)



Kolejna miejscowość - Jablonna Lacka. Najpierw przejeżdżam przy cmentarzu, gdzie są groby nieznanego żołnierza z 1920 i z II wojny światowej.



Kościół w Jabłonnie i przykościelne nagrobki.




Na skwerku znajduję zadaszoną studnię z pompa, woda ma posmak lekkiej wody mineralnej... chyba że to posmak rdzy z rur mnie zmylił.



A na wyjeździe ze wsi trafiam na Powiatowy System Rowerowy. Nieczynny, bo jest "przerwa sezonowa"... wcześnie kończą sezon. Ale jak w domu sprawdziłem, to chyba w tym roku w ogóle ten rower powiatowy chyba w ogóle nie ruszył, znalazłem tylko wzmianki z 2021 i 2022. W każdym razie system ma/miał 6 stacki, z czego 4 w Sokołowie, a jedną we wsi Sabinie.



Obok takie cuś.



A dalej... od czego by tu zacząć? Może od oznakowania, bo raz jest oznaczone jako droga dla rowerów (czyli zasadniczo dwukierunkowa), a raz jako pas rowerowy ()jednokierunkowy), Oznaczeń w drugim kierunku nie ma, więc bardziej wskazuje nto na wersje jednokierunkową.

Rowerzyści jednak jeżdżą w obu kierunkach, zresztą trudno się dziwić, skoro sami wykonawcy nie wiedzieli jak to prawidłowo oznaczyć, a przy jeździe drogą z pewnością można liczyć, że polscy kierowcy strąbią rowerzystę "bo tam jest ścieżka"... w najlepszym wypadku, bo jeszcze w grę wchodzi wyprzedzanie na gazetę.

Do tego dochodzą piesi i tu tym bardziej trudno się dziwić, bo gdzie mają się podziać jak nie ma chodnika?  Swoją drogą, zastanawiam się, co według kodeksu drogowego powinien zrobić pieszy, gdy jest droga dla rowerów lup pas rowerowy, a nie ma chodnika dla pieszych. Przy czym nie mówię o zdrowym rozsądku, tylko o ścisłym przestrzeganiu zapisów kodeksu.



Droga z pasem leci w kierunku Sokołowa, a ja odbijam w bok i tutaj miłe zaskoczenie - asfaltowy chodnik... nie jakaś kostka, nie jakiś cpr albo ddr, bo żadnych oznaczeń nie ma. Mało tego, nie znika na końcu wsi, tylko jest pociągnięty co najmniej do następnej. Na czymś takim, to i dzieciaki mogą pojeździć na rolkach, deskorolkach, hulajnogach - normalnie to pojawiają się na asfaltowych ddr-kach, bo wobec kostkowych chodników, są one jedynym miejscem, gdzie można wygodnie pojeździć, a nie tyrtać.



To chyba zbyt piękne, żeby było możliwe... i rzeczywiście, we wsi Tchórznica pojawia się oznaczenie... końca drogi rowerowej. Pojawiają się też oznaczenia (do tej pory nie było ani znaków pionowych, ani poziomych).  Oznaczenie tym razem nie znikają za wsią, tylko ciągną się do najbliższego skrzyżowania, ja jadę prosto, a chodnik skręca na Sabinie (tam gdzie kolejna stacja roweru powiatowego), ale z tego co widzę, to dalej nie ma znaków pionowych, ani poziomych, więc jest znów zwykłym chodnikiem.



Swoją drogą, tak wyglądają koła po jeździe różnymi lokalnymi śmieszkami. Miasta omijałem, więc i większość infrastruktury rowerowej mnie ominęła, ale jakbym przejechał przez środek Siedlec, albo przez Sokołów Podlaski, to pewnie tak by wyglądał mój rower.



W międzyczasie przychodzą chmury i słońce wreszcie się chowa. Mimo późnego popołudnia i chmur, nadal było jednak bardzo ciepło, więc jechałem dalej w koszulce bez rękawów, dopiero o zachodzie słońca założyłem koszulkę z krótkim rękawem.



Kościół w Zembrowie



Na cokole Maryjki trafiam na odpust. Cieszy mnie to, bo przybył kolejny do mojej mini kolekcji odpustów - zebrałem je w tym wpisie.




Naprzeciwko jest kaplica grobowa i mini cmentarzyk.





A na cmentarzu za wsią grób ułana poległego pod Zembrowem 7 sierpnia 1920.



Szwejki, już kiedyś jechałem przez Szwejki Wielkie i Małe... gdyby Hasek napisał ciąg dalszy Dzielnego Wojaka Szwejka, to może trafiłby i tutaj.



W Seroczynie skręcam w brukowaną dróżkę do kościoła.



I tutaj zmyłka, bo najpierw trafiamy na nowy kościół, zbudowany na początku lat 90. Ceikawostką jest, że cegła była wypalana na miejscu przez mieszkańców, a na tablicy informacyjnej można zobaczyć zdjęcie maszyny do wyrobu cegły.



Ale dalej w krzakach, jest stara, drewniana cerkiew z XVIII wieku. Jej historia jest podobna jak wcześniej odwiedzonych obiektów. Najpierw była tu parafia prawosławna, potem unicka, potem znów prawosławna, aż w końcu katolicka. Po wybudowaniu nowego kościoła, przeniesiono tam większość wyposażenia, a budynek pozostał nieużytkowany.

Miejsce bardzo przyjemne, więc przystanąłem na popas i min. dopiłem resztkę mrożonej kawy.





W ostatnich latach była tu ponoć niezła awantura między księdzem, a mieszkańcami. Chodziło o to, że ksiądz bez informowania mieszkańców sprzedał cerkiew... zresztą mieszkańcy mieli więcej zarzutów do księdza, skończyło się to jego przeniesieniem. Z tym, że cerkiew nie trafiła w złe ręce, nabywcą było Podlaskie Muzeum Kultury Ludowej w Wasilkowie pod Białymstokiem. Troszkę szkoda, gdy ten obiekt znika z terenu, ale zawsze to lepiej, niż gdyby miał tutaj zniszczeć doszczętnie. W każdym razie, następnym razem gdy będę w okolicy, to cerkiew już pewnie będzie w skansenie.



Sterdyń... tutaj dowiedziałem się, jak się odmienia nazwę tej miejscowości, bowiem nie "w Sterdyniu" jak myślałem, a "w Sterdyni". Inna sprawa, ze ten napis przeczytałem jako GOKIŚ.




A obok ważki. Na więcej tych instalacji już nie natrafiłem.




Pałac w Sterdyni




Kościół tamże




To był moment, żeby zdecydować się co do końcówki trasy, bo chciałem zdążyć na przedostatni pociąg (nie chciałem wracać zbyt późno, a poza tym wolałem mieć ostatni pociąg w rezerwie na wypadek jakiejś awarii na trasie lub innych nieprzewidzianych okoliczności). Różnica między najkrótszą, a najdłuższą trasą była ok. 11 km. Na najkrótszej omijałem Ceranów, ale ostatecznie zdecydowałem się na jedną z tras pośrednich, zahaczającą o tę wieś, ale musiałem jechać droga krajową nr 63 (potem jeszcze wojewódzką, ale na nią trafiałem w każdej opcji z wyjątkiem najkrótszej).

Jazda krajówką nigdy nie jest przyjemna, ale ta tutaj miała natężenie ruchu podobne jak na niektórych drogach lokalnych u mnie, z drogami krajowymi lub wojewódzkimi nie mogąc się nawet równać. Z tym że polski kierowca, gdy widzi prostą drogę z dobrym asfaltem, to zaraz myśli że jedzie autostradą... na drogach lokalnych było tak samo, ale przy znikomym ruchu takich prujących idiotów trafiało się rzadko, więc tutaj wyrobiłem normę za cały dzień. Tak samo wyprzedzanie na gazetę i wymuszenie pierwszeństwa zaliczyłem na tym krótkim odcinku. No cóż, taki krótki powrót z głębokiego Podlasia, do polskiej codzienności.

A kościół w Ceranowie był bardzo ładnie oświetlony, bo właśnie słońce wyjrzało zza chmur.




Dzwonnica, te drzwi po lewej to wc.



Dziś mało fauny i to głównie drewniana, więc dla urozmaicenia dorodny krzyżak ogrodowy.



Dalej jeszcze kawałek droga wojewódzką, jest lepiej niż na krajówce. Na tym odcinku bym walczył z silnym bocznym wiatrem, ale pod wieczór wiatr osłabł. Jedyne miasteczko na trasie - Kosów Lacki. Aha, obok jest wieś Kosów Ruski.



Teraz w zasadzie już tylko dojazd na pociąg - najpierw na północ i potem wzdłuż Bugu do mostu w Małkinii. Na tym odcinku chyba najwięcej lasów tego dnia.

Na skraju wsi Rytele Święckie trafiam na taką zadziwiającą instalację. Szkoda, że już tak ciemno.



Sam krzyż dosyć fantazyjny - a to z kulkami u jego podstawy, ma być chyba różańcem... nie to, żebym był taki domyślny, po prostu to częsty motyw i już kilka razy coś podobnego widziałem.



To chyba ławeczka, ale taka wąska, że sam nie wiem... może jednak cymbałki?



A tu już zupełnie nie mam pomysłu, co to może być.



Na koniec dojeżdżam do wojewódzkiej do Małkini. Musze skorzystać ze śmieszki, kostkówa, ale na szczęście niefazowana i nie ma wyjazdów z posesji, toteż w miarę znośna. Przejeżdżam przez most na Bugu, a potem przez wiadukt nad torami, na końcówce ddr-ka jest nawet asfaltowa.



Obecnie jest nowy most drogowy (ze śmieszką) na Bugu. Ale kiedyś był tu bardzo ciekawy most kolejowo-drogowy. Gdy przejeżdżał pociąg, dróżnicy zamykali most dla ruchu drogowego, jak się spojrzy na zdjęcie mostu, to od razu widać dlaczego. Z tym, że od pewnego momentu ruch kolejowy był zawieszony, więc most był tylko drogowy, choć nadal klimatyczny. W 2008 został zamknięty zarówno dla ruchu drogowego, jak i dla pieszych... teoretycznie, bo jak byłem tam w 2009, to lokalni piesi i rowerzyści się tym nie przejmowali. Tedy już był w budowe nowy mosta, który został oddany w 2010.

Fotka z 2009 (aktualnej nie wstawiam, bo ciemno, a współczesny most drogowy każdy widział)



Na wiadukcie trafiam na drogowskazy VeloMazovia i okazuje się, że już od jakiegoś czasu jadę chyba tym szlakiem, znaczy od wjazdu na śmieszkę... jednak ani wcześniej, ani dalej żadnych oznaczeń nie widziałem. Niby jest już noc i mogłem przegapić, ale w Siedlcach nie był dobrze oznaczony (zresztą przeglądając opinie, znalazłem wzmiankę że jest słabo oznaczony).

Jeśli chodzi o VeloMazovia, to nie ma co liczyć, że powstanie trasa rowerowa z prawdziwego zdarzenia. Działania PTTK Mazowsze, które wytycza ten szlak, sprowadza się do zamontowania tabliczek, tak więc jest to po prostu jeszcze jeden z wyznakowanych szlaków i tyle... i to tego słabo oznakowany. Tak na marginesie, piszą że inspiracją było Green Velo, szkoda tylko że inspirują się tym co było zrobione źle, a nie tym co dobrze. Bo GV było akurat dosyć dobrze oznakowane, trzeba było jechać z zamkniętymi oczami, żeby przegapić tabliczki i jakiś zjazd.

Próbowałem w domu znaleźć przebieg szlaku, a zwłaszcza jakąś mapkę i nie bardzo mi to szło. Dla odcinka siedleckiego znalazłem takie coś: VeloMazovia Wschód, kliknijcie sobie w mapkę, można popłakać się ze śmiechu. Znalazłem taką mapkę, ale ona nie pokrywała się z rzeczywistością, przynajmniej w Siedlcach. Znalazłem jeszcze min. VeloMazovia Północ, ale okazało się że odcinek Małkiński znajdyje się gdzieś pomiędzy (Póónocny-Wschód?) i nijak nie mogłem znaleźć jego trasy, ani opisu, ani tym bardziej mapki.

W końcu trafiłem w jakiś inny szlak na stronie ze szlakami PTTK Mazowsze i wyszukując bezpośrednio na tej stronie znalazłem mapki odcinków VeloMazovia - linkuję, może komuś się przyda. No i nic dziwnego, że nie mogłem wyszukać, przy zerowym opisie przebiegu trasy i zastosowaniu innego nazewnictwa (odcinek I, I, III... zamiast Północ, Wschód, Południe...) taka mapka jest praktycznie nie do wyszukania.



Jeszcze tylko przez Małkinię na pociąg, jakieś zaciemnienie, czy inna awaria, latarnie się nie świecą i ciemno jak w d... dopiero stacja z peronami rozświetlona jak choinka. Tutaj łapię przedostatni pociąg do Warszawy Wileńskiej, w który celowałem. Czeka mnie jeszcze przesiadka ze zmianą dworców, bo muszę przeskoczyć na Warszawę Wschodnią.  Czasem można złapać w Tłuszczu pociąg na Wschodnią, ale nie tym razem.

Taka przesiadka bywa słabym punktem, zwłaszcza jak się pociąg spóźni. Niby miałem 26 minut, ale dawno nie przemieszczałem się między tymi dworcami i nie wiedziałem ile realnie czasu mi to zajmie, a nie uśmiechało mi się czekanie kolejną godzinę na następny pociąg. Pociąg przyjechał punktualnie, a mi dotarcie do peronów na Wschodniej zajęło tylko 9 minut... w sumie to tylko 1,5km i mój błąd, że nie sprawdziłem wcześniej odległości. Potem już nie spiesząc się mogłem sprawdzić z którego peronu odjeżdża mój pociąg i się tam dostać - to nie taki oczywiste, bo przez remont na Zachodniej różne cuda się dzieją i na przykład do Łowicza odjeżdżał z peronu 1, do Pruszkowa z 2, ale do Skierniewic normalnie z 6.



Tak w ogóle, to udało mi się wyznaczyć trasę w 100% asfaltową. Teren był tylko na podjazdach po ten, czy inny obiekt.

link do albumu
Kategoria >100, mazowieckie


  • dystans 100.94 km
  • 5.70 km terenu
  • czas 05:13
  • średnio 19.35 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Rzeka dnia - Skierniewka/Łupia

Niedziela, 13 lutego 2022 · dodano: 14.02.2022 | Komentarze 10

W nocy mróz, toteż rano wszystko było ładnie zmrożone. O ile w sobotę miałem wrażenie, że na północ od Żyrka jest dużo mniej śniegu (to znaczy zero) niż w mieście, to teraz ruszywszy w innym kierunku znalazłem potwierdzenie.



Taki niby zimowy krajobraz, ale są też oznaki zbliżającej się wiosny - na przykład leszczyny już kwitną na potęgę. Krótko mówiąc - przedwiośnie!




A w parku spotkanie z wiewiórką.





Po deszczach i roztopach dużo wody, stąd też droga jak grobla prowadzi przez zalany las.



Młyn w  Rudzie (nad Rawką), który spłonął rok temu... taki jest smutny los drewnianych młynów, coraz ich mniej. Na przykład w 2014 w odstępie tygodnia spłonęły młyny w Samicach (nad Rawką) i Wiskitkach.






Skierniewice objeżdżam opłotkami, żeby nie przebijać się przez centrum, co mi pozwala zapoznać się z wymysłami lokalnych władz i drogowców w temacie infrastruktury rowerowej.

Na przykład takie coś. O ile z odwrotnym zastosowaniem znaków, czyli "droga dla pieszych" + tabliczka "nie dotyczy rowerów, czasem się spotykałem i popieram - wtedy jak ktoś chce, to może pojechać chodnikiem, ale nie musi. O tyle coś takiego widzę chyba pierwszy raz. Ok, czasem można spotkać, że z braku miejsca nie ma chodników po obu stronach, a z jednej jest droga rowerowowa po której i bez takiej tabliczki chodzą piesi... ale często jest to nowa ddr-ka nierzadko asfaltowa, tutaj pierdyknęli znak na starym chodniku z fazowanej kostki.



Kolejne kuriozum - śmieszka przy szosie ze Skierniewic do Bolimowa (jak zobaczyłem że robią ją z kostki, to mnie szlag trafił). Wjazd na nią jest zablokowany barierkami! Formalnie zaczyna się w głębi tam gdzie znaki, jak ktoś jedzie główną szosą, to mu wielkiej różnicy nie robi, ale jak ktoś chce skręcić z tej bocznej uliczki, a zwłaszcza skręcić w nią... aczkolwiek rowerzyści zazwyczaj zamiast zjeżdżać na główną i na skrzyżowaniu skręcić w lewo, po prostu pokonują krawężnik i omijają barierkę trawnikiem. A mógł być po prostu zjazd, ale to za proste w tym kraju.



Tutaj nawet śmieszki są w jakimś dziwnym kolorze - jasnej sraczki. A i kierowcy dołożyli tutaj swoje, stąd skoszony słupek.



A tu kolejne kuriozum - ulica obiegająca dookoła największe blokowisko Skierniewic ma dodatkowo dwie serwisówki po bokach!  Ta biała linia po lewej to wyznaczony pas rowerowy (dwykierunkowy), a po drugiej stronie ulicy nawet chodnik się nie zmieścił!



Tak wygląda zjazd na jednokierunkową serwisówkę, na którą dodatkowo da się zjechać tylko z jednego pasa. Jak ktoś próbuje dojechać do jednej z bocznych uliczek odchodzących od serwisówki, to musi się nieźle nakombinować.



Dalej jest już zwyczajnie, bez żadnych wymysłów osób, które projektują biedaautostradę w mieście. Generalnie ta ulica to idealny przykład samochodozy w projektowaniu ulic, tacy ludzie projektują nam przestrzeń publiczną, zalewając niepotrzebnie asfaltem powierzchnię, którą można by przeznaczyć na chodniki (po jednej stronie się nie zmieścił), albo na zieleń. Nawet kierowcy by mieli chyba wygodniej mogąc po prostu skręcić w boczną uliczkę bez kombinawania jak do diaska do niej w ogóle dojechać...

Aha, czy muszę dodawać, że na tej śmieszce oczywiście nie potrafili wyrównać łączenia nawierzchni i krawężników na wszelkich przejazdach i wyjazdach? Tak więc na każdym było dup-dup.



Uff, powoli wyjeżdżam ze Skierniewic, właściwie to nawet za bardzo w nie nie wjechałem, a tu tyle wrażeń. Po raz pierwszy dzisiejszego dnia przekraczam Skierniewkę, inaczej zwaną Łupią... a kiedyś ponoć Jeżówką. Bo to jest tak, że czasem rzeczki w różnych miejscowościach noszą czasem różne nazwy (tak jak Pisia Gągolina w Radziejowicach była nazywana Radziejówką). Tak tutaj pewnie odcinek Skierniewicki pewnie nazwano Skierniewką, w Jeżowie Jeżówką, a w Łupkkowie Łupią... no może z tym ostatnim się zagalopowałem.



Za Skierniewką skręcam mniej więcej na północ i teraz będę jechać przesmykiem między Skierniewką, a linią kolejową Skierniewice - Łowicz. Teraz wiatr mam bardziej w plecy, bo dotąd był raczej boczny... na szczęście dopiero się wzmagał.

Kościół w Bełchowie.



Skierniewka przy kościele.



Pod kościołem szukałem skrzynki jak akurat trwała msza, ale gdy znalazłem i chciałem się wpisywać, to akurat się skończyła i wysypali się ludzie, toteż pojechałem sobie by rzucić okiem na cmentarz, a tam znalazłem furkę nad Skierniewkę i ścieżką nad rzeką dotarłem na przyjemną polankę, gdzie zrobiłem sobie postój na kawkę, kanapki i wpisy do logbooka.

Jak wróciłem pod kościół, to zaczęli się już schodzić ludzie na następną mszę, ale jeszcze było niewiele, toteż udało się wyczekać moment na odłożenie skrzynki.



W cieniu jeszcze można było obejrzeć lodowe igiełki po nocnych przymrozkach.




Zielono-błękitny krajobraz.



Dworzec w Bełchowie, kadr bardziej z naprzeciwka był niemożliwy, bo na bocznicy stał pociąg towarowy. Ale i tak front był zacieniony.



Mostek na Skierniewce. Coraz mniej takich mostków z drewnianą nawierzchnią.





Stąd zdecydowałem się jechać gruntówą, ale potem skląłem ten pomysł - trochę błotniście, trochę wertepiasto. Jakoś bardzo tragicznie nie było, ale i najlepiej też nie. Po prawej Skierniewka.





Młyn w Bobrownikach i ostatni rzut okiem na Skierniewkę.




Teraz znów mam wiatr boczny, ale w większości lekko tylny (na szczęście wiatr nie jest południowy, tylko bardziej SSW).

Wóz strażacki będący reklamą muzeum motoryzacji pod Nieborowem, ale ostatnie wichury zerwały mu płachtę.



O, już nawet ptaszki się tu zalęgły.




Od drogi krajowej do Nieborowa prowadzi nowa droga rowerowa przez las... no, a przynajmniej przez to, co z niego zostało. Faktycznie przydatna, bo ruch tutaj zrobił się masakryczny. Aż się cofnąłem i sprawdziłem, czy prowadzi dalej wzdłuż 70-tki w kierunku Arkadii i Łowicza, ale niestety nie... szkoda, bo by się tam przydała jeszcze bardzie. Na południe wzdłuż krajówki jest serwisówka, ale przy zjeździe na Nieborów też się urywa.



Jest weekend, nie wszyscy są w stanie trafić w drogę.




Przez Nieborów tylko myknąłem nie zatrzymując się nawet na żadną fotkę, za dużo ludzi, za dużo samochodów, w taki słoneczny weekend miejsca turystyczny przeżywają oblężenie, a ja uciekłem czym prędzej. Na szczęście za Nieborowe szosa do Błonia była już mniej ruchliwa.

W Błonia też nie fociłem, tylko jedna fotka jednego z kościołów... w zasadzie renesansowych (co widać bardziej we wnętrzu), ale mocno siedzących jeszcze w tradycjach architektury gotyckiej (zwłaszcza z zewnątrz).



Coraz bliżej domu i coraz bardziej byłem zmęczony. Ten wiatr dał mi dzisiaj w kość.

O, dzisiaj też będzie klucz gęsi... hmmm, chyba w kształcie rybki.





Widziałem też kilka innych kluczy, po czym zobaczyłem że wszystkie się grupują gdzieś nad Pisią... szkoda tylko że byłem tak daleko, ale gęsi było naprawdę dużo.



O jeszcze jeden klucz leci do nich.



Jak jechałem przez dobrze znane rejony, gdzie wiedziałem dokładnie ile zwykła trasą do domu zostało mi kilometrów, wyszło mi ze dobiję do 90. Co prawda byłem już mocno zmęczony, ale żal było nie wykręcić setki, toteż wybrałem nieco dłuższą trasę, a na koniec jeszcze musiałem zrobić pętelkę dookoła osiedla.

Kategoria >100, łódzkie


  • dystans 105.65 km
  • 1.00 km terenu
  • czas 05:49
  • średnio 18.16 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Bibliotecznie, muralowo i śpiewająco

Poniedziałek, 24 stycznia 2022 · dodano: 25.01.2022 | Komentarze 5

W zasadzie do biblioteki w Grodzisku miałem zamiar wybrać się we wtorek... ale wg. prognoz możliwe były opady deszczu, śniegu i diabli wiedzą czego (i tak do końca tygodnia). Tak więc postanowiłem wykorzystać ostatni dzień w miarę dobrej pogody na kurs biblioteczki. Wieczorem zaś mieliśmy Kluskę zawieźć do Bud Michałowskich na próbę zespołu harcerskiego, tak więc razem z poranną rundką po bułki wychodziło mi że będę miał na liczniku prawie 90km... żal nie dokręcić do setki, toteż postanowiłem coś tam dokręcić podczas powrotu z biblioteki.

A w bibliotece dostaliśmy kalendarz z ilustracjami Elżbiety Wasiuczyńskiej.  z książki "Mama, tata i ja. Hop-la-la". Kalendarz otrzymało 10 najwięcej wypożyczających rodzin.



Jeden ze skrzatów bibliotecznych.



A w Grodzisku tak jakby więcej śniegu niż w Żyrku.



W ramach dokręcania tych kilkunastu kilometrów, postanowiłem objechać nowe grodziskie murale. Jakoś do tej pory nie było okazji, albo nie miałem czasu, albo mi się nie chciało, albo zapomniałem... tak więc dziś nadrabiam. A tu mapka grodziskich murali.

Pierwszy w rejonie skrzyżowania Nadarzyńskiej i Sienkiewicza przedstawia taki Grodzisk w pigułce - jest kilka grodziskich willi, dworzec PKP, wieża kościoła, pomnik Chełmońskiego jadąca wukadka, czy żaglówki na stawach (powiększenie po kliknięciu w fotkę).



Pociąg WKD, a konkretnie skład EN95.



A właśnie, przejazd przez WKD, na tych przejazdach nie ma rogatek, tylko semafory, a na tym konkretnie takie coś:




Kolejny mural jest na trafo  naprzeciwko stacji końcowej WKD w Grodzisku (skrzyżowanie Radońskiej i Spokojnej). Przedstawia również pociąg WKD, ale z czasów gdy jeszcze nazywała się EKD - EN80, to były pierwsze kursujące tu składy, jeszcze przedwojenne.





 
Przy Radońskiej jest jeszcze jeden mural przedstawiający WKD, ale nie focę go dokładnie, bo już kiedyś tu był. Przedstawia on EN94, czyli drugą serię kursujących tu wagoników, które w latach 70. zastąpiły EN80, ale też już są wycofane.



Na stację akurat postawiał się najnowszy nabytek WKD, czyli EN 100.




Na bocznicy zaś rzut obiektywem EN97 (zakupione przed EN100). Z kursującego taboru brak tylko EN95, ale ten występuje tylko w jednej sztuce i nie tak łatwo na niego trafić.



I jeszcze lokomotywy manewrowe.



Kolejnego muralu poszukuję w rejonie skrzyżowania Kościuszki i Sienkiewicza. Chwilę mi to zajmuje, bo ze skrzyżowania go nie widać, znajduję go dopiero z tyłu pawilonów handlowych, gdzie jest otoczony parkingami. Jest to tzw. mural antysmogowy, cytuję: "do jego namalowania użyto farb katalitycznych, które usuwają z otoczenia zanieczyszczenia gazowe, m.in. dwutlenek siarki, tlenek węgla i tlenki azotu"




Ostatni znajduję przy ulicy Dalekiej w sąsiedztwie szpitala, jest on sfinansowany przez firmę farmaceutyczną i jak tak patrzę, to w swojej wymowie jest trochę przerażający z tymi wszechobecnymi pigułkami... (powiększenie po kliknięciu w fotkę).



Po drodze przejeżdżałem przez Stawy Walczewskiego i tam zobaczyłem coś takiego:



"Totem zwierząt" - najwyższa rzeźba w Polsce...hmmm, ale chyba zapomnieli dodać, że drewniana, a i to nie jest pewne... bo znalazłem wzmiankę o rzeźbie czternastometrowej: link (tylko pytanie czy jeszcze stoi). Tak czy inaczej ciekawy obiekt.

A, no i autorem jest Andre... kolesia kojarzymy, bo mieszka pod Mszczonowem (a może nawet w granicach Mszczonowa) i niejednokrotnie tamtędy przejeżdżaliśmy, kiedyś zwróciliśmy na rzeźby na podwórku, oraz rzeźbę bałwanka Olafa nad bramą.  To było jeszcze zanim zabrał się za rzeźbienie w pniach drzew np. na Ochocie (fotki tu), czy w parku w Brwinowie (tu też fotki).
 


Kilka zbliżeń:










I jeszcze fotel z rybą obok.




Jeszcze postój w parczku nad Mrowną (nigdy nie pamiętam jak ta rzeczka się nazywa - Mrowa? Mrowna? Mroga? za każdym razem muszę sprawdzać).



 
I jeszcze ze środka kalendarza.



A to nie jest efekt nawałnicy, tylko weekendu na polskich drogach.


Kategoria >100, mazowieckie


  • dystans 105.11 km
  • 4.00 km terenu
  • czas 05:48
  • średnio 18.12 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze

Początek sezonu rowerowego 2022

Sobota, 1 stycznia 2022 · dodano: 01.01.2022 | Komentarze 6

Wyskoczyłem do lasu wznieść noworoczny toast herbatką. Miałem zrobić krótką pętelkę, ale potem wyskoczyłem na szosę i tak jakoś pojechałem gdzie mnie opony poniosą 44km). Wróciłem do domu na drugie śniadanie, obudzić rodzinę i uzupełnić termos, a popołudniu druga pętelka - wznieść toast nad Pisią (nie mogłem się zdecydować nad którą, więc wybrałem się zarówno nad Gągolinę jak i Tuczną - 43km). Potem myk we trójkę na krótką pętelkę do EkoParku (prawie 5km). Ostatecznie licznik stanął tak blisko setki, że żal było nie dokręcić, więc dokręciłem (+12km)

Herbatka z herbatniczkami i grzybek na deser.



Pełna relacja później (już jest - poniżej poniższych fotek), a na razie parę fotek z żegnania Starego, a witania Nowego Roku.

Deszcz meteorów



Dmuchawiec



Tancerka Iskierka



W Sylwestra odpaliliśmy oldskulowe zimne ognie, jak w czasach dzieciństwa, a nie jakieś tam nowomodne fajerwerki.








Rano ruszyłem wznieść toast w lesie, ale że po roztopach i ulewach na leśnych drogach z pewnością totalna breja, to musiałem wybrać jakąś nierozjeżdżoną, czy wręcz zarastającą dróżkę lub ścieżkę. Nie wbijałem się głęboko, ot na chwilę postoju. Rany, ale ptaki tam śworgoliły, chyba wiosnę poczuły, faktycznie ciepło się zrobiło.



Poza tym spotkałem dziś sporo bażantów, ze trzy ptaki drapieżne, podczas porannej pętelki towarzyszyły mi dalekie pokrzykiwania żurawi (obecnie sporo łąk jest idealnych do brodzenia), a podczas wieczornej pohukiwanie sowy. Poza tym z czworonogów spotkałem sarenki.



Nawet ślimaki się obudziły i ruszyły, toteż trzeba je było ewakuować z asfaltu (choć na bocznej drodze, przy dzisiejszym minimalnym porannym ruchu, miały spore szanse na pokonanie tej przeszkody).



Rano ruch na tyle mały, że wbiłem się w drogę wojewódzką, której zwykle unikamy ze względu na koszmarny ruch, ale to najkrótsza droga na drugą stronę lasu.

Ostatnia bryłą śniegu na Mazowszu... no może nie ostatnia, tylko pierwsza napotkana z ostatnich.



Dobiłem do eSeŁki i potem pojechałem mniej więcej wzdłuż niej. Most eSeŁki na Korabiewce w Puszczy Mariańskiej.



Wygoda to taka duża wygódka.



Oczywiście, że musiałem odwiedzić tę ulicę, dzięki czemu dowiedziałem się, że położyli na niej asfalt... strasznie wąski, że zwykły osobowy samochód ledwie się na niej mieści, ale jest.  No i jest brakujący kawałek asfaltu do sąsiedniej wsi.



Budynek dworca W Puszczy Mariańskiej, identyczne budynki można spotkać w innych miejscach eSeŁki, ale widziałem też takie na linii kolejowej z Siedlec do Czeremchy (co najmniej dwa).



Liść glistnika jaskółcze ziele.




Dawny przystanek Długokąty, również na eSełce. Pamiętam gdy stał tu jeszcze budyneczek.



Skrzynka strasznie zarosła, ledwie ją znalazłem, mimo że to moja własna. Okleina odpada, trzeba będzie tu wpaść i przeserwisować.



Gustowna zieleń przystankowa.



Już spotykałem wcześniej na zarośniętych peronach eSeŁki ślimaki przydrożne, tu też są.



Potem też jechałem mniej więcej wzdłuż kolei, ale tym razem była to Wiedenka.



Sucha



Suchszy Dopływ Suchej, od kiedy wzięły się za nią bobry, jest całkiem mokra.



Resztki lodu




Nawet zaczęło wychodzić słońce.



Wpadłem do domu na drugie śniadanie, a potem wyskoczyłem na popołudniową pętelkę. Niestety znów się zachmurzyło.




I bardziej wiało. Jak sfotografować wiatr... moze zmarszczki na wodzie?



Ulica Słoneczna w Wiskitkach nadal ze słoneczkiem.



Tylko minki się zmieniły, kiedyś była jedna w okularach (stare fotki w tym wpisie).




Toast herbatką owocową nad Pisią Gągoliną.  Oczywiście mógłbym nad Pisią w Żyrku, ale to nie o to chodzi.



W parku przy dworku w Starym Drzewiczu spotkałem chyba daniele. Już je widziałem przejazdem, ale albo już była szarówka, albo były daleko od ogrodzenia, albo to była końcówka ciężkiej trasy. Dziś warunki były dogodne na fotki.



Stado składało się z dominującego samca, łań i młodych, natomiast w części parku po drugiej stronie parku można było spotkać inne samce (co najmniej cztery).




Przejazd przez Holendry Baranowskie.



Tamże. Wierzby nad Wierzbianką.



No i ostateczny cel - Pisia Tuczna w Jaktorowie.



Wieczorem myk z Kluską i lavinką do EkoParku, zrobić sobie zdjęcie w saniach... nie przepadam za tego typu ozdobami, ale dzieciaki je lubią.

Zmiana środka lokomocji, czyli przesiadka z roweru na sanie.



Kluska kocha wszystkie zwierzątka, nawet sztuczne.



A potem jeszcze dokrętka do setki. Taka kombinowana setka na raty, to nie to samo, co setka machnięta na raz, ale zawsze to setka.

Kategoria >100


  • dystans 103.10 km
  • 1.00 km terenu
  • czas 04:34
  • średnio 22.58 km/h
  • temperatura 15.0°C
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Myk nad Wisłę

Wtorek, 24 sierpnia 2021 · dodano: 27.08.2021 | Komentarze 8

Kto rano wstaje... ten chodzi niewyspany. Tę powszechnie znaną mądrość ludową potwierdziłem w ostatni wtorek. Otóż postanowiłem wybrać się nad Wisłę, mieliśmy cynk od Pima, że można już znaleźć plaże nad Wisłą, ale postanowiłem osobiście sprawdzić jak tam konkretnie nasza plaża (zwłaszcza że po weekendzie poziom znów nieco wzrósł.

Wiatr miał być północny, postanowiłem więc ruszyć rano, póki będzie słabszy, a wrócić mając silniejszy podmuch w plecy (na części odcinków). Wstałem rano, ale nie udało się ruszyć o zaplanowanej godzinie... musiałem przekiblować półtorej godziny zanim intensywniejszy deszcz przeszedł w siąpienie. Tak więc mogłem sobie pospać godzinę, lub półtorej dłużej. Tak więc w końcu ruszam, wkrótce siąpienie ustaje (a właściwie ja spod niego wyjeżdżam).

Pod Szymanowem uchwyciłem szarżę ciężkiej kawalerii... Początkowo myślałem, że to może jakieś dożynki, albo co, bo na skrzyżowaniu do którego się zbliżałem, było tego więcej.




Kawałek dalej utworzył się zator, więc zacząłem  wyprzedzać.



I zobaczywszy transparenty dowiedziałem się, że to protest przeciw CPK.




Ponieważ za skrzyżowaniem kolumna ruszyła żwawiej, musiałem się w nią włączyć... nie narzekałem, bo miałem pod wiatr, a schowawszy się za jednym z pojazdów mogłem jechać na luzie jakieś 2km/h szybciej niż gdybym jechał solo (i to ciężko pracując). W ogóle mogli nawet ciut szybciej pojechać, ale trudno.



Niestety szybko skręcili w bok i straciłem taki fajny tunel aerodynamiczny i musiałem znów podjąć walkę z wiatrem.



Starałem się utrzymywać prędkość jazdy powyżej 20 km/h, ale nie dlatego żeby zależało mi na średniej, po prostu chciałem dojechać do celu nim wiatr jeszcze bardziej przybierze na sile. A już był dosyć silny, na otwartych przestrzeniach, gdy miałem drogę biegnącą na północ i lekko wznoszącą się, nie byłem w stanie tej prędkości utrzymać i jechałem jakieś 18-20 km/h... to znaczy jak bardzo bym chciał, to bym mógł, ale nie chciałem się zarżnąć. Na szczęście miałem też odcinki biegnące na zachód lub północny zachód.

Lecę najkrótszą w pełni asfaltową trasą, toteż centrum Brochowa omijam szosą, tylko rzut obiektywem na odległy kościół.



No i jestem na miejscu - przed zjazdem na gruntówę prędkość średnia 21,5 km/h. Plaża choć znacznie mniejsza to jest. Tak więc mamy informacje jak tu jest przy kolejnym poziomie Wisły, niewiadomą pozostaje przedział ok. 45 cm, ale wtedy raczej nie sensu już tu jeździć, bo plaża kurczy się jeszcze bardziej.

Poniżej fotki ze stanem aktualnym i półtora tygodnia wcześniej.




Z widokiem na groblę po prawej.




Woda się przelewa w miejscach, gdzie ją częściowo rozmyło.



O, tu trochę widać różnicę poziomów wody, a w tle stado ptaków.



Co tam woda wyrzuca na plażę?



Nie mogłem się powstrzymać i trochę się pomoczyłem, sprawdziłem też bród na plażę na kępie (woda przy forsowaniu prawie do pasa).



To ewidentnie był łoś.




Nie miałem zamiaru długo tu siedzieć, ale i na plaży zeszło się godzinę. Aha, żeby nie jechać na pusto, przywiozłem parę butelek z wodą, które dobrze schowałem w krakach. Mamy nadzieję jeszcze w tym roku się tu wybrać, to się przyda taki depozyt (żeby za dużo ze sobą nie wieźć, lub nie zaopatrywać się jeszcze pierwszego dnia na trasie).

W drodze powrotnej zgarnąłem kilka kań - z tych ze zdjęcia dwie robaczywe, ale jeszcze ze trzy udało się znaleźć. Jak robiłem krótki stopiki w lesie, to kontrolnie zajrzałem głębiej w las, ale innych grzybów nie uświadczyłem. Minąłem też babcię, dziadka i wnuczka (też niewiele grzybów znaleźli), który grzybobrając chyba trochę się zgubili, bo mnie pytali o drogę:
- Czy tędy dojdziemy do cegielni?
- Nawet nie wiem o jaką cegielnię chodzi!



Jedzie się lepiej, bo na sporych odcinkach z wiatrem, ale czasem miałem upierdliwie boczny. Mogłem bardziej docisnąć, ale mi się trochę nie chciało.

Esy floresy Kanału Kromnowskiego.




A tu Kanał Łasica.



Poza krótkimi stopikami, nieco dłuższy postój na kawkę i jakieś jedzonko, w obie strony był na przystanku Piasecznica, który wypada prawie dokładnie w połowie drogi.



Znów jakaś rusałka pawik rypała po peronie, więc ewakuowałem ją w krzaki (podobnie jak ostatnio z Kluską).





W ogóle po drodze duże ilości gąsienic rusałki - rypią w poprzek lub wzdłuż asfaltu. Otóż już w pełni rozwinięte gąsienice (mniejsze przed wylinkami, są zielonkawoszare i włochate, a nie z kolcami) przestają żerować i szukają miejsca, by przemienić się w poczwarkę. Ewakuować wszystkich w bezpieczne miejsce nie mogłem, bo do nocy bym nie dojechał do domu... ale jak zatrzymałem się na mostku nad Pisią Gągoliną, to zgarnąłem jedną (i zrobiłem jej fotkę pamiątkową z Pisią).



Z asfaltu przed i za mostkiem, ewakuowałem w krzaki kolejne pięć gąsienic.



No i tak pykła druga setka w tym roku... słabizna, kiedyś o tej porze roku miewałem po kilkanaście setek na koncie i to nie gołe setki z haczykiem, ale spora część z solidnym hakiem, czyli 120, 150, czy nawet 170km. No cóż, nie mam ostatnio tyle czasu na dłuższe wypady, teraz duży dystans to powyżej 50km.
Kategoria >100, mazowieckie


  • dystans 102.51 km
  • 4.00 km terenu
  • czas 05:06
  • średnio 20.10 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Kombinowana Setka Biblioteczna

Czwartek, 6 maja 2021 · dodano: 08.05.2021 | Komentarze 4

Nie planowałem żadnej setki, ani zbliżonego do niej dystansu, wyszła sobie spontanicznie. W zasadzie miała być tylko pięćdziesiątka do biblioteki w Grodzisku i parę kilometrów po mieście... ale na raty wyszła setka, składała się z kilku jazd:

- 3,5 km rano do sklepu
- ~53 km właściwy dystans do Grodziska
- 4,8 km do jednej z żyrardowskich bibliotek
- ~40 km pętelka po okolicy


A więc po kolei najpierw rano do sklepu, dziś silny wiatr i podsłuchałem dwie babcie:
- Dzień dobry, jak się jechało z tym wiatrem?
- No... - westchnięcie mówiło wszystko.
- Ale może z powrotem będzie lepiej.

Babcie i dziadki są w małych miasteczkach najwytrwalszymi rowerzystami i głowę daję że będą żyć dłużej (ci co jeżdżą) niż moi rówieśnicy, którzy w większości już dawno się przesiedli do samochodów i często zmagają się z nadwagą, czy otyłością.


Potem myk do biblioteki w Grodzisku. Z silnym wiatrem , tak więc powinienem lecieć jak na skrzydłach, ale aż tak super nie było. Jak wiatr był idealnie w plecy to faktycznie się śmigało (sęk w tym, że na tych odcinkach był zazwyczaj kiepski asfalt), a jak choć lekko z boku, to choć nadal było dosyć dobrze, to jednak nie aż tak jak by się człowiek spodziewał.

Jaskółki chyba próbują coś zagrać.




Mlecze znad Pisi Tucznej



Jeśli chodzi o dzisiejsze wypożyczenia jest wśród nich naukomiks o Rekinach. (poza tym są jeszcze - Dinozaury, Koty i Roboty). Świetna pozycja.



Oto próbka:




Drzewo filogenetyczne rekinów - powiększenie po kliknięciu w fotkę.



Albo inne drzewa obejmujące też inne kręgowce. Trzeba chyba pofotografać co ciekawsze plansze na przyszłość, bo mogą się przydać.




Skoro jestem w Grodzisku, to postanawiam namierzyć nowe murale, ale tym razem pamiętam żeby sprawdzić gdzie one są i już bez problemu udaje mi się je zlokalizować (tydzień temu na chybił trafił udaje mi się trafić tylko na jeden - link). Dzięki temu mogę zaktualizować mapę grodziskich murali.




Ten mural jest przy parkingu - czyżby sugestia by przesiąść się na rower?



Obok buszuje jakiś ptaszek - samiczka kosa?



Jeśli chodzi o ptaki, to są one na kolejnym muralu, każdą ścianę trafo zdobi inny ptak.



Jest dudek i zimorodek (oba zwyczajne)




I te... kurczę, wyglądają jakoś znajomo, ale nie jestem w stanie stwierdzić co to za ptaki.




Obok skwerek z obrotowymi tablicami edukacyjnymi, za którymi Kluska kiedyś przepadała.




Powrót pod wiatr oczywiście lekki nie był. Chciałem zdążyć przed popołudniowymi deszczami i pewnie by mi się nie udało gdybym się nie rozminął z pierwszą chmurą - poszła bardziej na południe ode mnie. Po powrocie wyskoczyłem jeszcze do jednej z żyrardowskich bibliotek.

Ponieważ kolejne chmury były daleko, gdzieś w rejonie Łodzi, to postanowiłem wyskoczyć jeszcze sobie do lasu, a potem w ostatnim momencie złapałem przeczytaną książkę, żeby oddać ją po drodze do biblioteki w Międzyborowie (to była nowość, więc zamiast ją kisić w domu, postanowiłem ją od razu puścić w obieg).

Czeremcha już kwitnie




Po drodze stwierdziłem, że skoro mam trochę czasu, mogę dokręcić do setki... dawno nie miałemczasu żadnej wykręcić, a tu trafia się okazja i  już dwie trzecie dystansu mam na liczniku. I tak zamiast do lasu, pojechałem naokoło lasu do Radziejowic, jak zawróciłem, by wbić się w las, zauważyłem chmury deszczowe przede mną...no szlag, gdy kalkulowałem że nie powinno jeszcze padać, to brałem pod uwagę krótszą, a nie dłuższą pętelkę.

Postanowiłem się nie spieszyć, by się w nie nie wbić (w końcu nie szły na mnie, tylko z lewej na prawą) i przeczekać nad Pisią.



Krótki postój nad Pisią, trochę pokropiło, ale tylko jakiś skraj tych chmur o mnie zahaczył. Poza tym stwierdziłem że do setki ta pętla nie wystarczy, muszę jeszcze ją przedłużyć - postanowiłem zrobić w niej garba i odbić na wręczę.





Kierunek był słuszny, bo po wyjechaniu z lasu wjechałem znów w słoneczną pogodę.




Ale trzeba było się sprężać, bo od Mszczonowa znowu coś szło.




Ostatecznie udało się dojechać do domu na sucho, choć w samym Żyrardowie w międzyczasie padało i  to solidnie -  ulice mokre, choć już wysychające, a miejscami stały kałuże.

Pod samym Żyrkiem zauważyłem takie oto tablice (dobrze że z wyprzedzeniem ostrzegają). Problem w tym, że będziemy musieli się przez ten Armageddon... przepraszam Triathlon przebić, bo w tym czasie w samym środku tras Kluska ma zbiórkę. Stałą trasę trzeba będzie sobie odpuścić żeby nie przebijać się przez trasę biegową, rowerową i jeszcze start przy zalewie (który będzie pewnie zawalony samochodami)... może trzeba dobić z boku, wtedy wbijamy się w trasę rowerową (całkowicie nie ma możliwości ominąć).




Kategoria >100


  • dystans 157.25 km
  • 15.00 km terenu
  • czas 08:20
  • średnio 18.87 km/h
  • rekord 39.20 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze

Zawyszogrodzka pętelka

Środa, 14 sierpnia 2019 · dodano: 20.08.2019 | Komentarze 0

Żyrardów - Wyszogród - Chmielewo - Czerwińsk - Raszewo - Kobylniki - Orszymowo - Rębowo - Wyszogród - Kamion - Brochów - Żyrardów

Wyruszam skoroświt. Powodów jest kilka - raz że do Wyszogrodu mam pod wiatr, a że ten ma się wzmagać, chcę jechać z jak najsłabszym mordewindem. A dwa, żeby mieć więcej czasu na pętelkę za Wisłą, żeby się nie spieszyć i móc na przykład połazić po cmentarzach i w ogóle się poszwędać. No a trzy, że z rana jest przyjemnie chłodno, a później to diabli wiedzą co będzie... niby pogoda ma być znośna, ale z prognozami nigdy nie wiadomo.

Celem głównym jest sprawdzić kontrolnie, czy gdzieś w kościołach nie ma pocisków (nowych nie namierzyłem), a mianowicie w Czerwińsku, Kobylnikach i Orszymowie... co prawda tylko w Kobylnikach jeszcze nie byłem, ale w pozostałych byłem zanim jeszcze sprawdzałem.

Po drodze momentami  trochę kropi, ale jest to niezbyt intensywny deszcz, raczej takie przyjemne, dodatkowe chłodzenie. Pogoda w sam raz na jazdę, więc rypię z jednym tylko postojem na drugie śniadanie.

Czarne chmury nad Bakomą



Łabędzie i kaczki na Pisi już nie śpią.



Zaraz po 9-ej przekraczam Wisłę mając 50km na liczniku. Od razu wklejam dla porównania zdjęcia wykonane 6 godzin, 40 minut i nieco ponad 50km później, gdy wracałem na naszą stronę Wisły.







Rynek w Wyszogrodzie



Drzewo solarne, czyli ładowarka do telefonów... info o identycznym w Płocku.



Nieco bardziej tradycyjna w formie instalacja



Ponieważ wreszcie nie ma dzikiego słońca gdy tu jestem, mogę porobić przez szybkę zdjęcia szczątków radzieckiego samolotu Pe-2 10-371 wydobytego w rejonie Bzury pod Kamionem w 2015 roku. Samolot został zestrzelony 18 stycznia 1945 podczas lotu rozpoznawczego, miało to miejsce podczas wielkiego natarcia Armii Radzieckiej, które ruszyło 14 stycznia z linii Wisły (min. z przyczółka magnuszewskiego) i dosłownie zmiotło obronę niemiecką. Już 16 stycznia został odbity Żyrardów, a Wyszogród zdobyty 20 stycznia.




Informacje o samolocie i załodze - powiększenie po kliknięciu w fotkę



Co można obejrzeć w pawilonie? Ano karabiny maszynowe, wydobyto bowiem trzy - UBS i UBT (12,7 mm ), SzKAS (7,62 mm), dwa z nich widać na pierwszych zdjęciu (zdaje się że UBS i UBT).




Taśmy z amunicją do nich,. to są zdaje się pociski 12,7 mm .



A to 7,62 mm



Są też trzy tetetki załogi



A także śmigło, koła i sporo różnego żelastwa.




Zjeżdżam nad Wisłą, w miejsce gdzie kiedyś stał most drewniany, a tam wita mnie... Herbatnik. Tak, ta barka , która kiedyś stała w Porcie Czerniakowskim. Okazało się, że w kwietniu została przywieziona do Wyszogrodu (na lawecie, bo gdyby były spławiana Wisłą, to by chyba zatonęła zanim by opuściła Warszawę).

- tabliczka informacyjna
- wpis u lavinki na blogu - Herbatnik w 2009 roku
- fotka lavinki z 2011 - Herbatnik na sucho










Przyczółek drewnianego mostu przez Wisłę... ech, jeszcze kilka, może kilkanaście lat temu był zachowany kikut tego mostu, znaczy przęsło, ale niestety i to rozebrali.




Postanawiam wtarabanić się z rowerem na Górę Zamkową i tam zjeść trzecie śniadanie (albo drugi przedobiadek).




Na górze są dwa Tobrubki odkopane i udostępnione po wykopaliskach na górze-grodzisku. Oraz pawilonik prezentujący odkopany bruk. Tutaj fotki z  jesieni 2015 roku. O ile teren ładnie porósł murawą, o tyle obiekty ulegają postępującej dewastacji... no rozumiem, że taka barierka z patyczków jest na tyle delikatna, że wystarczy się oprzeć by trzasnęła, a deska na schodach może ulec obluzowaniu i odpadnięciu, ale wyrwać belkę z ziemi i wrzucić ją do bunkra, to nie da się przypadkowo, ani zerwać kilku desek z parkietu i przypadkowo zrobić z nich ognisko. O śmieciach nie wspominając, w tym oczywiście szkło, na przykład flaszki wrzucane od góry do bunkra, by się stłukły. Lornetki to już 4 lata chyba nie było.

Polska to jednak dziki kraj. Wszystko musi być ze zbrojonego betonu, żeby przetrwało, albo odgrodzone drutem kolczastym i pod prądem.







Porobiłem zdjęcia, zastanawiam się gdzie usadowić na śniadanie, a tu wchodzi facet z kosiarą... no szlag. Trudno, schodzę więc zainstalować się na dole przy przyczółku mostu.





Ruszam na Czerwińsk... dojazd do Czerwińska jest słaby, bo koszmarną drogą krajową 62, ruch duży, TIRy i wysypane tłuczniem pobocze... dosyć szerokie, gdyby część wyasfaltowali to byłoby ok, ale nie. Najgorszy odcinek, gdzie pokonuje jary, są zjazdy, podjazdy zakręty, ograniczona widoczność i brak pobocza na które można w ostateczności uciec (TIRy dociskają do barierki) omijam skrótem gruntówami bliżej Wisły, niestety ta zaraz za Wyszogrodem teraz jest beznadziejna - wysypana tłuczniem i rozjeżdżona przez ciężki sprzęt... dalej jest nieco lepiej. Ale i tak w ten sposób jestem w stanie ominąć tylko połową krajówki do Czerwińska, potem i tak muszę na nią zjechać. Dlatego rzadko bywam w Czerwińsku.

Zaraz za Wyszogrodem postanowiłem wbić się na ostrogę... o tej porze roku trzeba się przebić przez okazałe krzaki, ale nie mogłem sobie odpuścić okazji wypicia kubka kawy na Wiśle.




Łączeń Baldaszkowy, mam nawet o nim specjalny wpis na blogu pocztówkowym.




Docieram do kapliczki, od ostatniej wizyty w tym miejscu została odmalowana, a ogrodzenie uzupełnione (zdjęcia kapliczki sprzed kilku lat w tym wpisie).

Dziś byłem przygotowany, żeby sprawdzić jaki jest kaliber pocisku, na którym jest osadzony krzyż... miałem ze sobą metr krawiecki, by zmierzyć obwód. Po przeliczeniu wyszedł mi kaliber jakieś 105mm, czyli nie jakiś bardzo duży, bo pocisk spory i wydawało się że większy kaliber.





Pocisk osadzony jest na czymś takim - w beton wtopione są pociski karabinowe i kulki (prawdopodobnie ze szrapneli), również mogą być z I wojny. Za to u podstawy są łuski z nabojów karabinowych, jednak sprawdzenie sygnatur na nich wybitych ujawnia, że łuski są współczesne.



Bogatszy o doświadczenia z tym co można zrobić z pocisków, obejrzałem dokładnie ramiona jrzyża i moje podejrzenia się potwierdziły - również są z pocisków.



Lepiej to widać o tyłu, bo na ramionach krzyża widoczne są pierścienie wiodące, a te srebrne końce wyglądają na zapalniki. Górna część krzyża to też skorupa pocisku (bez pierścienia wiodącego, ale jest widoczne zagłębienie gdzie kiedyś był), za to między niego a zapalnik wepchnięto jakąś kulkę (powiększenie po kliknięciu w fotkę)



Jeszcze kawałek sensownej gruntówy, potem zjeżdżam na drogę krajową i nią się męczę do Czerwińska.




Docieram do kościoła w Czerwińsku, a tu okazuje się że jest remont... fasada i dzwonnica-brama w rusztowaniach, czyli z najładniejszych kadrów nici, dobrze że poprzednio udało się je sfotografować. Wtedy byliśmy w niedzielę i kupę ludzi w rejonie mszy, trochę musiałem się naczekać żeby przeczekać tabuny ludzi przewalające się przez kadr, a jednocześnie bez dzikiego słońca Dziś miałem nadzieję na obejrzenie kościoła w spokoju i pomijając część remontowaną w zasadzie się udało.

Fotki z Czerwińska, ale też kilka z Wyszogrodu sprzed czterech lat, dla porównania w tym wpisie na bikestatsie.




Cokół kapliczki upamiętniającej ostrzelanie (ale bez większych zniszczeń) kościoła w 1915 roku.  Więcej zdjęć i co mi się udało znaleźć o okolicznościach ostrzału można znaleźć w linkowanym wyżej wpisie sprzed czterech lat.




Zajrzałem do kruchty, niestety potwornie ciemno, oświetlone sa owszem jakieś tablice ogłoszeniowe, ale










Pod ścianą kolekcja kotwic, pływaków i innych wiader... to jest dosyć popularny element zdobniczy nad Wisłą (czy Bzurą w pobliżu ujścia), tylko dziś widziałem kotwice:
- przy kościele w Brochowie
- przy OSP w Kamionie
- przy kapliczce na wjeździe do Czerwińska

... no i chyba tyle, tej kotwicy przy Herbatniku w Wyszogrodzie nie liczę, ale może też powinienem. No i tutaj.



Z dziedzińca było otwarte boczne wejście do kościoła, więc skorzystałem z niego by obejrzeć wnętrze.






W Czerwińsku stanął szereg tablic edukacyjnych ze sporą ilością informacji na temat przeprawy Jagiełły. Okazało się, że w 2010 była wykonana replika mostu (oczywiście mały kawałek), miałem nadzieję że gdzieś w Czerwińsku stoi tak jak w Kozienicach... oczywiście nie na brzegu Wisły, bo tam by już dawno zmyło. Niestety nigdzie nie ma, załączam zatem fotkę fotomontażu z wykorzystaniem tej rekonstrukcji, oraz fotki tablic.
- mapka z lokalizacją tablic
- tablica Most Jagiełły
- tablica Wzgórze Jagiełły
- tablica Most Łyżwowy
- tablica Rozważania nad konstrukcją mostu
- tablica lokalizacja przeprawy

Dodam, że w Kozienicach też jest eee... coś w rodzaju rekonstrukcji tego mostu. Dlaczego tam? Bo w łaśnie w Puszczy Kozienickiej go budowano i spławiono Wisłą pod Czerwińsk. Tutaj wpis z mostem łyżwowym w Kozienicach.



Rozwałka nad Wisłą, oraz czwarte śniadanie (trzeci przedobiadek).



Jeszcze myk na cmentarz, rzut okiem na mogiłę żołnierzy poległych w 1939.  Mogiła po remoncie, na szczęście model armaty nie został usunięty. Fotki ze stanem w 2015 roku pod tym linkiem.





Ładne, stare nagrobki, a w tle dzwonnica na cmentarzu.




O, już tutaj dotarł... ostatnio mieliśmy z nim do czynienia na Podlasiu i wschodnim Mazowszu.



Z Czerwińska wyjeżdżam na północny -zachód, a więc zaczyna się rypanie pod wiatr i to znacznie silniejszy niż rano. Jadę do wsi Kobylniki, ale stwierdzam jeszcze, że w zasadzie warto odbić w prawo na Raszewo Dworskie obejrzeć kościół mariawitów, co też czynię.




Po drodze odwiedzam też cmentarzyk mariawicki, to najstarszy nagrobek jaki tam znalazłem.



Stwierdzam, że zamiast wracać na trasę do Kobylnik. pojadę z Raszewa skrótem... gruntówa co prawda taka se, ale też nie najgorsza. Dojeżdżam do gotyckiego kościółka w Kobylnikach, a wszystkie furtki na dziedziniec kościelny zakłódkowane na sztywno. No szlag.




Może bym obszedł jako tako dookoła ogrodzenia i porobił zdjęcia (murek niewysoki, da radę strzelić fotkę), ale zobaczyłem że drzwi kościoła otwarte.... no więc rozejrzałem się i skok przez murek. Najpierw obejrzałem i obfociłem od strony szosy, min wnętrze z renesansowymi nagrobkami (na tyle ile mogłem, bo przez kratę).





Na koniec poszedłem obejrzeć kościół od tyłu i wtedy rozszczekały się psy od strony plebanii, no to strzeliłem fotkę i szybko się ewakuowałem.



Zatrzymałem się jeszcze na chwilę na cmentarzu, znalazłem tam min. grób dziedziczki Raszewa przez które dopiero co przejeżdżałem (powiększenie po kliknięciu w fotkę)



Znalazłem też grób Józefa Bacciarellego... hmmm, nazwisko jakby znajome, no tak, okazało się że to wnuk znanego malarza Marcello Bacciarellego.




Taka notka prasowa z Dziennika Poznańskiego, 25 kwietnia 1874 roku. Ktoś inny ją znalazł, więc mi pozostało znalezienie odpowiedniego skanu w bibliotece cyfrowej.

 

Wałki na nieidealnie płaskim polu



Jakaś kapliczka po drodze



Zaraz za Kobylnikami wyszło słońce... od jakiegoś czasu z niepokojem obserwowałem coraz więcej błękiitu na horyzoncie, który nieubłaganie się zbliżał. Jak słońce wyszło zza chmur, to momentalnie zrobiło się za ciepło, na szczęście bezchmurne niebo było krótko, już w Orszymowie zaczęły nachodzić chmury, raz mniej, raz więcej, ale przynajmniej słońce nie świeciło non stop.

Od Kobylinik rypałem dalej pod wiatr, a to było chyba maksimum tego dnia. Asfaltem mogłem jeszcze kawałek pojechać w tym kierunku, a potem zawrócić i cofnąć się do Orszymowa... ale ze względu na wiatr zdecydowałem się na gruntowy skrót, który był fatalny, strasznie rozjeżdżony... już kląłem ten pomysł i myślałem że jednak trzeba było jechać pod wiatr, ale asfaltem, rozważałem nawet czy by nie zawrócić, ale skoro już się tu wbiłem. Aż tu po kilometrze stał się cud i pojawił się asfalt! I był do samego Orszymowa.

Kościół w Orszymowie



Kapliczka na dębie. Według tabliczki jest to stuletni Dąb Niepodległości.




A tak wyglądała ta kapliczka w 2014



Drewniane płaskorzeźby drogi krzyżowej.



Przy kościele grobowiec rodziny Małowieskich z Dzierżanowa (powiększenie po kliknięciu w fotkę)



Jeszcze wizyta na cmentarzu w Orszymowie, celem było odnalezienie tabliczki upamiętniających mieszkańców poległych w wojnie polsko-bolszewickiej. Nie było to trudne, bo okazało się że jest niedaleko bramy, przy kaplicy (powiększenie tabliczki po kliknięciu w fotkę)

Tutaj tabliczka umieszczona na grobie... prawdopodobnie symbolicznym, udało mi się wzmiankę o jednej wymienionej osobie, że spoczywa gdzie indziej. Poza tym identyczne  tabliczki widziałem już w czterech miejscach (zdjęcia na blogi we wpisie odpierając nawałę najeźdźców), namierzyłem też kilkanaście innych i są one raczej symbolicznym upamiętnieniem poległych  mieszkańców danej gminy, czy miejscowości.




Jeden z nagrobków (powiększenie po kliknięciu)



Dziwny bezimienny nagrobek... czy była tu kiedyś tabliczka imienna, której nie ma, czy ma on jakieś inne znaczenie?




Do Rębowa jedzie się przyjemnie, bo z wiatrem i od czasu do czasu chmury przesłaniają słońce.



Pomnik niepodległości w Rebowie został odnowiony, ale za to otoczenie prezentuje się jak po ataku nuklearnym - wszystkie drzewa wycięte w pień, murki i klombiki wyleciały w kosmos, cały teren zaorany i pozostawiony na pastwę krzaków (więc nie jest to teren w czasie prac, bo widać że od miesięcy nic tu się nie dzieje)... dojście do pomnika wyłożone starymi matami z odzysku z boiska.



Tak to miejsce wyglądało z drugiej strony w 2014 (tych wszystkich drzew już nie ma), a murek i bezpośrednie otoczenie lepiej widać na tym zdjęciu z Olsztyńskiej Strony Rowerowej.



Pomnik po remoncie... przy czym zniknęły z cokołu tablice upamiętniające mieszkańców poległych w latach 1914-20 i 1939-45, mam nadzieję że jeszcze wrócą. Załączam fotki tablic sprzed 5 lat.





Przy kościele grobowiec rodziny Dziewanowskich, wśród pochowanych Kazimierz i Stanisław polegli w 1939 pod Wolą Cyrusową i nad Narwią (albo odwrotnie) i tam pochowani, ale potem szczątki zostały przeniesione tutaj.




Jadę dalej nie zatrzymuję się już w Wyszogrodzie by jak najdłużej skorzystać ze sprzyjającego ale już stopniowo słabnącego wiatru. Wracam na lewą stronę Wisły.



Najpierw stopik w Kamionie. Obok kościoła kapliczka na kamieniu św. jacka. Według legendy przeprawił się on przez wezbraną Wisłę w ten sposób, że położył na wodzie swój płaszcz i na nim wraz z towarzyszami przeprawili się przez rzekę.




Kościół jest nowy, ale w odróżnieniu od większości nowych kościołów jest w miarę znośny, znaczy na jego widok nie bolą od razu zęby. Na kamieniu węgielnym są dwie daty - 1917 i 1978 i odnoszą się dwóch kolejnych kościołów. Otóż w 1915 spłonął stary, drewniany kościół (przez ponad pół roku Kamion był na linii frontu), w 1918 wybudowano nowy drewniany, a w 1978 obecny.



Drewniana pozostała dzwonnica.



Całkiem ciekawe jest ogrodzenie, w każdym razie mi się podoba.



Most w Witkowicach, czyli rejon przeprawy w 1939... kiedyś to było obowiązkowe miejsce na postój, ale odkąd poasfaltowały się okoliczne drogi i wykostkowała gruntówa do Brochowa, to co prawda lepiej się przejeżdża rowerem, ale człowiekowi ciągle po głowie jeżdżą samochody.




Kościół w Brochowie, tutaj zatrzymałem się żeby zinwentaryzować pociski... wcześniej je miałem obfocone, ale nie było okazji dokładnie na spokojnie policzyć, bo ostatnio jak tu trafialiśmy to zawsze sporo ludzi było. Dziś wyszło mi że 9 sztuk różnych fragmentów pocisków, 3 dziwne półkule, gąsienica czołgowa i para strzemion.

Kościół był niszczony zarówno w 1915 (też był na linii frontu) jak i w 1939 (Bitwa nad Bzurą)



Tablice upamiętniające poległych w Bitwie nad Bzurą.




Zaczynamy przegląd pocisków - przed wejściem w bruku jest gąsienica i dwa pociski... a dokładnie jedna łuska i jedna skorupa (tzw. szklanka).




Kolejne sa już w ścianach kościoła - ta łuska jest na tyle nisko, że można obejrzeć sygnaturę.



Są też dwa pociski z czasów Jagiełły... eee, znaczy ... no nieważne. Jeden to skorupa pocisku, drugi to łuska mniejszego kalibru, pewnie jakiegoś  karabinu maszynowego.





Kolejne trzy łuski są raczej wysoko, no i strzemiona.




To kiedyś określiłem jako "chyba jakaś bomba, albo inny granat moździerzowy"... taki trochę dziwny, ale może końcówka niekompletna, pogięta itp.. Jednak teraz jak dokładnie się przyjrzałem, to coś mi tu nie pasowało... w końcu stwierdziłem że wygląda to nie jak tył, ale przód granatu moździerzowego - one mają czasem taki wystający zapalnik i to mi wyglądało jakby te blaszki przyspawali do zapalnika, przyjrzałem się dokładniej i stwierdziłem że chyba te blaszki przymocowano do czegoś co wetknięto w dziurę po zapalniku i tak jakby to służyło do mocowania czegoś (piorunochrona, rynny?)



Poza tym są trzy takie elementy... nie wiem czy one też są fragmentami jakichś militariów (a jeśli tak, to czego?), czy czegoś z zupełnie innej parafii (a jeśli tak, to czego?).




W murach jeszcze tu i tam jest trochę śladów ostrzału, które się ostały mimo odbudowy i remontów.




Dwór w Brochowie



A tu ktoś postawił klocka... i to niejednego. Może tu był maraton w stawianiu klocków?



No i ponownie, jak na początku relacji - łabędzie na Pisi. Tym razem złapane w czasie kolacji - śluuurp odcedzają sobie rzęsę.




Kategoria >100, mazowieckie


  • dystans 116.08 km
  • 10.30 km terenu
  • czas 06:40
  • średnio 17.41 km/h
  • rekord 34.80 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Siąpiradełkowa Setka do Prażmowa

Sobota, 6 lipca 2019 · dodano: 10.07.2019 | Komentarze 2

Plany na sobotę - z silnym wiatrem na wschód... po 14-ej wiatr miał nagle słabnąć i kręcić, więc tym bardziej kierunek słuszny, bo gwarantował, że nie będzie powrotu z silnym mordewindem. Poza tym nie ma upału, takie lato uwielbiamy. Co prawda po południu zaczęło siąpić i z przerwami siąpiło do wieczora, ale takie kapanie wcale nie przeszkadzało... bardziej przeszkadzało słońce, które koło południa wyszło zza chmur i zaczęło za bardzo przygrzewać, ale na szczęście szybko się schowało.

Ostatecznie po zastanowieniu zdecydowaliśmy że jedziemy w okolice Prażmowa... parę razy przejeżdżaliśmy tamtędy, ale nigdy nie było czasu poszukać na cmentarzu mogiły powstańców styczniowych, czy grobowca z malowniczą kolumną. Potem może pętelka pod Grójec i powrót. Po dokładniejszym sprawdzeniu okazało się, że jest kilka skrzynek przy najważniejszych obiektach zabytkowych Prażmowa, więc postanowiliśmy je objechać, więc opcja pętelki na południe odpadła z braku czasu.

A zatem jedziemy z wiatrem, jeden z postojów na rynku w Tarczynie.



Pogoda jak widać



Przystanek kolejowy Gąski (na eSeŁce). Jakby kto się pytał, te krzaki to właśnie peron.





Jakiś groszek



Dojrzewająca tarnina




Docieramy nad Jeziorkę, trzeba się przebić przez łąki do skrzynki.




Chaszczujemy przez zarośla wiązówki błotnej



Krwawnica pospolita



Ślimole





Ten ma trudne zadanie, nie dosyć że idzie pod górę, to jeszcze musi ominąć jakąś boczną łodyżkę i do tego jednocześnie robi kupę




Docieramy do dworku Ryxów w Prażmowie. Teoretycznie da się wejść do środka przez wybitne okno, ale nad wejściem jest alarm, co prawda spora szansa że wyłączony, ale woleliśmy nie sprawdzać tego na sobie.







Rzucamy też okiem i obiektywem na kościół








Pomnik niepodległości na dziedzińcu kościelnym, orzełek wygląda jakby już walnął sobie parę toastów z tej okazji (sto setek na stulecie).



Docieramy na cmentarz, na samym jego końcu jest grobowiec rodziny Ryxów. Kolumnę widać z daleka, więc nie da się go nie znaleźć.




Bronisław Felix Ryx, major w czasie Powstania Styczniowego, potem przez pewien czas na emigracji - tutaj można przeczytać jego biogram, w tym działalność w czasie powstania.



Izabella Ryx była wymieniona na tablicy powyżej, ale jest jej poświęcona osobna tablica. Małżonka majora powyżej, udała się z nim na emigrację. Potem wróciła sama do Prażmowa (mąż wrócił później) i zajęła się gospodarstwem, zwłaszcza hodowlą, a szczególnie kur, stąd zabawne tytuły niektórych artykułów:
- Pionierka na polu gospodarstwa kobiecego
- Podróż kur na Syberię
- Pani na kurniku



I jeszcze wnuczek Izabelli i Bronisława.



Mogiła powstańców styczniowych poległych w bitwie pod Prażmowem. Otóż oddział Władysława Grabowskiego zatrzymał się w tutejszym majątku i 5 sierpnia 1863 roku zostali zaatakowani przez wojska rosyjskie z trzech stron (z północy, wschodu i południa). Powstańcy wycofali się na zachód za Jeziorkę, tracąc 7 ludzi (w niektórych źródłach jest mowa o 11). Tutaj opis bitwy




Szwendamy się jeszcze trochę po cmentarzu, trafiamy min. na taki grób nauczycielki (powiększenie po kliknięciu w fotkę)



Mogiłę partyzantów z 1944





Motylka na jednym z nagrobków



Kilka innych ciekawych grobów





A to chyba najstarszy grób, jaki znaleźliśmy (choć niewykluczone, że sam nagrobek jest nieco nowszy niż najstarszy pochówek).






Zalicz gminę i podpompuj rower. Gminę oczywiście mamy już dawno zaliczoną i to co najmniej kilka razy.




Rozwałka po drugiej stronie Jeziorki, w rejonie którym mniej więcej wiodła trasa odwrotu powstańców, a teraz jest skrzynka poświęcona bitwie pod Prażmowe. Tu się zainstalowaliśmy ze skrzynką, żeby przeczekać spacerowiczów.



Mostek na Jeziorce i sesja na, oraz pod mostkiem (moje zdjęcia "pod" będą jak lavinka je wrzuci).







Widok z mostku na dawną gorzelnię



To nie jest skrzynka geocache
To jest niebezpieczne
Jeśli nie wiesz co z tym zrobić, omijaj z daleka



Opuszczamy Prażmów i jedziemy do Woli Prażmowskiej, w której mieści się kolejny dworek z majątku Ryxów, a w nim biblioteka. Gdyby Kluska była tu z nami, koniecznie by chciała się zapisać i byłaby niepocieszona, że dziś nieczynna.



Podjeżdżamy, a pod wiatką siedzi dwóch podpitych facetów i jeden z nich do nas, że biblioteka zamknięta. No to odpowiadamy, że my nie do biblioteki, tylko obejrzeć dworek - no i oglądamy, robimy zdjęcia, a ten znów wyskakuje z tekstem że tu nie wolno robić zdjęć. Ooo, z tym tematem to my jesteśmy otrzaskani, więc odpowiadamy że można bo to obiekt publiczny, że za komuny owszem nie można było, ale od tej pory prawo się zmieniło itp. itd. ale facet nieprzekonany dalej swoje. Nie mieliśmy zamiaru ciągnąć dyskusji, a po zrobieniu zdjęć przyszła pora na kesz, więc poszliśmy za dworek.

No cóż, jak podjeżdżaliśmy pod dworek, mieliśmy zamiar zrobić postój pod jedną z wiatek, ale teraz stwierdzamy że lepiej nie, bo ten facet znów się o coś do nas przyczepi, więc po załatwieniu się ze skrzynką instalujemy się na schodkach na tyłach dworku, gdzie jest nawet klimatyczniej.




A co do skrzynki, to była na szczęście w głębi parku w krzakach, więc spokojnie  szukać i trochę się jej naszukaliśmy, aż ją znaleźliśmy pod nogami.



Ponieważ w miejscówce, w której chyba była skrzynka , chyba zalęgły się mrówki i właśnie wyroiły się młode królowe, postanowiliśmy odłożyć skrzynkę do dziupli w jednej z sąsiednich drzew.



Klimatyczna aleja grabowa w parku.





Wracając do rowerów natrafiamy jeszcze na pomnikową sosnę... to znaczy nie wiemy, że to sosna, igły hen wysoko wyglądają na sosnowe (a na pewno nie na jakieś świerkowe, czy jodłowe), ale szyszki co leżą pod drzewem są jakieś dziwne. No na pewno nie są to szyszki sosny zwyczajnej, bo nawet jeśli trafią się okazałe, to są bardziej pękate niż te, a te są podłużne jak szyszki świerka czy jodły (ale znowuż od nich się różnią grubszymi łuskami, takimi właśnie... sosnowymi). Co to może być? Limba? W domu sprawdzamy, że nie limba, bo ma inne szyszki, ale udaje nam się ustalić że jest to prawdopodobnie sosna wejmutka. Potem znajduję jeszcze jakiś pdf, a w nim listę pomników przyrody w gminie i tam jest że w parku są dąb szypułkowy i dwie sosny wejmutki... a więc mamy rację!





Pod sosną rósł sobie taki grzybek



Jedziemy jeszcze po jedną skrzynkę, otóż w tej miniserii skrzynek tropami rodziny Ryxów zbieraliśmy cyferki, które posłużyły nam do wyliczenia współrzędnych skrzynki bonusowe. Dojazd do niej był dosyć ciężki, bo wiódł bardzo piaszczystymi dróżkami.



A rower lavinki był dodatkowo obciążony pasażerem na gapę.



Taki fajny hand-made'owy jeżyk był w skrzynce, robimy fotkę na wzór, co możemy zrobić z Kluską.



Dobra, pora wracać. Wiatr rzeczywiście po 14-ej osłabł, czy zaczął kręcić nie zwróciłem uwagi, w każdym razie znacznie mniej przeszkadzał niż gdyby wiał tak samo jak rano. Tym razem Tarczyn omijamy bardzo bocznymi drogami od południa.

Grójecka wąskotorówka - kierunek Tarczyn



Kierunek Grójec



Krótki stopik pod kościołem w Rembertowie




Jakaś klimatyczna chałupka w krzakach po drodze.


Kategoria >100, mazowieckie


  • dystans 103.93 km
  • 10.30 km terenu
  • czas 05:50
  • średnio 17.82 km/h
  • rower Srebrny Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Belsk Duży i Mała Wieś

Sobota, 1 czerwca 2019 · dodano: 08.01.2020 | Komentarze 4

Taki tam wypad w rejony już wcześniej odwiedzane. Geocachingowo - parę skrzynek sprawdzonych lub przeserwisowanych, parę znalezionych, jedna nieznaleziona bo zginęła... (album zdjęć z wycieczki)

Kapliczka za Mszczonowem



Serwisujemy tu skrzynkę lavinki, dajemy nowy logbook, bo stary się skończył i wpisy były na kartce zastępczej... dla kilku osób była to pierwsza skrzynka.




Postój nad Jeziorką i rybki w rzece.



Postój przy kolejnej kapliczce i podsuszenie kolejnej skrzynki (ale już nie naszej), tradycyjne miejsce postoju, bo to już rejon sadów, gdzie naprawdę nie ma gdzie się zatrzymać na postój, zwłaszcza gdy gorąco i słonecznie bo o cień trudno... a tu jest cień i ławeczka.



Uwaga zaraza! Obszarr zapowietrzony... tak na marginesie robiłem już wpisy na blogu pocztówkowym o dwóch innych zarazach:
- Afrykański Pomór Świń (ASF)
- Wysoce Zjadliwa Grypa Ptaków (HPAI)

O zgnilcu amerykańskim pszczół wpisu jeszcze nie było, choć jedną tabliczkę wstawiłem do jednego z powyższych wpisów.




Dwór w Wilczogórze.




Obserwatorium Geofizyczne PAN, obecnie  prowadziciągłe pomiary z zakresu fizyki atmosfery, magnetyzmu ziemskiego oraz sejsmologii. Dla zainteresowanych - więcej informacji o obserwatorium.



Kościół w Belsku Dużym.




Ufundowany przez Bazylego Walickiego, wojewodę rawskiego (powiększenie tablicy fundacyjnej)



Za kościołem groby Lubomirskich i Morawskich. W samym kościele jeszcze spoczywa sam fundator Bazyli Walicki, czy Jan Kozietulski - najbardziej znany jako dowodzący szarżą pod Somosierrą... no, ale do środka nie udało się zajrzeć.



Udajemy się na cmentarz... to w zasadzie jedyny obiekt na trasie, którego nie było wcześniej okazji obejrzeć, dziś to nadrabiamy.

Oto mogiła żołnierzy poległych w 1939 roku, zdjęcie już historyczne bo mogiła została jeszcze w 2019 przebudowana (powiem szczerze, że ta przed remontem bardziej mi się podobała., a lista poległych uzupełniona o jedno nazwisko, a dwa nazwiska poprawione (zdjęcia obecnej mogiły na stronie gminy: foto 1, foto 2).





Kaplica i kolumbarium ufundowane przez Klementynę Walicką.



Kolumbarium jest największym zaskoczeniem i główną nową atrakcją na trasie, bo nie spodziewaliśmy się takiej perełki. W zasadzie, gdybym wcześniej poszukał informacji o cmentarzu w Belsku, czy przejrzał atrakcje na terenie gminy, to pewnie bym trafił na wzmianki o kolumbarium... ale może to dobrze że tego nie zrobiłem, dzięki temu mieliśmy coś niespodziewanego na trasie. Fajnie czasem coś takiego spotkać, a nie same rzeczy, o których człowiek wie.




Poniżej kilka tablic z epitafiami (powiększenia po kliknięciach w fotk), zdjęcia pozostałych w albumie zdjęć z wycieczki.






Panorama Belska D.



Pałac w Małej Wsi, wybudowany dla wspomnianego już Bazylego Walickiego. Po Walickich właścicielami byli Rzewuscy, Zamojscy, czy spoczywający za kościołem Lubomirscy i Morawscy.



Rysunek pałacu lavinka w logbooku skrzynki.



Boczna brama



Mauzoleum zza płotu, ale kiedyś jak ten kawałek parku nie był ogrodzony, miałem okazję go obfocić, z czego zresztą był wpis na blogu pocztówkowym (Mauzoleum Aleksandra Walickiego z bliska)



Pasieka przy wąskotorówce grójeckiej - tory są ledwie widoczne w trawie za ulami.




Jedziemy do lasu, wita nas taka tabliczka (powiększenie), trochę się dziwimy, ale po wczytaniu okazuje się że zakaz jest okresowy i obowiązuje w czasie silnych wiatrów i opadów.



Aleja, której dotyczy zakaz.





Następnie wjeżdżamy w rezerwat "Modrzewina" i docieramy do reliktów "Wojewody"... tak się nazywał największy modrzew w rezerwacie (nazwany na cześć wspomnianego już dwukrotnie wojewody rawskiego Bazylego Walickiego), powalony w trakcie działań wojennych w 1945 roku. Gdy byliśmy parę lat temu, to kłoda była dobrze widoczna... teraz byliśmy w okresie pełni wegetacji, toteż krzaki nieco maskowały, poza tym obok przewalił się potężny modrzew, o mniejszych drzewkach nie wspominając.




To zdaje się resztki kłody "Wojewody", nie ten duży pień, tylko ten przed nim schowany w krzakach.



Modrzewie w "Modrzewinie".







Powrót w większości tą samą trasą, więc już bez zdjęć.

Kategoria >100, mazowieckie


  • dystans 106.25 km
  • 11.00 km terenu
  • czas 06:32
  • średnio 16.26 km/h
  • rekord 35.20 km/h
  • rower Wrześniowy Rower
  • Jazda na rowerze
współrowerzyści ma wycieczce:

Światowy Dzień Turystyki i Odpustów 1

Sobota, 29 września 2018 · dodano: 03.10.2018 | Komentarze 3

Żyrardów - Studzieniec - Jeruzal - Esterka -  Raducz - Rossocha - Boguszyce - Krzemienica - Czerniewice - Spała - Konewka - Królowa Wola - Inowłódz - krzaki (MAPA)

Pogoda na weekend zapowiadała się sensowna, wiatr w sobotę północny, a w niedzielę południowy, czyli idealnie żeby uderzyć na południe, a następnego dnia wracać. Tak więc wstępnie zaplanowaliśmy dwudniówkę nad Pilicę... w międzyczasie okazało się, że właśnie tam będzie szereg imprez z okazji Światowego Dnia Turystyki, na które huann rozwoził pieczątki i  paszporty. Jako że raczej unikamy wszelkich imprez, zaczęliśmy się zastanawiać czy aby nie uderzyć jednak gdzie indziej... ale żal było idealnego wiatru, poza tym okazało się, że jest szansa spotkać się na miejscu z huannem i Moniką (to był dloa odmiany argument, żeby jednak tam pojechać). No to raz kozie śmierć (aczkolwiek w tym przypadku raczej żubrowi), jedziemy!

Prognozy mniej więcej się utrzymały i sprawdziły, choć początkowo wiatr był raczej zachodni, północno-zachodni i dopiero potem wykręcał na północny, na szczęście  z rana był słaby, a jak zaczął się wzmagać to już raczej pomagał. Początek to nabycie pieczywa na rynku i  wyjazd z miasta ruchliwą (nawet tak rano) szosą w kierunku na Skierniewice i Puszczę Mariańską, a potem odbicie na bocznej asfalty... za Studzieńcem okazuje się, że ostatni na tej trasie gruntowy odcinek wyasfaltowali! Super, a dalej okazało się że jeden z bardzo zniszczonych i wertepiastych asfaltów też wyasfaltowali na nowo... niestety dalej jest już typowy asfalt mazowiecki, ale i tak trasa się poprawiła.

Po drodze energia wiatrowa i biogenerator... wiatraki dopiero zaczynały ruszać, na początku dwa, a potem kolejne.



Udało się też znaleźć kilka kań - jedną na cmentarzu, a dwie jak udałem się w krzaczki. Tę drugą miejscówkę zapamiętałem, żeby ewentualnie zebrać grzyby w drodze powrotnej.



Początkowo tniemy tylko z krótkimi postojami na odpoczynek - miejsca odwiedzone wcześniej, pierwszy postój na zwiedzanie w Krzemienicy pod późnogotyckim kościołem, który akurat przechodzi remont.





W pobliżu kapliczka z datą 1635, też po renowacji i rekonstrukcji - zachował się postument i górna część która stała bezpośrednio na nim (bez kolumny). Tak więc teraz fragmenty są nowe, a fragmenty stare.




Daliśmy się zmonitorować



Tutaj kolejna kapliczka, która była w podobnym stanie (bez kolumny) i podobnie została zrekonstruowana.



Słonecznikowe pola.




Kościół w Czerniewicach, ten za to świeżo po remoncie




Stąd już prosto przez las do Spały (asfaltami, tylko krótki kawałek gruntówy), przejeżdżając obok stacyjki Spała, dostrzegam, że... stoi tam szynobus, a właściwie połączone dwa (SA135 Przewozów Regionalnych, ostatnio takim tylko Kolei Mazowieckich jechaliśmy z Tłuszcza, różnica jest taka że tamten miał jedną parę drzwi, a ten dwie i nieco inaczej rozplanowane wnętrze.

Zdziwko jest, bo tędy nic regularnie nie jeździ - jest to końcowa stacja linii odbijającej tu z Tomaszowa (raptem 8,5km). Na stacyjce znaleźliśmy rozkład jazdy, ale okazało się że tona dożynki dwa tygodnie wcześniej (dożynkowy rozkład jazdy), o dzisiejszym kursie nic tu nie było. W ogóle jak byłem tu z huannem 10 lat temu, to wtedy nawet okazjonalnie chyba nic nie jeździło, bo tory już ładnie zarastały.



Pewnym problemem było znalezienie skrzynki w pobliżu torów - najpierw pojechaliśmy do Spały, a potem przejeżdżając tędy ponownie stwierdziliśmy że nadal szynobusy stoją. Rzuciliśmy okiem do kabin maszynisty i wydawało nam się że nikogo tam nie ma. Podjechaliśmy więc już spokojnie w miejsce ukrycia skrzynki, ale na wszelki wypadek maskowaliśmy nasze poszukiwania robieniem zdjęć itp.





A teraz Spała. Jak podjechaliśmy do Spały pod Informację Turystyczną, to obok w stojaku rowerowym stały dwa przypięte rowery w tym... znajoma Meridzia. No dobra rower znaleziony, a gdzie jest huann? Dryndnęliśmy i okazało się że siedzą w karczmie przy kawie, ale niedługo będą. No to czekając pobraliśmy z IT paszporty które huann  kilka dni wcześniej rozwoził (pełna nazwa to Paszport Wojewódzkich Obchodów Światowego Dnia Turystyki na Ziemi Tomaszowskiej) i pobraliśmy do niego po dwa stempelki spalskie (pani już wiedziała gdzie jest na nie miejsce w paszporcie i szybko je tam przybiła, bo zanim my byśmy znaleźli...).

Poza tym ja tradycyjnie przybiłem pieczątki na mapie, a lavinka w notesie... i nie tylko te z okazji, ale też standardowy spalski, jaki pani tam miała.



W międzyczasie przyszła jakaś pani, żeby też wbić pieczątki i zagaiła:
- Turyści? O tam, gdzie jest namiot "łódzkie promuje" zaraz ma być leczo, bo w końcu muszą nam dać jeść! - widocznie pani też turystka i trafiła t z okazji ŚDTnZT.

Też przypięliśmy obok rowery i poszliśmy jeszcze na tyły budki obejrzeć kościółek.




Z kościółkiem miałem pewien problem by ustalić co i jak... są więc informacje że kościół zbudowano w 1923 roku (określany czasem jako kaplica), a kolejne że obok w 1992 roku wybudowano kościół polowy... problem w tym, że w obu przypadkach znaleźć można zdjęcia tego samego kościoła ze zdjęć powyżej, na miejscu też jest tylko jeden. Więc jak to jest?

Obok jest jakiś budynek, mi wyglądał na plebanię, ale kto wie, może to któryś z nich...



W końcu udało mi się poukładać informacje, bowiem "letni kościół polowy", to określenie nieco na wyrost, zwłaszcza informacja o budowie jest myląca. To po prostu placyk z ławkami i kapliczką, która chyba jest ołtarzem. A że na tyłach jest kościół z 1923, stąd wydaje się ze zdjęć, że to o tamten chodzi.



Gdy wróciliśmy do rowerów, była już ta Monika, ale dla odmiany huann poszedł nas szukać. W końcu jak się wszyscy zebraliśmy, poszliśmy na to wspomniane leczo, które już było rozdawane.



No, całkiem niezła porcja leczo, ale myślę że samotrzeć byśmy dali mu radę - znaczy ja, huann i Kluska (ale nie teraz, za rok, bo Kluska nie lubi teraz leczo, ale mówi że będzie lubić jak będzie miała 7 lat).




Takie miny, huann bo porcja za mała, a lavinka bo nie lubi leczo... i z bólem serca musiałem zjeść jej porcję.



Spotkanie było krótkie, bo huann z Moniką jechali teraz na Inowłódz, a my najpierw jeszcze chcieliśmy pofocić w Spale, potem pojechać do Konewki, a na koniec dopiero do Inowłodza, tak więc się pożegnaliśmy



Wieża ciśnień



Fundamenty pałacu carskiego, które można obecnie najłatwiej namierzyć po ciuchci. Na fotopolska jest sporo zdjęć pałacu i można zobaczyć jak wyglądał.




No i pomnik żubra... ustawiony pierwotnie pod Białowieżą Obecnie stoi tam kopia) po większej strzelaninie leśnej, podczas której sam car Aleksander II zamordował ponoć 10 żubrów.

Niestety sporo ludzi dziś się tu kręciło, każdy robił sobie słit focie, toteż już samo zrobienie zdjęcia żubra bez nikogo wymagało od nas cierpliwości... tym razem więc na żubra nie właziłem, może następnym razem, a może wtedy już Kluska będzie włazić a nie ja (trzecie pokolenie).



A tu fotka sprzed dziesięciu lat.




A tu zdjęcia mojego taty (dowcip polega na tym, że najpierw ja sobie strzeliłem fotę na żubrze, a potem wyszperałem poniższe fotki).




Oglądamy jeszcze kilka budynków z czasów carskich - wozownia



Koszary... co prawda tylko kozaków, więc może i bez wariag zaliczyłby nam gminę, ale wolimy nie ryzykować.



Jedziemy na Konewkę (z szukaniem skrzynki na stacji po drodze, o czym już pisałem). Z paszportem zwiedzanie schronu kolejowego jest dziś za darmo, a pani widząc co wyjmuję mówi:
- Strona dwadzieścia sześć - i faktycznie tam jest opis Konewki i miejsce na pieczątkę, do mapy wbijam też dwie inne które tu standardowo mają.



Mały czołg porucznika Grubera... niestety w pelerynce przeciwdeszczowej.



Kiedyś tu byłem z huannem, ale tylko rzuciliśmy okiem z zewnątrz, decydując się że zwiedzimy drugi, ale niezagospodarowany, opuszczony schron kolejowy w niezbyt dalekim Jeleniu. Tak więc dziś nadrabiałem zaległości. Początek schronu zajmuje wystawa wszelakiego żelastwa militarnego itp. ale że schron jest długi, to dalej w głębi już ich nie ma.

Aha, w Polsce są cztery takie schrony kolejowe i występuję parami - Konewka i Jeleń, oraz Strzyżów i Stępina. Trzy są wybudowane na powierzchni, a ten w Strzyżowie to tunel wydrążony w górze - zresztą w nim byłem i miałem okazję nawet pojeździć w nim na rowerze, tutaj wpis o bunkrze w Strzyżowie.





Jest za to fragment z odsłoniętym torowiskiem (na większości jest przykryte dechami).



Tunel techniczny biegnący równolegle wzdłuż głównej, kolejowej części schronu, nieco zalewany... z niego są wyjścia na zewnątrz, ale obecnie zamurowane i niestety okazuje się że aby wyjść, trzeba się cofnąć do samego początku (jest też drugie wyjście, ale odkrywamy je poniewczasie).



A oto i schron z zewnątrz.






Jedno z bocznych wejść.



A to budynek hydroforni i zbiorników wody.



O, znalazłem skrzynkę i pojemnik na logbook... chyba.



A to budynki elektrowni, filtrów, wentylatorów, kotłowni...




Tu trafiamy do kanałów technicznych



No i gdzie wyleźliśmy?



No tak, to jest to tajne wyjście z bunkra kolejowego



Kochbunker (zdaje się że przeniesiony z Widzewa), oraz mobilna przyczepa dowództwa.



Oraz taka fotka sprzed dziesięciu lat i teraz.




Jedziemy na Inowłódz i po drodze spotykamy huanna z Moniką rypiących do Tomaszowa na pociąg (mówią, że zajrzeć na Konewkę już nie zdążą), krótka chwila na pogaduchy i każdy jedzie w swoją stronę.



W Inowłodzu zaczynamy oczywiście od romańskiego kościoła św. Idziego.





Z widokiem na Pilicę... choć samej rzeki niewiele widać spomiędzy krzaków.



Jedziemy do drugiego, nowszego kościoła, gdzie udaje mi się naliczyć cztery wmurowane pociski.





A stamtąd na zamek. O ile pamiętam, to chyba nie udało mi się zwiedzić wcześniej ruiny, gdy byłem chyba już trwała budowa i ruina została przebudowana do obecnego stanu. Z zewnątrz i na dziedzińcu wygląda nawet całkiem całkiem, ale wnętrza mi do gustu nie przypadły, zbyt nowocześnie urządzone i wykończone, nawet nie udają średniowiecznego zamku, na przykład podłogi wyłożone kafelkami w salach i na tarasach (dziedziniec na szczęście wybrukowany), a mogli przecież jakiegoś klinkieru użyć.

Również pieczątek nie udaje się zdobyć - ciężko ocenić które pomieszczeniu szukać obsługi (w tym najoczywistszym, za drzwiami pod tabliczką IT nikogo nie ma), ponadto nikt ze spotkanych osób nie wygląda na obsługę... no cóż, jesteśmy w ostatniej godzinie otwarcia zamku, to prawie jak po fajrancie. Aż tak bardzo na pieczątkach nam nie zależy, żeby wszystkich po kolei zaczepiać i pytać czy są operatorami pieczątek, zbieramy je niejako tylko przy okazji.




- Jaki współczesny serial historyczny był tu kręcony?
- ???
- Panie Kazimierzu, gdzie pan takie ładne króliki dostał?
- Szwagier mi dwa z Czech przywiózł, 50 halerzy za króla.
- Daj pan na wystawę, sukces murowany.
- Bardzo proszę nie podpowiadać!
- "Kazimierz - król który został mularzem".



Zahaczamy też o synagogę, w której uzupełniamy zapasy pieczywa, a przy okazji zwiedzamy wnętrza.





Rzucamy jeszcze na galerię Manufakturę Simcinów, którą polecał huann... niestety ok. 18-ej wszystko na rynku jest już pozamykane na głucho. Swoją drogą, tutaj galeria chyba niedawno się przeniosła, wcześniej była po drugiej stronie Pilicy, w części Inowłodza o nazwie Simcinów właśnie. 

A huann, który miał okazję zajrzeć do galerii, wspominał że ponoć Simcinowie to według legendy były jakies bliżej nieokreśone istoty żyjące nad Pilicą, takie miejscowe trolle... ciekawe tylko, czy to autentyczna legenda, czy wymyślona na potrzeby galerii. Tak czy inaczej, oto fotka Simcina z Simcinowa.




Przejeżdżamy przez Pilicę i ruszamy dalej drogą wojewódzką w kierunku Opoczna... i tu miłe zdziwko, wzdłuż szosy biegnie taki miły asfalcik rowerowy, do tego nijak nieoznaczony więc jak kto ma ochotę zasuwać szosą, to kodeks drogowy tego nie zabrania (choć chyba tylko najbardziej zatwardziali szosowcy nie skuszą się na tę nieusankcjonowaną znakami ddr-kę. Powoli zapada zmrok, ruch na szosie spory, więc my z przyjemnością korzystamy z asfalciku (oj, taki by się przydał u nas z Żyrka przez las).

Niestety kończy się wraz z granicą Spalskiego Parku Krajobrazowego, dalej na Opoczno trzeba rypać szosą, czasem tylko chyba można jakimiś serwisówkami... ale trzeba uważać, bo czasem się kończą ślepo i trzeba się wracać, albo przebijać się przez rów, a może i barierki. Ale to u nas częsty problem, że nawet jak jest fajna ddr-ka, to urywa się ni  w pięć, ni w dziesięć, a pociągnęli by jeszcze kawałek do pierwszej wsi za torami, to można by dalej pojechać wygodnie bocznymi asfaltami.

My na szczęście tutaj i tak odbijamy w las, ale wiemy na przyszłość, że dalej niestety nie ma na co liczyć.



No i co? Wbijamy się gdzieś w krzaki, rozbijamy namiot, kolacja i lulu.